Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:04   #270
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Pojadę na lotnisko we włosach zebranych chustką. W końcu nie trzeba zdejmować takiego okrycia głowy. A dokumenty mam na drugie nazwisko. Na szczęście zdjęcie mam zrobione we włosach zebranych do tyłu, tak, że nie widać ich długości i dokładnego koloru. Myślę, że to przejdzie. Perukę raczej by zauważono, a kolorowa chustka na głowie to zwyczajna ozdoba podróżujących - zauważyła.
- Myślisz, że to przejdzie? - Bee spojrzała dłużej na Harper. - Pierwszy atak terrorystyczny w historii Isle of Man miał miejsce kilka dni temu. Pierwszy seryjny morderca również szalał kilka dni temu. Poza tym tyle porwanych dzieci… Sądzisz, że pozwolą przejść Wampirzycy z Injebreck na pokład samolotu, jeśli ta zwiąże włosy chustką? - Barnett spojrzała chwilę dłużej na Alice.
- Masz jakiś lepszy pomysł? - zapytała ją. Niestety, ona nie miała.
Bee zamrugała oczami.
- To naprawdę był twój plan? Założyć chustkę na głowę i pójść na odprawę tak po prostu? - zapytała. - Nie wiem, nie mam pojęcia. Zapytaj może Kita. Jeśli on nie będzie wiedział, to… no cóż… - wzruszyła ramionami. - Pewnie będzie ciężko.
- Może w okolicy będzie jakiś sklep z kosmetykami, kupię kilkudniową szamponetkę i je przefarbuję? - zaproponowała wpadając na jeszcze taki plan.
- Mnie się pytasz? - zapytała Barnett, po czym zamilkła. - Ja nie wiem. Sama po prostu skorzystałabym z mojej mocy, a kiedy znalazłabym się już na pokładzie, to przecież nikt by mnie nie wyrzucił przez okno - dodała. - Ale na twoim miejscu… nie wiem, co możesz zrobić. Nawet nie wiem, czy będziesz mogła tak szybko i tak po prostu opuścić Isle of Man - wzruszyła ramionami. - Jeżeli sądzisz, że szamponetka wystarczy i jesteś w stanie powierzyć jej swoją wolność… bo zostaniesz jej pozbawiona, jeśli cię zawiedzie… to dobrze. Chyba…
- Zawsze będę mogła ewentualnie wejść w imago, zaszokować całe lotnisko i zbiec, nim ktokolwiek mnie zakuje - westchnęła ciężko.
- Czy ten twój kolega by cię za to nie rozszarpał? - zapytała Bee. - Ten Rosjanin. Gdyby nagrania z twojego wejścia w Imago obiegło świat? Poza tym jest jeszcze to proroctwo IBPI, pamiętasz? Że świat się skończy, jeśli cały świat obiegnie wiedza na temat fluxu. Piszą o tym podobno w materiałach wprowadzeniowych.
- Dlatego szamponetka musi wystarczyć… Nie mogę siedzieć na tej wyspie dłużej, mam sprawy do załatwienia… - mruknęła. Może to było naiwne, ale ta wyspa była jak klatka, pełna ludzi, którzy chcieliby dorwać ją za to co niby zrobiła.
- Właśnie dlatego prowadzimy tę rozmowę. Żebyś nie siedziała w więzieniu na tej wyspie do końca życia. Bo pewnie dostałabyś dożywocie.

