Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 17:51   #257
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Uhm… nie pomyślałem w ogóle o Esmeraldzie. Ktoś dzwonił na twoją komórkę i pamiętałem o tym przez kilka godzin, ale potem rozładowała się, a ja nie znam ani twojego pinu, ani hasła do komputera. I nie mów mi, nie jestem tego wart - zaczął machać rękami w powietrzu tak, jak gdyby Alice była już gotowa zdradzić mu w tej chwili wszystko, od hasła do konta bankowego po rozmiar stanika. Choć to ostatnie pewnie Kaiser już znał. - Co do wróżek, to są okropnie zagubione. Ale Bee jest z nimi od kilku dni i naucza ich o naszym świecie niczym Jezus w synagodze. Mówi o zwyczajach, normach i innych tego typu zachowaniach. Inaczej wróżki pewnie zaczęłyby gwałcić wszystkich mieszkańców Isle od Man po kolei. Myślałem o tym, żeby poprosić twoją Esmeraldę, aby przekazała tę posiadłość… jak to się nazywa… organizacji charytatywnej? Fundacji. To słowo miałem na myśli. Fundacji rehabilitacji narkomanów. Mogliby urządzić z tego dom dla nich wszystkich. Ale wiem, że to byłoby bardzo kosztowne dla pani de Trafford. Taki dom jest wart… prawie milion funtów. Milion dla wróżek, milion dla Tajlandczyka… ile tych milionów ona posiada?
- Ogrom. Powód naszego pobytu tutaj to waga kilkudziesięciu milionów… Dlatego tak mi zależało na zrobieniu pewnych rzeczy i dlatego zabrałam tu niewiele osób, ale według mnie bardzo kompetentnych. Jeśli jednak będziemy musieli poświęcić te na to, najwyżej mój projekt zajmie odrobinę więcej czasu - powiedziała poważnym tonem.
- Moglibyśmy też oszukać Phecdę - powiedział Kit. - Ale nie wiem, czy to dobry pomysł, jeśli macie mieć w przyszłości jakieś wspólne gwiezdne relacje - mruknął. - Wydawał się całkiem pewny, że chce tego miliona. Wydaje mi się, że żyje w dość solidnej biedzie, a przynajmniej w takiej się wychował - dodał. - Choć na pewno nie jest niedożywiony, wręcz przeciwnie… - mruknął. - Na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale jest na serio napakowany. To co zamierzasz teraz?
- Muszę pójść i wykonać teraz… Całą masę telefonów… Porozmawiamy jeszcze potem - powiedziała Alice i ruszyła do swojego biurka. Rozejrzała się za laptopem i telefonem. Odpaliła jedno, podpięła drugie i włączyła… Miała nadzieję, że nie zastanie 200 powiadomień.
- Kit, masz może hasło do WI-FI? - zapytała go jeszcze.
Kaiser roześmiał się.
- Tak… Steve6969.
Alice popatrzyła na niego jakby żartował. Potem przypomniała sobie, że to imię zmarłego chłopaka Darleth i uderzyła się lekko w czoło.
- Jej… - mruknęła. Odpaliła więc sieci, wybrała jedyną dostępną i wpisała hasło… Po czym usiadła wygodnie na krześle i włączyła swój telefon… A teraz czekała na kosmiczną lawinę…

To był koszmar. Przejrzenie wszystkich wiadomości, samo ich przeczytanie, zajęło jej godzinę. Alice prędko podliczyła, że mniej więcej siedemdziesiąt procent znanych jej Konsumentów napisało do niej. Stracili swoje moce. Część w ogóle tego nie zauważyła, duża była grupa osób, które to spostrzegły, jednak nie miało to żadnych poważnych konsekwencji… jednak niektórzy… zginęli. Na przykład w sprawie w Chile. Kazała wysłać tam Jacka i Melody. Obydwoje przeżyli, jednak odnieśli rany. Dokładnie w trakcie walki opuściły ich siły. Gemma, Lee, Siobhan i Milos zginęli. To właśnie w ich sprawie Egelman napisał maila… W Meksyku na szczęście nie doszło do żadnych przykrych wypadków podczas opisywania Alei Zmarłych. Kirill do niej napisał, że próbował się do niej skontaktować na milion różnych sposobów, bo w Iterze wyczuł obecność kogoś zupełnie innego w miejscu jej. Nawet wspomniał Duncana po imieniu. Chyba z sobą rozmawiali.
