Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 17:51   #258
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Śmierć zawsze najbardziej boli naszych najbliższych. Przekaż Kirillowi, że dzwoniłam, proszę. I nie martw się. Wszystko się ułoży - powiedziała słowa otuchy do Mishy. Zapamiętała sobie jego imię i że będzie musiała o niego zapytać Kaverina w Iterze. Harper zaraz wyłączyła telefon, po czym zamknęła oczy, by wejść do Iteru… Pierwszy raz odkąd odzyskała swoje moce. Stresowała się. Nie wiedziała jak wszystko będzie wyglądało. Nie była też pewna, dlaczego je utraciła, kojarzyła że to była sprawka wampira. Najpewniej musiał ją zaatakować i je zabrać. Stąd fala utrat mocy w Kościele Konsumentów, skoro to nie ona dzierżyła tą energię. Miała nadzieję, że jej ogród nie uległ zmianie.

Okazało się, że wszystko działało tak, jak Alice mogła się spodziewać. Nie zauważyła żadnej różnicy. Drzewo, posągi… w dokładnie takiej samej konfiguracji, jak gdyby nigdy nie straciła mocy. To wydawało się aż podejrzane. Jednak nie mogła dostrzec niczego, co by w jakikolwiek sposób obudziło w niej niepokój.
Stanęła jedynie przed dwoma posągami. Jeden przedstawiał mężczyznę, który bardzo ją przypominał. Drugi natomiast skojarzył jej się nieco z Edwinem. Namalowanym przez niego autoportretem, choć to chyba nie była ta sama osoba.
Chyba ich tutaj wcześniej nie było… jednak nie miała absolutnej pewności. Nie widziała nigdy tych osób i nie dostrzegała żadnego znaczenia w rysach ich twarzy. Może to był ktoś, kogo miała dopiero spotkać. Bo raczej nie wymazałaby kompletnie z pamięci wizerunku kogoś, z kim już rozmawiała.
Rudowłosa obserwowała posągi. Przechyliła głowę po czym pokręciła nią i ruszyła w stronę przejścia. Chciała udać się w odwiedziny do Kirilla. Spróbowała wysłać jednak najpierw przodem intencję, że chciała go zobaczyć.
Kiedy wyszła na zewnątrz, od razu zobaczyła jelenia. To tego, którego razem stworzyli. Wydawał się jednak dużo słabszy. Migotał lekko, jak gdyby stawał się półprzezroczysty. Chyba wyczerpywały się jego moce tak, jak wyczerpały się moce mooinjer veggey. Jednak wykonał swoje zadanie. Zaprowadził Arthura do domu. Dubhe przekazała mu moc znajdowania energii, natomiast Megrez pomógł ją ukształtować w stabilną formę ze względu na całe milenia wiedzy, jaką posiadał. Przynajmniej w swojej podświadomości.
Alice wyczuła jednak, że Kirill nie znajdował się obecnie w Iterze. Z tego, co wiedziała, wracał ze stacji benzynowej. Pewnie nie trafi do niego informacja, że był poszukiwany aż do chwili, gdy zaśnie lub zacznie medytować.
Zakładając, że miał zamiar wejść do samochodu, Alice postanowiła, pobyć tu jeszcze kilka chwil. Wiedziała, że nawet gdy był przytomny, miał świadomość obecności jej osoby w Iterze. Miała więc nadzieję, że to zauważy. Tymczasem, podeszła do jelenia. Pogładziła go po głowie. Zerknęła, czy może dać mu odrobinę więcej energii, by nie zniknął.
Mogła to uczynić, najprawdopodobniej. Jednak czy miało to sens? Przecież już wypełnił swoje zadanie. Czy powinna go karmić, chociaż nie było ku temu powodu? Może lepiej było pozwolić mu rozproszyć się w Iterze - miejscu, w którym i z którego powstał?
Alice czekała kilka minut, jednak nie wyczuła obecności Kirilla. Mogła jak najbardziej jeszcze chwilkę poczekać, lub też z tego zrezygnować.
- Mógłbyś mi dać znać co się z tobą dzieje… - powiedziała tylko. Pogładziła jelenia.
Ten postawił uszy i spojrzał na nią swoimi wielkimi oczami. Czy czaiła się w nich inteligencja? A może zwierzę było jedynie bardzo przekonującym hologramem? Ciężko było stwierdzić.
