Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-07-2019, 17:53   #261
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- Uznałam, że to dlatego, bo zjadłam tę pachnąca miodem rzecz… - zawiesiła głos. - Dlatego się źle poczułam.
- Niee. Kiedy jesz i coś jest niedobre, boli mniej więcej tu - Alice wskazała dłonią żołądek. A gdy boli tu niżej, to znaczy, że albo było zepsute jedzenie, albo po prostu potrzebujemy skorzystać z toalety - Alice zerknęła na Arganę, czy słuchała uważnie.
- To wszystko jest takie skomplikowane, wczoraj na przykład bolały mnie plecy - powiedziała poważnie.
- A co do twojego pytania, to pierwsze, mocz ma nieprzyjemną woń. Po drugie, no nie jest najzdrowszy, bo to coś, co nasze ciało wydala po wydobyciu ze spożytych pokarmów odpowiednich substancji odżywczych, a ten mocz to takie resztki, których nie chce, plus substancje, które nasze ciało z siebie wypłukało. Zrozumiałaś? - zapytała, zerkając na nią i pozwoliła jej wejść do łazienki.
- Czy wiesz co tu do czego służy? - zapytała ją.
- Tak, Bee mi powiedziała - odparła Argana. - Swoją drogą… to rozwiązała się tajemnica biednej Eoithe - powiedziała. - Wczoraj bolał ją bardzo brzuch. Tak mocno, że aż zaczęła z niej wyciekać krew. Ferenis powiedział, że to najprawdopodobniej dlatego, bo od dłuższego czasu nie spożywała szyszek i porannej rosy, ale ja nie byłam pewna. Bo Bee mówiła nam kilka razy, że to nie jest jedzenie dla nas, choć nie wszyscy jej wierzą. To teraz już rozumiem, że musiała przetrzymać mocz - powiedziała.
- Plecy zazwyczaj bolą, kiedy siedzimy na czymś niewygodnym za długo, albo kiedy robimy coś, co nadwyręża siłę naszych ciał… Przetrzymywanie moczu za długo sprawia, że dzieje się to co tobie w kuchni. Po prostu puszczamy. A co do Eoithe, to jeszcze coś innego… Ludzkie kobiety mają taką przypadłość co miesiąc, ze z ich ciała leci krew. To dlatego, że w ten sposób ich organizm na swój sposób znowu się oczyszcza. Ciało ludzkie jest taką ciągle pracującą machiną… M… No powiedzmy że jak wielkie mrowisko. Cześć mrówek jest odpowiedzialna za jedne zadania, cześć za inne. Żeby wszystko było zdrowe, no to musi być w mrowisku porządek, więc ciało się oczyszcza. Krew wzięła się stąd, że ludzkie dzieci powstają w naszych ciałach i nosimy je tam. Jakby ci to wyjaśnić… Hm… O. Wiesz jak rozmnażają się ryby? - zapytała i postanowiła poczekać, aż wróżka się obmyje.
Wnet to zrobiła.
- Wiem, że lepiej jest dotykać swoich ciał płynem do higieny intymnej, niż zwykłym mydłem, bo to przynosi pecha - rzekła i zmrużyła oczy. - Nie, to obniża albo podwyższa pecha, coś takiego powiedziała Bee. Nie do końca zrozumiałam. A co do ryb, to wiem, że składają jaja i samce polewają je swoim mleczkiem. I z ikry wykluwa się narybek.
Rudowłosa kiwnęła głową, ale na słowa o pechu lekko się uśmiechnęła. Wolała na razie nie wyprowadzać wróżki z błędu… Ważne że choć to zapamiętała.
- No dobrze, a wiesz jak rozmnażają się ludzie? - zapytała.
- Tak, poprzez seks. I nie możemy go uprawiać, bo powstanie więcej ludzi. I według Bee każdy, nawet najgłupszy i najsłabszy z nas może wydać potomstwo. To nie do pomyślenia! Nikt jej nie uwierzył. Przecież coś takiego, jak stworzenie nowego życia… to prawdziwy cud. Jeżeli ludzie mogą rozmnażać się tak po prostu… tak szybko i bez żadnych zahamowań… - pokręciła głową. - To wkrótce byłoby was tyle, że - nagle strzeliła rękami wokoło, próbując nakreślić ogrom.
- Obecnie żyje nas na całej Ziemi około… Coś około siedmiu miliardów. Tak myślę… W każdej minucie rodzi się gdzieś dziecko i mniej więcej w tym samym czasie ktoś umiera. No dobrze to teraz wyjaśnię ci, dlaczego tak łatwo jest nam się rozmnażać. Nie potrzebujemy do tego siły witalnej, czy energii. Ciała kobiet, w swoich podbrzuszach, mniej więcej tu - pokazała dłonią.
- Posiadają takie dwa punkty, w których przechowywane są… No powiedzmy na nie jajeczka… No i one w ciągu miesiąca, zazwyczaj pojedynczo raz z jednego, raz z drugiego zbiornika przenoszą się do takiej przestrzeni na środku. I jeśli w czasie, kiedy to jajeczko jest w tym punkcie, jakikolwiek mężczyzna będzie z taką kobietą uprawiał seks i dojdzie w jej ciele, to dojdzie do zapłodnienia tego jajeczka, tak jak u ryb, no i to jajeczko będzie rosło w ciele i to jest rozwijające się dziecko. Z tym że ludzie nie wykluwają się z jajeczek, tylko są ssakami. A jeśli nie dojdzie do takiego zapłodnienia, to to jajeczko, wraz z wyściółka tej przestrzeni, raz w miesiącu zostaje wydalone z organizmu i stąd ten ból brzucha i krew… To bardzo skomplikowane, ale po prostu zapamiętaj, że to kolejna forma zachowania porządku w organizmie, no i naprawdę ludzie mogą zajść z każdym. Nie ma żadnej zasady… - powiedziała tłumacząc jej wszystko.
- Czyli różnica jest taka, że ssaki, jeśli dobrze rozumiem, umieszczają swoje nasienie w samicy, natomiast ryby tego nie robią i nie kopulują, prawda? - zapytała. - W sumie to wiele wyjaśnia, dlaczego większość naszych rytuałów jest oparta na seksie. Bo rzeczywiście wyzwala dużo energii życiowej, tylko w przypadku ludzi objawia się ona narodzinami nowego człowieka, natomiast w przypadku mooinjer veggey pozostaje… pozostawała tylko sama czysta siła życia - rzekła. - To w sumie niepotrzebnie odpowiadywałyśmy z siostrami na przestrzeni tak wielu lat na prośby waszych kobiet… Rzucałyśmy na nie czary płodności, kiedy prosiły o to i przychodziły zapłakane w święte miejsca. Podczas gdy mogły tak po prostu zachodzić w ciążę… - Argana skrzywiła się.
Alice cmoknęła.
- Niekoniecznie… Niektóre kobiety nie mogą zachodzić w ciążę… Bo na przykład ich narządy źle funkcjonują i te jajeczka obumierają zanim zdołają zostać zapłodnione. Albo na przykład to z nasieniem ich partnerów coś jest nie tak i z jakiegoś powodu nie mogą mieć potomstwa. To, że ludzie mogą się rozmnażać tak swobodnie, nie zawsze oznacza, że to się uda, co więcej, podczas całego procesu noszenia dziecka, jest wiele restrykcji dla kobiet, żeby dziecku nic się nie stało. Kobiety wkładają ogromny trud w to, że dają nowe życie. Takie poczęcie to zawsze cud, zwłaszcza, gdy dziecko rodzi się w pełni zdrowe. Bo rzecz jasna coś może się nie udać i maleństwa chorują… Dlatego zapewne przychodziły błagać o płodność. Gdy miały z nią jakieś kłopoty - wytłumaczyła.
Argana zamrugała oczami.
- Procesu noszenia dziecka? - zdziwiła się. - Ja myślałam, że to jest tak, że mężczyzna dochodzi w kobiecie, potem błyszczy zielone światło i krystalizuje się dziecko… i to się dzieje od razu… - zawiesiła głos i zmarszczyła brwi. - To jest takie skomplikowane - westchnęła. - Nie wiem, jak sami dajecie sobie radę, żeby z tym wszystkim żyć.
Bee zerknęła do środka.
- Myślę, że już naprawdę pora zaczynać - rzekła. - Co chwilę podgrzewam różne pizze i nie chce mi się jednej wkładać do pieca co kwadrans i tak nimi żonglować.
- Tak. Zdecydowanie… Argano, zostaniesz z nami na przyjęciu? - zapytała.
- Mamy trochę różnego jedzenia, żebyście mogli zobaczyć co takiego jadają rzeczywiście ludzie - dodała.
- A te miodowe rzeczy, to ciasteczka. Zrobiłam je specjalnie dla was, bo pamiętam, że lubicie miód, bo mieliście go w swej dawnej diecie. Ludzie też go jadają - wyjaśniła.
- Ludzie jedzą dużo ciężkich rzeczy. Dobrze, że przynajmniej przy miodzie i owocach się zgadzamy - odpowiedziała. - To jak długo takie dziecko jest w kobiecie, zanim się urodzi? - była tym zaciekawiona. - Czy to znaczy, że ja też mogę wreszcie stworzyć potomka? - zapytała.
Bee zerknęła na Alice.
- Coś mi mówi, że za dziesięć lat będzie tutaj cała wioska… - rzuciła.
Harper kiwnęła głową.
- Coś mi też tak mówi… Otóż, dziecko w kobiecie dojrzewa przez dziewięć miesięcy. Żeby było w pełni wykształtowane i zdrowe. W tym czasie organizm kobiety się zmienia, trochę wariuje… To mnóstwo uniedogodnień i nieprzyjemnych rzeczy, ale kiedy ma się świadomość, że istnieje w tobie życie, które nie może bronić się samo i całkowicie cię potrzebuje, bo jesteś jego matką, obrończynią… To jesteś w stanie zrobić dla niego dosłownie wszystko i znieść wszelkie bóle i udręki. Matki są niesamowicie przywiązane do swoich dzieci, podobnie jak dzieci do swoich matek. W końcu spędzili dosłownie razem pierwsze dziewięć miesięcy istnienia takiego powstającego człowieka - wyjaśniła, gdy opuściły łazienkę, wracając powoli do kuchni.

Tam już było kolejnych pięć wróżek. Wszyscy mieli na sobie ubrania z lumpeksu, które chyba w międzyczasie nieprzytomności Alice zostały dla nich zakupione. Mimo to zdecydowana większość była naprawdę atrakcyjna. Harper nie wiedziała, jaki to miało sens i dlaczego właśnie tak zostali ukształtowani, jednak każda pojedyncza wróżka - czy to płci męskiej, czy żeńskiej - posiadała harmonijne rysy twarzy, w których każda kolejna część z sobą idealnie współgrała. Ani jedna osoba nie miała zbyt wąskich ust, czy zbyt długiego nosa. Jednak zdecydowana większość posiadała tłuste włosy i ogólny zapach, który z nich bił, był raczej nieprzyjemny.
- Dzień dobry - powiedziała Rhiannon. - Wyszliśmy. Na dole jest jeszcze trochę osób, ale myślę, że na nie też przyjdzie pora. My, mooinjer veggey, jesteśmy bardzo wdzięczni za waszą gościnę i przykro nam, że nie potrafimy się w żaden sposób odwdzięczyć - powiedziała. - Nie posiadam samych przyjemnych wspomnień związanych z tym domem, jednak i tak bardzo mi miło, że mogę tutaj przebywać z braćmi i siostrami, a także wami, ludzie.
Pyrgus stojący obok niej pokiwał głową.
- Cieszę się, że przyszliście. Proszę, proponuję przejść do tamtego większego pomieszczenia. Zaraz przyniesiemy jedzenie. Te miodowe rzeczy to ciastka. Są słodkie, sama je dla was zrobiłam. Mamy też różne inne rzeczy do jedzenia, owoce i coś specjalnego - Alice wskazała odgrzewające się pizze.
- Jesli któreś z was będzie spragnione, to są soki, ale także kilka niespodzianek. Ewnentualnie jeśli ktoś woli wodę, to rzecz jasna jest na przykład w butelkach. Raczej nie pijamy takiej bezpośrednio z kranu - wytłumaczyła. Zachowywała się jak najlepsza opiekunka dla przedszkola na świecie. Zerknęła na Rhiannon i Pyrgusa.
- Nie musicie się odwdzięczać. To po części moja sprawka, że znaleźliście się w tej sytuacji. Postaram się jak mogę, aby wam dopomóc - powiedziała do nich obojga, po czym zabrała się za pomoc w przenoszeniu smakowitości do salonu. Miała nadzieję, że reszta domowników też wkrótce do nich zawita.
Wnet owoce, bagietki, drożdżówki, dżemy zostały przeniesione w odpowiednie miejsce. Następnie Bee i Darleth zaczęły z pomocą Alice przekładać pizze na stół, który tam się znajdował. Jenny w międzyczasie również zeszła na dół.
- To ja pomogę z alkoholem - powiedziała. - Nauczę was pić, wymoczki - mruknęła.
Po chwili Kit również pojawił się z laptopem oraz stertą głośników.
- Znalazłem je w gabinecie - powiedział i zaczął je rozstawiać.
Miał na sobie garnitur w panterkę, a na jego szyi wisiał naprawdę gruby złoty łańcuch z przewieszką w postaci znaku dolara.
Gdy Harper skończyła zajmować się jedzeniem, oceniła, że salon pełen był ludzi i poczuła się z jednej strony miło, a z drugiej nieswojo. Na szczęście mogła oderwać się nieco od ponurych myśli i dać porwać wirowi przyjęcia. Czekali już chyba tylko na Moirę i jej dziadka. Rudowłosa chciała, by wszyscy byli obecni, kiedy podziękuje wszystkim za obecność i poleci im dobrze się bawić i ucztować. Pić i rozmawiać. Ona sama jednak nie mogła pić alkoholu, a po raz kolejny miała okropną na to ochotę. Zamierzała spędzić wieczór na obserwowaniu jak bawią się pozostali, na piciu soków i słuchaniu muzyki. Zawsze była odrobinę samotnikiem na imprezach...
- Posłuchajcie pięknej ludzkiej muzyki! - krzyknął Kit po tym, kiedy wreszcie podłączył sprzęt.
Bez wątpienia nie mógł doczekać się tego momentu. Choć Alice chyba powinna najpierw wznieść toast. Jednak Kaiser nie przejmował się kompletnie takimi rzeczami.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=iEe_eraFWWs[/media]

Wróżki spoglądały po sobie. Ich miny były iście komiczne. Kit zaczął lekko podrygiwać do rytmu. Tak właściwie sam wyglądał, jakby był wyjęty wprost z jakiegoś nieco ekstrawaganckiego teledysku. Posiadał nawet własną, choć niezbyt skomplikowaną choreografię.
- Do cz-czego mnie prowadzisz, Esmeraldo? - rozległ się nieco skrzeczący głos Earcana, którego Moira przywiozła na wózku inwalidzkim. Jej mina wskazywała na to, że nie była zachwycona z tego, że dziadek jej nie rozpoznawał. A może po prostu nie lubiła imprez.
Harper zerknęła na Kaisera… Cieszyło ją, że nie wybrał bardziej męczącego repertuaru, choć akurat nie była fanką zbyt wielu utworów tego zespołu. Tymczasem kiedy pojawiła się Moira i Earcan, odchrząknęła.
- Kit, przycisz na moment - rzuciła do djay’a. Poczekała, aż to uczynił.
- Bardzo dziękuję, że zechcieliście wszyscy przyjść na to spotkanie. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. Z jednej strony to będzie pożegnanie, a z drugiej początek wielu nowych rzeczy. Każde z nas przez ostatni czas nauczyło się wiele, wiele oddało, ale najważniejsze jest to, że zdołaliśmy uporać się z trudnościami, jakie postawił na naszej drodze los. Czy to zdrowotnymi, czy niespodziewanymi i niesamowitymi. Mam nadzieję, że wszyscy odnajdą się w swojej nowej skórze i że nadal wszystkim przyświecać będą te same wartości co dotychczas. Liczę na to, że każdy z nas stanie się lepszą wersją siebie, wyciągając odpowiednie wnioski. Dość już jednak mojego gadania. Zapraszam na jedzenie i do zabawy - przemówiła, a na koniec uśmiechnęła się zachęcająco. Wykrzesała z siebie chyba wszystkie swe pokłady optymizmu, aby odpowiednio przemówić do zebranych w pomieszczeniu osób. Miała nadzieję, że nie przesadziła.

Kit zaczął głośno klaskać. Bee i Moira dołączyły się do niego, kiedy Jennifer podawała Alice szampana do otwarcia. Wróżki nieco niepewnie spoglądały po sobie, ale wnet dołączyły się. Alice spostrzegła, że dwie kolejne pojawiły się w pokoju. Mogły mieć kompletnie inne zwyczaje i nie wiedzieć, dlaczego tak właściwie klaszczą, jednak przyciągało je życie. Nie zmieniło się to, choć one same uległy gwałtownej przemianie. Impreza była czymś, co interesowało je i dlatego chciały w niej uczestniczyć. Kolejne dwie mooinjer veggey pojawiły się na górze.
- Czy mogę teraz podgłośnić? - zapytał Kit.
- Tak, jasne. Jeśli ktoś jest głodny, na stole jest jedzenie. Śmiało próbujcie wszystkiego, na pewno każdemu coś przypasuje - Alice otworzyła szampana. Nalała do kieliszków ustawionych na stole. Sama umoczyła w nim jedynie usta, tak aby uczcić pamięć tych, którzy nie zdołali przeżyć wydarzeń.
Wyjaśniła kilku zainteresowanym wróżkom czym była cola, alkohole i pizza. Wytłumaczyła też zwyczaj toastu i klaskania.

