Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 17:56   #263
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Harper uświadomiła sobie, że najprawdopodobniej, jeśli zostanie w tym domu, to niedługo straci dziewictwo. Miała już odpowiedni wiek, przynajmniej pod względem cielesnym i najprawdopodobniej odczuwała już pożądanie. Czy jednak jej psychika była wciąż dziecięca? Alice odniosła wrażenie, że wydoroślała nieco w tym kokonie, ale może tak wcale nie było.
- O, ty… jak ci tam było na imię… Elise? Miło, że pytasz. Nikt mi jeszcze nic nie przyniósł. Co za gościna. Wypiłbym też kieliszek wódeczki, jeśli łaska.
Harper kiwnęła głową.
- Cóż, mamy głównie pizzę, ale zrobiłam też własnoręcznie ciastka. Są owoce. Nie robiliśmy dzisiaj normalnego obiadu, ale mamy świeży chleb i dżemy, jeśli wolałby pan coś innego niż pizza. A co do kieliszka, już podaję - powiedziała i ruszyła do stołu. Jeden kieliszek mu nie zaszkodzi, a przynajmniej tak sądziła. Nie była pewna, jakie były zalecenia lekarza. Nalała nieco alkoholu do małego kieliszka i wróciła.
- Ale prosze nie przesadzać, ze względu na zdrowie - poleciła i podała mu kieliszek.
- Pańskie zdrowie - podniosła mały toaścik swoim sokiem z porzeczek. Zerknęła na Moirę.
- Zastanawiałaś się nad moją propozycją? - zapytała po wypiciu.
- Waham się - powiedziała. - Byłabym na pewno na tak, gdyby mój dziadek nie żył.
- Hehe, chciałoby się posłać go do piachu - odparł Earcan, wlewając alkohol do gardła.
Moira pokręciła głową.
- To wcale nie tak! Bardzo cieszę się z tego, że żyjesz i… i nie wiem, czy nie powinnam zostać, żeby zaopiekować się tobą.
- Ty? A z jakiej racji? Ledwo co jesteśmy rodziną.
Moirze zrobiło się przykro.
- Cóż, a ma się panem kto inny zaopiekować? Proszę mi wybaczyć, ale martwiłabym się, gdyby zechciał pan pozostać całkowicie sam - powiedziała Alice. Oparła dłoń na ramieniu Moiry. Chyba wolałaby ją ze sobą zabrać.
- Mój syn nicpoń się mną zaopiekuje i jego mała, dobra córeczka - powiedział Earcan. - Po moim trupie Esmeralda będzie mnie karmić i myć.
- Zostałabym z nim, ale jeśli takie jest jego nastawienie - Moira oddychała ciężko i spojrzała na Alice. - Nie wiem, co mam robić… - zawiesiła głos. - Będę czuć się jak zła wnuczka, jeśli go zostawię, a z drugiej strony słuchać takich rzeczy… może po mnie nie widać, ale jestem na skraju łez.
- Ohoho, ktoś tu chce zdobyć Oscara - rzucił Earcan. - Ale to nie film, dzieweczko. Zjadłbym może to miodowe ciastko - powiedział.
- Nie ma sensu, jeśli cię nie rozpoznaje… - powiedziała do niej rudowłosa. Wzięła ze stołu talerz z ciastkami i podsunęła Earcanowi.
Moira zagryzła wargę i spojrzała na dziadka.
- Na zdrowie - powiedziała do niego.
- Dziękuję - odparł mężczyzna i przyjął łakoć.
- Zamieszkaj ze mną w Anglii - powiedziała Alice do Moiry. - Może to nie będzie takie proste, ale chcę ci pomóc - powiedziała poważnym tonem i pogłaskała dziewczynę po ramieniu.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niej lekko.
- A czy dziadek nie mógłby zamieszkać z nami? Bo w sumie nie wiem, z kim miałabym go zostawić… - zawiesiła głos.
- Myślę, że będę musiała w tej sprawie skontaktować się z Esmeraldą… Może ona coś wymyśli. Zawsze ewentualnie mógłby otrzymać pokój w domu spokojnej starości, tak aby można go było odwiedzać i gdzie miałby stałą opiekę medyczną - zaproponowała.