- Chciałabym, żebyś podróżował po tym miejscu. Pasujesz na strażnika Iteru mój drogi - powiedziała do jelenia i jednak tchnęła w niego jeszcze nieco swojej energii. Dopiero po tym zabiegu wróciła do swego ogrodu i zamierzała opuścić Iter. Chciała zamienić słowo z Jenny, wróżkami, a następnie pojechać z Moirą do szpitala…
Jeleń zmienił kolor, kiedy przelała w niego swoją energię. Poczuła się zmęczona i usiadła w ogrodzie jeszcze przed opuszczeniem Iteru. To było spokojne, przyjemne miejsce. Czasami tutejsza pustka była przytłaczająca, niekiedy jednak pozwalała odpocząć i pomyśleć. Choć tak właściwie nie miała nad czym. Ustaliła już swój plan działania. Spoglądała na jelenia, który teraz promieniował złotem. Nie tak jasnym jak wtedy, kiedy wchodziła w Imago. Jedynie delikatnie pobłyskiwało. Zwierzę tak właściwie pięknie komponowało się z jej ogrodem. Pasowało do niego. Może rzeczywiście kiedyś jeszcze jej się przyda… Alice uznała, że mogłaby przekazać mu wiadomość. A ten zaniósłby ją niczym posłaniec do białej sfery Kaverina. Może teraz nie chciał lub nie mógł z nią rozmawiać, jednak nie znaczyło to, że nie mogli umówić się na późniejszą godzinę.
Alice wyciągnęła rękę do jelenia.
- Gdy pójdę, zanieś prosze wiadomość do sfery Kirilla. ‘Ze mną już wszystko w porządku, daj znać czy mogę jakoś pomóc, zdaje się, że masz jakieś kłopoty.’ - pogładziła stworzenie i westchnęła. Miała nadzieję, że ogrody w Trafford Park jeszcze całkiem nie zostały pochłonięte przez jesienny chłód. Miała ochotę wrócić tam i nieco odpocząć. W końcu miała tam spędzić czas aż do Wigilii. Dopiero na Nowy Rok udawała się do Petersburga. Przypomniała sobie poprzednią Wigilię i nawiedzoną bransoletkę… Mrocznego świętego Mikołaja. Święta w ciepłym, sąsiedzkim klimacie… Wydawało jej się, że to miało miejsce sto lat temu. Albo że te wydarzenia były tylko filmem, który oglądała. Nie śmiała sądzić, że te święta będą równie ciepłe, miłe i serdeczne. Postanowiła, że postara się o to, w końcu to będą pierwsze święta Esmeraldy po tym, jak się obudziła, jednak co innego było spędzać ten czas w niewielkim mieszkaniu w dużym gronie, a co innego w tak wielkiej posiadłości… postanowiła, że będzie musiała coś wymyślić. Rozejrzała się po raz ostatni, po czym zamknęła oczy, by wrócić do siebie, opuszczając Iter.
Jej wzrok jeszcze raz spoczął na dwóch dziwnych posągach, ale tak właściwie już przyzwyczaiła się do nich. Następnie spojrzała na jelenia, który musnął nosem jej dłoń, po czym wybiegł z jej strefy. Alice jeszcze przez chwilę spoglądała na drzwi, które przekroczył, a następnie skoncentrowała się i opuściła Iter.

Obudziła się w tym samym miejscu i położeniu, które zapamiętała. Na zewnątrz było cicho i nikt jej nie przeszkadzał. Chyba słyszała odgłos prysznica dobiegający z jednej z łazienek na piętrze. W pierwszej chwili pomyślała, że to deszcz za oknem, jednak w rzeczywistości panowała stosunkowo ładna pogoda. Alice przez chwilę spoglądała na sufit, po którym spacerował naprawdę duży pająk.
Skrzywiła się. Nie przepadała za pająkami, szczególnie większymi niż dwa, trzy centymetry. Zamknęła laptop, wzięła telefon i poszła zapukać do pokoju Jenny. Była ciekawa, czy kobieta już się obudziła.
- Uhm… - mruknęła, słysząc dźwięk za drzwiami. Chyba jeszcze nie wstała, jednak z drugiej strony również nie spała bardzo mocnym snem.
Tymczasem z łazienki wyszła Bee z turbanem na głowie.