Joakim o dziwo nie napisał kompletnie nic. Czy to możliwe, że nie dotarł do niego cały zgiełk i wrzawa? Sam używał swoich mocy raz na kilka miesięcy, więc mógł nie zauważyć, że ich brakowało. Alice przeczytała dokładnie dwanaście emaili, w których ludzie błagali ją o powrót i płakali, że umarła. Ostatecznie spędziła prawie dwa tygodnie poza Ziemią, więc wszyscy mogli się mocno wystraszyć.
Harper westchnęła ciężko. Skrupulatnie poodpisywała na wszystkie maile, zapewniając, że żyje i że zadanie którym się zajmowała nie poszło w pełni tak jak planowała, ale że wszystko zostało opanowane koniec końców. Przeprosiła za niewygody i niepokój, który wzbudziła. Zapewniła, że jej działania miały ważny cel i zrekompensuje wszystkim ten okres efektem końcowym swoich prac.
Po czym wzięła telefon i zadzwoniła do Esmeraldy de Trafford.

- Tak? - usłyszała głos Marthy po kilku sekundach. - Właśnie pomagałam pani Esmeraldzie w trakcie kąpieli, kiedy usłyszałam dzwonek. Kto mówi?
De Trafford korzystała ze starożytnego telefonu stacjonarnego umieszczonego w jej pokoju, który nawet nie pokazywał numeru dzwoniącego. Był zamontowany w tym pokoju prawdopodobnie od zawsze i już na zawsze miał tam pozostać. Esme posiadała komórkę, jednak przez zdecydowaną większość czasu zapominała ją naładować i leżała nie wiadomo gdzie kompletnie zapomniana.
- Alice Harper… - przedstawiła się kobiecie.
- Witaj Martho. Dobrze się miewasz? - zapytała, od długiego czasu nie słysząc głosu gospodyni w domu Trafford Park.
- O mój… o mój… o mój… - Martha wpadła w jakiś szok. Po czym rozpłakała się. I zaczęła się śmiać.
To było z jednej strony smutne… ale z drugiej cholernie pokrzepiające. Istniały na tej planecie ludzie, którym zależało na Alice i którzy ją lubili. I którzy reagowali w ten sposób na wiadomość o tym, że jednak żyła. Martha chyba chciała coś powiedzieć, jednak nadal płakała i się cieszyła. Głośno oddychała przez usta i Alice słyszała to. Była kompletnie wytrącona z równowagi, ale w najlepszy z możliwych sposobów.
- Teraz będę czekała na telefon od pana Terrence’a - zaśmiała się.
Rudowłosa momentalnie posmutniała. Telefon od pana Terrence’a… Ona też będzie na niego czekała…
- Droga Martho, jeśli pomagałaś pani Esmeraldzie w kąpieli, to wróć do tego zajęcia, nim zmarznie. Przekaż jej proszę pozdrowienia ode mnie, a także informację, że wkrótce wrócę, wraz z prezentami dla niej… - powiedziała spokojnym tonem. Zastanawiała się, czy Esmeralda nie była gdzieś w pobliżu i zaraz nie wyrwie słuchawki gosposi.
- Pani Esmeralda jest w łazience obok jej sypialni, gdzie jest zamontowany telefon - powiedziała Martha. - Ja… - zawiesiła głos. - Ja czuję się taka bezradna przy tych wszystkich wielkich, światowych, nadnaturalnych rzeczach, które wyprawiacie - powiedziała. - Nie mam żadnego wpływu na to, jaki będzie wynik i skutek. Ale kiedy dowiem się, że dobry… Słodki Jezu… Opuściły mnie miliony rodzajów stresu i napięcia, o jakich nawet nie miałam pojęcia…
Czy Martha oficjalnie wiedziała o paranormalności? Alice nigdy nie rozmawiała z nią wprost na ten temat, jednak jak bardzo gospodyni musiałaby być głupia na przestrzeni tak wielu lat, żeby o tym nie wiedzieć?
