Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:25   #282
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper zastanawiała się chwilę
- Że komuś się we śnie pokazali ci co czuwają nad klepsydrą życia… Czy to oznacza bogów śmierci? Generalnie, ewidentnie mają jakiegoś proroka i kogoś czczą. Tyle zrozumiałam. Kogokolwiek by jednak nie czcili, jedyne czego potrzebuję, to by dowiedzieć się gdzie trzymają ofiary - powiedziała poważnie, zerkając na Terrence’a. Dalej pozostawała czujna na ich najbliższe otoczenie, czy czasem nikt ich nie zaszedł.

Cytat:
Wzywamy was. Kochamy was. Prosimy was. Ukażcie się wreszcie i wskażcie nam drogę. My, dzieci pozostawione. My, sługi uniżone. My, wielbiący waszą potęgę. Pragniemy was. Powstańcie, upadłe anioły i nie każcie nam już dłużej spoczywać w tęsknocie.
Śpiewa robił się naprawdę głośny. Teraz Terry też musiał wyraźnie słyszeć głosy.

[quote]Przyjmijcie ofiarę. Przyjmijcie ofiarę. Przyjmijcie ofiarę![/quote[

Skandowali coraz bardziej upiornie. Rochester Falls zalała fala szalonych wrzasków. Krwi! Krwi! Krwi! Tak cały czas.
- Nie mogę tego znieść… - Terry pokręcił głowę, zamykając oczy.
Wtem na szczycie wodospadu pokazało się dwóch kultystów. Pomiędzy nimi znajdowała się szamocząca, naga kobieta. Popchnęli ją. Zaczęła spadać z wysokości. Alice uznała, że powinna przeżyć upadek… Ale wtedy kultysta na łódce nie pozwolił jej na to. Teraz stał dumnie wyprostowany, w pięknej pozie strzeleckiej. Strzała nie pomyliła się. Przebiła ciało kobiety. Ta wpadła w jezioro bez żadnego słyszalnego odgłosu. Szum Rochester Falls wszystko zagłuszał…
Harper wzdrygnęła się na widok tego co nastąpiło. Cieszyło ją jednak, że polecili Bahriemu zostać w aucie, takie wydarzenia mogłyby go wstrząsnąć na amen.
Alice przeniosła wzrok na kultystów na szczycie wodospadu. Doliczyła ją do rozrachunku osób, które widziała. Chciała podać liczbę Terrence’owi, oraz ich rozmieszczenie, na wypadek gdyby zapragnął rozwalić ich. Dobrze by jednak było zachować jednego przy życiu, do przesłuchań… Planowała spokojnie i zastanawiała się. Co oni do diabła czcili. Miała nadzieję, że zaraz się nie okaże, że ci cali muzułmanie z pizzerii to jednak ci dobrzy, a Tuoni i Tuonetar odwalają sobie tu swój mały kościółek…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=MPVq30bPq6I[/media]

Nagle Alice zaniemówiła.
Miejsce, w które wpadła kobieta, zaczęło się jarzyć jasno niczym gwiazda. Następnie nieco przygasło w jasny szkarłat. Barwa zaczęła rozlewać się na spokojne wody jeziora. Pięła się wzdłuż ściany wody, aż na szczyt skalnej ściany. Wnet całe Rochester Falls zrobiło się żywoczerwone. Niczym krew kobiety, która przed chwilą została zabita. Czy to po to kultyści porywali ludzi? Przetrzymywali ich w kamperach w Champs de Mars, czekając aż nadejdzie pora na złożenie ofiary? Pewnie zabijali w najróżniejsze sposoby, bo przecież kilka zwłok znaleziono rozczłonkowanych w koszach na śmieci dookoła toru wyścigowego.
- Słodki Jezu… - Terry szepnął. - O ile… o ile przebywasz w tym miejscu.
Stojący kultysta łucznik wyglądał wspaniale oraz przerażliwie upiornie. Czerwona woda odbijała się w jego czarnych szatach. Wodospad nie tylko zabarwił się, ale również świecił. Całe otoczenie przybrało rdzawego koloru. Drzewa, plaża, krzewy… jedynie gwiazdy były niewzruszenie blade.
- Jezusa w to nie mieszajmy… - odpowiedziała cicho Alice, obserwując całe zajście. Nie miała pojęcia co się tu u diabła działo. Czy to to miejsce miało wysoki PWF? Czy to przez to, że kultyści poświęcali je krwią? A może jedno i drugie? Śpiewaczka nie wiedziała co ma myśleć i na razie po prostu obserwowała czuwając. Ten jegomość w łódce musiał być ważny skoro to z jego ręki składane były ofiary. Powinien zginąć. Od niego na pewno nie dowiedzieliby się za wiele. Potrzebowali jakiejś płotki, która po prostu wiedziałaby gdzie są ofiary. Nie wiedziała jednak na jaki moment powinni z Terrym zaplanować atak. Pozostawała więc na razie po prostu czujna i szukała odpowiedniej chwili.
