Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:03   #269
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- No a co ja kurwa mogę zamierzać? - zapytał dziadek. - Przecież za nią nie skoczę przez okno. Naprawdę nie ma żadnych śladów? Jeżeli to byli jacyś wasi wrogowie, to by was zajebali, nie ją. A mała dziewczynka nie ma nieprzyjaciół. Jeśli więc naprawdę wyszła przez okno… to albo wróci tu w końcu… albo ktoś ją znajdzie, zgwałci i zabije… albo też jest z tym nicponiem, moim synem. Ten jeden kieliszek, który mi dałaś wczoraj to mało. Polej mi znowu, kobieto - powiedział.
Harper nie kłóciła się z nim. Poszła, nalała mu ponownie kieliszek i przyniosła mu.
- Proszę. Cokolwiek stało się z Moirą, podjęła swoją decyzję, nie zważając na nasze uczucia. Więc cokolwiek miało miejsce… Jak pan powiedział, albo wróci, albo jest z ojcem. Pozostaną tu osoby, dom nie opustoszeje, więc gdyby znów się pojawiła, dowiemy się o tym. A jeśli to jej ojciec, szczerze poza mailem nie mam żadnego śladu do niego. Mogę spróbować napisać maila… Chodziło mi jednak o to, czy nadal zamierza pan zamieszkać w Londynie, czy też w świetle okoliczności zostać tu. Ponieważ ja zamierzam wyjechać już dziś. Czas mnie nieco nagli, wraz z obowiązkami - powiedziała wprost.
- Wracam tak samo do Londyna. Sam nie znajdę Moiry i nie chcę sam również niespodziewanie zniknąć. A jej nie znajdę, nie wstanę nagle na nogi. Już kilka dobrych lat temu zaakceptowałem moje inwalidztwo. Ciekawe, że przemilczałaś też tę opcję, że została porwana. Chyba że masz coś, co wskazuje na to, że tak akurat nie było? - zapytał.
- Bo nie wierzę w tę opcję. Kto mógłby chcieć ją porwać i przede wszystkim po co… Poza tym, jej okno było otwarte, ale nie sądzę by było łatwo przez nie wyjść, a przede wszystkim wyciągnąć szarpiąca się dziewczynę… A nawet jeśli nieprzytomną to nadal byłoby ciężko. Dlatego bardziej pasuje mi opcja, że może opuściła dom sama - wyjaśniła.
- W takim razie przekażę informacje i zarezerwuję odpowiednią ilość biletów na loty… Z tym że ja wybieram się do Manchesteru, nie do Londynu. Zorganizuję dla pana pomoc na miejscu, więc nie pozostanie pan sam - powiedziała i wyciągnęła telefon. Miała nadzieje, że Egelman będzie już na chodzie…
- W porządku, ja do Londynu… wspomnij, że jestem na wózku. Ty do Manchesteru. Ktoś jeszcze z nami leci? Jak tak, to dokąd?
Egelman odebrał.
- Dzień dobry. Przeczytałem wiadomość na temat braci w Cordobie. Przepraszam, że nie zareagowałem w nocy, ale… no cóż, ja też niekiedy śpię… - rzucił. - Dziękuję, że zajęłaś się tym za mnie.
Tymczasem Pyrgus pojawił się przed Alice.
- Nie możemy jej znaleźć - przywitał się w ten sposób.
- Conradzie, do Londynu będzie leciał pewien jegomość, którego ktoś będzie musiał dla mnie odebrać i przetransportować do jego domu. Przekażę ci w wiadomości informacje na ten temat. Sama postaram się wylecieć stąd jeszcze dziś. Nie szkodzi, że spałeś. Dobrze, że zostawiłeś włączony komputer - pochwaliła go, bo dzięki temu AHISP mogła się do niego dostać.
- Też się cieszę. Dobrze, zajmę się tym. Musisz mi dać tylko informację gdzie i o której ma czekać na twojego jegomościa. W ogóle o kogo chodzi?