Nie to ją jednak zastanawiało… Jeśli gospodyni była na tyle bystra, by dowiedzieć się o paranormalności… Czy wiedziała także o innych sprawach, które dotyczyły Trafford Parku, a o których nie mówiło się wprost? Przymrużyła oczy.
Była gospodynią na przestrzeni tak wielu lat dużo bardziej od Esmeraldy. Jeśli ktoś miał posiadać jakieś tajemnice lub opowieści, to tylko ona.
- Cieszę się, że ci ulżyło. Miło mi słyszeć. Tak jak mówiłam, nie chcę zajmować czasu, bowiem pani Esmeralda mogłaby się przeziębić. Powinnaś się nią zająć Martho… - Alice poleciła kobiecie.
- Wkrótce się zobaczymy - powiedziała jeszcze, tym samym składając obietnicę powrotu do ‘domu’.
- Proszę się jeszcze nie rozłączać… Ja chcę jeszczę chwilę posłuchać twojego głosu… aby upewnić się, że to mi się tylko nie przyśniło… - Martha zaniemówiła przez chwilę. - Pani chyba sobie nie zdaje z tego sprawy, ale w cały Trafford Park od tak wielu dni panuje… groza i grobowa ciężkość… Jak zacznę skakać po wszystkich pokojach w ekstazie i głosić dobrą nowinę, że pani wciąż żyje, to normalnie jakby przyszła Wielkanoc - pokręciła głową… chyba, tak wydało się Alice. - Jak się pani czuje? Jest pani cała? Proszę postawić się w mojej sytuacji… przecież wszyscy będą mnie wypytywać, a pani Esmeralda to mnie zje w całości, jak jej wszystkiego nie wyśpiewam. Pewnie i tak będzie na mnie zła, że to ja odebrałam, a nie ona.
Alice uśmiechnęła się lekko. To chyba była taka umowna cecha wszystkich gosposi domowych, że były tak ciepłe jak płomyk w palenisku…
- Proszę się nie martwić. Żyję. Bywałam w lepszej formie, ale nie jest ze mną źle. Nie leżę przykuta do łóżka, ani nic z tych rzeczy. Jestem tylko po prostu zmęczona, potrzebuję wrócić i napić się twojej wspaniałej herbaty… Niestety, przez jakiś czas mogę mieć problemy z graniem na fortepianie… O ile w ogóle zdołam to robić tak jak wcześniej… Ale nie straciłam głosu, więc przywrócę melodie do posiadłości. Rozwiązałam również sprawę, w jakiej tu przybyłam. Proszę polecić pani Esmeraldzie, żeby się nie złościła, bo to szkodzi piękności - powiedziała z lekkim rozbawieniem. Wiedziała jak pani de Trafford potrafiła się dąsać. Choć jej wiek był już raczej poważny, czasem zachowywała się dość nastoletnio w niektórych sytuacjach.
Martha zaśmiała się.
- Czyli wszystko poszło bez większych problemów? A dlaczego zniknęła pani na tak długo i nie dawała znaku życia? - zapytała. - Bo o to również będą pytać się mnie. Czuję niezwykłą ulgę dzięki pani telefonowi. Słodki Jezu… Aż mnie głowa rozbolała.
Alice usłyszała, jak przyciągnęła krzesło do aparatu i na nim usiadła i głośniej westchnęła.
- To bardzo skomplikowana sprawa… Otóż byłam w miejscu, skąd nie miałam jak się kontaktować, a potem kilka dni byłam nieprzytomna z powodu dolegliwości… Ale już wszystko ze mną w porządku. Przyrzekam - oznajmiła, nie chcąc denerwować kobiety.
- Pani Esmeralda zrozumie, gdy powiesz jej, że musiałam przejść przez drzwi i pójść znaleźć odpowiedzi o Edwinie - dodała. Miała nadzieję, że to uspokoi panią de Trafford.