Pieśń zaczęła się od początku. Kultyści angażowali się coraz bardziej i bardziej. Było to na swój sposób ciekawe. Ktoś kompletnie zdegenerowany uznałby nawet, że piękne. W Rochester Falls, przynajmniej w tej chwili, drzemała przeogromna siła. Była krzykliwa, wibrująca, jaskrawa. Przed chwilą Alice była świadkiem morderstwa, więc dlaczego czuła tutaj tak wiele życia? Nawet ptaki przeraźliwie skrzeczały nad ich głowami. Wiatr również był niespokojny, szeleszcząc gałęziami. Jedynie niebo było bezchmurne. Nie padał deszcze i nie zanosiło się na to. Najwidoczniej aniołowie nie chcieli uronić ani jednej łzy nad zabitą.
Pieśń docierała do kulminacji. Kultyści skandowali “przyjmijcie ofiarę!”. Wtem na górze pojawiły się dwie postacie, które w tej chwili trzymały bardzo mocno… Thomasa.
- Mój Boże… Terrence… To jest mój brat… To Thomas… Nie mogą go zabić. Musimy działać - powiedziała nadal szeptem, teraz całkowicie napięta jak cięciwa. Jej wzrok spoczął na postaci w łódce. Obserwowała czy kultysta szykował się do kolejnego strzału. Oceniała też co robią pozostali kultyści. Nie mogła pozwolić, by jej brat zginął w taki sposób, w takim miejscu. Była przerażona i jednocześnie bardzo zła.
Ale wtedy Thomas został zepchnięto z klifu.
Alice myślała, że nigdy nie zapomni jego lotu. To było równie przerażające jak moment przed uświadomieniem sobie, że Natalie zginęła. Wtedy z rąk Tuoniego, a tym razem… najwyraźniej kogoś, kto chciał mu służyć. Jak wiele udręk Tuonela miała zesłać na Douglasów, zanim dojdzie do wniosku, że już dość?
Thomas nawet nie krzyczał. Po prostu leciał. Bezwładnie niczym zwłoki. Jak gdyby już teraz był nieżywy. Pewnie został naćpany… to było jedyne wytłumaczenie.
- Nie… - szepnął de Trafford.
I wtedy Thomas zastygł w powietrzu, w połowie wysokości ściany wodospadu.
- To teraz ten ze strzałą, bo może mu nie starczy i i tak w niego strzeli. I proszę cię, weźmy go stamtąd, zanim ktoś wyciągnie broń - dodała kolejne prośby do pierwszej o nie spadnięciu Thomasa. Drugie co zrobiła, to starała się wyśledzić skąd do licha przychodzili ci kultyści z ofiarami, no bo przecież nie pojawiali się tam z powietrza…
Pewnie przyjechali tutaj standardową drogą. Terry i Alice wysiedli prędzej, jednak droga do Rochester Falls oczywiście ciągnęła się dalej. Śpiewaczka jednak nie posiadała orientacji wystarczającej, aby stwierdzić, w którą stronę należałoby pójść, aby dostać się do niej. Pewnie gdzieś w pobliżu wejścia do lasu stały zaparkowane ich samochody. A może jednak pojawili się tutaj z powietrza, kto wie, jakie moce posiadali.
- Tak jest - rzekł Terry.
Zwrócił wzrok na kultystę z łukiem… po czym zmrużył oczy.
- Nie… nie mogę - szepnął. - Nie mogę go dosięgnąć! - warknął. - Moja moc nie działa!
- To ściągnij stamtąd Thomasa. Odległość jest za duża? Jak to nie działa, przecież jak skoczyłam z Iglicy to prawie mnie złapałeś… Nieważne. Weźmy stamtąd Thomasa i znajdźmy resztę ofiar. Może jak odciągniemy ich od tej cholernej wody to będzie ci łatwiej - zaproponowała bardzo szybko Alice.
- To jest coś innego… Myślę, że ten kultysta ma jakąś barierę, której nie potrafię spenetrować. Potrafisz zogniskować na nim wzrok?
Śpiewaczka wnet odkryła przedziwną rzecz… O ile mogła wyostrzyć wzrok w ten sposób, aby widzieć każdego innego zakapturzonego osobnika bardzo wyraźnie, to kiedy spoglądała na łucznika… ten wymykał się jej naturalnym zmysłom. O co mogło chodzić? Jezioro zdecydowanie nie miało właściwości takich, jak Antarktyda lub Pittock Mansion. Chyba że uaktywniały się wtedy, kiedy miało się bezpośredni kontakt z taflą jeziora, jak ten kultysta na łódce.
Thomas wnet zaczął lecieć w ich stronę. Wszyscy kultyści patrzyli na niego w milczeniu… ale także zaczęli spoglądać w stronę miejsca, ku któremu leciał… Czy byli w stanie dostrzec Alice i Terry’ego w gęstwinie? Jeśli tak, to żaden z nich nie zareagował krzykiem. Przestali nawet śpiewać. Alice zauważyła, że kultysta napiął łuk, celując w stronę Thomasa…
- Będzie strzelał. Przyspiesz, albo zmień położenie Thomasa gdy ci dam znak - ostrzegła Terrence’a. Nie chciała, by jej brat został ranny w takiej sytuacji, gdy już niemal był przy nich. Prawie była gotowa wyskoczyć z krzaków, by go chwycić, schować, albo zasłonić sobą przed kultystami. Problem był jednak jeszcze taki, że nie wiedziała gdzie był Arthur i czy w ogóle jeszcze żył… Obawiała się, że mogli się spóźnić w jego temacie, ale z drugiej strony, równie dobrze mógł być kolejną ofiarą w kolejce do wodospadu, więc musieli szybko znaleźć ofiary.

Wszystko działo się błyskawicznie… Alice była świadoma każdej mijającej sekundy. Jednak śmieszne było to, że tak właściwie wiele nie działo się. Kultyści spoglądali na lewitującego Thomasa, ten trząsł się w przeraźliwym strachu… choć może taki wpływ miała na niego telekineza Terry’ego. Łucznik nadal mierzył, a de Trafford koncentrował się na bezpiecznym przetransportowaniu brata Harper. Alice wiedziała, że poruszanie obiektami żywymi było dla niego wyjątkowo trudne. Ludzie i zwierzęta byli bardzo delikatnymi organizmami i wystarczył mały zryw pewnej części ich ciała, aby umarli. Terry potrafił podnieść ogromny pień zwalonego drzewa. Przebicie podatnej ściany aorty było przy tym niczym. Albo zgniecenie miąższu wątroby. Albo skruszenie kości czaszki. Alice zauważyła, że Terry wstrzymał oddech, aby nie dopuścić do niczego takiego. Przypomniała sobie, że jeżeli już musiał sam przemieścić się, to najchętniej stawał na jakimś przedmiocie, na przykład głazie i to jego poruszał siłą woli. Wtedy istniała mniejsza szansa, że naruszy tkankę organizmu. Teraz był kompletnie skoncentrowany na swoim celu. Wtem jednak… kultysta wypuścił strzałę. Ta pomknęła wprost w stronę Thomasa. Jednak… kompletnie nie trafiła. Mężczyzna musiał spiąć się, lub po prostu nie potrafił trafić w ruchomy cel, który nie spadał bezwładnie z wysokości. Rezultat był dość śmieszny, bo strzała trafiła co prawda… ale w jednego z kultystów, którzy stali na ścianie wodospadu. Ten krzyknął bardzo głośno. Alice jednak nie dane było roześmiać się z tego powodu… Niespodziewany hałas zdekoncentrował de Trafforda. Thomas zaczął spadać… aż uderzył prosto w taflę jeziora, idąc na dno.
I to był ten moment, kiedy Alice pękła. Gdy kultyści byli zajęci całą sytuacją związaną z postrzałem w jednego z ludzi, a Thomas spadł do wody, Harper spojrzała na Terrence’a.
- Zmiana planu. Rozwal ich - rzuciła, ale po jej minie Terrence już wiedział co zamierzała zrobić. Harper rzuciła torebkę na ziemię, rozłożyła scyzoryk i wyskoczyła z zarośli, by w momencie gdy dookoła zapanował chaos, a łucznik jeszcze nie naszykował kolejnej strzały, wyskoczyć z ukrycia zarośli i podbiec na brzeg skarpy, po czym skoczyć w dół. Prosto w wodę. Zacięła się w dłoń i pozwoliła by ciepło energii Dubhe, której używała do konsumowania rozeszło się po jej dłoni. Zamknęła scyzoryk i zmrużyła oczy, sama również zamierzając wpaść do wody. Była ciekawa co było silniejsze. Jej moc konsumowania, czy energia, którą wyzwoliły modły. To było teraz mniej ważne. Musiała uratować brata. Wyciągnąć go z wody…

Wpadła do czerwonego szkarłatu. Ten okazał się orzeżwiająco zimny. A zaraz… dziwnie rozgrzany. Czy oszalała? Jak mogła odbierać przeciwstawne bodźce? To trochę tak, jakby znalazła się w strumieniu ciekłego azotu. Niby zimny, ale piecze. Jednak nie czuła bólu. Jedynie dyskomfort, do którego po chwili przyzwyczaiła się. Rozwarła oczy. Nawet pod taflą woda świeciła jasną, głęboką czerwienią, do której domieszało się jej złoto. Czuła mrowienie na policzkach i dłoniach - w miejscach, w których uderzyła w jezioro. Poruszyła rękami, czując pierwotny, ludzki strach. Czy utonie? Wystarczy jej powietrza? Skok z iglicy na środku Bałtyku był dużo bardziej okropny, jednak ten nie różnił się od niego aż tak bardzo. Rozejrzała się. Spostrzegła Thomasa. Ten bezwiednie opadał na dno. Poczuła ukłucie strachu, widząc go pośród czerwieni. Jakby to wszystko było krwią, którą wylał… Przed oczami pojawiły jej się rozczłonkowane zwłoki Natalie. Czy Bóg naprawdę był aż tak okrutny? Choć wszystko, na co napotkała Alice, wskazywało… że nie istniał. Kompletnie i nieodwracalnie. Słyszała jakieś dźwięki nad sobą, ale nie była w stanie stwierdzić, czy to krzyki kultystów wywołane strachem przed Terrym - jak miała nadzieję - czy może tylko rozgrzewali się nawzajem do walki.
Rudowłosa skoncentrowała się i zaczęła płynąc w stronę Thomasa. Chciała go złapać. Wyciągnąć z tej wody. Nie mogła pozwolić by utonął. Przeżył już tak wiele, nie mógł teraz umrzeć i to na jej oczach. Machała nogami i rozpychała wodę rękoma. Musiała się do niego dostać… Nie panikowała, mimo wewnętrznego niepokoju i napięcia. Skoncentrowała się na ratowaniu brata. Na wszystko inne czas przyjdzie potem…
Płynęła. Miała wrażenie, że porusza się między prądami rozgrzanej lawy. Chłonęła to wszystko. Konsumowała. Jednak… to miejsce, czy też rytuał, musiał być dość silny. Nie potrafiła jednocześnie poruszać się i wchłaniać. Musiała zdecydować.
Najpierw musiała dać bratu choć trochę tlenu. Skoncentrowała się więc najpierw na tym, by go uratować. A gdy zacznie znów oddychać, zamierzała skonsumować rytuał. W końcu sama też nie mogła utonąć, a tu liczyły się sekundy. Konsumowanie mogło poczekać te kilka chwil.
Mięśnie piekły ją żywym ogniem, choć wydawało się to dziwne, bo przecież jeszcze nie wytężyła ich do granic możliwości. Rozgarniała szkarłatną wodę przed sobą, aby zbliżyć się do Thomasa. Była coraz bliżej niego… ale mężczyzna opadał. To był szalony, bezlitosny wyścig i do samego końca nie wiedziała, czy go wygra. A jednak… udało jej się to! Wczepiła ręce w ramiona brata. Ten nagle rozwarł oczy. Bardzo szeroko. Był dojrzałym mężczyzną, a jednak wyglądał jak dziecko. Zagubione, przestraszone i niepewne. A także… nie do końca kontaktujące. Alice uświadomiła sobie, że Thomas naprawdę został nafaszerowany jakimiś narkotykami. Nawet teraz wydawał się senny i jakby w nieco innym świecie. Choć przecież… topił się. Jak wielkie dawki musiał dostać? Co gorsza… Alice uświadomiła sobie, że zaczynało jej brakować tlenu. A do powierzchni jeziora było dobre trzydzieści metrów.
Złapała mocno Thomasa, przytulając go do siebie i zaczęła machać nogami, obracając siebie i jego w górę. Musiała ostatkiem tlenu dotrzeć na górę. Nie mogła się poddać. Terrence był pewnie zbyt zajęty, by odnotować fakt, że potrzebowała pomocy. Zdana w tej chwili wyłącznie na siebie, walczyła o to by uratować Douglasa i siebie. Nie miała zamiaru się poddać. Widziała i przeżyła gorsze rzeczy. Była zdecydowanie zacięta, by wyciągnąć brata z wody i samej zaczerpnąć oddechu. A potem zamierzała skonsumować ten rytuał i posiąść więcej mocy. Miała plany. Nie mogła dopuścić, by do nich nie doszło. Uparcie więc walczyła ze swoimi granicami, czasem, a także siłą. Pomogło zapewne to, że poświęcała dwa dni w tygodniu, przebywając w posiadłości de Trafforda na treningi. Czegoś się nauczyła jednak po Helsinkach…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline