Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 17:52   #259
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Okazało się, że jedne z drzwi na parterze po otwarciu ukazywały schody prowadzące do piwnicy. Bardzo skrzypiały i Alice uznała, że chyba przegniły w pewnych miejscach, jednak na szczęście udało jej się bezpiecznie dotrzeć na sam dół. Spostrzegła pojedyncze pomieszczenie. Było bardzo duże. W oddali znajdowały się dwa duże przejścia do kolejnych pokojów, jednak nie wiedziała, do czego służyły. Spostrzegła przed sobą całe morze dmuchanych materaców, na których leżeli mooinjer veggey. Teraz jednak ich skóra była zwykłego koloru i wyglądali całkiem normalnie. Mieli również zwyczajne ludzkie ubrania. Niektórzy spali, inni czytali gazety, książki, czasopisma… reszta rozmawiała.
- Są dość wystraszeni. Chyba nie do końca rozumieją, co się z nimi stało. Zdecydowana większość nie chce opuścić tego pokoju nawet na chwilę. Dlatego przynieśliśmy tutaj nocniki i inne tego typu rzeczy… Wciąż im nie byłam w stanie wytłumaczyć, że teraz nie mogą jeść szyszek, kasztanów i tego typu rzeczy. Większość jednak nie może przekonać się do ludzkiego jedzenia - tłumaczyła Bee. - Obawiam się, że umrą z wyniszczenia. Mają ciężką depresję.
Harper zerknęła na Bee.
- Spróbuję coś zdziałać… - powiedziała spokojnym tonem. Zerknęła po pomieszczeniu.
- Mooinjer veggey! - rzuciła głośno, aby wszyscy usłyszeli. Chciała zwrócić na siebie uwagę.
Niektórzy poruszyli się i spojrzeli w jej stronę. Inni jednak wciąż byli pochłonięci swoimi sprawami. Wydawali się jeszcze bardziej bezwolni od Jennifer. Ciężko ich było za to winić? Zmieniło się całe ich życie w sposób nieodwracalny. Mieli miliony powodów do rozpaczy i ani jednego, żeby się cieszyć.
- Odzyskaliście życie za sprawą odrodzonego Phecdy… Istnieje najpewniej odrodzona gwiazda Mizar, mogłaby wam oddać moce… Ale do tego trzeba przeżyć - zarzuciła. Szukała wzrokiem Rhiannon i Pyrgusa.
Księżniczka spała, ale budziła się. Natomiast książę siedział pod ścianą i spoglądał w stronę Alice. Jeśli ucieszył się na jej widok, to bardzo dobrze się z tym krył. Coraz więcej mooinjer veggey spoglądało wprost na Harper.
- Czy to w ogóle możliwe? - rzucił Pyrgus. - Żeby wszystko powróciło do takiego stanu, w jakim było?
Ton jego głosu sugerował, że sam w to nie wierzy.
- Myśleliśmy, że umrzemy, kiedy nasza moc się wyczerpie. A nie, że zmienimy się w… - chyba to słowo nie mogło przejść mu przez gardło. Wyciągnął przed siebie dłoń i spojrzał na jasną, zwyczajną karnację.
- Pomyślcie o tym w ten sposób, że dzięki temu jesteście na ziemiach swych przodków. Żyjecie. Chcecie zmarnować dar Phecdy? Jeśli ludzie są w stanie żyć, czemu wy nie możecie? Rozumiem, że to ciężki szok dla was wszystkich, ale czy tak wypada? - zapytała, rozkładając ręce.
- Chyba nie - odparł Pyrgus, o dziwo przynajmniej po części przekonany. - Nie wypada.
Rhiannon usiadła i uśmiechnęła się lekko do Alice. Potem spojrzała na resztę. Chyba chciała powiedzieć coś, co rozgrzeje ich serca, jednak jak mogła, kiedy jej własne było tak schorowane i zziębnięte?
- Jesteście wciąż zdrowi, silni i piękni - powiedziała Bee. - Powróciliście na Ziemię, o czym od zawsze pragnęliście. Zmarliście, jednak tak, jak powiedziała Alice… życie zostało wam zwrócone. Żebyście mogli cieszyć się, bawić i świętować, że wasze serca wciąż biją.