Gdzieś w międzyczasie przyjęcia, chciała zamienić kilka słów z Rhiannon, rozejrzała się za nią.
Wróżka siedziała przy stole obok Pyrgusa. Właśnie próbowała pizzę. Jadła ją ostrożnie, jak gdyby chrupiące kawałki mogły być zatrute.
- Ta jest dobra - powiedziała. - Nawet bardzo - rzekła i postukała pudełko z napisem Mary’s Vegan Pizza. - Te pozostałe są takie ciężkie… i tłuste…
- Bardzo tłuste - mruknął Pyrgus. - Czuję kropelki oleju w ustach. Najbardziej jednak lubię to dziwne jabłko - powiedział, spoglądając na melona. - Jest słodkie i sycące.
Kroił go sobie nożem i jadł.
- Bardzo dziękujemy wam za gościnę - Rhiannon powtórzyła to, co powiedziała wcześniej.
Alice podeszła do tej dwójki.
- Cieszę się, że jecie, bo to da dobry przykład reszcie… Jak się oboje czujecie? Macie już jakieś plany? Chciałam pomóc wam pozostać w tej okolicy i w tym domu, czy takie spokojne aklimatyzowanie się z pomocą Bee wam wystarczy? - zapytała. Wzięła sobie jedno ze swoich ciastek i zjadła obserwując rodzeństwo.
- Te ciastka też są dobre - rzucił Pyrgus. - Choć lepiej pachną, niż smakują.
Rhiannon spiorunowała go wzrokiem i chwyciła jeden z wypieków Alice. Porzuciła pizzę i wgryzła się w niego.
- Bardzo smaczne - powiedziała. - Wybacz proszę mojemu bratu - mruknęła. - Co do tego, jak się czujemy… Jak możemy się czuć? Nie jest źle, bo mamy miejsce, w którym możemy schronić się przed chłodem. I dużo pysznego jedzenia. Nie wiem zupełnie, jak potoczą się nasze losy, lecz najprawdopodobniej przyzwyczaimy się do nowego życia. Przynajmniej większość z nas. Nie mamy żadnych alternatyw. Problem jest taki, że nie mamy za bardzo celu.
- Jakiś by się przydał - Pyrgus skinął głową. - Chcielibyśmy zostać w tej okolicy, to na pewno. Na tych ziemiach zostaliśmy stworzeni. Chyba bardziej podobało nam się jednak tęsknienie za nimi, niż samo przebywanie na nich. Jednak to jest ten typ myślenia, którego powinniśmy unikać. Myślałem o tym, żeby nauczyć mężczyzn fechtunku. To na wypadek, gdyby inni ludzie chcieli najechać naszą posiadłość. Albo gdyby wybuchła wojna. Ludzie toczą z sobą dużo wojen - rzekł niczym ekspert.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-07-2019 o 18:31.
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 17:55   #262
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Proponuję poświęcić się na razie nauce. Zawsze możecie spróbować skontaktować się za jakiś czas z tutejszym bractwem, może wraz z nimi moglibyście pielęgnować tradycje tych ziem… Chciałam podziękować za obrazy Edwina. Jego siostra na pewno wielce się z nich ucieszy - powiedziała i uśmiechnęła się do Rhiannon. Już wcześniej spakowała swoje rzeczy przed podróżą. Obrazy więc były już idealnie zabezpieczone, by nic się im nie przytrafiło. Zamierzała zamienić słowo z Moirą, może dziewczyna wolała jeszcze jakiś czas pozostać tu, ale Alice chciała dać jej znać, że gdy tylko będzie chciała, może udać się do Trafford Park. O ile rzecz jasna będzie chciała… Alice zdawała się spokojna i zadowolona przez cały wieczór, jednak tak naprawdę była bardzo zamyślona. Dużo się tu wydarzyło. Miała nadzieję, że bardzo to na nią nie wpłynie, choć podejrzewała, że już wpłynęło, tylko jeszcze nie była pewna w jaki sposób.
- Zdołałam zabrać te obrazy tuż przed tym, jak cały wymiar zaczął się rozpadać - rzekła Rhiannon. - Szczerze mówiąc, wymagało to ode mnie ogromnego wysiłku. Bardzo ciężko jest przenosić jakiekolwiek obiekty między światami. Tak właściwie ciężko ostatnimi czasy było nawet samemu przechodzić na drugą stronę.
- Nie wiem, czy to ma sens... kontaktowanie się z bractwem - rzekł Kit, podchodząc do nich. Jako że nikt nie tańczył oprócz niego, to nawet on poczuł się zmieszany. - Jak tak się zastanowić… to najprawdopodobniej mogłoby to spowodować jego rozbicie i zlikwidowanie. A szkoda takiej tradycji.
Rudowłosa zerknęła na niego i zmarszczyła lekko brwi.
- W sumie, możesz mieć rację… Tak czy inaczej, sądzę, że na razie i tak powinni się skupić na zapoznaniu ze swoją nową sytuację. A cel… Na pewno nadejdzie, wcześniej czy później. Postaram się odnaleźć Mizar i skontaktować z tą osobą, aby może zdołała wam pomóc, tak jak to uczynił Phecda - dodała, ale nie była pewna czy to faktycznie mogłoby zadziałać. Warto jednak było spróbować.
- Nie wiem jednak, czy to był dobry pomysł. Mówić w piwnicy o tym do wszystkich - Pyrgus westchnął. - To zasiało rzeczywiście nadzieję w ich sercach, jednak na dłuższą metę… nie wiem, czy to dobre i zdrowe, żeby marzyli o odzyskaniu tego, co utracone. Powinniśmy być skoncentrowani w pełni na przyzwyczajeniu się do człowieczeństwa - mruknął.
- Tak właściwie przypadkiem stworzyłaś nową religię - Rhiannon rzuciła. - Słyszałam, jak niektóre mooinjer veggey modliły się o powrót Mizara i Phecdy. Tych nowych. Jakby byli mesjaszami, którzy nas wyniosą z powrotem ku… - zamilkła, próbując znaleźć słowa.
- Ku temu, kim niegdyś byliśmy - Pyrgus po prostu dokończył.
Kit natomiast skoncentrował się na kawałku pizzy.
- Uwielbiam sosy - rzekł. - Nie wyobrażam sobie pizzy bez sosów.
- Cóż, na swój sposób trudno im się dziwić, że pragną powrotu do znanego. Nikt nie lubi zderzać się z nieznanym. Z jednej strony to niekoniecznie zdrowe siać nadzieję, z drugiej jednak strony, jest im ona potrzebna, bo inaczej zgniliby w tej piwnicy ze smutku - wyjaśniła swój pogląd w tej sprawie. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ciekawa co robili pozostali. Nie miała ochoty na wiele rozmów tego wieczora. Musiała tylko porozmawiać jutro z Darleth, Moirą i Jenny, kto zamierzał z nią wracać i czy Santos zamierzała zostać Konsumentką. Pewnie spotka się też z Thomasem i Arthurem, którzy ją ochrzanią, a potem będa mogli wyruszyć do Anglii. Rudowłosa czuła, że stęskniła się już za ogrodami i pokojami Trafford Park.
- A czym powinniśmy się zajmować w wolnym czasie? - zapytała Rhiannon. - Czy masz jakieś dobre rady lub wskazówki, jak być człowiekiem? Skąd bierzecie pieniądze? Bo wiem, że teraz nie wymieniacie się towarem, tylko przekazujecie sobie monety i karteczki - rzekła. - - Jeszcze Mikael mi to wyjaśnił.
Kolejne trzy wróżki pojawiły się w pomieszczeniu. Na początku było sztywno, lecz wnet impreza może nie do końca rozkręciła się… lecz mooinjer veggey rozmawiali, jedli i nawet raz na jakiś czas Alice usłyszała pewien zapomniany dźwięk… śmiech.
- Proponuje najpierw opanować w pełni podstawy codziennego życia. Rozwijanie swoich zainteresowań, a także praca przyjdą później, jak już nie będziecie mieć wątpliwości kiedy ból brzucha to objaw choroby, a kiedy głodu, a kiedy po prostu potrzeby skorzystania z toalety… Myślę, że Bee jest dobrą nauczycielką i jak będziecie się stosować do jej rad, to wkrótce wszystko stanie się w pełni jasne - wytłumaczyła Alice. Wolała nie mieszać im teraz w głowach bardziej, niż to było zalecane.
- Zgadnij, co nam najbardziej doskwiera odkąd staliśmy się ludźmi - mruknął Pyrgus. - Ale kwaśne - jęknął próbując kiwi. - Ale dobre.
Tymczasem Rhiannon zerknęła na Alice.
- Czy wybaczysz mi, jeśli będę dalej jadła? - spojrzała na pozostawiony kawałek pizzy. Uważała chyba za nieuprzejme mówienie i jedzenie jednocześnie.
- Nie krępuj się - powiedziała Harper i uśmiechnęła się do niej.
- Dziękuję - powiedziała Rhiannon. - Co miałeś na myśli, Pyrgusie?
- Chcę, żeby zgadła - odparł jej brat. - Ciekawi mnie, jak dobrze nas poznała - zażartował.
Wróżki zaczęły pić alkohol. Krzywiły się na jego smak. Dolewały tak dużo soku, że praktycznie nie pozostawało w nim w ogóle procentów.
Alice zastanawiała się chwilę.
- Hmm… No pewnie to, że nie rozumiecie działania ludzkiego organizmu, a on ma swoje fanaberie? - zaproponowała najbardziej logiczną odpowiedź. Obserwowała, jak wróżki powoli zaczynały pić alkohol.
- Z alkoholem bym uważała, otępia umysł i zmysły i ludzie stają się po nim bardziej spontaniczni. A następnego dnia boli brzuch i głowa - ostrzegła dwie wróżki. Miała nadzieję, że później przekażą to i pozostałym.
- Chyba bardziej uważać nie mogą - zażartowała Jennifer, która przechodziła w stronę toalety. Sama napiła się jedynie szampana. Chyba wciąż miała dość po wczoraj.
- Nie… to znaczy, masz rację - odparł Pyrgus. - To również jest problemem. Jednak najgorsze jest to, że nie możemy uprawiać seksu, bo rozmnożymy się, a już teraz jesteśmy kompletnie zagubieni. Byłoby to dość nieodpowiedzialne z naszej strony.
- Są sposoby, aby zapobiec zajściu i rozmnażaniu. Istnieją specjalne tabletki dla kobiet, osłony dla mężczyzn… To nie tak, że ludzie nie wymyślili sposobów do kontrolowania tego procesu - powiedziała i uśmiechnęła się lekko.
- Myślę, że seks wszystkim poprawi humor. Nie wiem, czemu Bee nie poinformowała nas o tym w pierwszej kolejności - Rhiannon westchnęła.
- A ja mam jeszcze jedno pytanie i dam ci spokój, Alice - rzekł Pyrgus. - Pewnie chcesz też porozmawiać ze swoimi przyjaciółmi i potańczyć do tej… pięknej muzyki - starał się mówić bez sarkazmu. - Wiadomo, że seks między kobietą i mężczyzną prowadzi do powstania dziecka, a co się dzieje podczas seksu dwóch kobiet lub dwóch mężczyzn? Czy jest tego jakiś efekt?
- Nawet nie zastanawiałam się na ten temat - mruknęła Rhiannon. - Chyba założyłam, że jak dwie kobiety się kochają, to wtedy na pewno urodzą dziewczynkę, natomiast dwóch mężczyzn wyda na świat chłopca. A kobieta i mężczyzna to szanse są pół na pół na różne płcie.
Alice wyprostowała się i uniosła brwi.
- Cóż. W przypadku stosunków z przedstawicielami tej samej płci, nie ma szansy, aby powstało nowe życie. Taki seks służy wtedy tylko i wyłącznie przyjemności. Aby powstało dziecko, musi być kobieta i mężczyzna. On musi dojść w niej, a ona musi być w odpowiednim czasie. Płeć dziecka jest całkowicie losowa i ludzie są w stanie obejrzeć i dowiedzieć się jakie będzie ich maleństwo dopiero, kiedy większość jego organizmu będzie już ukształtowana… Bo dziecko pozostaje w ciele matki przez dziewięć miesięcy, kiedy dojrzewa… więc ani nie dzieje się to natychmiast, w sensie pojawienie dziecka, a także stosunek między dwoma kobietami, albo dwoma mężczyznami nie doprowadzi do zapłodnienia - wyjaśniła.
- Nie jedz, tylko słuchaj, Pyrgusie - mruknęła Rhiannon zafascynowana opowieścią Alice.
- Och, uwierz mi, że słucham.
- Tak samo jeśli kobieta na przykład przyjmie mężczyznę w jakikolwiek inny otwór, niż swoja płeć. Wtedy również nie dochodzi do zapłodnienia - dodała, żeby było jasno.
Pyrgus uśmiechnął się i wstał.
- Hej! - krzyknął do pozostałych. Wróżki ucichły momentalnie, chyba wciąż był ich księciem. - Mężczyźni mogą uprawiać z sobą seks bez żadnych konsekwencji. Kobiety tak samo. Mężczyźni mogą również z kobietami, ale nie mogą w nich dojść - powiedział głośno.
Po sali rozległ się szmer.
- Esmeraldo, kim są twoi przyjaciele? - zapytał głośno Earcan.
Moira nie odpowiedziała, była cała czerwona na twarzy. Kit natomiast zaczął chyłkiem wycofywać się z sali, ale wpadł na Jennifer, która do niej wchodziła.
- Co się dzieje? - mruknęła. - Jesteś spłoszony. Pojawił się tutaj twój chłopak?
Kaiser posłał jej mordercze spojrzenie. Wyglądał tak, jakby chciał ją uderzyć w policzek.
- No dalej - uśmiechnęła się do niego zachęcająco. - Tylko na to czekam, żeby komuś dobrze przywalić.
Alice zaśmiała się.
- Nie proszę, nie bijcie się… Noc jeszcze młoda - rzuciła. Postanowiła, że nie będzie rozwijać dalej tematu seksu, bo jak tak dalej pójdzie, przyjęcie przemieni się w wesoła orgię. Rudowłosa podeszła do jednego z foteli, który był wolny i usiadła w nim. Popijała sok porzeczkowy. Miała zamiar odpoczywać tu jeszcze jakiś czas, ale potem miała ochotę pójść na górę, by napisać jeszcze jedną wiadomość… Nie wiedziała, jak mogła o tym zapomnieć.
Darleth przysiadła się do niej z kieliszkiem szampana.
- Ale piękni są ci ludzie - powiedziała do niej. - Gdyby tylko się myli - westchnęła. - Wtedy naprawdę można byłoby nic, tylko robić zdjęcia.
- Prawda… Ale dajmy im trochę czasu… Powiedz mi Darleth, chcesz zostać tutaj z nimi, czy może stać się konsumentką? - zapytała w międzyczasie, zerkając na nią.
- Nie jestem pewna, co dokładnie to oznacza - powiedziała. - Poza tym pracuję tutaj. Czy myślisz, że nadawałabym się? Jakie jest wynagrodzenie? Bo pasja pasją, a ideały ideałami, ale pod koniec dnia coś trzeba włożyć do garnka. Czy może to raczej klub, niż robota i można pracować normalnie?
- Tak właściwie można pracować normalnie, tylko co jakiś czas wykonuje się różne zadania i od czasu do czasu bywają one płatne, zazwyczaj jednak wszelkie koszty finansowania czy to podroży, czy sprzętu są opłacane przez organizację - wyjaśniła.
- A czym dokładnie się zajmujecie? Jak mogłabym to opisać znajomym? Bo chyba to, co się tutaj działo ostatnimi czasy to chyba było wyjątkowe? Czy walczycie z takimi upiorami w każdy piątek? - zapytała. - To brzmi jak niespełniona fantazja. Jakie miałabym obowiązki? Bo wiem, że konsumujecie rzeczy i dzięki temu macie super moce. To bardzo intrygujące, nie powiem. I myślę, że takie zajęcie pomogłoby mi zająć myśli. Dlatego jestem jak najbardziej na tak, tylko chcę wiedzieć tak dobrze, jak to tylko możliwe, w jaki sposób moje życie się zmieni. Czy będę musiała się przeprowadzić? Czy muszę porzucić chrześcijaństwo?
- Nie musisz porzucać niczego. Po prostu będziesz miała więcej opcji do zwiedzania świata. Co więcej, moja organizacja zajmuje się zbieraniem energii i sojuszników, by uratować świat. Jeśli rzecz jasna sądzisz, że to zbyt niebezpieczne i wolisz zostać, to ja to uszanuję. Po prostu składam ci propozycję jakiegoś celu. Choć z tego co wiem, Bee zamierza tu zostać i pomóc z wróżkami, może potrzebujesz więcej czasu na zastanowienie, mogłabyś z nią o tym porozmawiać - zaproponowała inne rozwiązanie.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł - odparła. - Bo jeśli nie będę cię widziała, to będę robić się coraz bardziej i bardziej ostrożna i niepewna. To chyba jedna z tych rzeczy, gdzie trzeba zrobić od razu skok na głęboką wodę - powiedziała. - Jak ty byłaś w stanie podjąć tę decyzję? Czy zrobiłaś to z miłości? - Darleth chyba nie mogła doczekać się romantycznej historii.
Alice przechyliła głowę. Uśmiechnęła się nostalgicznie, ale i smutno.
- Na początku z zafascynowania i chęci poznania prawdy… ale masz rację, potem pojawiła się miłość… Różne jej formy… to jednak smutna opowieść… - zawiesiła głos.
Darleth podniosła dłoń i pogłaskała ją po ramieniu.
- Też odszedł, jak mój Steve - westchnęła. - My się rozumiemy bez słów, Alice. A powiedz mi, co by się stało, gdybym chciała odejść z Kościoła Konsumentów. Na przykład żeby założyć rodzinę i tym podobne. Czy zabilibyście mnie, gdybym coś takiego powiedziała?
- Oczywiście, że nikt nie zrobiłby ci krzywdy. Poza tym, zdaje mi się, że gdy raz się zostaje konsumentem, nie można przestać nim być z powodu potrzeby poszukiwania energii, którą podobno członkowie odczuwają… Ale nikt z nas nie chciałby cię zabić. Co więcej nawet nauczyłabyś się samoobrony i jak korzystać z broni palnej - powiedziała Alice.
- Dobra, jestem za - powiedziała Darleth. - Mój narzeczony nie uwierzy, jak mu powiem!
Następnie zmieszała się nieco.
- Musisz pewnie myśleć, że jestem okropną kobietą, że zdradzałam go ze Stevem. I pewnie jestem. Zamierzałam z nim zerwać, z moim narzeczonym, ale tak ciężko było mi to zrobić przez telefon… Zamierzałam powiedzieć mu w twarz, jak wrócę do Filipin, że z nami koniec i po zaręczynach. Ale cały czas byłam tutaj i nie miałam powodu, żeby wracać do ojczyzny, kiedy miałam… mam… takie dobre zarobki, opiekując się domem.
- Cóż, to było aranżowane przez rodziny, czyż nie? Sądzę, że może on też jakoś sobie poukładał swoje życie. Sądzę, że warto byłoby kiedyś jednak przebrnąć przez ten rozdział życia i zamknąć go, albo jakoś rozwinąć - powiedziała Harper.
- A nowy rozpocząć z wami - Darleth uśmiechnęła się lekko. - Ciekawi mnie, jakie będę posiadała moce. Czy możesz to sprawdzić w jakiś sposób? Chciałabym być w stanie przemieniać różne obiekty w złoto, jak Midas - najwyraźniej była zaznajomiona z greckimi mitami.
Alice uśmiechnęła się lekko.
- Niestety, nie jestem w stanie tego określić. Poza tym, przemiana trwa około tygodnia. Leżałabyś i rozbudzała w sobie swoje zdolności. Pytanie, czy na ten czas chcesz zostać tu, czy ruszyć ze mną do Anglii - zapytała.
- Nie wiem, mam obowiązki, muszę tutaj zajmować się domem i go sprzątać - powiedziała. - A zwłaszcza teraz, jak jest w nim tyle ludzi. W ogóle nie wiem, czy nie powinnam porozmawiać z moją pracodawczynią i nie opowiedzieć jej o tych wszystkich ludziach… - zawiesiła głos. - Ty ze swoją rozmawiasz, czyż nie? A ja trzymam sekrety… Wydaje mi się, że to dobre rozwiązanie i tak powinno być, ale i tak czuje się nieco niewłaściwie. Ale gdyby nie to, to z wielką przyjemnością pojechałabym z tobą do Anglii! - prawie krzyknęła.
- Oby nie zareagowała zawałem - powiedziała przechylając głowę.
Darleth nie zaśmiała się, tylko spojrzała na nią poważnie. Czy rzeczywiście taka wiedza mogła być aż tak niebezpieczna? Zdawało się, że tego się właśnie obawiała.
- W takim razie daj mi znać do czasu świąt… Przemyśl wszystko, porozmawiaj z szefową. Ja porozmawiam z Esmeraldą o wróżkach, by mogły tu pozostać. Jakoś to wszystko załatwimy… Daleko nie jest - zauważyła.
- Tak, wszystko dobrze się dobrze ułoży, tego jednego jestem pewna. Jednak chcę zostać Konsumentką. Pytanie brzmi tylko, jak prędko.
- To już zależy od tego kiedy będziesz mogła i chciała. Jak mówiłam, wyjmie ci to tydzień z życia - przypomniała Harper.
- No wiem… skontaktuję się i zapytam, czy mogę wziąć krótki tygodniowy urlop. Jeśli tak, to pojadę z tobą do Anglii od razu. Byłoby świetnie - uśmiechnęła się. - Jeśli rzecz jasna twoje zaproszenie jest nadal aktualne.
- Oczywiście, że aktualne. Wylatuję dopiero pojutrze rano, masz więc cały dzień na organizację - wyjaśniła Alice
- Super - odparła Darleth. - Pozwól, że chyba sama skosztuję jakiegoś alkoholu. Ale tylko trochę.
Wstała i ruszyła do stołu.