- Alice! - ucieszyła się na jej widok i uśmiechnęła. - Tak martwiliśmy się o ciebie… jak ręka? Bardzo boli? - zapytała i podeszła bliżej, krzywiąc się nieco na zabandażowaną kończynę.
Harper zerknęła na nią.
- Cześć Bee. Bywało lepiej, ale dzięki Thomasowi nie boli tak jakby mogło… Choć z tego co słyszałam, było naprawde fatalnie - zauważyła i spochmurniała.
- Było… - Barnett westchnęła. - Nie jestem lekarką, jednak wyglądałaś kiepsko. Myśleliśmy, że trzeba będzie ci uciąć rękę… - zawiesiła głos. - Choć szczerze mówiąc nie zaglądałam aż tak bardzo do ciebie. Zajmowałam się innymi sprawami.
- Słyszałam, że spędzasz mnóstwo czasu w piwnicy z mooinjer veggey. Chętnie do nich wpadnę za moment, o ile już nie śpią, ale najpierw chciałam porozmawiać z Jenny… Poczekasz na mnie w kuchni? - poprosiła, po czym złapała za klamkę i sprawdziła, czy de Trafford zostawiła ‘wrota otwarte’.
Tak było.
Pokoju Jennifer nie powstydziłby się nawet Joakim. Zdążyła wyprodukować przez tych kilka dni mnóstwo kubków, szklanek, pustych butelek i śmieci. Sama leżała pod skołtunioną kołdrą.
- Wody… - mruknęła. - I zgaście to światło - jęknęła i położyła dużą poduszkę na swoją głowę.
Rolety były zacienione w jej pokoju i w ten sposób zareagowała na sam blask bijący z korytarza po otwarciu drzwi. Miała bez wątpienia dużego kaca. Bee westchnęła ciężko, jednak nie rzuciła żadnym komentarzem.
Rudowłosa cofnęła się, przymykając drzwi. Ruszyła do swojego pokoju. Miała tam jakąś szklankę. Poszła z nią do łazienki i nalała zimnej wody, a z tym ruszyła znów do sypialni Jennifer.
- Przyniosłam ci wodę - powiedziała cicho, przymykając drzwi i podchodząc do jej łóżka. Zatrzymała się, czekając aż de Trafford zechce otrzymać szklankę z wodą.
Jenny wypiła ją duszkiem na raz.
- Nie będę już więcej piła - powiedziała. - Chcę więcej… ale to już sobie sama wezmę - mruknęła.
Usiadła i potarła skroń.
- Może przyniosę ci coś na ból głowy? I zrobię kawę? - zaproponowała Bee.
Jennifer pokiwała głową, po czym Barnett odeszła.
- Czyli jednak przeżyłaś - powiedziała.
- Tak. Nie można się mnie jednak tak łatwo pozbyć. To już drugi raz - odpowiedziała jej Alice z lekkim przekąsem.
- Pewnie nie wiesz, gdzie jest Shane? - zapytała Jenny. Rudowłosa zmarszczyła brwi.
- Kto? Nie znam żadnego Shane’a, to jakaś z wróżek? Chociaż to imię nie brzmi zbyt wróżkowo… To ktoś z Bractwa? Trochę mnie ominęło w ciągu tych dni nieobecności i teraz nieprzytomności - powiedziała smutno. Usiadła na brzegu łóżka.
- To jakaś gra…? - Jenny zmarszczyła brwi i spojrzała na Alice kątem oka. Potem jednak pomasowała skroń, kiedy poczuła ukłucie bólu.
- Nie.. Jaka gra? - spytała całkiem zaskoczona.
- Wiesz co… nieważne. Wiem, że go nie lubiłaś i po tym wszystkim… słusznie. Może nie powinnam go w ogóle wspominać. Jedynie czuję się przez to bardziej idiotką - mruknęła pod nosem. - Po tym, że zaufałam mu tak mocno… Chyba po prostu rozpaczliwie potrzebowałam kogoś bliskiego. A moje instynkty przez ten cały czas spały słodkim snem...
- Jak mogłam nie lubić kogoś, kogo w ogóle nie znam? O czym mówisz Jenny… - zapytała niespokojnym tonem. Chyba trochę się zmartwiła i o nią i o siebie.
- Tak, koniec końców ja też go nie znałam… jeśli to miałaś na myśli.