- Jednak brakuje nam celu - powiedziała Rhiannon. - Bycie człowiekiem jest takie obce i… wszystko jest na opak oraz ociężałe. Już nigdy nie wzlecimy w powietrze jako ptaki. Nigdy…
Nagle uświadomiła sobie, że wcale nie pomaga i zamilkła. Zagryzła wargę i potarła przedramię.
- Świat ludzi jest pełen fascynujących rzeczy. Możecie je poznać. Możecie pielęgnować to miejsce. Możecie nauczyć się i poznać ten świat. Przecież wcześniej dostęp do niego miało tylko troje z was. Porozmawiam z właścicielką tego miejsca, o pozwolenie waszego zamieszkania w całym tym domu. Są tu ogrody, przyroda która tak kochacie. Mówiłam, że istnieją ludzie, którzy też się tym interesują. Mogę wam dawać milion powodów, żeby chcieć żyć dalej… Prosze, nie poddawajcie się. Nie po to wszyscy stoczyliśmy taki bój - powiedziała z zaangażowaniem. Rudowłosa zerknęła na Rhiannon i Pyrgusa. Uśmiechnęła się do nich lekko. Chciała ich zachęcić, by pomogli.
Pyrgus wstał.
- Można to podejść jak do rozpoczęcia nowego rozdziału w naszym życiu… kolejnej wielkiej przygody. Musimy być odważni i mężni. Świat na zewnątrz jest przerażający, to prawda… jednak to czyni go również interesującym. Możemy poznawać go po swojemu. Stąpać po ziemi, na której zostaliśmy zrodzeni. Odnaleźć w sobie nowe siły i talenty, o których nie mieliśmy pojęcia.
- Proszę, nie musicie teraz reagować fałszywymi uśmiechami i okrzykami radości - powiedziała Bee. - Możecie powoli przyzwyczajać się do zmiany, ale konieczna jest dobra wola z waszej strony. Dlatego… dzisiaj wieczorem przygotujemy ucztę. Zapraszamy wszystkich z was. Jeśli wyjdziecie na górę, na powierzchnię… to już będzie pierwszy krok. Spróbujcie smacznych potraw, które przygotowują ludzie i posłuchajcie naszej muzyki. Odpocznijcie i pozwólcie sobie cieszyć się zarówno okolicą, jak i sobą nawzajem.
Rozległ się cichy pomruk pomiędzy mooinjer veggey.
- Nie musicie teraz określać się i decydować - powiedziała Bee. - Ale wyjdźcie wieczorem.
Następnie zerknęła na Alice.
- Chyba powinnyśmy już iść. Co więcej możemy powiedzieć - mruknęła szeptem.
Alice kiwnęła głową.
- Zdecydowanie ja również serdecznie zapraszam - powiedziała.
- Udamy się na górę… - powiedziała do dwójki książąt. Spojrzała na Barnett. Ruszyła w stronę wejścia na górę. Teraz należało zająć się sprawą Moiry…

Bee i Alice zamknęły za sobą drzwi prowadzące do piwnicy.
- Książęta bez królestwa. Stracili też matkę i przywódczynię - Barnett westchnęła. - Musimy przygotować coś naprawdę pysznego, żeby ich rozweselić. Pomyślałam, żeby pojechać do miasta i zamówić kilkanaście pizz - uśmiechnęła się lekko. - Czy coś pobije pizzę?
- Myślę, że lody… Najlepiej z orzechami i wanilią… - zaproponowała.
- To może w takim razie pojedziesz z Moirą? - zapytała.
- Nie powinnam pokazywać się w mieście, chyba że macie jakąś kolejną perukę… - powiedziała w zamyśleniu.
- W sumie co stało się z tamtą poprzednią? - zapytała Bee. - Ja nie mam, zapytaj Kita. On miewa takie rzeczy. W sumie tamta peruka była jego i chyba mówił, że posiada tylko tę jedną, jeśli dobrze pamiętam. Nie martw się, zabiorę ją z sobą. Trochę jest przybita z powodu tego wszystkiego. Na dodatek Shane spakował się i wyjechał bez słowa pożegnania. W sumie nie dziwię się, bo widział, jak umierała, z tego, co się orientuję. Był tam z wami w magazynie na Snaefell, prawda?