- Będę na razie kończyć, muszę tu wszystko załatwić. Usłyszymy się wkrótce, wtedy przekażę ci wszelkie informacje - to była sprawna wiadomość. Spojrzała na Pyrgusa, chowając telefon do kieszeni.
- A znaleźliście jakieś ślady? - zapytała w odpowiedzi na jego ‘powitanie’.
- Nie. Nic. Żadnego. Niestety posiadamy jedynie ludzkie środki, czyli własne oczy. Nie możemy wspomóc się magią.
- Zadałem ci pytanie, kobieto - Earcan załomotał pięścią o koło.
- Jeszcze nie wiem, na pewno wiem, że Kaiser. Dokąd, to muszę go zapytać - powiedziała do Hastingsa.
- W porządku. Biedne dziecko, ciekawe co z nią - westchnął Earcan, teraz już tylko zasmucony. - Ej ty, zawieź mnie do kuchni! - wrzasnął na jedną z wróżek.
Ta bez słowa sprzeciwu to uczyniła. Pyrgus spojrzał za nimi.
- A myślałem, że słuchają mnie dlatego, bo jestem księciem. Okazało się, że w rzeczywistości wystarczyło samo to, że krzyczę - mruknął pod nosem. - Jak długo tu będziesz - zapytał Alice.
- Niezbyt długo… Dziś wyjeżdżam. Nie mogę pozostać na tej wyspie, narobiłam już dość szkód - powiedziała Harper, obserwując chwilę wróżkę i Earcana, po czym zerknęła na Pyrgusa.
- A co, będziesz tęsknił, czy musisz szybko wymyślić nowy plan na zabicie mnie? - zapytała i uśmiechnęła się lekko.
- Przez ciebie straciliśmy moce i dom - Pyrgus pokiwał głową. - Ale Rhiannon poprosiła mnie, żebym nie zrobił ci nic złego, bo chociaż starasz się dać nam drugi. Dla mnie to marne pocieszenie, ale przynajmniej wciąż mogę uprawiać seks - powiedział kompletnie poważnie. - To gdybyśmy nie widzieli się już, do widzenia, Alice Harper - pożegnał się.
- Do widzenia książę Pyrgusie… Swoją drogą, gdzie znajdę twoją siostrę? Też chciałabym się z nią pożegnać nim wyjadę - powiedziała z zaciekawieniem.
- Powinna być na zewnątrz - powiedział mooinjer veggey, odchodząc.
Tymczasem Jennifer, Darleth i Bee weszły do środka.
- Słyszałaś o tym, co się stało? - zapytała ta ostatnia.
- Myślę, że któraś z wróżek porwała ją i zgwałciła - rzuciła de Trafford. - Widzieliśmy wszyscy, jak wczoraj zareagowali na to, że mogą uprawiać seks. Mogą nawet nie wiedzieć, że to coś złego, jeśli druga osoba się nie zgadza.
- Słodki Jezu, nigdy koniec zgryzot - pokręciła głową Darleth. - Alice się wybudziła z choroby, no to kolejną musiał trafić szlag - westchnęła ciężko.
- Tak to już jest w świecie Konsumentów - rzuciła Alice. Spojrzała na Jenny. - Zamierzam dziś stąd wyjechać i odlecieć. Już słyszałam, że policja mnie dalej szuka - rzuciła. - Lecisz ze mną? - zapytała.
- Tak, otrzymałam informację, że mogę wziąć nawet i dwa tygodnie urlopu. Bo tak naprawdę od lat nie brałam ani dnia i nie powinno być problemu - Darleth odpowiedziała.
- Ja mam zostać z wróżkami i je nauczać. Będę też szukać Moiry… - zawiesiła głos Bee.
Jennifer spojrzała na Darleth, po czym zerknęła na Alice.
- Lecę - odpowiedziała. - Chyba że chcesz, abym została szukać dziewczynki.
- Może zostań tu z Bee, a gdy za półtora tygodnia Darleth się zbudzi i trochę… Oswoi to że tak to ujmę, zamienicie się. Może być? - zaproponowała Harper.
- W porządku - powiedziała Jennifer.