Wróżki tymczasem były coraz bardziej ożywione. Alice słyszała, że rozmawiały głównie o seksie. Rhiannon i Pyrgus streszczali im rozmowę z Harper, a Argana dopowiadała dodatkowe informacje.
- Esmeraldo, żaden z twoich przyjaciół nie chce ze mną rozmawiać - poskarżył się Earcan. - To nieuprzejme.
- Dziadku, to ludzie z wymiany zagranicznej. Oni prawie nie umieją mówić po angielsku.
Swoją drogą, Alice przypomniała sobie, że na początku Earcan również udawał, iż zna jedynie manx. Po udarze jednak o tym zapomniał. Wydawał się w gorszym stanie, niż przedtem, jednak zdecydowanie lepszym, niż kiedy widziała go po raz ostatni.
Rudowłosa w końcu podeszła do nich.
- Jak się pan czuje, panie Earcanie? Jadł pan już coś? - zapytała ze spokojem i troską w tonie. Zerknęła na Moirę. Uśmiechnęła się do niej lekko. Miała nadzieję, że dziewczyna nieco się pozbierała po szoku związanym z nagłym poruszeniem tematu seksu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-07-2019, 17:56   #263
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Harper uświadomiła sobie, że najprawdopodobniej, jeśli zostanie w tym domu, to niedługo straci dziewictwo. Miała już odpowiedni wiek, przynajmniej pod względem cielesnym i najprawdopodobniej odczuwała już pożądanie. Czy jednak jej psychika była wciąż dziecięca? Alice odniosła wrażenie, że wydoroślała nieco w tym kokonie, ale może tak wcale nie było.
- O, ty… jak ci tam było na imię… Elise? Miło, że pytasz. Nikt mi jeszcze nic nie przyniósł. Co za gościna. Wypiłbym też kieliszek wódeczki, jeśli łaska.
Harper kiwnęła głową.
- Cóż, mamy głównie pizzę, ale zrobiłam też własnoręcznie ciastka. Są owoce. Nie robiliśmy dzisiaj normalnego obiadu, ale mamy świeży chleb i dżemy, jeśli wolałby pan coś innego niż pizza. A co do kieliszka, już podaję - powiedziała i ruszyła do stołu. Jeden kieliszek mu nie zaszkodzi, a przynajmniej tak sądziła. Nie była pewna, jakie były zalecenia lekarza. Nalała nieco alkoholu do małego kieliszka i wróciła.
- Ale prosze nie przesadzać, ze względu na zdrowie - poleciła i podała mu kieliszek.
- Pańskie zdrowie - podniosła mały toaścik swoim sokiem z porzeczek. Zerknęła na Moirę.
- Zastanawiałaś się nad moją propozycją? - zapytała po wypiciu.
- Waham się - powiedziała. - Byłabym na pewno na tak, gdyby mój dziadek nie żył.
- Hehe, chciałoby się posłać go do piachu - odparł Earcan, wlewając alkohol do gardła.
Moira pokręciła głową.
- To wcale nie tak! Bardzo cieszę się z tego, że żyjesz i… i nie wiem, czy nie powinnam zostać, żeby zaopiekować się tobą.
- Ty? A z jakiej racji? Ledwo co jesteśmy rodziną.
Moirze zrobiło się przykro.
- Cóż, a ma się panem kto inny zaopiekować? Proszę mi wybaczyć, ale martwiłabym się, gdyby zechciał pan pozostać całkowicie sam - powiedziała Alice. Oparła dłoń na ramieniu Moiry. Chyba wolałaby ją ze sobą zabrać.
- Mój syn nicpoń się mną zaopiekuje i jego mała, dobra córeczka - powiedział Earcan. - Po moim trupie Esmeralda będzie mnie karmić i myć.
- Zostałabym z nim, ale jeśli takie jest jego nastawienie - Moira oddychała ciężko i spojrzała na Alice. - Nie wiem, co mam robić… - zawiesiła głos. - Będę czuć się jak zła wnuczka, jeśli go zostawię, a z drugiej strony słuchać takich rzeczy… może po mnie nie widać, ale jestem na skraju łez.
- Ohoho, ktoś tu chce zdobyć Oscara - rzucił Earcan. - Ale to nie film, dzieweczko. Zjadłbym może to miodowe ciastko - powiedział.
- Nie ma sensu, jeśli cię nie rozpoznaje… - powiedziała do niej rudowłosa. Wzięła ze stołu talerz z ciastkami i podsunęła Earcanowi.
Moira zagryzła wargę i spojrzała na dziadka.
- Na zdrowie - powiedziała do niego.
- Dziękuję - odparł mężczyzna i przyjął łakoć.
- Zamieszkaj ze mną w Anglii - powiedziała Alice do Moiry. - Może to nie będzie takie proste, ale chcę ci pomóc - powiedziała poważnym tonem i pogłaskała dziewczynę po ramieniu.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niej lekko.
- A czy dziadek nie mógłby zamieszkać z nami? Bo w sumie nie wiem, z kim miałabym go zostawić… - zawiesiła głos.
- Myślę, że będę musiała w tej sprawie skontaktować się z Esmeraldą… Może ona coś wymyśli. Zawsze ewentualnie mógłby otrzymać pokój w domu spokojnej starości, tak aby można go było odwiedzać i gdzie miałby stałą opiekę medyczną - zaproponowała.
- Zawsze mogłabyś go odwiedzać kiedy tylko byś chciała - zaproponowała.
- Już lepiej byłoby zostawić go w domu i zatrudnić opiekuna - odparła Moira. - Dom spokojnej starości brzmi smutno… - zawiesiła głos. - Tak mi się zdaje. To jak sierociniec.
- Wynajęcie mieszkania w Manchesterze nie byłoby chyba problemem, podobnie jak opieka… - powiedziała, rozważając to. Takie coś mogłaby sfinansować nawet z własnej kieszeni, miała odłożone nieco pieniędzy, nie miliony, czy miliardy, ale na wynajem przez jakiś czas i opiekuna starczyło. A Hastings zapewne dostawał jakąś comiesięczną emeryturę...
- Dobre ciastko, choć trochę twarde jak na mój gust - rzucił Earcan. - Moja żona piekła lepsze.
- Nieprawda, bardzo dobre ciastka, już próbowałam - Moira wtrąciła.
- Wyszły odrobinę twardsze ze względu na miód. Gdyby były z czymś innym byłyby bardziej kruche i rozpuszczały się w ustach. Miód sprawił, że zyskały solidniejszą formę - wyjaśniła rudowłosa.
- Ale ten miód w nich to mi smakuje, są przez to słodkie, ale nie za bardzo. Mogłabyś przecukrzyć, ale tego nie zrobiłaś - Earcan pochwalił ją.
- Mamy mieszkanie w Londynie - rzekła Moira. - Może dziadek mógłby tam zamieszkać z opiekunem. A gdyby został tu, to czy Darleth mogła się nim zajmować? Głupio ją o to prosić, ale jakby zwiększyć jej pensję… to miałoby to sens. Dziadek też ma swoje pieniądze, nie jest kompletnie bez grosza. Choć tata przejął rodzinne finanse i odkąd go nie ma… - Moira westchnęła. - Wszystko się tak skomplikowało! Myślisz, że wróci? Powinnam do niego zadzwonić? Czy on umarł, tylko mi nic nie powiedzieliście…?!
Harper zastanawiała się.
- Coż, zawsze przez pewien czas może zostać tutaj, zwłaszcza, że będzie tu sporo ludzi… Ale musiałabyś porozmawiać o tym z Darleth. Mogę zawsze włożyć na to nieco pieniędzy - zaproponowała Alice.
- Nie no, nie mogę cię o to prosić… - Moira zawahała się.
- Na szczęście Isle of Man nie jest daleko od Anglii - zauważyła.
- Tak, to prawda - dziewczyna pokiwała głową.
- Nie wiem, twój ojciec… Nie kojarzę go… Może Bee, Jenny, albo Kit coś wiedzą? Nie było mnie w końcu sporo czasu - powiedziała lekko zmieszana.
- Hmm… - Moira zmarszczyła brwi.
- Może wróci… W końcu rodzice nie powinni porzucać swoich dzieci - powiedziała Alice i posmutniała nieco.
- Z tego, co mi opowiedział Kit, najprawdopodobniej zobaczył mnie martwą i uciekł i tak to się skończyło - westchnęła. - Pewnie myśli, że nie żyję wciąż. Muszę do niego zadzwonić i skontaktować się z nim! Czy chciałabyś z nim porozmawiać, może go sobie przypomnisz? To znaczy, o ile w ogóle odbierze telefon. Naprawdę powinnaś go znać, przecież mieszkał tutaj z nami… - zawiesiła głos.
Harper potarła skroń dłonią i pokręciła głową marszcząc brwi.
- Nie… Nie mogę sobie przypomnieć… Kompletnie… Może to jakieś skutki uboczne sepsy? Nie mam pojęcia - mruknęła dalej zmartwiona.
- Zdecydowanie powinnaś spróbować się z nim skontaktować - podpowiedziała jej Alice.
- Dobra, mogę zostawić z tobą dziadka? To pójdę na górę i spróbuję od razu - powiedziała Moira. - Wiem, że to nie jest najlepsze towarzystwo…
- O, Esmeralda jaką znam. Wreszcie ściągnęła maskę! - Earcan zarechotał.
- Uhm… kocham cię bardzo dziadku, ale to nie znaczy, że Alice też musi - powiedziała Moira. - Zresztą… nie podoba mi się ta rozmowa - wnet uznała. - Przepraszam, że cię uraziłam, powinnam lepiej dobierać słowa… W każdym razie, popilnujesz go na chwilę? - zapytała, spoglądając na Alice.
- Nie martw się, towarzystwo pana Earcana nie jest złe. Na swój sposób to interesujący jegomość. Ja doceniam, jak ktoś nie boi się wyrażać otwarcie swego zdania - pochwaliła starca. Nie było sensu złościć się za słowa tak wiekowego mężczyzny. Przypominał jej rodziców jej matki. Wiedziała, że wytrzyma jego potencjalne ataki, o ile w ogóle coś by zaczął.
- Super, zaraz wracam - odparła Moira i ruszyła po schodach na górę, zostawiając Alice samą z dziadkiem.
- Może jeszcze ciastko panie Earcanie? - podsunęła tacę bliżej mężczyzny.
- Już i tak nie mam większości zębów, więc mi nie wylecą. I nie mam na myśli z powodu próchnicy i cukru. Dawaj - rzekł mężczyzna. - Weź dziewczynkę z sobą - rzekł. - Będę dla niej tylko umartwieniem i obowiązkiem. Młodzi ludzie powinni tracić młodość na rzeczach, których będą potem żałować. I mam tu na myśli bardziej przebojowe rzeczy od opiekowania się starcem. Będę tęsknić za Moirą, ale w twoim towarzystwie będzie jej lepiej, niż przy mnie - mruknął.
Rudowłosa uniosła brew.
- Czyli jednak ją pan rozpoznał - powiedziała odrobinę ciszej, na tyle, by tylko Earcan ją usłyszał.
- Tak, oczywiście. Jak mógłbym nie poznać mojej małej dziewczynki? - spojrzał na nią jak na idiotkę. - Miałem udar, nawet kilka udarów, ale jeszcze całkiem nie zalało mi mózgu krwią.
- Ma pan świadomość kim są ci ludzie… Co się stało? - zapytała.
- Mam świadomość tego, że stało się coś nie z tego świata, jednak nauczyłem się, że im mniej pytań zadajesz i im głupszy się wydajesz, tym masz więcej spokoju. Również takiego wewnętrznego. Nie wiem czemu moja Moira zrobiła się dwa razy starsza, ale potrafię rozpoznać mooinjer veggey, kiedy na nie spojrzę. Nawet jeśli są obdarte ze swoich magicznych płaszczy i wepchnięte w tłuste, spocone, ludzkie ciała - mruknął. - Szkoda mi tylko, że Esmeralda nie miała żadnych dzieci - westchnął. - Jedyna rzecz, do której ta kobieta mogła się przydać, ale rzecz jasna musiała zachorować i niczego nie spłodzić.
Alice przyjrzała się uważnie mężczyźnie.
- Jestem pod wrażeniem… chciałabym, aby moi dziadkowie dbali o mnie w taki sposób jak pan o nią. Postaram się zapewnić jej bezpieczeństwo i szkołę. W końcu przeskoczyła trochę lat… Na szczęście są jeszcze prywatne formy nauki - powiedziała w zadumie.
- Zajmę się nią. Jednak proszę jej aż tak nie odpychać. To, że się zmieniła, wzięło się stąd, że uciekła z domu, bo tak potwornie było jej przykro, że miał pan udar - powiedziała sugerując delikatnie, że pogrążanie jej w kolejnym smutku nie było najlepszym pomysłem.
- Uhm…? Mam przepraszać za to, że miałem udar? Przepraszam? - spojrzał na nią z podciągniętymi do góry brwiami. - Mam się załamać, że to moja wina? Proszę znaleźć kogoś innego do zadręczania, ja sobie na to nie pozwolę - rzekł wyraźnie. - Dla mnie to zadziwiający zbieg okoliczności, że miałem kolejny udar akurat w takich okolicznościach, kiedy tyle się działo i nie mogłem w żaden sposób pomóc wiedzą - mruknął. - Nie żebym kogokolwiek oskarżał, ostatecznie mam długą historię ze szpitalami. A będę ją odpychać, jeśli będę miał na to ochotę. Nie jestem dobrym człowiekiem i nigdy nie byłem. Teraz na stare lata nie zamierzam udawać, że jestem miłą i ciepłą osobą - rzekł. - Miałem kilka ratujących mnie dobrych cech, jednak większość z nich minęła wraz z wiekiem. Do niczego jej się nie przydam. Powinna ganiać za chłopcami i chodzić na koncerty. I nie przesadzaj z edukacją. Nauczcie ją języków, matematyki i biologii, głównie tej seksualnej części, żeby nie wpadła. Więcej jej nie potrzeba.
- Oczywiście. Zamierzam jej zapewnić naukę, a nie internat i całe dnie w książkach. Chcę, żeby miała wesołe życie - powiedziała w zadumie.
- To w takim razie może jest jakieś miejsce, gdzie wolałby pan przebywać? Skoro byliśmy przy tym temacie - zasugerowała i zjadła kolejne ciastko.
- Szczerze mówiąc nie wiem, czemu mnie Szatan nie zabrał tym razem, byłoby wszystkim lżej, także mi. Bo nie wiem, co mam teraz zrobić. Może mam jeszcze do odegrania w życiu jakąś rolę, choć w to wątpię. Może niech wrócę do mieszkania w Londynie. I dostanę tego pieprzonego opiekuna, sam go opłacę, bez obaw. Choć jeśli masz pistolet, to najlepiej strzel mi teraz w łeb. To jest upokarzające, kiedy nie możesz sam nawet się podmyć - skrzywił się. - Zawsze myślałem, że umrę młodo i tragicznie, ale zamiast tego dorobiłem się tragicznej starości.
- Zawsze myślałam, że umrę staro i spokojnie… A już prawie że umarłam młodo i tragicznie. Zajmiemy się tym mieszkaniem w Londynie - zapewniła go Harper. Nie chciała mieć na rękach krwi ukochanego dziadka Moiry.
- Widzę, że najebał ci w głowie, skoro go nie pamiętasz. Albo on, albo wróżki - mruknął Earcan i lekko nachylił się w jej stronę. Przymrużył oczy i spojrzał na jej twarz, jakby chcąc prześwietlić ją na wylot. - Shane Hastings. Z czymś ci się to kojarzy? - zapytał, obserwując dokładnie jej reakcję.
Harper zmarszczyła brwi…
- Z… Rodzina Hastingsów. Bo nosi takie nazwisko… A z czymś powinien? Znaczy… Nie znam żadnego Shane’a. Znajduje się w albumie? - zapytała wyraźnie, kompletnie nieświadoma o kim mowa.
- Ciekawi mnie tylko z jakiego powodu zostało ci to zrobione - odparł Earcan. - Czy ma to chronić ciebie, czy Shane’a… Jeśli mój chłopiec coś nawyrabiał, to pewnie jego. Pewnie nie zakochałaś się w nim i nie zrobiłaś się jego fanatyczką, że aż postanowił wyprać ci mózg. Ale nie mogę wpaść na żaden inny powód - mruknął. - No cóż. Nieważne. W każdym razie… zastanawiam się, co zrobić, aby Moira odziedziczyła nasz majątek. Czy stworzyć jej nową tożsamość i zmienić mój testament, czy też po prostu poczekać, aż Moira skończy osiemnaście lat rocznikowo i problem rozwiąże się sam do tego czasu. Bo nie sądzę, żeby Shane miał wrócić, jeśli jeszcze go nie ma.
- Cóż… A Shane to… Jej ojciec? - wydedukowała z informacji ostatniej chwili. Potarła nerwowo skroń, jakby myslenie o tym sprawiało jej dyskomfort.
- Teraz to zaczynam się jednak martwić o edukację Moiry - mruknął pod nosem Earcan. - Ale jeśli ty jej nie będziesz uczyć, to może dobrze się to skończy. Tak, Shane to jej ojciec.
- Tak czy inaczej, porozmawiam z Esmeraldą, może wspólnie do czegoś dojdziemy. Jeśli nie z jej pomocą, mam kilka asów we własnych rękawach - powiedziała poważnym tonem. Nie mogła powoływać się wiecznie na dług pani de Trafford, liczyła na to, że w sprawie Moiry, po prostu porozmawiają szczerze i dogadają się jakoś na stopie przyjacielskiej.
- Dobra. Czy czegoś będziesz ode mnie potrzebowała w związku z Moirą? Pewnie pieniędzy. Czego jeszcze? Nie pozwolę tamtej części rodziny utrzymywać moją dziewczynkę, więc musisz mi podać numer swojego konta bankowego - powiedział. - Mam kilka funtów na koncie, bez obaw. Nie oddałem Shane’owi wszystkiego. Ojcu Moiry - wyjaśnił.
Dobrze, że przypomniał, bo Alice znów zaczynała zapominać.
- Mmm… Zapiszę go panu, gdy znajdziemy się w Anglii - było to najrozsądniejsze rozwiązanie, w czasie podróży mógłby się zagubić, a na miejscu będą mieć wszystko uporządkowane. Alice zerknęła w górę, czy Moira czasem nie wracała.
Zamiast tego napadło ją dwóch mężczyzn.
- Alice! - Thomas przytulił się do niej.
- Alice! - Arthur objął ją z drugiej strony.
Harper najpierw się lekko spięła, a potem tylko zawstydziła, ale uśmiechnęła.
- Aww - Earcan parsknął sarkastycznie. - Roztapiacie moje serce z lodu.
Mężczyźni nie zwrócili kompletnie uwagi na starca na wózku.
- Myśleliśmy, że nie przeżyjesz! - westchnął Thomas.
- Naprawdę było ciężko. Nie mogę uwierzyć w to, że wyglądasz tak dobrze, choć przez kilka dni miałaś taką wysoką gorączkę… Nie mogłem zrobić posiewów, a to jest w kryteriach rozpoznania, ale byłem przekonany, że to sepsa od rany.
- Pokaż rękę - mruknął Thomas. - Jak wygląda?
- Nie zdejmowałam jeszcze bandaża, chciałam z tym poczekać na przybycie Arthura. A jak ty się czujesz Thomasie? Ponoć ciebie też bolało… Przepraszam, że musiałeś pomóc mi z tym… - powiedziała. Podniosła dłoń i pogłaskała nią ramię Arthura, a zaraz potem Thomasa.
- Cieszę się, że was widzę. Jak tam trening? - zapytała.
Arthur skrzywił się.
- Nie mam się czym szczycić - powiedział. - Zagubiłem się kompletnie. Bardzo ciężko jest mi to kontrolować. Abby powiedziała, że może im więcej będę konsumował, tym większą będę mieć władzę nad swoją mocą, bo jest całkiem potężna. Nie wiem, szczerze mówiąc boję się jej używać… Nie wiem, czy mam co trenować, czuję się beznadziejny. Gdyby nie ty… bo to był twój jeleń, prawda? Kto inny mógłby mi pomóc…
Thomas poruszył się lekko.
- Tylko tu się nie rozpłacz - powiedział. Podniósł rękę i podał ją Alice.
Widniała na samym jej środku duża, brzydka blizna. W tym samym miejscu, w którym Harper ugodziła się nożem.
- Nie mam pełnej władzy nad nią… Ale mam nadzieję, że będzie lepiej. Najgorzej, że to moja sprawniejsza ręka, jednak nie żałuję. Jeśli otrzymałem taką moc, to tylko po to, żeby z niej korzystać.
Alice skrzywiła się.
- Pewnie ja na swojej mam taką samą, albo odrobinę gorszą… Przepraszam. Akurat prawa dłoń nie jest moją dominującą i dlatego to w nią godziłam… - powiedziała, żałując że wcześniej nie pomyślała o tym, że gdyby przybył Thomas to na pewno przejąłby jej obrażenie.
- Każdy by tak zareagował, zwłaszcza że nie masz dwóch palców na swojej lepszej… - Thomas wzruszył ramionami. - Przynajmniej nie jestem pianistą, ani malarzem. Przeżyję jakoś.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 17:57   #264
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Mam nadzieję, że z czasem ci minie… Po jutrze zamierzam wrócić już do Anglii. Do tego czasu nie planuję więcej ekscesów zdrowotnych… - obiecała im i uściskała ich jeszcze.
- Uff… - Thomas teatralnie westchnął z ulgą.
- Jelenia stworzyłam wraz z Kirillem. Zostanie teraz mieszkańcem Iteru, w razie gdybyś znów zabłądził Arthurze - obiecała bratu. Ich pojawienie się skrupulatnie odciągnęło ponure myśli. Alice miała jednak oko na Earcana, jak prosiła Moira, aż do jej powrotu.
- Tak, potrzebuję bez wątpienia opiekuna… choć mam nadzieję, że już nigdy więcej się nie zgubię. To jest naprawdę przerażające… zupełnie tak, jak gdybym znalazł się na samym dnie oceanu bez żadnego wsparcia… i wokół mnie tylko bezkres… a ja nie tylko nie wiem, gdzie jestem, ale jeszcze zdaje mi się, że nie będę wystarczająco silny, aby powrócić. I dodatkowo wokół jest tyle zagrożenia… nawet jeśli nie złapie mnie żaden rekin lub ośmiornica, to samo ciśnienie i brak tlenu mnie w końcu zadusi - zadrżał.
- Banda wymoczków - skrzywił się Earcan i ruszył w stronę stołu z jedzeniem, obracając kołami swojego wózka.
- Kto to w ogóle jest? - Thomas spojrzał za nim.
- Dziadek Moiry Hastings, Earcan - wyjaśniła Alice. Przyglądała się Arthurowi.
- Cóż, może rzeczywiście potrzebujesz więcej energii w ciele i treningu, by nad tym lepiej zapanować - stwierdziła.

Około godziny dwudziestej trzeciej zmęczyła się już jednak. W końcu to był jej pierwszy dzień po ciężkim odchorowywaniu. Pożegnała wszystkich i poszła na górę do siebie. Dalej słyszała dobrze muzykę z dołu, ale w pomieszczeniu było nieco ciszej i mogła odetchnąć. Usiadła na swoim łóżku i wzięła telefon w lewą dłoń. Zaczęła przeglądać wiadomości i połączenia, w końcu nie miała komórki ze sobą na dole te kilka godzin.

Cytat:
Napisał Melody
Jack jest chory. Nie wiem, co mu jest. Ma gorączkę, dreszcze i jest nieprzytomny. Boję się. Jesteśmy w Santiago. Egelman nie odpisuje.
Cytat:
Napisał Kirill
Misha powiedział, że dzwoniłaś. Czuję naszego jelenia w mojej sferze. O której chcesz się spotkać? Wszystko w porządku? My jesteśmy w drodze z Irkucka do Petersburga… Uciekamy przed moim bratem.
Tylko tyle.


Alice zastanawiała się nad wiadomością od Melody. Zaciekawiło ją i jednocześnie zmartwiło to, że Jack się rozchorował i miał podobne objawy co ona niedawno. Nie chciałaby, aby Kościół stracił tę parę. Oboje posiadali brutalne moce ofensywne.
Harper poleciła jej zorientować się, czy nie ma to związku z czymś paranormalnym, a jeśli tak, to zamierzała zalecić im wycofanie się do miejsca, gdzie zasięg działania byłby zmniejszony. Choćby do Argentyny, bo wątpiła, by aż tak daleko ‘czary’ mogły sięgać. Jeśli jednak jego dolegliwość mogła mieć związek z jakąś chorobą, ugryzieniem owada, węża, lub poniesionych ran, zaleciła zabranie go do szpitala.
Rudowłosa zerknęła na czas, w którym otrzymała wiadomość od Kirilla. Odpisała, że u niej wszystko w porządku i że jeśli to możliwe, mogliby się spotkać w Iterze, kiedy jemu będzie wygodnie, bo ona sama osobiście nie miała już żadnych zajmujących ją zanadto planów, przynajmniej przez dwa dni.
Po tym, napisała jeszcze jedną wiadomość.

Cytat:
Do: J.
Żyję… Było trochę ciężko, ale sądzę, że dzięki temu co osiągnęłam, dostaniemy wsparcie Esmeraldy… Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku.
Wysłała wiadomość do Joakima i choć już wygasiła ekran komórki, patrzyła na swoje w niej odbicie, w zamyśleniu.

Joakim nie odpisywał. To nie było żadne zaskoczenie. Rzadko kiedy otrzymywała od niego jakąkolwiek wiadomość, a już na pewno nie błyskawicznie. Kirill odpisał, że będzie na nią czekał. Natomiast wiadomość od Melody przyszła z kilkuminutowym opóźnieniem.

Cytat:
Chyba potrzebuję pomocy. Jestem tutaj z nim sama, straciliśmy dokumenty i pieniądze i nie wiem, co zrobić z ciałami Gemmy, Lee, Siobhan i Milosa. Znalazłam jakiś stary magazyn, jednak jest brud, brak jedzenia i środków, a ja sama jestem ranna… Nie wiem, jak wiele jestem w stanie zrobić sama. Czy nikt nie może nam pomóc?