Harper zmarszczyła brwi.
- Kim jest Shane? - zapytała całkowicie na poważnie. Nie pamiętała nawet, że chwilę wcześniej wspominała o nim Jennifer.
- Uhm… przywódca kociarzy? Przystojny, dojrzały mężczyzna, w którym zakochała się Jenny? Ojciec Moiry? Shane Hastings… - Bee zmarszczyła brwi, patrząc na Alice, która miała coraz bardziej stężoną minę, próbując cokolwiek skojarzyć. - Czy to jakieś bardziej egzystencjonalne pytanie?
Harper pokręciła głową.
- O czym ty mówisz? Ojciec Moiry? Przecież nie spotkaliśmy ojca Moiry… Była tu sama z dziadkiem i Darleth - powiedziała święcie przekonana. Nie grała. Co więcej brzmiała na lekko zaniepokojoną. Potarła skroń dłonią.
- No cóż… wcale nie - mruknęła Bee i spojrzała na Alice z dużą niepewnością, czy to nie jest wstęp do jakiegoś nieśmiesznego żartu.
- Jakich kociarzy… chwileczkę… Pamiętam faktycznie koty. Nie kojarzę jednak żadnego Shane’a… - zauważyła.
- Może uderzyłaś się w głowę i o nim zapomniałaś. Czy zapomniałaś jeszcze o kimś? - Bee posłała jej uważne spojrzenie. Następnie odwróciła wzrok. - No cóż, pewnie nie wiedziałabyś o tym, prawda? To jest… niepokojące… To w każdym razie teraz już wiesz. Był z nami jeszcze Shane. Co zamierzasz teraz zrobić? Bo ja pójdę do Moiry i zaproponuję jej przejażdżkę - powiedziała.
- Zadbam o obrazy, zamówię pizzę… Zamówię nam samolot na pojutrze… O ile chcesz lecieć, ewentualnie możesz zostać, jeśli chcesz - powiedziała zerkając na Bee. w końcu zajmowała się pomocą wróżkom.
- Czy chcę zostać? - zapytała Bee. - Trochę tęsknię za Portland i moja mama potrzebuję mojej pomocy w kwiaciarni. Jednak bardzo szkoda mi tych ludzi… bo teraz to ludzie. Myślę, że chcę zostać z nimi na tyle długo, aby się upewnić, że nie poderżną sobie gardeł z rozpaczy. Darleth nie poradzi sobie sama z nimi. Czy wciąż chcesz uczynić z niej Konsumentkę? Czy ona w ogóle tego chce? - zmarszczyła brwi.
- Zamierzam z nią o tym porozmawiać - powiedziała Harper, zerkając na Bee.
- Zapewne jak będziemy szykować salon i jadalnię na ucztę - dodała.
- O której ona będzie? Kupisz jakiś alkohol? Nie jestem jego zwolenniczką, ale wydaje mi się, że ci ludzie akurat potrzebują gruntownie się upić. I to w sumie brzmi śmiesznie… mam na myśli słowo “uczta”. Kiedy podamy lody i pizzę - zaśmiała się. - Może po prostu impreza.
- Impreza? - Kit zszedł po schodach na parter. - Jaka impreza? Czy będą didżeje? - otworzył usta, po czym zagryzł wargę. - Chcę dmuchać balony! I chcę wybrać muzykę!
Zaczął nucić Hit Me Baby One More Time.
- Myślę, że alkohol jest dobrym pomysłem, choć ja nie piję… Ale na pewno znajdzie się parę osób, które się skuszą… No nie mam jak kupić alkoholu, podejrzewam, że gdzie się nie ruszę telewizja i prasa mnie zjedzą żywcem - powiedziała ponuro. Zerknęła na Kita.
Tymczasem Bee pokiwała głową. Już zapomniała o wątku Wampirzycy z Injebreck, choć tak właściwie poruszyły go minutę wcześniej. Słuchała Alice, która mówiła do Kaisera.
- Robimy dziś imprezę, możesz się zajmować muzyką, byle bez smutnych i depresyjnych kawałków, ok? - zasugerowała. Już nie pamiętała tematu Hastingsa i nawet tego nie była świadoma.