Harper wypuściła zirytowana powietrze z płuc. Wkurwiała ją ta sytuacja, ta rozmowa i ogólnie fakt, że była uwiązana jak pies na smyczy. Odrzuciła ostatnią kanapkę na talerz, jakby była niesmaczna i oparła się o oparcie krzesła. Zamknęła oczy. Wyglądała jakby nadeszła burza i grzmiała teraz w jej umyśle. Lekko zmarszczone brwi kobiety, wskazywały na to, że mieliła temat.
- Zrobimy to inaczej, skoro wygląda na to, że sądzisz iż lot samolotem, czy bardziej podróż na lotnisko może być problematyczna. Ale to oznacza, że Darleth, Kit i Earcan lecą dziś sami… - mruknęła. Nie była zadowolona. Ewidentnie chciała się już stąd jak najszybciej wynieść. Trudno jej się było dziwić, niemal nie zginęła w tym miejscu.
Wyjęła telefon z kieszeni. Wykonała pierwszy telefon, do Kirilla.
- No tu nie chodzi o to, co ja myślę - powiedziała Bee. - Przepraszam, jeśli cię zdenerwowałam - zawiesiła głos. - Gdyby mi nie zależało, to bym siedziała cicho z boku i cię nie denerwowała. Ale nie chcę, żebyś miała jakiekolwiek nieprzyjemności na lotnisku. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła… - zawiesiła głos. Harper pokręciła tylko głową.
Tymczasem w Petersburgu było nieco po szesnastej. Kirill nie spał i dlatego dość szybko odebrał.
- Coś się stało? Witaj, Alice - powiedział.
- Tak… Mam pewien problem. Nie mogę się wydostać z wyspy w zwyczajny sposób. Wypadło mi z głowy, że jestem podejrzana i tak właściwie posądzona o morderstwo.
Kirill parsknął śmiechem, co zabrzmiało dość obco.
- Przepraszam, kontynuuj - powiedział.
- Zapewne podczepili by pod to i kilka innych zbrodni. Jestem tu uwięziona. Potrzebuję jednak pilnie wrócić do Manchesteru… Jakieś pomysły? - zapytała. Choć po głowie chodził jej jeden, wahała się jednak, by go zasugerować. Miała wyrzuty sumienia, za poprzedni raz.
- Hmm… Konsumenci nie mają żadnej prywatnej łódki, którą mogliby dopłynąć do Isle of Man i cię stamtąd zabrać? Kontaktowałaś się z Egelmanem? Chyba dobrze zapamiętałem nazwisko. Czy on nie powinien rozwiązywać takie problemy? - zapytał po chwili wahania.
Alice zastanawiała się.
- Teoretycznie mają… Pamiętam, że była. Będziesz dostępny pod telefonem jeszcze z pół godziny? Dotarliście już do Petersburga, wszystko ok na miejscu? - zapytała przy okazji.
- Tak - odpowiedział Kirill. - Ale jak mógłbym ci pomóc? W sensie dlaczego akurat do mnie dzwonisz? Potrzebujesz po prostu porady? - zapytał. - To miło… - zawiesił głos.
Wydźwięk był taki, że cieszył się z tego, że Alice uważała go za zaradnego, ale sam uważał, że jest dużo więcej dużo bardziej obrotnych osób.
Alice mruknęła.
- Myslałam, że może razem wpadniemy na jakiś genialny pomysł. Hm… O. A Noel jest w okolicy? To cholernie niefortunna sytuacja, ale jeśli nie znajdę statku, to chyba poproszę go o pomoc… - powiedziała w zadumie.
- Noela…? - Kirill chyba nie spodziewał się, że Alice o nim wspomni. - Noela.
Chyba zrozumiał, o jaką pomoc z jego strony chodziło Harper.
- I będę się zastanawiała jak mu to zrekompensować. Dobra, to zadzwonię jeszcze za chwilę. Nie oddalaj się od komórki - poprosiła i uśmiechnęła się do Kirilla w telefonie. Rozłączyła i wybrała telefon do Egelmana.
Po kilku sygnałach Conrad odebrał.