Wnet temat Shane’a zaczął przygasać w umyśle Alice. Nagle uświadomiła sobie, że zapomniała, o czym przed chwilą mówiły. Było to bardzo nieswoje uczucie.
- Słyszałam, że wyrzucasz sobie, że nie mogłaś za bardzo pomóc… Wiem jakie to gówniane uczucie, ale tak naprawdę, czuję ulgę, że nic ci się złego nie stało, martwiłam się o ciebie. Jesteś mi bardzo bliską osobą. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby stała ci się jakaś krzywda - powiedziała spoglądając na Jennifer uważnie. Nie mówiła zbyt głośno, by nie podrażnić jej nadwrażliwych uszu na hałasy.
- I ja tak samo - mruknęła de Trafford. - Właśnie jestem w samym środku nie wybaczania sobie tego, że stała ci się jakaś krzywda. Może gdybym nie dała się podejść, to wszystko inaczej potoczyłoby się… Byłam przy tobie, aby cię ochraniać. A nie dlatego, bo potrzebowałaś durnej blond gąski, której trzeba będzie szukać i uganiać się za nią. Terry byłby ze mnie dumny… - uśmiechnęła się kwaśno.
- Jedyna rana i krzywda, którą uzyskałam, zadałam sobie sama, raniąc się, żeby osłabić wampira. I tak bym musiała, bo to go osłabiało - powiedziała z westchnięciem. Rozejrzała się po pokoju.
- Teraz już żyję. Wróciłam do zdrowia… Pozbierasz się Jenny? Prosze - poprosiła ją uprzejmie.
- Tak - odpowiedziała. - Już mam dość alkoholu. Na serio. Mogę ci zadać pytanie? Ale musisz obiecać, że odpowiesz zgodnie z prawdą. Tak na sto procent. Przysięgnij na… to może nie do końca w porządku z mojej strony, ale na grób Terry’ego.
Parsknęła śmiechem.
- Co za drama. “Na grób Terry’ego”. Chyba mam po nim smykałkę do melodramy.
Harper uniosła brwi w górę. Kiwnęła głową.
- Przysięgam na grób Terry’ego… Jakie pytanie chcesz mi zadać? - zapytała zaciekawiona, ale i zmartwiona. Co kazałoby Jenny polecić jej złożenie takiej przysięgi.
Jennifer usiadła w ten sposób, że złączyła stopy oraz dłonie. Była lekko zgarbiona. Spojrzała na Alice ze smutkiem.
- Czy ja jestem żałosna? - zapytała.
Chyba tym pytaniem męczyła się tak długo.
- Czuję się okropnie żałosna, głupia i niedojrzała. A także… wykorzystana, słaba, ponownie porzucona… - każde kolejne określenie brzmiało niczym uderzenie bicza. - Powiedz, jak naprawdę uważasz. Choć to, że w ogóle o to pytam… jest w sumie samo w sobie żałosne.
Przekręciła się na bok i położyła. Zamknęła oczy, jakby tu i teraz spróbowała zasnąć.
Alice przesunęła się i położyła dłoń na jej ramieniu. Pogłaskała ją.
- Nie możemy zawsze podejmować słusznych i właściwych decyzji. Nie uważam, że jesteś słaba, nie uważam że jesteś głupia. Po prostu chciałaś dobrze dla siebie. To nic złego. Nie jesteś żałosna. Po prostu masz uczucia i one czasem nie dają się uspokoić i przejmują kontrolę i jest nam w chuj smutno… Jenny. Dobrze wiem co czujesz, czasem znów napada mnie ten stan po Helsinkach, czy też po M...auritiusie - powiedziała poważnym tonem.
- Hmm… ale ty masz przynajmniej jakieś wyższe gwiezdne przeznaczenie. Poza tym przyciągasz do siebie ludzi. Wszystko zawsze obraca się wokół ciebie i wszyscy spoglądają w twoją stronę, czasami z mniej lub bardziej jasnych powodów… Cholera. Teraz brzmię, jakbym była zazdrosna - zaśmiała się gorzko. - To, co mam na myśli, to w twoim przypadku często wystarczy, że jesteś, abyś spełniała swoje zadanie. Natomiast w moim… jeśli nie mogę wykonać tego, czego się po mnie oczekuję, to jestem nikim. Bez moich mocy przez tych kilka dni byłam już kompletnym nikim. Bo z nimi przynajmniej posiadam jakiś domniemany potencjał. Chciałabym, aby nadszedł jakiś kolejny test, w którym mogłabym się sprawdzić - powiedziała. - Mam zdeptane ego, potrzebuję choć trochę chwały - zaśmiała się.