Ktoś zapukał do drzwi Alice.
- Śpisz…? - to był głos Moiry.
Rudowłosa uniosła głowę, zastanawiając się nad sprawą Melody.
- Nie, jeszcze nie. Wejdź - powiedziała uprzejmie, sama tymczasem wybrała numer do Egelmana. Patrzyła na drzwi, żeby po chwili wskazać Moirze, aby sobie usiadła.
Conrad nie odbierał. Mógł równie dobrze spać o tej godzinie. Chyba był jednym z niewielu Konsumentów, którzy regularnie zasypiali przed północą.
- Nie mogłam dodzwonić się do taty - rzekła. - Ale napisałam do niego maila… i odpisał! Według niego podszywam się za Moirę, bo widział moją śmierć na własne oczy… - zawiesiła głos. - Odpisałam mu długą wiadomość, w której przekonywałam go o tym, że to jednak ja… nawet zrobiłam sobie zdjęcie. Nie odpisał. Boję się… Nie wiem co zrobić i myśleć… W ogóle musimy jeszcze zadecydować ostatecznie, co zrobić w sprawie dziadka. Bo im dłużej myślę, tym bardziej wydaje mi się, że nie mogę go zostawić… To moja najbliższa rodzina…
Harper podniosła się i podeszła do swojego komputera.
- Pewnie będzie potrzebował chwilę, żeby do niego dotarło, że ty to ty… A co do twojego dziadka, uznałam że najlepiej będzie jednak, jak zamieszka w tym mieszkaniu w Londynie. To w końcu bliżej, niż jakby miał zostać tu - powiedziała jej Alice. Odpaliła tymczasem system i włączyła oprogramowanie AHISP-CC. Jej sprzęt był w stanie udźwignąć AI, choć jak ta wcześniej wspominała, internet nie należał do najlepszych w tym miejscu.
Program zaczął się ładować. Mimo wszystko odpalenie go zajmowało chwilę. Został napisany na naprawdę najlepszych komputerach na świecie i nikt nigdy nie zajął się jego optymalizacją. Jeśli wyłączyć ten protokół, w którym AHISP-CC ładowała się na zewnętrznym procesorze, co znacznie spowalniało kontakt z nią, jednak umożliwiało uruchomienie jej na każdym komputerze z dobrym dostępem do internetu.
- Co robisz? - zapytała Moira. - Opowiesz mi trochę, co się działo, kiedy byłam w świecie wróżek? - poprosiła. - Czemu nie jesteś na imprezie, ktoś powiedział coś niemiłego? Zrobiło się nieco pusto, nie ma też połowy mooinjer veggey. Nie wiem, gdzie się podziały.
- Odpalam specjalny program. Muszę pomóc członkom swojej organizacji, a osoba, która zwykle się tym zajmuje zapewne już śpi. Dzięki tej aplikacji zdołam to zrobić sama… - wyjaśniła jej.
- Ach… rozumiem. W porządku.
- Jak byłam u wróżek, wszystko było bardzo piękne i świeciło. To był taki kolorowy i bajkowy świat. Otoczenie miało nawet słodką woń. Wróżki decydowały co ze mną zrobić, a potem poszłam nad rzekę zjeść maliny. Drzemałam, a potem nastąpił atak… No i po tym ataku wróciłam do świata rzeczywistego. Na miejscu nie miał chyba nawet pełny dzień mojego pobytu, a tu całe dziesięć dni… Poszłam już, bo czuję się zmęczona, w końcu ostatnie dni byłam chora, mój organizm chyba jeszcze nie jest gotowy na głośne zabawy - wyjaśniła jej.
- Rozumiem… ludzie pytali o ciebie, tak tylko mówię.
- Mooinjer veggey zapewne poszły… No nie wiem, przejść się? Odpocząć? Kochać? Coś w tym stylu znając je i pamiętając o podekscytowaniu jakie wykazały, gdy dowiedziały się, że mogą uprawiać seks tylko na pewnych zasadach - wytłumaczyła dodatkowo. Stukała palcami w blat biurka.
- Coś takiego przeczuwałam, dlatego też opuściłam parter… na wszelki wypadek.
- A ty? Nie zostałaś na dole z dziadkiem? - zapytała.
- Zostałam, ale dziadek poczuł się zmęczony i poprosił, żebym położyła go spać. Zrobiłam to i potem zastanawiałam się przez chwilę, ale uznałam, że nie jestem głodna. Nie miałam za bardzo co robić. Sprawdziłam, czy tata mi odpisał. Nie. Pomyślałam, że może w coś zagram, ale poczułam się… trochę samotna. Próbowałam bawić się lalkami, ale to nie to samo… Mam wrażenie, że utraciłam je, choć przecież się nie zmieniły. Jednak nie myślę już o nich jak o przyjaciołach i przyjaciółkach. Teraz to tylko zabawki pozbawione życia…
- No bo w sumie jesteś teraz nastolatką… No i musisz się bawić tak, jak to robią nastolatki… Polecam czytanie książek, rysowanie, oglądanie filmów, jakieś sporty… - wysuwała jej różne propozycje.
- Pewnie tak. Ale szczerze mówiąc czuję się dużo starsza. Mam wrażenie, że przez te kilka dni postarzałam się nie o kilka lat, ale o kilkadziesiąt. Ale może każdy nastolatek tak się czuje - wzruszyła ramionami.
- Za jakiś czas zajmiemy się twoją szkołą. Dokończysz zakres nauki z poziomu podstawówki w domu, myślę, że do gimnazjum damy już radę cię wprowadzić, bo dzieciaki w tym okresie wyglądają przeróżnie, bo w różnym tempie dorastają, to znów będziesz mieć przyjaciół do porozmawiania, a to też ważne - dodała. Przechyliła się i pogłaskała Moirę po głowie.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
- Szczerze mówiąc, to bardziej pasuje chyba do liceum - mruknęła. - Ale rzeczywiście, ledwo co znam tabliczkę mnożenia. To raczej kiepski pomysł. A nie mogłabym kompletnie pominąć edukacji? - uśmiechnęła się niewinnie. - I tak potrafię się już wysłowić, a nie widzę siebie, jak siedzę nad jakąś książką i uczę się o klifach, czy jakich trzęsawiskach… czy wzorów fizycznych… Po tym, co przeżyłam, to wydaje się zbędne… - zawiesiła głos.
Alice uniosła brew.
- A co chciałabyś robić? Bo jednak, żeby pracować, należy mieć jakieś wykształcenie, a żeby mieć wykształcenie, trzeba się uczyć - zauważyła. Zerknęła na ekran komputera, czy program dalej się ładował.
Stanęło na 99%.
- Myślę, że mogłabym zająć się sportem. Mogłabym biegać, pływać, robić tego typu rzeczy. Choć nie wiem, czy mogłabym zostać profesjonalnym sportowcem. Chyba nie mam pomysłu do końca na siebie - przyznała. - A jak chciałabyś zorganizować moją edukację w Trafford Park? - zapytała.
- Znajdę ci prywatnego nauczyciela, rzecz jasna - powiedziała spokojnym tonem.
Wnet AHISP-CC załadowała się.
- Alice Harper, witaj - uśmiechnęła się do niej. - W czym mogę pomóc? W czym mogę służyć?
- Witaj AHISP, proszę, czy możesz zlokalizować dla mnie najbliżej znajdującego się, wolnego konsumenta w okolicach Chile, Argentyny i Boliwii? Potrzebuję wysłać przynajmniej trzy osoby do pomocy Melody i Jackowi - poinformowała rudowłosa.
- Hmm… - AHISP-CC zaczęła się zastanawiać.
- To jakaś gra komputerowa? - zapytała Moira.
Cyfrowa twarz spojrzała na Alice.
- Spróbuję pomóc, choć system zarządzania Konsumentami nie jest w żaden sposób zintegrowany ze mną - powiedziała. - Nie posiadam bazy danych, o które mnie prosisz. Mogę jednak spróbować uzyskać dostęp do komputera Conrada Egelmana, o ile nie jest wyłączony. Czy mam to uczynić?
- Tak poproszę - powiedziała Alice.
- Jeśli się uda, pozostaw mu ode mnie notatkę na pulpicie o wprowadzonych zaleceniach, ale to za chwilę - powiedziała. Zerknęła na Moirę.
- To AI, nie jest grą… Tylko prawdziwą sztuczną inteligencją. Pomaga naszej organizacji, została zaprojektowana przez bardzo ważną dla mnie osobę - powiedziała Harper i lekko uśmiechnęła się.
- Darleth wspomniała, że twoja wielka miłość zginęła, ale żebym nie poruszała tego tematu, bo to tajemnica - rzuciła Moira jakby pytająco.
- Gdy sie kiedyś zetkniesz z takimi rodzajami miłości, dowiesz się, że jest ich wiele. Owszem, ktoś, kogo niezwykle kochałam, umarł. Istnieje jeszcze jednak jedna osoba, którą darzę uczuciami, różnymi… Nawet jesli on już mnie nie lubi, a ma do tego prawo. Szanuję go i podziwiam - wyjaśniła.
Tymczasem AHISP-CC rozbudziła się.
- Brody i Cody Gustafssonowie znajdują się w Cordobie w Argentynie. To chyba jedyni Konsumenci, którzy znajdują się obecnie w Ameryce Południowej. Nie licząc Gemmy Walker, Siobhan Dunn, Lee Yanga, i Milosa Pavlovica. Ale oni, z tego co wywnioskowałam z korespondencji Egelmana, nie żyją.
Harper mruknęła.
- Czy jest do nich zapisany jakiś numer kontaktowy? - zapytała, zwracając się do AHISP-CC.
- Tak. Zarówno telefony przenośne bliźniaków, jak i ich emaile. Czy mam wysłać wiadomość? Lub nawiązać rozmowę telefoniczną i przekazać im jakieś informacje?
Moira tymczasem spoglądała na Alice z szerokimi oczami. Harper widziała, że chciała wiedzieć WSZYSTKO na temat miłości rudowłosej.
- A jak mają… mieli… mają… na imię? - zapytała, pragnąć poznać choć tyle.
Alice zerknęła na nią i uśmiechnęła się do niej lekko.
- Zaraz ci opowiem… Tylko skończę pracować… Jeśli chcesz, możesz nocować dziś u mnie, bo to będzie długa opowieść, nada się na dobranockę - powiedziała kobieta, po czym zwróciła się do komputera, biorąc telefon.
Moira pokiwała głową.
- A masz ich zdjęcia… - poprosiła cichutko, nie chcąc przeszkadzać Alice. Z drugiej strony ciężko jej było w pełni nad sobą zapanować. Harper spochmurniała.
- Nie, ale myślę, że można ich obu znaleźć w internecie… - powiedziała, po czym zwróciła się do AHISP-CC.
- Na początek podaj mi po prostu któryś z numerów, tylko powiedz do którego mi dajesz - zaproponowała, zamierzając wykonać połączenie osobiście.
AHISP-CC podała numer do Cody’ego, a potem do Brody’ego. Alice zapisała oba na karteczce, którą znalazła. To był chyba jakiś paragon.
- Nie macie ani jednego wspólnego zdjęcia? - Moira wydała się zaskoczona. - Och… - zawiesiła głos. - Powiedz mi, kiedy będę mogła zadawać pytania - poprosiła. - Chętnie zostałabym z tobą na noc. Może skoczę na dół po coś do jedzenia lub picia? Masz na coś ochotę? - zapytała.
Alice skrzywiła się. Miała zdjęcia… Jednak zdecydowanie nie miała dość siły woli, żeby przeglądać swoje zdjęcia z Terrencem. Zagrzebane w folderach jej telefonu…
- Przynieś może trochę ciastek i jakiś sok - zaproponowała. Wybrała numer najpierw do Brodiego.
- Dobrze, pójdę - powiedziała Moira.
Następnie dosłownie wybiegła z pokoju. Chyba chciała już być z powrotem. Tak właściwie jak wiele Alice mogła i chciała jej powiedzieć? Przecież wspomnienie o romansie z Terrym byłoby skandaliczne. To był jej… wujek? Nie do końca, jednak to określenie było równie dobre, jak każde inne.
- Czy mam szukać tej trzeciej osoby na innym kontynencie? - zapytała AHISP-CC.
- Tak. Sprawdź w jakimś najbliższym położeniu - powiedziała rudowłosa. Czekała na nawiązanie połączenia. Miała nadzieję, że Brody odbierze. Jeśli nie, to zawsze mogła wybrać jeszcze numer do Codiego.
- W Meksyku mamy trzech Konsumentów - powiedziała AHISP-CC. - Czy jesteś nimi zainteresowana, Alice?
- Tak, poproszę, sprawdź czym są zajęci, a także czy jest do nich kontakt… - poleciła.
Brody odebrał od razu.
- Dzień dobry… nigdy nie myślałem, że akurat pani do mnie zadzwoni… to wielki zaszczyt… czy to naprawdę pani?
- Brody, z kim rozmawiasz? - w tle rozległ się głos jego bliźniaka. - Wygraliśmy coś?
Alice była zaskoczona, że została rozpoznana. Czyżby wszyscy konsumenci posiadali jej numer telefonu, nawet jeśli ona nie miała numeru do wszystkich?
- Tak, tu Alice Harper. Cieszę się, że odebraliście. Mam do was prośbę i jednocześnie zadanie. Macie może nieco czasu? - zapytała.
- Nie, jeszcze nie zdołaliśmy znaleźć tej księgi - powiedział Brody. - Ale jesteśmy na tropie. Wiemy, że w krzyżu na rynku znajduje się jakaś sekretna skrytka, w której ma być wskazówka, ale nie potrafimy w żaden sposób rozgryźć, jak ją odnaleźć.
- Brody, powiedz, kto to - Cody zdawał się coraz bardziej zirytowany.
- Ale z drugiej strony jesteśmy tu dopiero drugi dzień, więc to nie jest tak, że mamy ogromne przestoje… mam nadzieję, że nie naraziliśmy w żaden sposób? - zapytał.
Harper potarła skroń.
- Nie, w żadnym wypadku. Tak naprawdę, to przepraszam, że przerywam wam w waszym zadaniu, ale potrzebuję, żebyście pomogli Melody i Jackowi. Są obecnie w Chile, w Santiago. Coś dolega Jackowi i Melody prosiła o pomoc. Wiem, że to nietypowe, bo to w końcu nasza Wataha, ale potrzebują nieco wsparcia, a wy jesteście najbliżej… Czy mogę wam powierzyć to dodatkowe zadanie? - zapytała.
- I może powiedz swojemu bratu kto dzwoni, zanim się całkiem nie zirytuje - dodała, jakby odrobinę rozbawiona.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-07-2019, 17:58   #265
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- To Alice - Brody od razu spełnił polecenie rudowłosej.
- Kim kurwa jest Alice? - Cody nie miał pojęcia… aż zaczerpnął głośno powietrza. - Ta Alice?
Brody nic nie odpowiedział. Chyba nie mógł się zdecydować, czy zacząć ją przepraszać, czy też się roześmiać.
Tymczasem Moira weszła do środka z ciastkami i sokiem. Spojrzała pytająco na Alice, ale ta nadal pracowała.
- To jak? Mogę na was liczyć? - zapytała.
- Nie będę owijać w bawełnę, liczę po prostu na to, że wyciągnięcie ich stamtąd całych. Przez niedogodności ostatnich dwóch tygodni, zginęły tam cztery osoby. Nie chcę więcej strat… - wyjaśniła. Mówiła spokojnym tonem. Miała nadzieję, że obaj bracia ochłoną wreszcie na tyle, by doszło do nich co mówiła.
- Wszystko, czego zapragniesz, Dubhe - rzekł Brody. - Możesz tylko przekazać nam jej numer telefonu? Albo jakiś kontakt? Bo chcielibyśmy z nią porozmawiać. Myślę, że będzie lepiej, jeśli skontaktujemy się z nią bezpośrednio, niż poprzez ciebie. Po co nam pośrednik.
- Jest na mnie zła? Możesz ją za mnie przeprosić.
- Sam ją przeproś, ja nie zrobiłem nic złego - Brody żachnął się.
- Dobrze, w takim razie po zakończeniu rozmowy, wyślę do ciebie jej numer telefonu. Możesz przekazać słuchawkę swojemu bratu? - poprosiła uprzejmie.
- Masz przejebane, przyjacielu.
- Przyjacielu? Jestem twoim bratem.
Brody przekazał urządzenie Codiemu.
- Przepraszam… nie chciałem cię urazić, Dubhe… Nie wiem, co mam więcej powiedzieć. Nie skojarzyłem, że to ty, bo nigdy nas nie zaszczyciłaś telefonem. I…
Brody roześmiał się w tle. Na pewno cieszył się z nieszczęścia brata.
Harper westchnęła i mruknęła.
- Spokojnie Cody. Nie gniewam się. Oczywiście, że nie mogłeś wiedzieć, że ja, to ja, więc nie przejmuj się tym. Chciałam cię poprosić, byś pomógł swojemu bratu. Przekazałam mu jaką mam do was prośbę, zapewne za chwilę powie o tym i tobie. Miejcie na siebie oko, dobrze? - powiedziała spokojnym tonem.
- W porządku… Bardzo nam przykro z powodu odejścia pana de Trafforda - Cody zawiesił głos. - Był wspaniałym człowiekiem. Dla Kościoła Konsumentów czymś w rodzaju filara. Nie ma już takich jak on pośród nas… - zawiesił głos.
Moira usiadła obok Alice i wpatrywała się w nią, chrupiąc miodowe ciasteczko.
Harper minimalnie wyprostowała się.
- Tak… Mi też jest przykro, niestety, tak to już bywa, że ludzie odchodzą. Musimy sobie z tym poradzić i poradzimy - słyszalnie jej wcześniejszy spokój stał się nieco bardziej sztywny.
- Cieszę się, że mogę na was liczyć. W razie czego, kontaktujcie się ze mną na ten numer, mogę posłać wam dodatkowe wsparcie… Będę już kończyć, mam tu coś do zrobienia. Dobrego wieczoru dla was obu - pożegnała w ten sposób obu braci.
- Przepraszam… to pewnie z mojej strony bezczelne, ale… mogę zadać jedno pytanie…? - Cody jeszcze wtrącił się.
- Jasne, pytaj - odpowiedziała Alice. Sięgnęła po ciastko i zaczęła je jeść.
- Czy to prawda, co mówią Konsumenci? Bo pocztą pantoflową idzie plotka… i szczerze mówiąc, chyba wszyscy w nią wierzą… że Joakim Dahl nie żyje i nie zostało to jeszcze oficjalnie ogłoszone, bo boicie się reakcji Konsumentów… - Cody zawiesił głos. - To jest taka wieść, że sam o tym nie pomyślisz, ale jak ktoś ci to przekaże, to pokazuje ci się w głowie taka zapalona lampka… i napis neonowy… “to ma sens!”
Rudowłosa uniosła brwi.
- Nie. Skądże znowu taki pomysł. Joakim jak najbardziej żyje. Robi teraz coś, co ma pomóc Kościołowi, ale to specjalna misja, dlatego nikomu nic nie zdradził. To, że niby nie żyje to tylko plotki, więc nie martw się o to - powiedziała zaskoczona takimi pogłoskami. Zastanawiało ją od kogo wyszły. Rozumiała, że mogły, zwłaszcza po stracie Terrence’a.
- Podobno po tym, jak wkręciłaś w niego korkociąg nigdy tak naprawdę się nie obudził… tak mówią jedni. Ale inni twierdzą, że widzieli go na własne oczy i to kompletnie nieprawda… Więc mamy mnóstwo sprzecznych informacji… - Cody zawiesił głos.
- Tak, w ogóle… może… - Alice słyszała, że Brody coś mówił w tle, ale jego głos nie do końca wyłapywał mikrofon.
- Brody mówi, że fajnie byłoby, gdybyśmy mieli jakąś internetową platformę… Jakieś głupie forum, albo nawet grupę na facebooku… choć to brzmi żałośnie. Ale coś, na czym moglibyśmy się w łatwy sposób komunikować.
To było tak bardzo rozwiązanie XXI wieku. Nic dziwnego, że Abascal, Terry lub Joakim nie wpadli na to wcześniej.
Harper zastanowiła się nad tym.
- To nie jest całkiem zły pomysł. Skonsultuję to z kim trzeba i znajdziemy dobry sposób do bezpiecznej komunikacji, w końcu nie chcielibyśmy, żeby ktoś niepotrzebnie zdobywał wiedzę o naszych planach, czyż nie? To jednak nienajgorsza myśl. Super… Że też wcześniej o tym nie pomyślałam - uśmiechnęła się, chrupiąc ciastko.
- W SMSie otrzymamy ten numer, tak? - Brody krzyknął do słuchawki, choć Cody trzymał ją w dłoni.
- Dokładnie tak - powiedziała Alice.
- Czy masz jeszcze jakieś pytania? Czy możemy kończyć? - zapytała.
Tymczasem Moira przewróciła oczami. Bez wątpienia okropnie niecierpliwiła się i nudziła się. AHISP-CC zastygła w bezruchu. Wyglądała tak, jakby miała egzystencjonalny kryzys, choć chyba raczej po prostu nie miała żadnej konkretnej miny do pokazania.
Harper zerknęła na Moirę i uśmiechnęła się do niej blado. Ustami powiedziała, że ‘zaraz kończy’.
- Możemy kończyć - powiedział Cody. - To wielki zaszczyt. Dziękujemy za to, że dostaliśmy to zadanie od ciebie. Czy mamy po prostu porzucić naszą robotę w Cordobie? A jak tak, to po zakończeniu tej dodatkowej misji rozumiem, że powrócić do Cordoby?
- Tak. Dokładnie. Dziękuję, że odebraliście. Do ponownego usłyszenia Cody. Pożegnaj ode mnie też brata - powiedziała Alice. Następnie zakończyła połączenie. Zerknęła na telefon, czy nie było wiadomości. Po czym napisała wiadomość z telefonem do Melody.
- AHISP-CC. Podaj mi numery. Zapiszę je sobie. Zostaw wiadomość dla Conrada, że pokierowałyśmy Codiego i Brodiego do Melody i Jacka. I na razie to będzie wszystko o co chciałabym prosić. Dziękuję ci za pomoc - powiedziała do AI.
- Zaraz ci opowiem, tylko najpierw położymy się do łóżka - poleciła dziewczynce spoglądając na nią.
- Już podaję - AHISP-CC następnie wyrecetowała zestaw trzech numerów telefonów. - To Camilla Fernandez, Ethan Wedge i Claire Anderson. W tej kolejności. Jeśli poprosisz ich o pojawienie się w Santiago, to czy nie powinnam również o tym wspomnieć Egelmanowi? - zapytała.
Alice zerknęła na ekran komputera.
- Na razie po prostu zapisuję ich numery w razie potrzeby. Póki co niech zajmą się tym Gustafssonowie. Możesz tymczasem zakończyć działanie - poprosiła, po tym jak zapisała sobie numery do pozostałych Konsumentów.
Harper odłożyła telefon na stolik, po czym napiła się soku.
- Przebierz się w piżamę, ja też to zrobię i zaraz ci opowiem tę niesamowitą opowieść - powiedziała Alice do Moiry, wstając z krzesła i idąc do pozostawionych przy walizce rzeczy. Wraz z piżamą ruszyła do łazienki, żeby przebrać się i umyć zęby.
- Alice, nie…! - w głosie Moiry brzmiała panika. - Mogłaś mi to wcześniej powiedzieć - roześmiała się. - Przedłużasz to! No weź…! - brzmiała na coraz bardziej oburzoną, ale w taki sposób, który skojarzył się Alice z dziewczęcymi wieczorami z Maxinne. Kiedy oglądały filmy, jadły lody i rozmawiały na różne tematy.
Moira westchnęła i wyszła na korytarz prosto do swojego pokoju.
- W sumie równie dobrze ty mi możesz dać piżamę na zmianę… bo nie mam swojej własnej. Jeszcze nie mam własnego kompletu ubrań. Chodzę w połączonej garderobie Jennifer i Bee - mruknęła. - A śpię nago.
- To zaraz poszukamy czegoś w mojej torbie. Mam jeszcze jedną koszulę do spania - powiedziała Alice tuż przed zniknięciem w łazience. Nie trwało to długo… Przebrała się i umyła zęby. Jej uwagę przykuł bandaż na prawej dłoni. Zamyśliła się na moment, po czym… rozwinęła go. Chciała obejrzeć dłoń.
Wyglądała kiepsko. Rana była tyle co zaleczona. Różowa tkanka blizny zdawała się bardzo delikatna. Alice odniosła wrażenie, że mogłaby dotknąć jej i już pokazałyby się kropelki krwi. Jak tragicznie musiało to wyglądać, zanim Thomas użył swojej mocy? Nawet teraz czuła niedowład, dziwne mrowienia oraz ból, kiedy poruszała tymi ścięgnami i mięśniami. Zmyła resztę kremu, która pozostała na jej skórze.
- Czy mogę w takim razie poszukać czegoś u ciebie? - zapytała Moira. - Czy niedługo wyjdziesz. Nie żebym cię poganiała!!!
Była naprawdę spragniona opowieści.
- Jasne! Poszukaj! Powinna być w lewym rogu walizki, zwinięta w rulonik. Taka granatowa z logiem serca ze skrzydłami, owiniętego łańcuchem i napisem Max-Max! - odpowiedziała Harper. Lubiła logo Maxinne, zwłaszcza, że to ona przyczyniła się do powstania nazwy. Zawinęła rękę w nowy bandaż, po czym rozczesała jeszcze włosy. Sama sypiała w jasnozielonej koszuli ze śpiącym, zwiniętym w kulkę królikiem. Tym razem jednak postanowiła założyć jakieś majtki, bo w końcu nie wypadało spać bez nich w czyimś towarzystwie. Pozbierała rzeczy i ruszyła do swojej sypialni.
- Zajmie mi to pięć minut - powiedziała Moira, wchodząc do toalety, kiedy Alice ją opuściła. Znalazła tę koszulkę błyskawicznie.
Alice usłyszała, że na dole wciąż grała muzyka, jednak nie słyszała aż tylu rozmów. Zapewne właśnie teraz w piwnicy miała miejsce orgia wróżek. Nie było innej możliwości, aby zajmowały się czymkolwiek innym. I tak dobrze, że nie zaczęły spontanicznie uprawiać seksu, kiedy w pomieszczeniu byli Konsumenci, Moira oraz jej dziadek.
- Co słychać? - mruknął Kit, przechodząc korytarzem w stronę swojego pokoju. Miał na sobie wciąż garnitur.
Alice zerknęła na niego.
- Wszystko w porządku. Jestem trochę zmęczona. A u ciebie? Nie imprezujesz już? - zapytała go. Zatrzymała się przy wejściu do swojej sypialni.
- Nie mam za bardzo z kim. Jennifer złapała doła… myślę, że ona może być bipolarna. Bee poszła do siebie dawno temu. Moira zniknęła, ale nigdy się nie przyjaźniliśmy. Earcan też poszedł spać. Tak, zauważyłem, że istnieje. A wróżki najadły się i poszły się ze sobą kochać - potwierdził przypuszczenia Alice. - Co to za impreza, na której nikt nie chce tańczyć - wydął wargi.
- Domówka. Na takich mało kto chce tańczyć, chyba że to czasy college’u i jesteśmy w Ameryce - powiedziała Alice i uśmiechnęła się do niego pocieszająco.
- To na dole już nikogo nie ma? - zapytała. Jaki był więc sens zostawiania muzyki?
- Ktoś się przewija raz na jakiś czas - powiedział Kit. - Z trzy osoby są tam stale, ale większości nie znam. Trzy osoby plus ja to nie jest impreza, więc… - zawiesił głos i wzruszył ramionami. - Pewnie pójdę coś obejrzeć do siebie. Widziałem kasety Klubu Winx w pokoju Moiry, z chęcią odświeżyłbym sobie pierwszy sezon - rzekł. - Tak właściwie już się czuje podekscytowany - uśmiechnął się. - Szkoda, że przejadłem się, bo inaczej zrobiłbym sobie popcorn do tego.
- Moi bracia zostają na noc, czy pojechali? - zapytała. Mówiła im, że potrzebuje już iść odpocząć, ciekawiło ją co robili od tamtej pory.
- Szczerze mówiąc nie wiem. Byłem przy tym, jak dyskutowali na ten temat, który z nich może pić, a który będzie prowadził. Thomas mówił, że boli go dłoń, dlatego nie może prowadzić i musi pić. A Arthur na to, że Thomas brał leki przeciwbólowe i przez to nie może pić. Ale chyba sam też nie chciał pić. Wydaje mi się, że jest alkoholikiem. Takie mam poczucie. Bo niby nie chciał, ale bardzo chciał. A nie tknął niczego. Potem poszedłem na bok, bo Darleth chciała mi pokazać swoje zdjęcia ze Stevem, które zrobili nad morzem. Trochę się podpiła. Nie wiem, co się z nimi stało dalej.
Moira wyszła z łazienki.
- Gotowa! - prawie krzyknęła. - Teraz czas na opowieść!
- Jaką opowieść? - zainteresował się Kit.
Alice zbladła nieco.
- Obiecałam Moirze miłosną opowieść… O osobach które kocham - powiedziała Harper i miała nadzieję, że za moment Kit nie podskoczy i nie zacznie prosić, żeby mógł też posłuchać…
- Ja mam dość miłości jak na te dwa tygodnie. Powrócę do mojej strefy komfortu, pozwolicie - powiedział i ruszył w stronę pokoju Moiry.
- Mój pokój to twoja strefa komfortu? - zapytała nastolatka, marszcząc brwi.
- Nie, twoje kasety - odpowiedział i zniknął w środku.
- Trochę creepy - mruknęła Moira.
- Niech sobie poogląda… dobrej nocy Kit - rzuciła Alice, która poczuła ulgę. Zerknęła na Moirę.
- No to chodźmy… - powiedziała, po czym ruszyła do wnętrza swojej sypialni. Zgasiła duże światło i zostawiła małą lampkę na szafce koło łóżka. Weszła pod kołdrę i usiadła. Czekała, aż Moira do niej dołączy.
Dziewczyna wskoczyła na łóżko i wnet znalazła się pod kołdrą obok Alice. Zaśmiała się i przytuliła do niej lekko, po czym nieco odsunęła.
- Ciekawi mnie, czy to jedna z tych rzeczy, że oczekiwanie na nie jest lepsze od nich samych - mruknęła. - Mam nadzieję, że nie uważasz, że jesteś wścibska… nawet jeśli jestem… Ale ciekawi mnie to! Jak wyglądają miłości nadzwyczajnych, paranormalnych ludzi? Pełne smutku, radości, szybkich samochodów, przystojniaków… - zawiesiła głos.
Harper zastanawiała się chwilę. Po czym uśmiechnęła, w taki inny, pełen wielu różnych emocji sposób. Milczała chwilę, myśląc. Po czym zerknęła w stronę drzwi, czy były zamknięte, a następnie ponownie spojrzała na Moirę.
- Posłuchaj. Świat jest skomplikowany. To wiesz. A jeszcze bardziej skomplikowane są emocje. Opowiem ci teraz swoją historię, ale pewna jej część nie jest… Jakby to ująć, moralnie zgodna i jeśli chcesz ją usłyszeć, musisz mi obiecać, że zostanie to tylko między tobą i mną. Nasz mały sekret. Tak jak poprzednio. Obiecasz mi to, nieważne co usłyszysz? - zapytała rudowłosa i popatrzyła uważnie na dziewczynkę.
- Tak! Pewnie. Smutna część mojej błyskawicznej zgody leży w tym, że nie miałabym komu zdradzić sekretu - powiedziała i uśmiech na jej twarzy lekko zwiądł. - To znaczy miałam… mam… miałam koleżanki w szkole, ale teraz nasz kontakt przecież musi się urwać - westchnęła. - Poza tym nie byłabym w stanie zdradzić sekretu. Zawsze w każdym filmie było podkreślane, że przyjaciółki powinny dotrzymywać słowa. Nie martw się, nikomu nie powiem. Chyba że powiedziałabyś coś w stylu, że zamierzasz zrobić krzywdę komuś… nie wiem… Ale wiesz, co mam na myśli?
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 17:58   #266
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper kiwnęła głową.
- To jest coś, co mogłabyś powiedzieć komuś, kogo poznasz, a to mogłoby go zranić. A ja bardzo szanuję tę osobę i nie chcę, by czuła się źle… Dlatego ta historia musi pozostać między nami. Gotowa? Dobrze… Więc tak… - Alice wzięła głęboki wdech. Jej mina nieco się zmieniła.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=L4eljjBtlRw[/media]

