Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:26   #283
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Tylko czy była w stanie wyciągnąć takiej głębokości mężczyznę z lekką nadwagą, kiedy jej samej brakowało powietrza w płucach? Co prawda dbała o ciało i tylko to ją w tej chwili ratowało, jednak nie była żadnym komandosem. Jedynie kobietą. I nie miała wcale budowy zdobywczyni złota w zawodach olimpijskich. Lecz wtedy… uaktywniło się w niej coś pierwotnego. Przestała myśleć, analizować, planować. Został już tylko instynkt topiącego się zwierzęcia. Wczepiła się mocno w Thomasa i odnalazła w swoich mięśniach niespodziewane pokłady siły. Wysiliła każdy centymetr mięśni swojego ciała. I to dało rezultaty. Do samego końca była pewna, że miota się niczym motylek ze skrzydłami przebitymi igłą. Stara się z całych sił, ale jej los już jest przesądzony. Ale wtedy wynurzyła się. Zaczerpnęła powietrza.
Nie miała czasu. Wiedziała, że jej mięśnie zapewne jutro dadzą jej w kość, ale nie mogła się tym martwić. Pierwsze co zrobiła, to pociągnęła Thomasa wyżej, by i on złapał powietrza w płuca. Następnie przetarła dłonią twarz i rozejrzała się oceniając co działo się na około. Musiała bowiem skontrolować, czy Terrence’owi nic nie było, oraz czy mogła zająć się konsumowaniem rytuału. Sprawdziła też, czy Thomas w ogóle oddychał, czy potrzebował resuscytacji na brzegu. Zaczęła płynąć w stronę najbliższego.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=DzxNfni04CI[/media]

Jej brat zaczął krztusić się, dlatego musiała na chwilę przystanąć. Pierwotne instynkty Thomasa przebiły się przez skorupę narkotycznej bezwolności. Zaczął wypluwać z płuc strugi pienistej śliny i czerwonawej wody jeziora.
- Śniło mi się… śniło… - próbował coś powiedzieć, jednak nie był w stanie dokończyć, bez względu na to, jak bardzo się starał. Był taki ciepły. Śpiewaczka trzymała go mocno. Wydawał się ogniskiem na tle zimnej, szkarłatnej wody. - Śniło mi się, że mnie uratowałaś…
- Nie śniło. To prawda. Ratuje… - powiedziała spokojnym tonem, skoncentrowana na machaniu nogami. Alice musiała utrzymać siebie i brata na powierzchni wody...

Terrence stał samotnie na skraju klifu. Alice widziała go wyraźnie, jak w dzień. Jego czarne włosy lśniły zroszone potem. Stał pewnie w lekkim rozkroku i w pełni wyprostowany. Spoglądał na ścianę wodospadu krwi. Podniósł rękę i rozwarł palce w kierunku skalnych półek. Nagle złożył ją w pięść. Rozległ się huk. Zupełnie tak, jak gdyby rakieta uderzyła w jedną trzecią powierzchni Rochester Falls. Granit zaczął osuwać się, a niezliczona ilość odłamków pofrunęła w powietrze. Jeden z nich, bardzo ostry, ominął twarz Alice zaledwie o metr. Podniósł się ogromny tuman kurzu, który po części przykrył nocne niebo. Rozległ się okropny krzyk ludzi, którzy stali w tamtym punkcie. Tuzin krwawiących ciał spadło do jeziora. Niektórzy nie żyli, inni mieli oderwane kończyny, pozostali zostali przebici skalnymi drzazgami. To była tylko kwestia czasu, zanim zginą. Terrence zwiesił głowę. Alice widziała dzięki wyostrzonym zmysłom, że oddychał ciężko przez usta. Ten wybuch pochłonął dużą część jego sił. Jednak wnet podniósł głowę i zerknął w stronę pozostałej, nienaruszonej strony wodospadu. Dwie trzecie kultystów wciąż żyło. W tej akurat chwili tkwili w wielkim szoku.
Harper skoncentrowała się teraz na konsumowaniu rytuału, którego energia nadal tkwiła w wodzie. Miała również na uwadze kultystę w łódce. Jej włosy nadal świeciły na złoto, Alice chciała skonsumować energię, a potem zabrać Thomasa na brzeg.
- Spróbuj poruszać nogami Thomasie, trochę mi trudno utrzymać nas oboje - odezwała się do brata
- Tak… tak - powtórzył i starał się postąpić zgodnie z jej słowami, ale zaczął się bardziej miotać, niż utrzymywać samodzielnie. Zdawało się, że jego koordynacja ruchowa była kompletnie upośledzona. - Ja… nie wiem, co się ze mną dzieje - rzekł nagle. Wyglądał na bardzo przestraszonego.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze - obiecała bratu i zorientowała się jak daleko mieli od brzegu. Pięćdziesiąt metrów? Może trochę mniej...


Terry podniósł rękę i rozległ się kolejny wybuch. Ten miał miejsce nieco bliżej i Alice przestraszyła się, że tym razem naprawdę dostaną. Jednak los im sprzyjał i żadna skała nie trafiła w nich. Alice przymknęła oczy, a jej włosy nabrały złotego odcienia. Wyczuwała ogromną energię wokół siebie. Musiała ją skonsumować. Choć tak ciężko było się skoncentrować przy Thomasie, wybuchach, krzykach i panice… Jednak zaczęła to robić. Czuła elektryczne prądy, które raziły jej ciało. Musiała je przyjąć i zachować, niczym bateria. Taka w pełni naładowana, choć… przyszedł czas przekraczania limitów. Powoli dochodziła do przeciążenia, jednak nie przestawała… Spostrzegła, że czerwień jeziora zaczęła jakby blednąć…
Alice czuła jak nabrała energii. Jak ta pulsowała w jej ciele, przepełniając ją. Spróbowała skumulować ją w jednym miejscu w sobie. Chciała podarować ją Dubhe, by ta stała się w niej silniejsza. Tak jak to uczyniła z energią Łowcy, tak teraz pożerała rytuał. Miała nadzieję, że wzmocni jej zdolności, a nie doda jej dziwnej zdolności tak jak to uczynił Łowca. W końcu Dubhe sama była drapieżnikiem. Wielką Łowczą, niczym grecka bogini Artemida. Tak sobie o niej myślała Harper, kiedy ćwiczyła swoje zdolności. Miała nadzieję, że poradzi sobie sama z tą energią i stanie się dzięki niej silniejsza. Ona i Dubhe…

Wtem spostrzegła, że na wodospadzie została może dziesiątka kultystów. Zamrugała oczami i wnet ujrzała ich jako szkielety… To był niecodzienny i przerażający widok. W jej głowie pojawił się obraz Champs de Mars. Terry musiał ich szybko poskromić, zanim… zanim… Na przykład skoczą i zanurkują do jeziora. Tak, jak to teraz zrobili.
- Pojawiły się rekiny… - Thomas bredził. - W wodzie pływają rekiny - zanucił. Jego oczy lekko przekręciły się, tak że przez moment Alice widziała jedynie białka. Zrozumiała, że Terry nie mógł im pomóc. W każdym razie nie błyskawicznie. Z takiej odległości nie potrafił wyłowić poszczególnych szkieletów, niczym szczególnie utalentowany rybak telekineta. Kultyści ukryli się pod taflą wody i nie widział ich. Zbliżali się. Czy Alice powinna dalej konsumować? A może raczej płynąć do brzegu tak szybko, jak tylko mogła?
Zamiast konsumować, czy uciekać, wybrała trzecią opcje. Była przecież połączona z energią w wodzie, a więc postanowiła ją wykorzystać. Spróbowała naprzeć na energię skumulowaną wokoło i zaatakować nią szkielety w wodzie. Czy mogła tak użyć skonsumowanej energii, by przejąć kontrolę nad jeszcze nieskonsumowaną? Woda wokół niej nabrała bardziej świetlistego koloru. Teraz zaczęła się mieszać z czerwienią. Chciała zaatakować tych, którzy zmierzali w stronę jej i Thomasa stronę. Miała nadzieje, że popełnili błąd wchodząc do konsumowanej przez nią energii.

Dubhe była wykończona po torturach, które zapewniała jej Tuonetar. Pradawna, astralna dusza nie miała zbyt wiele sił. W chwili urodzenie Alice zstąpiła w nią. Obie uległy syntezie, jakby były bliźniaczkami syjamskimi. Harper w ogóle nie wyczuwała jej. Bo jak mogła? Przecież pozostawały razem przez całe życie. Śpiewaczka nie znała życia bez Dubhe, choć dopiero od niedawna była w pełni świadoma jej obecności. A także potrafiła ją nazwać.
Teraz jednak Dubhe czuła się wykończona. Zazwyczaj Konsumenci mogli po prostu pożerać obiekty o podwyższonym PWF i dzięki temu wzmacniali się oraz nabywali nowe moce. Po akcji w Helsinkach Alice konsumowała nie dlatego, aby być potężniejszą. Wciąż łatała rany zadane przez Tuonetar. Były niewyobrażalne. Fińska bogini dokonała prawdziwego spustoszenia. Na Bałtyku prawie całkowicie zgładziła Dubhe. Pradawny duch pewnie nigdy nie znajdował się w aż tak złej kondycji.
Obecnie Dubhe pochłaniała energię. Tak, jak Alice jej kazała. To było bardzo dużo jednostek PWF, lecz przyswojonych w bardzo krótkim czasie… Harper oddychała płytko przez usta. Wcześniej chciała pochłonąć jak najwięcej energii. A teraz miała ochotę tak po prostu rozproszyć ją, kiedy Dubhe udało się ją przyswoić? To było na swój sposób okrutne. Zraniona, okaleczona gwiazda z trudem dawała radę. A jednak… chciała z całych swoich sił odpowiedzieć na prośby Alice. Nawet jeśli były dla niej bardzo trudne. Oddała całą elektryczność, jaką zgromadziła w ciągu ostatnich minut. Padła wyczerpana. Alice nagle poczuła przeraźliwy ciężar na duszy. Sama miała ochotę zapłakać, choć w pełni nie rozumiała z jakiego powodu. Przez wodę przeszedł prąd wyładowań. Szkielety, które w nim płynęły, zostały porażone. Okazały się tak naprawdę ludzkimi sylwetkami. Które powoli zaczęły iść na dno. Woda jarzyła się różową barwą. Dubhe kompletnie wycofała się. Alice wiedziała, że nie będzie mogła przez dłuższy czas konsumować. To było zbyt dużo dla duszy gwiazdy.
- Alice...? - zapytał krótko Thomas, zanim stracił przytomność. Przecież śpiewaczka nie potrafiła ukierunkować energii tylko na kultystów. Douglas dostał tak samo, jak pozostali. A może i bardziej, bo znajdował się bliżej niej.
Harper czuła się wycieńczona. Po tym jak Dubhe wyczerpała swe siły, całe zmęczenie jej ciała, a teraz i duszy trafiło w nią z podwójnym impetem. Mimo to zmusiła się teraz i dopłynęła do brzegu, zabierając ciało Thomasa. Musiała sprawdzić, czy tylko stracił przytomność. Miała nadzieję, że próbując ratować go, w efekcie go nie zabiła… Kręciło jej się nieco w głowie, ale starała się utrzymać koncentrację.
Z trudem, ale jednak, dopłynęła do brzegu. Wyciągnęła na niego brata. Dotknęła jego szyi. Wyczuła tętno. Dobrze. Thomas żył. Ale kompletnie nie odpowiadał. Już wcześniej był naćpany, natomiast teraz, po odebraniu takiej ilości energii… Alice nie wiedziała, jak to go zmieni. Jeśli w ogóle. Przecież nie była ekspertką w tych sprawach. Mogła wywołać tak wielkie wyładowanie, ale zrobiła to po raz pierwszy w życiu i wcale nie była pewna, czy mogłaby to powtórzyć. Nie miała najmniejszego pojęcia, jakie skutki będzie miało dla niej, Dubhe oraz porażonych osób. Thomas oddychał, jednak był kompletnie nieprzytomny. Miała nadzieję, że wystarczy mu porządny, długi sen. Rozejrzała się. Nie widziała żadnego zagrożenia. Jezioro wciąż lekko jaśniało, jednak łódka była pusta. Kultysta łucznik zniknął. Czy zmierzał w ich kierunku, aby ich zabić? A może również dostał kopa i osunął się do wody, aby utonąć, jak jego pobratymcy? Mogła jedynie zgadywać. Nawet Terry’ego nie było już na skarpie. Była sama. Oraz wyczerpana. Wydawało jej się, że przynajmniej w tej chwili nie miała wystarczająco siły, aby wstać. Musiała odpocząć…
Upewniła się tylko, że ani ona, ani Thomas nie dotykali już wody, po czym położyła się. Nie miała sił. Miała wrażenie, że jeśli zamknie oczy, zaśnie i nie obudzi jej nawet wybuch granatu. Starała się więc pozostać przytomną i nasłuchiwała. Musiała przecież zareagować, jeśli ktoś by się do nich zbliżył. Przecież teraz oboje byli całkiem wystawieni na wszelkie ataki. Co więcej, ktoś ich namierzył i choć domyślała się, że dotrze tu dopiero za dwie godziny, to nadal od rozmowy telefonicznej minęło przynajmniej pół, a więc czasu mieli coraz mniej. Alice leżała chwilę, po czym usiadła. Rozejrzała się, szukała wzrokiem Terry’ego. Musieli znaleźć resztę ofiar, by wyciągnąć Arthura i uciekać.
Wnioskowała, że skoro na szczycie Rochester Falls pojawiały się ofiary przetrzymywane przez kultystów, to pewnie właśnie gdzieś tam znajdowali się pozostali wrogowie. Ale nie mogło być ich dużo. Terry zabił dwie trzecie, ona powaliła resztę… To była dość krótka, ale cholernie intensywna walka. Jezioro lekko traciło swoją malinową barwę. Być może łaknęło kolejnych ofiar, albo po prostu energia tej jednej zabitej dziewczyny wyczerpywała się. Alice rozglądała się, ale wciąż nie widziała Terry’ego. Może właśnie teraz walczył z kimś tam na górze? A może zwyczajnie zemdlał z wyczerpania i leżał na klifie pośród roślinności? Niepewność była okropna. Oraz wyczerpująca. Alice wyczekiwała wszystkiego oraz niczego. Przynajmniej Thomas oddychał. To dawało choć trochę nadziei. Po jakimś kwadransie spokoju śpiewaczka odkryła, że powoli odzyskuję władzę nad ciałem. Być może mogłaby już wstać, gdyby spróbowała?
Harper nie ociągała się i gdy tylko poczuła, że ma choć trochę sił na ruch, spróbowała się podnieść i wstać. Przyklęknęła przy Thomasie i złapała go za ręce by spróbować pociągnąć nieco bardziej w zarośla, by ukryć się wraz z nim w roślinności. Musiała znaleźć Terrence’a, swoją torbę i zadzwonić na policję. Uznała, że to najlepsze rozwiązanie w tej chwili. Policja mogła zabezpieczyć to miejsce… I na pewno dopomóc ofiarom. Zdecydowanie musiała znaleźć torbę, ale nie mogła zostawić Thomasa. Postanowiła jeszcze chwilę poczekać i nasłuchiwać. Musiała się upewnić, że było bezpiecznie i że czuła się już dobrze.
Gdzie jej torba mogła być? Przecież nie miała jej przy sobie. Na górze, na klifie? Zostawiła ją, zanim wykonała skok? To wydawało się najbardziej prawdopodobne. Jednak nie miała teraz ochoty na wspinaczkę dookoła Rochester Falls. Musiałaby zostawić Thomasa samego. Tak właściwie… czy nie będzie musiała uczynić tego prędzej czy później? W końcu nie miała siły przedzierać się z nim przez las. Mężczyzna był po pierwsze ciężki, po drugie kompletnie niewspółpracujący, po trzecie - Alice czuła się totalnie wykończona, po czwarte - jak daleko miałaby go targać przez gęstwinę? Do drogi? Do pobliskiego miasta? Aż do Port Louis? Siedziała i ciężko oddychała. Czuła się, jak gdyby miała potężnego kaca. Bolała ją głowa i nie miała ochotę na nic. Nie chciała poruszać się, jeść, myśleć, leżeć, ani nawet istnieć. Oddychała głęboko i przez usta. Złapała rękę Thomasa i uścisnęła ją mocno. To przypomniało jej, że jednak coś osiągnęła. Odnalazła i uratowała brata. Wciąż jednak nie wiedziała, jak wielkim kosztem…
Pół godziny potem poczuła się już nieco lepiej. Nie tak, jak przed skokiem do Rochester Falls, ale już mogła funkcjonować. Wtem usłyszała wołanie…
- Alice… - nawoływał ją głos. - Jesteś…? Alice…
To był Terrence! Jednak… kompletnie nie potrafiła określić, z jakiego kierunku i odległości dobiegał krzyk. Wciąż czuła się otumaniona.
Harper rozejrzała się, po czym podniosła i odeszła nieco od Thomasa. Przyłożyła dłonie do ust i zawołała
- Terrence! - miała nadzieję, że choć on nie był wycieńczony i wiedział co się działo na około niego i że dzięki jej odzewowi odnajdzie ją
- Tutaj! - zawołała drugi raz i zaczęła rozglądać się i nasłuchiwać. Wróciła też do Thomasa i przysiadła na ziemi. Nie miała sił się ruszać za bardzo.
- Alice…? - usłyszała jeszcze raz. - Jesteś tam…? - ale głos wydawał się bardziej oddalać, niż przybliżać…
Thomas nagle zakaszlał. Alice błyskawicznie chwyciła go za dłoń i mocno ścisnęła, jak gdyby mogła tym zakotwiczyć go w rzeczywistości. Sprowadzić na ziemię. Jednak potem znów nie dawał znaku życia. Chyba jednak to, co przed chwilą wydarzyło się, było dobrym znakiem… Tak jej się wydawało… do czasu, aż Douglas otworzył oczy. Były kompletnie złote.
- Alice… nic nie widzę - w kącikach pojawiły się łzy. - Ja chyba… oślepłem… - ton lekko zadrgał na końcu, jak gdyby zadał pytanie.
Harper zaniemówiła. Powinna zawołać ponownie Terrence’a, ale widok oczu Thomasa poraził ją. To ona mu to zrobiła, chcąc uratować…
- A słyszysz mnie dobrze? Jak się czujesz? Czy Arthur żyje? - dopytywała i przytuliła brata ostrożnie.
- A ja? Czy ja żyję? - Thomas zadał to pytanie najzupełniej poważnie. Jak gdyby zastanawiał się, czy nie umarł przeszedł na kolejny plan egzystencji. Alice mogła jedynie zgadywać, w jakim stanie świadomości obecnie znajdował się. - Ja… słyszę cię… ale tak, jakbym słyszał również to, co powiesz i co już mówiłaś. W tym samym… samym czasie… - mruknął, po czym jego oczy zgasły i znowu stracił przytomność.
Tymczasem Alice usłyszała kolejne wołanie, które rozległo się równocześnie z wypowiedzią jej brata.
- Alice, jesteś tu? - teraz Terry był jakby bliżej. Chyba błąkał się po lesie, starając się ją odnaleźć. - Jeśli tam utonęłaś… to cię zabiję za ten skok! - wrzasnął. Ale w jego głosie nie było pełni sił. Chyba czuł gniew, ale nie był w stanie nawet odpowiednio go wyrazić.
 
Ombrose jest offline