Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-07-2019, 18:22   #281
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Tak, nie wyglądało na to, aby miało padać. Przynajmniej ten jeden szczegół im sprzyjał. Alice rozejrzała się. Drzewa rosły nierównym pasem, jednak były bardzo gęste. Zapewne niegdyś to wszystko zarastał las, ale został wykarczowany na pola. Nie usunięto jednak całej zieleni, gdyż nieopodal znajdował się wodospad i chyba uznano, że lepiej będzie prezentował się turystom w naturalnym otoczeniu, niż wśród kombajnów. To najbliższych zabudowań - które znajdowały się na południowym-zachodzie od nich - dzielił ich dystans całego pola pszenicy, czyli około dwustu metrów. Znajdował się tam ciąg budynków, w którym zapewne mieszkali rolnicy. Jakieś sto metrów na zachód wybudowano dwie szklarnie pośrodku roli. Alice oczywiście nie wiedziała, czy to były niewinne budynki, czy może przetrzymywano w środku jej braci. Wszystko było możliwe. Wiedziała, że na północy, też jakieś dwieście metrów od nich, znajdował się duży budynek, a obok niego kilka przybocznych, ale nie widziała go akurat w tej chwili. Pamiętała go jednak z mapy, którą zobaczyła w samochodzie. Ten już zniknął im z oczu. Bahri pożegnał się i nie pozostał po nim ani ślad.
- Myślę, że możemy na nim polegać. A może po prostu jest przystojny i nie potrafię myśleć głową - rzekł Terry. - Widzisz jakieś zagrożenia? Jestem gotowy do eksterminacji kultystów - uśmiechnął się półgębkiem. - Myśl o mnie jak o twardym, bardzo grubym… pistolecie, którym możesz strzelać do wrogów.
Alice wodziła wzrokiem po okolicy, a jej oczy stały się złote i zwęziły się jej źrenice. Kiedy de Trafford zaserwował jej ostatni tekst, zarumieniła się i zerknęła na niego tymi nieco nieludzkimi ślepiami.
- A niech cię Terrence - powiedziała i uśmiechnęła się lekko. Znów rozejrzała się. Zaczęła węszyć.
- Mów teraz ciszej, za chwilę zacznę nasłuchiwać mocniej. Spróbuję wytropić potencjalny punkt startu naszych poszukiwań, a kultyści do wystrzelania sami się znajdą - powiedziała i skupiła się. Przetrzymywani ludzie… Pamiętała zapach campera, szukała czegoś podobnego z którejkolwiek strony. Dalej się rozglądała i tak jak zapowiedziała, przytknęła palec do ust dając znać Terrence’owi i zaczęła nasłuchiwać. Stawiała teraz nieco wolniejsze kroki wyczulona na otoczenie. Szukała.

Znajdowali się na samym skraju lasu, o ile tak wielkim słowem można było nazwać pas drzew w tym miejscu. Nie był zbyt szeroki i docierały do niej głównie zapachy z pól. Dojrzewająca kukurydza, rozkładająca się mysz, końskie odchody, świeżo skopana ziemia oraz wątły zapach ogniska i pieczonych ziemniaków, ale dobiegający od strony domów farmerów. Tutaj, wśród drzew Alice wyczuwała żywicę oraz jelenie. Nawet nie wiedziała skąd wiedziała, jak pachną te ostatnie, przecież żadnego w życiu nie wąchała. A jednak czuła pewność. Może przyszła wraz z pakietem zmysłów Łowcy. Oprócz tego świeża woń igieł sosnowych wydawała się najbardziej dominująca.

Terry zamierzał być cicho, aby nie rozpraszać Alice. Jednak z jego strony wnet rozbrzmiał głośny dźwięk. To dźwięczała komórka.
- Klaudia - Terry przeczytał na wyświetlaczu. Następnie spojrzał na Alice. Powinien odbierać?
Alice wytłumiła słuch, ale pozostawała uważna wzrokiem na otoczenie
- Odbierz - poleciła mu. Na razie nie wytropiła żadnego śladu i żaden kultysta nie pojawił się w polu jej widzenia, tak więc mogli sobie pozwolić na sekundę rozmowy z Klaudią. Poza tym, Harper była bardzo ciekawa, po co ta dzwoniła…
- Dać na głośnomówiący? - zapytał de Trafford bo naciśnięciu przycisku połączenia. Jeszcze widział Alice w zachodzącym słońcu. Poza tym jej złote oczy świeciły w mroku i mimowolnie zwracały na siebie uwagę.
Rudowłosa zastanawiała się
- Daj - powiedziała w końcu w zadumie. Nie chciała się przyznać, że chciała wiedzieć w jakiej dokładnie sprawie Klaudia dzwoniła. Jeśli potrzebowała pocieszenia, pomocy lub wsparcia, w porządku… Ale jeśli dzwoniła w jakimś innym celu, Alice miała zamiar dać jej do zrozumienia, że to zły pomysł.
Wnet de Trafford nacisnął kolejny przycisk i rozbrzmiał głos mechanicznych trzasków. To pewnie dlatego, bo nie mieli tu najlepszego możliwego zasięgu. Następnie usłyszeli głos Klaudii.
- To… to pan, panie Trafford? - zapytała Klaudia. Wydawała się zaniepokojona, choć próbowała to ukryć pozornie spokojnym tonem.
- Tak, de Trafford mówiąc dokładniej, Terrence - Anglik przedstawił się. - Powiedz, o co chodzi, Klaudio - poprosił.
- Ja… ma pan teraz czas? Ja… - kobieta zawiesiła głos, jąkając się lekko. To nie pasowało do niej. Wydawała się raczej pewna siebie. Co takiego musiało ją spotkać, aby była aż tak przestraszona, że jej język zaczął się plątać?
Śpiewaczka czekała. Rozglądała się po okolic, czuwając nad sobą i Terrencem, węszyła też, czy nie pojawił się jakiś nowy zapach. Słuchała jednak Klaudii. Jej ton był niepokojący i zastanawiający. Czy stało się coś złego? Miała nadzieję, że jednak nie. Alice zerknęła na telefon i ponownie wróciła do czuwania nad otoczeniem. Szli powoli i praktycznie się zatrzymali na czas tej rozmowy.
- Co ty, Klaudio? - zapytał de Trafford uspokajająco. - Proszę, usiądź gdzieś, zamknij oczy, policz do pięciu lub dziesięciu i powiedz wszystko, co chcesz mi przekazać - rzekł. Śpiewaczce znowu skojarzył się z jej nauczycielem ze szkoły muzycznej. Tamten mówił jej coś podobnego, prosząc, aby zaczęła utwór od początku. W tej chwili, natomiast, Terry namawiał Klaudię, aby swój w ogóle zaczęła.
- Możliwe, że spotkałam tę dziewczynę z ogrodów w Pamplemousses… - zawiesiła głos.
Anglik nic nie odpowiedział, czekając na kolejne słowa Klaudii.
Alice aż drgnęła. Zasłoniła mikrofon telefonu Terrence’a.
- Zapytaj gdzie i czy czegoś chciała - powiedziała cicho i odsłoniła telefon. Czy Tuonetar miała do nich jakąś sprawę? Czy chodziło o coś innego? Chciała się dowiedzieć bo domyślała się, że to może być bardzo istotne. Zastanawiało ją też, czemu ten fakt tak wstrząsnął Klaudię.
- Gdzie ją widziałaś? Czego chciała? Rozmawiała z tobą, czy tylko ją zobaczyłaś? - zapytał de Trafford.
- Ja… - Klaudia głośno przełknęła ślinę. - Zostawiłam torebkę tam, gdzie jedliśmy pizzę. Z głupoty. Wróciłam się, aby ją odzyskać. Pamiętam, jak twoja dziewczyna nawet pytała mnie, czy mam prawo jazdy, natomiast nie miałam przy sobie całej torby… - parsknęła gorzko. - No i ona tam była. Wypytywała o nas. A w ogóle… co teraz robicie? - zapytała. - Gdzie jesteście?
Harper wzruszyła ramionami, żeby Terrence coś wymyślił. Tymczasem miała też nadzieję, że dopyta o Tuonetar. Ciekawiło ją o co dokładnie ta wypytywała. I skąd już wiedziała, że zakręcili się wokół tej sprawy. Przecież nie spotkali się jeszcze ani razu zupełnie osobiście, to wyglądało na to że bogini skądś wiedziała, że jednak nie porzucili tematu. I co więcej, że nawet Klaudia była w to zaplątana, choć postronnie. Ile tak naprawdę o tym co działo się na Mauritiusie wiedzieli bogowie Tuoneli?
- Mam mówić prawdę? - Terry zapytał po wyciszeniu telefonu. Kiedy jednak spostrzegł, że Alice wzruszyła ramionami, skinął głową. - Bracia Alice zaginęli ostatnio w Port Louis. To nie jest żadna tajemnica. Policja ich poszukuje, ale mam nadzieję, że nam uda się ich znaleźć. Choć nie mielibyśmy nic przeciwko, gdyby to oni sprowadzili ich pierwsi. Oby tylko byli żywi i zdrowi - dodał.
- Porwali ich ci Muzułmanie, którzy strzelali w The Deck? - Klaudia zapytała szybko.
Alice skrzywiła się. Wolała by tok tej rozmowy jednak wrócił do tego co istotne, czyli o co pytała Tuonetar, a nie kręcił się wokół muzułmanów. Zasłoniła mikrofon
- Powiedz, że nie i że akurat w tej chwili nie mamy czasu zbytnio rozwijać się w tej kwestii. Zapytaj ją o co dokładnie pytała tamta kobieta i daj znać, że oddzwonisz potem jak już skończymy to co teraz robimy - wyjaśniła i odjęła dłoń od mikrofonu.
Terry zrócił się do Klaudii.
- Nie, to nie oni. Nie możemy teraz rozmawiać, jesteśmy w środku czegoś ważnego. O co pytała tamta kobieta? Ta, która rozmawiała z Kaariną w dzień jej śmierci.
Klaudia głośno przełknęła ślinę i przez chwilę milczała.
- Najpierw… Weszłam do tej pizzerii. Stała przy kasie i rozmawiała z kelnerką. Wpierw jej nie rozpoznałam, więc przerwałam tylko i poprosiłam o torebkę. Dostałam ją ku mojemu zdziwieniu - rzekła. - Wtedy ta brunetka na mnie spojrzała i powiedziała, że właśnie o mnie rozmawiały. Dziewczynie, która zgubiła torbę… Tak musiała mnie przedstawić kelnerka chwilę wcześniej, a ja się sama, głupia, napatoczyłam… Więc zapytałam ją, co wie o Kaarinie. I o czym rozmawiały wtedy w parku. Powiedziała… że mi powie, ale nie tutaj. Że musimy znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu, gdzie nikt nas nie podsłucha.
Harper wykonała przewijający do przodu ruch ręką, oczywiście po to, by Terrence pociągnął Klaudię za język do dalszego rozwijania swej opowieści. Poszła z nią? Została porwana? Była teraz jakimś zakładnikiem? Czy po prostu rozmawiały? Śpiewaczka skakała swoją uwaga pomiędzy telefonem a otoczeniem, wolała by jednak nic złego im się nie stało, bo zagadali się z Klaudią.
- Klaudia, streszczaj się i mów szybciej, bo aż mnie głowa rozbolała z tego suspensu. Proszę - Terry rzekł nieco ostrzej.
- I kiedy wyszłam z nią… wtedy… Był taki samochód. Bałam się, ale wsiadłam do niego. W środku znajdował się mężczyzna… A potem pojechaliśmy i…
Gdzieś w tle rozległo się piknięcie.
- Mamy ich - usłyszeli cichy, męski szept.
- Gdzie są? - zapytała jakaś kobieta
- Pod Rochester Falls.
Mówili po fińsku.
- Ja… p-przepraszam was! - Klaudia wybuchnęła żałosnym, a jednocześnie mrożącym krew w żyłach płaczem i połączenie uległo przerwaniu.
Alice wstrzymała oddech… Spojrzała na Terrence’a
- To był fiński… Ktoś nas namierzył… za jej sprawą… Cokolwiek i ktokolwiek tam był, nie podoba mi się to w ogóle - mruknęła.
- Musimy szybko załatwić sprawę tutaj i wracać, najlepiej trochę inną trasą, bo zgaduję że ktoś usiądzie nam na ogonie? Do cholery… - mruknęła. Teraz jednak mogła się już w pełni skoncentrować na otoczeniu. Ruszyła przed siebie, nasłuchując i rozglądając się.
Terry był wściekły. Nic nie powiedział, jednak jego mina przypominała tę, którą miał tego ranka. Alice przez moment przestraszyła się, że może zacznie rzucać kamieniami, albo rozwalać drzewa, jednak pohamował się.
- Kurwa - cicho syknął. - Jestem bezużyteczny - mruknął, idąc u jej boku. To było suche stwierdzenie faktu, nie żadne wołanie o coś, co połechtałoby jego ego. - Do jasnej cholery, powinienem być lepszy, mądrzejszy i bardziej doświadczony. Nie wpadać w pierwszą podstawioną, idiotyczną pułapkę… - zazgrzytał zębami.
- Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem Terrence. Tym tematem zajmiemy się, gdy zwali nam się już na głowę. Skąd mogliśmy wiedzieć, że będą nas namierzać. Przecież do tej pory ani my ich nie szukaliśmy, ani oni nas. Zresztą, ktokolwiek to jest… Swoją drogą… To zastanawiające… Nie, teraz musimy się skupić na kultystach. Nie rozpraszajmy się tym. Po prostu miejmy to na uwadze - powiedziała i dotknęła ramienia Terry’ego. Znów pokazała mu by był cicho i podkręciła słuch. W końcu przemieszczali się dalej, a ona musiała znaleźć jakieś ślady. Miała nadzieję, że się nie pomylili i jednak byli w dobry miejscu. Nie chciałaby, żeby się okazało, że przybyli tu na marne…

Szli bez przerwy i drzewa wokół nich zagęszczały się. Było ich coraz więcej rosły szerzej. To wyglądało jak prawdziwy las, choć trochę egzotyczny. Niektóre gatunki drzew wydawały się znajome, ale inne było kompletnie dziwne i wyjątkowe. Alice nieco rozpraszała się tym. Jednak była bardzo czujna. Wnet usłyszała cichy szum wody. Czy to był wodospad? Ciężko jej było stwierdzić, jak dokładnie daleko znajdował się, ale bez wątpienia Terry jeszcze nie mógł go usłyszeć.
- Jak tu spokojnie… - mruknął mężczyzna.
Rzeczywiście tak było. Nieliczne nocne ptaki zaczęły pohukiwać pod czernią nieba. Znajdowało się na nim dużo gwiazd oraz jasny księżyc, jednak Alice nie widziała go zbyt dobrze z powodu gęstej korony drzew. Jeszcze nie była w stanie stwierdzić, czy w pobliżu nie było żadnych ludzi… ale nie wyczuwała ich ciał.
Alice nasłuchiwała cały czas. Po tym co powiedział Terrence kiwnęła głową
- Mhmm… - odpowiedziała tylko w zamyśleniu. Była cały czas skupiona na otoczeniu, by potencjalny przeciwnik ich nie zdołał zajść i zaskoczyć. Wolała, by to oni zaskoczyli ich, nie na odwrót. Już dziś raz zostali przechytrzeni. To o jeden raz za dużo. Cały czas korzystała ze swych podkręconych zmysłów, starała się jednak nie przeciążyć żadnego jak to było z jej słuchem na Champs, że aż krew leciała jej z uszu…
Szum wody robił się coraz głośniejszy. Nie widziała wokoło żadnych ludzi, ani pułapek. A wzrok miała bystrzejszy od któregokolwiek ze zwykłych, żyjących osób. Węch również jej nie alarmował, więc była przekonana, że przynajmniej akurat w tej chwili nie grozi im niebezpieczeństwo. Byli coraz bliżej wodospadu. Słyszała go wyraźnie i Terry też już musiał odbierać przynajmniej cichy szmer.
- Słyszysz to? - zapytał. - Może oszalałem, ale jestem przekonany, że przed chwilą słyszałem jakby szum. Tylko musisz się wsłuchać - na jego twarzy zagościła skoncentrowana mina. - Nie, teraz nie słyszę. Nieważne - machnął ręką.
Alice parsknęła lekko
- Terrence, ja słysze szum od jakichś dwustu metrów. Zbliżamy się do wodospadu, jak mi się zdaje - wyjaśniła szeptem. Przysłuchiwała się dalej, czy jakieś obce dźwięki nie zakłócały dźwięków nocnej natury. Węszyła też nadal i rozglądała się. Poza ludźmi szukała też… Na przykład przyczepy, czy aut…
Na razie niczego takiego nie widziała. Jednak do jej oczu docierał… blask. Ktoś musiał zapalić światła w pobliżu wodospadu. A to znaczyło, że ktoś tam się znajdował. I rzeczywiście, kiedy wiatr zmienił kierunek i zaczął wiać w stronę południa, prosto na nią, poczuła mieszankę ludzkich zapachów. W tym potu, który był chyba najmocniejszy. Jednak nie słyszała wciąż żadnych niepokojących dźwięków. Pewnie wodospad zagłuszał wszelkie rozmowy. Alice oceniła, że jeszcze pięćdziesiąt kroków i go zobaczą. Mogli ruszyć prosto… albo skręcić nieco w bok. To byłaby dłuższa trasa, ale zachodząc Rochester Falls od boku mieli mniejsze szanse na ujawnienie się.
- Ktoś tam jest… Skręćmy w tę stronę - zasugerowała Harper i sama zapoczątkowała ten ruch. Starała się uważnie przysłuchiwać, żeby dowiedzieć się czy to byli jacyś turyści, lub miejscowi, którzy zrobili sobie po prostu biwak, czy to rzeczywiście byli ci przeklęci kultyści.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=2iab1mvyjho[/media]

Wnet dotarli na miejsce. Poruszali się, ugięci w pół i skryci wśród coraz bujniejszej roślinności. Znaleźli się na skraju skarpy. Tuż przed nimi znajdowało się ciemne niczym atrament jezioro w kształcie prostokąta. Po prawej stronie znajdowały się skały. Były szare, brązowe i czarne. Miejscami nawet białe. Bardzo charakterystycznie ułożone. Można było wspinać się po nich z łatwością, jakby były schodami. Spływała po nich woda. Przyjemnie szumiała, choć Alice musiała nieco przyciszyć słuch, inaczej hałas otumaniłby ją. Po lewej stronie, w dole, znajdowało się coś w rodzaju plaży, co potem przedłużało się w las, którym szli. Gdyby nie skręcili w bok, zapewne doszliby do Rochester Falls od tej właśnie strony. Na szczęście znajdowali się na skarpie, kompletnie ukryci wśród roślin, których Alice nie potrafiła nawet sklasyfikować do drzew czy też krzewów.
- Cholera… - szepnął de Trafford.


Na poszczególnych stopniach, składających się na ścianę wodospadu, stały czarne, proste, wysportowane sylwetki. Odziane w czarne szaty ze szpiczastym kapturem. Alice rozpoznała te osoby błyskawicznie. Stali nieruchomo i w pierwszej chwili ich nie zauważyła. Mogła posiadać nadnaturalne zmysły, ale kultyści potrafiliby oszukać spostrzegawczość każdego. Na jeziorze znajdowała się drobna, ozdobna łódka, na której siedział mężczyzna, również ubrany w czerń. Trzymał na udach długi łuk, a za nim spoczywał kołczan strzał. Alice zrozumiała, że zebrani modlili się.
Harper z jednej strony spięła się na widok kultystów, bo wracały wspomnienia sprzed dwóch dni, a z drugiej strony cieszyło ją, bo najwyraźniej znaleźli to, czego szukali. Alice wykonała krótki ruch ręką
- Widzisz ich? - zapytała cichutko. To, że ona ich dostrzegała, wcale nie musiało oznaczać, że de Trafford też już odnotował postacie na stopniach. Alice zaczęła ich liczyć. Szukała też przyczepy, czy campera w pobliżu. Wypatrywała też tego źródła światła, które widziała wcześniej. Teraz go nie widziała. Wkrótce jednak tajemnica rozjaśniła się - dosłownie - kiedy każdy z kultystów wyjął czerwoną świeczkę i zapalił ją. Było to dziwnie piękne, ale głównie cholernie niepokojące.
- Oh… tak, oczywiście - mruknął de Trafford. - Zwłaszcza teraz.
Rozległo ciche nucenie. Alice na początku nie była w stanie rozpoznać słów. Przeklęty wodospad tłumił je znakomicie, mimo że znajdowali się na skarpie tuż przy nim. A może właśnie dlatego. Kultyści zresztą nie zdzierali sobie gardeł. Stopniowo jednak ich monotonna pieśń robiła się coraz głośniejsza. Zamknęła oczy, aby skoncentrować się.

Cytat:
Jacy piękni. Jacy wspaniali. Jacy dostojni. O wy, którzy ukazaliście się we śnie proroka. Ci, którzy bezustannie czuwacie nad klepsydrą życia. Mrok, który was spowija. Wykąpiemy się w nim. Zbliży nas do was. Zażyjmy przeklętą komunię i złączmy się w jedności.
- Rozumiesz coś z tego? - zapytał de Trafford.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 18:25   #282
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper zastanawiała się chwilę
- Że komuś się we śnie pokazali ci co czuwają nad klepsydrą życia… Czy to oznacza bogów śmierci? Generalnie, ewidentnie mają jakiegoś proroka i kogoś czczą. Tyle zrozumiałam. Kogokolwiek by jednak nie czcili, jedyne czego potrzebuję, to by dowiedzieć się gdzie trzymają ofiary - powiedziała poważnie, zerkając na Terrence’a. Dalej pozostawała czujna na ich najbliższe otoczenie, czy czasem nikt ich nie zaszedł.

Cytat:
Wzywamy was. Kochamy was. Prosimy was. Ukażcie się wreszcie i wskażcie nam drogę. My, dzieci pozostawione. My, sługi uniżone. My, wielbiący waszą potęgę. Pragniemy was. Powstańcie, upadłe anioły i nie każcie nam już dłużej spoczywać w tęsknocie.
Śpiewa robił się naprawdę głośny. Teraz Terry też musiał wyraźnie słyszeć głosy.

[quote]Przyjmijcie ofiarę. Przyjmijcie ofiarę. Przyjmijcie ofiarę![/quote[

Skandowali coraz bardziej upiornie. Rochester Falls zalała fala szalonych wrzasków. Krwi! Krwi! Krwi! Tak cały czas.
- Nie mogę tego znieść… - Terry pokręcił głowę, zamykając oczy.
Wtem na szczycie wodospadu pokazało się dwóch kultystów. Pomiędzy nimi znajdowała się szamocząca, naga kobieta. Popchnęli ją. Zaczęła spadać z wysokości. Alice uznała, że powinna przeżyć upadek… Ale wtedy kultysta na łódce nie pozwolił jej na to. Teraz stał dumnie wyprostowany, w pięknej pozie strzeleckiej. Strzała nie pomyliła się. Przebiła ciało kobiety. Ta wpadła w jezioro bez żadnego słyszalnego odgłosu. Szum Rochester Falls wszystko zagłuszał…
Harper wzdrygnęła się na widok tego co nastąpiło. Cieszyło ją jednak, że polecili Bahriemu zostać w aucie, takie wydarzenia mogłyby go wstrząsnąć na amen.
Alice przeniosła wzrok na kultystów na szczycie wodospadu. Doliczyła ją do rozrachunku osób, które widziała. Chciała podać liczbę Terrence’owi, oraz ich rozmieszczenie, na wypadek gdyby zapragnął rozwalić ich. Dobrze by jednak było zachować jednego przy życiu, do przesłuchań… Planowała spokojnie i zastanawiała się. Co oni do diabła czcili. Miała nadzieję, że zaraz się nie okaże, że ci cali muzułmanie z pizzerii to jednak ci dobrzy, a Tuoni i Tuonetar odwalają sobie tu swój mały kościółek…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=MPVq30bPq6I[/media]

Nagle Alice zaniemówiła.
Miejsce, w które wpadła kobieta, zaczęło się jarzyć jasno niczym gwiazda. Następnie nieco przygasło w jasny szkarłat. Barwa zaczęła rozlewać się na spokojne wody jeziora. Pięła się wzdłuż ściany wody, aż na szczyt skalnej ściany. Wnet całe Rochester Falls zrobiło się żywoczerwone. Niczym krew kobiety, która przed chwilą została zabita. Czy to po to kultyści porywali ludzi? Przetrzymywali ich w kamperach w Champs de Mars, czekając aż nadejdzie pora na złożenie ofiary? Pewnie zabijali w najróżniejsze sposoby, bo przecież kilka zwłok znaleziono rozczłonkowanych w koszach na śmieci dookoła toru wyścigowego.
- Słodki Jezu… - Terry szepnął. - O ile… o ile przebywasz w tym miejscu.
Stojący kultysta łucznik wyglądał wspaniale oraz przerażliwie upiornie. Czerwona woda odbijała się w jego czarnych szatach. Wodospad nie tylko zabarwił się, ale również świecił. Całe otoczenie przybrało rdzawego koloru. Drzewa, plaża, krzewy… jedynie gwiazdy były niewzruszenie blade.
- Jezusa w to nie mieszajmy… - odpowiedziała cicho Alice, obserwując całe zajście. Nie miała pojęcia co się tu u diabła działo. Czy to to miejsce miało wysoki PWF? Czy to przez to, że kultyści poświęcali je krwią? A może jedno i drugie? Śpiewaczka nie wiedziała co ma myśleć i na razie po prostu obserwowała czuwając. Ten jegomość w łódce musiał być ważny skoro to z jego ręki składane były ofiary. Powinien zginąć. Od niego na pewno nie dowiedzieliby się za wiele. Potrzebowali jakiejś płotki, która po prostu wiedziałaby gdzie są ofiary. Nie wiedziała jednak na jaki moment powinni z Terrym zaplanować atak. Pozostawała więc na razie po prostu czujna i szukała odpowiedniej chwili.
Pieśń zaczęła się od początku. Kultyści angażowali się coraz bardziej i bardziej. Było to na swój sposób ciekawe. Ktoś kompletnie zdegenerowany uznałby nawet, że piękne. W Rochester Falls, przynajmniej w tej chwili, drzemała przeogromna siła. Była krzykliwa, wibrująca, jaskrawa. Przed chwilą Alice była świadkiem morderstwa, więc dlaczego czuła tutaj tak wiele życia? Nawet ptaki przeraźliwie skrzeczały nad ich głowami. Wiatr również był niespokojny, szeleszcząc gałęziami. Jedynie niebo było bezchmurne. Nie padał deszcze i nie zanosiło się na to. Najwidoczniej aniołowie nie chcieli uronić ani jednej łzy nad zabitą.
Pieśń docierała do kulminacji. Kultyści skandowali “przyjmijcie ofiarę!”. Wtem na górze pojawiły się dwie postacie, które w tej chwili trzymały bardzo mocno… Thomasa.
- Mój Boże… Terrence… To jest mój brat… To Thomas… Nie mogą go zabić. Musimy działać - powiedziała nadal szeptem, teraz całkowicie napięta jak cięciwa. Jej wzrok spoczął na postaci w łódce. Obserwowała czy kultysta szykował się do kolejnego strzału. Oceniała też co robią pozostali kultyści. Nie mogła pozwolić, by jej brat zginął w taki sposób, w takim miejscu. Była przerażona i jednocześnie bardzo zła.
Ale wtedy Thomas został zepchnięto z klifu.
Alice myślała, że nigdy nie zapomni jego lotu. To było równie przerażające jak moment przed uświadomieniem sobie, że Natalie zginęła. Wtedy z rąk Tuoniego, a tym razem… najwyraźniej kogoś, kto chciał mu służyć. Jak wiele udręk Tuonela miała zesłać na Douglasów, zanim dojdzie do wniosku, że już dość?
Thomas nawet nie krzyczał. Po prostu leciał. Bezwładnie niczym zwłoki. Jak gdyby już teraz był nieżywy. Pewnie został naćpany… to było jedyne wytłumaczenie.
- Nie… - szepnął de Trafford.
I wtedy Thomas zastygł w powietrzu, w połowie wysokości ściany wodospadu.
- To teraz ten ze strzałą, bo może mu nie starczy i i tak w niego strzeli. I proszę cię, weźmy go stamtąd, zanim ktoś wyciągnie broń - dodała kolejne prośby do pierwszej o nie spadnięciu Thomasa. Drugie co zrobiła, to starała się wyśledzić skąd do licha przychodzili ci kultyści z ofiarami, no bo przecież nie pojawiali się tam z powietrza…
Pewnie przyjechali tutaj standardową drogą. Terry i Alice wysiedli prędzej, jednak droga do Rochester Falls oczywiście ciągnęła się dalej. Śpiewaczka jednak nie posiadała orientacji wystarczającej, aby stwierdzić, w którą stronę należałoby pójść, aby dostać się do niej. Pewnie gdzieś w pobliżu wejścia do lasu stały zaparkowane ich samochody. A może jednak pojawili się tutaj z powietrza, kto wie, jakie moce posiadali.
- Tak jest - rzekł Terry.
Zwrócił wzrok na kultystę z łukiem… po czym zmrużył oczy.
- Nie… nie mogę - szepnął. - Nie mogę go dosięgnąć! - warknął. - Moja moc nie działa!
- To ściągnij stamtąd Thomasa. Odległość jest za duża? Jak to nie działa, przecież jak skoczyłam z Iglicy to prawie mnie złapałeś… Nieważne. Weźmy stamtąd Thomasa i znajdźmy resztę ofiar. Może jak odciągniemy ich od tej cholernej wody to będzie ci łatwiej - zaproponowała bardzo szybko Alice.
- To jest coś innego… Myślę, że ten kultysta ma jakąś barierę, której nie potrafię spenetrować. Potrafisz zogniskować na nim wzrok?
Śpiewaczka wnet odkryła przedziwną rzecz… O ile mogła wyostrzyć wzrok w ten sposób, aby widzieć każdego innego zakapturzonego osobnika bardzo wyraźnie, to kiedy spoglądała na łucznika… ten wymykał się jej naturalnym zmysłom. O co mogło chodzić? Jezioro zdecydowanie nie miało właściwości takich, jak Antarktyda lub Pittock Mansion. Chyba że uaktywniały się wtedy, kiedy miało się bezpośredni kontakt z taflą jeziora, jak ten kultysta na łódce.
Thomas wnet zaczął lecieć w ich stronę. Wszyscy kultyści patrzyli na niego w milczeniu… ale także zaczęli spoglądać w stronę miejsca, ku któremu leciał… Czy byli w stanie dostrzec Alice i Terry’ego w gęstwinie? Jeśli tak, to żaden z nich nie zareagował krzykiem. Przestali nawet śpiewać. Alice zauważyła, że kultysta napiął łuk, celując w stronę Thomasa…
- Będzie strzelał. Przyspiesz, albo zmień położenie Thomasa gdy ci dam znak - ostrzegła Terrence’a. Nie chciała, by jej brat został ranny w takiej sytuacji, gdy już niemal był przy nich. Prawie była gotowa wyskoczyć z krzaków, by go chwycić, schować, albo zasłonić sobą przed kultystami. Problem był jednak jeszcze taki, że nie wiedziała gdzie był Arthur i czy w ogóle jeszcze żył… Obawiała się, że mogli się spóźnić w jego temacie, ale z drugiej strony, równie dobrze mógł być kolejną ofiarą w kolejce do wodospadu, więc musieli szybko znaleźć ofiary.

Wszystko działo się błyskawicznie… Alice była świadoma każdej mijającej sekundy. Jednak śmieszne było to, że tak właściwie wiele nie działo się. Kultyści spoglądali na lewitującego Thomasa, ten trząsł się w przeraźliwym strachu… choć może taki wpływ miała na niego telekineza Terry’ego. Łucznik nadal mierzył, a de Trafford koncentrował się na bezpiecznym przetransportowaniu brata Harper. Alice wiedziała, że poruszanie obiektami żywymi było dla niego wyjątkowo trudne. Ludzie i zwierzęta byli bardzo delikatnymi organizmami i wystarczył mały zryw pewnej części ich ciała, aby umarli. Terry potrafił podnieść ogromny pień zwalonego drzewa. Przebicie podatnej ściany aorty było przy tym niczym. Albo zgniecenie miąższu wątroby. Albo skruszenie kości czaszki. Alice zauważyła, że Terry wstrzymał oddech, aby nie dopuścić do niczego takiego. Przypomniała sobie, że jeżeli już musiał sam przemieścić się, to najchętniej stawał na jakimś przedmiocie, na przykład głazie i to jego poruszał siłą woli. Wtedy istniała mniejsza szansa, że naruszy tkankę organizmu. Teraz był kompletnie skoncentrowany na swoim celu. Wtem jednak… kultysta wypuścił strzałę. Ta pomknęła wprost w stronę Thomasa. Jednak… kompletnie nie trafiła. Mężczyzna musiał spiąć się, lub po prostu nie potrafił trafić w ruchomy cel, który nie spadał bezwładnie z wysokości. Rezultat był dość śmieszny, bo strzała trafiła co prawda… ale w jednego z kultystów, którzy stali na ścianie wodospadu. Ten krzyknął bardzo głośno. Alice jednak nie dane było roześmiać się z tego powodu… Niespodziewany hałas zdekoncentrował de Trafforda. Thomas zaczął spadać… aż uderzył prosto w taflę jeziora, idąc na dno.
I to był ten moment, kiedy Alice pękła. Gdy kultyści byli zajęci całą sytuacją związaną z postrzałem w jednego z ludzi, a Thomas spadł do wody, Harper spojrzała na Terrence’a.
- Zmiana planu. Rozwal ich - rzuciła, ale po jej minie Terrence już wiedział co zamierzała zrobić. Harper rzuciła torebkę na ziemię, rozłożyła scyzoryk i wyskoczyła z zarośli, by w momencie gdy dookoła zapanował chaos, a łucznik jeszcze nie naszykował kolejnej strzały, wyskoczyć z ukrycia zarośli i podbiec na brzeg skarpy, po czym skoczyć w dół. Prosto w wodę. Zacięła się w dłoń i pozwoliła by ciepło energii Dubhe, której używała do konsumowania rozeszło się po jej dłoni. Zamknęła scyzoryk i zmrużyła oczy, sama również zamierzając wpaść do wody. Była ciekawa co było silniejsze. Jej moc konsumowania, czy energia, którą wyzwoliły modły. To było teraz mniej ważne. Musiała uratować brata. Wyciągnąć go z wody…

Wpadła do czerwonego szkarłatu. Ten okazał się orzeżwiająco zimny. A zaraz… dziwnie rozgrzany. Czy oszalała? Jak mogła odbierać przeciwstawne bodźce? To trochę tak, jakby znalazła się w strumieniu ciekłego azotu. Niby zimny, ale piecze. Jednak nie czuła bólu. Jedynie dyskomfort, do którego po chwili przyzwyczaiła się. Rozwarła oczy. Nawet pod taflą woda świeciła jasną, głęboką czerwienią, do której domieszało się jej złoto. Czuła mrowienie na policzkach i dłoniach - w miejscach, w których uderzyła w jezioro. Poruszyła rękami, czując pierwotny, ludzki strach. Czy utonie? Wystarczy jej powietrza? Skok z iglicy na środku Bałtyku był dużo bardziej okropny, jednak ten nie różnił się od niego aż tak bardzo. Rozejrzała się. Spostrzegła Thomasa. Ten bezwiednie opadał na dno. Poczuła ukłucie strachu, widząc go pośród czerwieni. Jakby to wszystko było krwią, którą wylał… Przed oczami pojawiły jej się rozczłonkowane zwłoki Natalie. Czy Bóg naprawdę był aż tak okrutny? Choć wszystko, na co napotkała Alice, wskazywało… że nie istniał. Kompletnie i nieodwracalnie. Słyszała jakieś dźwięki nad sobą, ale nie była w stanie stwierdzić, czy to krzyki kultystów wywołane strachem przed Terrym - jak miała nadzieję - czy może tylko rozgrzewali się nawzajem do walki.
Rudowłosa skoncentrowała się i zaczęła płynąc w stronę Thomasa. Chciała go złapać. Wyciągnąć z tej wody. Nie mogła pozwolić by utonął. Przeżył już tak wiele, nie mógł teraz umrzeć i to na jej oczach. Machała nogami i rozpychała wodę rękoma. Musiała się do niego dostać… Nie panikowała, mimo wewnętrznego niepokoju i napięcia. Skoncentrowała się na ratowaniu brata. Na wszystko inne czas przyjdzie potem…
Płynęła. Miała wrażenie, że porusza się między prądami rozgrzanej lawy. Chłonęła to wszystko. Konsumowała. Jednak… to miejsce, czy też rytuał, musiał być dość silny. Nie potrafiła jednocześnie poruszać się i wchłaniać. Musiała zdecydować.
Najpierw musiała dać bratu choć trochę tlenu. Skoncentrowała się więc najpierw na tym, by go uratować. A gdy zacznie znów oddychać, zamierzała skonsumować rytuał. W końcu sama też nie mogła utonąć, a tu liczyły się sekundy. Konsumowanie mogło poczekać te kilka chwil.
Mięśnie piekły ją żywym ogniem, choć wydawało się to dziwne, bo przecież jeszcze nie wytężyła ich do granic możliwości. Rozgarniała szkarłatną wodę przed sobą, aby zbliżyć się do Thomasa. Była coraz bliżej niego… ale mężczyzna opadał. To był szalony, bezlitosny wyścig i do samego końca nie wiedziała, czy go wygra. A jednak… udało jej się to! Wczepiła ręce w ramiona brata. Ten nagle rozwarł oczy. Bardzo szeroko. Był dojrzałym mężczyzną, a jednak wyglądał jak dziecko. Zagubione, przestraszone i niepewne. A także… nie do końca kontaktujące. Alice uświadomiła sobie, że Thomas naprawdę został nafaszerowany jakimiś narkotykami. Nawet teraz wydawał się senny i jakby w nieco innym świecie. Choć przecież… topił się. Jak wielkie dawki musiał dostać? Co gorsza… Alice uświadomiła sobie, że zaczynało jej brakować tlenu. A do powierzchni jeziora było dobre trzydzieści metrów.
Złapała mocno Thomasa, przytulając go do siebie i zaczęła machać nogami, obracając siebie i jego w górę. Musiała ostatkiem tlenu dotrzeć na górę. Nie mogła się poddać. Terrence był pewnie zbyt zajęty, by odnotować fakt, że potrzebowała pomocy. Zdana w tej chwili wyłącznie na siebie, walczyła o to by uratować Douglasa i siebie. Nie miała zamiaru się poddać. Widziała i przeżyła gorsze rzeczy. Była zdecydowanie zacięta, by wyciągnąć brata z wody i samej zaczerpnąć oddechu. A potem zamierzała skonsumować ten rytuał i posiąść więcej mocy. Miała plany. Nie mogła dopuścić, by do nich nie doszło. Uparcie więc walczyła ze swoimi granicami, czasem, a także siłą. Pomogło zapewne to, że poświęcała dwa dni w tygodniu, przebywając w posiadłości de Trafforda na treningi. Czegoś się nauczyła jednak po Helsinkach…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-07-2019, 18:26   #283
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Tylko czy była w stanie wyciągnąć takiej głębokości mężczyznę z lekką nadwagą, kiedy jej samej brakowało powietrza w płucach? Co prawda dbała o ciało i tylko to ją w tej chwili ratowało, jednak nie była żadnym komandosem. Jedynie kobietą. I nie miała wcale budowy zdobywczyni złota w zawodach olimpijskich. Lecz wtedy… uaktywniło się w niej coś pierwotnego. Przestała myśleć, analizować, planować. Został już tylko instynkt topiącego się zwierzęcia. Wczepiła się mocno w Thomasa i odnalazła w swoich mięśniach niespodziewane pokłady siły. Wysiliła każdy centymetr mięśni swojego ciała. I to dało rezultaty. Do samego końca była pewna, że miota się niczym motylek ze skrzydłami przebitymi igłą. Stara się z całych sił, ale jej los już jest przesądzony. Ale wtedy wynurzyła się. Zaczerpnęła powietrza.
Nie miała czasu. Wiedziała, że jej mięśnie zapewne jutro dadzą jej w kość, ale nie mogła się tym martwić. Pierwsze co zrobiła, to pociągnęła Thomasa wyżej, by i on złapał powietrza w płuca. Następnie przetarła dłonią twarz i rozejrzała się oceniając co działo się na około. Musiała bowiem skontrolować, czy Terrence’owi nic nie było, oraz czy mogła zająć się konsumowaniem rytuału. Sprawdziła też, czy Thomas w ogóle oddychał, czy potrzebował resuscytacji na brzegu. Zaczęła płynąć w stronę najbliższego.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=DzxNfni04CI[/media]

Jej brat zaczął krztusić się, dlatego musiała na chwilę przystanąć. Pierwotne instynkty Thomasa przebiły się przez skorupę narkotycznej bezwolności. Zaczął wypluwać z płuc strugi pienistej śliny i czerwonawej wody jeziora.
- Śniło mi się… śniło… - próbował coś powiedzieć, jednak nie był w stanie dokończyć, bez względu na to, jak bardzo się starał. Był taki ciepły. Śpiewaczka trzymała go mocno. Wydawał się ogniskiem na tle zimnej, szkarłatnej wody. - Śniło mi się, że mnie uratowałaś…
- Nie śniło. To prawda. Ratuje… - powiedziała spokojnym tonem, skoncentrowana na machaniu nogami. Alice musiała utrzymać siebie i brata na powierzchni wody...

Terrence stał samotnie na skraju klifu. Alice widziała go wyraźnie, jak w dzień. Jego czarne włosy lśniły zroszone potem. Stał pewnie w lekkim rozkroku i w pełni wyprostowany. Spoglądał na ścianę wodospadu krwi. Podniósł rękę i rozwarł palce w kierunku skalnych półek. Nagle złożył ją w pięść. Rozległ się huk. Zupełnie tak, jak gdyby rakieta uderzyła w jedną trzecią powierzchni Rochester Falls. Granit zaczął osuwać się, a niezliczona ilość odłamków pofrunęła w powietrze. Jeden z nich, bardzo ostry, ominął twarz Alice zaledwie o metr. Podniósł się ogromny tuman kurzu, który po części przykrył nocne niebo. Rozległ się okropny krzyk ludzi, którzy stali w tamtym punkcie. Tuzin krwawiących ciał spadło do jeziora. Niektórzy nie żyli, inni mieli oderwane kończyny, pozostali zostali przebici skalnymi drzazgami. To była tylko kwestia czasu, zanim zginą. Terrence zwiesił głowę. Alice widziała dzięki wyostrzonym zmysłom, że oddychał ciężko przez usta. Ten wybuch pochłonął dużą część jego sił. Jednak wnet podniósł głowę i zerknął w stronę pozostałej, nienaruszonej strony wodospadu. Dwie trzecie kultystów wciąż żyło. W tej akurat chwili tkwili w wielkim szoku.
Harper skoncentrowała się teraz na konsumowaniu rytuału, którego energia nadal tkwiła w wodzie. Miała również na uwadze kultystę w łódce. Jej włosy nadal świeciły na złoto, Alice chciała skonsumować energię, a potem zabrać Thomasa na brzeg.
- Spróbuj poruszać nogami Thomasie, trochę mi trudno utrzymać nas oboje - odezwała się do brata
- Tak… tak - powtórzył i starał się postąpić zgodnie z jej słowami, ale zaczął się bardziej miotać, niż utrzymywać samodzielnie. Zdawało się, że jego koordynacja ruchowa była kompletnie upośledzona. - Ja… nie wiem, co się ze mną dzieje - rzekł nagle. Wyglądał na bardzo przestraszonego.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze - obiecała bratu i zorientowała się jak daleko mieli od brzegu. Pięćdziesiąt metrów? Może trochę mniej...


Terry podniósł rękę i rozległ się kolejny wybuch. Ten miał miejsce nieco bliżej i Alice przestraszyła się, że tym razem naprawdę dostaną. Jednak los im sprzyjał i żadna skała nie trafiła w nich. Alice przymknęła oczy, a jej włosy nabrały złotego odcienia. Wyczuwała ogromną energię wokół siebie. Musiała ją skonsumować. Choć tak ciężko było się skoncentrować przy Thomasie, wybuchach, krzykach i panice… Jednak zaczęła to robić. Czuła elektryczne prądy, które raziły jej ciało. Musiała je przyjąć i zachować, niczym bateria. Taka w pełni naładowana, choć… przyszedł czas przekraczania limitów. Powoli dochodziła do przeciążenia, jednak nie przestawała… Spostrzegła, że czerwień jeziora zaczęła jakby blednąć…
Alice czuła jak nabrała energii. Jak ta pulsowała w jej ciele, przepełniając ją. Spróbowała skumulować ją w jednym miejscu w sobie. Chciała podarować ją Dubhe, by ta stała się w niej silniejsza. Tak jak to uczyniła z energią Łowcy, tak teraz pożerała rytuał. Miała nadzieję, że wzmocni jej zdolności, a nie doda jej dziwnej zdolności tak jak to uczynił Łowca. W końcu Dubhe sama była drapieżnikiem. Wielką Łowczą, niczym grecka bogini Artemida. Tak sobie o niej myślała Harper, kiedy ćwiczyła swoje zdolności. Miała nadzieję, że poradzi sobie sama z tą energią i stanie się dzięki niej silniejsza. Ona i Dubhe…

Wtem spostrzegła, że na wodospadzie została może dziesiątka kultystów. Zamrugała oczami i wnet ujrzała ich jako szkielety… To był niecodzienny i przerażający widok. W jej głowie pojawił się obraz Champs de Mars. Terry musiał ich szybko poskromić, zanim… zanim… Na przykład skoczą i zanurkują do jeziora. Tak, jak to teraz zrobili.
- Pojawiły się rekiny… - Thomas bredził. - W wodzie pływają rekiny - zanucił. Jego oczy lekko przekręciły się, tak że przez moment Alice widziała jedynie białka. Zrozumiała, że Terry nie mógł im pomóc. W każdym razie nie błyskawicznie. Z takiej odległości nie potrafił wyłowić poszczególnych szkieletów, niczym szczególnie utalentowany rybak telekineta. Kultyści ukryli się pod taflą wody i nie widział ich. Zbliżali się. Czy Alice powinna dalej konsumować? A może raczej płynąć do brzegu tak szybko, jak tylko mogła?
Zamiast konsumować, czy uciekać, wybrała trzecią opcje. Była przecież połączona z energią w wodzie, a więc postanowiła ją wykorzystać. Spróbowała naprzeć na energię skumulowaną wokoło i zaatakować nią szkielety w wodzie. Czy mogła tak użyć skonsumowanej energii, by przejąć kontrolę nad jeszcze nieskonsumowaną? Woda wokół niej nabrała bardziej świetlistego koloru. Teraz zaczęła się mieszać z czerwienią. Chciała zaatakować tych, którzy zmierzali w stronę jej i Thomasa stronę. Miała nadzieje, że popełnili błąd wchodząc do konsumowanej przez nią energii.