- A pozostałym domownikom możesz powiedzieć, że rozchorowałam się po wypadku… Tak właściwie było, więc żadne to zmyślanie - dodała.
- A kiedy możemy panią oczekiwać? Bo to mnie też interesuje i na pewno wszystkich. Czy będzie pani jeszcze dzisiaj w Trafford Park? Z przyjemnością posłałabym pani łóżko świeżą pościelą i poprosiła o przygotowanie pysznej, odświętnej kolacji. Co ja mówię?! Uczty! Jedno pani słowo i już popędzę do kuchni… - zawiesiła głos wyczekująco.
- Raczej kwestia trzech dni. Jest tu jeszcze coś, co muszę dziś zrobić, jutro zapewne się przyszykuję i wylecimy rano pojutrze, jeśli wszyscy pozostali też będą już gotowi - powiedziała zastanawiając się, czy tyle czasu rzeczywiście wszystkim na wszystko wystarczyło. Zawsze rzecz jasna mogli tu zostać, a ona mogła sobie wrócić… Przecież nikogo nie przywiązywała do siebie liną.
- Cieszę się, że nie więcej! - odparła Martha. - Czy prosić panią Esmeraldę? Czy wystarczy, jak pójdę do niej i wszystko przekażę? Bo rzeczywiście wolałabym nie zostawiać jej zbyt długo samej. W ogóle nie przypomina siebie za czasów choroby, ale wolę zawsze mieć na nią oko… - zawiesiła głos. - Mimo wszystko jest słabowita, choć stara się to ukryć i posiada bardzo silny charakter jak na to wszystko, co w życiu przeżyła… i czego przeżyć nie było jej dane…
- Proszę, żebyś poleciła jej, aby naładowała komórkę i do mnie zadzwoniła, kiedy będzie miała na to okazję. Tym razem odbiorę. Teraz idź się nią zajmij Martho. Dobrze było cię usłyszeć i do rychłego zobaczenia… - pożegnała kobietę i odczekała, co ta jeszcze powie przed końcem rozmowy.
- Do zobaczenia, Alice - odparła Martha. - To, że żyjesz i jesteś zdrowa… to okropna ulga! - prawie krzyknęła, jak gdyby chciała powiadomić cały Trafford Park. - Do rychłego zobaczenia! - dodała.
Chyba sama nie chciała zakończyć rozmowy i odłożyć słuchawki, tylko również czekała, aż Alice to zrobi.
Rudowłosa zrobiła to, po czym wybrała numer do Kaverina. To była kolejna osoba, którą należało zapewnić, że żyła.

Telefon został odebrany, ale po chwili. Usłyszała dziecięcy głos w telefonie. Mówił po rosyjsku.
- Przepraszam, ale nie powinieneś… lub nie powinnaś teraz dzwonić - to brzmiało zagadkowo i złowróżbnie. Nastało kilka sekund ciszy. - Czy pracujesz dla niego?
Alice była co najmniej zaskoczona…
- Jestem przyjaciółka Kirilla Kaverina, to jego telefon… Z kim rozmawiam? - zapytała, zwracając się do rozmówcy po rosyjsku.
- Nie wierzę, żeby miał przyjaciół, którzy by mogli mu… nam teraz pomóc. Więc jeśli do ciebie nie zadzwonił to znaczy, że jesteś nieprzydatna. Ale nie sądzę, żebyś była jego przyjaciółką. Mamy zbyt dużo wrogów, żeby wierzyć przypadkowej osobie, która zadzwoni w przypadkowej chwili.
Harper była zaskoczona.
- Z tego co wiem, próbował się ze mna skontaktować, dlatego oddzwaniam. Byłam niedostępna przez jakiś czas. Gdy więc wróci… Cokolwiek teraz robi, proszę mu przekazać, że z Alice Harper już wszystko ok. Zgoda? Będzie wiedział o co chodzi - powiedziała zastanawiając się o co chodziło.