- Nie wierzę w to, że wszystko rozpoczęło się… W czerwcu tego roku. Widzisz, już wcześniej miałam zdolności paranormalne, jednak całe zawirowanie i rozwój nastąpiły dopiero wtedy. Wcześniej… Byłam miła, niewinna… Dość ciepła i opiekuńcza, jak nadal jestem, ale zapewne osoby, które znają mnie z wtedy, teraz mogłyby mnie nie rozpoznać, a na pewno pękłyby im serca, bo dużo więcej we mnie smutku. A wszystko za sprawą dwóch mężczyzn. Gdybym miała ich porównać… Nie da się. Są… Byli… - Alice uśmiechnęła się znów do swoich myśli.
- Niemalże dokładnymi przeciwieństwami? Chociaż nie. Tak naprawdę opisanie ich jako woda i ogień dobrze pasuje do ich charakterów, ale to nie tak, że nie potrafili się zamieniać. Jeden jest jak ogień. Ma mnóstwo charyzmy. Jest nieprzewidywalny i nie do zatrzymania. Jest uważany za potężnego i niezwykle groźnego… Jednak w jego duszy jest wiele smutku i sądzę, że na swój sposób jest bardzo samotny… To on stworzył organizację, której teraz przewodzę. To on pierwszy rozpoczął tworzenie siły, która ma uratować świat… Na swój sposób jest odrobinę szalony, ale nie w złym tego słowa znaczeniu. Jest jak… jakbym miała go umieścić w opowieści rodem z fantasy, byłby mrocznym królem, mieszkał we wspaniałej twierdzy i otaczał najpiękniejszymi kochankami, ale nadal żadne z nich nie byłoby w stanie dotrzeć do jego wnętrza - oparła dłoń na sercu, mówiąc to ostatnie.
- Szukał mnie i znalazł. Nie okłamywał mnie. Powiedział mi wprost kim jestem i kim jest on. Powiedział, że razem zdołamy ocalić świat, a ja mu uwierzyłam, i nadal wierzę… Wtedy, gdy go poznałam, byłam zafascynowana i wdzięczna. Potem, wiele się wydarzyło. Uwolniłam go z więzienia, w którym był przetrzymywany… Nie takiego jakie znasz, to było specjalne, blokowało jego moce… Ale za sprawą bóstw śmierci, tak właściwie… zginął później. Zresztą ja też i tylko dzięki temu, że zdołałam zawrzeć znajomość z innymi bogami, wróciliśmy do życia… w międzyczasie miałam wyrzuty sumienia i pragnęłam go ocalić. To wybudowało we mnie pasję. On wiele wycierpiał przeze mnie. To na swój sposób splotło nasze losy jeszcze bardziej, niż już były splecione. W międzyczasie, los postawił na mojej drodze drugiego mężczyznę… I tak jak mówiłam, jego charakter był jak woda. A przynajmniej wtedy. Stonowany, spokojny, elegancki. Dobrze wychowany. Również posiadał ogromne moce… I był przyjacielem tego pierwszego. Podczas prób uratowania przyjaciela, był gotowy zrobić wszystko i w ten sposób zbliżyliśmy się do siebie. Nigdy nie przypuszczałam, że coś z tego będzie… Widzisz, w tamtym czasie, był gejem - zmarszczyła brwi i parsknęła.
- Jak to potem ujął, że to pewnie dlatego, że nigdy dotychczas nie spotkał odpowiedniej kobiety, póki na jego drodze nie stanęłam ja… - westchnęła.
- Musieliśmy odbyć rytuał, oparty na stosunku. To jak u wróżek… Cóż… No i później. Zdaje mi się, że to on pierwszy zapałał do mnie intensywną pasją, a z czasem i ja ją odwzajemniłam. Tyle że nasze uczucia opierały się głownie na tej pasji, którą do siebie pałaliśmy. Po wszystkim, gdy ja i Joakim… - zawiesiła głos, uświadamiając sobie, że użyła jego imienia.
- … odzyskaliśmy życia, Joakim dostrzegł łączącą mnie z nim więź… Jak zapewne możesz się domyślić… Zrobiło mu się przykro. Bez wątpienia stał się zazdrosny i wyjechał. Początkowo sądziłam, że na wakacje, by odetchnąć, po tym co się działo… Był torturowany i udręczony i umarł, z częściowo mojego powodu… a gdy wrócił, zastał to… Było i jest mi z tego przykro, ale jak mówiłam… Nie da się zapanować nad emocjami, można je oszukiwać, ale to był szalony czas, a ja sama byłam w depresji… - westchnęła, cała spięta. Oparła się wygodniej na poduszkach.
- Więc wyjechał… Zostałam wraz z tym drugim. Jednak również wiedziałam, że nasza relacja nie ma przyszłości… Widzisz, on był żonaty. Jego żona jednak od wielu, wielu lat leżała w ciężkiej chorobie, niemal bez życia… Wzięli ślub, który był zaaranżowany i żadne z nich nie czuło wtedy nic do drugiego. A potem ona zachorowała i dwadzieścia lat spędziła w łóżku… - Harper zerknęła na Moirę, ciekawa, czy dziewczynka już wiedziała, o kim była mowa.
Nic na to nie wskazywało. Milczała, kompletnie zasłuchana. Alice odniosła wrażenie, że kompletnie zahipnotyzowała ją swoim głosem. Nie zdziwiłaby się nawet, gdyby Moira w pewnym momencie ocknęła się, wzięła zeszyt i zaczęła robić notatki. Chyba nie chciała, aby umknęło jej choćby jedno słowo.
- Nic więc dziwnego, że czuł się samotny. Jak mówiłam, wolał mężczyzn… A potem poznał mnie i jego świat zwariował. Jednak musieliśmy rzecz jasna wszystko ukrywać… To było przyjemne, ale czasem bolesne i męczące… Zaproponował mi więc, że zostanę muzykoterapeutką. Wcześniej byłam śpiewaczką operową, więc to pasowało… Kurs nie był też tragicznie drogi i męczący… Więc zajęłam się muzykoterapią jego chorej żony… To może paskudne z naszej strony, ale bardzo chciałam jej jakoś zadośćuczynić za to, że po prostu kocham jej męża… I świat chciał, że zaczęła po dwudziestu latach cudownie zdrowieć. Oboje wiedzieliśmy, że wkrótce wróci do pełni zdrowia i nasz związek raczej nie będzie mieć przyjemnej przyszłości. Wahałam się w tamtym czasie… I świat znów przyszedł z pomocą… - głos jej się tu załamał, a jej spojrzenie od twarzy Moiry powędrowało w kąt pokoju.
- Wyjechałam z rodziną na wyjazd… I znów natknęłam się na paranormalne wydarzenia. Zmagałam się z nimi i nagle… Znikąd… Pojawił się człowiek, którego miałam za towarzysza podczas wydarzeń w czerwcu. Tylko, że tym razem już nim nie był. Przybył porwać mnie. skądś wiedział o mojej relacji z Terrencem… Więc polecił wyprowadzić go do lasu… I zastrzelić - w oczach Alice zabłyszczały łzy. Przypominanie sobie tej sceny, zawsze nią szarpało.
Moira pisnęła. Otworzyła szeroko usta i oczy i spojrzała z wyczekiwaniem na Alice.
- Ale… ale… tego nie zrobił, prawda? Ktoś go uratował… - zawiesiła pytająco głos. Podniosła dłonie do ust, zakrywając je.
Alice poczuła, jak usta jej zadrżały, kiedy wymusiła na nich uśmiech. Był całkowicie i tragicznie smutny. Słowa Moiry tylko pogorszyły sprawę, po jej lewym policzku potoczyła się samotna łza… A ona zaczęła kontynuować.
- Nigdy nie mówiliśmy sobie… - zawiesiła głos, bo jej się załamał.
- Widzisz, każde dbało o to drugie. Wspieraliśmy się, spędzaliśmy cudowny czas… Ale żadne nigdy nie powiedziało temu drugiemu, po prostu… ‘kocham cię’. Aż do tamtej chwili. Kiedy miał już iść, gdy celowano do niego z tyłu karabinów… Podszedł do mnie. I powiedział to… A potem odwrócił się… I poszedł… I… I czasem go widuję… w snach, lub w wizjach… I brakuje mi go - Harper zamrugała kilka razy i otarła oczy dłonią.
- Widzisz, bo żadne z nas nie wiedziało w tamtym czasie… Tego poranka, zanim to wszystko się stało, trochę się kłóciliśmy, pierwszy raz… I powiedział mi, w przypływie wielu słów, że chciałby być ze mną i żebym miała jego dziecko… żadne nie wiedziało, że zaszłam noc wcześniej. Zapomniałam wziąć leków i piłam alkohol… To zniwelowało ich działanie i… Za parę miesięcy urodzi się nasze dziecko - zawiesiła głos. Zamknęła na moment oczy. wzięła powolny, głęboki wdech, by uspokoić.
- Nawet nie wiedziałam, że jesteś w ciąży - Moira spojrzała na jej brzuch błyskawicznie.
- Bo to dopiero pierwszy miesiąc… Poza nimi dwoma, jest jeszcze jedna, ważna dla mnie osoba. I był taki moment, że sądziłam, że jeśli cały świat stanie w ogniu, to pójdę z nim. Widziałam, że pokochał mnie, albo może po prostu chciał mnie uratować i miał wyrzuty sumienia? Tak jak mówiłam, to był szalony czas… Podjęłam jednak pewne decyzje, sprzeczne z jego moralnością… Poza tym, on i Joakim są wrogami. Rzecz jasna jeśli pałałam takimi uczuciami do tego pierwszego, nie mogłam nic na to poradzić. Przyjaźnimy się, wiem, że mogę na nim polegać i mam nadzieję, że on myśli o mnie tak samo… I tak to już jest… - Alice wzięła telefon i wpisała w wyszukiwarkę imię i nazwisko Joakima, ciekawa czy jest w stanie go znaleźć…

- To on? - zapytała Moira na pierwsze, co wyskoczyło w wyszukiwarce.
Alice parsknęła.
- Nie, skądże! - pokręciła głową, szukając dalej.
- Twoja opowieść jest niesamowita… Pełna miłości, pragnienia, ale też smutku i tęsknoty… Mimo to chciałabym przeżyć to samo, co ty. Spotkać tyle interesujących mężczyzn, którzy by mnie pokochali… Bo widzisz… nigdy nie miałam chłopaka - to zabrzmiało jak wyjawienie wielkiego sekretu, ale Moira do niedawna była prawie przedszkolakiem. - Ten mroczny król… Joakim… brzmi niesamowicie. I też sprawić, by mężczyzna, który wolał mężczyzn, zakochał się w kobiecie? Chyba tylko ktoś taki ładny jak ty mógłby coś takiego osiągnąć. Zazdroszczę ci okropnie… - zawiesiła głos. - Moje życie nigdy nie będzie takie interesujące. Nie w ten sposób. Przykro mi z powodu tego dżentelmena… że umarł. To jest takie tragiczne, ale też piękne, że nosisz w sobie jego dziecko… Czy jego żona wie o tym? O waszym romansie? I że urodzisz jego syna lub córkę?
Alice nie mogła znaleźć w internecie twarzy Joakima. Nie, wpisując jego imię i nazwisko.
Doszła do wniosku, że musiał mieć jakiś pseudonim sceniczny.
- Cóż, niestety nie zdołam ci go pokazać… ale może jeśli będziesz spędzać ze mną dużo czasu, to kiedyś wróci i go poznasz - powiedziała Alice. Odłożyła telefon i spojrzała na Moirę.
- Myślę, że nie wie i nie powinna wiedzieć… Bo gdyby tak było, wyrzuciłaby mnie ze swojego domu, albo co gorsza, znów rozchorowała… Terrence, to mąż Esmeraldy Moiro… - Alice powiedziała szeptem, tak by cały świat nic nie usłyszał, poza samą młodą Hastings.
Moira zamrugała oczami.
- Której Esmeral…
Tryby w jej głowie zaczęły się obracać. Alice ujrzała w jej oczach kompletną… pustkę. Zmrużyła je po chwili.
- Wow… - szepnęła cichutko. - Wow…
Wyglądała jak ktoś, komu nie należy przeszkadzać.
- To zupełnie wywraca twoją opowieść… Daj mi chwilkę, proszę… - rzuciła.
Alice kiwnęła głową. Przechyliła się i zgasiła światło.
- Mm… dlatego to tajemnica Moiro… - powiedziała smutnym głosem. Położyła się na poduszkach po swojej stronie łóżka i czekała co za chwilę powie Moira.
Tymczasem Alice przypomniała sobie, że Joakim wysłał jej kiedyś jakiegoś maila ze swojego bardzo starego adresu. I chyba jego konto posiadało w tym serwisie nieco stare, ale w sumie wciąż aktualne zdjęcie. Mogłaby je odnaleźć. Alice zaczęła grzebać znów w telefonie, szukając tej wiadomości w mailach.
- Wujek de Trafford był… jest… był… gejem? - zapytała. - Nigdy nie miał chłopaka. Znaczy nigdy go nie widziałam z nikim… Zawsze sam. A ciocia Esmeralda… nigdy jej nie widziałam na oczy, choć wiem, kim jest. Ale wujek jest stary! A ty jesteś młoda… Uprawiałaś z nim seks…? - zapytała.
- Może i nie był młody, ale nadal był przystojnym mężczyzną. A w pewnym wieku, wiek partnera trochę przestaje grać rolę… - powiedziała, grzebiąc dalej w mailach. Przypomniała sobie, że oznaczyła go flagą, bo to była jedna z tak niewielu wiadomości od Joakima. Przeszła więc do odpowiedniego folderu i tam sprawdziła, czy nadal ma to zdjecie…
- Nigdy nie myślałam o wujku, jak o kimś, w kim można się zakochać… - powiedziała Moira, co w sumie nie było zaskakujące. Ile miała lat jeszcze dwa tygodnie temu? Osiem? Sześć?
Wnet zdjęcie pojawiło się na ekranie telefonu.


- Kto… to… jest…? - zapytała Moira. - Prawdziwy człowiek w ten sposób nie wygląda… - zawiesiła głos i otworzyła lekko usta.
Alice uśmiechnęła się i zerknęła na Moirę.
- To… Moja droga… Jest Joakim. Zgadnij ile ma lat… - poleciła jej, zagadkowym tonem.
Rudowłosa widziała, jak dziewczyna zaczęła się zakochiwać.
- Uhm… wygląda młodo… Czy on ma tu lekko podkreślone oczy? Jak tak, to może być w rzeczywistości młodszy, niż się wydaje… Może dwadzieścia? - zapytała. - Dwadzieścia… e… dwa?
- Tak właściwie, nie wiem ile miał lat, gdy robił sobie to zdjęcie, ale on zawsze tak wygląda. Napił się w tym wieku ze studni, czy źródła wiecznej młodości… I… Po prostu cały czas tak wygląda… A ma już prawie pięćdziesiąt pięć lat - powiedziała Harper i westchnęła. Wyłączyła zdjęcie.
- Nie! - krzyknęła Moira. Dopiero po chwili opanowała się. - Przepraszam - mruknęła.
Jednak zdawało się, że Alice brutalnie przerwała jej wpatrywanie się w swoją nową wielką miłość.
- Nic nie szkodzi… On tak działa na wszystkich. Przypomnij sobie co o nim mówiłam i pomyśl o tym jak wygląda. To też stanie się dla ciebie dużo bardziej jasne - powiedziała spokojnym tonem.
- Rozumiem, co miałaś na myśli z tą dużą charyzmą. Czy masz jakieś inne zdjęcie…? - zapytała. - I czy ty… i on…? - zerknęła na Alice.
Była cała zarumieniona i pełna emocji oraz energii. Chyba nawet nie zauważyła, że zaczęła gryźć całkiem mocno górną wargę.
Rudowłosa zerknęła znów na dziewczynkę.
- Tak, widziałam go nago. W pewnym sensie miałam możliwość uprawiania z nim stosunku i tak właściwie to można to było tym nazwać, ale takiego w pełni świadomego, z całą paleta emocji, którymi do siebie pałamy… To jeszcze nie… Jeszcze nie wrócił ze swego wyjazdu - wyjaśniła Alice. Podniosła dłoń i pogłaskała ją po głowie.
- Jakby wujek żył, to mogłabyś być z wujkiem, a ja… hmm… nieważne. Przepraszam. Mów dalej - Moira złapała się za kolana. Już obmyśliła plan, jak zdobyć Joakima, jednak niestety Terry jej zbyt szybko umarł.
- Nie znam osoby, która poznając Joakima nie pragnęłaby z nim być… No poza kilkoma, ale te tylko i wyłącznie go nienawidzą… Tylko pamiętaj, że to nie jest taka dobra osoba, to mroczny król… - tłumaczyła.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-07-2019, 17:59   #267
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Dla ciebie wystarczająco dobra - Moira jej weszła w zdanie takim tonem, który sugerował, że dobro czy zło w sercu Joakima tak właściwie nie miało żadnego znaczenia, jeśli chodziło o pożądanie go. - Znajdź mi takiego kogoś… tylko może nie pięćdziesięciolatka. Swoją drogą… ja jestem trochę jak on, tylko odwrócona. Ja jestem dziewczyną, a on mężczyzną. I on wygląda dużo młodziej, niż ma lat w rzeczywistości, natomiast ja dużo starzej…
Wydźwięk tego był taki, że Moira zaczęła już dostrzegać punkty, w których według niej pasowała do Joakima i koncentrowała się na nich.
Alice potarła twarz dłonią. Martwiła się o poruszenie tematu Terry’ego, a tu przeoczyła inny, dużo bardziej problematyczny.
- No… coś w tym jest… No, to już znasz moje miłości. Możemy iść spać - powiedziała, starając się wybrnąć z sytuacji. Sięgnęła butelkę wody, którą wcześniej tego dnia tu zostawiła i napiła się odrobinę.
- A może ma syna lub brata? - zapytała Moira. Tak się nakręciła, że chyba nawet nie usłyszała wzmianki o pójściu spać. - I co takiego zrobił złego w sumie, że nazywasz go mrocznym królem? Może być tak, że tak naprawdę ma bardzo dobre serce, tylko jest niezrozumiany?
Mina Moiry sugerowała, że ona jedna go zrozumie.
- Albo jeśli jest taki zły rzeczywiście, to może można byłoby pokazać mu dobrą drogę…
Teraz Moira widziała siebie w roli moralnej i duchowej przewodniczki Joakima.
- Ma syna… Tak właściwie, Noel wygląda identycznie… Z niewieloma różnicami, ale jak go widziałam za pierwszym razem, wzięłam go za niego - pokręciła głową.
Całe ciało zaczęło swędzieć Moirę. Skrobała się po ramionach i po łydkach, spoglądając wnikliwie na twarz Alice.
- To powinno być nielegalne mieć takie geny - westchnęła.
Teraz na twarzy Moiry pojawił się spazm złości.
- Tak, to prawda… Ja nie chcę… hmm… - zaczęła, ale nie dokończyła zdania. Po jej twarzy przemykało bardzo dużo bardzo różnych emocji.
- Żeby było zabawniej, wujek Terrence też czuł do niego pociąg… Mam na myśli Joakima - rzuciła, chcąc rozładować nieco ciśnienie seksualne w ciele Moiry, bo na pewno biedna była teraz zagotowana. Ona sama czuła ciepło za każdym razem gdy wspominała tych dwóch mężczyzn, ciepło, póki nie nadchodził smutek i żal.
- No nie dziwię się, jeśli był gejem - powiedziała Moira. Zastygła. - Czy on kiedyś i on… Albo jak ty… i on… i on… - zaczęła dodawać dwa do dwóch. I wyszło jej trzy.
Zrobiła się cała czerwona na twarzy. Znów powróciła do gryzienia swojej wargi. Alice przestraszyła się, że zaraz poleci z niej krew. Najprawdopodobniej Harper nieumyślnie rozbudziła libido dziewczyny po raz pierwszy w jej życiu.
‘Moje gratulacje Harper… Brawo Joakimie…’ - mruknęła do siebie w myślach.
- Nie za dobrze ci? - zapytała rudowłosą. Gniewnie.
Uniosła brew.
- Nie. Jak widzisz przybyłam tu sama i przeżywam żałobę z którą nawet szczególnie nie mogę się obnosić… Czyżbyś była zazdrosna? Nie zazdrość mi. Nikomu nie życzę tak skomplikowanego życia emocjonalnego jak moje - powiedziała poważnym tonem.
Moira wstała.
- Tak, dużo smutnych momentów i tym podobne, ale takie jest życie. Jestem dziewczyną, której wepchnięto rękę prosto do serca i która zmarła, podobnie jak ty. Jednak ja nie otrzymałam w pakiecie ludzi takich, jak ci, których ty otrzymałaś. Tak, jestem zazdrosna… i każdy byłby zazdrosny… - mruknęła. - Nie zrozum mnie źle, uwielbiam ciebie. Jesteś ładna i miła i ciepła… Prawie jak mama, której nie miałam. Jednak ciężko jest słuchać twoich słów… które są jak z powieści i nie myśleć… “kiedy mnie coś takiego spotka”? Nigdy? Pewnie nigdy… - westchnęła. - Idę spać.
Ruszyła w stronę drzwi.
Alice patrzyła na nią.
- Dobrej nocy Moiro… Wybacz, że cię wypłoszyłam - powiedziała, bo w końcu miały sobie spać tu dziś razem, ale najwyraźniej libido dziewczynki zagłuszyło jej myśli. Alice uznawała to za smutne, ale i za zabawne na swój sposób. Ułożyła się na poduszkach i zamierzała zasnąć.
- Dobranoc Alice… - odpowiedziała Moira. - Przepraszam, że byłam nieuprzejma. Po prostu mam w sobie tyle różnych uczuć, których nigdy nie miałam i nie wiedzę jak sobie z nimi poradzić… Wybacz mi, proszę - zerknęła na nią, stojąc w drzwiach.
- Każdy przez to przechodzi… A znając mnie, jeśli będziesz przebywać w moim pobliżu i ciebie czekają niesamowite przeżycia w życiu… O to akurat nie masz się co martwić. Śpij dobrze - pożegnała ją. Rozluźniła mięśnie i westchnęła. Jej serce kołatało. Myślała o Joakimie i o Terrym. Zacisnęła lewą pięść. Tak bardzo chciałaby poczuć ich dotyk na swojej skórze. I nie ona jedna tej nocy. Choć chyba Moira nie pożądała de Trafforda. Jednak Dahla bez wątpienia tak. Szokujące było uzmysłowienie sobie, że gdyby rzuciła się na Joakima, ten by zapewne wziął ją do łóżka. Taki przecież był. Jak wiele podobnych dziewcząt zostawił za sobą? Tak właściwie Alice była jedną z nich. Została tak samo porzucona przez niego, jak wszyscy inni. Moira zazdrościła jej tak intrygującego i przystojnego chłopaka, ale Joakima wcale nie było u jej boku i tego dziewczyna nie dostrzegała. Zresztą, jeśli wierzyć wizji, którą Alice miała w świecie wróżek, sam Dahl również nie bawił się świetnie. Siedział samotnie gdzieś na końcu świata, pił na umór i ziąbł, pomimo rozpalonego pieca u boku.

Alice ciężko było tak po prostu zasnąć, choć znała techniki medytacji i inne sposoby, żeby się wyciszyć. Emocje Moiry rezonowały w niej w pewien sposób. Nie mogła wyrzucić z głowy Joakima i Terrence’a. A także świadomości tego, jak puste było łóżko, na którym leżała. De Trafford do niej nigdy nie powróci. Czy powinna łudzić się, że kiedyś przestrzeń u jej boku wypełni Dahl? Miała całe życie do przeżycia, ale jak będzie wyglądało? Czy zostanie sama z pięknymi choć gorzkimi wspomnieniami? Czy też odnajdzie wreszcie spokój i szczęście u boku mężczyzny, którego kochała? Horoskop Kita nie wywróżył nic w tej kwestii.