- Miło mi, że nie będę sama. Naprawdę - powiedziała Bee. Zdawało się, że to było coś, o czym nie zamierzała powiedzieć wprost. Ale kiedy Alice sama tak zadecydowała bez jej komentarza, to wyglądała tak, jak gdyby rzeczywiście jej ulżyło.
- Nie mogę się doczekać, kiedy zostanę jedną z was - powiedziała Darleth.
Mina Jennifer wskazywała na to, że Darleth nigdy nie zostanie jedną z nich.
- Czy nazywacie się siostrami? - zapytała Santos.
De Trafford parsknęła śmiechem.
- Jak nazwiesz mnie kiedyś siostrą… - pokręciła głową i odeszła. - Do zobaczenia, Darleth. Do zobaczenia, Alice.
- Bo wy już teraz odjeżdżacie? - zapytała Bee.
- Już teraz odjeżdżamy?! - mina Darleth sugerowała, że była niespakowana.
- Za dwadzieścia, do trzydziestu minut. Spakuj tylko to co najbardziej potrzebne. Kit! - zawołała Harper na górę. Miała nadzieję, że Kaiser zareaguje, musiała mu przekazać, by również już się zbierał.
- Jedziesz tylko na tydzień - mruknęła Bee. - I będziesz przez ten tydzień nieprzytomna. Więc tak właściwie nie potrzebujesz kompletnie niczego.
- Udamy się na lotnisko. Pakujcie się, a ja zarezerwuję bilety na wczesniejszy lot. Musimy się stąd wydostać szybciej, niż założyłam wcześniej - wyjaśniła, po czym ruszyła do swojego bagażu. Wyjęła laptop i ruszyła z nim do kuchni. Usiadła przy stoliku i zabrała się do rezerwowania odpowiednich biletów na lot maksymalnie za dwie godziny. Dojadą na lotnisko w godzinę, a następną zajmie odprawa. Nie było na co czekać.
Niedługo zobaczyła Kita.
- Wołałaś mnie? - zapytał różowowłosy mężczyzna. Wydął wargi, patrząc na laptop oraz pośpiech, z którym Alice pisała na klawiaturze. - Zdaje się, że albo zostałaś nagle błyskotliwą hakerką, albo musimy stąd prędko uciekać. Chyba że piszesz jakieś zażalenie lub skargę. To pasuje do tego tempa - mruknął.
- Zgadłeś, otóż wyjeżdżamy za niecałe pół godziny. Pozbieraj się, właśnie rezerwowałam bilety - powiedziała Harper, wyjaśniając mu sytuację.
- Wow. Szybko - mruknÄ…Å‚ pod nosem Kaiser.
- Wolę nie mieć styczności z tutejszą policją - dodała, tłumacząc ów pośpiech. Wróciła do rezerwacji.
- A właśnie… miałem cię o coś zapytać… - Kaiser zawiesił głos. - Wiem, że Abban uciekł z miasta z pewnym artefaktem i że poszukiwali go też inni ludzie… Czy wiesz coś więcej na ten temat? - zapytał. - Niestety nie znalazłem nic przydatnego w zapiskach, więc pomyślałem, że może ty się czegoś dowiedziałaś. Choć z drugiej strony twoja pamięć… nie nazwałbym jej ostatnimi czasy zbyt godną zaufania.
Harper zerknęła na niego.
- Nie interesowałam się Abbanem. Szczerze mówiąc, chcę się po prostu wynieść z tej wyspy i wylizać rany. Mam ważniejsze sprawy na głowie, niż jakiś nawiedzony podkomisarz z sekty - rzuciła i westchnęła.
Kit spojrzał na nią i jednocześnie zaczął nalewać sobie soku.
- Póki mi nie wejdzie w drogę, póty niech sobie robi co chce - dodała Alice.
- Pewnie tak - rzekł, mocząc usta w pomarańczowym płynie. - Myślę, że masz rację. Jednak nie odniosłem wrażenia, żeby Abban był nawiedzony. Wręcz przeciwnie, zdawał mi się bardzo logiczny i przytomny. Myślisz, że jest szalony?