- Zawsze mogłabyś go odwiedzać kiedy tylko byś chciała - zaproponowała.
- Już lepiej byłoby zostawić go w domu i zatrudnić opiekuna - odparła Moira. - Dom spokojnej starości brzmi smutno… - zawiesiła głos. - Tak mi się zdaje. To jak sierociniec.
- Wynajęcie mieszkania w Manchesterze nie byłoby chyba problemem, podobnie jak opieka… - powiedziała, rozważając to. Takie coś mogłaby sfinansować nawet z własnej kieszeni, miała odłożone nieco pieniędzy, nie miliony, czy miliardy, ale na wynajem przez jakiś czas i opiekuna starczyło. A Hastings zapewne dostawał jakąś comiesięczną emeryturę...
- Dobre ciastko, choć trochę twarde jak na mój gust - rzucił Earcan. - Moja żona piekła lepsze.
- Nieprawda, bardzo dobre ciastka, już próbowałam - Moira wtrąciła.
- Wyszły odrobinę twardsze ze względu na miód. Gdyby były z czymś innym byłyby bardziej kruche i rozpuszczały się w ustach. Miód sprawił, że zyskały solidniejszą formę - wyjaśniła rudowłosa.
- Ale ten miód w nich to mi smakuje, są przez to słodkie, ale nie za bardzo. Mogłabyś przecukrzyć, ale tego nie zrobiłaś - Earcan pochwalił ją.
- Mamy mieszkanie w Londynie - rzekła Moira. - Może dziadek mógłby tam zamieszkać z opiekunem. A gdyby został tu, to czy Darleth mogła się nim zajmować? Głupio ją o to prosić, ale jakby zwiększyć jej pensję… to miałoby to sens. Dziadek też ma swoje pieniądze, nie jest kompletnie bez grosza. Choć tata przejął rodzinne finanse i odkąd go nie ma… - Moira westchnęła. - Wszystko się tak skomplikowało! Myślisz, że wróci? Powinnam do niego zadzwonić? Czy on umarł, tylko mi nic nie powiedzieliście…?!
Harper zastanawiała się.
- Coż, zawsze przez pewien czas może zostać tutaj, zwłaszcza, że będzie tu sporo ludzi… Ale musiałabyś porozmawiać o tym z Darleth. Mogę zawsze włożyć na to nieco pieniędzy - zaproponowała Alice.
- Nie no, nie mogę cię o to prosić… - Moira zawahała się.
- Na szczęście Isle of Man nie jest daleko od Anglii - zauważyła.
- Tak, to prawda - dziewczyna pokiwała głową.
- Nie wiem, twój ojciec… Nie kojarzę go… Może Bee, Jenny, albo Kit coś wiedzą? Nie było mnie w końcu sporo czasu - powiedziała lekko zmieszana.
- Hmm… - Moira zmarszczyła brwi.
- Może wróci… W końcu rodzice nie powinni porzucać swoich dzieci - powiedziała Alice i posmutniała nieco.
- Z tego, co mi opowiedział Kit, najprawdopodobniej zobaczył mnie martwą i uciekł i tak to się skończyło - westchnęła. - Pewnie myśli, że nie żyję wciąż. Muszę do niego zadzwonić i skontaktować się z nim! Czy chciałabyś z nim porozmawiać, może go sobie przypomnisz? To znaczy, o ile w ogóle odbierze telefon. Naprawdę powinnaś go znać, przecież mieszkał tutaj z nami… - zawiesiła głos.
Harper potarła skroń dłonią i pokręciła głową marszcząc brwi.
- Nie… Nie mogę sobie przypomnieć… Kompletnie… Może to jakieś skutki uboczne sepsy? Nie mam pojęcia - mruknęła dalej zmartwiona.
- Zdecydowanie powinnaś spróbować się z nim skontaktować - podpowiedziała jej Alice.
- Dobra, mogę zostawić z tobą dziadka? To pójdę na górę i spróbuję od razu - powiedziała Moira. - Wiem, że to nie jest najlepsze towarzystwo…
- O, Esmeralda jaką znam. Wreszcie ściągnęła maskę! - Earcan zarechotał.
- Uhm… kocham cię bardzo dziadku, ale to nie znaczy, że Alice też musi - powiedziała Moira. - Zresztą… nie podoba mi się ta rozmowa - wnet uznała. - Przepraszam, że cię uraziłam, powinnam lepiej dobierać słowa… W każdym razie, popilnujesz go na chwilę? - zapytała, spoglądając na Alice.
- Nie martw się, towarzystwo pana Earcana nie jest złe. Na swój sposób to interesujący jegomość. Ja doceniam, jak ktoś nie boi się wyrażać otwarcie swego zdania - pochwaliła starca. Nie było sensu złościć się za słowa tak wiekowego mężczyzny. Przypominał jej rodziców jej matki. Wiedziała, że wytrzyma jego potencjalne ataki, o ile w ogóle coś by zaczął.
- Super, zaraz wracam - odparła Moira i ruszyła po schodach na górę, zostawiając Alice samą z dziadkiem.
- Może jeszcze ciastko panie Earcanie? - podsunęła tacę bliżej mężczyzny.
- Już i tak nie mam większości zębów, więc mi nie wylecą. I nie mam na myśli z powodu próchnicy i cukru. Dawaj - rzekł mężczyzna. - Weź dziewczynkę z sobą - rzekł. - Będę dla niej tylko umartwieniem i obowiązkiem. Młodzi ludzie powinni tracić młodość na rzeczach, których będą potem żałować. I mam tu na myśli bardziej przebojowe rzeczy od opiekowania się starcem. Będę tęsknić za Moirą, ale w twoim towarzystwie będzie jej lepiej, niż przy mnie - mruknął.
Rudowłosa uniosła brew.
- Czyli jednak ją pan rozpoznał - powiedziała odrobinę ciszej, na tyle, by tylko Earcan ją usłyszał.
- Tak, oczywiście. Jak mógłbym nie poznać mojej małej dziewczynki? - spojrzał na nią jak na idiotkę. - Miałem udar, nawet kilka udarów, ale jeszcze całkiem nie zalało mi mózgu krwią.
- Ma pan świadomość kim są ci ludzie… Co się stało? - zapytała.
- Mam świadomość tego, że stało się coś nie z tego świata, jednak nauczyłem się, że im mniej pytań zadajesz i im głupszy się wydajesz, tym masz więcej spokoju. Również takiego wewnętrznego. Nie wiem czemu moja Moira zrobiła się dwa razy starsza, ale potrafię rozpoznać mooinjer veggey, kiedy na nie spojrzę. Nawet jeśli są obdarte ze swoich magicznych płaszczy i wepchnięte w tłuste, spocone, ludzkie ciała - mruknął. - Szkoda mi tylko, że Esmeralda nie miała żadnych dzieci - westchnął. - Jedyna rzecz, do której ta kobieta mogła się przydać, ale rzecz jasna musiała zachorować i niczego nie spłodzić.
Alice przyjrzała się uważnie mężczyźnie.
- Jestem pod wrażeniem… chciałabym, aby moi dziadkowie dbali o mnie w taki sposób jak pan o nią. Postaram się zapewnić jej bezpieczeństwo i szkołę. W końcu przeskoczyła trochę lat… Na szczęście są jeszcze prywatne formy nauki - powiedziała w zadumie.
- Zajmę się nią. Jednak proszę jej aż tak nie odpychać. To, że się zmieniła, wzięło się stąd, że uciekła z domu, bo tak potwornie było jej przykro, że miał pan udar - powiedziała sugerując delikatnie, że pogrążanie jej w kolejnym smutku nie było najlepszym pomysłem.
- Uhm…? Mam przepraszać za to, że miałem udar? Przepraszam? - spojrzał na nią z podciągniętymi do góry brwiami. - Mam się załamać, że to moja wina? Proszę znaleźć kogoś innego do zadręczania, ja sobie na to nie pozwolę - rzekł wyraźnie. - Dla mnie to zadziwiający zbieg okoliczności, że miałem kolejny udar akurat w takich okolicznościach, kiedy tyle się działo i nie mogłem w żaden sposób pomóc wiedzą - mruknął. - Nie żebym kogokolwiek oskarżał, ostatecznie mam długą historię ze szpitalami. A będę ją odpychać, jeśli będę miał na to ochotę. Nie jestem dobrym człowiekiem i nigdy nie byłem. Teraz na stare lata nie zamierzam udawać, że jestem miłą i ciepłą osobą - rzekł. - Miałem kilka ratujących mnie dobrych cech, jednak większość z nich minęła wraz z wiekiem. Do niczego jej się nie przydam. Powinna ganiać za chłopcami i chodzić na koncerty. I nie przesadzaj z edukacją. Nauczcie ją języków, matematyki i biologii, głównie tej seksualnej części, żeby nie wpadła. Więcej jej nie potrzeba.
- Oczywiście. Zamierzam jej zapewnić naukę, a nie internat i całe dnie w książkach. Chcę, żeby miała wesołe życie - powiedziała w zadumie.
- To w takim razie może jest jakieś miejsce, gdzie wolałby pan przebywać? Skoro byliśmy przy tym temacie - zasugerowała i zjadła kolejne ciastko.
- Szczerze mówiąc nie wiem, czemu mnie Szatan nie zabrał tym razem, byłoby wszystkim lżej, także mi. Bo nie wiem, co mam teraz zrobić. Może mam jeszcze do odegrania w życiu jakąś rolę, choć w to wątpię. Może niech wrócę do mieszkania w Londynie. I dostanę tego pieprzonego opiekuna, sam go opłacę, bez obaw. Choć jeśli masz pistolet, to najlepiej strzel mi teraz w łeb. To jest upokarzające, kiedy nie możesz sam nawet się podmyć - skrzywił się. - Zawsze myślałem, że umrę młodo i tragicznie, ale zamiast tego dorobiłem się tragicznej starości.
- Zawsze myślałam, że umrę staro i spokojnie… A już prawie że umarłam młodo i tragicznie. Zajmiemy się tym mieszkaniem w Londynie - zapewniła go Harper. Nie chciała mieć na rękach krwi ukochanego dziadka Moiry.
- Widzę, że najebał ci w głowie, skoro go nie pamiętasz. Albo on, albo wróżki - mruknął Earcan i lekko nachylił się w jej stronę. Przymrużył oczy i spojrzał na jej twarz, jakby chcąc prześwietlić ją na wylot. - Shane Hastings. Z czymś ci się to kojarzy? - zapytał, obserwując dokładnie jej reakcję.
Harper zmarszczyła brwi…
- Z… Rodzina Hastingsów. Bo nosi takie nazwisko… A z czymś powinien? Znaczy… Nie znam żadnego Shane’a. Znajduje się w albumie? - zapytała wyraźnie, kompletnie nieświadoma o kim mowa.
- Ciekawi mnie tylko z jakiego powodu zostało ci to zrobione - odparł Earcan. - Czy ma to chronić ciebie, czy Shane’a… Jeśli mój chłopiec coś nawyrabiał, to pewnie jego. Pewnie nie zakochałaś się w nim i nie zrobiłaś się jego fanatyczką, że aż postanowił wyprać ci mózg. Ale nie mogę wpaść na żaden inny powód - mruknął. - No cóż. Nieważne. W każdym razie… zastanawiam się, co zrobić, aby Moira odziedziczyła nasz majątek. Czy stworzyć jej nową tożsamość i zmienić mój testament, czy też po prostu poczekać, aż Moira skończy osiemnaście lat rocznikowo i problem rozwiąże się sam do tego czasu. Bo nie sądzę, żeby Shane miał wrócić, jeśli jeszcze go nie ma.
- Cóż… A Shane to… Jej ojciec? - wydedukowała z informacji ostatniej chwili. Potarła nerwowo skroń, jakby myslenie o tym sprawiało jej dyskomfort.
- Teraz to zaczynam się jednak martwić o edukację Moiry - mruknął pod nosem Earcan. - Ale jeśli ty jej nie będziesz uczyć, to może dobrze się to skończy. Tak, Shane to jej ojciec.
- Tak czy inaczej, porozmawiam z Esmeraldą, może wspólnie do czegoś dojdziemy. Jeśli nie z jej pomocą, mam kilka asów we własnych rękawach - powiedziała poważnym tonem. Nie mogła powoływać się wiecznie na dług pani de Trafford, liczyła na to, że w sprawie Moiry, po prostu porozmawiają szczerze i dogadają się jakoś na stopie przyjacielskiej.
- Dobra. Czy czegoś będziesz ode mnie potrzebowała w związku z Moirą? Pewnie pieniędzy. Czego jeszcze? Nie pozwolę tamtej części rodziny utrzymywać moją dziewczynkę, więc musisz mi podać numer swojego konta bankowego - powiedział. - Mam kilka funtów na koncie, bez obaw. Nie oddałem Shane’owi wszystkiego. Ojcu Moiry - wyjaśnił.
Dobrze, że przypomniał, bo Alice znów zaczynała zapominać.
- Mmm… Zapiszę go panu, gdy znajdziemy się w Anglii - było to najrozsądniejsze rozwiązanie, w czasie podróży mógłby się zagubić, a na miejscu będą mieć wszystko uporządkowane. Alice zerknęła w górę, czy Moira czasem nie wracała.
Zamiast tego napadło ją dwóch mężczyzn.
- Alice! - Thomas przytulił się do niej.
- Alice! - Arthur objął ją z drugiej strony.
Harper najpierw się lekko spięła, a potem tylko zawstydziła, ale uśmiechnęła.
- Aww - Earcan parsknął sarkastycznie. - Roztapiacie moje serce z lodu.
Mężczyźni nie zwrócili kompletnie uwagi na starca na wózku.
- Myśleliśmy, że nie przeżyjesz! - westchnął Thomas.
- Naprawdę było ciężko. Nie mogę uwierzyć w to, że wyglądasz tak dobrze, choć przez kilka dni miałaś taką wysoką gorączkę… Nie mogłem zrobić posiewów, a to jest w kryteriach rozpoznania, ale byłem przekonany, że to sepsa od rany.
- Pokaż rękę - mruknął Thomas. - Jak wygląda?
- Nie zdejmowałam jeszcze bandaża, chciałam z tym poczekać na przybycie Arthura. A jak ty się czujesz Thomasie? Ponoć ciebie też bolało… Przepraszam, że musiałeś pomóc mi z tym… - powiedziała. Podniosła dłoń i pogłaskała nią ramię Arthura, a zaraz potem Thomasa.
- Cieszę się, że was widzę. Jak tam trening? - zapytała.
Arthur skrzywił się.
- Nie mam się czym szczycić - powiedział. - Zagubiłem się kompletnie. Bardzo ciężko jest mi to kontrolować. Abby powiedziała, że może im więcej będę konsumował, tym większą będę mieć władzę nad swoją mocą, bo jest całkiem potężna. Nie wiem, szczerze mówiąc boję się jej używać… Nie wiem, czy mam co trenować, czuję się beznadziejny. Gdyby nie ty… bo to był twój jeleń, prawda? Kto inny mógłby mi pomóc…
Thomas poruszył się lekko.
- Tylko tu się nie rozpłacz - powiedział. Podniósł rękę i podał ją Alice.
Widniała na samym jej środku duża, brzydka blizna. W tym samym miejscu, w którym Harper ugodziła się nożem.
- Nie mam pełnej władzy nad nią… Ale mam nadzieję, że będzie lepiej. Najgorzej, że to moja sprawniejsza ręka, jednak nie żałuję. Jeśli otrzymałem taką moc, to tylko po to, żeby z niej korzystać.
Alice skrzywiła się.
- Pewnie ja na swojej mam taką samą, albo odrobinę gorszą… Przepraszam. Akurat prawa dłoń nie jest moją dominującą i dlatego to w nią godziłam… - powiedziała, żałując że wcześniej nie pomyślała o tym, że gdyby przybył Thomas to na pewno przejąłby jej obrażenie.
- Każdy by tak zareagował, zwłaszcza że nie masz dwóch palców na swojej lepszej… - Thomas wzruszył ramionami. - Przynajmniej nie jestem pianistą, ani malarzem. Przeżyję jakoś.
 
Ombrose jest offline