Minęły kwadranse i wreszcie Alice zasnęła. Momentalnie została wyłapana przez obcy, choć znajomy umysł.
- Witaj - Kirill przywitał ją w swojej białej sali. - Trochę na ciebie dzisiaj czekałem.
Harper rozejrzała się po pomieszczeniu, po czym zerknęła na Kirilla. Na koniec spojrzała w dół na swoją koszulę nocną, a także owiniętą bandażem dłoń.
- Tak… Wybacz, miałam pożegnalne przyjęcie… Dużo się działo… Ale z tego co się przypadkiem dowiedziałam i u ciebie nie było lekko. Co się wydarzyło? Wszystko ok? - zapytała.
- Twój brat… Przepraszam za sformułowanie… Żyje? I jakim cudem przed nim uciekasz… - zapytała. Tyle wiedziała o nim, że jego rodzina zginęła w tragicznym wydarzeniu, gdy był mały.
Kirill siedział po turecku na podłodze. Wyglądał na dużo bardziej żywego i odczuwającego emocje, niż zazwyczaj.
- Szczerze mówiąc nie wiem od czego zacząć. Obecnie drzemię w samolocie do Sankt Petersburga. Mój brat… żyje. I jest złą osobą.
Potarł o siebie dłonie. Nigdy nie miał szczególnych zdolności oratorskich, choć był księdzem. Alice przed chwilą pięknie opowiedziała historię swojego życia Moirze, ale Kirill nie potrafił zrelacjonować nawet kilku ostatnich dni. Chyba Harper musiała zadać jakieś bardzo konkretne pytania, jeśli chciała uzyskać obraz sytuacji w Rosji.
Rudowłosa zastanawiała się…
- No dobrze… Znaczy, źle, ale dobrze że dowiedziałam się czegokolwiek… Nie grozi ci w tej chwili żadne zagrożenie? Mogę jakoś pomóc? Wydajesz się bardziej… żywy, coś się stało? - zapytała.
- Bo… ja co roku jadę do Irkucka, gdyż tam znajduje się grób moich rodziców. I przypadkiem na targu wpadłem na chłopaka, który również wybierał się na cmentarz… i tam poznałem jego siostrę. Bardzo atrakcyjną kobietę. I miłą. Jest niewidoma, ale posiada wzrok… szczególnego rodzaju. Jest w stanie usłyszeć różne… nazywa to “istotkami”. Okazało się, że jej szefem jest mój brat, który żył… przez ten cały czas… A ja nic o tym nie wiedziałem. Uciekamy przed nim i nie wiem, czy jesteśmy bezpieczni. Nie wiem, czy możesz pomóc. Strasznie boję się o Kirę, Mishę, ale także o siebie… I pewnie przez to wydaje ci się żywy…
Kirill zaczerpnął powietrza, po czym go wypuścił. Sklecenie tych kilku zdań chyba go potężnie zmęczyło.
Alice zastanawiała się nad tym co powiedział, a następnie potarła dłonią policzek.
- W Petersburgu macie jeszcze zawsze wsparcie Noela, co nie? No i tyle dobrego, że to ty im towarzyszysz, w końcu gdyby się coś niepokojącego działo, zawsze możesz wszystko cofnąć… Przede wszystkim, nie martw się. Jestem pod wrażeniem, że muszę to mówić tobie, bo to zwykle ty jesteś oazą spokoju, a ja kłębkiem nerwów. Dziwne doznanie, taka odmiana… Za ile lądujecie? - zapytała z zainteresowaniem.
- Ciężko mi powiedzieć. Od dłuższego czasu śpię lub medytuję i nie patrzę na zegarek. Tak, Megrez powinien mi sprezentować perfekcyjne poczucie czasu, jednak nie otrzymałem czegoś takiego w pakiecie. Zawsze, kiedy przebywam w Iterze, praktycznie nie wiem nic, co się dzieje wokół mnie w świecie żywych i materialnych. I prawda jest taka, że wcale nie czuję się zbyt opanowany i spokojny. Po raz pierwszy w życiu odpowiadam za ludzi, którzy nie mogą po prostu odlecieć w obliczu zagrożenia. Boję się… okropnie. I niepokoję. Wcześniej tak naprawdę nie zależało mi na tym, czy umrę, czy przeżyję. Natomiast teraz muszę być silny dla kogoś innego… to obce i dziwne uczucie… Nie chcę powiedzieć, że nieprzyjemne, jednak… czuję się zagubiony. A muszę udawać, że jest inaczej…
Alice przyglądała mu się chwilę uważnie.
- Kirillu. Wszystko się ułoży. Jeśli chcesz, mogę posłać kogoś dodatkowo do Petersburga, aby przebywał w pobliżu w razie czego. Czy to by ci odpowiadało? Ja przybędę na Nowy Rok… Ale pamiętasz o tym, że będziemy się widzieć wcześniej… Tak właściwie jeśli chcesz, możesz zabrać swoją przyjaciółkę i jej brata, wynajmiemy hotel w Manchesterze. Nie będą w Rosji, więc będą z dala od niebezpieczeństw... - przyszło jej do głowy.
- Wiesz co… to nie jest zły pomysł, ale jeśli mam nie być bezpieczny w swoim własnym mieście, to może od razu strzelę sobie w głowę - odpowiedział Kirill. - Jak długo mamy chować się w Wielkiej Brytanii? Dzień, tydzień, rok? Myślę, że z każdym dniem spędzonym poza Rosją coraz bardziej będziemy obawiać się do niej wrócić. Mam plan taki, żeby chociaż chwilę pomieszkać tutaj z Kirą i Mishą. W przypadku jakiejś tragedii cofnę czas i skorzystam z twojej propozycji. Cieszę się, że przybędziesz na Nowy Rok i moje zaproszenie na Wigilię protestancką jest wciąż aktualne - dodał. - Kogo chciałabyś… czy też raczej mogłabyś… oddelegować do Petersburga? Wiem, że masz mało ludzi… dlatego lecimy do Błękitnej Laguny koniec końców… Miło mi, że mogę na ciebie liczyć i myślisz, jak mi pomóc. To wiele dla mnie znaczy.
- Co do tego, kogo posłać… Coś wymyślę za chwilę, gdy się obudzę, dam ci znać w wiadomości. Muszę sprawdzić kto byłby tam na miejscu najszybciej i z odpowiednimi kompetencjami. To przyjemna wizja… Że nie będziesz mieszkał sam, wiem że Noel zwykle ci towarzyszy, ale żaden z was nie jest gubernatorem towarzyskości i charyzmy, może to trochę nada kolorów rzeczywistości i ten pokój przestanie być aż tak… Pusty…
- Wow… po prostu wow… - odpowiedział Kirill. - To nie zabrzmiało jak komentarz gubernatora towarzyskości i charyzmy - mruknął.
- Nie powiedziałam, że sama nim jestem, dlatego otaczam się dużą ilością ludzi… Tymczasem, będę wracać do Anglii. Załatwiłam co miałam do załatwienia… Odsapnę chwilę w Manchesterze i nadejdzie czas na Lagunę… - powiedziała w zadumie.
- Którego planujesz się tam udać? - zapytał Kirill. - Ja potrzebuję trochę czasu… nie mogę zostawić ich wszystkich samych tak po prostu. Zamierzałaś, jeśli dobrze pamiętam, pojawić się na Islandii podczas wigilii chrześcijańskiej? - zmrużył oczy, wysilając pamięć. - Jeśli tak, to mielibyśmy jeszcze trochę czasu… - zawiesił głos. - Ale wcześniej powinniśmy ustalić jakiś bardziej szczegółowy plan - dodał. - Rozumiem, że naszym atutem jest to, że pokażemy, iż potrafimy korzystać ze swoich mocy w miejscu, które tę moc blokuje, czyż tak? Jesteś w ogóle przekonana, że uda nam się wejść w Imago?
Harper uniosła brew.
- Sprawdzimy to. Zawsze będzie opcja, abym skonsumowała system osłony Laguny. Obmyślę to bardziej szczegółowo. To będzie naszym atutem, plus efekt zaskoczenia, a także przedstawienie im prawdy, że faktycznie istniejemy. W końcu teoria o naszym istnieniu była brana przez IBPI za żart i wymysły Dahla - wyjaśniła.
Kirill błyskawicznie skrzywił się na to nazwisko, jak gdyby Alice niespodziewanie uderzyła go w policzek.
- Liczę na to, że to przekona choć część z obecnych na miejscu - powiedziała i przeszła się trochę po sali.
- Do czego? - Kirill spojrzał. - I co dokładnie przekona ich? Jeśli skonsumujesz im ważne miejsce, a potem zaczniesz świecić jak żarówka, to sądzisz, że detektywi IBPI dojdą do wniosku, że właśnie byli świadkiem czegoś kompletnie zaskakującego? Co kompletnie zmieni im światopogląd? W ich oczach Kościół Konsumentów zaatakuje Błękitną Lagunę, skonsumuje ją i będzie starał się zrekrutować poprzez zastraszenie. Będą walczyć. Zwłaszcza że Błękitna Laguna to jedno z najbardziej rozpoznawalnych i sztandarowych uzdrowisk IBPI. Głównie dlatego, bo trafiają tam detektywi na rehabilitację po podwyższeniu PWF ze wszystkich oddziałów. Przez to wszystkie oddziały są związane z Błękitną Laguną.
Alice uniosła brew.
- A jak twoim zdaniem powinnam do nich przemówić, by mnie posłuchali…? - zapytała, ciekawa jego opinii.
- Może powinniśmy stworzyć nową organizację? - zapytał Kirill. - Związaną bezpośrednio z gwiazdami? Kościół Konsumentów wywołuje niesmak z powodu tych wszystkich zbrodni wojennych. Poza tym od początku i przez dekady posiadał po prostu okropne przywództwo. Może… - zastanowił się. - “Gwardia Gwiazd” brzmi melodramatycznie… - zawiesił się na moment.
Kaverin widocznie nie chciał, żeby Joakim w jakikolwiek sposób wzbogacił się na jego własnej pracy. Chciał walczyć dla Wielkiego Wozu, a nie dla organizacji założonej dla Dahla, choć nie powiedział czegoś takiego wprost.
- Myślę, że i tak nie mamy żadnych szans, jeśli zaczniemy od konsumowania - dodał. - Myślę, że musimy wpierw ustalić, czy możliwe jest używanie przez nas mocy w miejscu, które jest przed tym zabezpieczone. Bo rozumiem, że jedyną przesłanką ku temu jest to, że kontaktowałaś się przez Iter z Nim, choć On przebywał w tym czasie pod Suomenlinną, tak?
- Tak… Dlatego zastanawiam się, czy nie powinniśmy wykonać jakiegoś testu, aby to sprawdzić - powiedziała w zamyśleniu.
- A co do nazwy, to pomyślę nad nią. Mamy jeszcze trochę czasu, ale jeśli chcesz, możemy utworzyć organizację tylko dla sprawy Gwiazd… - powiedziała i uśmiechnęła się do niego lekko. Tylko czym ich Gwardia różniłaby się od Kościoła, skoro jedni i drudzy posiadaliby zdolności konsumowania… O ile rzecz jasna Kirill rozważał taki pomysł. Jej szeregi potrzebowały tego wsparcia… potarła nos kciukiem.
- Mamy jeszcze dużo czasu, do wigilii chrześcijańskiej wszystko opracujemy i obmyślimy - powiedziała.
- Musimy nad tym wszystkim pomyśleć, to prawda. Po pierwsze, opracować ten test. Po drugie, zastanowić się, co zrobić w sprawie tej nowej organizacji dla Gwiazd… Nie wiem, czy powinnaś dawać im umiejętność Konsumowania. Bo wtedy to będą po prostu kolejni Konsumenci. Natomiast myślę, że miłoby mieć kilka osób, które nie będą rozproszone po całym świecie, uganiając się za wszystkim, co paranormalne… Tylko raczej będą w pogotowiu, w jakimś bezpiecznym miejscu i będą czekać na wezwanie w sprawie bezpieczeństwa samych Gwiazd. Mnie, ciebie, Praserta Privata…
Nagle przerwał, bo przypomniał sobie, że Joakim tak właściwie też należał do Wielkiego Wozu. Alice uznała, że tak właśnie pomyślał, kiedy zobaczyła, jak bardzo się skrzywił. Już po raz kolejny.
- To będzie organizacja broniąca przebudzonych Gwiazd - dodał. - Bo tylko takie są tak właściwie Gwiazdami - skinął sobie głową.
Rudowłosa skrzywiła się i pokręciła głową. Widziała, że wszelkimi sposobami starał się wykluczyć Dahla z ich ‘rodziny’.
- Dziękuję za pomoc. Mówię o przybyciu Phecdy… Pamiętam, że to ty nawiązałeś z nim kontakt i że to dzięki tobie pojawił się tu, bo Kaiser zdołał dotrzeć do ciebie. Pewnie bym już nie żyła, gdyby nie to… Znowu - powiedziała, zmieniając nieco temat.
- Nie ma za co - odpowiedział Kirill. - Ja nie tylko staram się pomóc gwiezdnym braciom i siostrom, ale także ich nie skrzywdzić.
To zabrzmiało jak kolejny przytyk w stronę Joakima.
- Planuję stworzyć dom dla Konsumentów. Nie szkodzi, byśmy stworzyli i bazę dla… Gwardii - zaproponowała Alice.
- Tak… - Kirill odpowiedział. - Myślę, że mógłbym zająć się wieloma sprawami związanymi z Gwardią. Posiadam na koncie odpowiednie środki, żeby ta organizacja mogła operować. Jeśli będzie trzeba, to zawsze mogę wygrać kilka dodatkowych loterii - dodał, zamyślając się na moment.
Rzeczywiście. Kirill mógł zapisać szczęśliwe numery, potem cofnąć się w czasie i w ten sposób zdobyć jednego dnia nawet kilkadziesiąt milionów. Alice przyszło do głowy, że gdyby naprawdę się postarał, mógłby sam stworzyć Obserwatorium. Czy też jego równie cenny odpowiednik. Nawet nie posiadając od samego początku działki oraz posiadłości.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 18:03   #268
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper zastanawiała się nad tym.
- Dobrze… Omówimy to niedługo. Mamy opracowany plan fundamentu. Będę o tym myśleć i ty też o tym myśl - poleciła. Podeszła do niego i zatrzymała się. Wyciągnęła dłoń. Zerknęła na nią i skrzywiła się, po czym wyciągnęła lewą.
- Będę - obiecał. - Choć obecnie obawiam się Rolana, mojego brata. I dlatego potrzebujemy właśnie Gwardii. Żeby nas broniła i żebyśmy nie musieli żyć w strachu - skinął głową.
- Stwórzmy razem coś po raz kolejny - Alice zaproponowała uprzejmie.
- A co takiego? - zapytał Kirill. - Co stało się z tamtym jeleniem? Wydaje mi się, że udało mu się doprowadzić Arthura do ciała. A potem dostałem od niego wiadomość. Jednak nie mogę go teraz wyczuć. Albo wyczerpał się i rozprysł, albo znajduje się w jakiejś izolowanej sferze, do której nie mogę tak po prostu wniknąć. Może po prostu wrócił do twojego ogrodu.
- Miałam na myśli Gwardię… co do jelenia, wzmocniłam go swoją energią, aby nie zniknął. Zamierzam nie dać mu wyparować, by stał się stróżem i posłańcem w Iterze. Co o tym myślisz? - zapytała.
- Stróżem? A czego ma strzec? Myślę, że może nam się przydać. Raz ja go będę karmić, raz ty - skinął głową. - Jednak na razie chyba niewiele potrafi. Jeżeli ma mieć jakieś zdolności obronne, to będziemy potrzebowali oboje nad nim dłużej popracować. Stworzyliśmy go jedynie z zamiarem uzyskania psa tropiącego… w postaci jelenia, a także przewodnika.
Kirill kilka razy głębiej odetchnął.
- Przepraszam, jeśli wydaję się dziwny lub zestresowany… ale jestem naprawdę przeokropnie spięty. Myślałem, że chcesz stworzyć kolejne stworzenie, a miałaś na myśli Gwardię… więc tak. To dobry pomysł - uścisnął jej wyciągniętą dłoń.
- Nie przejmuj się Kirillu. Ja czuję się tak większość czasu. Dziś na przykład jeszcze do mnie nie dotarło ogrom kłopotów, które sprawiłam światu, bo cieszę się swoim życiem. Jednak z czasem Isle dojdzie do mnie jak Helsinki… Tak więc, dajmy sobie nieco czasu… Będziemy musieli dobrze przemyśleć tę współpracę dla twojego i mojego dobra - powiedziała pewnym swego głosem. Uścisnęła jego dłoń i po chwili pogłaskała, a potem puściła.
- Tak. Oboje zyskamy na Gwardii - powiedział. - Zarówno ty, jak i ja. To miło, że nie jesteś samolubna i nie chcesz więcej własnej mocy, podlegającej tylko i wyłącznie pod ciebie. Myślę że taka Gwardia będzie spajać cały Wielki Wóz. Bo ludzie w niej będą łączyć nas wszystkich - dodał, uśmiechając się do niej lekko. - Chcesz coś jeszcze poruszyć? Czy możemy kończyć rozmowę? - zapytał.
- Hmm… Na razie nic już nie wpada mi do głowy, zawsze mamy jeszcze telefony na zewnątrz, więc jeśli coś nam się przypomni, to dzwonimy. To chyba na ten moment wszystko. Spróbuję się zdrzemnąć. To będzie moja pierwsza noc snów po pobudce z kilkudniowej gorączki. Mam nadzieję na miłe sny… Dobranoc Kirillu - powiedziała ciepło i uśmiechnęła się. Zamierzała wrócić do swej strefy, by tam zapewnić sobie spokojny powrót do swego ciała.
- Dobranoc, Alice. Trzymaj się - uśmiechnął się do niej, co kompletnie do niego nie pasowało. Wyglądało na to, że cokolwiek miało miejsce w Irkucku, wstrząsnęło nim na tyle, że był w stanie spontanicznie pokazywać emocje. Nieprawdopodobne…
Rudowłosa rozchyliła odrobinę szerzej oczy i z opóźnieniem odwzajemniła jego uśmiech swoim jeszcze cieplejszym. Było jej jednak miło, że wykrzesał emocje.

Alice wróciła do swojej strefy, gdzie rzeczywiście znajdował się jelonek. Potem natomiast powróciła do swojego ciała. Zaczęłaś śnić zwyczajne, spokojne sny. Mijały godziny, aż obudziła się następnego dnia dość późno. Około dwunastej. Z miejsca usłyszała jakieś poruszenie na korytarzu...
Harper przekręciła się w pościeli, następnie wstała i ruszyła do drzwi. Jej włosy były puchate i lekko potargane. Wyjrzała na zewnątrz, chcąc zorientować się, co też miało miejsce na zewnątrz. Ziewnęła, zasłaniając usta dłonią.
Ujrzała dwie przypadkowe wróżki płci męskiej. Kojarzyła ich z wczoraj, jednak nigdy nie zamieniła z nimi ani zdania. Tylko na nią spojrzeli i najwyraźniej pozbawieni zasad kultury nawet nie przywitali się. Obeszli korytarz do końca, obrócili się i poszli w drugą stronę. Tymczasem z łazienki wyszła kolejna wróżka, tym razem kobieta.
- Dzień dobry - powiedziała i następnie ruszyła w stronę pokoju Alice. Zajrzała przez ramię śpiewaczki do środka, po czym odwróciła się i odeszła.
Harper była zaskoczona.
- Dzień dobry, szukacie czegoś? - zapytała, bo co najmniej tak wyglądali, jakby za czymś, lub za kimś rozglądały.
- Hmm… - kobieta mruknęła, przystając na moment. - Tak jest. Szukamy Moiry. Z polecenia pani Darleth i pani Bee - powiedziała i ruszyła dalej.
Z jednej strony w ruchach wróżek nie było zbyt dużo pospiechu, a z drugiej zdawały się bardzo skupione na swoim zadaniu. Do tego stopnia, że nie przystawały, żeby nieco dłużej porozmawiać z Alice. Choć chyba mogły podejrzewać, że cała sprawa ją zainteresuje.
- A w jakim celu? - zapytała, po czym ruszyła w stronę drzwi do pokoju Moiry. Chciała zapukać do drzwi, bo dziewczę mogło spać, a biorąc pod uwagę nastrój, w jakim poszła do siebie, mogła być zdecydowanie nago.
- Żeby ją znaleźć - mruknął Kit, który najwyraźniej wyszedł z któregoś pomieszczenia, słysząc Alice na korytarzu. Stanął za jej plecami i Harper drgnęła, nie spodziewając się go.
Ujrzała pusty pokój. Wszystkie meble i zabawki były na swoim miejscu. Przynajmniej patrząc pobieżnie. Jednak w środku brakowało Moiry. Ujrzała natomiast otwarte okno. Firanka powiewała, targana wiatrem. Alice wzdrygnęła się drugi raz, tym razem dlatego, bo było tutaj tak zimno. Zapewne nie otwarto tego okna tuż przed chwilą.
Alice milczała. Miała deja vu. Podeszła do komputera dziewczynki i chciała sprawdzić, czy był może odpalony. Czy coś się stało? Mówiła, że zamierzała pisać ze swoim ojcem. kimkolwiek ten człowiek był, miała nadzieję, że nie maczał palców w jej zniknięciu… Albo, że jej ucieczka nie była z winy samej Alice.
Komputer był wyłączony. Kiedy Harper nacisnęła przycisk, ekran zajarzył się… jednak wnet poprosił ją o hasło. Oczywiście nie znała go. Alice nie wiedziała, jak to się stało, że Moira zniknęła. Tak właściwie mogło być ku temu naprawdę wiele powodów. Rzeczywiście sama mogła opuścić dom w ten sposób. Ktoś mógł po nią przyjść, a ona z tym kimś odeszła - na przykład ze swoim ojcem. Istniało też kilka innych, nawet mroczniejszych opcji… Co jeśli to ktoś chciał zemścić się na niej lub na jej rodzinie? Z jakiego powodu? Alice mogła podejrzewać wszystkich, jak i nikogo.
Zaczęła się zastanawiać jakie mogło być hasło. Przypomniała sobie imiona zabawek Moiry i próbowała ich.
- Kit, jakie jest hasło, wiesz może? I czy ktoś ją widział w nocy? Wiemy cokolwiek? - zapytała w międzyczasie, rozglądając się po pokoju. Szukała koszuli, którą jej pożyczyła, czegokolwiek, co mogłoby odpowiedzieć na pytania.
- Mam nadzieję, że wróżki nie zabiły ją za to, bo Shane zabił… no cóż… je… - Kit zawiesił głos. - Może to Bractwo chciało się zemścić? Wiemy, że w budynku na Snaefell były kamery, być może ktoś uzyskał zapis z tego, co miało miejsce. Choć zająłem się z Bee usuwaniem nagrań, to ktoś mógł być wcześniej przed nami - powiedział. - A jeśli Bractwo czci mooinjer veggey, to na pewno nie polubiły po tym Shane’a. Choć z drugiej strony zdawało się to jasne, że Moira była po ich stronie. Nawet zginęła przez to. Jednak ból Shane’a wydawał się bardzo dobrze uwidoczniony na nagraniu i jeśli ktoś był dostatecznie szalony, to mógł i tak targnąć się na jej życie. To wszystko tylko moje dywagacje, ale tylko nimi dysponujemy. Nie znam hasła do jej komputera, nikt jej nie widział w nocy i nic nie wiemy.
Sama Alice też nie odnalazła kombinacji znaków, które pozwoliłby zalogować się do systemu.
Westchnęła. Wzięła cały jej laptop, po czym ruszyła z nim do swojego pokoju. Nie wiedziała kim był Shane i jakoś chwilowo jej to nie interesowało. Chciała dostać się do komputera dziewczyny. Potrzebowała do tego AHISP-CC. Odpaliła swój komputer. Rozejrzała się po pokoju, po czym usiadła i postawiła obok laptop Moiry. Podpięła je do siebie kablem i czekała aż AI się włączy.
Jakiś kwadrans potem AHISP-CC była sprawna i gotowa do akcji.
- W czym mogę pomóc? - zapytała.
Tymczasem Kit wszedł do sypialni Alice. Przez ten czas nie było go z nią.
- Chcesz coś zjeść? Jesteś głodna? Swoją drogą… otrzymaliśmy cynk od Bractwa. Dzisiaj rano ktoś przybył w roli posłańca. Przypomniał nam uprzejmie, że śledztwo policyjne w sprawie morderstw wcale się nie zakończyło tylko dlatego, bo sam rezerwuar uległ zniszczeniu. Co więcej, poszukują tych terrorystów. Na szczęście tutaj niczego nie znajdą. To znaczy niczego prócz poszukiwanej Wampirzycy z Injebreck, na którą mają dowody. Dlatego najlepiej żebyś stąd uciekała, zanim się pojawią. Jeśli nie z Isle of Man, to przynajmniej z tego domu.
- AHISP, czy możesz dostać się do tego podpiętego komputera i poszukać informacji o Moirze?Jej korespondencja z ostatniej nocy interesuje mnie najbardziej… - powiedziała poważnym tonem. Zerknęła zaraz przez ramię na Kaisera.
- Zjem coś… Wyjadę dziś… samolot mamy jutro o godzinie piątej… Jedziesz ze mną? Nieobecność Moiry komplikuje nieco sprawę, ale zaraz to spróbujemy wyjaśnić - westchnęła.
- A co chcesz, żebym uczynił? To ty nami przewodzisz. Nie mam tutaj co robić. Skoro Bee i Darleth tu zostają, to one mogłyby poszukać Moiry, ale nie wiem, czy dadzą sobie radę same. Ale mam… przeczucie… takie zwykłe, że niczego się nie dowiemy. Prawie wszyscy znajdują się w okolicy i szukają między drzewami, jednak nikt jeszcze niczego nie znalazł. Jeśli chcesz, to mogę prowadzić osobiście śledztwo - dodał. - Ale nie wiem, czego chcesz - mruknął i oparł się o framugę drzwi.
- Na razie coś zjem. Tak właściwie możemy wyjechać razem. Czy Earcan jest nadal w domu? - zapytała poważnym tonem.

Tymczasem AHISP-CC była zajęta analizowaniem systemu zabezpieczeń na komputerze Moiry.
- Potrzebuję chwili, żeby przedostać się do środka, Alice - powiedziała sztuczna inteligencja. - Ty możesz w tym czasie poczesać się, na przykład.
- Dobrze. Proszę zajmij się tym - poleciła AI.
- Mam cię poczesać? - Kit zażartował pod nosem.
- Przebiorę się i zaraz wrócę - powiedziała Alice. Wzięła jeansy i koszulę z torby, po czym ruszyła z kosmetyczką do łazienki. Chciała się ogarnąć, by być gotowa do opuszczenia posiadłości. Nie była tak mocno głodna, chciało jej się za to pić.
Kit ruszył za nią.
- Earcan jest w domu. I musimy zdecydować, co z nim zrobić. Nie wiem, co ustaliłyście między sobą wczoraj. Swoją drogą, jeśli dobrze pamiętam, miałaś opowiadać Moirze bajki w nocy. Czemu nie spała z tobą? Pokłóciłyście się, czy coś? - zapytał. - Swoją drogą policja jednak wpadła na coś, kiedy zauważyła, że zawsze jesteś ostatnią osobą, jaką ludzie spotykają przed śmiercią lub zaginięciem.
Alice zerknęła na niego.
- Coś w tym jest… Co do Earcana, porozmawiam z nim. Opowiadałam jej… A potem popełniłam błąd, bo pokazałam zdjęcie Joakima. Zdaje mi się, że wpadła w pożar - westchnęła ciężko, wchodząc do łazienki.
Czuła konsternację Kita nawet za zamkniętymi drzwiami.
- W sensie… masz na myśli samozapłon…? - zapytał po chwili. - Nasz czcigodny przywódca potrafi zrobić coś takiego samym zdjęciem? Słyszałem, że ma ze zdjęciami jakieś szczególne przeżycia, ale… - zawiesił głos.
- Wysłał mi kiedyś swoje zdjęcie, pokazałam je Moirze, zdaje mi się, że wywołało eksplozję libido, bo już zaczęła go bronić, wymyślać sposoby jak sprowadzić go na jasną stronę mocy i zazdrościła mi, tuż po tym wychodząc. Nie pokłóciłysmy się, zdaje mi się po prostu, że wolała być sama, jeśli rozumiesz co mam na myśli - Alice przebrała się. Umyła zęby i otworzyła drzwi, zaczynając rozczesywać włosy.
- ...przecież to mała dziewczynka…! - Kit prawie krzyknął. Chyba oburzył się nieco. - Ja… nie mam słów… - zamilkł na moment. - Ale to chyba i tak za wiele nie zmienia - dodał. - Chyba, że powiedziałaś jej, gdzie znajduje się Joakim. To mogła pójść go poszukać. Mam nadzieję, że nie wpadłaś na teorię, że tak bardzo ją nakręciłaś, że poszła półprzytomna w las szukać jakiegokolwiek partnera seksualnego. I wylazła aż przez okno z tego powodu.
- Nie, sądze, że mógł do niej napisać ten jej cały ojciec, ponoć pisali wczoraj, dlatego chciałam się dostać do jej komputera. Mam nadzieję, że ten gość, kimkolwiek jest, to serio jej ojciec i że nie zrobił jej krzywdy, bo go zabiję… - mruknęła Harper.
- No cóż, ostatnio dużo śmierci jest w okolicy - rzucił Kit. - Nie wiem, dlaczego ludzie tak szybko próbują dojrzeć i zacząć interesować się innymi ludźmi. Ja przez całe życie dbałem o to, żeby mi się to nie przytrafiło - mruknął, odchodząc.
Alice została sama w toalecie. Rzeczywiście, policja mogła już teraz zmierzać do Injebreck House. A może wyruszą tutaj dopiero za kilkanaście godzin, lub innego dnia. Nie mogła tego wiedzieć, jednak została ostrzeżona.
Harper postanowiła więc nie czekać. Zamierzała dowiedzieć się czegoś z komputera Moiry, a następnie opuścić posiadłość. Może wylecieć jeszcze dziś, jeśli był taki lot… Ruszyła do siebie, zabierając swoje rzeczy i schowała je do walizki, zamykając ją. Posłała łóżko i usiadła do komputera.
- I jak? - zagadnęła do AHISP.
- Posiadam tylko trzy wiadomości. Pierwsza wysłana przez właścicielkę komputera. Następnie nadeszła odpowiedź z adresu hastings.s@crunchycatcafe.com. Potem Moira odpisała i konwersacja została zakończona. Przeskanowałam pobieżnie dysk i nie dostrzegłam na nim nic interesującego. Jedynie gry dla dzieci, głównie ukierunkowane w stronę dziewczynek. Komputer był chyba bardziej używany do przeglądania internetu. Strony z kreskówkami, gry przeglądarkowe, głównie z rodzaju przebieranek oraz portale społecznościowe. Czy mam przeczytać treść wiadomości?
- Podaj mi godziny ostatnich wiadomości z adresem hastings.s@crunchycatcafe.com - poleciła. Harper założyła nogę na nogę i czekała.
- Ostatniej wiadomości. Na skrzynce jest tylko jedna - powiedziała AHISP-CC. - Została odebrana przez komputer wczoraj o 21:23.
- No to przeczytaj treść wiadomości - poprosiła.
- Pierwsza miała miejsce wczoraj o 12:23.

Cytat:
Napisał Moira
Tato, nie mogę się do ciebie dodzwonić… To ja, Moira. Przeżyłam to, co miało miejsce na górze Snaefell. Jestem sama… to znaczy w domu jest pełno ludzi, ale tęsknię za tobą. Proszę, daj znać. Niecierpliwię się. Czy nie żyjesz i nikt mi nie powiedział tego? Nie wiem, co mam myśleć… Proszę, daj znać.
- A potem przyszła wiadomość z adresu hastings.s@crunchycatcafe.com.

Cytat:
Napisał Shane
Moja dziewczynka nie żyje. Widziałem to na własne oczy.
- Po tej krótkiej wiadomości Moira odpisała prawie od razu o 21: 45.

Cytat:
Napisał Moira
Tutaj jest moje zdjęcie… Jestem starsza, ale to wciąż ja. Mooinjer veggey nie posiadają żadnej mocy, ja też nie. To nie jest żadna pułapka. Choć wiem, że były pomiędzy wami niesnaski… Cieszę się, że odpisałeś! Czy to naprawdę ty…? Mógłbyś napisać coś więcej…? Tato!
- To wszystko - dokończyła AHISCP-CC.
Harper westchnęła ciężko. Miała nadzieję, że otrzyma odpowiedź, jednak okazało się, że to nie było to. Czemu w takim razie Moira zniknęła? Dokąd się udała? Czemu nie pozostawiła żadnej wiadomości… To ją niepokoiło.
- To wszystko, dziękuję AHISP… - powiedziała. Zmierzała za moment odłączyć komputer Moiry i odłożyć go do jej pokoju. Następnie zamknąć swój i ruszyć na dół z bagażami. Pora była się zbierać… Było jej dziwnie przykro, ale to było delikatne uczucie w porównaniu z tym co zdarzało jej się czuć, ogarnęło ją więc tylko surowe wyjałowienie.
Kiedy tylko wyszła na parter. Od razu poczuła przyjemny zapach kawy. Ujrzały też trzy wróżki, które jadły jabłka, rozmawiając na temat zimnych temperatur i konieczności ubioru temperatur. Trzasnęły drzwi do pokoju Earcana i wyjechał z nich dziadek, dość energicznie ruszając dłoniami.
- Gdzie ona jest? - zapytał Alice. - Wiem, że wróżki jej szukają od rana.
- Zniknęła, nikomu nic nie mówiąc. Musiała wyjść przez okno w nocy. Nie zostawiła żadnej kartki, pisała ze swoim ojcem zeszłego wieczoru, ale jej korespondencja nie wskazuje na to, żeby kontaktował się z nią później. Jej wiadomość była ostatnia. Gdziekolwiek zniknęła, nie mamy żadnego śladu - westchnęła Harper.
- Kurwa - warknął Earcan.
- Co pan teraz zamierza? - zapytała go wprost. Postawiła swoje bagaże w takim miejscu korytarza, by nikomu nie przeszkadzały.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-07-2019, 18:03   #269
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- No a co ja kurwa mogę zamierzać? - zapytał dziadek. - Przecież za nią nie skoczę przez okno. Naprawdę nie ma żadnych śladów? Jeżeli to byli jacyś wasi wrogowie, to by was zajebali, nie ją. A mała dziewczynka nie ma nieprzyjaciół. Jeśli więc naprawdę wyszła przez okno… to albo wróci tu w końcu… albo ktoś ją znajdzie, zgwałci i zabije… albo też jest z tym nicponiem, moim synem. Ten jeden kieliszek, który mi dałaś wczoraj to mało. Polej mi znowu, kobieto - powiedział.
Harper nie kłóciła się z nim. Poszła, nalała mu ponownie kieliszek i przyniosła mu.
- Proszę. Cokolwiek stało się z Moirą, podjęła swoją decyzję, nie zważając na nasze uczucia. Więc cokolwiek miało miejsce… Jak pan powiedział, albo wróci, albo jest z ojcem. Pozostaną tu osoby, dom nie opustoszeje, więc gdyby znów się pojawiła, dowiemy się o tym. A jeśli to jej ojciec, szczerze poza mailem nie mam żadnego śladu do niego. Mogę spróbować napisać maila… Chodziło mi jednak o to, czy nadal zamierza pan zamieszkać w Londynie, czy też w świetle okoliczności zostać tu. Ponieważ ja zamierzam wyjechać już dziś. Czas mnie nieco nagli, wraz z obowiązkami - powiedziała wprost.
- Wracam tak samo do Londyna. Sam nie znajdę Moiry i nie chcę sam również niespodziewanie zniknąć. A jej nie znajdę, nie wstanę nagle na nogi. Już kilka dobrych lat temu zaakceptowałem moje inwalidztwo. Ciekawe, że przemilczałaś też tę opcję, że została porwana. Chyba że masz coś, co wskazuje na to, że tak akurat nie było? - zapytał.
- Bo nie wierzę w tę opcję. Kto mógłby chcieć ją porwać i przede wszystkim po co… Poza tym, jej okno było otwarte, ale nie sądzę by było łatwo przez nie wyjść, a przede wszystkim wyciągnąć szarpiąca się dziewczynę… A nawet jeśli nieprzytomną to nadal byłoby ciężko. Dlatego bardziej pasuje mi opcja, że może opuściła dom sama - wyjaśniła.
- W takim razie przekażę informacje i zarezerwuję odpowiednią ilość biletów na loty… Z tym że ja wybieram się do Manchesteru, nie do Londynu. Zorganizuję dla pana pomoc na miejscu, więc nie pozostanie pan sam - powiedziała i wyciągnęła telefon. Miała nadzieje, że Egelman będzie już na chodzie…
- W porządku, ja do Londynu… wspomnij, że jestem na wózku. Ty do Manchesteru. Ktoś jeszcze z nami leci? Jak tak, to dokąd?
Egelman odebrał.
- Dzień dobry. Przeczytałem wiadomość na temat braci w Cordobie. Przepraszam, że nie zareagowałem w nocy, ale… no cóż, ja też niekiedy śpię… - rzucił. - Dziękuję, że zajęłaś się tym za mnie.
Tymczasem Pyrgus pojawił się przed Alice.
- Nie możemy jej znaleźć - przywitał się w ten sposób.
- Conradzie, do Londynu będzie leciał pewien jegomość, którego ktoś będzie musiał dla mnie odebrać i przetransportować do jego domu. Przekażę ci w wiadomości informacje na ten temat. Sama postaram się wylecieć stąd jeszcze dziś. Nie szkodzi, że spałeś. Dobrze, że zostawiłeś włączony komputer - pochwaliła go, bo dzięki temu AHISP mogła się do niego dostać.
- Też się cieszę. Dobrze, zajmę się tym. Musisz mi dać tylko informację gdzie i o której ma czekać na twojego jegomościa. W ogóle o kogo chodzi?
- Będę na razie kończyć, muszę tu wszystko załatwić. Usłyszymy się wkrótce, wtedy przekażę ci wszelkie informacje - to była sprawna wiadomość. Spojrzała na Pyrgusa, chowając telefon do kieszeni.
- A znaleźliście jakieś ślady? - zapytała w odpowiedzi na jego ‘powitanie’.
- Nie. Nic. Żadnego. Niestety posiadamy jedynie ludzkie środki, czyli własne oczy. Nie możemy wspomóc się magią.
- Zadałem ci pytanie, kobieto - Earcan załomotał pięścią o koło.
- Jeszcze nie wiem, na pewno wiem, że Kaiser. Dokąd, to muszę go zapytać - powiedziała do Hastingsa.
- W porządku. Biedne dziecko, ciekawe co z nią - westchnął Earcan, teraz już tylko zasmucony. - Ej ty, zawieź mnie do kuchni! - wrzasnął na jedną z wróżek.
Ta bez słowa sprzeciwu to uczyniła. Pyrgus spojrzał za nimi.
- A myślałem, że słuchają mnie dlatego, bo jestem księciem. Okazało się, że w rzeczywistości wystarczyło samo to, że krzyczę - mruknął pod nosem. - Jak długo tu będziesz - zapytał Alice.
- Niezbyt długo… Dziś wyjeżdżam. Nie mogę pozostać na tej wyspie, narobiłam już dość szkód - powiedziała Harper, obserwując chwilę wróżkę i Earcana, po czym zerknęła na Pyrgusa.
- A co, będziesz tęsknił, czy musisz szybko wymyślić nowy plan na zabicie mnie? - zapytała i uśmiechnęła się lekko.
- Przez ciebie straciliśmy moce i dom - Pyrgus pokiwał głową. - Ale Rhiannon poprosiła mnie, żebym nie zrobił ci nic złego, bo chociaż starasz się dać nam drugi. Dla mnie to marne pocieszenie, ale przynajmniej wciąż mogę uprawiać seks - powiedział kompletnie poważnie. - To gdybyśmy nie widzieli się już, do widzenia, Alice Harper - pożegnał się.
- Do widzenia książę Pyrgusie… Swoją drogą, gdzie znajdę twoją siostrę? Też chciałabym się z nią pożegnać nim wyjadę - powiedziała z zaciekawieniem.
- Powinna być na zewnątrz - powiedział mooinjer veggey, odchodząc.
Tymczasem Jennifer, Darleth i Bee weszły do środka.
- Słyszałaś o tym, co się stało? - zapytała ta ostatnia.
- Myślę, że któraś z wróżek porwała ją i zgwałciła - rzuciła de Trafford. - Widzieliśmy wszyscy, jak wczoraj zareagowali na to, że mogą uprawiać seks. Mogą nawet nie wiedzieć, że to coś złego, jeśli druga osoba się nie zgadza.
- Słodki Jezu, nigdy koniec zgryzot - pokręciła głową Darleth. - Alice się wybudziła z choroby, no to kolejną musiał trafić szlag - westchnęła ciężko.
- Tak to już jest w świecie Konsumentów - rzuciła Alice. Spojrzała na Jenny. - Zamierzam dziś stąd wyjechać i odlecieć. Już słyszałam, że policja mnie dalej szuka - rzuciła. - Lecisz ze mną? - zapytała.
- Tak, otrzymałam informację, że mogę wziąć nawet i dwa tygodnie urlopu. Bo tak naprawdę od lat nie brałam ani dnia i nie powinno być problemu - Darleth odpowiedziała.
- Ja mam zostać z wróżkami i je nauczać. Będę też szukać Moiry… - zawiesiła głos Bee.
Jennifer spojrzała na Darleth, po czym zerknęła na Alice.
- Lecę - odpowiedziała. - Chyba że chcesz, abym została szukać dziewczynki.
- Może zostań tu z Bee, a gdy za półtora tygodnia Darleth się zbudzi i trochę… Oswoi to że tak to ujmę, zamienicie się. Może być? - zaproponowała Harper.
- W porządku - powiedziała Jennifer.
- Miło mi, że nie będę sama. Naprawdę - powiedziała Bee. Zdawało się, że to było coś, o czym nie zamierzała powiedzieć wprost. Ale kiedy Alice sama tak zadecydowała bez jej komentarza, to wyglądała tak, jak gdyby rzeczywiście jej ulżyło.
- Nie mogę się doczekać, kiedy zostanę jedną z was - powiedziała Darleth.
Mina Jennifer wskazywała na to, że Darleth nigdy nie zostanie jedną z nich.
- Czy nazywacie się siostrami? - zapytała Santos.
De Trafford parsknęła śmiechem.
- Jak nazwiesz mnie kiedyś siostrą… - pokręciła głową i odeszła. - Do zobaczenia, Darleth. Do zobaczenia, Alice.
- Bo wy już teraz odjeżdżacie? - zapytała Bee.
- Już teraz odjeżdżamy?! - mina Darleth sugerowała, że była niespakowana.
- Za dwadzieścia, do trzydziestu minut. Spakuj tylko to co najbardziej potrzebne. Kit! - zawołała Harper na górę. Miała nadzieję, że Kaiser zareaguje, musiała mu przekazać, by również już się zbierał.
- Jedziesz tylko na tydzień - mruknęła Bee. - I będziesz przez ten tydzień nieprzytomna. Więc tak właściwie nie potrzebujesz kompletnie niczego.
- Udamy się na lotnisko. Pakujcie się, a ja zarezerwuję bilety na wczesniejszy lot. Musimy się stąd wydostać szybciej, niż założyłam wcześniej - wyjaśniła, po czym ruszyła do swojego bagażu. Wyjęła laptop i ruszyła z nim do kuchni. Usiadła przy stoliku i zabrała się do rezerwowania odpowiednich biletów na lot maksymalnie za dwie godziny. Dojadą na lotnisko w godzinę, a następną zajmie odprawa. Nie było na co czekać.
Niedługo zobaczyła Kita.
- Wołałaś mnie? - zapytał różowowłosy mężczyzna. Wydął wargi, patrząc na laptop oraz pośpiech, z którym Alice pisała na klawiaturze. - Zdaje się, że albo zostałaś nagle błyskotliwą hakerką, albo musimy stąd prędko uciekać. Chyba że piszesz jakieś zażalenie lub skargę. To pasuje do tego tempa - mruknął.
- Zgadłeś, otóż wyjeżdżamy za niecałe pół godziny. Pozbieraj się, właśnie rezerwowałam bilety - powiedziała Harper, wyjaśniając mu sytuację.
- Wow. Szybko - mruknął pod nosem Kaiser.
- Wolę nie mieć styczności z tutejszą policją - dodała, tłumacząc ów pośpiech. Wróciła do rezerwacji.
- A właśnie… miałem cię o coś zapytać… - Kaiser zawiesił głos. - Wiem, że Abban uciekł z miasta z pewnym artefaktem i że poszukiwali go też inni ludzie… Czy wiesz coś więcej na ten temat? - zapytał. - Niestety nie znalazłem nic przydatnego w zapiskach, więc pomyślałem, że może ty się czegoś dowiedziałaś. Choć z drugiej strony twoja pamięć… nie nazwałbym jej ostatnimi czasy zbyt godną zaufania.
Harper zerknęła na niego.
- Nie interesowałam się Abbanem. Szczerze mówiąc, chcę się po prostu wynieść z tej wyspy i wylizać rany. Mam ważniejsze sprawy na głowie, niż jakiś nawiedzony podkomisarz z sekty - rzuciła i westchnęła.
Kit spojrzał na nią i jednocześnie zaczął nalewać sobie soku.
- Póki mi nie wejdzie w drogę, póty niech sobie robi co chce - dodała Alice.
- Pewnie tak - rzekł, mocząc usta w pomarańczowym płynie. - Myślę, że masz rację. Jednak nie odniosłem wrażenia, żeby Abban był nawiedzony. Wręcz przeciwnie, zdawał mi się bardzo logiczny i przytomny. Myślisz, że jest szalony?
- Nie, tak sobie sarkastycznie rzuciłam. Proponował mi seks o jeden raz za dużo - powiedziała i westchnęła.
- To ile razy ci go proponował? - zapytał Kaiser. - I myślę, że proponowanie tobie seksu nie jest oznaką szaleństwa, ale nadziei… - zawiesił głos i uśmiechnął się delikatnie. - Mężczyźni w wieku Abbana wiedzą, że lepiej jest spróbować i zostać spławionym, niż tego nie zrobić i żałować.
- Dobra, bilety niemal zarezerwowane. Zbierajmy się stąd Kit… Powiedz mi dokąd chcesz lecieć, do Manchesteru? Do Londynu? Gdzieś indziej? - zapytała, chyba pozostał jej już tylko jego bilet.
- Kolega w Berlinie zaprosił mnie na kilka dni do siebie - powiedział Kaiser. - Możesz zarezerwować ten lot. Raz pomieszkuję u tego znajomego, raz u tamtego… nie mam stałego miejsca zamieszkania - rzekł. - I mi to pasuje… - zawiesił głos.
Tymczasem do kuchni weszła Rhiannon.
- Dzień dobry… Alice i… - zawiesiła głos, patrząc na Kita.
- Oczywiście, uprawialiśmy seks, ale do tego nie musieliśmy się przedstawiać… - mruknął pod nosem.
- To jest Kit - przedstawiła go Alice. Harper zaznaczyła wytyczne od Kaisera.
- Cześć… - Kaiser rzucił.
- Twój lot rozpocznie się więc godzinę po naszym i tak możemy pojechać na lotnisko wszyscy razem, dla świętego spokoju - oznajmiła. Zakupiła wszystkie bilety, po czym zamknęła komputer i spojrzała na Rhiannon.
- Spoko, taka godzina mi się przyda - Kaiser kiwnął głową.
Tymczasem Alice zwróciła wzrok w stronę mooinjer veggey.
- Chciałam się z tobą zobaczyć, bo będę się musiała pożegnać. Wyspa nie jest dla mnie najbezpieczniejszym miejscem, przynajmniej przez jakiś czas, co nie znaczy, że więcej jej nie odwiedzę. Zamierzam to uczynić, tylko lepiej przygotowana. Jeszcze raz dziękuję za obrazy - Alice wstała od stołu i stanęła naprzeciwko księżniczki. Uśmiechnęła się lekko.
Rhiannon również uśmiechnęła się lekko.
- A czemu chcesz nas znowu odwiedzić? I będąc lepiej przygotowaną do czego? - zastanowiła się, spoglądając na Harper.
- Myślę, że będzie chciała was zaprosić na wieczyste pomieszkiwanie w pewnej willi w Toskanii… - zawiesił głos. - Bo to w Toskanii, prawda?
Alice zerknęła na niego.
- W tych okolicach, ale nie… Toskania to Włochy, a my nie chcemy siedzieć IBPI aż tak pod samym nosem… - przypomniała Kitowi. Znów zerknęła na Rhiannon.
- Uhm… - mruknął Kaiser. - No tak, Ravenna.
- W odwiedziny, a mając na myśli lepsze przygotowanie, chodziło mi o odpowiedni sposób, by ukryć się przed tutejszymi władzami, bo w tej chwili jestem uznawana za przestępczynię z powodu morderstw, których dokonał wampir - powiedziała i westchnęła ciężko.
Rhiannon pokiwała głową i chyba nieco się zasmuciła.
- Bardzo się cieszę, że cię poznałam - powiedziała i podeszła krok do wróżki. Przytuliła ją lekko, w uprzejmym geście.
Rhiannon również ją przytuliła, po czym pocałowała w oba policzki.
- Dokonałaś wiele złego, ale serce masz raczej dobre - powiedziała uprzejmym, a może nawet ciepłym tonem. - Jesteś jak ta… ta kobieta z waszej mitologii… - zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć.
- Pandora? - zasugerował Kit.
Rhiannon pokręcił głową.
- Delilah? Salome? Herodiada? - pytał.
Wróżka jednak wciąż się zastanawiała.
- Lilith?
- Nie, to było krótsze imię - powiedziała.
- Ewa? - Kit prawie krzyknął.
- Tak, Ewa! Ją miałam na myśli! - Rhiannon ucieszyła się, że Kit jej pomógł.
Alice zastanawiała się chwilę.
- Cóż, no coś w tym jest… Tak jak z tą Pandorą… Mam nadzieję, że sobie tu poradzicie i wkrótce znów się spotkamy - powiedziała jeszcze. Przyglądała się wróżce, uścisnęła ją jeszcze raz, po czym puściła. Chciała odnieść swój laptop do walizki. Miała nadzieję, że Darleth i Earcan powoli już byli gotowi. Został tylko Kaiser. Harper zaburczało w brzuchu, postanowiła, że zje coś lekkiego jak płatki.
- To jeszcze zjedz coś smacznego przed drogą - powiedział Kit. - A ja spakuję się. Na szczęście nie mam wielu rzeczy. Powiedz mi proszę, za ile czasu będziemy wyruszać? Potrzebuję konkretnej godziny, bo powiedziałaś już jakiś czas temu, że za pół godziny… czy naprawdę tak szybko? To prawie zerowe powiadomienie… - westchnął.
Alice spojrzała na telefon, chcąc sprawdzić która była godzina. Czternasta jedenaście.
- To leć i nie marnuj czasu. Wolę, żeby nie zwaliła mi się tu policja na głowę, to głównie o to chodzi - wyjaśniła mu, po czym zaczęła robić sobie kanapki z dżemem truskawkowym.
- W porządku. Na szczęście wiele rzeczy i tak już trzymałem w walizce od kilku dni. Spodziewałem się, że twoja choroba będzie miała dużo mniej szczęśliwe zakończenie. A bez ciebie mój sens w tym miejscu przestałby istnieć… - zawiesił głos. Wzruszył ramionami i poszedł. Harper tylko skrzywiła się, no nie było przyjemnym usłyszeć, że ktoś zakładał twój zgon.
Tymczasem w kuchni pojawiła się Bee.
- Jak chcesz przewieźć Earcana? - zapytała ją.
- Dokładnie tak samo jak ty i Moira przewiozłyście go ze szpitala, samochodem - wyjaśniła.
- Tyle że w szpitalu mieli swój własny wózek… - mruknęła Bee.
- Na pewno coś wymyślimy z Darleth - dodała jeszcze.
- W sensie, że dojedziecie na lotnisko, a potem ty weźmiesz dziadka za nogi, a ona za ręce? - zapytała Barnett. - Nie sądzisz, że dobrze by to było lepiej zaplanować?
- Samolot którym będzie leciał ma miejsce dla pasażera niepełnosprawnego… A przecież on ma swój wózek. Zapakujemy go do bagażnika - rzuciła.
- Ach… no tak - Bee pokiwała głową.
- Musi być składany, skoro przyjechał z nim tutaj - przypomniała.
- Nie wiem, nie widziałam samochodu Shane’a. Może było w nim specjalne miejsce na wózek, tak czasami jest. Ale to chyba wtedy, jak to niepełnosprawny jest kierowcą? - ni to zapytała, ni to oznajmiła. - Ale jasne, jeśli wózek jest składany, to nie ma problemu - skinęła głową. - Nie wiedziałam, czy zmieści się z waszymi bagażami. To mimo wszystko cztery walizki. Jeśli dobrze liczę… - mruknęła pod nosem. - Chyba dobrze.
- Damy radę, nie przejmuj się Bee - powiedziała i podeszła by, poklepać ją po ramieniu. Alice uśmiechnęła się do niej, po czym usiadła, by zjeść w spokoju kanapki. Nie miała większych planów na czas oczekiwania do podróży. Zamyśliła się więc tylko.
- Tak z ciekawości… na jakie nazwisko zarezerwowałaś swój bilet? - zapytała Barnett. - I jak zamierzasz zmienić swój wizerunek, żeby cię nie zatrzymali przed wylotem z wyspy?
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 18:04   #270
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Pojadę na lotnisko we włosach zebranych chustką. W końcu nie trzeba zdejmować takiego okrycia głowy. A dokumenty mam na drugie nazwisko. Na szczęście zdjęcie mam zrobione we włosach zebranych do tyłu, tak, że nie widać ich długości i dokładnego koloru. Myślę, że to przejdzie. Perukę raczej by zauważono, a kolorowa chustka na głowie to zwyczajna ozdoba podróżujących - zauważyła.
- Myślisz, że to przejdzie? - Bee spojrzała dłużej na Harper. - Pierwszy atak terrorystyczny w historii Isle of Man miał miejsce kilka dni temu. Pierwszy seryjny morderca również szalał kilka dni temu. Poza tym tyle porwanych dzieci… Sądzisz, że pozwolą przejść Wampirzycy z Injebreck na pokład samolotu, jeśli ta zwiąże włosy chustką? - Barnett spojrzała chwilę dłużej na Alice.
- Masz jakiś lepszy pomysł? - zapytała ją. Niestety, ona nie miała.
Bee zamrugała oczami.
- To naprawdę był twój plan? Założyć chustkę na głowę i pójść na odprawę tak po prostu? - zapytała. - Nie wiem, nie mam pojęcia. Zapytaj może Kita. Jeśli on nie będzie wiedział, to… no cóż… - wzruszyła ramionami. - Pewnie będzie ciężko.
- Może w okolicy będzie jakiś sklep z kosmetykami, kupię kilkudniową szamponetkę i je przefarbuję? - zaproponowała wpadając na jeszcze taki plan.
- Mnie się pytasz? - zapytała Barnett, po czym zamilkła. - Ja nie wiem. Sama po prostu skorzystałabym z mojej mocy, a kiedy znalazłabym się już na pokładzie, to przecież nikt by mnie nie wyrzucił przez okno - dodała. - Ale na twoim miejscu… nie wiem, co możesz zrobić. Nawet nie wiem, czy będziesz mogła tak szybko i tak po prostu opuścić Isle of Man - wzruszyła ramionami. - Jeżeli sądzisz, że szamponetka wystarczy i jesteś w stanie powierzyć jej swoją wolność… bo zostaniesz jej pozbawiona, jeśli cię zawiedzie… to dobrze. Chyba…
- Zawsze będę mogła ewentualnie wejść w imago, zaszokować całe lotnisko i zbiec, nim ktokolwiek mnie zakuje - westchnęła ciężko.
- Czy ten twój kolega by cię za to nie rozszarpał? - zapytała Bee. - Ten Rosjanin. Gdyby nagrania z twojego wejścia w Imago obiegło świat? Poza tym jest jeszcze to proroctwo IBPI, pamiętasz? Że świat się skończy, jeśli cały świat obiegnie wiedza na temat fluxu. Piszą o tym podobno w materiałach wprowadzeniowych.
- Dlatego szamponetka musi wystarczyć… Nie mogę siedzieć na tej wyspie dłużej, mam sprawy do załatwienia… - mruknęła. Może to było naiwne, ale ta wyspa była jak klatka, pełna ludzi, którzy chcieliby dorwać ją za to co niby zrobiła.
- Właśnie dlatego prowadzimy tę rozmowę. Żebyś nie siedziała w więzieniu na tej wyspie do końca życia. Bo pewnie dostałabyś dożywocie.