- Czy ja wyglądam w twoich oczach jak ktoś smutny lub depresyjny? - uśmiechnął się do niej szeroko. - To nie pogrzeb, tylko impreza z wróżkami. W sumie brzmi to ciekawie. Impreza z wróżkami - powtórzył. - Swoją drogą, wyszły kolejne dwa numery Księżniczki Barbie, więc mogę kupić ten alkohol po drodze. Razem z innymi koniecznymi rzeczami. Zrobicie listę? - zaproponował.
Alice zerknęła na Bee.
- Myślę, że zakup pizzy też może być konieczny, podejrzewam, że to miejsce może być już uważane za przeklęte - zauważyła.
- A wkrótce będzie tu jeszcze ośrodek leczenia uzależnień, jeśli sprawa wypali z Esmeraldą - zaśmiał się cicho Kit. - Równie dobrze moglibyśmy otworzyć psychiatryk.
- Zaproszę Arthura i Thomasa… - stwierdziła Alice.
- Tak, koniecznie - Bee pokiwała głową.
- Mam nadzieję, że to będzie udany wieczór i przyjemna noc… I że wróżki nie przeholują z procentami… - powiedziała, marszcząc lekko brwi. Tego im było trzeba. Sterty pijanych ludzi… Jeszcze pół biedy jakby na przykład ktoś coś stłukł, albo zwymiotował, a co jak odpieprzą orgię na środku salonu? Zbladła.
- Czy one w ogóle kiedykolwiek były pijane? - Bee zmarszczyła brwi. - Nigdy ich o to nie zapytałam.
- Pójdę do siebie zapakować wszystko i zaplanować lot… Kit, ty tu chcesz zostać dłużej, czy wracasz… Dokądkolwiek zamierzasz wracać? - zapytała Harper.
- Boję się, że jeśli zostanę tutaj dłużej, to w końcu obudzę się związany i seksualnie wykorzystywany. Tamten chłopak… jak on się nazywał… Kieran? Robi się coraz bardziej natarczywy. Proponował mi nawet pieniądze za seks, kiedy z nim rozmawiałem przez telefon. Oczywiście, że odmówiłem, to zaproponował, że przekaże jej wybranej przeze mnie fundacji. Roześmiałem się na to i to był ogromny błąd z mojej strony… - Kit zawiesił głos. - Teraz myśli, że go bawię.
- Jeszcze raz przepraszam cię za to - Bee pokręciła powoli głową.
- Powiedzcie mi lepiej ile tych pizz, jakie smaki i na którą godzinę. Pomyślałem, że wróżkom może spodoba się Hawajska. To moja ulubiona.
- Dobra, jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości, to teraz powinien być pewny, że jesteś dziwakiem - Barnett mruknęła żartobliwie.
Alice zerknęła na nią.
- Też lubię Hawajską… - wtrąciła i uśmiechnęła się.
- Proponuję z 10. Daj ze 3 Hawajskie... Kilka z pieczarkami i szynką, coś bardziej z mięsem. Chociaż może w sumie bez przesady. Coś z warzywami… Potrzebują dostarczyć witamin do organizmów… Jeśli to w ogóle możliwe przy pomocy pizzy. Do tego lody. No i alkohol. Może skupmy się na piwach i whiskey z colą? Soki też się przydadzą, jakby komuś gazowany napój nie smakował… Chyba nigdy nie organizowałam tak dużego przyjęcia… - Alice zawiesiła się nad ostatnim stwierdzeniem. Pokręciła głową i ruszyła na górę.
- Ej, a jak one są wegetarianami? - rzucił za nią Kit. - Przecież w sumie są, tylko pytanie, w jak bardzo świadomy sposób - zerknął na Bee.
- Nie wiem, nabiału też nie chciały jeść - mruknęła Barnett. - Jedyne czego spróbowały, to tosty z dżemem… - zawiesiła głos.
Kaiser spojrzał z powrotem na Alice.
Zatrzymała się na schodach.
- To przydadzą się jakieś bez mięsa też. A czemu nie chciały nabiału, jakoś to wyjaśniły? - zapytała zainteresowana, oglądając się na Bee.