- Nie, tak sobie sarkastycznie rzuciłam. Proponował mi seks o jeden raz za dużo - powiedziała i westchnęła.
- To ile razy ci go proponował? - zapytał Kaiser. - I myślę, że proponowanie tobie seksu nie jest oznaką szaleństwa, ale nadziei… - zawiesił głos i uśmiechnął się delikatnie. - Mężczyźni w wieku Abbana wiedzą, że lepiej jest spróbować i zostać spławionym, niż tego nie zrobić i żałować.
- Dobra, bilety niemal zarezerwowane. Zbierajmy się stąd Kit… Powiedz mi dokąd chcesz lecieć, do Manchesteru? Do Londynu? Gdzieś indziej? - zapytała, chyba pozostał jej już tylko jego bilet.
- Kolega w Berlinie zaprosił mnie na kilka dni do siebie - powiedział Kaiser. - Możesz zarezerwować ten lot. Raz pomieszkuję u tego znajomego, raz u tamtego… nie mam stałego miejsca zamieszkania - rzekł. - I mi to pasuje… - zawiesił głos.
Tymczasem do kuchni weszła Rhiannon.
- Dzień dobry… Alice i… - zawiesiła głos, patrząc na Kita.
- Oczywiście, uprawialiśmy seks, ale do tego nie musieliśmy się przedstawiać… - mruknął pod nosem.
- To jest Kit - przedstawiła go Alice. Harper zaznaczyła wytyczne od Kaisera.
- Cześć… - Kaiser rzucił.
- Twój lot rozpocznie się więc godzinę po naszym i tak możemy pojechać na lotnisko wszyscy razem, dla świętego spokoju - oznajmiła. Zakupiła wszystkie bilety, po czym zamknęła komputer i spojrzała na Rhiannon.
- Spoko, taka godzina mi się przyda - Kaiser kiwnął głową.
Tymczasem Alice zwróciła wzrok w stronę mooinjer veggey.
- Chciałam się z tobą zobaczyć, bo będę się musiała pożegnać. Wyspa nie jest dla mnie najbezpieczniejszym miejscem, przynajmniej przez jakiś czas, co nie znaczy, że więcej jej nie odwiedzę. Zamierzam to uczynić, tylko lepiej przygotowana. Jeszcze raz dziękuję za obrazy - Alice wstała od stołu i stanęła naprzeciwko księżniczki. Uśmiechnęła się lekko.
Rhiannon również uśmiechnęła się lekko.
- A czemu chcesz nas znowu odwiedzić? I będąc lepiej przygotowaną do czego? - zastanowiła się, spoglądając na Harper.
- Myślę, że będzie chciała was zaprosić na wieczyste pomieszkiwanie w pewnej willi w Toskanii… - zawiesił głos. - Bo to w Toskanii, prawda?
Alice zerknęła na niego.
- W tych okolicach, ale nie… Toskania to Włochy, a my nie chcemy siedzieć IBPI aż tak pod samym nosem… - przypomniała Kitowi. Znów zerknęła na Rhiannon.
- Uhm… - mruknął Kaiser. - No tak, Ravenna.
- W odwiedziny, a mając na myśli lepsze przygotowanie, chodziło mi o odpowiedni sposób, by ukryć się przed tutejszymi władzami, bo w tej chwili jestem uznawana za przestępczynię z powodu morderstw, których dokonał wampir - powiedziała i westchnęła ciężko.
Rhiannon pokiwała głową i chyba nieco się zasmuciła.
- Bardzo się cieszę, że cię poznałam - powiedziała i podeszła krok do wróżki. Przytuliła ją lekko, w uprzejmym geście.
Rhiannon również ją przytuliła, po czym pocałowała w oba policzki.
- Dokonałaś wiele złego, ale serce masz raczej dobre - powiedziała uprzejmym, a może nawet ciepłym tonem. - Jesteś jak ta… ta kobieta z waszej mitologii… - zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć.
- Pandora? - zasugerował Kit.
Rhiannon pokręcił głową.
- Delilah? Salome? Herodiada? - pytał.
Wróżka jednak wciąż się zastanawiała.
- Lilith?
- Nie, to było krótsze imię - powiedziała.
- Ewa? - Kit prawie krzyknÄ…Å‚.
- Tak, Ewa! Ją miałam na myśli! - Rhiannon ucieszyła się, że Kit jej pomógł.
Alice zastanawiała się chwilę.
- Cóż, no coś w tym jest… Tak jak z tą Pandorą… Mam nadzieję, że sobie tu poradzicie i wkrótce znów się spotkamy - powiedziała jeszcze. Przyglądała się wróżce, uścisnęła ją jeszcze raz, po czym puściła. Chciała odnieść swój laptop do walizki. Miała nadzieję, że Darleth i Earcan powoli już byli gotowi. Został tylko Kaiser. Harper zaburczało w brzuchu, postanowiła, że zje coś lekkiego jak płatki.
- To jeszcze zjedz coś smacznego przed drogą - powiedział Kit. - A ja spakuję się. Na szczęście nie mam wielu rzeczy. Powiedz mi proszę, za ile czasu będziemy wyruszać? Potrzebuję konkretnej godziny, bo powiedziałaś już jakiś czas temu, że za pół godziny… czy naprawdę tak szybko? To prawie zerowe powiadomienie… - westchnął.
Alice spojrzała na telefon, chcąc sprawdzić która była godzina. Czternasta jedenaście.
- To leć i nie marnuj czasu. Wolę, żeby nie zwaliła mi się tu policja na głowę, to głównie o to chodzi - wyjaśniła mu, po czym zaczęła robić sobie kanapki z dżemem truskawkowym.
- W porządku. Na szczęście wiele rzeczy i tak już trzymałem w walizce od kilku dni. Spodziewałem się, że twoja choroba będzie miała dużo mniej szczęśliwe zakończenie. A bez ciebie mój sens w tym miejscu przestałby istnieć… - zawiesił głos. Wzruszył ramionami i poszedł. Harper tylko skrzywiła się, no nie było przyjemnym usłyszeć, że ktoś zakładał twój zgon.
Tymczasem w kuchni pojawiła się Bee.
- Jak chcesz przewieźć Earcana? - zapytała ją.
- Dokładnie tak samo jak ty i Moira przewiozłyście go ze szpitala, samochodem - wyjaśniła.
- Tyle że w szpitalu mieli swój własny wózek… - mruknęła Bee.
- Na pewno coś wymyślimy z Darleth - dodała jeszcze.
- W sensie, że dojedziecie na lotnisko, a potem ty weźmiesz dziadka za nogi, a ona za ręce? - zapytała Barnett. - Nie sądzisz, że dobrze by to było lepiej zaplanować?
- Samolot którym będzie leciał ma miejsce dla pasażera niepełnosprawnego… A przecież on ma swój wózek. Zapakujemy go do bagażnika - rzuciła.
- Ach… no tak - Bee pokiwała głową.
- Musi być składany, skoro przyjechał z nim tutaj - przypomniała.
- Nie wiem, nie widziałam samochodu Shane’a. Może było w nim specjalne miejsce na wózek, tak czasami jest. Ale to chyba wtedy, jak to niepełnosprawny jest kierowcą? - ni to zapytała, ni to oznajmiła. - Ale jasne, jeśli wózek jest składany, to nie ma problemu - skinęła głową. - Nie wiedziałam, czy zmieści się z waszymi bagażami. To mimo wszystko cztery walizki. Jeśli dobrze liczę… - mruknęła pod nosem. - Chyba dobrze.
- Damy radę, nie przejmuj się Bee - powiedziała i podeszła by, poklepać ją po ramieniu. Alice uśmiechnęła się do niej, po czym usiadła, by zjeść w spokoju kanapki. Nie miała większych planów na czas oczekiwania do podróży. Zamyśliła się więc tylko.
- Tak z ciekawości… na jakie nazwisko zarezerwowałaś swój bilet? - zapytała Barnett. - I jak zamierzasz zmienić swój wizerunek, żeby cię nie zatrzymali przed wylotem z wyspy?
 
Ombrose jest offline