Harper wypuściła zirytowana powietrze z płuc. Wkurwiała ją ta sytuacja, ta rozmowa i ogólnie fakt, że była uwiązana jak pies na smyczy. Odrzuciła ostatnią kanapkę na talerz, jakby była niesmaczna i oparła się o oparcie krzesła. Zamknęła oczy. Wyglądała jakby nadeszła burza i grzmiała teraz w jej umyśle. Lekko zmarszczone brwi kobiety, wskazywały na to, że mieliła temat.
- Zrobimy to inaczej, skoro wygląda na to, że sądzisz iż lot samolotem, czy bardziej podróż na lotnisko może być problematyczna. Ale to oznacza, że Darleth, Kit i Earcan lecą dziś sami… - mruknęła. Nie była zadowolona. Ewidentnie chciała się już stąd jak najszybciej wynieść. Trudno jej się było dziwić, niemal nie zginęła w tym miejscu.
Wyjęła telefon z kieszeni. Wykonała pierwszy telefon, do Kirilla.
- No tu nie chodzi o to, co ja myślę - powiedziała Bee. - Przepraszam, jeśli cię zdenerwowałam - zawiesiła głos. - Gdyby mi nie zależało, to bym siedziała cicho z boku i cię nie denerwowała. Ale nie chcę, żebyś miała jakiekolwiek nieprzyjemności na lotnisku. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła… - zawiesiła głos. Harper pokręciła tylko głową.
Tymczasem w Petersburgu było nieco po szesnastej. Kirill nie spał i dlatego dość szybko odebrał.
- Coś się stało? Witaj, Alice - powiedział.
- Tak… Mam pewien problem. Nie mogę się wydostać z wyspy w zwyczajny sposób. Wypadło mi z głowy, że jestem podejrzana i tak właściwie posądzona o morderstwo.
Kirill parsknął śmiechem, co zabrzmiało dość obco.
- Przepraszam, kontynuuj - powiedział.
- Zapewne podczepili by pod to i kilka innych zbrodni. Jestem tu uwięziona. Potrzebuję jednak pilnie wrócić do Manchesteru… Jakieś pomysły? - zapytała. Choć po głowie chodził jej jeden, wahała się jednak, by go zasugerować. Miała wyrzuty sumienia, za poprzedni raz.
- Hmm… Konsumenci nie mają żadnej prywatnej łódki, którą mogliby dopłynąć do Isle of Man i cię stamtąd zabrać? Kontaktowałaś się z Egelmanem? Chyba dobrze zapamiętałem nazwisko. Czy on nie powinien rozwiązywać takie problemy? - zapytał po chwili wahania.
Alice zastanawiała się.
- Teoretycznie mają… Pamiętam, że była. Będziesz dostępny pod telefonem jeszcze z pół godziny? Dotarliście już do Petersburga, wszystko ok na miejscu? - zapytała przy okazji.
- Tak - odpowiedział Kirill. - Ale jak mógłbym ci pomóc? W sensie dlaczego akurat do mnie dzwonisz? Potrzebujesz po prostu porady? - zapytał. - To miło… - zawiesił głos.
Wydźwięk był taki, że cieszył się z tego, że Alice uważała go za zaradnego, ale sam uważał, że jest dużo więcej dużo bardziej obrotnych osób.
Alice mruknęła.
- Myslałam, że może razem wpadniemy na jakiś genialny pomysł. Hm… O. A Noel jest w okolicy? To cholernie niefortunna sytuacja, ale jeśli nie znajdę statku, to chyba poproszę go o pomoc… - powiedziała w zadumie.
- Noela…? - Kirill chyba nie spodziewał się, że Alice o nim wspomni. - Noela.
Chyba zrozumiał, o jaką pomoc z jego strony chodziło Harper.
- I będę się zastanawiała jak mu to zrekompensować. Dobra, to zadzwonię jeszcze za chwilę. Nie oddalaj się od komórki - poprosiła i uśmiechnęła się do Kirilla w telefonie. Rozłączyła i wybrała telefon do Egelmana.
Po kilku sygnałach Conrad odebrał.
- Tak? - zapytał. - Chyba już dzisiaj rozmawialiśmy. Popraw mnie, jeśli się mylę - dodał.
Tymczasem w pomieszczeniu pojawiły się dwie wróżki. Spojrzały na Alice, ale nie przywitały się. Tylko poszły do lodówki, otworzyły ją i wyjęły główkę zielonej sałaty lodowej. Usiadły na kontuarze i zaczęły dzielić się nią, chrupiąc liście niczym przekąski.
Alice zerknęła na wróżki. Cieszyło ją, że zaczęły jeść więcej niż, tylko to czym były częstowano wczoraj, to był dobry znak.
- Tak, rozmawialiśmy. Porozmawiałam z Barnett i doszliśmy do wniosku, że mogę mieć problem na lotnisku. Tutejsza policja mnie poszukuje. Czy mamy jakiś statek, który mógłby mnie stąd zabrać? - zapytała.
- ...statek? - zapytał Conrad. - Trochę mnie zaskoczyłaś. Statek?
Zamilkł na chwilę.
- Rozumiem, że musisz dyskretnie przenieść się poza granice Isle of Man, gdyż policja cię poszukuje - dodał. - I chcesz to zrobić statkiem. Dobra, to ma sens. Nie wiem, czy ktoś ma statek, ja na pewno nie mam, jednak zawsze można wypożyczyć, więc to nie jest problem. Pytanie brzmi, czy wody wokół wyspy są kontrolowane przez straż przybrzeżną. Bo to wtedy byłoby kolejnym problemem. Jednak mała łódź w środku nocy z dobrą obstawą… myślę, że bylibyśmy w stanie cię przeszmuglować. Chwilka, sprawdzam, jaki jest dystans pomiędzy Isle of Man i Irlandią lub Anglią. A ty mi w tym czasie powiedz, czy tylko ciebie trzeba wywieźć, czy jeszcze kogoś?
Alice przechyliła głowę.
- Tylko mnie. Cała reszta nie jest raczej poszukiwana. Zarezerwowałam im już bilety, więc mogą polecieć samolotem. Zaraz przekaże ci informacje apropo odbioru tego jegomościa z lotniska. Myślę, że przeszmuglowanie mnie to jedyna problematyczna sprawa. Nie wiem, czy ci przekazywano, ale osoba odpowiedzialna za cały bałagan na Isle, tak zwany wampir, wrobiła mnie jakimś sposobem w morderstwo, przez co stałam się tu wyjątkowo znaną osobistością, zaburzając spokojne życie tutejszej ludności niczym ich własny Lecter… Po prostu weź mnie stąd - zakończyła i napiła się herbaty.
- To tylko sto kilometrów… niecałe - mruknął Conrad pod nosem, trochę do siebie, trochę do Alice. - Staram się pomyśleć, kogo mógłbym wysłać do ciebie w takiej łódce. Daj mi chwilę i uda mi się wpaść na rozwiązanie. Na pewno da się to zrobić, niczym nie przejmuj się. Sam to załatwię - rzekł. - Czy zorganizować przypłynięcie pomocy na jakąś konkretną datę i godzinę, czy też po prostu jak najszybciej? - zapytał. - Jeśli jak najszybciej, to mimo wszystko musisz dać nam chwilę, gdyż będziemy musieli dojechać na zachodnie wybrzeże, wypożyczyć łódź, a potem przepłynąć morze do ciebie, na szczęście nie jest zbyt szerokie. I jeszcze muszę znaleźć do tego ludzi - dodał. - Może Abigail Roux? - zaproponował. - Jednak nie wiem, czy potrafi sterować. Dlatego potrzebuję chwili, żeby dowiedzieć się takich rzeczy. Następnie dam ci znać w wiadomości kiedy i gdzie powinnaś oczekiwać Konsumentów.
- Najszybciej jak najszybciej. Dziękuję Conradzie, prosze zajmij się tym - powiedziała do mężczyzny. Zastanawiała się chwilę.
- Oczywiście. Już się za to zabieram.
- W razie czego jestem pod telefonem - dodała w formie pożegnania.
- Do widzenia. Trzymaj się - rzekł Egelman i rozłączył się.

Po zakończeniu ich rozmowy, Alice napisała wiadomość do Thomasa, apropo lotu do Anglii i sprawy z jej potrzebą bycia przeszmuglowaną. Poleciła, by polecieli na miejsce. Następnie napisała też do Kirilla, że za jego sugestią, udało jej się to załatwić i że dziękuje. Następnie nie miała już nic do roboty, pozostało jej poczekać. Poszła więc do Darleth. W końcu, skoro ona nie jechała na lotnisko, ktoś musiał na nie odwieźć Kita, Earcana i wyglądało na to, że kobieta będzie musiała lecieć sama z jej braćmi. W końcu Hastings wsiadał do innego samolotu, podobnie jak Kaiser…

***



[media]http://www.youtube.com/watch?v=V1Pl8CzNzCw[/media]

Oh, I hope some day I'll make it out of here
Even if it takes all night or a hundred years
Need a place to hide, but I can't find one near
Wanna feel alive, outside I can fight my fear

Isn't it lovely, all alone?
Heart made of glass, my mind of stone
Tear me to pieces, skin to bone
Hello, welcome home


Noc była spokojna i cicha. Wokół Alice nie rozbrzmiewało nic prócz głośnego szumu fal. Tuż nad głową połyskiwała jasna sylwetka księżyca w pełni. Stała na burcie, płynąc w stronę Lancaster. Było jej nieco zimno, głównie za sprawą przejmującego, mroźnego wiatru. Jednak miała na sobie bardzo ciepłą kurtkę, dlatego przebywanie na zewnątrz kłuło ją jedynie w policzki. Czuła się przeraźliwie odcięta i sama. Znajdowała się pośród wody w otoczeniu nieznajomych osób. Egelman znalazł dwóch Konsumentów, którzy znali się na żegludze i nigdy wcześniej ich nie widziała. Tak właściwie w pierwszej chwili pomyślała, że równie dobrze to mogła być pułapka. Czuła się głupio, wstępując na pokład. Jednak kto mógłby przechwycić dokładne informacje na temat miejsca i czasu przypłynięcia statku? Zapewne nikt. Choć gdyby Egelman próbował ją zdradzić, to prawdopodobnie nie miałby lepszej ku temu okazji.

Czuła się odcięta od Kita, Bee, Jennifer oraz Darleth… jeszcze wcześniej straciła Moirę, choć najprawdopodobniej dziewczynie nic się nie stało. Alice płynęła z dala od Isle of Man i wspominała wszystkich Konsumentów, z którymi dzieliła przeżycia na tej wyspie. Na których liczyła i którzy jej nie zawiedli w najgorszej chwili na Górze Snaefell. Teraz jednak byli daleko i Alice pozostawało jedynie wpatrywanie się w linię Isle of Man. Znajdowała się coraz dalej i dalej…

Harper czuła się coraz bardziej samotnie. A także wzrastało w niej dziwne, nie do końca wytłumaczalne zaniepokojenia. Miała wrażenie, że im bardziej oddalała się od wyspy, tym bardziej definitywnie rozstawała się z czymś jeszcze…
Ze wspomnieniami…
Na temat Shane’a Hastingsa, którego od tej pory miała znać jako Mężczyznę w Masce.
Na temat Duncana, który zdradził jej zagrożenie, jakie czyhało w niej samej i konsumowaniu…
I chociaż nie wiedziała, czego nie pamiętała… i choć próbowała sobie przypomnieć… to im bardziej brzeg Isle of Man zanikał… w końcu kompletnie pogrążył się we mgle…
...tak samo, jak jej pamięć…

Alice drgnęła, kiedy poczuła obcą obecność na pokładzie.
- Pani Harper? - zapytał młody Irlandczyk. Fergus. Dopiero po chwili przypomniała sobie jego imię. - Czy nie jest pani za zimno? Może wejdzie pani do środka?


Rudowłosa zerknęła na niego przez ramię. Rozluźniła się i pokręciła głową, obdarowując mężczyznę lekkim uśmiechem.
- Dziękuję za troskę. Odrobinę. Widok jest jednak wspaniały, chciałam się nim chwilę ponapawać. Zaraz wejdę do środka… Mamy coś ciepłego do picia? - zapytała.
- No cóż… - Fergus zawiesił głos. - Nie mamy rumu, kiepscy z nas piraci - wyszczerzył się.
Miał bardzo szeroki, ładny uśmiech, w którym pokazywał bardzo dużo mlecznobiałych zębów. Niejedna dziewczyna byłaby w stanie zakochać się w tym uśmiechu, choć sam Fergus nie był zbyt atrakcyjny.
- Jednak posiadamy ciepłą kawę i herbatę w termosach. Jeśli chodzi o naprawdę ciepłe napoje, to jest też whisky. Mamy też pepsi, jeśli lubi szefowa rozcieńczać.
To słowo, “szefowa” zabrzmiało dziwnie w jego ustach. Na pewno nie śmiał się z niej, jednak z drugiej strony nigdy wcześniej jej nie widział na oczy, był z dziesięć lat starszy i Alice jeszcze nigdy nie wydała mu żadnego polecenia.
Harper zastanawiała się chwilę.
- Chyba się skuszę na herbatę. Dziękuję za informację, panie O’Brien… - powiedziała, po czym jeszcze raz rozejrzała się po horyzoncie. Niebo odbijało się w falach wody. Było piękne. Alice uniosła wzrok w górę, by popatrzeć na gwiazdy. Było bardzo późno, a nim dotrze do Trafford Park, będzie już pewnie prawie świtać… Jej bracia już od dawna byli na miejscu wraz z Darleth, ona sama uprzedziła Marthę o tym, że przybywają z powrotem i o tym, że ona sama dotrze dopiero późną nocą. Czuła się zmęczona, ale nie mogła sobie pozwolić na zrelaksowanie. To dopiero, gdy wejdzie do swojego pokoju w posiadłości, opadnie na łóżko i wreszcie zaśnie. Na razie czekało ją jeszcze przynajmniej kilka godzin podróżowania. Obróciła się w końcu i weszła do wnętrza jachtu. Był przestronny i elegancki. Chciała usiąść i się napić. Zostawiła na jednym ze stołów swój laptop. Czytała wcześniej książkę, nim wyszła się przewietrzyć. Zamierzała do niej wrócić.

Kanapy były dość wygodne, gdyż położono na nich miękką, gąbkową matę. Wnętrze było eleganckie, jak na standardy portowe - było czysto, schludnie i świeżo. Jednak na pewno brakowało diamentowych żyrandoli i złotych klamek.
Fergus nalał jej herbatę z termosu do kubka i przystawił w jej stronę.
- Kevin żegluje od dziecka - powiedział. - Nie zna się na dużych statkach, nie tak jak Andreas… to znaczy kiedy Andreas żył… ale te małe to jego specjalność. Potrafi tak nimi kursować, żeby uniknąć wykrycia. Szefowa jest z nami bezpieczna. Chyba że zaatakuje nas Kraken. Albo syreny i Scylla. Chodź ta pewnie znajduje się w innym oceanie, odkąd ją uwolniliśmy.
Alice przyjęła kubek, dziękując mu.
- W wodach Morza Irlandzkiego, moglibyśmy spodziewać się syren i tych zabawnych istot z waszej mitologii, które potrafiły zmieniać się w foki? Nie pamiętam dokładnie, przepraszam.
- Selkie - mrugnął Fergus. - Masz na myśli selkie. Ja ich nie widziałem, ale Kevin… - zawiesił głos. - Selkie mają dość dużą rolę w jego życiu. I nie będę ci mówić, co możesz lub nie możesz, bo nie mam prawa… Ale proszę nie wspominaj o nich przy nim… - zawiesił głos. - Wiąże się z tym bardzo smutna historia, która odmieniła go na zawsze… i która prześladuje go do dzisiaj…
Fergus westchnął ciężko. Jakby naprawdę było mu szkoda Byrne’a. Harper kiwnęła głową.
- Dobrze, że mi o tym mówisz, nie będę o nich wspominać - dodała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172