- Według nich pachniał nieodpowiednio - odparła Barnett. - Ja uznałam, że chyba lubię jak najbardziej naturalne, proste i nieprzetworzone jedzenie.
- Jak szyszki - wtrącił Kit.
- No szyszek już nie będą jadły, ale wciąż mogą jeść owoce - odparła Barnett. - Dżemy może też. Pieczywo, rogaliki. To próbowały. Ale myślę, że spodoba im się pizza. Każdy lubi pizzę - podrapała się po włosach. - Moglibyśmy pójść i zapytać je o gusta, ale najprawdopodobniej powiedzą to co zawsze, że nie są głodne i nie mają na nic ochoty.
- Myślę, że musimy ich potraktować odrobinę jak rozkapryszone dzieci i nauczyć smaków… Myślę, że jakieś ciasto byłoby dobrym pomysłem. Potrzebujemy intensywnego, może miodowego zapachu… Chyba upiekę ciasteczka… Mam dobry przepis, nie są skomplikowane, a zawierają miód, więc może ich zapach ściągnie parę głodomorów na górę, tylko trzeba będzie uchylić drzwi do piwnicy podczas pieczenia - mrugnęła do nich.
- Ciasteczka upieczone przez przywódczynię Kościoła Konsumentów - zaśmiała się Bee. - To coś, czego na pewno nie mieliśmy za czasów Joakima.
- Nowy szef, nowe zasady domu… To mamy wstępnie ustalone. Zawsze można też kupić jakieś owoce, żeby była jakaś alternatywa od pizzy. Mam nadzieję, że moja przemowa zainspirowała je nieco - powiedziała jeszcze.
- Tak, dobrze, że wyszłaś do nich - Bee pokiwała głową. Następnie zerknęła na Kita. - Poszukaj może jakiegoś wegańskiego jedzenia? - chyba zapytała. - Może są normalnymi ludźmi pod względem fizycznym, ale to kompletnie inna kultura.
- Wegańska pizza? - Kaiser zmarszczył brwi. - Chcemy ich torturować, czy namówić do życia.
Bee uśmiechnęła się pod nosem.
- Po prostu kup tyle, ile możesz. I weź pod uwagę, że to przyjęcie dla ludzi, którzy od dekad a może wieków żywili się rosą i płatkami kwiatów. Jak rzucisz im w twarz kiełbasą, to mogą przeżyć szok.
- Nigdy nie robiłem takich dużych zakupów. Pewnie już teraz pójdę. Zazwyczaj żywię się na tym, co moi znajomi mają w lodówkach - mruknął. - A u siebie jem ciastka i inne gówna.
- To już wam nie przeszkadzam, też muszę skończyć kilka rzeczy i zabrać za pieczenie… - rzuciła Alice i ponownie ruszyła w górę. Potrzebowała spakować się i wybrać sukienkę na tę zabawę. Uznała, że założy tym razem coś mniej czarnego i ponurego.

***

Kit zaparkował przed domem. Musiał przejechać objazdem cały duży teren i obawiał się, że pizza już wystygnie. Z drugiej strony z tego właśnie powodu zaproponował Alice, żeby po upieczeniu ciastek zostawiła piekarnik rozgrzany. Będzie można odgrzać pyszne jedzenie, które z sobą przywiózł.
Zdołał na raz zabrać tych dziesięć pudełek pizzy, jednak z trudem. Wcale nie był tak silnym mężczyzną, jednak problem polegał nie tyle w ciężkości zamówienia, lecz tym, jak nieporęcznie nosiło się to wszystko. Zastukał butem o drzwi, mając nadzieję, że ktoś otworzy mu drzwi. Przypomniał sobie, jak rozwoził pizzę, kiedy był jeszcze nastolatkiem. Tak właściwie wciąż nim się czuł i ciężko mu było uwierzyć, że minęło tyle lat odkąd odpuścił Włoskie Specjały Maria Ragazziego. Stary Włoch był sympatyczny tak długo, jak żył. Mozzarella, którą dodawał do każdego dania skutecznie zatkała mu żyły cholesterolem.
 
Ombrose jest offline