- Zgoda? Nie wiem, może zgoda - odparł chłopiec po drugiej stronie. - Ten facet to jedyna dobra rzecz, jaka przytrafiła nam się od… od moich narodzin. W moich oczach możesz to tylko spieprzyć. Myślę, że wykasuję cię z rejestru, żeby mógł być tylko dla nas. Nie chcę, żeby się rozpraszał. Już teraz jest zdenerwowany i to jak najbardziej zrozumiałe. Kocham go jak ojca, którego nigdy nie miałem, a może dużo starszego brata… i nie pozwolę ci niczego zniszczyć. Nie powiesz mu, żeby nas porzucił. Moja siostra zasługuje na trochę szczęścia. Daj nam spokój. Nie potrzebujemy ciebie.
Głos chłopca był coraz głośniejszy i bardziej… paranoidalny.
Alice wyprostowała się.
- Nie mam zamiaru nikomu nikogo odbierać. Daję słowo. Słyszę, że sprawa jest poważniejsza. W takim razie skontaktuję się z nim inaczej niż telefonicznie. Mam i na to metody. Polecam jednak nie kasować mnie z listy, uprzedzę go o tym, ale powiem, że to dlatego, że się martwisz i bardzo ci na nim zależy… - powiedziała spokojnym tonem, chyba chciała mówić dalej, ale jej nie dano.
- Czy jesteś naprawdę jego przyjaciółką? Czy też kimś od Rolana? - to imię było wypowiedziane z nabożnym lękiem. - Tak chyba ma na imię.
Raczej nie do końca dyskutowano z nim na wszystkie tematy, które miały znaczenie w jego życiu. Chłopiec wydawał się okropnie zagubiony i niepewny. Alice zadzwoniła na numer telefonu Kirilla. Mały odebrał i od razu uznał ją za zagrożenie. W co dokładnie wpakował się Kaverin? Alice czuła gęstą atmosferę grozy i niepewności, która go otaczała. Jeśli chłopiec tak reagował, to Kirill przecież też nie mógł być kompletnie spokojny. Wszystko wskazywało na to, że kiedy ona miała swoje problemy, Kaverin walczył ze swoimi własnymi…
- Jestem Alice. Pochodzę z Ameryki, mieszkam obecnie w Anglii i w zyciu nie poznałam nawet jednego Rolana. Jeśli Kirillowi, tobie i twojej siostrze coś grozi, to proszę by się ze mną skontaktował, może zdołam jakoś pomóc…
- Gówno pomożesz. Nikt nie może pomóc. On władał… kontrolował całe nasze życie… tak długo… ale… ale… - chłopiec zaczął się rozklejać. Chyba na myśl o Kirillu.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze… Kirill jest silny, a do tego pomysłowy. Po prostu w razie czego mogłabym służyć pomocą, jeśli byłaby potrzebna. Tak czy inaczej będę w Petersburgu w Nowy Rok… - powiedziała, ale trochę bardziej do siebie.
- Ale Kirill jest tylko człowiekiem… - chłopiec odparł.
Wcześniej Martha płakała, a teraz on zaczął. Alice czuła panikę wzbierającą się w nim.
- Ja nie wiem, czy on jest w stanie to wszystko udźwignąć. I ja też mam z tym trudności. Próbuję udawać, że jestem silny, żeby Kira się nie martwiła… ale widzę dużo więcej, niż ona sądzi, że widzę. I ja nie mam z kim o tym porozmawiać. Bo z nią, to ją tylko zaboli, a Kirill… to jak wrzodziejąca rana i choć ludzie od niego wymagają i pokładają nadzieję… ja jestem jednym z nich… to przecież… sam też nie wie, jak będzie wyglądało jutro. I…
- Jak masz na imię? - zapytała Alice prosto. Chłopiec zdawał się mocno zestresowany i przejęty. Harper zastanawiała się gdzie podział się Kaverin.
- M-misha. Czuję się tak samotny i chcę, żeby ktoś… był przy mnie… ale… - cały drżał. - Cholera, wracają ze stacji. Będę musiał kończyć.
Alice usłyszała świst. Chyba nie chciał, aby ci ludzie, zapewne między innymi Kirill, wiedzieli, że korzystał z jego komórki.
- Chciałbym umrzeć i mieć to wszystko za sobą, ale nie mogę, bo to tylko zaboli Kirę…
 
Ombrose jest offline