- Tak? - zapytał. - Chyba już dzisiaj rozmawialiśmy. Popraw mnie, jeśli się mylę - dodał.
Tymczasem w pomieszczeniu pojawiły się dwie wróżki. Spojrzały na Alice, ale nie przywitały się. Tylko poszły do lodówki, otworzyły ją i wyjęły główkę zielonej sałaty lodowej. Usiadły na kontuarze i zaczęły dzielić się nią, chrupiąc liście niczym przekąski.
Alice zerknęła na wróżki. Cieszyło ją, że zaczęły jeść więcej niż, tylko to czym były częstowano wczoraj, to był dobry znak.
- Tak, rozmawialiśmy. Porozmawiałam z Barnett i doszliśmy do wniosku, że mogę mieć problem na lotnisku. Tutejsza policja mnie poszukuje. Czy mamy jakiś statek, który mógłby mnie stąd zabrać? - zapytała.
- ...statek? - zapytał Conrad. - Trochę mnie zaskoczyłaś. Statek?
Zamilkł na chwilę.
- Rozumiem, że musisz dyskretnie przenieść się poza granice Isle of Man, gdyż policja cię poszukuje - dodał. - I chcesz to zrobić statkiem. Dobra, to ma sens. Nie wiem, czy ktoś ma statek, ja na pewno nie mam, jednak zawsze można wypożyczyć, więc to nie jest problem. Pytanie brzmi, czy wody wokół wyspy są kontrolowane przez straż przybrzeżną. Bo to wtedy byłoby kolejnym problemem. Jednak mała łódź w środku nocy z dobrą obstawą… myślę, że bylibyśmy w stanie cię przeszmuglować. Chwilka, sprawdzam, jaki jest dystans pomiędzy Isle of Man i Irlandią lub Anglią. A ty mi w tym czasie powiedz, czy tylko ciebie trzeba wywieźć, czy jeszcze kogoś?
Alice przechyliła głowę.
- Tylko mnie. Cała reszta nie jest raczej poszukiwana. Zarezerwowałam im już bilety, więc mogą polecieć samolotem. Zaraz przekaże ci informacje apropo odbioru tego jegomościa z lotniska. Myślę, że przeszmuglowanie mnie to jedyna problematyczna sprawa. Nie wiem, czy ci przekazywano, ale osoba odpowiedzialna za cały bałagan na Isle, tak zwany wampir, wrobiła mnie jakimś sposobem w morderstwo, przez co stałam się tu wyjątkowo znaną osobistością, zaburzając spokojne życie tutejszej ludności niczym ich własny Lecter… Po prostu weź mnie stąd - zakończyła i napiła się herbaty.
- To tylko sto kilometrów… niecałe - mruknął Conrad pod nosem, trochę do siebie, trochę do Alice. - Staram się pomyśleć, kogo mógłbym wysłać do ciebie w takiej łódce. Daj mi chwilę i uda mi się wpaść na rozwiązanie. Na pewno da się to zrobić, niczym nie przejmuj się. Sam to załatwię - rzekł. - Czy zorganizować przypłynięcie pomocy na jakąś konkretną datę i godzinę, czy też po prostu jak najszybciej? - zapytał. - Jeśli jak najszybciej, to mimo wszystko musisz dać nam chwilę, gdyż będziemy musieli dojechać na zachodnie wybrzeże, wypożyczyć łódź, a potem przepłynąć morze do ciebie, na szczęście nie jest zbyt szerokie. I jeszcze muszę znaleźć do tego ludzi - dodał. - Może Abigail Roux? - zaproponował. - Jednak nie wiem, czy potrafi sterować. Dlatego potrzebuję chwili, żeby dowiedzieć się takich rzeczy. Następnie dam ci znać w wiadomości kiedy i gdzie powinnaś oczekiwać Konsumentów.
- Najszybciej jak najszybciej. Dziękuję Conradzie, prosze zajmij się tym - powiedziała do mężczyzny. Zastanawiała się chwilę.
- Oczywiście. Już się za to zabieram.
- W razie czego jestem pod telefonem - dodała w formie pożegnania.
- Do widzenia. Trzymaj się - rzekł Egelman i rozłączył się.

Po zakończeniu ich rozmowy, Alice napisała wiadomość do Thomasa, apropo lotu do Anglii i sprawy z jej potrzebą bycia przeszmuglowaną. Poleciła, by polecieli na miejsce. Następnie napisała też do Kirilla, że za jego sugestią, udało jej się to załatwić i że dziękuje. Następnie nie miała już nic do roboty, pozostało jej poczekać. Poszła więc do Darleth. W końcu, skoro ona nie jechała na lotnisko, ktoś musiał na nie odwieźć Kita, Earcana i wyglądało na to, że kobieta będzie musiała lecieć sama z jej braćmi. W końcu Hastings wsiadał do innego samolotu, podobnie jak Kaiser…

***



[media]http://www.youtube.com/watch?v=V1Pl8CzNzCw[/media]

Oh, I hope some day I'll make it out of here
Even if it takes all night or a hundred years
Need a place to hide, but I can't find one near
Wanna feel alive, outside I can fight my fear

Isn't it lovely, all alone?
Heart made of glass, my mind of stone
Tear me to pieces, skin to bone
Hello, welcome home


Noc była spokojna i cicha. Wokół Alice nie rozbrzmiewało nic prócz głośnego szumu fal. Tuż nad głową połyskiwała jasna sylwetka księżyca w pełni. Stała na burcie, płynąc w stronę Lancaster. Było jej nieco zimno, głównie za sprawą przejmującego, mroźnego wiatru. Jednak miała na sobie bardzo ciepłą kurtkę, dlatego przebywanie na zewnątrz kłuło ją jedynie w policzki. Czuła się przeraźliwie odcięta i sama. Znajdowała się pośród wody w otoczeniu nieznajomych osób. Egelman znalazł dwóch Konsumentów, którzy znali się na żegludze i nigdy wcześniej ich nie widziała. Tak właściwie w pierwszej chwili pomyślała, że równie dobrze to mogła być pułapka. Czuła się głupio, wstępując na pokład. Jednak kto mógłby przechwycić dokładne informacje na temat miejsca i czasu przypłynięcia statku? Zapewne nikt. Choć gdyby Egelman próbował ją zdradzić, to prawdopodobnie nie miałby lepszej ku temu okazji.

Czuła się odcięta od Kita, Bee, Jennifer oraz Darleth… jeszcze wcześniej straciła Moirę, choć najprawdopodobniej dziewczynie nic się nie stało. Alice płynęła z dala od Isle of Man i wspominała wszystkich Konsumentów, z którymi dzieliła przeżycia na tej wyspie. Na których liczyła i którzy jej nie zawiedli w najgorszej chwili na Górze Snaefell. Teraz jednak byli daleko i Alice pozostawało jedynie wpatrywanie się w linię Isle of Man. Znajdowała się coraz dalej i dalej…

Harper czuła się coraz bardziej samotnie. A także wzrastało w niej dziwne, nie do końca wytłumaczalne zaniepokojenia. Miała wrażenie, że im bardziej oddalała się od wyspy, tym bardziej definitywnie rozstawała się z czymś jeszcze…
Ze wspomnieniami…
Na temat Shane’a Hastingsa, którego od tej pory miała znać jako Mężczyznę w Masce.
Na temat Duncana, który zdradził jej zagrożenie, jakie czyhało w niej samej i konsumowaniu…
I chociaż nie wiedziała, czego nie pamiętała… i choć próbowała sobie przypomnieć… to im bardziej brzeg Isle of Man zanikał… w końcu kompletnie pogrążył się we mgle…
...tak samo, jak jej pamięć…

Alice drgnęła, kiedy poczuła obcą obecność na pokładzie.
- Pani Harper? - zapytał młody Irlandczyk. Fergus. Dopiero po chwili przypomniała sobie jego imię. - Czy nie jest pani za zimno? Może wejdzie pani do środka?


Rudowłosa zerknęła na niego przez ramię. Rozluźniła się i pokręciła głową, obdarowując mężczyznę lekkim uśmiechem.
- Dziękuję za troskę. Odrobinę. Widok jest jednak wspaniały, chciałam się nim chwilę ponapawać. Zaraz wejdę do środka… Mamy coś ciepłego do picia? - zapytała.
- No cóż… - Fergus zawiesił głos. - Nie mamy rumu, kiepscy z nas piraci - wyszczerzył się.
Miał bardzo szeroki, ładny uśmiech, w którym pokazywał bardzo dużo mlecznobiałych zębów. Niejedna dziewczyna byłaby w stanie zakochać się w tym uśmiechu, choć sam Fergus nie był zbyt atrakcyjny.
- Jednak posiadamy ciepłą kawę i herbatę w termosach. Jeśli chodzi o naprawdę ciepłe napoje, to jest też whisky. Mamy też pepsi, jeśli lubi szefowa rozcieńczać.
To słowo, “szefowa” zabrzmiało dziwnie w jego ustach. Na pewno nie śmiał się z niej, jednak z drugiej strony nigdy wcześniej jej nie widział na oczy, był z dziesięć lat starszy i Alice jeszcze nigdy nie wydała mu żadnego polecenia.
Harper zastanawiała się chwilę.
- Chyba się skuszę na herbatę. Dziękuję za informację, panie O’Brien… - powiedziała, po czym jeszcze raz rozejrzała się po horyzoncie. Niebo odbijało się w falach wody. Było piękne. Alice uniosła wzrok w górę, by popatrzeć na gwiazdy. Było bardzo późno, a nim dotrze do Trafford Park, będzie już pewnie prawie świtać… Jej bracia już od dawna byli na miejscu wraz z Darleth, ona sama uprzedziła Marthę o tym, że przybywają z powrotem i o tym, że ona sama dotrze dopiero późną nocą. Czuła się zmęczona, ale nie mogła sobie pozwolić na zrelaksowanie. To dopiero, gdy wejdzie do swojego pokoju w posiadłości, opadnie na łóżko i wreszcie zaśnie. Na razie czekało ją jeszcze przynajmniej kilka godzin podróżowania. Obróciła się w końcu i weszła do wnętrza jachtu. Był przestronny i elegancki. Chciała usiąść i się napić. Zostawiła na jednym ze stołów swój laptop. Czytała wcześniej książkę, nim wyszła się przewietrzyć. Zamierzała do niej wrócić.

Kanapy były dość wygodne, gdyż położono na nich miękką, gąbkową matę. Wnętrze było eleganckie, jak na standardy portowe - było czysto, schludnie i świeżo. Jednak na pewno brakowało diamentowych żyrandoli i złotych klamek.
Fergus nalał jej herbatę z termosu do kubka i przystawił w jej stronę.
- Kevin żegluje od dziecka - powiedział. - Nie zna się na dużych statkach, nie tak jak Andreas… to znaczy kiedy Andreas żył… ale te małe to jego specjalność. Potrafi tak nimi kursować, żeby uniknąć wykrycia. Szefowa jest z nami bezpieczna. Chyba że zaatakuje nas Kraken. Albo syreny i Scylla. Chodź ta pewnie znajduje się w innym oceanie, odkąd ją uwolniliśmy.
Alice przyjęła kubek, dziękując mu.
- W wodach Morza Irlandzkiego, moglibyśmy spodziewać się syren i tych zabawnych istot z waszej mitologii, które potrafiły zmieniać się w foki? Nie pamiętam dokładnie, przepraszam.
- Selkie - mrugnął Fergus. - Masz na myśli selkie. Ja ich nie widziałem, ale Kevin… - zawiesił głos. - Selkie mają dość dużą rolę w jego życiu. I nie będę ci mówić, co możesz lub nie możesz, bo nie mam prawa… Ale proszę nie wspominaj o nich przy nim… - zawiesił głos. - Wiąże się z tym bardzo smutna historia, która odmieniła go na zawsze… i która prześladuje go do dzisiaj…
Fergus westchnął ciężko. Jakby naprawdę było mu szkoda Byrne’a. Harper kiwnęła głową.
- Dobrze, że mi o tym mówisz, nie będę o nich wspominać - dodała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline