Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:22   #281
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Tak, nie wyglądało na to, aby miało padać. Przynajmniej ten jeden szczegół im sprzyjał. Alice rozejrzała się. Drzewa rosły nierównym pasem, jednak były bardzo gęste. Zapewne niegdyś to wszystko zarastał las, ale został wykarczowany na pola. Nie usunięto jednak całej zieleni, gdyż nieopodal znajdował się wodospad i chyba uznano, że lepiej będzie prezentował się turystom w naturalnym otoczeniu, niż wśród kombajnów. To najbliższych zabudowań - które znajdowały się na południowym-zachodzie od nich - dzielił ich dystans całego pola pszenicy, czyli około dwustu metrów. Znajdował się tam ciąg budynków, w którym zapewne mieszkali rolnicy. Jakieś sto metrów na zachód wybudowano dwie szklarnie pośrodku roli. Alice oczywiście nie wiedziała, czy to były niewinne budynki, czy może przetrzymywano w środku jej braci. Wszystko było możliwe. Wiedziała, że na północy, też jakieś dwieście metrów od nich, znajdował się duży budynek, a obok niego kilka przybocznych, ale nie widziała go akurat w tej chwili. Pamiętała go jednak z mapy, którą zobaczyła w samochodzie. Ten już zniknął im z oczu. Bahri pożegnał się i nie pozostał po nim ani ślad.
- Myślę, że możemy na nim polegać. A może po prostu jest przystojny i nie potrafię myśleć głową - rzekł Terry. - Widzisz jakieś zagrożenia? Jestem gotowy do eksterminacji kultystów - uśmiechnął się półgębkiem. - Myśl o mnie jak o twardym, bardzo grubym… pistolecie, którym możesz strzelać do wrogów.
Alice wodziła wzrokiem po okolicy, a jej oczy stały się złote i zwęziły się jej źrenice. Kiedy de Trafford zaserwował jej ostatni tekst, zarumieniła się i zerknęła na niego tymi nieco nieludzkimi ślepiami.
- A niech cię Terrence - powiedziała i uśmiechnęła się lekko. Znów rozejrzała się. Zaczęła węszyć.
- Mów teraz ciszej, za chwilę zacznę nasłuchiwać mocniej. Spróbuję wytropić potencjalny punkt startu naszych poszukiwań, a kultyści do wystrzelania sami się znajdą - powiedziała i skupiła się. Przetrzymywani ludzie… Pamiętała zapach campera, szukała czegoś podobnego z którejkolwiek strony. Dalej się rozglądała i tak jak zapowiedziała, przytknęła palec do ust dając znać Terrence’owi i zaczęła nasłuchiwać. Stawiała teraz nieco wolniejsze kroki wyczulona na otoczenie. Szukała.

Znajdowali się na samym skraju lasu, o ile tak wielkim słowem można było nazwać pas drzew w tym miejscu. Nie był zbyt szeroki i docierały do niej głównie zapachy z pól. Dojrzewająca kukurydza, rozkładająca się mysz, końskie odchody, świeżo skopana ziemia oraz wątły zapach ogniska i pieczonych ziemniaków, ale dobiegający od strony domów farmerów. Tutaj, wśród drzew Alice wyczuwała żywicę oraz jelenie. Nawet nie wiedziała skąd wiedziała, jak pachną te ostatnie, przecież żadnego w życiu nie wąchała. A jednak czuła pewność. Może przyszła wraz z pakietem zmysłów Łowcy. Oprócz tego świeża woń igieł sosnowych wydawała się najbardziej dominująca.

Terry zamierzał być cicho, aby nie rozpraszać Alice. Jednak z jego strony wnet rozbrzmiał głośny dźwięk. To dźwięczała komórka.
- Klaudia - Terry przeczytał na wyświetlaczu. Następnie spojrzał na Alice. Powinien odbierać?
Alice wytłumiła słuch, ale pozostawała uważna wzrokiem na otoczenie
- Odbierz - poleciła mu. Na razie nie wytropiła żadnego śladu i żaden kultysta nie pojawił się w polu jej widzenia, tak więc mogli sobie pozwolić na sekundę rozmowy z Klaudią. Poza tym, Harper była bardzo ciekawa, po co ta dzwoniła…
- Dać na głośnomówiący? - zapytał de Trafford bo naciśnięciu przycisku połączenia. Jeszcze widział Alice w zachodzącym słońcu. Poza tym jej złote oczy świeciły w mroku i mimowolnie zwracały na siebie uwagę.
Rudowłosa zastanawiała się
- Daj - powiedziała w końcu w zadumie. Nie chciała się przyznać, że chciała wiedzieć w jakiej dokładnie sprawie Klaudia dzwoniła. Jeśli potrzebowała pocieszenia, pomocy lub wsparcia, w porządku… Ale jeśli dzwoniła w jakimś innym celu, Alice miała zamiar dać jej do zrozumienia, że to zły pomysł.
Wnet de Trafford nacisnął kolejny przycisk i rozbrzmiał głos mechanicznych trzasków. To pewnie dlatego, bo nie mieli tu najlepszego możliwego zasięgu. Następnie usłyszeli głos Klaudii.
- To… to pan, panie Trafford? - zapytała Klaudia. Wydawała się zaniepokojona, choć próbowała to ukryć pozornie spokojnym tonem.
- Tak, de Trafford mówiąc dokładniej, Terrence - Anglik przedstawił się. - Powiedz, o co chodzi, Klaudio - poprosił.
- Ja… ma pan teraz czas? Ja… - kobieta zawiesiła głos, jąkając się lekko. To nie pasowało do niej. Wydawała się raczej pewna siebie. Co takiego musiało ją spotkać, aby była aż tak przestraszona, że jej język zaczął się plątać?
Śpiewaczka czekała. Rozglądała się po okolic, czuwając nad sobą i Terrencem, węszyła też, czy nie pojawił się jakiś nowy zapach. Słuchała jednak Klaudii. Jej ton był niepokojący i zastanawiający. Czy stało się coś złego? Miała nadzieję, że jednak nie. Alice zerknęła na telefon i ponownie wróciła do czuwania nad otoczeniem. Szli powoli i praktycznie się zatrzymali na czas tej rozmowy.
- Co ty, Klaudio? - zapytał de Trafford uspokajająco. - Proszę, usiądź gdzieś, zamknij oczy, policz do pięciu lub dziesięciu i powiedz wszystko, co chcesz mi przekazać - rzekł. Śpiewaczce znowu skojarzył się z jej nauczycielem ze szkoły muzycznej. Tamten mówił jej coś podobnego, prosząc, aby zaczęła utwór od początku. W tej chwili, natomiast, Terry namawiał Klaudię, aby swój w ogóle zaczęła.
- Możliwe, że spotkałam tę dziewczynę z ogrodów w Pamplemousses… - zawiesiła głos.
Anglik nic nie odpowiedział, czekając na kolejne słowa Klaudii.
Alice aż drgnęła. Zasłoniła mikrofon telefonu Terrence’a.
- Zapytaj gdzie i czy czegoś chciała - powiedziała cicho i odsłoniła telefon. Czy Tuonetar miała do nich jakąś sprawę? Czy chodziło o coś innego? Chciała się dowiedzieć bo domyślała się, że to może być bardzo istotne. Zastanawiało ją też, czemu ten fakt tak wstrząsnął Klaudię.
- Gdzie ją widziałaś? Czego chciała? Rozmawiała z tobą, czy tylko ją zobaczyłaś? - zapytał de Trafford.
- Ja… - Klaudia głośno przełknęła ślinę. - Zostawiłam torebkę tam, gdzie jedliśmy pizzę. Z głupoty. Wróciłam się, aby ją odzyskać. Pamiętam, jak twoja dziewczyna nawet pytała mnie, czy mam prawo jazdy, natomiast nie miałam przy sobie całej torby… - parsknęła gorzko. - No i ona tam była. Wypytywała o nas. A w ogóle… co teraz robicie? - zapytała. - Gdzie jesteście?
Harper wzruszyła ramionami, żeby Terrence coś wymyślił. Tymczasem miała też nadzieję, że dopyta o Tuonetar. Ciekawiło ją o co dokładnie ta wypytywała. I skąd już wiedziała, że zakręcili się wokół tej sprawy. Przecież nie spotkali się jeszcze ani razu zupełnie osobiście, to wyglądało na to że bogini skądś wiedziała, że jednak nie porzucili tematu. I co więcej, że nawet Klaudia była w to zaplątana, choć postronnie. Ile tak naprawdę o tym co działo się na Mauritiusie wiedzieli bogowie Tuoneli?
- Mam mówić prawdę? - Terry zapytał po wyciszeniu telefonu. Kiedy jednak spostrzegł, że Alice wzruszyła ramionami, skinął głową. - Bracia Alice zaginęli ostatnio w Port Louis. To nie jest żadna tajemnica. Policja ich poszukuje, ale mam nadzieję, że nam uda się ich znaleźć. Choć nie mielibyśmy nic przeciwko, gdyby to oni sprowadzili ich pierwsi. Oby tylko byli żywi i zdrowi - dodał.
- Porwali ich ci Muzułmanie, którzy strzelali w The Deck? - Klaudia zapytała szybko.
Alice skrzywiła się. Wolała by tok tej rozmowy jednak wrócił do tego co istotne, czyli o co pytała Tuonetar, a nie kręcił się wokół muzułmanów. Zasłoniła mikrofon
- Powiedz, że nie i że akurat w tej chwili nie mamy czasu zbytnio rozwijać się w tej kwestii. Zapytaj ją o co dokładnie pytała tamta kobieta i daj znać, że oddzwonisz potem jak już skończymy to co teraz robimy - wyjaśniła i odjęła dłoń od mikrofonu.
Terry zrócił się do Klaudii.
- Nie, to nie oni. Nie możemy teraz rozmawiać, jesteśmy w środku czegoś ważnego. O co pytała tamta kobieta? Ta, która rozmawiała z Kaariną w dzień jej śmierci.
Klaudia głośno przełknęła ślinę i przez chwilę milczała.
- Najpierw… Weszłam do tej pizzerii. Stała przy kasie i rozmawiała z kelnerką. Wpierw jej nie rozpoznałam, więc przerwałam tylko i poprosiłam o torebkę. Dostałam ją ku mojemu zdziwieniu - rzekła. - Wtedy ta brunetka na mnie spojrzała i powiedziała, że właśnie o mnie rozmawiały. Dziewczynie, która zgubiła torbę… Tak musiała mnie przedstawić kelnerka chwilę wcześniej, a ja się sama, głupia, napatoczyłam… Więc zapytałam ją, co wie o Kaarinie. I o czym rozmawiały wtedy w parku. Powiedziała… że mi powie, ale nie tutaj. Że musimy znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu, gdzie nikt nas nie podsłucha.
Harper wykonała przewijający do przodu ruch ręką, oczywiście po to, by Terrence pociągnął Klaudię za język do dalszego rozwijania swej opowieści. Poszła z nią? Została porwana? Była teraz jakimś zakładnikiem? Czy po prostu rozmawiały? Śpiewaczka skakała swoją uwaga pomiędzy telefonem a otoczeniem, wolała by jednak nic złego im się nie stało, bo zagadali się z Klaudią.
- Klaudia, streszczaj się i mów szybciej, bo aż mnie głowa rozbolała z tego suspensu. Proszę - Terry rzekł nieco ostrzej.
- I kiedy wyszłam z nią… wtedy… Był taki samochód. Bałam się, ale wsiadłam do niego. W środku znajdował się mężczyzna… A potem pojechaliśmy i…
Gdzieś w tle rozległo się piknięcie.
- Mamy ich - usłyszeli cichy, męski szept.
- Gdzie są? - zapytała jakaś kobieta
- Pod Rochester Falls.
Mówili po fińsku.
- Ja… p-przepraszam was! - Klaudia wybuchnęła żałosnym, a jednocześnie mrożącym krew w żyłach płaczem i połączenie uległo przerwaniu.
Alice wstrzymała oddech… Spojrzała na Terrence’a
- To był fiński… Ktoś nas namierzył… za jej sprawą… Cokolwiek i ktokolwiek tam był, nie podoba mi się to w ogóle - mruknęła.
- Musimy szybko załatwić sprawę tutaj i wracać, najlepiej trochę inną trasą, bo zgaduję że ktoś usiądzie nam na ogonie? Do cholery… - mruknęła. Teraz jednak mogła się już w pełni skoncentrować na otoczeniu. Ruszyła przed siebie, nasłuchując i rozglądając się.
Terry był wściekły. Nic nie powiedział, jednak jego mina przypominała tę, którą miał tego ranka. Alice przez moment przestraszyła się, że może zacznie rzucać kamieniami, albo rozwalać drzewa, jednak pohamował się.
- Kurwa - cicho syknął. - Jestem bezużyteczny - mruknął, idąc u jej boku. To było suche stwierdzenie faktu, nie żadne wołanie o coś, co połechtałoby jego ego. - Do jasnej cholery, powinienem być lepszy, mądrzejszy i bardziej doświadczony. Nie wpadać w pierwszą podstawioną, idiotyczną pułapkę… - zazgrzytał zębami.
- Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem Terrence. Tym tematem zajmiemy się, gdy zwali nam się już na głowę. Skąd mogliśmy wiedzieć, że będą nas namierzać. Przecież do tej pory ani my ich nie szukaliśmy, ani oni nas. Zresztą, ktokolwiek to jest… Swoją drogą… To zastanawiające… Nie, teraz musimy się skupić na kultystach. Nie rozpraszajmy się tym. Po prostu miejmy to na uwadze - powiedziała i dotknęła ramienia Terry’ego. Znów pokazała mu by był cicho i podkręciła słuch. W końcu przemieszczali się dalej, a ona musiała znaleźć jakieś ślady. Miała nadzieję, że się nie pomylili i jednak byli w dobry miejscu. Nie chciałaby, żeby się okazało, że przybyli tu na marne…

Szli bez przerwy i drzewa wokół nich zagęszczały się. Było ich coraz więcej rosły szerzej. To wyglądało jak prawdziwy las, choć trochę egzotyczny. Niektóre gatunki drzew wydawały się znajome, ale inne było kompletnie dziwne i wyjątkowe. Alice nieco rozpraszała się tym. Jednak była bardzo czujna. Wnet usłyszała cichy szum wody. Czy to był wodospad? Ciężko jej było stwierdzić, jak dokładnie daleko znajdował się, ale bez wątpienia Terry jeszcze nie mógł go usłyszeć.
- Jak tu spokojnie… - mruknął mężczyzna.
Rzeczywiście tak było. Nieliczne nocne ptaki zaczęły pohukiwać pod czernią nieba. Znajdowało się na nim dużo gwiazd oraz jasny księżyc, jednak Alice nie widziała go zbyt dobrze z powodu gęstej korony drzew. Jeszcze nie była w stanie stwierdzić, czy w pobliżu nie było żadnych ludzi… ale nie wyczuwała ich ciał.
Alice nasłuchiwała cały czas. Po tym co powiedział Terrence kiwnęła głową
- Mhmm… - odpowiedziała tylko w zamyśleniu. Była cały czas skupiona na otoczeniu, by potencjalny przeciwnik ich nie zdołał zajść i zaskoczyć. Wolała, by to oni zaskoczyli ich, nie na odwrót. Już dziś raz zostali przechytrzeni. To o jeden raz za dużo. Cały czas korzystała ze swych podkręconych zmysłów, starała się jednak nie przeciążyć żadnego jak to było z jej słuchem na Champs, że aż krew leciała jej z uszu…
Szum wody robił się coraz głośniejszy. Nie widziała wokoło żadnych ludzi, ani pułapek. A wzrok miała bystrzejszy od któregokolwiek ze zwykłych, żyjących osób. Węch również jej nie alarmował, więc była przekonana, że przynajmniej akurat w tej chwili nie grozi im niebezpieczeństwo. Byli coraz bliżej wodospadu. Słyszała go wyraźnie i Terry też już musiał odbierać przynajmniej cichy szmer.
- Słyszysz to? - zapytał. - Może oszalałem, ale jestem przekonany, że przed chwilą słyszałem jakby szum. Tylko musisz się wsłuchać - na jego twarzy zagościła skoncentrowana mina. - Nie, teraz nie słyszę. Nieważne - machnął ręką.
Alice parsknęła lekko
- Terrence, ja słysze szum od jakichś dwustu metrów. Zbliżamy się do wodospadu, jak mi się zdaje - wyjaśniła szeptem. Przysłuchiwała się dalej, czy jakieś obce dźwięki nie zakłócały dźwięków nocnej natury. Węszyła też nadal i rozglądała się. Poza ludźmi szukała też… Na przykład przyczepy, czy aut…
Na razie niczego takiego nie widziała. Jednak do jej oczu docierał… blask. Ktoś musiał zapalić światła w pobliżu wodospadu. A to znaczyło, że ktoś tam się znajdował. I rzeczywiście, kiedy wiatr zmienił kierunek i zaczął wiać w stronę południa, prosto na nią, poczuła mieszankę ludzkich zapachów. W tym potu, który był chyba najmocniejszy. Jednak nie słyszała wciąż żadnych niepokojących dźwięków. Pewnie wodospad zagłuszał wszelkie rozmowy. Alice oceniła, że jeszcze pięćdziesiąt kroków i go zobaczą. Mogli ruszyć prosto… albo skręcić nieco w bok. To byłaby dłuższa trasa, ale zachodząc Rochester Falls od boku mieli mniejsze szanse na ujawnienie się.
- Ktoś tam jest… Skręćmy w tę stronę - zasugerowała Harper i sama zapoczątkowała ten ruch. Starała się uważnie przysłuchiwać, żeby dowiedzieć się czy to byli jacyś turyści, lub miejscowi, którzy zrobili sobie po prostu biwak, czy to rzeczywiście byli ci przeklęci kultyści.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=2iab1mvyjho[/media]

Wnet dotarli na miejsce. Poruszali się, ugięci w pół i skryci wśród coraz bujniejszej roślinności. Znaleźli się na skraju skarpy. Tuż przed nimi znajdowało się ciemne niczym atrament jezioro w kształcie prostokąta. Po prawej stronie znajdowały się skały. Były szare, brązowe i czarne. Miejscami nawet białe. Bardzo charakterystycznie ułożone. Można było wspinać się po nich z łatwością, jakby były schodami. Spływała po nich woda. Przyjemnie szumiała, choć Alice musiała nieco przyciszyć słuch, inaczej hałas otumaniłby ją. Po lewej stronie, w dole, znajdowało się coś w rodzaju plaży, co potem przedłużało się w las, którym szli. Gdyby nie skręcili w bok, zapewne doszliby do Rochester Falls od tej właśnie strony. Na szczęście znajdowali się na skarpie, kompletnie ukryci wśród roślin, których Alice nie potrafiła nawet sklasyfikować do drzew czy też krzewów.
- Cholera… - szepnął de Trafford.


Na poszczególnych stopniach, składających się na ścianę wodospadu, stały czarne, proste, wysportowane sylwetki. Odziane w czarne szaty ze szpiczastym kapturem. Alice rozpoznała te osoby błyskawicznie. Stali nieruchomo i w pierwszej chwili ich nie zauważyła. Mogła posiadać nadnaturalne zmysły, ale kultyści potrafiliby oszukać spostrzegawczość każdego. Na jeziorze znajdowała się drobna, ozdobna łódka, na której siedział mężczyzna, również ubrany w czerń. Trzymał na udach długi łuk, a za nim spoczywał kołczan strzał. Alice zrozumiała, że zebrani modlili się.
Harper z jednej strony spięła się na widok kultystów, bo wracały wspomnienia sprzed dwóch dni, a z drugiej strony cieszyło ją, bo najwyraźniej znaleźli to, czego szukali. Alice wykonała krótki ruch ręką
- Widzisz ich? - zapytała cichutko. To, że ona ich dostrzegała, wcale nie musiało oznaczać, że de Trafford też już odnotował postacie na stopniach. Alice zaczęła ich liczyć. Szukała też przyczepy, czy campera w pobliżu. Wypatrywała też tego źródła światła, które widziała wcześniej. Teraz go nie widziała. Wkrótce jednak tajemnica rozjaśniła się - dosłownie - kiedy każdy z kultystów wyjął czerwoną świeczkę i zapalił ją. Było to dziwnie piękne, ale głównie cholernie niepokojące.
- Oh… tak, oczywiście - mruknął de Trafford. - Zwłaszcza teraz.
Rozległo ciche nucenie. Alice na początku nie była w stanie rozpoznać słów. Przeklęty wodospad tłumił je znakomicie, mimo że znajdowali się na skarpie tuż przy nim. A może właśnie dlatego. Kultyści zresztą nie zdzierali sobie gardeł. Stopniowo jednak ich monotonna pieśń robiła się coraz głośniejsza. Zamknęła oczy, aby skoncentrować się.

Cytat:
Jacy piękni. Jacy wspaniali. Jacy dostojni. O wy, którzy ukazaliście się we śnie proroka. Ci, którzy bezustannie czuwacie nad klepsydrą życia. Mrok, który was spowija. Wykąpiemy się w nim. Zbliży nas do was. Zażyjmy przeklętą komunię i złączmy się w jedności.
- Rozumiesz coś z tego? - zapytał de Trafford.
 
Ombrose jest offline