Dubhe była wykończona po torturach, które zapewniała jej Tuonetar. Pradawna, astralna dusza nie miała zbyt wiele sił. W chwili urodzenie Alice zstąpiła w nią. Obie uległy syntezie, jakby były bliźniaczkami syjamskimi. Harper w ogóle nie wyczuwała jej. Bo jak mogła? Przecież pozostawały razem przez całe życie. Śpiewaczka nie znała życia bez Dubhe, choć dopiero od niedawna była w pełni świadoma jej obecności. A także potrafiła ją nazwać.
Teraz jednak Dubhe czuła się wykończona. Zazwyczaj Konsumenci mogli po prostu pożerać obiekty o podwyższonym PWF i dzięki temu wzmacniali się oraz nabywali nowe moce. Po akcji w Helsinkach Alice konsumowała nie dlatego, aby być potężniejszą. Wciąż łatała rany zadane przez Tuonetar. Były niewyobrażalne. Fińska bogini dokonała prawdziwego spustoszenia. Na Bałtyku prawie całkowicie zgładziła Dubhe. Pradawny duch pewnie nigdy nie znajdował się w aż tak złej kondycji.
Obecnie Dubhe pochłaniała energię. Tak, jak Alice jej kazała. To było bardzo dużo jednostek PWF, lecz przyswojonych w bardzo krótkim czasie… Harper oddychała płytko przez usta. Wcześniej chciała pochłonąć jak najwięcej energii. A teraz miała ochotę tak po prostu rozproszyć ją, kiedy Dubhe udało się ją przyswoić? To było na swój sposób okrutne. Zraniona, okaleczona gwiazda z trudem dawała radę. A jednak… chciała z całych swoich sił odpowiedzieć na prośby Alice. Nawet jeśli były dla niej bardzo trudne. Oddała całą elektryczność, jaką zgromadziła w ciągu ostatnich minut. Padła wyczerpana. Alice nagle poczuła przeraźliwy ciężar na duszy. Sama miała ochotę zapłakać, choć w pełni nie rozumiała z jakiego powodu. Przez wodę przeszedł prąd wyładowań. Szkielety, które w nim płynęły, zostały porażone. Okazały się tak naprawdę ludzkimi sylwetkami. Które powoli zaczęły iść na dno. Woda jarzyła się różową barwą. Dubhe kompletnie wycofała się. Alice wiedziała, że nie będzie mogła przez dłuższy czas konsumować. To było zbyt dużo dla duszy gwiazdy.
- Alice...? - zapytał krótko Thomas, zanim stracił przytomność. Przecież śpiewaczka nie potrafiła ukierunkować energii tylko na kultystów. Douglas dostał tak samo, jak pozostali. A może i bardziej, bo znajdował się bliżej niej.
Harper czuła się wycieńczona. Po tym jak Dubhe wyczerpała swe siły, całe zmęczenie jej ciała, a teraz i duszy trafiło w nią z podwójnym impetem. Mimo to zmusiła się teraz i dopłynęła do brzegu, zabierając ciało Thomasa. Musiała sprawdzić, czy tylko stracił przytomność. Miała nadzieję, że próbując ratować go, w efekcie go nie zabiła… Kręciło jej się nieco w głowie, ale starała się utrzymać koncentrację.
Z trudem, ale jednak, dopłynęła do brzegu. Wyciągnęła na niego brata. Dotknęła jego szyi. Wyczuła tętno. Dobrze. Thomas żył. Ale kompletnie nie odpowiadał. Już wcześniej był naćpany, natomiast teraz, po odebraniu takiej ilości energii… Alice nie wiedziała, jak to go zmieni. Jeśli w ogóle. Przecież nie była ekspertką w tych sprawach. Mogła wywołać tak wielkie wyładowanie, ale zrobiła to po raz pierwszy w życiu i wcale nie była pewna, czy mogłaby to powtórzyć. Nie miała najmniejszego pojęcia, jakie skutki będzie miało dla niej, Dubhe oraz porażonych osób. Thomas oddychał, jednak był kompletnie nieprzytomny. Miała nadzieję, że wystarczy mu porządny, długi sen. Rozejrzała się. Nie widziała żadnego zagrożenia. Jezioro wciąż lekko jaśniało, jednak łódka była pusta. Kultysta łucznik zniknął. Czy zmierzał w ich kierunku, aby ich zabić? A może również dostał kopa i osunął się do wody, aby utonąć, jak jego pobratymcy? Mogła jedynie zgadywać. Nawet Terry’ego nie było już na skarpie. Była sama. Oraz wyczerpana. Wydawało jej się, że przynajmniej w tej chwili nie miała wystarczająco siły, aby wstać. Musiała odpocząć…
Upewniła się tylko, że ani ona, ani Thomas nie dotykali już wody, po czym położyła się. Nie miała sił. Miała wrażenie, że jeśli zamknie oczy, zaśnie i nie obudzi jej nawet wybuch granatu. Starała się więc pozostać przytomną i nasłuchiwała. Musiała przecież zareagować, jeśli ktoś by się do nich zbliżył. Przecież teraz oboje byli całkiem wystawieni na wszelkie ataki. Co więcej, ktoś ich namierzył i choć domyślała się, że dotrze tu dopiero za dwie godziny, to nadal od rozmowy telefonicznej minęło przynajmniej pół, a więc czasu mieli coraz mniej. Alice leżała chwilę, po czym usiadła. Rozejrzała się, szukała wzrokiem Terry’ego. Musieli znaleźć resztę ofiar, by wyciągnąć Arthura i uciekać.
Wnioskowała, że skoro na szczycie Rochester Falls pojawiały się ofiary przetrzymywane przez kultystów, to pewnie właśnie gdzieś tam znajdowali się pozostali wrogowie. Ale nie mogło być ich dużo. Terry zabił dwie trzecie, ona powaliła resztę… To była dość krótka, ale cholernie intensywna walka. Jezioro lekko traciło swoją malinową barwę. Być może łaknęło kolejnych ofiar, albo po prostu energia tej jednej zabitej dziewczyny wyczerpywała się. Alice rozglądała się, ale wciąż nie widziała Terry’ego. Może właśnie teraz walczył z kimś tam na górze? A może zwyczajnie zemdlał z wyczerpania i leżał na klifie pośród roślinności? Niepewność była okropna. Oraz wyczerpująca. Alice wyczekiwała wszystkiego oraz niczego. Przynajmniej Thomas oddychał. To dawało choć trochę nadziei. Po jakimś kwadransie spokoju śpiewaczka odkryła, że powoli odzyskuję władzę nad ciałem. Być może mogłaby już wstać, gdyby spróbowała?
Harper nie ociągała się i gdy tylko poczuła, że ma choć trochę sił na ruch, spróbowała się podnieść i wstać. Przyklęknęła przy Thomasie i złapała go za ręce by spróbować pociągnąć nieco bardziej w zarośla, by ukryć się wraz z nim w roślinności. Musiała znaleźć Terrence’a, swoją torbę i zadzwonić na policję. Uznała, że to najlepsze rozwiązanie w tej chwili. Policja mogła zabezpieczyć to miejsce… I na pewno dopomóc ofiarom. Zdecydowanie musiała znaleźć torbę, ale nie mogła zostawić Thomasa. Postanowiła jeszcze chwilę poczekać i nasłuchiwać. Musiała się upewnić, że było bezpiecznie i że czuła się już dobrze.
Gdzie jej torba mogła być? Przecież nie miała jej przy sobie. Na górze, na klifie? Zostawiła ją, zanim wykonała skok? To wydawało się najbardziej prawdopodobne. Jednak nie miała teraz ochoty na wspinaczkę dookoła Rochester Falls. Musiałaby zostawić Thomasa samego. Tak właściwie… czy nie będzie musiała uczynić tego prędzej czy później? W końcu nie miała siły przedzierać się z nim przez las. Mężczyzna był po pierwsze ciężki, po drugie kompletnie niewspółpracujący, po trzecie - Alice czuła się totalnie wykończona, po czwarte - jak daleko miałaby go targać przez gęstwinę? Do drogi? Do pobliskiego miasta? Aż do Port Louis? Siedziała i ciężko oddychała. Czuła się, jak gdyby miała potężnego kaca. Bolała ją głowa i nie miała ochotę na nic. Nie chciała poruszać się, jeść, myśleć, leżeć, ani nawet istnieć. Oddychała głęboko i przez usta. Złapała rękę Thomasa i uścisnęła ją mocno. To przypomniało jej, że jednak coś osiągnęła. Odnalazła i uratowała brata. Wciąż jednak nie wiedziała, jak wielkim kosztem…
Pół godziny potem poczuła się już nieco lepiej. Nie tak, jak przed skokiem do Rochester Falls, ale już mogła funkcjonować. Wtem usłyszała wołanie…
- Alice… - nawoływał ją głos. - Jesteś…? Alice…
To był Terrence! Jednak… kompletnie nie potrafiła określić, z jakiego kierunku i odległości dobiegał krzyk. Wciąż czuła się otumaniona.
Harper rozejrzała się, po czym podniosła i odeszła nieco od Thomasa. Przyłożyła dłonie do ust i zawołała
- Terrence! - miała nadzieję, że choć on nie był wycieńczony i wiedział co się działo na około niego i że dzięki jej odzewowi odnajdzie ją
- Tutaj! - zawołała drugi raz i zaczęła rozglądać się i nasłuchiwać. Wróciła też do Thomasa i przysiadła na ziemi. Nie miała sił się ruszać za bardzo.
- Alice…? - usłyszała jeszcze raz. - Jesteś tam…? - ale głos wydawał się bardziej oddalać, niż przybliżać…
Thomas nagle zakaszlał. Alice błyskawicznie chwyciła go za dłoń i mocno ścisnęła, jak gdyby mogła tym zakotwiczyć go w rzeczywistości. Sprowadzić na ziemię. Jednak potem znów nie dawał znaku życia. Chyba jednak to, co przed chwilą wydarzyło się, było dobrym znakiem… Tak jej się wydawało… do czasu, aż Douglas otworzył oczy. Były kompletnie złote.
- Alice… nic nie widzę - w kącikach pojawiły się łzy. - Ja chyba… oślepłem… - ton lekko zadrgał na końcu, jak gdyby zadał pytanie.
Harper zaniemówiła. Powinna zawołać ponownie Terrence’a, ale widok oczu Thomasa poraził ją. To ona mu to zrobiła, chcąc uratować…
- A słyszysz mnie dobrze? Jak się czujesz? Czy Arthur żyje? - dopytywała i przytuliła brata ostrożnie.
- A ja? Czy ja żyję? - Thomas zadał to pytanie najzupełniej poważnie. Jak gdyby zastanawiał się, czy nie umarł przeszedł na kolejny plan egzystencji. Alice mogła jedynie zgadywać, w jakim stanie świadomości obecnie znajdował się. - Ja… słyszę cię… ale tak, jakbym słyszał również to, co powiesz i co już mówiłaś. W tym samym… samym czasie… - mruknął, po czym jego oczy zgasły i znowu stracił przytomność.
Tymczasem Alice usłyszała kolejne wołanie, które rozległo się równocześnie z wypowiedzią jej brata.
- Alice, jesteś tu? - teraz Terry był jakby bliżej. Chyba błąkał się po lesie, starając się ją odnaleźć. - Jeśli tam utonęłaś… to cię zabiję za ten skok! - wrzasnął. Ale w jego głosie nie było pełni sił. Chyba czuł gniew, ale nie był w stanie nawet odpowiednio go wyrazić.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 18:28   #284
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Czuwała nad Thomasem, ale wyprostowała się
- Terrence tu! - zawołała głośno.
- Nad wodą! - dodała jeszcze, chcąc tak może pokierować de Trafforda w odpowiednią stronę. Miała nadzieję, że nikt więcej nie słuchał jej odpowiedzi do Anglika. Zastanawiały ją też słowa Thomasa, czy w jakiś sposób to co zrobiła połączyło ich dusze? Miała nadzieję, że nie, bo to by tylko fatalnie znaczyło dla Douglasa.
- Już idę! - krzyknął de Trafford. - I nigdy… nigdy więcej… - nie dokończył.
Co chciał powiedzieć? “Nie pojadę za tobą na egzotyczną wyspę?” “Nie pozwolę wybrać ci się na wakacje z rodziną?” “Nie wysadzę rezerwatu przyrody samą siłą woli?” Alice wiedziała to wszystko, co mógł chcieć jej przekazać. Wpakowała go w to wszystko z własnej winy. Wszystko wskazywało na to, że Anglik kochał ją, jednak mógł mieć dość tego całego zamieszania. Był świadomy, że Alice wcale nie pisała się na walkę z kultystami, Muzułmaninami i jeszcze ponowną z Tuonelą, ale w tej akurat chwili… zdawał się zły, wykończony i nawet przestraszony. To ostatnie wydawało się akurat kompletnie zrozumiałe. Terrence na co dzień poruszał się ze świadomością, że mógłby zetrzeć dowolnego człowieka z powierzchni ziemi samym mrugnięciem oka. Teraz natomiast był kompletnie przeciążony i bezbronny. Jego pozycja i pieniądze nic nie znaczyły. W tym lesie stał się nagle nikim. A przywykł do czegoś kompletnie innego.
- Alice - Thomas nagle drgnął. - Arthur… biedny… biedny błądzi… On jest trochę jak ty, wiesz? - Douglas mówił bez ładu i składu. - Rozumiesz, w jaki sposób?
Harper zrobiło się przykro, że wplątała w taki bałagan Terrence’a. Myślała, że dadzą sobie spokojnie radę. Że to nie będzie aż tak skomplikowane, jak okazało się być…
Słysząc słowa Thomasa uniosła brwi
- Arthur też ma zdolności… paranormalne? Gdzie błądzi? W lesie? - zapytała. Czyżby wydostał się z przyczepy i teraz chodził pod wpływem jakichś narkotyków po okolicy, kompletnie zagubiony? Jak mieliby go znaleźć? Miała nadzieję, że nic mu nie było. przysunęła się bliżej Thomasa i spróbowała pomóc mu usiąść.
- Proszę cię, nie mdlej, potrzebujemy się stąd wydostać… Thomasie… - poprosiła i pogłaskała go po głowie.
Oczy Thomasa płonęły złotem.
- On… Ja byłem przetrzymywany z nim. Przez połowę czasu był świadomy i naćpany… ale przez drugą połowę… narkotyki coś z nim zrobiły. Obudziły coś w nim. Mówił o rzeczach i miejscach, które odwiedzał, ale w których nie mógł być. Projekcja astralna? Ja… ja myślę, że tak wołał o pomoc. Chciał znaleźć kogoś, kto mógłby go uratować. Ale… ale do tej pory cierpi. A ja… ja mam tego dość, Alice - rzekł. - Czuję cię. Czuję twój smak. Twoja energia… powaliła mnie. Nasiąknąłem tobą. Chcę odgarnąć moje rude włosy za ucho, ale dopiero po chwili przypominam sobie, że takich nie posiadam. Czuję dodatkowy ciężar na klatce piersiowej. Moje palce - podniósł rękę. - Mam wrażenie, że niektórych nie mam… Co się stało? Ja… ja…
Nagle załkał.
- Ja po prostu boję się.
- Przepraszam cię. Chciałam nas uratować i puściłam dziwny ładunek energii. Musiałeś nim oberwać, tak jak i kultyści w wodzie. Myślę, że utonęli już do tej pory, bo minęło ponad pół godziny… Myślę, że musisz teraz odpocząć. Nie jesteś taki jak ja, twoje stężenie energią paranormalną za jakiś czas minie. Tylko będziesz potrzebował dużo relaksu i odpoczynku w spokoju. Musimy znaleźć teraz Arthura… Zabiorę was stąd. Musicie wrócić do reszty rodziny i wylecimy z Mauritiusa. I wszystko się ułoży. Tylko znajdźmy Arthura - mówiła upartym tonem. Przyjrzała się uważnie złotym oczom Thomasa. Znowu pogłaskała go po głowie.
- To minie. Na pewno… Normalne osoby po pewnym czasie odzyskują swoje zerowe stężenie energiami… - powiedziała jeszcze, jakby chciała na pewno przekonać brata i siebie. Rozejrzała się za Terrencem. Nie widziała go, ale pewnie przybliżał się. Musiał być wykończony. Raczej nie biegł sprintem, nie miał na to siły. I też nie wykrzykiwał bez ustanku jej imienia. Czuła, że był coraz bliżej. Nie wiedziała dlaczego, ale miała taką pewność. A może… to było tylko życzeniowe myślenie. I jakiś skryty drapieżnik dopadł go. Las wokół nich stał się w ostatniej godzinie niespotykanie straszny. Za oświetlenie mieli jedynie blask księżyca i gwiazd oraz już słaby poblask jeziora. Widziała dokładnie twarz i sylwetkę Thomasa, a także mogła rozeznać się w najbliższym otoczeniu, bo znajdowała się tuż przy plaży pod gołym niebem. Ale nie miała zielonego pojęcia, co czyhało wśród drzew.
Thomas roześmiał się.
- Naprawdę myślisz, że jest jakiś powrót? - zapytał. - Że wszystko będzie takie same, jak dawniej? - drgnął.
- Nie będzie tak jak dawniej, ale na pewno wszystko się uspokoi - sprecyzowała co miała na myśli.
- Może nasza rodzina. Ale… ale nie ja.
Chyba chciał poruszyć głową, ale nie znalazł na to siły. Westchnął cicho. Rozwarł swoje złote oczy. Był w tej chwili dziwnie piękny. Alice chciała na niego patrzeć i może nawet pogłaskać go po policzku. Czy właśnie to czuli ludzie, kiedy wchodziła w Imago?
- Chcę twojej krwi - szepnął Thomas. - Zwariuję, jeśli nie dasz skosztować mi swojej krwi… - rzekł dziwnie zmysłowo. - Muszę cię poczuć… - zawiesił głos.
Alice zamurowało. Widok Thomasa w częściowym przemienieniu jej Imago był… dziwny? Niesamowity? Zdecydowanie porażający… Śpiewaczka milczała kilka sekund, nim mu odpowiedziała
- Czemu? Czemu chcesz mnie poczuć? Wiesz, że jeśli to zrobisz, sam nabędziesz zdolności paranormalnych, a to co teraz czujesz może nie zniknąć? - powiedziała poważnym tonem. Pogłaskała go, ale zaraz nieco odsunęła się, by nie dać ponieść sytuacji. Nasłuchiwała, czy de Trafford zbliżał się. Miała bowiem złe przeczucie co do stanu przyrodniego brata.
Thomas roześmiał się, choć nieco niemrawo. Nie miał zbyt dużo siły.
- Zadajesz pytanie, a potem odpowiadasz sobie na nie drugim pytaniem? - mruknął. - Ja… ja nawet tego nie rozumiałem. Że to mogłoby mieć takie konsekwencje. Twoja krew, twoja krew… - zamruczał czule. - Czy to dlatego jej pragnę? - zamrugał złotymi oczami. Nie tylko tęczówki były tego koloru. Również źrenice i białka. Zatrucie Dubhe pierwszego stopnia. - Jesteś mi to winna, Alice. Napój mnie… - przekonywał ją. - Inaczej zdechnę z pragnienia. - Napój… - prosił jakby nieco bardziej rozpaczliwie.
Terrence’a wciąż nie było.
Śpiewaczka wahała się chwilę.
- Napoję cię, ale wtedy… Wtedy dołączysz do mnie. W tej grupie, którą prowadzę, a o której ci mówiłam - powiedziała spokojnym tonem. Jeśli dobrze wnioskowała, to Thomas mógł być najbardziej pierwotnym ze wszystkich konsumentów, nie licząc Joakima, jeśli miałby się napić krwi z krwi Dubhe. Nie wiedziała jak to dokładnie działo się w KK, ale ich moce pochodziły od jej krwi, którą podarowała Dahlowi… Czy to nie zaszkodzi Thomasowi? Jednak dobrze to ujął, była mu to winna, a jakoś Joakimowi nic nie było po tym jak dostał jej krew więc… Postanowiła jednak zaryzykować. Potrzebowała teraz tylko odpowiedzi brata, czy obieca zostać z nią. Tylko czy jego słowo było cokolwiek warte w tej chwili? Był dosłownie naćpany. Po pierwsze zwykłymi narkotykami, choć Alice nie wiedziała, może już po części opuściły jego organizm. A po drugie, jej własną mocą. Jeżeli nawet teraz zgodzi się, to przecież w tych okolicznościach nie miało to żadnego znaczenia.
Chwycił jej dłoń. Zadziwiająco mocno. Następnie umieścił na swoich ustach. Zaczął ssać nadgarstek Alice. Czy zaraz wgryzie się w niego? Śpiewaczka nie miała najmniejszego pojęcia, czego może spodziewać się po swoim bracie.
Harper aż się wzdrygnęła, gdy dorwał się do jej nadgarstka. Wstrzymała oddech. Skąd wiedział, że zacięła się wcześniej właśnie w ten? Krew przestała już tak bardzo lecieć. Pociągnęła nieco rękę, bo nie dał jej odpowiedzi
- S...Spokojnie, Thomasie, powoli… - poleciła mu, bo nieco ją niepokoił w tej dzikiej wręcz zachłanności na odczuwanie jej.
Douglas popuścił. Przestał ssać delikatną skórę na tej części jej dłoni. Jej rana chyba już całkowicie zasklepiła się, minęła przecież jakaś godzina, zanim ją sobie zadała. Pewnie nie spróbował niczego choć tak bardzo chciał.
- Albo złagodzisz moje pożądanie… - mruknął. - Albo idź do diabła, Alice. Decyduj - szepnął.
Kobieta westchnęła ciężko. Sięgnęła do kieszeni spodni i wyciągnęła scyzoryk, po czym zacięła się w ledwo zasklepioną ranę. Syknęła aż, ale krew już po chwili zaczęła ściekać po jej bladej skórze. Było jej zimno z powodu zamoczenia w wodzie. Jej ubrania były mokre i zimne. Podstawiła mu dłoń ponownie do ust. Czekała w napięciu.
To ją zabolało. Najpierw nacięcie. Natomiast potem, kiedy Thomas tak łapczywie wpił się w jej nadgarstek… Odniosła wrażenie, że pragnie osuszyć ją z ostatniej kropli krwi, jaką posiadała. To było dziwnie wyczerpujące. Miała wrażenie, że oddaje mu cząstkę swojej duszy i nie była wcale pewna, czy ta jej drobna część w ogóle zregeneruje się. Douglas uśmiechnął się szeroko, chłeptając jej krew. Kości zostały rzucone. Alea iacta est. Alice mogła już tylko czekać na konsekwencje swojej decyzji…
Nagle drgnęła. Jakiś mężczyzna pojawił się w cieniu. Wypadł spomiędzy drzew. Śpiewaczka nie do końca rozpoznawała jego sylwetkę… Nieznajomy był skąpany w kompletnym mroku. Który nadawał mu tyle tajemniczości… co grozy.
Rudowłosa wzdrygnęła się i spięła cała, gdy ktoś wyskoczył spomiędzy roślinności. Nie mogła się ruszyć, póki Thomas pił, więc zasłoniła go nieco sobą
- Wyjdź z cienia! - zażądała od nowoprzybyłej postaci. Miała nadzieję, że był to Terrence, a nie jakiś zagubiony kultysta z wody, który łaknął jej krwi. Nie chciała tu mieć teraz apokalipsy kulti-zombi, łaknących jej osocza….
Nieznajomy podniósł do góry ręce.
- Dobrze dobrze - usłyszała znajomy głos.
Na szczęście to był de Trafford. Ruszył do przodu, wychodząc z cienia. Oświetlał go teraz księżyc. Wyglądał straszliwie. Był kompletnie zmizerniały, jakby stracił dziesięć kilogramów w ciągu kilku minionych godzin. Brudne ubrania zwisały z niego, jak ze stracha na wróble. To, że były drogie, nadawały wszystkiemu jedynie ironii. Terry był całkowicie spocony i pachniał nie do końca atrakcyjnie. Alice widziała strużki krwi spływające po kącikach jego ust aż do szczęki. Oczy wyglądały na zapadnięte. Postarzał się o wiele lat, choć jego włosy wciąż pozostały czarne.
- Witaj, Alice - westchnął.
- Terrence… - odpowiedziała i popatrzyła na niego w smutku. Czekała jeszcze chwilę, po czym zabrała nadgarstek Thomasowi.
- i jak? Lepiej? - zapytała, po czym zerknęła na Terrence’a
- Mój drugi brat tez tu gdzieś jest. Znajdźmy go i jedźmy stąd - zaproponowała poważnym tonem. Otarła resztę swojej krwi.
Terry miał iść dalej, ale nagle przystanął. Rozwarł usta i spojrzał na śpiewaczkę w wielkim zdziwieniu. Może nawet szoku. Patrzył na jej nadgarstek i usta Thomasa poplamione krwią. Następnie nawiązał z nią kontakt wzrokowy. Przymrużył oczy. Wyglądał na kompletnie… przestraszonego, złego i… innych emocji Harper nawet nie potrafiła nazwać.
- Alice, coś ty zrobiła? - zapytał głosem, który złamał coś w duszy śpiewaczki.
- Co zrobiłam? - powtórzyła jego pytanie w braku zrozumienia. W końcu nie wiedziała jak działa jej krew. Czy popełniła jakiś błąd? Harper podniosła się, ale nogi jej się trzęsły. Wyczerpała je podczas tego morderczego pływania i spojrzała na brata pytająco. Zrobiła mu krzywdę? Jeszcze większą niż do tej pory? Czekała, by się o tym przekonać.
- To… to twój brat… - mruknął de Trafford, lekko zwieszając głowę. - Czy naprawdę zasługuje na ten los? My nie mieliśmy wyboru. Nie mogliśmy odejść. Ale teraz… teraz on… został już na zawsze zmieniony - szepnął. - Już nigdy nie będzie taki, jak twój ojciec, czy macocha. Będzie przypominać bardziej… nas. To ogromne brzemię - Terry zaśmiał się dziwnie, kręcąc głową. - Gdybym miał brata, nie zrobiłbym mu tego. Po co to zrobiłaś? Czemu zmieniłaś go w Konsumenta?
- Bo zrobiłam mu krzywde w wodzie Terrence. Użyłam pochłoniętej energii z rytuału i wypchnęłam ją by zaatakować nadciągających kultystów. A Thomas był na pierwszej linii rażenia. Zaczął odczuwać mnie jakby był mną. I sam prosił o moją krew… Dałam mu ją, bo tego właśnie chciał. Tak, to mój brat. A ta rodzina i tak już zbyt wiele… Rozumiesz? Nie chcę, by więcej znajdował się w takiej sytuacji, bezbronny - odpowiedziała poważnym tonem. Objęła się ramionami. Było jej coraz zimniej. Ogarniała ją chyba lekka hipotermia.
- To… to jest… - Terry pokręcił głową. - Czy ty myślisz, że to jest naprawdę fajne? Bycie Konsumentem? Posiadanie mocy? Odczuwanie głodu? To, co on przed chwilą wykazał… to był pewnie głód PWF. Wszyscy Konsumenci prędzej czy później zachowują się jak narkomani. Potrzebują swojej działki. On od teraz też będzie chciał konsumować. A to sprawi, że nie będzie mógł wieść normalnego życia. Znaleźć dobrej dziewczyny, ożenić się, spłodzić dzieci, wieść spokojne życie, zestarzeć się… To wszystko… to już przeszłość. Teraz będzie czuł jedynie pociąg do tego, co paranormalne. Będzie chciał to pochłonąć. I albo zginie, jak wiele Konsumentów, których nigdy nie poznałaś i których imion nawet ja nie pamiętam. Albo metodą selekcji naturalnej okaże się silny… ale to go zmieni. Zepsuje. Będzie taki dysfunkcyjny, jak Joakim, ja, moja córka… jak ty, Alice…
Harper milczała przez chwilę
- Stało się. Nie można z tym nic już zrobić jak mniemam? - powiedziała posępnie
Terry roześmiał się.
- To nie ciąża - mruknął. - Aborcji nie przeprowadzisz. Dokonało się.
- Skąd miałam wiedzieć, że odczuwacie coś takiego, nikt mi nigdy nie raczył wytłumaczyć jakie są skutki uboczne bycia Konsumentami… Kurwa. Poza tym, aborcja to najgorsza rzecz na świecie... - syknęła i odwróciła się. Ledwo stała na nogach, ale wyraźnie miała ochotę kogoś rozerwać. A najbardziej teraz była wściekła na siebie. Jak zwykle. Torturowała się w umyśle nie lżej niż Kaverin robił to nożami na własnej skórze. Spojrzała na Thomasa
- Thomasie, kontaktujesz? - odezwała się do brata.
Ale jej brat jedynie uśmiechał się w ekstazie.
- Chcesz z nim porozmawiać? Teraz? - Terry parsknął. - Pamiętam swój pierwszy raz. Kiedy Joakim mnie uwiódł swoim urokiem i dał spróbować krwi. Przez tydzień tkwiłem w Edenie. To mógł być najpiekniejszy okres w moim życiu. Tak byłoby, gdyby był prawdziwy. Thomas przez dłuższy czas będzie odczuwał jedynie rozkosz. W tym czasie będzie dokonywała się w nim zmiana. Głównie dlatego Konsumenci tak wielbią Joakima. Wyobraź sobie, że ktoś daje ci orgazm trwający bez ustanku kilka dni. Nigdy nic takiego, oczywiście, nie czułaś i już nie poczujesz. To wyjątkowe doznanie, jedyne w swoim rodzaju. Każdy Konsument jest zakochany w Joakimie z tego powodu. I to prawda, w ich oczach przeżyli coś wyjątkowego, ale dla Dahla było to równie ekscytujące, co oddanie krwi w punkcie krwiodawstwa. Myślisz, że dlaczego sam Joakim miał taką obsesję na twoim punkcie i poszukiwał cię dosłownie kilkanaście lat? Bo sam odczuł coś takiego. Sądzisz, że czemu tak bardzo sam pragnąłem jego miłości? Tylko dlatego, bo ma dużego kutasa? - parsknął gorzkim śmiechem. - Thomas będzie cię kochał. Może nie seksualnie, choć kto wie. Ale będziesz dla niego zawsze kimś wyjątkowym. Na tym polega prawdziwa moc Dubhe. Niby łowczyni, ale tak naprawdę to bardziej… tworzenie własnego roju. Społeczności, w której mogłabyś być królową matką. Moja telekineza to przy tym narzędzie proste, niczym budowa cepa. Twoja moc i natura jest cholernie skomplikowana i nie wiem, czy nawet ty sama ją rozumiesz.
Alice skrzywiła się, po czym znów zerknęła na Thomasa
- Szlag… A musimy jeszcze znaleźć Arthura…. Zostawiłam torebkę na skarpie… Dobrze by było zadzwonić po policję do tego miejsca, niech tu zrobią porządek, ale najpierw poszukajmy przyczepy, gdzie trzymali kolejne ofiary… Tylko jak przeniesiemy stąd Thomasa? - zapytała spoglądając na rozmarzonego brata.
- Na niego nie licz - rzekł de Trafford. - Tak właściwie jesteśmy mu to winni. Żeby przeżył ten tydzień rozkoszy bez żadnych przeszkód, bo potem będzie już tylko gorzej - mruknął. - Choć… jak znajdzie się właściwą osobę, to można doświadczyć nieco szczęścia - spuścił wzrok, uśmiechając się lekko. Raczej nie chciał flirtować z Alice, nie w takim momencie i na dodatek znienacka. Jednak jeśli chciał być w pełni zgodny z prawdą, to chyba musiał to przyznać. - Mam ochotę zostawić go pogrzebanego pod stertą liści - spojrzał na Thomasa. - Moglibyśmy wtedy wrócić na skarpę. A może znajdziemy tam twojego brata. Mam swoją komórkę, ale boję się zadzwonić na policję. Zwłaszcza w takim momencie… Chce mi się rzygać na samą myśl, że miałbym im tłumaczyć to, co stało się z Rochester Falls.
- Wolałabym, żeby policja nie znalazła mnie na kolejnym miejscu związanym z kultystami. To mogłoby mnie wpakować w niezłe maurytyjskie gówno - skwitowała ten temat.
- Dlatego spróbujmy znaleźć Arthura i bierzmy ich stąd. Podrzucimy ich do… Do szpitala, a potem wrócimy do hotelu. I będziemy się kochać. Chodź - oznajmiła mu plan, po czym na drżących nogach i lekko szczękając zębami ułożyła Thomasa na boku, po czym ruszyła w stronę skarpy.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-07-2019, 18:29   #285
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Szli razem. Niby pospiesznie, a jednak wolno. To wydawało się dość dziwne, choć biorąc pod uwagę stan, w jakim znajdowali się… Może było nawet nieco zrozumiałe.
- Kochać się - mruknął Terry. - Zawsze staram się udawać przy tobie młodszego, niż jestem, ale tym razem… nie jestem pewien, czy dam radę - zaśmiał się gorzko, brnąc z Alice przez ciemność spowijającą teren wokół Rochester Falls. - Ale jestem trochę zazdrosny. O Thomasa. Wolałbym, żebyś to ty uczyniła mnie Konsumentem, nie Joakim. Może wtedy mógłbym kochać bez reszty, bezwarunkowo i czysto, po prostu i tylko… ciebie - mruknął.
Rudowłosa milczała chwilę.
- No ale los chciał inaczej. Konsumentem uczynił cię Joakim, ale za to ty masz coś, co on by chciał, a nie dostał. Tak jakby coś za coś, czyż nie? No i to nie jest tak, że jesteście tylko jego Konsumentami. Bo gdyby nie Dubhe, nie byłoby żadnych Konsumentów - zauważyła jeszcze. Przysunęła się do niego i wzięła go za dłoń. Jej palce był zziębnięte i dłonie też jej lekko drżały. Szła jednak dalej i rozglądała się
- Gdy kasowałeś kultystów widziałeś jakieś auta, czy coś? - zapytała.
- Niby gdzie? - odparł Terry. - Przecież byłem cały czas w tym samym miejscu, w którym ty znajdowałaś się, zanim skoczyłaś z klifu. Czy wtedy widziałaś jakieś samochody? - zapytał de Trafford. - Czy to w ogóle ma sens, że tak mnie rozstroiłaś przemienieniem swojego brata, że mam ochotę rozmawiać teraz tylko na czysto emocjonalne tematy i pomijać te najbardziej praktyczne? - zaśmiał się cierpko. - Poczułem się zarówno zazdrosny, jak i uderzony falą melancholii. Chyba mogę sobie na to pozwolić, bo zabiliśmy wszystkich wrogów. Lecz wciąż - Terrence pokręcił głową. - Zauważyłem, że starzeję się. Robię coraz mniej profesjonalny. Chcę coraz bardziej rozpaczliwie rozwiązać moje własne życiowe problemy, jak gdyby czas na mnie się zbliżał - zaśmiał się. - Ale… to bez znaczenia. Skoncentrujmy się na Rochester Falls - rzekł. Ale to postanowienie trwało tylko chwilkę, bo błyskawicznie wrócił do nękających go tematów. - Wybaczysz mi to? Że taki jestem? Bo kompletnie się zużyłem i wykończyłem. Pod względem mojej mocy, ale też jest już późno i byłem na nogach cały dzień. A poranek mieliśmy dość eksplozywny. Więc... - Terry pokręcił głową. Szli dalej w stronę klifu. Byli już coraz bliżej, choć Alice wciąż nie wiedziała tego miejsca, z którego skoczyła. - Więc chyba jestem kompletnie wykończony. Tak totalnie. Jestem zbyt zmęczony, by myśleć. Kiedy już odpocznę, będę się za siebie wstydzić. Ale teraz… teraz plecę cokolwiek mi ślina na język naniesie, czy jak to się mówi.
Alice na moment zatrzymała się i przysunęła do niego. Przytuliła się do niego i pocałowała go, by już nie gadał i nie mówił na siebie takich smutnych rzeczy. Jednocześnie pokazała mu ile dla niej znaczył i że to nic, że nie miał sił. Ona też nie miała. Najważniejsze dla niej było to, że oboje wyszli z tego cało. Za chwilę uwolniła jego usta i odetchnęła
- Chodź. Skończmy tę misję i wracajmy. Odpoczniemy i zajmiemy się następnym problemem - zamruczała mu jeszcze przy ustach, po czym odwróciła się, by ruszyć dalej.
- Tak… masz rację - Terry pokiwał głową. - Wiesz, nasz związek… - mruknął. - Ja chyba wciąż nie wierzę w jego istnienie. Myślę, że minie dużo czasu, aż uwierzę, że dziewczyna taka jak ty… Tak wyjątkowa, jak ty… Byłaby w stanie pokochać… w ogóle… co to za słowo… kogoś takiego, jak ja. Przez całe moje życie nie przeżyłem żadnych romantycznych uniesień, więc nie wiem, czemu akurat teraz miałoby się to zmienić. Nie chcę tego mówić… Ale, jeśli mam być kompletnie szczery… Chyba sądzę, że mimo wszystko, prędzej czy później Joakim odbierze mi cię. Obydwoje jesteście tak wyjątkowi, pasujecie do siebie. Ja jestem bardziej ten facet obok, który pożąda różnych ludzi, ale zostaje z niczym…. A czemu o tym wszystkim mówię teraz, kiedy jest na to najgorsza możliwa chwila? - Terry zawiesił głos. - Uzmysłowiłem sobie dzisiaj, że jednak nie jestem niezwyciężony i nieśmiertelny. Można mnie pokonać, jeśli będę po starciu z armią. A chyba każdy stary człowiek w obliczu własnej śmiertelności… - Terry zawiesił głos - ...chce być jak najbardziej szczery i prawdziwy, jak to tylko możliwe. Bo w końcu nie ma już nic do stracenia… - uśmiechnął się lekko.
- Nie przejmuj się Joakimem… Nie ma go. Woli pingwiny… - mruknęła i rozglądała się dalej, przy okazji nasłuchując.
- I nie jesteś wcale starym człowiekiem. Dojrzale dorosłym, tak. Jak taki bardzo słodki owoc, akurat do zjedzenia… Hm… Zgłodniałam - stwierdziła i pokręciła głową z tego paradoksu
- I chce ciepłej kąpieli… I znaleźć brata… - mówiła cicho, by się nie rozpraszać. Musiała znaleźć campera i swoją torebkę…
- No tak… - mruknął Terry. I zamilkł.
Szli dalej pod górę. Omijali wysokie drzewa oraz różnorakie drzewa. Alice ujrzała dwie ćmy z bardzo jasnymi skrzydłami… mogły być niebieskie, ale wydawało się to raczej mało prawdopodobne. Terry zerkał na nią co chwilę. Zdawało się, że nie zdołała go w pełni uspokoić. Chyba trochę wycofał się, choć nie starał się tego uczynić w jakiś ostentacyjny sposób. Wciąż szedł przy jej boku. Wnet dotarli do skarpy. Szukali torebki Alice. Po chwili odnaleźli ją pod gałęziami jakiegoś dziwnego krzaka, którego nie potrafiła nazwać. Cała jej zawartość tkwiła w środku nienaruszona.
Harper zgarnęła swoją torebkę, po czym rozejrzała się i ruszyła w stronę, gdzie wcześniej pojawiali się kultyści na szczycie wodospadu. Zakładała, że gdzieś nieco dalej z tamtej strony musiał znajdować się punkt, gdzie był camper z ofiarami. W końcu to właśnie stamtąd przychodzili prowadząc ludzi. Miała nadzieję, że ci, którzy przeżyli rozpierzchli się i żadne z nich nie pomyślało o odjechaniu z tego miejsca kamperem. Chciała bowiem uwolnić Arthura…
- Uważaj - rzekł Terry. - Wcale nie jestem pewien, jak bardzo bezpieczny jest teraz ten wodospad. Po tym, jak go skruszyłem, przestrzeń wokół może być niestabilna. Nie chcemy, żeby osunął nam się grunt pod nogami, i to mówiąc dosłownie. To byłoby ironiczne, gdybym zginął z powodu efektów mojej własnej mocy - uśmiechnął się półgębkiem. - Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada, co nie? - zawiesił głos.
Szli dalej ostrożnie. Okazało się, że na szczycie wodospadu nie było nikogo, ani niczego. Jednak nieco dalej Alice dostrzegła leśną drogę. Być może prowadziła do tej głównej, stanowiącej dojazd do Rochester Falls. Istniała duża szansa, że kultyści zaparkowali samochody na samym początku, a resztę drogi pokonywali pieszo. Nie mogli dojechać aż pod samą wodę, drzewa rosły zbyt gęsto.
Harper wskazała kierunek, w którym znajdowała się droga
- Podejdźmy tam. Może coś zobaczymy - zaproponowała i ruszyła powoli w tamtą stronę. Nasłuchiwała uważnie, czy czasem nikogo nie było w pobliżu drogi. Nie chciała w końcu, by coś stało się jej samej, czy de Traffordowi. Nasłuchiwała również dźwięków jakiegoś samochodu, czy czegoś jemu podobnego, nawet jeśli odległych…
Nie słyszała nic niepokojącego. Szli w milczeniu dalej. Przystanęli dopiero wtedy, kiedy drzewa wokół nich zaczęły się przerzedzać, a droga rozszerzała się. Alice dostrzegła w oddali, na granicy pól i lasu, dwa kampery oraz osiem czarnych samochodów osobowych. Ujrzała, że przed jednym z nich stał oparty niedbale o niego mężczyzna. Automatycznie spięła się, ale wnet rozpoznała ubrania mężczyzny. To był Bahri. Nie dostrzegała jego twarzy - ta tonęła w mroku - ale wydawało się raczej mało prawdopodobne, żeby jakiś kultysta ubrał się dokładnie w to samo.
- Terrence… Masz pomysł co Bahri robi przed jednym z kamperów kultystów? - zapytała spokojnym tonem. Rozważyła dwie opcje, pierwsza była taka, że Egipcjanin po prostu ruszył drogą w tę stronę, zobaczył kampery i zatrzymał się przy nich… Druga, bardziej mroczna i skomplikowana, wprowadzała zamęt, gdyż znaczyła, że Bahri miał jakiś związek z kultystami… W tę drugą Alice wierzyła najmniej, uznając ją niemal za nieprawdopodobną, nie mogła jej jednak całkowicie wykluczyć.
- Nie wiem… - Terry mruknął. - Jednak… to dziwne, prawda? Może usłyszał odgłosy w Rochester Falls? Wywołałem w sumie wstrząsy tektoniczne. Chciał tu przyjechać, aby sprawdzić co z nami, ale boi się wejść do lasu? Nie wydaje mi się, żeby drżał w strachu… ma raczej zrelaksowaną, może trochę wyczekującą pozę? - zapytał. - Nie wiem, co o tym myśleć. Jednak nie potrafię się go bać. Poza tym… musisz wiedzieć, że nie powinnaś na mnie liczyć. Jeżeli chodzi o obronę nas. Jestem kompletnie wyczerpany… Jeżeli poruszę czymś, co nie jest moją własną kończyną, to dostanę udar, wylew, czy inne gówno… - westchnął. - Myślisz, że nas widzi?
Alice wyostrzyła nieco wzrok, by przyjrzeć się Bahriemu. Czy obserwował ich i to na nich czekał? Czy też może na coś, lub kogoś innego?
- Coż, teraz trochę szkoda, że żadne z nas nie ma pistoletu… Tak na wszelki wypadek… - zamyśliła się, po czym zaczęła grzebać w torbie. Wyciągnęła z niej gaz łzawiący. To była ostatnia rzecz po scyzoryku, którą zabrała ze sobą na wakacje, a która służyła jej do samoobrony, choć nigdy w życiu jej nie użyła.
- To musi nam wystarczyć… - powiedziała, po czym schowała rękę za sobą, gdy szli w stronę Egipcjanina. Potrzebowali jego pomocy, by przenieść Thomasa, a do tego musieli się z nim spotkać. Alice pozostawała czujna na ich otoczenie, czy nikt ich nie zaatakuje.
Po dwóch minutach dotarli na skraj lasu. Światło było tutaj dużo jaśniejsze, niż między drzewami. Alice poczuła się naga pod gołym niebem. Bezkresne połacie czerni nad jej głową ciągnęły się na ogromnej przestrzeni. Wydawały się onieśmielające. Księżyc i gwiazdy przypominały widzów przypatrujących się śmiesznemu życiu ludzi na błękitnej planecie.
- Co się stało? - zapytał Bahri. - Dlaczego po mnie nie zadzwoniliście? Wszystko w porządku? Co z kultystami? - strzelał pytaniami, jak z karabinu maszynowego.
Terry zerknął na Alice, czy ona chce odpowiedzieć, czy to jego obowiązek. Wyglądał na naprawdę umęczonego. Samo chodzenie było dla niego ogromnym wysiłkiem.
Harper przyglądała się chwilę Bahriemu
- W większości nie żyją, część chyba uciekła. A co ty tu tak robisz sam? To sa przyczepy, w których kultyści przetrzymywali swoje ofiary, zaglądałeś może do środka? - zapytała poważnym tonem
- Potrzebujemy twojej pomocy, nad wodą został mój brat, ale nie mamy z Terrencem siły sami go przenieść. Jest pod wpływem środków odurzających i nadmiaru energii, której się nałykał podczas całego zamieszania… Najpierw jednak sprawdźmy co z tymi ludźmi w przyczepach - zaproponowała i podeszła do jednej z nich, sprawdzając, czy jest jakiś sposób, by ją otworzyć.
Bahri nie ruszył się ani na krok.
- Wszystko z nimi w porządku - mruknął. - Zaglądałem do środka. Wszyscy żyją, ale są odurzeni. Myślę, że to mogę dla ciebie… dla was zrobić - westchnął. - Nie musisz martwić się o swoich braci, będą bezpieczni.
Alice jednak otworzyła drzwi do campera. W pierwszej chwili poczuła okropny zapach niemytych ludzkich ciał. W oddali skrępowane ofiary siedziały. Niektóre spały, inne miały otwarte oczy. Wszyscy byli nadzy. Alice spostrzegła Arthura wśród nich. Siedział nieruchomo. Czy może wędrował? Jak to nazwał Thomas… dokonywał projekcji astralnych?
Jednak dużo bliżej śpiewaczki było coś jeszcze bardziej ciekawego. To pierwsze, co ujrzała, kiedy otworzyła drzwi. Pięć osób w czarnych szatach, jedna leżąca na drugiej. Sączyła się z nich krew. Zostali zabici bronią palną…
- Przecież mówiłem, że wszystko z nimi w porządku - Bahri prawie warknął.
Alice popatrzyła na zabitych kultystów, po czym na Bahriego
- Chciałam sprawdzić, czy jest tu mój brat… - wyjaśniła, dlaczego zajrzała do środka. Nie zadawała pytań w sprawie nieżyjących kultystów. Zamknęła po prostu drzwi
- Dobrze, ci z drugiego kampera są też w tym jednym? Proponuję zrobić tak… Przeniesiemy Thomasa do tego pojazdu, po czym pojedziemy na dwa auta… Jedna osoba pojedzie tym kamperem, pozostałe dwie samochodem Bahriego - skinęła do Egipcjanina
- Zawieziemy auto pod szpital, albo chociaż w pobliże. Damy znać, by ktoś ze szpitala do niego podjechał i ci zajmą się już ofiarami, a my tymczasem oddalimy się twoim samochodem i wszystko się ułoży i będziemy mogli zająć się sprawą Kaariny i bóstw śmierci. Co wy na taki plan? - zaproponowała.
- Ja uważam, że jest dobry - rzekł Bahri.
Spojrzał w bok, na drogę dojazdową. Gdzieś daleko, pomiędzy polami kukurydzy wiła się dalej. Alice spostrzegła, że światła pojawiły się na niej. Sznur samochodów zbliżał się do Rochester Falls. Było w nim coś posępnego i… okropnie niepokojącego.
- Uważam, że jest dobry - powtórzył Egipcjanin. - Ale nie jestem pewny, czy coś z niego będzie - westchnął.
Terry poruszył się niespokojnie.
- Co masz na myśli? - zapytał ostrożnie.
Bahri odwrócił się w ich stronę i spojrzał prosto w oczy de Traffordowi, a potem Harper.
- Przykro mi - rzekł. - Że tak to się skończyło.
Śpiewaczka zmarszczyła brwi, ponieważ natychmiast połączyła fakty tego, że powiedział dokładnie to samo co powiedziała Klaudia. Zmarszczyła brwi
- Co się skończyło? Co się skończyło?! Co to ma znaczyć do cholery?! - wybuchnęła, po czym spojrzała na sznur samochodów. W przypływie złości doskoczyła do Bahriego, złapała go za koszulę i szarpnęła, jakby chciała uderzyć jego plecami o kampera
- Coś ty narobił?! Kim ty jesteś?! - zadawała pytania, wściekła. Najbardziej bała się teraz o Terry’ego, Arthura i Thomasa. Nie chciała, by coś im się stało. Była rozjuszona i zmęczona. strach ział z głębi jej oczu, nie chciała by jej bliskim osobom coś złego się stało…
- Jestem zbyt wieloma rzeczami - Bahri odpowiedział bezbarwnie. Zupełnie nie zezłościł się na Alice z powodu tego, że go zaatakowała. - Gdyby to było ode mnie zależne, to inaczej wyglądałyby sprawy… Ale są sprawy większe ode mnie. Ludzie silniejsi.
Samochody przybliżały się. Niektóre zaczęły już stawać. Droga przed Rochester Falls była już kompletnie zapełniona pojazdami. Zarówno tymi pozostawionymi przez kultystów, jak i tymi, które właśnie dojechały.
- Jeżeli mogę coś poradzić, to bądźcie uprzejmi - dodał Bahri. - I zostawcie bohaterstwo na inne czasy.
Alice skrzywiła swoje ładne, regularne usta.
- Żebyś zgnił w piekle, w jakiekolwiek wierzysz… - warknęła i puściła go, po czym cofnęła się i przystaneła przy de Traffordzie uczepiając się jego łokcia. Była cała napięta, ale zapewne nie mniej niż Anglik. Była w kompletnym szoku i gotowała się ze złości. Wyszerpali swoja energię na pojedynku z kultystami, a tu okazało się, że mieli na głowie inne, prawdopodobnie większe problemy. Harper postanowiła jednak przyjąć dostojną, poważną postawę. Ona i Terry byli obecnie szefami Kościoła Konsumentów. Więc ktokolwiek teraz przyjechał, nie byłoby na miejscu z ich strony panikować. Zacisnęła mocno dłoń na ręce Terrence’a. Zerknęła na niego. Szukała z nim porozumienia. Nie pozostało im nic innego, jak teraz oprzeć się na sobie mentalnie i czekać na rozwój sytuacji…
- On ma rację - Terry szepnął. - Choć z trudem przechodzi mi to przez usta - dodał. - Teraz nie ma sensu wszczynać walki, kiedy jestem kompletnie bezbronny - przypomniał jej. - Musimy wytrzymać tak długo, jak to tylko możliwe. Przez najbliższe godziny… będziemy musieli grać na czas.
Z samochodów zaczęli wychodzić mężczyźni. Wszyscy mieli na sobie czarne, skórzane kurtki oraz ciemne, dżinsowe spodnie. A także egzotyczny kolor skóry. Byli Muzułmanami. Mogła to rozpoznać na pierwszy rzut oka. Wszyscy byli uzbrojeni w długie karabiny maszynowe, jak gdyby wybierali się na prawdziwą wojnę. Nawet szli gęsiego, jak gdyby byli żołnierzami.
Harper próbowała zrozumieć co się tu do cholery działo… Czy siostra Bahriego czasem nie zginęła z ręki takiego jegomościa? A może to był jakiś przekręt? Pułapka? Aż ją głowa bolała od przepracawania panicznych myśli, które teraz nią zawładnęły. Obserwowała nadchodzących ludzi i miała tylko nadzieję, że nie zostaną rozstrzelani przez ten Muzułmański pluton egzekucyjny...
Szli prosto w stronę de Trafforda i Harper. Wnet stanęli w równym rządku. Wydawali się idealnie wręcz przeszkoleni. W umyśle Alice pojawiły się sceny z defilad rosyjskich lub Korei Północnej. Zdawało się, że posiadają jeden, idealnie zsynchronizowany umysł. Niczym rój. Przez chwilę nic nie działo się, aż wnet zza nich wyszedł kolejny mężczyzna. Był ubrany inaczej. Miał białą, drogą koszulę oraz czapkę z napisem “Dubai”.
- Witaj, Alice - rzekł, uśmiechając się do niej szeroko.


- Widziałem go na lotnisku - szepnął Terry. - Kupował tę kaszkietówkę. Nawet leciałem z nim samolotem… Ale nie myślałem, że… - zawiesił głos.
Przed nimi stał Sharif Habid. I wyglądało na to, że to on dowodził tą grupą morderców.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 18:32   #286
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper otworzyła, po czym zamknęła usta… Przechyliła głowę lekko na bok i zmrużyła oczy
- Sharifie… - skinęła niepewnie głową.
- Co tu robisz? - zapytała starając się, by zachować spokojny ton. Nie powinien mieć do niej żalu, w końcu ona nic mu nie zrobiła. Miała jednak nadzieję, że sam Habid nie czuł urazy do Konsumentów, czy… Konkretnie de Trafforda z jakichś skomplikowanych powodów. Ona i Kirill przyczynili się do tego, że znów spotkał się z siostrą, czy to w jakiś sposób mogło zostać wykorzystane na jej korzyść? Szukała teraz kart przetargowych. Sytuacja wyglądała dziwnie… Niby niebezpiecznie, ale jednocześnie nie. Choć tak naprawdę nie wiedziała co ma myśleć o tym wszystkim. Nie odrywała czujnego wzroku od Sharifa.

Habid wzruszył ramionami.
- A czego tu nie robię? - odpowiedział. - Planuję, szkolę, kontroluję… Robię wszystko, Alice. Wypowiedziałaś moje imię, ale tak naprawdę niewiele zostało z Sharifa, którego znałaś - wyjaśnił. - Wtedy byłem słaby. Nie chciałem przyznać się do tego nawet przed samym sobą, jednak tak właśnie to wyglądało. Jedyne, co mnie koniec końców uratowało… to to, że nie bałem się zostać sobą. Nie uległem ani Joakimowi, ani Lumiemu. I oto jestem - wzruszył ramionami. - Potężniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Poznaj moją armię.
De Trafford zerknął na Alice. Sama Harper nie wiedziała, jak ma intepretować tę sytuację. Jak wielki mętlik musiał mieć w głowie Anglik?
Przełknęła ślinę i przesunęła wzrokiem po jego “plutonie”.
- Cieszę się, że się odnalazłeś i czujesz się dobrze… Dobrze cię też widzieć po takim czasie… Co u siostry? W zasadzie mam do niej pewien interes, czy właściwie pytanie, ale to rozmowa na inną okazję… Teraz bardziej zastanawia mnie… Czemu nas szukałeś? - Zrobiła to. Odważyła się i zadała to pytanie wprost, patrząc prosto w oczy Habidowi.
Sharif spojrzał na Alice. Chwilę dłużej, niż powinien. Poczuła się niekomfortowo. Zrobił jeden krok do przodu, potem następny.
- Nie szukałem was - rzekł. - Tylko ciebie.
Rozległa się dłuższa chwila ciszy. Wyglądało na to, że… jeśli Alice rzeczywiście dobrze to zrozumiała… że Sharifowi zależało na niej… Może nawet bardziej, niż powinno. Czy to możliwe, że w Helsinkach rozwinął w sobie uczucia, które były nieodpowiednie i niechciane?
- To… było zaplanowane? - zapytał de Trafford. - Szpiegowałeś nas swoim pionkiem - spojrzał na Bahriego. - I tylko czekałeś na moment naszej konfrontacji z kultystami… Patrzyłeś na to, jak walczymy z sobą, czekałeś na to aż my zabijemy ich, a oni zmęczą mnie… I wtedy pojawiłeś się…? - Terry niby pytał, ale wydawał się całkiem pewny tego, co mówił.
Sharif błyskawicznie odwrócił na niego wzrok i spojrzał wilkiem. Chyba zapomniał o tym, że istniał. I nie chciał, żeby ktokolwiek mu o tym przypominał.
- Bahri… dobrze się spisałeś - rzekł. - Weź pana de Trafforda do lasu i odstrzel mu głowę. Nie będzie już mu potrzebna.
- Nie! - zaprotestowała agresywnie Alice i stanęła przed Terrencem. Wstrzymała oddech, przypominając sobie, że mieli nie odwalać bohaterskich zagrań, ale nie mogła pozwolić na to, by de Traffordowi coś się stało. Myślała bardzo szybko spojrzała uważnie na Sharifa
- Masz czego chciałeś, znalazłeś mnie. Odpuść de Traffordowi, czy tym ludziom w kamperze… I tak wszyscy tu ledwo zipią… Jeśli chcesz, pojadę z tobą. Tylko nie zabijaj nikogo, proszę - powiedziała starając się zachować spokój. Miała nadzieję, że zdoła przekonać go do tego, że nie ma sensu marnować więcej kul już tego wieczoru…
- Nie jestem głupcem - Sharif skrzywił się. - Ta noc to pewnie pierwsza taka okazja od kilkunastu lat, aby zdjąć telekinetę. Jeżeli pozwolę mu odejść, będzie zagrożeniem zarówno dla mnie, jak i mojej siostry. To, co potrafi… jest wynaturzeniem. Nie powinien chodzić po powierzchni ziemi. Sama jego twarz jest obelgą dla Allaha. Ten staruch już wystarczająco długo wykorzystywał cię. Obleśny sodomita zasługuje tylko na ołów. Afaf też tak uważa - warknął. - Bahri… jeżeli nie chcesz, abym uznał, że zdradziłeś nas tak, jak twoja siostra… - zawiesił głos.
Egipcjanin drgnął. Wyciągnął pistolet. Pewnie to on zabił tych pięciu kultystów, a których Alice ujrzała w camperze. To były świeże zwłoki. Nie te z Champs de Mars. Miały ślady po broni palnej… Bahri ruszył w stronę de Trafforda. Ten zrobił krok do przodu i pocałował Harper w policzek od tyłu.
- Pamiętaj… - szepnął ciężkim głosem - ...że bardzo cię kochałem.
Następnie odszedł od niej. Bahri szedł za nim z ręką wyciągniętą w stronę potylicy Anglika. Broń tylko czekała na wypalenie.
Alice zadrżała i poczuła bardzo głęboki ból psychiczny. Popatrzyła w szoku na Sharifa, potem na Bahriego, a na końcu na Terrence’a, który zaczął się od niej oddalać
- Nie… Terrence, nie! Tak nie można… - obejrzała się na Sharifa
- Nie możesz! Jak możesz! Nie jesteś żadnym prawem, żeby decydować o tym kto zasługuje, by żyć, lub nie! - nakrzyczała na niego jak zraniona lwica. Była wściekła i bardzo teraz nienawidziła Habida. Łzy stanęły w jej oczach, ale mimo to nie przestawała się złościć. Mimo, że jej ciało było wykończone.
- Zrobię co chcesz, tylko odwołaj ten cholerny rozkaz! - wybuchnęła lekko łamiącym się tonem.
- I tak zrobisz to, co chcę - Sharif odpowiedział. - Przyzwyczajaj się do tej myśli. I tak jestem znany w mojej organizacji z głupiej, naiwnej litości. I właśnie dlatego nie będziesz musiała patrzeć na śmierć tego padalca - mruknął.
Wnet Bahri i Terrence zniknęli w lesie. Po de Traffordzie nie został żaden ślad prócz ciepła jego ust na jej policzku. Ale to szybko ulatywało. “Pamiętaj, że bardzo cię kochałem”. Te słowa kołatały w jej umyśle.
- Dwunastka i trzynastka - Habid rzekł krótko. - Sprawdźcie campery.
Dwóch mężczyzn, którzy nie posiadali nawet imion, obejrzeli wnętrze białych samochodów i opisali je Sharifowi. Mężczyzna obszedł je sam na koniec.
- Tego - wskazał palcem. - Weźcie tego. To jej brat. Jak będzie z nami, to nie wpadnie na głupie pomysły, jak na przykład mszczenie się za sodomitę.
Wnet dwunastka i trzynastka wynieśli Arthura. Mężczyzna był nieprzytomny. Zapakowali go do jednego z ich samochodów.
- Dwójka, trójka, czwórka, piątka - rzekł Sharif. - Idźcie prosto nad Rochester Falls i zajmijcie się niedobitkami kultu. - Osiemnastka, przewieź tych nieszczęśników, którzy zostali do miasta. I zadzwoń na policję. Nie będziemy ich zabijać, nie jesteśmy potworami.
Alice rozpłakała się z nerwów, przełknęła gorzką ślinę i otarła łzy dłonią.
- Pierdol się, Habid… - powiedziała zranionym tonem, próbując w trzech słowach przekazać mu co właśnie o nim myślała. Była wkurwiona i zdruzgotana. I kompletnie wstrząśnięta. Nie miała nawet miejsca na strach o samą siebie. Nie mogła teraz przestać myśleć o tym, jak bardzo nienawidziła Irakijczyka za to co kazał zrobić Terry’emu i za to, że wziął Arthura za zakładnika. Był bystry, bo zamierzała się opierać, tym zagraniem związał jej ręce. Mała nadzieję, że w tym wszystkim chociaż Thomasa nie spotka nic złego… Próbowała zapanować nad łzami rozpaczy nad losem Terry’ego, ale nie umiała. Za bardzo myślała teraz o tym jak jej na nim zależało i jak te emocje rozpalały w niej ogień nienawiści do Sharifa.
Następnie Habid podszedł do niej. Zanim zdążyła zareagować, złapał ją za ręce. Był bardzo silny. Już w Helsinkach nie można było zanegować tego, że był wysportowany. Jednak przez ostatnie miesiące musiał dodatkowo ćwiczyć. Był potężnie zbudowany. Wydawał się jedną wielką kupą mięśni.
- Siebie nie będę - rzekł. - Zostaniesz moją kobietą, Alice. Poślubisz mnie. Każda minuta w Helsinkach była torturą, gdy obserwowałem, jak oddalasz się w ramiona Dahla. I nie dziwiło mnie to, że przyciągała cię jego siła. Ale teraz to ja jestem potężny. A jego nie ma. Możesz zakochać się we mnie. Może nie dzisiaj, nie jutro, lecz pewnego dnia zapomnisz, że był taki okres w twoim życiu, kiedy nie byłaś moją żoną - obiecał jej. - Nie martw się, nie jestem ortodoksyjny. Nie zostaniesz obrzezana. Chcę sprawić ci pełną przyjemność - rzekł przy tych wszystkich Muzułmanach.
- Nie kpij sobie ze mnie. Jeśli zdołałeś choć w minimalnym stopniu mnie poznać, powinieneś wiedzieć, że nie złamiesz mnie i nie zrobisz sobie ze mnie potulnej arabskiej dziewczynki, która będzie chylić czoła przed mężczyzną, do którego należy. Jestem Amerykanką, jestem dumna i zapomnij, że kiedykolwiek obdarzę cię innym uczuciem niż nienawiść, czy obrzydzenie. Słyszysz? Brzydzę się tobą - oznajmiła marszcząc brwi. Mówiła mu prosto w twarz. Bała się go, a jednocześnie była tak napromieniowana złością, że nie zważała na to, co mógł jej zrobić.
Podniósł rękę i uderzył ją mocno w policzek. Aż ją wykręciło. I zapiekło.
- Alice, patrz, do czego mnie zmuszasz… - westchnął, kręcąc głową. - Jeżeli mnie nie polubisz, to twoje ciało to zrobi. Czasami potrafi nas zdradzić. A będę dla niego dobry - obiecał. - Bardzo dobry - mruknął, uśmiechając się półgębkiem. - Poza tym nie musisz być potulna. Lubię ogień i żar. Mam nadzieję, że przełoży się na pasję w sypialni - dodał.
Następnie odwrócił się.
- Dwudziestka, dziewiętnastka - rzucił. - Zapakować przyszłą panią Alice Habid do samochodu. Odjeżdżamy stąd.
Wnet dwóch mężczyzn ruszyło w jej stronę.
- Pójdziesz grzecznie, czy muszą cię skrępować? Nie miałbym nic przeciwko… - uśmiechnął się tak, jakby miał właśnie taki fetysz.
I to był moment, kiedy Harper wyciągnęła scyzoryk z kieszeni, rozłożyła i przyłożyła sobie do gardła.
- Jeśli się zbliżą, poderżnę sobie gardło. Już raz umarłam, nie boję się śmierci. Słyszysz? Będziesz miał gówno, nie żonę - nawet nie zareagowała specjalnie na wcześniejszy cios, który jej zadał. Znała gorsze bóle… Jak na przykład fantomowy ból dwóch brakujących palców, albo połamane żebra po upadku z Iglicy, topienie się, czy dławienie trucizną… Albo oberwanie serii z karabinu w ramię… Uderzenie w policzek… To było nic.
Sharif wzruszył ramionami.
- Jeśli tego właśnie pragniesz… - zawiesił głos. Następnie spojrzał w bok. - Jedynka, zabij Arthura Douglasa. Potem wróć po ciało Alice. Ósemka pomoże ci wykopać dla nich podwójny grób - rzekł i spojrzał na Harper. - Przykro mi, że tak to się skończyło - rzekł i ruszył w stronę samochodu, którym tu przyjechał. - Tyle zachodu na nic - westchnął, mówiąc do siebie. - Ale przynajmniej zabiliśmy sodomitę, więc…
Harper rzuciła w niego scyzorykiem tak, żeby wbić mu go w plecy. Miała cela, bo przecież ćwiczyła strzelanie. Może nie była mistrzem rzucania nożami, ale wściekł ją.
- Jesteś potworem Sharifie. Cholernym, popapranym potworem… - westchnęła ciężko i znów się rozpłakała. Bardzo ją wkurzało, że nie umiała sobie poradzić z emocjami. Chciał ognia? To dostał.

Trafiła jak jakaś cholerna, rasowa zabójczyni. Oczywiście nigdy nie ćwiczyła tego typu rzutów, jednak z boku wyglądało to tak, jak gdyby zabiła w ten sposób całe legiony biedaków. I tylko jej zaskoczona mina zdradzała prawdę, że było to i dla niej zaskakujące… Być może to gniew dodawał jej nadludzkich zdolności. A może sama opatrzność chciała, żeby Sharif dostał za swoje. Nóż wbił się w plecy Muzułmanina na tyle głęboko, na ile zwykły, mały scyzoryk mógł. Ten nawet nie krzyknął, choć to musiało go piekielnie zaboleć. Gdyby trafiła tylko kilka centymetrów w lewo, mogłaby go sparaliżować przebiciem rdzenia kręgowego. O ile nóż byłby w stanie skruszyć chroniący go kręgosłup.
Zastępy Arabów wycelowały w nią broń. Wiedziała, że za chwilę umrze. Jej twarz zapulsowała gorącem. Twierdziła, że już wcześniej straciła życie i to nic takiego, ale w gruncie rzeczy było kompletnie inaczej. Właśnie dzięki temu doświadczeniu i całej męce, jaką potem przeżyła, uświadomiła sobie, że cierpienia niekoniecznie kończą się w chwili śmierci…
- Wstrzymać ogień! - krzyknął Sharif. Obrócił się do niej i spoglądał na nią poważnie z góry. Był dużo wyższy od niej. - Jestem twardy - rzekł. - Gratulacje. Ty wbiłaś się we mnie teraz, ja wbiję się w ciebie jeszcze dzisiaj. Nie masz nic do podcięcia gardła, czyż nie? - uśmiechnął się do niej. Alice widziała, jak wstrzymywał cały gniew. Uświadomiła sobie, że wyzwoli go w trakcie gwałtu… przynajmniej tak planował. - Jedynka, nie zabijaj jeszcze Arthura. Może jego życie ostudzi na przyszłość temperament mojej żony - rzekł. Następnie machnął ręką. - No dobra, przyszłej żony.
Obrócił się i kontynuował podróż w stronę samochodu.
- Siódemka, opatrzysz mnie. To ponoć szczęśliwa liczba - mruknął.
Harper wzdrygnęła się na jego słowa. Nie chciała, by jej dotykał, a z tego co widziała, miał zamiar i to bardzo boleśnie. Nie miała już żadnych argumentów, by wykorzystać je teraz. Życie Arthura zależało od tego co zrobi. Czy miała się poddać? Przetarła znowu twarz rękami i czekała. Jak zakładała, za moment zawleką ją do auta… Czy powinna grać na zwłokę jak powiedział jej Terrence? Po co… przecież do tej pory, pewnie Bahri już pozbawił go życia.
- Terrence… - załkała cicho do siebie i zasłoniła twarz rękami. Była rozerwana pomiędzy bólem, a agresją.
Sharif zniknął w samochodzie. Pewnie siódemka opatrywał jego ranę. Wtem Alice poczuła na swoich plecach lufę. Napierała.
- Iść - usłyszała krótką komendę z mocnym, arabskim akcentem. Mężczyzna mówił po angielsku, pewnie Sharif nie zdążył wytłumaczyć im, że Harper zna wszystkie języki świata.
Nie miała wyboru. Nawet gdyby opierała się, to nie zabiliby jej przecież. To byłoby jak podpisanie na siebie wyroku śmierci i żołnierze bez wątpienia nie chcieli jeszcze umierać. Alice nie mogła więc zginąć, nie potrafiła też z nimi walczyć. Gdyby położyła się na ziemi i zapierała, zostałaby przetransportowana niczym worek ziemniaków. Dlatego szła. Niechętnie, ale to jedyne, co mogła uczynić. Wnet wsiadła do jednego z samochodów. Obok niej usiadł jeden z mężczyzn. Trzymał broń wycelowaną w jej głowę. Drugi usiadł za kierownicą. Zapalił silnik. Reszta Muzułmanów również zajęła miejsce w pojazdach. Zaczęli odjeżdżać. Kiedy ich samochód ruszył… Alice nagle usłyszała pojedynczy, głośny wystrzał. Prawdziwy huk. Serce jej mocniej zabiło, kiedy odwracała się, zarzucając długimi, rudymi włosami. Spojrzała przez tylną szybę na las, w którym Bahri pociągnął za spust. Chmara kruków, która do tej pory siedziała na gałęziach, zerwała się do lotu. Pokryły niebo, przyćmiewając gwiazdy. Samochód ruszył, a ona oddalała się od Rochester Falls. Miejsca, w którym została oddzielona od Terrence’a de Trafforda. Miejsca, w którym mężczyzna… zginął.
Harper poczuła się bardzo słabo. Aż obraz jej się zawęził, gdy ze stresu dostała silnego bólu głowy i lekkiego napadu paniki. Prawie zemdlała, wpadając w hiperwentylację… Zapłakała znowu, ale jednak nie straciła zmysłów, była zbyt wytrzymała, choć najchętniej po prostu straciłaby w tej chwili świadomość. Domyślała się, że zawiozą ją do Grande Riviere Noire… Czekało ją więc trochę drogi. A co miało tam się z nią stać? Wolała nie wiedzieć. Teraz przeżywała agonię, bo zaatakowały ją myśli dotyczące de Trafforda.

Jechali w milczeniu. Mężczyźni w samochodzie przypominali raczej roboty bezmyślnie wykonujące rozkazy, niż prawdziwych ludzi. Alice mogła jedynie dusić się we własnych myślach. To jedyne, co mogła robić. Jechali wzdłuż południowego wybrzeża Mauritiusa, kierując się na zachód wyspy. Riambel, Chemin Gernier, Baie du Cap… jakoś po pół godzinie jazdy dotarli do La Gaulette, gdzie sfora samochód zatankowała samochody.
- Pan Habid pyta się, czy jest pani głodna - rzekł bezbarwnym tonem kierowca, który otworzył drzwi po jej stronie po zatankowaniu baku do pełna. Patrzył nie tyle na nią… co przez nią. Jak gdyby bał się, że jeśli tylko spojrzy na nią naprawdę, to Sharif zrobi się zazdrosny i każe go zabić. Muzułmanie w szczególny sposób podchodzili do kwestii kobiecego piękna, a Alice nie miała na sobie ani burki, ani hidżabu.
- Powiedz, że nie chcę od niego niczego - powiedziała po arabsku i odwróciła się obrażona. Była zmęczona smutkiem i własnymi myślami. Skrzyżowała ręce pod biustem. Jej ubrania nadal nie wyschły po tym jak pływała w nich w zimnej wodzie jeziora. Nie miała jednak zamiaru o nic prosić, ani mówić z nimi o czymkolwiek. Złość ostygła po dłuższym czasie jazdy i teraz zastąpiło ją wyjałowienie emocjonalne i obraza.
Mężczyzna zniknął, po czym wrócił po chwili z całkiem ładną, zieloną apaszką oraz dwoma batonikami musli. Położył je na siedzeniu obok Alice.
- Pan Habid prosi, aby pani zjadła - rzekł. - I obwiązała głowę materiałem, jeśli łaska - dodał.
Czy chciał ją tym dodatkowo rozjuszyć?
- Niech się udławi tymi batonikami - powiedziała złym, zmęczonym tonem. Zerknęła obojętnie na apaszkę, ale zignorowała ją. Nie miała łaski, nie dla nich. Nie po tym co zrobili z Terrym.
- A jeśli mi zaraz powiesz, że jak nie założę tej apaszki, to pan Habid każe zastrzelić mojego brata… To niech was szlag - oznajmiła ponuro i złapała materiał, zakładając i obwiązując szyję i głowę. Była jednak na tyle złośliwa, że pozwoliła by rude kosmyki spływały jej po policzkach i ramionach. W końcu nie umiała wiązać czegoś takiego na głowie jak ich kobiety. Miała gdzieś ich obyczaje. Nie chciała tylko, by Arthur za to cierpiał.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-07-2019, 18:33   #287
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Mężczyzna skinął głową. Chyba naprawdę poczuł ulgę, że Alice nie walczyła z nim. Najpewniej naprawdę bał się Sharifa. Jak ten był w stanie wzbudzić taki respekt w swoich żołnierzach? Co takiego uczynił, że obawiali się choćby tego, że popsuje mu się nastrój?

Ruszyli w dalszą drogę. Case Noyale było oddzielone od celu ich podróży już tylko o jakieś pięć kilometrów. Ubrania zdążyły przyschnąć na ciele Alice. Wciąż były mokre, ale jej ciepło działało na wilgoć jak kaloryfer. Wreszcie dotarli do Grande Riviere Noire. Miasteczko wyglądało normalnie, jak każde inne na Mauritiusie. Aż ciężko było uwierzyć, że znajdowała się w nim siedziba tak niebezpiecznej grupy przestępczej. Zatrzymali się dopiero przy Pastamarin. Restauracja kompletnie niczym nie wyróżniała się. Na zewnątrz stały niebieskie stoliki, które nie zostały jeszcze zabrane na noc. Być może złodzieje nie ośmieliliby się okraść to miejsce? Wydawałoby się to z ich strony bardzo rozsądne.


Mężczyźni wyszli z samochodów. Alice również została zmuszona do opuszczenia pojazdu. Ujrzała Sharifa. Wyprostował się i przeciągnął.
- Godzina drogi to dużo… myślałem, że oszaleję z bezruchu. A ty, Alice? Czy ty też prawie oszalałaś? - zapytał z lekko kpiącym uśmieszkiem. Widziała, że był zły za to, jak rzuciła w niego scyzorykiem. Ale jeszcze bardziej pragnął ją jako kobiety. Pożerał ją wzrokiem, a zielona apaszka tylko podsyciła jego ogień.
- To już dawno za mną - powiedziała i objęła się ramionami, jakby chciała się zasłonić przed jego wzrokiem. Denerwowało ją to jak na nią patrzył. Zdecydowanie nie chciała, by robił to, czy zbliżał się do niej. Jej postawa dokładnie na to wskazywała. Nadal była w szoku, że jej scyzoryk wbił się w niego, gdy rzuciła nim po prostu w złości. Śpiewaczka rozejrzała się, jakby co najmniej szukała jakichś pieszych, do których mogłaby się zwrócić po ratunek, lub wezwanie policji… choć było dość późno…
Chyba ludzie po zmroku jednak omijali Pastamarin. Pewnie to miejsce i tak nie utrzymywało się dzięki wydawaniu jedzenia. Kto wie, jakie pieniądze Sharif zapłacił właścicielom, za możliwość użytkowania lokalu. Może nawet posiadał to miejsce? Bez wątpienia dysponował solidnymi środkami pieniężnymi, inaczej nie byłby w stanie przeszmuglować takiej ilości żołnierzy i broni. Ruszyli do lokalu. Drzwi okazały się otwarte. Weszli do środka. Czterech Muzułmanów szło tuż za nimi. Pewnie na wypadek, gdyby Alice zapomniała o bracie i zdecydowała się na kolejną akcję, jak przed godziną ze scyzorykiem. Jednak teraz była kompletnie bezbronna. Jej torebka została zabrana. Miała jedynie przemoczone ubrania.
- Wiesz, w którym momencie zakochałem się w tobie? - zapytał.
Alice zerknęła na niego krótko, ale nie zapytała. Uznała, że cokolwiek by nie powiedziała i tak by kontynuował. Miała zamiar przeklinać ten moment, kiedy już zdradzi jej kiedy to faktycznie miało miejsce. Rozejrzała się tymczasem po lokalu oceniając swoje szanse na ucieczkę w przyszłości… Drzwi wejściowe były tylko jedne i nie zostały zamknięte na klucz. Znajdowały się tu również okna, które mogła wybić w razie potrzeby. Jednak problemem nie było brak wyjść z Pastamarin, ale cały zastęp mięśniaków, którzy przeszkodziliby jej w tym błyskawicznie.
- Kiedy tylko sztuczna inteligencja Kościoła Konsumentów przedstawiła mi moją misję. To było w moim mieszkaniu w Portland. Otrzymałem trochę informacji na twój temat, w tym zdjęcie. Poraziło mnie. Jednak kiedy zobaczyłem cię na żywo… wtedy byłem już pewny, że muszę tak działać, abyś była moja. Tyle że… wtedy jeszcze nie byłem wystarczająco zuchwały. Teraz wiem, że żyjemy w świecie, w którym aby coś mieć, trzeba to sobie wziąć - mruknął, patrząc na jej sylwetkę. Chyba wyobrażał ją sobie nagą. - Nawet głupia Bee Barnett to wiedziała. Długo czyhała na moją miłość, ale moje serce było już zajęte marzeniem o tobie. Nie miała żadnych szans przy tobie. Jak żadna żyjąca kobieta - zaśmiał się. - A wiesz, w którym momencie złamałaś mi serce? Tak właściwie były dwie takie sytuacje. Najpierw wbiłaś w nie… nazwijmy to scyzoryk, a potem przekręciłaś go boleśnie.
- Nie byłeś jedyny, Dahl zarobił ode mnie korkociąg w szyję i umarł z tego powodu… A niedługo potem zabiła mnie moja własna siostra… Helsinki były wyjątkowym doświadczeniem dla wszystkich - mruknęła spiętym tonem. Nie patrzyła na niego. Nie wiedziała dokąd ją dokładnie prowadził, poza tym, że byli teraz w pizzerii i zamierzała zapamiętać układ pomieszczeń w budynku, na tym się teraz głównie koncentrując.
- To prawda. Odkryłem to, kiedy na Hietaniemi Surma poraziła mnie. Czy tam poraził. A może poraziło - Sharif parsknął śmiechem. - Chciałbym powiedzieć, że nigdy wcześniej nie czułem się takim przegrańcem, ale to nieprawda. Były dwie takie sytuacje… Po pierwsze… kiedy tańczyliśmy z sobą pod Suomenlinną - rzekł. - Tylko dlatego, bo Joakim nam na to pozwolił. Ale widziałem… wiedziałem… i czułem, że nie chcesz przebywać wtedy ze mną. Myślałaś tylko o nim, choć to ja prowadziłem cię w tańcu. To było okrutne. Nigdy nie czułem się tak niechciany, jak wtedy. Co za żart. Normalnie z chęcią zatańczyłbym z tobą tango. Poczuł cię w moich ramionach. Jednak kiedy już miało to miejsce… chciałem tylko odstrzelić sobie łeb. Druga sytuacja, która mnie już kompletnie złamała… Miała miejsce wtedy, gdy wyszedłem z tej durnej chatki na wyspie zoo. Miałem nadzieję, że wybiegniesz za mną. Zatrzymasz mnie. Powiesz, że jestem twoim jedynym przyjacielem i nie chcesz być kompletnie sama… Ale nie liczyłem się dla ciebie w ogóle. Byłem dla ciebie zerem. Jadłaś z ręki Dahla, a ja pozostałem sam. Kompletnie sam. Nic dla ciebie nie znaczyłem. Uświadomiłem sobie wtedy, że tak już pozostanie. Dopiero miesiąc później uświadomiłem sobie, że jeśli mnie nigdy nie pokochasz… to może chociaż znienawidzisz…? - zapytał. - Widzisz, w co mnie zmieniłaś? Tak bardzo chciałem, żebyś darzyła mnie jakimkolwiek silnym uczuciem, że postanowiłem aż zabić twojego sponsora. Powiedz, że udało mi się. Że czujesz do mnie silny, palący gniew - uśmiechnął się bezczelnie, prowadząc ją po schodach na pierwsze piętro.
- A jednak niewiele się zmieniłeś, mimo że uważasz inaczej… To, że umiesz pomachać bronią przed nosem, czy pokazać jaki to jesteś silny… Nie czyni cię wcale silnym - powiedziała gniewnie. Alice nie zamierzała potwierdzić tego, że go nienawidziła, jednak mógł się tego domyślić, po tym co mówiła wcześniej, że rzuciła w niego scyzorykiem i zrobiła mu krzywdę jego ostrzem… I że okazywała mu brak szacunku, jedynie oschłą niechęć. Schody na górę źle jej się kojarzyły… Z Petersburgiem… A obecna sytuacja, w której stawiał ją Sharif nie wróżyła innego rozwinięcia sprawy…
Przypomniało jej się, jak w Trafford Park, leżała naga na Joakimie i zapytała go, czy nie będzie więcej osób, które zechcą się mścić na nim, robiąc jej krzywdę przez gwałt. Śpiewaczka pamiętała, jak Dahl odparł, że nie może jej tego obiecać i oto miała Habida… Chcącego zemścić się na niej i ukarać ją za jej fascynację Joakimem. Aż ją to doprowadzało do szewskiej pasji…
- Och, jestem całkiem silny. Za chwilę przekonasz się o tym. Nie ma na co czekać. Już i tak wystarczająco długo czekałem - mruknął. - A teraz dowiesz się, dlaczego wybrałem akurat Pastamarin. Jego właściciele na pewnych stronach oferują na wynajem specjalny pokój na poddaszu… zapraszam cię do niego - rzekł, otwierając drzwi na korytarzu.


Pomieszczenie tonęło w czerwieni. W tym kolorze pomalowano ściany. Bordowy był delikatnie podświetlony sufit. Natomiast podłoga została wyłożona szarą wykładziną, zapewne po to, by łatwo się ją sprzątało. Alice rozejrzała się po zebranych tu obiektach… Było tu narzędzie tortur złożone z dwóch desek w kształcie litery X. Każda z czterech odnóg na osobną kończynę. Obok stały dyby, w których można było zakuć głowę oraz ręce ofiary. Znajdował się tu również fotel, którego nie powstydziłaby się nawet królowa gotów. Dalej umieszczono długi stół z kajdankami. Były również podpięcia pod sufitem, na których można było zwisać. Oprócz tego Alice ujrzała całe zestawy zabawek. Pejczy, wibratorów, dildo najróżniejszych wielkości, kolorów oraz kształtów. Znajdowały się tu również inne obiekty, które nie miały czysto seksualnego charakteru… to znaczy, gdyby nie znajdowały się w tym akurat pokoju. Piórka, druty, owoce i inne tego typu rzeczy.
Harper zamurowało i aż się zatrzymała w progu porażona widokiem tego co zastała w pokoju. Nigdy nie była w takim miejscu. Oczywiście słyszała o nich, widziała na kilku filmach, czy filmikach, albo czytała w książkach… Czy żartowała z de Traffordem o sex dungeonach, ale to miejsce… Dopiero teraz poczuła niezwykle intensywny lęk, któremu udało się naprawdę przyćmić jej złość, czy odrętwienie. Zaschło jej w ustach i chciała się cofnąć. Odwrócić i uciec. pewnie zaczęłaby krzyczeć, gdyby z powodu szoku nie odjęło jej całkiem mowy.
Sharif chwycił ją mocniej za rękę i poprowadził dalej. Znajdowały się tutaj drzwi. Otworzył je. W środku ujrzała łazienkę. Wepchnął ją do środka.
- Masz się przygotować. Nie chcę, żebyś pachniała jeziorem i kleiła się, kiedy będę cię rżnął - rzekł. - Tutaj masz prysznic, toaletę i wszystko, czego tylko możesz potrzebować, włącznie ze środkami czystości.
Podszedł i otworzył szafę. Wyjął z niej kawałek materiału.
- Tutaj masz prawdziwy hidżab - rzekł. - Masz wyjść stąd naga, nie licząc włosów. Ma je przykrywać to - wskazał czarną część garderoby. To był tak właściwie worek z wyciętym otworem na twarz i zachodzący aż na ramiona. Trochę lepiej uszyty i dostosowany krojem do głowy. Zdawał się również z całkiem dobrej bawełny. - Jeżeli nie zastosujesz się do mojej prośby, Arthur za to zapłaci. Jeżeli bardzo mnie rozgniewasz, oddam cię moim żołnierzom. Zostaniesz przykuta do dyb i każdy z nich po kolei spuści się w tobie. Ja pierwszy. Więc decyduj, jak wiele arabskich koni chcesz dosiąść. Bo tej nocy wystarczy tylko jeden - dodał, po czym zamknął za nią drzwi, pozostawiając na chwilę samą.
Alice zakrztusiła się i zaczęła płakać. Teraz w panice. Głośno. Jakby to, że zamknął za sobą drzwi pozwoliło jej zwolnić wszelkie hamulce, którymi się do tej pory wstrzymywała. Rozejrzała się po łazience w panice, ale wiedziała, że nie było stąd żadnej ucieczki, a co więcej… Arthur mógł zginąć, jeśli zrobiłaby coś wbrew woli Irakijczyka… Jeśli jeszcze nie zamierzał jej oddać wszystkim swoim ludziom, to najwyraźniej nóż wbity w plecy aż tak go nie wkurzył jak sądziła. Choć z drugiej strony, Bóg wiedział co planował jej zrobić tej nocy. Była zmęczona, a jednak musiała zmusić się do ruchu. Ręce jej się trzęsły, gdy zdjęła z siebie koszulę, buty, spodnie i bieliznę. Czy Sharif już zauważył, że jej dłoni brakowało palców? Zapewne tak… Była kompletnie wstrząśnięta i zdruzgotana, ale umyła się i nieco odświeżyła. Czuła jak mięśnie ją nadal pieką od przeciążenia. Nie liczyła na to, że ktoś ją znowu uratuje, musiała więc znaleźć jakiś moment. Habid na pewno popełni kiedyś jakiś błąd… Był tylko człowiekiem… Gdy skończyła, wyszła i poszukała czegoś, czym mogła się wytrzeć. Jej oczy były zaczerwienione od łez. Spojrzała na hidżab, po czym pociągnęła nosem i wzięła go w drżącą dłoń. Przesunęła palcami po materiale. W końcu jednak założyła go i spojrzała na siebie w odbiciu lustrzanym. Miała na tyle długie włosy, że ich końcówki wystawały nieco spod jego materiału, zasłaniał jednak całkowicie jej twarz, poza oczami, które błyszczały od łez i wyrażały nic tylko ból i lęk. Podeszła do drzwi i chwyciła za klamkę. Zawahała się. Stała w bezruchu dobre dwie minuty, nim nacisnęła ją, bardzo niepewnie. Popchnęła drzwi. Była ubrana tak, jak chciał Habid. Drżała jednak i dość szybko zrobiło jej się chłodno w nagą, rozgrzaną wodą skórę.

Weszła do pokoju tortur i zamknęła za sobą drzwi do łazienki. Spostrzegła, że przy drzwiach stało dwóch Arabów. Trzymali w rękach broń i nawet na nią nie spojrzeli. Trzeci znajdował się tuż obok niej, przy drzwiach do łazienki. Natomiast czwarty bronił dostępu do okna, na wypadek, gdyby chciała przez nie wyskoczyć. Wszyscy byli ubrani i chyba mieli ją speszyć. Udało im się, Alice zareagowała jak zastraszone zwierzę, spinając się i rozglądając szybko i czujnie, gdy jej oddech przyspieszył z powodu tych dodatkowych czynników stresogennych. Na samym środku stał Sharif. Wciąż miał na głowie czapkę. Na jego szyi wisiał złoty łańcuszek. Na dłoniach miał rękawice z siatki, które nie obejmowały palców. Poza tym miał na sobie spodenki, nad których pasem wystawał kawałek niebieskiej bielizny. Na nogach nosił białe adidasy. Był przepięknie zbudowany. Nie chciała dopuścić do siebie tej myśli, ale taka była prawda. Lepiej niż Kirill, Joakim i Terry… Tylko nie miało to żadnego znaczenia… Na twarzy Sharifa tkwił lekko drwiący uśmieszek drapieżnika, który wreszcie mógł zacząć bawić się swoją ofiarą. Spojrzał na jej ciało.
- Jeszcze lepiej wyglądasz, niż sobie wyobrażałem - pochwalił ją. - Do twarzy ci w hidżabie. Jednak wystają spod niego kosmyki… czy naprawdę chcesz kusić moich braci? - zapytał, rozkładając ręce. Czy uważał to, za zabawne? Stała przed nimi kompletnie naga, natomiast problemem było kilka kosmyków?
- W łazience nie było gumki do włosów. Nic więc nie jestem z tym w stanie zrobić. Nożyczek zapewne mi nie dasz, bo na przykład mogłabym znowu chcieć rzuc… - ugryzła się w język. skrzyżowała nerwowo ręce, zasłaniając biust. Nie chciała go już prowokować, spojrzała w podłogę. Bała się i drżała. Wizja bycia wziętą w takim miejscu przerażała ją, ale wizja, że mógłby ją oddać jeszcze większej ilości osób, paraliżowała jej umysł kompletnie. Straciła wolę walki z nim i przyjęła postawę, która miała sugerować obojętność, choć na pewno wszyscy w tym pokoju doskonale wiedzieli, że czuła lęk.
- Jesteś pewna, że nie chcesz dokończyć? - Sharif zapytał niewinnie. - Siódemka całkiem dobrze mnie opatrzył - rzekł, podchodząc do mężczyzny, który stał przy oknie. Poklepał go po ramieniu. - Jestem pewien, że zakneblowałby cię swoim kutasem skuteczniej, niż wszystkie kneble, które tutaj wiszą - wskazał ręką cały zestaw obok półek z innymi przedmiotami. - Jako kobieta mogłabyś zająć się pięcioma mężczyznami jednocześnie, skoro posiadasz dwie, choć może nie do końca zdrowe ręce - dodał. - I tak się składa, że jest nas piątka. Jeżeli nie będziesz kompletnie posłuszna, to przekonasz się, jak to jest - rzekł. - A może chciałabyś mimo wszystko tego spróbować? - zapytał, uśmiechając się do niej niczym diabeł. Zaczął podchodzić niespiesznie. - To, co tu zostanie, jest tylko nasze - kusił ją. - Czy nie kręci cię taka fantazja? - zamruczał.
Początkowo nie podnosiła wzroku, ale gdy zadał jej ostatnie pytanie nie zdołała się powstrzymać i spojrzała na niego przez łzy ze złością i tą niechęcią co wcześniej. Cofnęła się o krok. Reagowała jak zaszczute zwierzę, nie człowiek. Zapewne gdyby miała ostre zęby, lub pazury, zaatakowałaby go, gdyby podszedł zbyt blisko. Niestety ciało ludzkie nie miało tych udogodnień, więc mogła co najwyżej próbować zasztyletować go wzrokiem. Nie miała zamiaru nic mówić, bo to się źle kończyło, gdy otwierała usta, by się do niego odezwać. Zbyt mocno była zła i wystraszona.
Sharif westchnął. Podszedł do półki spojrzał na kolekcję biczy. Wziął jeden z nich, po czym niespiesznie podszedł do Alice. Zamachnął się prędko, niczym kobra. Wnet Alice poczuła na prawym boku ostre smagnięcie, po którym pozostał piekący ślad. Aż odskoczyła i skręciła się z bólu, sycząc na przeszywający jej skórę ból.
- Zadałem ci pytanie - warknął. - Twoim zadaniem jest odpowiadać na moje pytania. Jeżeli nie rozumiesz sytuacji, w jakiej znalazłaś się… to ci ją szybko wytłumaczę. Nie jesteś już Alice Harper. Być może byłaś, kiedy tutaj wchodziłaś. Jednak ja obdzieram ludzi z imion i nazwisk. To przywilej, na który trzeba sobie zapracować. Tak jak oni są moimi narzędziami - spojrzał na czwórkę mężczyzn - tak i ty nim jesteś. Narzędziem. Dla mojej przyjemności, to cię od nich wyróżnia. Mianuję cię odtąd nową nazwą. Będziesz znana jako zero. Więc, zero, odpowiedz mi na pytanie - mocniej chwycił bicz.
Jej poczucie wpojonej od dziecka wolności zakrztusiło się i wykonało fikołka jak rozjuszony, dziki mustang, gdy Sharif wymyślił, że obedrze ją z imienia.
- Nie chcę i nie kręci - odpowiedziała krótko. W zasadzie to bardziej wypluła tę odpowiedź, niż okazała nią szacunek. Przełknęła ślinę i odwróciła od niego wzrok, znów zasłaniając się rękami, tak jakby nie chciała, by uderzył ją w jakiekolwiek wrażliwe miejsce. Czysto ludzki odruch.
Wnet Sharif zamachnął się i dostała symetrycznie, w drugi bok.
- Panie - rzekł. - W tym miejscu należy mi się dodatkowy szacunek. Jeżeli nie będziesz potrafiła odnosić się do mnie tak, jak trzeba, to tylko za to zapłacisz, zero. Czy zrozumiałaś? - zapytał. Uśmiechnął się leciutko. Sadyzm bez wątpienia sprawiał mu przyjemność.
Ponownie aż się skręciła i zgięła. To bardzo bolało, taki porażający prąd po całym ciele od miejsca, gdzie uderzał… Zasyczała i zbierała myśli
- Tak, jasne… Panie - zakrztusiła się tymi słowami i trochę jej to wyszło opornie, ale wolała nie obrywać kolejnych ciosów bicza. Zerknęła na narzędzie w jego ręce i teraz jak lew w cyrku, wyglądała jakby jej nienawiść przeszła z Sharifa na nie.
Habid podszedł do niej powoli i z pełną pewnością siebie.
- Podziękuj mi za to, że uratowałem cię od tego starucha - rzekł. - Pocałuj mnie, zero - polecił jej. - Mocno.
Stanął tuż przed nią. Aż czuła ciepło jego ciała. W ogóle nie nachylił się, a był od niej wyższy. Musiała dodatkowo walczyć o to, aby dotrzeć do jego ust, jeśli zamierzała posłuchać rozkazu. Jak bardzo upokarzające to było… ale o to właśnie chodziło.
Wszystko się w niej gotowało. Chciała go pobić. Zabić. Udusić. Kopnąć w jaja… A mimo to, nie mogła, bo ukarałby ją i Arthura. Jej oczy pociemniały wręcz od głębokiego gniewu, który się w niej przetaczał, niczym burza piaskowa po pustyni. Przesunęła się bliżej i stanęła na palcach. Nie miała jednak zamiaru dotykać go dłońmi. Czuła do tego niechęć. Uniosła delikatnie brzeg ciemnego materiału i odsłoniła usta.
- Dziękuję, Panie - powiedziała mechanicznie. Bez emocji. Już sobie wypracowała metodę, że słowo Panie, mogło być tylko dźwiękiem, który wypluwała. Spojrzała na jego usta i uniosła się jeszcze bardziej na palcach, by spróbować go w nie pocałować, mocno. Choć nie chciała i choć najchętniej zadała by mu ból…
Sharif pogłębił pocałunek. Teraz nachylił się, tak że nie musiała stać na palcach. Wsunął w nią język, przejeżdżając po jej własnym. To był bardzo ordynarny i mokry pocałunek. Habid naprawdę pragnął jej bardzo łapczywie. Po kilku sekundach odsunął się.
- Słodko - mruknął. - Bardzo dobrze, zero. W nagrodę pozwolę ci wybrać, od czego zaczniemy - uśmiechnął się do niej dobrodusznie. - Której z tutejszych atrakcji chcesz spróbować w pierwszej kolejności? Tym razem nie ma złej odpowiedzi - obiecał.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 18:35   #288
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice rozejrzała się po pomieszczeniu. Szczerze, nie chciała żadnej. Kusiło ją, by dokładnie to mu odpowiedzieć, skoro nie było złych odpowiedzi, ale powstrzymała się. Skinęła na fotel.
- Tamtej… - oznajmiła.
- Panie - dodała pospiesznie, przypominając sobie, że miała go w końcu nazywać. Trzęsła się dalej i czuła bardzo źle. Zdenerwowanie nie służyło jej nastrojowi do logicznego przemyśliwania podejmowanych decyzji i wyborów…
- Dobrze więc - odparł Sharif.
Powoli ruszył w jego stronę i wskazał go dłonią. Usiadła na fotelu, ociągając się tylko chwilę. Nie czuła się na nim komfortowo, ale lepsze to, niż chyba cokolwiek innego w tym pokoju.
- Zapraszam więc - uśmiechnął się do niej szeroko. Następnie ruszył w stronę półek, na których znajdowały się różne zabawki. Wybierał cały zestaw. - Szczerze mówiąc, nie jestem pewny, czy lubię cię jako człowieka, zero. Mam na myśli twoją psychikę. Od początku interesowało mnie głównie twoje ciało. Chciałem je wykorzystać i przyszedł ten dzień, kiedy wreszcie zostałaś moją lalką. Myślę, że po pewnym czasie uznasz, że tylko lepiej się stało. Czy to nie ulga, nie musieć już stać na czele Kościoła Konsumentów? To nie są zadania dla kobiety. Natury jednak nie da się oszukać. A ta dała ci tylko jedno zadanie. Uszczęśliwić mężczyznę. Uszczęśliwić mnie. Po to właśnie urodziłaś się, zero.
- Skoro tak uważasz, Panie… To może… pewnie tak jest - powiedziała, w odpowiedzi. Wypowiadała słowa, ale jej koncentracja była teraz w pełni skupiona na rzeczach, które brał z półki. Co zamierzał jej zrobić? W jakiej kolejności? Oceniała i modliła się w duchu, że nie miał wobec niej zbyt wygórowanych planów na ten wieczór…
Sharif podszedł do niej. Rozwarł jej nogi tak, jak to miało miejsce na wizycie u ginekologa. Oparcia na przedramiona znajdowały się teraz pomiędzy jej udami i podudziami. Przywiązał jej kończyny dolne w ten sposób sznurami o grubym splocie. Kolejną linę umieścił pod jej piersiami. Jej tułów przywarł do oparcia fotela i nie mógł się zsunąć.
- Pięknie - mruknął Sharif. - Jesteś piękna - dodał, klękając. Jego twarz znajdowała się tuż przed jej kroczem. Oglądał je bez cienia wstydu. - Powinienem zatrudnić malarza. Taki obraz powiesiłbym naprzeciw łóżka - uśmiechnął się półgębkiem. Następnie wstał. Alice mimowolnie opuściła wolne dłonie do swojej płci, jakby chciała ją zasłonić, ale tylko oparła je na podbrzuszu, jakby asekuracyjnie. Przybliżył się do jej piersi. Posmakował jej sutków językiem. Kobieta wstrzymała oddech i szarpnęła się lekko, ale to nic nie dało, bo była przywiązana do fotela i częściowo unieruchomiona. Syknęła na dotyk wilgotnego języka na skórze. Zwłaszcza, że jej biust był jeszcze uwrażliwiony po poprzedniej nocy z de Traffordem. Szybko zareagował, a jej sutki stały się twardsze i napięte, mimo, że tak naprawdę Sharif jeszcze nic specjalnego nie zrobił. Po prostu była nadwrażliwa.
- Tak szybko, zero? - Habid roześmiał się. - Chyba naprawdę nie możesz się doczekać - mruknął. Odsunął się, po czym stanął za nią. Mocniej chwycił jej ręce i wykręcił za oparcie fotela. Spiął je tam kajdankami. To była niewygodna pozycja. Może nie w pierwszej chwili, ale po kilku sekundach Alice poruszyła rękami, choć to nie miało sensu. Zapięcie działało zbyt dobrze. Następnie Sharif zawiązał jej oczy czarną opaską, aby nie mogła widzieć.
- Jeszcze pozwolę ci mówić - rzekł po chwili wahania.
Wnet rozległ się w powietrzu charakterystyczny dźwięk wibracji. Alice poczuła, że dwa wibratory dotknęły jej nadwrażliwych sutków. Były posmarowane jakąś oleistą substancją. Sharif zaczął bawić się jej biustem. Masował go, podnosił, pocierał go. Wziął jedną pierś pomiędzy dwa przyrządy i lekko przycisnął. Następnie zajął się drugą.
- Jak ci jest? Odpowiedz zgodnie z prawdą - polecił.
Oddech śpiewaczki nieco przyspieszył, ale nie była pewna czy niepokoju, przyjemności, czy czego. Przełykała nerwowo ślinę i starała się w jakikolwiek sposób uciekać przed doznaniami, którymi ją obdarowywał
- Rozdrażniona, wystraszona, obolała, zmęczona i gorąco mi razem z zimnem. Panie - odpowiedziała wyczerpująco w kwestii tego jak jej było.
- Myślałem, że powiesz, że po prostu dobrze, ale tak właściwie nie zależy mi na tym - odpowiedział Sharif. - Jeden przyrząd nasmarowałem żelem chłodzącym, a drugi rozgrzewającym. Daj znać, kiedy wyprowadzi cię to kompletnie z równowagi - rzekł. Alice czuła, że uśmiechał się. Następnie przykucnął. Harper czuła jego oddech na swojej kobiecości. Jej nogi były rozwarte i przywiązane. Tak właściwie w ogóle nie mogła się ruszać. Pozostało jej jedynie odczuwanie i mówienie. Wnet Sharif natarł na jej wargi językiem. Zaczął ją smakować łapczywie niczym pies. To wydarło z jej ust zaskoczone jęknięcie. Pocierał różne miejsca z różną siłą i intensywnością. Potem zaczął całować jej pachwiny. Naniósł na wewnętrzną powierzchnię jej ud jakieś świństwo, po którym skóra zaczęła ją w tamtym miejscu rozgrzewać. Sharif był bardzo agresywny w swoich działaniach i porywczy. Przesunął językiem po jej łechtaczce. W ogóle nie zrobił tego delikatnie. Kierował się własnym pożądaniem, a nie próbą sprawienia jej przyjemności. To nie był Terry, który zastanawiał się, co zrobić, aby odczuła najwięcej rozkoszy. Często przekładał jej komfort i spełnienie nad swoje własne. Habid nie myślał o tym. Czuł chuć, która nakazywała mu smakować krocze Alice. I robił to niezwykle intensywnie.
To wymuszało z niej syknięcia bólu i stęknięcia, gdy przypadkiem przejechał po jakimś wrażliwszym punkcie. Mimo wszystko, jej ciało zrobiło się mokre, bo tak było skonstruowane, by w taki sposób reagować na bodźce drażniące. A rozgrzewanie pachwin zdecydowanie stymulowało ją. Robiło jej się coraz cieplej. Lekko drżały jej biodra, kiedy to odruchowo próbowała zacisnąć uda, lub zetrzeć gorącą substancję.
Sharif lizał jej ciało jeszcze przez chwilę, po czym zmęczył się tym lub znudził. Przybliżył się do jej ust i pocałował ją.
- Smaczne - rzekł. - A to dopiero początek - szepnął. Znów zniżył się. Poczuła na przedsionku pochwy palec Habida. Wsunął go do środka. - Powiedz mi, zero, czy jesteś wilgotna? - zapytał, choć przecież czuł, że tak.
Alice milczała chwilę, nim przełknęła ślinę i odpowiedziała.
- Jestem wilgotna, Panie… - to było bardzo krępujące, musieć wypowiedzieć coś takiego na głos. I to przy innych osobach. Mimo, że miała zasłonięte oczy, była świadoma, że nadal byli w pomieszczeniu. Drżała, a jej ciało przyjęło jego palec poślizgiem, którego oczywiście spodziewał się tam Sharif. Tego było nawet odrobinę więcej, ze względu na rozgrzewającą substancję, tak jakby jej ciało odpowiadało na te związku chemiczne potrzebą wzmożenia wydzielania wilgoci. Czuła pulsowanie w podbrzuszu i nie wiedziała, czy to z nerwów, czy z podniecenia, które mimo wszystko się w niej budowało.
- A dlaczego jesteś wilgotna? - zapytał Sharif. - Opowiedz nam, zero. Słuchamy.
Delikatnie masturbował ją tym jednym palcem. Zagłębiał go, po czym wycofywał się. Robił to jakby od niechcenia. Jakby rzeczywiście była jego zabawką, którą mógł zajmować się kiedy tylko chciał, jak długo chciał i jak tylko chciał. W tej akurat chwili leniwie palcował ją, ale za chwilę mógł zacząć robić coś innego. Cokolwiek tylko chciał. Nie mogłaby mu się przeciwstawić, nawet gdyby chciała. Była zdana na jego łaskę i podniecenie. Wtem poczuła, że Sharif wsunął w nią gumowy przyrząd. Wydawał się dość gruby, ale co więcej… miał chropowatą powierzchnię. Nie urażała, ale bez wątpienia drażniła. Penetrował ją powoli.
- Opowiedz nam, słuchamy.
Już szykowała się do odpowiedzi, kiedy nagle wsunął w nią coś. Nie wibrowało i miała wątpliwości czym było. Czy to po prostu dildo? Zamierzał ją napchać czym mu się podobało? To było niepokojące, nie móc nawet spojrzeć co się miało między udami…
- Ponieważ dotykasz mnie, drażnisz, liżesz… I przez to rozgrzanie jestem mokra, Panie - powiedziała sapiąc lekko z powodu wszystkich tych odmiennych doznań, które jej się mieszały, gdy do tego wszystkiego wymagał od niej jeszcze i mowy…
- A teraz jeszcze wypełniona - dodał Sharif. - Lubię cię taką - dodał, masturbując nieco szybciej. - Na co masz teraz ochotę? - zapytał. - Masz do wyboru wibrator, kulki, lub ogórka szklarniowego. W samochodzie podobno nie byłaś głodna, ale może do tego czasu wyostrzył ci się apetyt? - zapytał. - Poza tym… lubisz, kiedy mężczyzna zajmuje się twoim odbytem, zero? - zadał kolejne pytanie. - To kwestie, które nas wszystkich interesują.
Alice zawahała się, nim zaczęła odpowiadać. Najwidoczniej dokładnie dobierała słowa
- Wibrator, panie. Nie mam apetytu. I nie lubię, gdy mężczyzna zajmuje się moim odbytem, Panie - oznajmiła, choć to ostatnie oczywiście było kłamstwem, by z Terrencem kilka razy próbowała, ale do prawdziwie mocnego zbliżenia w ten sposób doszło zeszłej nocy na tarasie. Sharif nie musiał o tym wiedzieć, nie chciałaby wpakował w nią za dużo.
- No cóż - mruknął. - Kogo obchodzi, co lubisz? - zapytał. - Chcę, żebyś już była cała kompletnie luźna, kiedy już w ciebie wejdę - dodał.
Następnie poczuła, że natarł na nią od tyłu dość dużą kulką. Chyba była metalowa. Pokonał barierę zwieraczy i umieścił ją w środku. Kiedy sama wypadła. Włożył następną. W tym czasie wziął jeden z wibratorów i wsunął do jej pochwy, nie przestając bawić się odbytem.
- Opowiedz nam o wszystkich swoich mężczyznach - rzekł. - Ciekawi nas, jak wiele razy grzeszyłaś, zanim poznałaś swojego męża - dodał. - Interesuje mnie również, zero, czy kiedyś miałaś w sobie obrzezanego kutasa. To może będzie nowość? - zapytał.
Trochę trudno jej się było skupić na odpowiedziach, kiedy wstrzymywała jęki bólu, czy przyjemności, gdy drażnił tak mocno jej ciało
- Jeden mnie zgwałcił, a drugim był tylko Terrence, panie - powiedziała cicho, bo czasem dławiła się powietrzem, gdy podrażnienie ciała nie dało jej mówić normalnie.
- Nie miałam nikogo takiego w sobie, Panie - powiedziała odpowiadając na kolejne pytania. Nie chciała myśleć o nim jak o swoim mężu. W ogóle nie chciała o nim myśleć. To były tortury, nie przyjemność, mimo, że jej ciało reagowało inaczej. Miała świadomość, że znęcał się nad nią psychicznie i chciał ją złamać.
- A Joakim? Nie uprawiałaś nigdy z nim seksu? - Sharif zdziwił się. Znudził się kulkami i teraz zaatakował jej odbyt drugim wibratorem. Jej miednica była całkiem wypełniona. Habid powoli masturbował ją. Całkiem wychodził obydwoma narządami, po czym wchodził w nią. Pochwa została rozgrzana odpowiednim żelem, natomiast z tyłu czuła ochłodzenie. Dwa przeciwstawne odczucia, choć znajdowały się tak blisko siebie pod względem anatomicznym.
- Nie Panie, z nim nie - odrzekła i wierciła nieco biodrami, kiedy różnica temperatur zaczęła się robić coraz bardziej nieznośna.
- Te temperatury, to takie nieznośne Panie, gorąco i zimno. Zaraz zwariuję - powiedziała przygaszonym, lekko rozochoconym głosem. Wibratory sprawnie współgrały, powoli wypychając jej podniecenie na wyższe obroty. Zbliżała się do szczytu, a przecież nie o to chodziło, bo Sharif tylko bawił się nią jak zabawką. A mimo to, jej młode ciało reagowało tak ochoczo, co bardzo ją drażniło pod kątem psychicznym.
- Jak tu przyjechaliśmy, twierdziłaś, że jakiś czas temu oszalałaś. Zdecyduj się, proszę - Sharif mruknął zirytowany. - Znudziłem się - rzekł, wyjmując z niej wibratory. - Czas na kolejną zabawę - dodał. - Jeden, siedem, podejdźcie i rozwiążcie ją - dodał, oddalając się. Chyba zmierzał w stronę łazienki. - Przenieście ją na stół - rzekł i zamknął za sobą drzwi.
- Tak jest, szefie - dwóch mężczyzn odparło po arabsku. Wydawali się nieco wytrąceni z równowagi sytuacją i Alice wyczuła to, nawet nie widząc ich twarzy. Wnet jej kończyny zostały uwolnione. Wszystkie liny usunięte, łącznie z kajdankami.
- A opaska? - zapytał jeden z Muzułmanów.
- Może zostaw… - mruknął drugi. W pomieszczeniu tuż obok rozległ się szum prysznica.
- Tak zrobię - rzekł mężczyzna.
Alice poczuła, jak chwycił ją pod pachami i przerzucił przez bark. Musiał być wysoki i silny. Następnie położył ją na chłodnym stole.
W pierwszej sekundzie, gdy Sharif odezwał się do mężczyzn, spięła się, że zamierzał ich dołączyć do zabawy, ale kiedy tylko wydał rozporządzenia, rozluźniła się mimo woli. Wylądowała plecami na zimnym stole i wzdrygnęła sie cała. Nie widziała dokładnie jak ten wyglądał i czy za moment znów nie zostanie przykuta. Pamiętała, że były tam jakieś unieruchomienia, które mignęły jej gdy Habid ją tu wprowadził. Co zamierzał jej zrobić, gdy będzie tu leżała? Dalej wkładać w nią zabawki, czy może jednak siebie, skoro poszedł się już umyć? Drżały jej uda od rozgrzewającego olejku, była podniecona, a on tak bestialsko przerwał…
Wnet Sharif wrócił do pokoju. Przeszedł za jej głowę i zsunął opaskę z jej oczu. Spojrzała na niego. Uśmiechał się do niej szeroko i pogłaskał po policzku.
- Patrz, jak los dziwnie układa się - mruknął. - Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że będę cię rżnął przed Joakimem. Chyba jednak marzenia się spełniają - rzekł. - Oby tylko było mi tak dobrze, jak to sobie wyobrażałem. Uwierz mi, że chcesz dać mi satysfakcję - mruknął, pochylając się i całując ją w usta.
Nie podobało jej się to co mówił. Mimo, że odsłonił jej oczy, zaraz zamknęła je. Nie chciała na niego patrzeć, leżąc na tym stole. Czuła się dziwnie, jak podczas zabiegu w sali operacyjnej, gdy nagle obudziła się, bo znieczulenie zeszło za wcześnie. To było dziwne i niepokojące doznanie. Na pocałunek odpowiedziała, ale tylko dlatego, by nie dawać mu powodów, do uczynienia jej bólu fizycznego. Niepokojące było to, że Habid był sadystą… Domyślała się, że niedługo zacznie szukać haczyków, by tylko coś jej zrobić.
- Otwórz oczy - mruknął zirytowany. - Co, chcesz wyobrażać sobie kogoś innego? Nie, będziesz patrzyła mi prosto w oczy. I będziesz wypowiadała moje imię przy każdym moim pchnięciu. Zrozumiałaś, zero? - zapytał. - Jedynka, siódemka, przejdźcie z boków stołu. Chwyćcie ją za nadgarstki i trzymajcie jej dłonie prostopadle do ciała. Skoro mam tyle pomocników, to nie muszę wysługiwać się łańcuchami. Oni mogą cię przytrzymać. Czternastka, piętnastka, odłóżcie bronie i chodźcie tu. Unieruchomicie jej łydki i stopy - dodał.
Wnet mężczyźni przyjęli ustalone pozycje. Alice poczuła na swoim ciele mocny uchwyt ośmiu rąk.
To było jeszcze bardziej niekomfortowe doznanie. Niepokojące. Zadrżała cała i odruchowo napinała mięśnie, jakby chciała się wyrwać, czy może tylko sprawdzić jak mocno ją trzymali… Otworzyła oczy, a z kącików jej oczu ciekły łzy, nad którymi nie mogła zapanować. Popatrzyła na Sharifa, lekko chaotycznym, zbolałym wzrokiem.
- Zrozumiałam, panie - powiedziała, ale głos jej się załamał. Alice była kompletnie wystraszona nadchodzącym aktem. Czuła się jak ofiara jakiegoś rytuału, a nie człowiek, którym była.
- Rozłóżcie jej uda szerzej - polecił Sharif.
Następnie wszedł na stół. Klęknął na nim tuż między jej nogami. Był kompletnie nagi. Alice spostrzegła, że jego penis znajdował się już w erekcji. Pożerał wzrokiem jej nagie ciało przetrzymywane przez czwórkę sług. Rozgrzewające i ochłodzające żele wciąż paliły jej wnętrze. Alice spojrzała na pozostałych mężczyzn. Wszyscy byli ubrani. Jedynka mógł mieć co najwyżej osiemnaście lat. Wydawał się z nich wszystkich najmłodszy. Oddychał lekko przez usta, podniecony widokiem jej ciała, ale chciał to ukryć. Siódemka był dużo starszy, mógł skończyć nawet pięćdziesiątkę. Miał grube, krzaczaste brwi i był kompletnie łysy. Posiadał długą, gęstą brodę. Czternastki i piętnastki nie widziała dokładnie. Oboje liczyli sobie mniej więcej trzydzieści lat. Ten pierwszy był najprzystojniejszy z całej piątki, natomiast drugi posiadał tatuaż biegnący wokół szyi. A także krzywy nos, który musiał źle zrosnąć się po złamaniu, choć w jakiś dziwny sposób było mu z nim do twarzy.
- Poproś mnie o to - Sharif polecił jej. - To rozkaz.
Alice wróciła spojrzeniem do Sharifa. Milczała chwilę, pórbując zrozumieć o co miała go poprosić. Jej myślenie było zaburzone, przez odczucia i emocje. przełknęła ślinę
- Weź mnie, proszę. Panie - wydusiła i zapłakała mocniej. Zmuszenie jej do powiedzenia czegoś takiego, sprawiło, że zacisnęła dłonie w pięści, napinając mięśnie rąk. Cierpiała fizycznie i psychicznie…
- Do czego to doszło… teraz ja spełniam twoje rozkazy - Sharif parsknął śmiechem.
Opadł na ręce. Teraz wisiał nad nią na czworakach. Następnie pocałował ją krótko w usta. Poczuła jego męskość na swoim podbrzuszu. Ocierała się o nie. Habid bez wątpienia rozkoszował się tą chwilą.
- Twój trzeci mężczyzna - mruknął, dotykając palcem jej kobiecości. Następnie chwycił swojego penisa i wszedł w nią. Zapowietrzyła się i cała napięła. Poczuła żołądź Sharifa rozpychającą się w jej wnętrzu. Posunął się dalej, aż po swój kres. To było tak dziwne… posiadać w sobie kształt, do którego nie była przyzwyczajona. W jej głowie automatycznie pojawiło się porównanie. Irakijczyk był nieco krótszy od Anglika, ale za to grubszy. Jej ciało podnieciło się i odpowiedziało na to urozmaicenie. Wnet poczuła jego umieśniony, twardy brzuch na swoim własnym. Sharif posuwał ją mocno i łapczywie. Chwycił zębami jej dolną wargę i lekko przegryzł.
Nakazał jej mówić swoje imię przy pchnięciach, więc dokładnie to robiła, nieważne czy szeptała, czy wychodziło wraz z westchnieniami. Nie przestawała płakać. Gdy przygryzł jej wargę, nie było jej jednak zbyt łatwo mówić i skaleczyła się o jego zęby. Czuła że bawełniany materiał ,który zasłaniał jej twarz, stawał się mokry od jej łez, a mimo to zaciskała się na nim i czerpała jakiś poziom przyjemności ciała, znów zbliżając się do szczytu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-07-2019, 18:35   #289
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Habid puścił jej wargę, nie przestając kopulować.
- Urodzisz mi siódemkę dzieci - powiedział. - Myślisz, że to dużo? - zapytał. - Sądzę, że duże rodziny są dużo ciekawsze od małych - mruknął. Jego męskość wypełniała ją, po czym znikała. Za każdym razem Alice szeptała. “Sharif, Sharif, Sharif”... To imię wypalało się w jej umyśle. - Jednak jesteś zdrowa i nie powinnaś mieć z tym żadnych problemów. Jedynka, jakie będzie na to dobre słowo…? - zapytał, przekręcając głowę w stronę młodego Araba.
Ten drgnął. Nie spodziewał się, że Sharif będzie wymagał od niego czegokolwiek prócz samego przetrzymywania kobiety. Odchrząknął.
- Żyzna? - zapytał.
Habid spojrzał znów na Alice.
- Dokładnie tak - mruknął, intensywnie pracując biodrami. Był wysportowany i nie stanowiło to dla niego żadnego problemu. Przymrużył oczy i jęknął z przyjemności. Wnętrze śpiewaczki dawało mu mnóstwo rozkoszy.
Alice pokręciła głową, zamykając oczy w rozpaczy. Zaraz spróbowała je otworzyć, ale przez łzy i tak nic nie widziała.
- Nie chcę… Nie chcę dzieci - powiedziała zdruzgotanym głosem.
- Panie - dodała tak naprawdę tylko dla formalności. Jednak Sharif poczuł, jak przez jej ciało przeszły skurcze i zaczęła zaciskać się na nim w swym wnętrzu. Alice zakrztusiła się powietrzem i zadrżała mocno. Doszła mu od samego faktu pchnięć i wypełnienia. Ale złamała zasadę posłuszeństwa w drobnym stopniu…
- Doszłaś? Już teraz? - zapytał Sharif. - Myślę, że jednak istnieje duża szansa, że chciałaś mnie już dużo wcześniej - mruknął, nie przestając jej brać. - Jedynka, siódemka… - rzekł, nie patrząc na mężczyzn. - Zajmijcie się jej sutkami - mruknął, patrząc jej prosto w oczy. Uśmiechnął się drapieżnie.
Starszy Muzułmanin przełknął nieco niepewnie ślinę.
- Ja mam żonę, szefie… - powiedział po chwili wahania. Ale kiedy ujrzał minę Sharifa… tylko rozwarł usta. Następnie nachylił się i zaczął ssać prawy sutek Alice. Kobieta czuła jego długą, włochatą brodę na swojej skórze. Łaskotała ją.
Jedynce nie trzeba było powtarzać. Młody chłopak przyssał się do jej lewej piersi jeszcze łapczywiej od Sharifa. Lizał brązową obwódkę jak kot. Na to Alice aż szarpnęła się i jęknęła głośniej, odginając głowę do tyłu w przyjemności. To było za dużo, zwłaszcza, że dopiero co doszła. Nadal płakała, ale było jej tak przyjemnie i źle… Wrażenia mieszały się w jej umyśle i nie umiała sobie z tym poradzić.
- Co ze mnie za mąż… - mruknął Sharif, kręcąc głową.
Harper wygięła nieco plecy w łuk, jakby chciała, by pieszczota na jej piersiach nie ustawała. Mężczyźni czuli na językach jak jej sutki stwardniały wyraźnie. A tymczasem Sharif czuł, jak mocno jej mięśnie w środku pulsowały od rozkosznego uniesienia. Jak jej ciało walczyło samo ze sobą, nie wiedząc już czego chce. Czy końca, czy więcej. Zapomniała nawet o mówieniu z tego wszystkiego, ale aż odpowiadała biodrami na jego pchnięcia. Choć płakała dalej.
Habid zaśmiał się z przyjemności, jaką dawało mu krocze Harper. Chyba osiągnął cel, do którego bardzo długo dążył. Wyglądał tak, jak gdyby wspiął się na szczyt świata. I tak właśnie smakowało pełne zwycięstwo. Był taki twardy i szybki… Alice czuła mrowienie na całym ciele. Zwłaszcza że dwójka mężczyzn dodatkowo ją stymulowała. Sharif pochylił się i ściągnął jej z głowy hidżab. Zrobiło jej się trochę chłodniej i przyjemniej na twarzy. Miała bardzo rumiane policzki.
- Wybierz jedną liczbę - rzekł Sharif. - Masz do wyboru jeden, siedem, czternaście i piętnaście - mruknął.
Jednak nie precyzował, czego dotyczyła ta loteria.
Alice zawahała się. Czuła się odsłonięta, gdy teraz wszyscy mogli jeszcze spokojnie widzieć jej twarz, którą dotąd zakrywał materiał. Odruchowo przebiegła po nim wzrokiem. Jej oczy świeciły się od łez. Musiała wybrać jakiś numer? Trudno jej było, gdy sapała i pojękiwała
- Czter-naście... Panie? - odpowiedziała zdyszanym, kompletnie nieskupionym i rozkojarzonym tonem. Po prostu powiedziała co jej do głowy wpadło pierwsze.
Sharif roześmiał się.
- To twój szczęśliwy dzień, czternastko - mruknął. - Zostaw jej nogę i podejdź tu. Przedstaw się mojej żonie. Ma prawo znać twoje imię, biorąc pod uwagę to, co zaraz wydarzy się - mruknął.
Najprzystojniejszy z pięciu mężczyzn podszedł nieco niepewnie. Spojrzał to na Sharifa, to na Alice. Chyba zastanawiał się, czy to nie będzie jakaś pułapka.
- Jestem Amir - mruknął.
- Alice, przywitaj się z Amirem - polecił Habid.
Trudno jej było zrozumieć co dokładnie się działo. Popatrzyła z niepokojem na Sharifa, potem na Amira i znów na Habida. Przełknęła ślinę i pomiędzy wdechami i westchnieniami przywitała go po arabsku
- Witaj, Amirze… - nie wiedziała co innego mogłaby powiedzieć. Zamknęła na moment oczy, gdy zakręciło jej się lekko w głowie z przyjemności, którą doznawała, a której nie chciała. Pociągnęła lekko nosem przy płaczu.
- Rozbierz się, Amirze - polecił mu Sharif.
Mężczyzna spojrzał na niego dziwnie, ale po chwili ściągnął koszulkę. Również był pięknie umieśniony.
- Spodnie też. Głównie spodnie - dodał Habid.
Wnet Amir stanął kompletnie nagi. Czuł się lekko niezręcznie. Chyba nie sądził, że będzie musiał służyć również w ten sposób, kiedy zaczynał pracować u Sharifa. Z drugiej strony chyba nie oponował za bardzo.
- Skoro już zapomniałaś, jak brzmi moje imię, to zajmiesz się kutasem Amira - polecił jej Habid pomiędzy kolejnymi pchnięciami. - Kiedy dzieci dostają smoczka, to przestają płakać. Może tak będzie też w twoim przypadku - mruknął.
Alice otworzyła szerzej oczy.
- Co? Nie?! Proszę! Sharifie! - błagała go już teraz. Szarpnęła się też cała, że aż mężczyźni musieli ją mocniej przytrzymać, bo dostała kopa adrenaliny.
- Amir jest przystojny. Nawet ja to widzę - odparł Habid. - Wiedziałaś, co wybierasz. Amir, podejdź do niej. Nie martw się, nie zrobi ci krzywdy. Jest tak wilgotna, że za chwilę sama poprosi cię o kutasa - mruknął.
Zacisnął dłonie na jej ramionach, aby przycisnąć ją do metalowego stołu. Nie miała szans. Była słabsza od wysportowanego Irakijczyka. Ten nie przestał nawet na moment penetrować ją swoją męskością.
Amir niepewnie przybliżył się do Alice. Był twardy i ciężko było go za to winić.
- Połóż go na jej twarzy - polecił Sharif.
Arab tak też uczynił. Nieznajomy był dłuższy od Habida. Jego ciężar i ciepło spoczywało na jej ustach.
- Weź Amira, to rozkaz - polecił jej Irakijczyk. - I niech będzie mu dobrze.
Jej ramiona zadrżały, gdy rozpłakała się jeszcze bardziej, mimo to, otworzyła usta i wpuściła w nie męskość Amira. Zaczęła ssać, póki mężczyzna sam nie wkręcił się i nie zaczął sam poruszać w jej ustach, wtedy była zbyt zajęta na to, by ciągnąć. Dodatkowo jej piersi były już niemal otarte od intensywnych pieszczot kolejnych dwóch mężczyzn. W podsumowaniu Sharif penetrował ją cały czas i Alice znów zakręcił się w głowie od doznań. Aż się lekko zakrztusiła na męskości Amira, przez co zacisnęła na nim usta i gardło, ale tylko wywołało to jego większą rozkosz.
- Tak - cicho jęknął nieznajomy. Miał przyjemny, niski głos, który podniecił ją jeszcze bardziej. Chwycił mocno jej głowę oraz rude włosy, przyciągając je na skraj stołu. Tam znajdowały się jego lędźwie, które wypychał do ust śpiewaczki. W żadnym wypadku nie był tak duży jak Joakim, choć odbiegał od średniej. Już jakiś czas temu pozbyła się odruchu wymiotnego i Amir odczuwał całkowitą rozkosz. Tymczasem Sharif zaczął pchać ją rzadziej, ale mocniej. Chyba bał się, że w tym tempie zaraz dojdzie. I tak bardzo długo wytrzymywał. Może zażył wcześniej jakiś specyfik, który zwiększał jego kondycję. A może to z powodu obrzezania jego żołądź była mniej czuła na rozkosz. Albo to połączenie tych wszystkich rzeczy.
- Nasza piętnastka pozostała sama - westchnął Habid. - Mam nadzieję, że nie obraziłeś się na mnie, przyjacielu?
Mężczyzna z tatuażem drgnął. Alice nie widziała tego jednak, bo jej pole widzenia ograniczało się na włosach łonowych Amira.
- Podejdź do niej. Weź trochę żelu. Alice sprawi ci przyjemność dłonią. Prawda, Alice? To znaczy… zero… - Habid na moment zapomniał się. - Amir, pozwól jej odpowiedzieć - mruknął i czternastka usunęła na chwilę swój ciężki, twardy kształt z ust Harper.
Rudowłosa zaczerpnęła łapczywie powietrza
- Tak zrobię, Panie - mruknęła zachrypniętym od podniecenia i już wyraźnego zmęczenia głosem. Wiedział doskonale, że była wyczerpana po starciu z kultystami, a teraz kazał jej jeszcze robić coś takiego, to wyczerpało ją już niemal kompletnie na wszelkiej płaszczyźnie - fizycznej i psychicznej. Jednak nie spierała się i musiała robić to, co jej nakazał. Przecież mógłby wyciągnąć następne konsekwencje. Miała tylko nadzieję, że niedługo to minie. Że da jej odpocząć na jakimś łóżku, czy kanapie, chodź w tym pokoju nie widziała takich mebli… Za chwilę ponownie miała zajęte usta. Co więcej, wyglądało na to, że za chwilę znowu Sharifowi dojdzie. Doprowadził ją już właściwie do trzech niechcianych orgazmów…

- Słyszałeś - mruknął Habid. - Podejdź i przedstaw się. Kobieta nie powinna sprawiać przyjemności mężczyźnie, nie znając jego imienia.
- Jestem Rashid - rzekł piętnastka. Chwycił dłoń Alice i prędko nadusił na nią wilgotny żel. Chyba nie mógł doczekać się tego, co się za chwilę wydarzy. Nie rozbierał się, tylko umieścił w prawej ręce kobiety swoją męskość, wyciągając ję ze spodni. Była dużo mniejsza, ale nie mniej twarda. Cicho jęknął, kiedy tylko Harper zaczęła go masturbować. Z trudem łapała oddech. Z jednej strony czuła słony smak Amira. Z drugiej musiała pamięć o tym, aby przesuwać dłonią po wzwodzie Rashida. Natomiast z trzeciej Sharif penetrował ją swoją męskością. To było tak dużo… Zostało przekroczonych tyle granic, że została już tylko wyuzdana przyjemność.
- Jeden, siedem, zostawcie jej biust. Amir, daj jej mówić - polecił Habid. - Wyciągnij knebel.
Wnet męskość opuściła gardło śpiewaczki.
- Kogo chcesz jeszcze posmakować? - zapytał Sharif. - Młodego kutasa, czy starego? Wybór należy do ciebie. Drugim, niewybranym zajmiesz się wolną ręką - mruknął.
- Nienawidzę cię - odpowiedziała zamiast podania mu takiej odpowiedzi jakiej oczekiwał.
- Panie - dodała teraz zmęczonym głosem, ale z nutą sarkazmu. Oddychała ciężko. Była ledwo przytomna po tym wszystkim.
- Bardzo dobrze. Pamiętasz, co ci mówiłem, prawda? - Habid zaśmiał się.
- Sam mi wybierz, to twoi ludzie i ty ich faworyzuj. Panie - dodała zamykając oczy. Nadal płakała, choć już nie tak rzewnie jak wcześniej.
- Nie. To ty masz podjąć wybór - odparł Sharif. Zagłębił się w niej po kres i tak pozostał. - To rozkaz - dodał. - Czekam. I nie tylko ja, uwierz mi - dodał.
Alice szybko oceniła sytuację.
- To jeden. Panie. - mruknęła. Skoro ten drugi miał żonę, nie chciała go mieć w ustach, bo mógłby na przykład potem mieć wyrzuty sumienia, o ile już ich nie miał. A ten młody chłopak i tak był już tak napalony, że pewnie skończy błyskawicznie…
- Tak… - szepnął młody mężczyzna. - Jestem Kharim.
Zaszedł z drugiej strony stołu, na przeciw Amira. Ściągnął koszulkę i spodnie. Wyjął swojego penisa. Podszedł do Alice poklepał ją nim po policzku, wstrzymując oddech. Następnie czekał, aż otworzy usta, aby znaleźć się w niej. Tymczasem drugi, starszy mężczyzna ruszył w stronę jej drugiej ręki. Poczuła w dłoni kolejną męskość.
- Na przemian zajmiesz się Amirem i Kharimem. Nie zapominaj masturbować Rashida i Gadiego - w ten sposób nazwał najstarszego mężczyznę. - Myślę, że to noc, której długo nie zapomnimy - mruknął, teraz znowu poruszając się w niej. Alice zrozumiała, że pewnie niedługo dojdzie. Dlatego przestał przez jakiś czas poruszać się, ale teraz znów kontynuował.
Harper była tak wymęczona, że po chwili przestała myśleć, tylko po prostu oparła się na wykonywaniu i skupieniu na czynnościach. Im szybciej ich skonczy, tym szybciej dadzą jej spokój. Po prostu zamknęła oczy i robiła to, co Sharif kazał jej robić. Jej sutki były lekko posiniałe od wcześniejszych pieszczot, a jej kobiecość była całkiem mokra, że aż ściekała na metalowy blat. Płakała dalej, kompletnie zraniona.
- Trafił ci się dzisiaj prawdziwy urodzaj, zero - usłyszała głos Sharifa. - Wszystkie boginie płodności ci dzisiaj zazdroszczą - mruknął.
Słyszała jęki Kharima, kiedy ssała jego penisa. Ten był twardy i bardzo nabrzmiały. Chłopak był młody, jednak w pełni rozwinięty.
- Tak, tak… - mruczał. - Właśnie tak.
Poczuła na prawym policzku męskość Amira.
- Dość - mruknął cicho.
Chwycił głowę Alice i przysunął ją bliżej tej krawędzi stołu, po której stał. Nakierował żołądź na jej usta, spragniony przyjemności. Tymczasem Harper musiała pamiętać, aby poruszać rękami. Jedną wypełniał starszy, brodaty mężczyzna, a drugą wytatuowany trzydziestolatek. Tymczasem Sharif wyszedł z niej i pochylił głowę. Poczuła na sobie jego język. Zlizywał z niej tę całą wilgotność.
Zamknęła oczy, po prostu wykonując zadania, które jej powierzono. Zamknęła się we własnym umyśle. Coś w niej pękło. Nie tak to miało wyglądać. To był już drugi raz, gdy ktoś dziś mówił o bogini płodności… Pierwszy był Terrence, rano. Powiedział, że byłby szczęśliwy, gdyby urodziła jego dziecko… A teraz nie żył. Poczuła piekący ból w klatce piersiowej. To było dla niej tak, jakby ktoś rozrywał jej serce… Czy tak czuli się ludzie z zawałem? Z tym że ona była w pełni zdrowa i jedynie bardzo wycieńczona. Płakała i brała do ust Amira i Kharima. Nie chciała czuć jak jej ciało reagowało… Częsty seks z de Traffordem uwrażliwił ją na doznania seksualne i to był jedyny powód dlaczego reagowała, bo psychicznie nie czuła ani krzty przyjemności… Czekała, aż skończą. Aż Sharif skończy. Aż ją puści. Zamknie w jakimś pokoju, by mogła spokojnie przeżyć żałobę, a potem wymyślić co zrobić dalej… Tak sobie planowała.

- Stop - rzekł nagle Sharif. - Aż mnie serce rozbolało, jak tak się przypatrywałem temu, co się dzieje - zawiesił głos. Czyżby tknęło go sumienie? Wydawało się to nieprawdopodobne… ale może jednak? - Amir, Kharim, przecież jest wam kompletnie niewygodnie… Trzeba nieco zmienić formułę - mruknął. - Zakuć ją w dyby.
Mężczyźni odsunęli się od niej błyskawicznie. Amir pogłaskał po włosach i policzku, chyba żeby lepiej poczuła się. Tak naprawdę oni sobie tego nie zaplanowali. To wszystko była wina Sharfa. Gadi miał żonę i na początku nie chciał jej zdradzać. Amir od początku wydawał się nieco niechętny. Rashid chyba robił po prostu to, co mu rozkazał Habid. Jedynie Kharim był aż tak szczęśliwy, jak Sharif, choć chłopak był młody i chyba nie do końca rozumiał, co się działo. Pożądanie kompletnie przejęło kontrolę nad jego zdrowym rozsądkiem. Mimo tego wszystkiego… po kwadransie wspólnej zabawy wszyscy mężczyźni zaangażowali się w pełni. Alice czuła to w twardości ich erekcji.
Amir przestał ją głaskać i wziął w ramiona. Delikatnie, jak gdyby była ze szkła, przeniósł ją kilka kroków dalej i postawił na podłodze. Zakręciło jej się w głowie i prawie upadłaby, gdyby któryś z mężczyzn jej nie podtrzymał.
Przez pięć sekund pomyślała, że Sharifa może jednak ruszyło sumienie, okazało się, że jednak to nie było to. Mieli ją teraz zakuć w dyby… w jakim celu? Jak to miało za chwilę wyglądać? Stanęła w pionie, ale była tak osłabiona po tym co już jej zrobili i po wieczorze z kultystami, że obraz jej się rozmazał i nogi ugięły. Poleciała do tyłu, ale ktoś ją przytrzymał i po prostu przesunęli ją w stronę dyb. Do czasu, gdy została ustawiona i zakuta, odzyskała nieco kontaktu. Stała teraz pochylona i wypięta. Z rękami oddalonymi od głowy o kilkadziesiąt centymetrów, ale ustawionymi na tej samej wysokości. Jej rude włosy otaczały jej delikatną twarz jak grzywa. Kosmyki jej włosów pozlepiały się i poskręcały od potu. Alice odważyła się i podniosła wzrok, rozglądając po pomieszczeniu i po mężczyznach. Złączyła uda nerwowo. Nogi jej drżały. Było jej niewygodnie w tej pozycji. Jej piersi bujały się kusząco, przy jej przyspieszonych oddechach.
Czuła zbiorowe podniecenie pięciu mężczyzn. Wszyscy byli w pełni pobudzeni, mając ją do dyspozycji. Była skuta i nie potrafiła bronić się w żaden sposób. Mogła jedynie przyjąć na siebie ich żądzę i mieć nadzieję, że jej własne podniecenie nie opuści ją. To była jedyna rzecz, która chroniła ją przed kompletną rozpaczą. Psychicznie nie mogła tego wytrzymać, ale przynajmniej jej ciało czuło się szczęśliwe, jak gdyby posiadało swój własny, obrzydliwy umysł. Jak mogło czerpać z tego przyjemność? Alice nie rozumiała tego. Wnet poczuła na swoim pośladku dłoń Sharifa. Uderzył ją mocno.
- Zasady są proste - rzekł, podchodząc do dużego, ozdobnego zegara w kształcie serca. Coś w nim przestawiał. - Obchodzimy ją dookoła. Jeden zajmuje się nią od tyłu, drugi daje jej w usta. Po czterdziestu sekundach zmieniamy się w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Ten, kto spuści się pierwszy, oczywiście odpada. Mężczyzna, który wytrzyma najdłużej, wygrywa dziesięć tysięcy dolarów. Wszystko jasne?
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 18:37   #290
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice zadrżała. Miała być zabawką aż do takiego stopnia? Znowu jej emocje burzyły się w niej i drżała, ale nie mogła nic zrobić. Byli silniejsi, było ich pięciu, a ona została zakuta i zablokowana w dybach. Mogła co najwyżej kulić się i uciekać biodrami, ale co by to dało? Sharif zabiłby ją… Mimo to, gdy ją uderzył wierzgnęła, próbując kopnąć go w piszczel. Jak koń. Dyby miały tę jedną wadę, że jej nogi pozostawały całkiem wolne.
- Kurwa - jęknął Sharif, kiedy uderzyła go boleśnie. Udało jej się już drugi raz zranić go tej nocy. Wcześniej scyzorykiem, teraz kopnięciem. Chyba miała talent do sprawiania mu bólu. Jednak to i tak było za mało. O dużo za mało. - Widzę, że domagasz już się Arabów. Nie martw się, wszyscy cię weźmiemy - warknął, pocierając nogę. - Amir, ustaw się przed nią. Albo nie, niech spróbuje kogoś nowego. Rashid, idziesz do jej ust. Gadi, stań za nią. Kharim po prawej stronie dyb, Amir po lewej. Zaczynacie - mruknął i wcisnął przycisk w zegarze. Ten zaczął odliczać.
Sharif podciągnął bliżej fotel, na którym przed jakimś czasem spoczywała. Usiadł na nim, obserwując z boku Alice i czterech mężczyzn. Poczuła, że starszy mężczyzna ustawił się za nią i złapał jej biodra mocno. Wnet zaczął się w nią wsuwać. Poruszał się nieco wolniej od Sharifa, bo nie był już taki młody. Wydawał się dużo mniej wysportowany. A jednak męskość brodacza sprawiła, że po jej miednicy przebiegł dreszcz elektrycznej przyjemności. Zanim zdążyła pomyśleć, wypięła się lekko, aby Gadi miał lepszy dostęp. Dopiero po chwili uświadomiła to sobie.
- Otwórz usta - polecił jej Muzułmanin ze złamanym nosem. Jego męskość czekała na przyjemność.
Alice była kompletnie rozkojarzona faktem, że tak zareagowała na przyjemność. To nie było normalne. Nie chciała tego, a jej ciało zachowywało się tak źle według jej oceny… Otworzyła usta i zamknęła oczy, zaczynając znów płakać, choć miała już coraz mniej łez i głowa bolała ją od całego procesu psychicznej rozpaczy. Zacisnęła dłonie w pięści i przyjmowała to co się działo. Jej emocje buzowały w jej ciele i doprowadzały ją do tylko coraz bardziej pogłębiającego się zmęczenia. Sharif powinien wiedzieć, że nie może jej tak trzymać już dużo dłużej, bo już im prawie zemdlała, a co dopiero gdy zdejmie ją z dyb? Harper bała się teraz, że to się nie skończy. Że gdy zemdleje, obudzi się, na przykład w klatce, albo gorzej, zakuta do tego dziwnego ‘X’... Drżała.
Zdawało się jednak, że gra się zakończy, kiedy wszyscy mężczyźni dojdą. Tylko ile czasu jeszcze potrzebowali. Brodacz brał ją teraz nieco zachłanniej. Poczuła, że lekko pogłaskał ją po prawym boku, gdzie wcześniej Sharif uderzył ją biczem. Może zrobiło mu się jej szkoda? Nawet jeśli tak, to nie przestawał zapewniać sobie przyjemności. Smakowała tymczasem penisa Rashida. Ten był wysmarowany lekko cierpkim żelem, którego wcześniej użył mężczyzna, gdy go masturbowała. Wnet jednak dziwny posmak zniknął. Wytatuowany Arab miał najmniejsze rozmiary i z tego powodu nie obawiała się go aż tak, jak na przykład Amira. Wnet rozbrzmiał dzwonek.
- Następna tura.
Wnet pojawił się przed nią przystojny Muzułmanin, o którym przed chwilą pomyślała.
- Jeszcze raz - szepnął czule w swoim ojczystym języku. Tymczasem poczuła na swojej kobiecości dłoń Kharima. Ten bezpardonowo wsunął w nią dwa palce i zaczął nimi szybko poruszać, wchodząc nimi do końca, i wychodząc. Jak gdyby chciał pobić jakiś wyuzdany rekord.
Rudowłosa aż uniosła się lekko na palcach, podnosząc biodra i jęknęła, kiedy tak ją penetrował palcami. Jej jęk zmusił ją do tworzenia ust, a więc Amir mógł go wykorzystać. Całe jej ciało naprężyło się i spięło, próbując poradzić z doznaniami. Była taka zmęczona, obolała, nieco opuchnięta i rozpalona od doznań. A w głowie miała już dość wszystkiego. I chciała, żeby Sharif umarł.
Amir wypełniał całe jej usta. Czuła go aż na gardle. Chyba nie zależało mu na dziesięciu tysiącach, bo wchodził w nią głęboko, potem wychodził i znów na nią napierał… Jego jądra obijały się o jej podbródek. Natomiast młody chłopak przestał ją dotykać. Wsunął w nią żołądź. Cicho jęknął, czując na sobie mięśnie Alice. Wszedł w nią powoli, rozkoszując się odczuciem. Ustawił jej nogi nieco szerzej, tym samym opuszczając jej miednicę. Następnie położył dłonie na jej plecach.
- Rżnij, Kharim, rżnij - krzyknął Sharif. - Bo zostaniesz zdyskwalifikowany. Oczywiście, że dojdziesz ostatni, jak będziesz ją tylko palcował.
- Już rżnę, szefie - odparł młody chłopak. Minęło może dwadzieścia sekund, kiedy rozbrzmiał dzwonek i mężczyźni zmienili się. Teraz miała przed sobą Gadiego. Mężczyzna miał duży brzuch i wyglądał nieco jak pirat. Tymczasem za nią ustawił się Rashid. Wszedł w nią, poruszając się szybko i na małej odległości. Gadi natomiast lekko pogłaskał ją po policzku. Widziała w jego oczach, że było mu jej szkoda. Jednak nie mógł nic powiedzieć. Nie kazał otworzyć jej ust, ale Alice wiedziała, że Sharif ich obserwował.
Po prostu to zrobiła. Nie miała wyboru. Musiała czekać, aż w końcu skończą, ktoś wygra i dadzą jej spokój. Albo może zemdleje ze zmęczenia po drodze? Szczerze, zaczynała modlić się o to, by po prostu zasłabnąć. Czuła się bardzo źle i pewnie niewiele jej było do tego potrzeba. Zamiast tego jednak, znów czuła, że jeszcze może jeden obrót i dojdzie po raz kolejny, bo takie zmienianie rytmu, wypełnienia i sposobu brania jej, pobudziło ją. Zaczęła drżeć, a mięśnie w jej ciele lekko zaciskały się, dając sygnał, że jej ciału był dobrze. Szarpnęła rękami, jakby chciała to powstrzymać. Nawet odsunęła nieco biodra, jakby wystraszona, że to nastąpi. Nie chciała znowu dojść. Bała się, że jej ciało przywyknie do tego wszystkiego. Przerażało ją to wszystko i to miejsce i Sharif.
- Wybacz mi, Allahu - Gadi jęknął, kiedy Alice ssała jego męskość. Na sekundę wyszedł z niej i nachylił się, aby pocałować ją w czoło. Jego broda załaskotała ją w nos. Potem jednak wyprostował się. - Wysuń język - mruknął. Chwycił swojego penisa i uderzył w niego kilka razy. Następnie zaczął przesuwać go do przodu i tyłu, odbierając wrażenia tylko z dolnej części członka. - A teraz weź go całego - rzekł i cicho westchnął, gdy poczuł na całym sobie ciepło jej śliny.
Rashid natomiast pocierał żołądź o jej łechtaczkę. Chyba wyczuwał, że Harper była na skraju orgazmu. Uznała, że zaraz dojdzie. Mocniej przyssała się do penisa starszego mężczyzny, lekko pocierając podbrzuszem o męskość Rashida. Wtedy jednak rozbrzmiał dzwonek i mężczyźni musieli wycofać się.
- Wreszcie - usłyszała szept Kharima. - Obciągaj - rzekł wulgarnie, napierając penisem na jej usta, zanim jeszcze zdążyła je otworzyć.
Tymczasem wszedł w nią Amir. To była ogromna różnica. W porównaniu do Rashida, wypełniał ją całkowicie. Poruszał się w niej szybko. Wnet Alice poczuła, że traci władzę nad nogami i aż jęknęła głośno, z męskością Kharima w ustach. Jej krocze zapiekło od kolejnego orgazmu. Był bardzo silny i satysfakcjonujący, ale aż piekący i prawie bolesny. Ciało Alice naprawdę osiągało swoje limity.
Zapewne, gdyby nie to, że była w dybach, upadłaby na podłogę, ale nie mogła. Dodatkowo, miała Amira w sobie i choć zasłabła na nogach, fakt tego, że przytrzymywał ją sprawił, że nie upadła, bo pewnie poddusiłaby się o dyby. Zamiast tego zakrztusiła się lekko męskością młodego Araba, ale gdy tylko jej ciało ochłonęło, po tym już nieco boleśniejszym szczycie, zdołała wrócić do zwykłego przyjmowania ich tak po prostu. Sapała, a jej ciało jeszcze nieco drżało, nadwrażliwe.
- Słodki Boże… - szepnął chłopak, kiedy Alice nie mogła poradzić sobie z nim w trakcie orgazmu. Wszedł wtedy w nią po kres. Wargi śpiewaczki zacisnęły się na jego nasadzie. Wtedy zabrzmiał dzwonek… i rozpoczęła się runda druga. Rashid ponownie stanął przed nią. Posłusznie otworzyła usta, aby przyjąć jego męskość, ale mężczyzna wpierw dał jej do ssania owłosione jądra. W przeciwieństwie do penisa, były bardzo duże. Alice wzięła je do ust i przejechała językiem po dwóch okrągłych kształtach. Tymczasem Gadi znowu w nią wszedł. Poruszał się tym swoim raczej spokojnym tonem, ale był on dziwnie podniecający. Jak gdyby nigdzie mu się nie spieszyło. Wypełniał ją i wycofywał. I tak bez końca. Wtem Rashid wyjął z jej ust mosznę i wsunął między nie żołądź. Poruszył tylko dwa razy, gdy nagle zatrzymał się na moment. Jęknął głośno. Był twardy niczym kawałek metalu, ale gorący, jak lawa. Spuścił się w niej. Poczuła słony smak jego spermy na podniebieniu. Zaczął skapywać po gardle. Alice odruchowo połknęła, niechcący zasysając go mocniej. Rashid po kilku długich sekundach wycofał się, cicho ziajając. Zupełnie tak, jak gdyby przebiegł maraton.
- Gratulacje, Rashid, przegrałeś - rzekł Sharif. - Ubierz się i wyjdź.
Harper powoli robiła wdechy i wydechy. Smak spermy nie należał do najprzyjemniejszych, ale przywykła do niego, w końcu lubiła to robić Terrence’owi. Wspomnienie o nim w tej chwili wydusiło z niej cichy szloch. Płakała tęskniąc już do niego. Nie chciała tu być… Znów zacisnęła dłonie w pięści, ale była bezsilna…
Kharim zupełnie nie zważał na jej szloch. Dotknął jej kobiecości, ale tylko dwa razy przesunął po niej palcami. Chyba lubił dotykać. Jednak wnet wszedł w nią. Był nieco większy od Rashida i Gadiego, ale mniejszy od Amira. Ten stanął przed nią.
- Nie płacz - szepnął cicho. - Nie płacz - powtórzył.
Harper posłusznie otworzyła usta i zacisnęła je na jego penisie. Amir jęknął cicho. Nie poruszał się. Może uważał, że dzięki temu Alice nie będzie czuła się aż tak źle? Przyssała się do jego męskości. Przypomniała sobie, że to wszystko zakończy się, jak mężczyźni dojdą. Przesunęła szybko językiem po jego żołędzi, a Amir aż zgiął się w pół. Naparł na nią nieco mocniej i wydał dziwny dźwięk na pograniczu jęku i krzyku. Alice widziała, jak jego uda drżały. Spuścił się. Smak spermy Rashida połączył się się z posmakiem Amira. Nie były kompletnie takie same, ale Harper w tej chwili wolała nie zastanawiać się nad różnicami.
Mężczyzna wyszedł z niej i nachylił się do jej głowy. Pocałował ją w policzek.
- Uratuję cię - szepnął cichutko, aby Sharif nie usłyszał. Następnie wyszedł za Rashidem z pokoju tortur. Teraz zostali już tylko Gadi i Kharim. Sperma wylewała się z ust Alice. Było jej za dużo, aby przełknąć. Sączyła się po jej podbródku i skapywała na podłogę.
Kiedy wreszcie zdołała przełknąć ją, pokręciła głową. Już miała całkiem dość. Słowa Amira zastanowiły ją. Zamierzał ją stąd wyciągnąć i co dalej? Nie miała swojej torby, nadal był tu jej brat, a drugi o ile żył nadal leżał w lesie… Terrence nie żył. Harper chciała położyć się i płakać. Zamiast tego jednak musiała przyjmować w siebie dalej Arabów, na oczach Sharifa. Nie mogła na niego patrzeć. Brzydziła się nim i wiedziała, że jad w jej oczach wkurzyłby go dodatkowo.
Wnet zobaczyła przed sobą najstarszego mężczyznę. Gadi spoglądał na nią z litością. Jej cała twarz była mokra. Oczy i policzki zapłakane, a usta i podbródek pokryte nasieniem. Nie mogła się wytrzeć, po jej ręce nie dosięgały twarzy. Mogłaby się jedynie oblizać, co pewnie tylko podnieciłoby ich jeszcze bardziej. Gadi stanął pewnie na szeroko rozwartych nogach. Alice jeszcze raz otworzyła usta. Mężczyzna wszedł w nią.
- Już niedługo - obiecał jej cicho. Poruszał biodrami, aby dojść jak najszybciej. Alice patrzyła na jego duży brzuch, który obijał się o jej czoło. Towarzyszył temu odgłos spowodowany lepkością jej potu.
Kharim wszedł w nią znowu. Jako że nie było już Rashida, to on przejął jego rolę. Splunął na jej pośladki i potarł kciukiem odbyt. Wsunął go do środka centymetr, poruszając biodrami. Jego ruchy były coraz bardziej urywane. Gadi też zaczął poruszać się szybciej. Wyglądało na to, że napięcie w podbrzuszu już doskwierało mu. Alice zassała go i wnet poczuła kolejną porcję ciepłej, słonej cieczy. Wszyscy spuszczali się w jej ustach. Gadi zastygł w bezruchu, rozkoszując się orgazmem. Jeszcze trochę poruszał się w jej ustach, po czym wyszedł.
- Dziękuję - rzekł, jak gdyby był jakimś dżentelmenem. Ruszył po swoje ubrania. W tym właśnie momencie rozbrzmiał dzwonek. Kharim również doszedł, jako jedyny w jej pochwie. Poczuła wilgoć młodego chłopaka. Ten został w środku jeszcze przez pół minuty. Gadi już zdążył opuścić pomieszczenie, kiedy Kharim wciąż się w niej znajdował.
- Chyba mamy zwycięzcę - mruknął Sharif.
Alice ponownie przełknęła. Była tak wycieńczona, że wiedziała, że jeśli tylko Kharim z niej wyjdzie to nogi się pod nią załamią. Oddychała ciężko, czekając co teraz nastąpi. Mężczyźni wyszli i została już tylko z młodym Arabem i Sharifem. Co Habid zamierzał zrobić teraz? poczuła niepokój.
Kharim wyszedł z niej. Co za ironia. Wcześniej pomyślała, że młody chłopak dojdzie najszybciej, natomiast to on koniec końców wytrzymał najdłużej. Jednak nie miało to żadnego znaczenia.
- Uwolnij ją - rzekł Sharif.
Kharim postąpił zgodnie z jego poleceniem. Alice spoczęła na podłodze. Młody chłopak zadbał o to, aby tak po prostu nie upadła. Złapał ją, a potem delikatnie postawił na ziemi.
- Było świetnie - rzekł do niej z uśmiechem, jakby dla niej to była też zabawa.
- Wyjdź - polecił mu Sharif.
Tak też zrobił. Po chwili byli tu sami. Jedynie we dwoje. Khalid wstał. On jeden wciąż był jeszcze niezaspokojony. Ruszył powoli w jej stronę.
- Powinnaś mi podziękować - rzekł. - Niewiele ludzi w swoim życiu spełni taką seksualną fantazję. I nie musisz nawet czuć wyrzutów sumienia, bo wydarzyło się to wbrew twojej woli! Niby mnie nienawidzisz, ale nie zdziwiłbym się, gdybyś po tym, co się wydarzyło, jednak pokochała - mruknął. - Żaden mężczyzna nie odmówiłby seksu z pięcioma kobietami, więc odwracając to nieco… Może nazwiesz to przewrotną logiką, ale sądzę, że było ci całkiem dobrze. Ile razy doszłaś? Cztery? Pięć? Tyle orgazmów tylko dzięki mnie… - zawiesił głos.
Harper splunęła na podłogę pod jego nogi. Podniosła drżącą rękę i otarła nią brodę i usta. Nie zamierzała z nim rozmawiać. Chyba, że wydał jej rozkaz. Spojrzała gdzieś na bok
- Dziękuję Panie. Nie wiem ile razy, nie liczyłam - powiedziała ze złością w głosie. Była jednak tak zmęczona, że pewnie, gdyby tylko lekko ją popchnął, upadłaby na ziemię jak kłoda.
I tak też właśnie zrobił. Następnie położył się na niej i znów w nią wszedł. Jej ciało tak długo miało w sobie różnych mężczyzn, że aż przyzwyczaiło się do posiadania w tym miejscu dodatkowego kształtu. Dlatego, kiedy Sharif w nią wszedł, nawet nie poczuła dyskomfortu. Była już na to zbyt zmęczona i… wykorzystana. Habid poruszał się w niej niespiesznie i z wyczuciem.
- Wszyscy są przebadani i zdrowi - rzekł. - Już pewien czas to planowałem - rzekł i pogłaskał ją po głowie. - Przy mnie spełnisz się jako kobieta. Obiecuję ci to - rzekł i pocałował ją w policzek. - Kręci mnie, kiedy widzę cię z innymi. To poczucie władzy - zaśmiał się do jej ucha. - To prawdziwy narkotyk.
- Nigdy nie będę twoją własnością - powiedziała tylko, po czym odwróciła głowę na bok, nie chcąc na niego patrzeć. Może i jej ciało było przyzwyczajone do obecności dodatkowego kształtu, ale ona nie chciała na niego nawet patrzeć. Czuł się odrzucony w Helsinkach? Teraz dostał porównanie, którego wtedy nie miał. Teraz szczerze i prawdziwie z pełną świadomością odrzucała go. Choć leżał na niej i brał ją, to było to tylko jej ciało. Może i miał je, ale jej umysł mimo tego co jej zrobił, pozostał jej. Mimo, że zabrał jej imię, że oddał ją innym. Nadal nie patrzyła na niego nawet w minimalnym stopniu jak na Terrence’a, czy Joakima.
- A czym jesteś teraz? - zapytał. - Jesteś właśnie moją własnością. Może nie będziesz moją miłością, kochanką i kobietą. Jednak zawłaszczyłem cię. Temu akurat nie zaprzeczysz - mruknął. Pchnął raz, potem drugi… i wnet złapał ją mocno za ramiona. Doszedł. Jego orgazm trwał bardzo długo. Musiał naprawdę podniecić się tą okropną sytuacją. Następnie opadł na nią. Czuła na całej sobie ciężar jego ciała.
Rudowłosa leżała na podłodze i oddychała płytko, czekając, aż Irakijczyk z niej zejdzie. Nie miała siły nawet go odepchnąć.
- Zejdź ze mnie - zażądała w końcu. Potrzebowała być sama. Potrzebowała umyć się… Chciała się też ubrać.
Sharif wstał.
- Przyjdę do ciebie rano - rzekł. - Możesz umyć się w łazience. Masz tam ręczniki, środki czystości… sama wiesz. Będzie tam również jakaś sukienka i szlafrok. Przejrzyj dokładnie szafę.
Następnie Habid podszedł do stołu, na którym była przetrzymywana. Przykucnął. Okazało się, że pod spodem znajdowała się… klatka. Alice ujrzała w środku cieniutki materac, praktycznie matę. Oraz koc.
- Tutaj będziesz spała. Przyjdę do ciebie rano. Chcę cię tutaj zobaczyć nagą i pachnącą. Mam nadzieję, że rozumiesz? - zapytał.
Alice spojrzała na klatkę, a potem na Habida.
- Sprowadziłeś mnie do roli psa, że mam spać, nawet bez normalnego łóżka? - warknęła. Odwróciła się jednak i podniosła ostrożnie, po czym ruszyła do łazienki. Bardzo powoli. Było jej ciężko poruszać się po tym wszystkim. Wolała już spać pod prysznicem w ciepłej wodzie, niż w tej klatce.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172