- Jestem z ciebie dumna… Dzięki tobie nie ma w tym domu już ani odrobiny alkoholu, żeby Darleth popadła w alkoholizm…
Jennifer złapała poduszkę i przykryła nią swoją głowę. Spod niej rozległo się stłumione wycie.
- Żartuję. Przepraszam… Nie musisz być dla mnie osoba przenosząca góry i czyniącą kratery… Jesteś moją przyjaciółką. Zależy mi tylko na tym, żebyś była przy mnie, by mnie wspierać. Nie tylko w boju, ale i psychicznie… - powiedziała i przechyliła się, by zabrać jej poduszkę i się do blondynki przytulić.
Jennifer dała się objąć. Nawet się uspokoiła.
- Tak, za to ty musisz wspierać mnie. Świetnie - uśmiechnęła się. - Ale wszystko koniec końców dobrze się skończyło. Najwyraźniej nie musiałam kiwnąć palcem, żebyście znaleźli szczęśliwe zakończenie. To lekko smutna myśl, lecz koniec końców mocno się z tego cieszę, inaczej byłoby kiepsko. Kit wspomniał, że wyszukał kolejną gwiazdę? - zapytała. - Czyżby wreszcie w Wielkim Zbiorze pojawiła się pierwsza osoba, która nie wygląda jak z rozkładówki? - zażartowała. - A może to kolejny przystojniak?
Rudowłosa wytężyła umysł.
- Zdaje mi się, że to był jakiś azjata… No i z tego co mówił Kit, chyba dopakowany, choć miał na sobie luźne ubrania… I zażyczył sobie miliona funtów za to, że nam pomógł. I zdaje mi się, że ma kontakt z Kirillem i jak mnie pamięć nie myli, Kaverin wspominał mi o tym… - powiedziała dalej leżąc i obejmując Jenny.
Pachniała niezbyt przyjemnie alkoholem. Jednak można było przyzwyczaić się.
- Dobra, dość użalania się nad sobą - powiedziała. Pogłaskała Alice po ramieniu, po czym wstała. - Idę pod prysznic, a wieczorem może poczuje się wystarczająco dobrze, żeby pobiegać wokoło jeziora… czy też tego, co z niego zostało.
Przeciągnęła się. Akurat weszła do środka Bee z trzema filiżankami kawy. Pod pachą miała butelkę wody mineralnej.
- I nagle lubię cię sto razy bardziej - blondynka uśmiechnęła się do Barnett.
- Uhm… dziękuję…? - Bee odparła niepewnie.
Jenny wzięła filiżankę i wodę spod jej pachy, natomiast druga kobieta podeszła z tacą do Alice, żeby i ona napiła się naparu.
- Dziękuję - powiedziała Alice i napiła się kawy. Była rzecz jasna smaczna, jak to kawa. Odetchnęła.
- Chciałabym porozmawiać z wróżkami, a potem Moira chciała wybrać się do swojego dziadka… Tylko nie wiem, czy powinnam jechać, skoro nadal jestem uważana za wampira z Injebreck - powiedziała ponuro.
- Będziesz musiała chwilę znaleźć się w cieniu, tak myślę - powiedziała Bee. - Na szczęście jedynie lokalne gazety i telewizja nadawały na twój temat. Poza tym zostałaś przyćmiona przez wybuch tamy. Pewnie po powrocie do Trafford Park nikt ciebie nie rozpozna na ulicy… i nie mam na myśli dlatego, bo tam nie mam ulic… - zrobiła nieco niepewną minę. Chyba sama już nie do końca wiedziała, do czego dążyła.
- Idę się umyć, dzięki za kawę - powiedziała Jenny. Wzięła kosmetyczkę, dwa ręczniki i wyszła z pokoju.
- Chcesz iść do wróżek? - zapytała Bee.
- Tak… Chętnie - powiedziała i podniosła się z łóżka z filiżanką kawy. Zerknęła na Bee.
- Prowadź, bo ja nie wiem którędy do piwnicy - powiedziała spokojnym tonem. Była gotowa do podróży na dół.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline