Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:32   #286
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper otworzyła, po czym zamknęła usta… Przechyliła głowę lekko na bok i zmrużyła oczy
- Sharifie… - skinęła niepewnie głową.
- Co tu robisz? - zapytała starając się, by zachować spokojny ton. Nie powinien mieć do niej żalu, w końcu ona nic mu nie zrobiła. Miała jednak nadzieję, że sam Habid nie czuł urazy do Konsumentów, czy… Konkretnie de Trafforda z jakichś skomplikowanych powodów. Ona i Kirill przyczynili się do tego, że znów spotkał się z siostrą, czy to w jakiś sposób mogło zostać wykorzystane na jej korzyść? Szukała teraz kart przetargowych. Sytuacja wyglądała dziwnie… Niby niebezpiecznie, ale jednocześnie nie. Choć tak naprawdę nie wiedziała co ma myśleć o tym wszystkim. Nie odrywała czujnego wzroku od Sharifa.

Habid wzruszył ramionami.
- A czego tu nie robię? - odpowiedział. - Planuję, szkolę, kontroluję… Robię wszystko, Alice. Wypowiedziałaś moje imię, ale tak naprawdę niewiele zostało z Sharifa, którego znałaś - wyjaśnił. - Wtedy byłem słaby. Nie chciałem przyznać się do tego nawet przed samym sobą, jednak tak właśnie to wyglądało. Jedyne, co mnie koniec końców uratowało… to to, że nie bałem się zostać sobą. Nie uległem ani Joakimowi, ani Lumiemu. I oto jestem - wzruszył ramionami. - Potężniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Poznaj moją armię.
De Trafford zerknął na Alice. Sama Harper nie wiedziała, jak ma intepretować tę sytuację. Jak wielki mętlik musiał mieć w głowie Anglik?
Przełknęła ślinę i przesunęła wzrokiem po jego “plutonie”.
- Cieszę się, że się odnalazłeś i czujesz się dobrze… Dobrze cię też widzieć po takim czasie… Co u siostry? W zasadzie mam do niej pewien interes, czy właściwie pytanie, ale to rozmowa na inną okazję… Teraz bardziej zastanawia mnie… Czemu nas szukałeś? - Zrobiła to. Odważyła się i zadała to pytanie wprost, patrząc prosto w oczy Habidowi.
Sharif spojrzał na Alice. Chwilę dłużej, niż powinien. Poczuła się niekomfortowo. Zrobił jeden krok do przodu, potem następny.
- Nie szukałem was - rzekł. - Tylko ciebie.
Rozległa się dłuższa chwila ciszy. Wyglądało na to, że… jeśli Alice rzeczywiście dobrze to zrozumiała… że Sharifowi zależało na niej… Może nawet bardziej, niż powinno. Czy to możliwe, że w Helsinkach rozwinął w sobie uczucia, które były nieodpowiednie i niechciane?
- To… było zaplanowane? - zapytał de Trafford. - Szpiegowałeś nas swoim pionkiem - spojrzał na Bahriego. - I tylko czekałeś na moment naszej konfrontacji z kultystami… Patrzyłeś na to, jak walczymy z sobą, czekałeś na to aż my zabijemy ich, a oni zmęczą mnie… I wtedy pojawiłeś się…? - Terry niby pytał, ale wydawał się całkiem pewny tego, co mówił.
Sharif błyskawicznie odwrócił na niego wzrok i spojrzał wilkiem. Chyba zapomniał o tym, że istniał. I nie chciał, żeby ktokolwiek mu o tym przypominał.
- Bahri… dobrze się spisałeś - rzekł. - Weź pana de Trafforda do lasu i odstrzel mu głowę. Nie będzie już mu potrzebna.
- Nie! - zaprotestowała agresywnie Alice i stanęła przed Terrencem. Wstrzymała oddech, przypominając sobie, że mieli nie odwalać bohaterskich zagrań, ale nie mogła pozwolić na to, by de Traffordowi coś się stało. Myślała bardzo szybko spojrzała uważnie na Sharifa
- Masz czego chciałeś, znalazłeś mnie. Odpuść de Traffordowi, czy tym ludziom w kamperze… I tak wszyscy tu ledwo zipią… Jeśli chcesz, pojadę z tobą. Tylko nie zabijaj nikogo, proszę - powiedziała starając się zachować spokój. Miała nadzieję, że zdoła przekonać go do tego, że nie ma sensu marnować więcej kul już tego wieczoru…
- Nie jestem głupcem - Sharif skrzywił się. - Ta noc to pewnie pierwsza taka okazja od kilkunastu lat, aby zdjąć telekinetę. Jeżeli pozwolę mu odejść, będzie zagrożeniem zarówno dla mnie, jak i mojej siostry. To, co potrafi… jest wynaturzeniem. Nie powinien chodzić po powierzchni ziemi. Sama jego twarz jest obelgą dla Allaha. Ten staruch już wystarczająco długo wykorzystywał cię. Obleśny sodomita zasługuje tylko na ołów. Afaf też tak uważa - warknął. - Bahri… jeżeli nie chcesz, abym uznał, że zdradziłeś nas tak, jak twoja siostra… - zawiesił głos.
Egipcjanin drgnął. Wyciągnął pistolet. Pewnie to on zabił tych pięciu kultystów, a których Alice ujrzała w camperze. To były świeże zwłoki. Nie te z Champs de Mars. Miały ślady po broni palnej… Bahri ruszył w stronę de Trafforda. Ten zrobił krok do przodu i pocałował Harper w policzek od tyłu.
- Pamiętaj… - szepnął ciężkim głosem - ...że bardzo cię kochałem.
Następnie odszedł od niej. Bahri szedł za nim z ręką wyciągniętą w stronę potylicy Anglika. Broń tylko czekała na wypalenie.
Alice zadrżała i poczuła bardzo głęboki ból psychiczny. Popatrzyła w szoku na Sharifa, potem na Bahriego, a na końcu na Terrence’a, który zaczął się od niej oddalać
- Nie… Terrence, nie! Tak nie można… - obejrzała się na Sharifa
- Nie możesz! Jak możesz! Nie jesteś żadnym prawem, żeby decydować o tym kto zasługuje, by żyć, lub nie! - nakrzyczała na niego jak zraniona lwica. Była wściekła i bardzo teraz nienawidziła Habida. Łzy stanęły w jej oczach, ale mimo to nie przestawała się złościć. Mimo, że jej ciało było wykończone.
- Zrobię co chcesz, tylko odwołaj ten cholerny rozkaz! - wybuchnęła lekko łamiącym się tonem.
- I tak zrobisz to, co chcę - Sharif odpowiedział. - Przyzwyczajaj się do tej myśli. I tak jestem znany w mojej organizacji z głupiej, naiwnej litości. I właśnie dlatego nie będziesz musiała patrzeć na śmierć tego padalca - mruknął.
Wnet Bahri i Terrence zniknęli w lesie. Po de Traffordzie nie został żaden ślad prócz ciepła jego ust na jej policzku. Ale to szybko ulatywało. “Pamiętaj, że bardzo cię kochałem”. Te słowa kołatały w jej umyśle.
- Dwunastka i trzynastka - Habid rzekł krótko. - Sprawdźcie campery.
Dwóch mężczyzn, którzy nie posiadali nawet imion, obejrzeli wnętrze białych samochodów i opisali je Sharifowi. Mężczyzna obszedł je sam na koniec.
- Tego - wskazał palcem. - Weźcie tego. To jej brat. Jak będzie z nami, to nie wpadnie na głupie pomysły, jak na przykład mszczenie się za sodomitę.
Wnet dwunastka i trzynastka wynieśli Arthura. Mężczyzna był nieprzytomny. Zapakowali go do jednego z ich samochodów.
- Dwójka, trójka, czwórka, piątka - rzekł Sharif. - Idźcie prosto nad Rochester Falls i zajmijcie się niedobitkami kultu. - Osiemnastka, przewieź tych nieszczęśników, którzy zostali do miasta. I zadzwoń na policję. Nie będziemy ich zabijać, nie jesteśmy potworami.
Alice rozpłakała się z nerwów, przełknęła gorzką ślinę i otarła łzy dłonią.
- Pierdol się, Habid… - powiedziała zranionym tonem, próbując w trzech słowach przekazać mu co właśnie o nim myślała. Była wkurwiona i zdruzgotana. I kompletnie wstrząśnięta. Nie miała nawet miejsca na strach o samą siebie. Nie mogła teraz przestać myśleć o tym, jak bardzo nienawidziła Irakijczyka za to co kazał zrobić Terry’emu i za to, że wziął Arthura za zakładnika. Był bystry, bo zamierzała się opierać, tym zagraniem związał jej ręce. Mała nadzieję, że w tym wszystkim chociaż Thomasa nie spotka nic złego… Próbowała zapanować nad łzami rozpaczy nad losem Terry’ego, ale nie umiała. Za bardzo myślała teraz o tym jak jej na nim zależało i jak te emocje rozpalały w niej ogień nienawiści do Sharifa.
Następnie Habid podszedł do niej. Zanim zdążyła zareagować, złapał ją za ręce. Był bardzo silny. Już w Helsinkach nie można było zanegować tego, że był wysportowany. Jednak przez ostatnie miesiące musiał dodatkowo ćwiczyć. Był potężnie zbudowany. Wydawał się jedną wielką kupą mięśni.
- Siebie nie będę - rzekł. - Zostaniesz moją kobietą, Alice. Poślubisz mnie. Każda minuta w Helsinkach była torturą, gdy obserwowałem, jak oddalasz się w ramiona Dahla. I nie dziwiło mnie to, że przyciągała cię jego siła. Ale teraz to ja jestem potężny. A jego nie ma. Możesz zakochać się we mnie. Może nie dzisiaj, nie jutro, lecz pewnego dnia zapomnisz, że był taki okres w twoim życiu, kiedy nie byłaś moją żoną - obiecał jej. - Nie martw się, nie jestem ortodoksyjny. Nie zostaniesz obrzezana. Chcę sprawić ci pełną przyjemność - rzekł przy tych wszystkich Muzułmanach.
- Nie kpij sobie ze mnie. Jeśli zdołałeś choć w minimalnym stopniu mnie poznać, powinieneś wiedzieć, że nie złamiesz mnie i nie zrobisz sobie ze mnie potulnej arabskiej dziewczynki, która będzie chylić czoła przed mężczyzną, do którego należy. Jestem Amerykanką, jestem dumna i zapomnij, że kiedykolwiek obdarzę cię innym uczuciem niż nienawiść, czy obrzydzenie. Słyszysz? Brzydzę się tobą - oznajmiła marszcząc brwi. Mówiła mu prosto w twarz. Bała się go, a jednocześnie była tak napromieniowana złością, że nie zważała na to, co mógł jej zrobić.
Podniósł rękę i uderzył ją mocno w policzek. Aż ją wykręciło. I zapiekło.
- Alice, patrz, do czego mnie zmuszasz… - westchnął, kręcąc głową. - Jeżeli mnie nie polubisz, to twoje ciało to zrobi. Czasami potrafi nas zdradzić. A będę dla niego dobry - obiecał. - Bardzo dobry - mruknął, uśmiechając się półgębkiem. - Poza tym nie musisz być potulna. Lubię ogień i żar. Mam nadzieję, że przełoży się na pasję w sypialni - dodał.
Następnie odwrócił się.
- Dwudziestka, dziewiętnastka - rzucił. - Zapakować przyszłą panią Alice Habid do samochodu. Odjeżdżamy stąd.
Wnet dwóch mężczyzn ruszyło w jej stronę.
- Pójdziesz grzecznie, czy muszą cię skrępować? Nie miałbym nic przeciwko… - uśmiechnął się tak, jakby miał właśnie taki fetysz.
I to był moment, kiedy Harper wyciągnęła scyzoryk z kieszeni, rozłożyła i przyłożyła sobie do gardła.
- Jeśli się zbliżą, poderżnę sobie gardło. Już raz umarłam, nie boję się śmierci. Słyszysz? Będziesz miał gówno, nie żonę - nawet nie zareagowała specjalnie na wcześniejszy cios, który jej zadał. Znała gorsze bóle… Jak na przykład fantomowy ból dwóch brakujących palców, albo połamane żebra po upadku z Iglicy, topienie się, czy dławienie trucizną… Albo oberwanie serii z karabinu w ramię… Uderzenie w policzek… To było nic.
Sharif wzruszył ramionami.
- Jeśli tego właśnie pragniesz… - zawiesił głos. Następnie spojrzał w bok. - Jedynka, zabij Arthura Douglasa. Potem wróć po ciało Alice. Ósemka pomoże ci wykopać dla nich podwójny grób - rzekł i spojrzał na Harper. - Przykro mi, że tak to się skończyło - rzekł i ruszył w stronę samochodu, którym tu przyjechał. - Tyle zachodu na nic - westchnął, mówiąc do siebie. - Ale przynajmniej zabiliśmy sodomitę, więc…
Harper rzuciła w niego scyzorykiem tak, żeby wbić mu go w plecy. Miała cela, bo przecież ćwiczyła strzelanie. Może nie była mistrzem rzucania nożami, ale wściekł ją.
- Jesteś potworem Sharifie. Cholernym, popapranym potworem… - westchnęła ciężko i znów się rozpłakała. Bardzo ją wkurzało, że nie umiała sobie poradzić z emocjami. Chciał ognia? To dostał.

Trafiła jak jakaś cholerna, rasowa zabójczyni. Oczywiście nigdy nie ćwiczyła tego typu rzutów, jednak z boku wyglądało to tak, jak gdyby zabiła w ten sposób całe legiony biedaków. I tylko jej zaskoczona mina zdradzała prawdę, że było to i dla niej zaskakujące… Być może to gniew dodawał jej nadludzkich zdolności. A może sama opatrzność chciała, żeby Sharif dostał za swoje. Nóż wbił się w plecy Muzułmanina na tyle głęboko, na ile zwykły, mały scyzoryk mógł. Ten nawet nie krzyknął, choć to musiało go piekielnie zaboleć. Gdyby trafiła tylko kilka centymetrów w lewo, mogłaby go sparaliżować przebiciem rdzenia kręgowego. O ile nóż byłby w stanie skruszyć chroniący go kręgosłup.
Zastępy Arabów wycelowały w nią broń. Wiedziała, że za chwilę umrze. Jej twarz zapulsowała gorącem. Twierdziła, że już wcześniej straciła życie i to nic takiego, ale w gruncie rzeczy było kompletnie inaczej. Właśnie dzięki temu doświadczeniu i całej męce, jaką potem przeżyła, uświadomiła sobie, że cierpienia niekoniecznie kończą się w chwili śmierci…
- Wstrzymać ogień! - krzyknął Sharif. Obrócił się do niej i spoglądał na nią poważnie z góry. Był dużo wyższy od niej. - Jestem twardy - rzekł. - Gratulacje. Ty wbiłaś się we mnie teraz, ja wbiję się w ciebie jeszcze dzisiaj. Nie masz nic do podcięcia gardła, czyż nie? - uśmiechnął się do niej. Alice widziała, jak wstrzymywał cały gniew. Uświadomiła sobie, że wyzwoli go w trakcie gwałtu… przynajmniej tak planował. - Jedynka, nie zabijaj jeszcze Arthura. Może jego życie ostudzi na przyszłość temperament mojej żony - rzekł. Następnie machnął ręką. - No dobra, przyszłej żony.
Obrócił się i kontynuował podróż w stronę samochodu.
- Siódemka, opatrzysz mnie. To ponoć szczęśliwa liczba - mruknął.
Harper wzdrygnęła się na jego słowa. Nie chciała, by jej dotykał, a z tego co widziała, miał zamiar i to bardzo boleśnie. Nie miała już żadnych argumentów, by wykorzystać je teraz. Życie Arthura zależało od tego co zrobi. Czy miała się poddać? Przetarła znowu twarz rękami i czekała. Jak zakładała, za moment zawleką ją do auta… Czy powinna grać na zwłokę jak powiedział jej Terrence? Po co… przecież do tej pory, pewnie Bahri już pozbawił go życia.
- Terrence… - załkała cicho do siebie i zasłoniła twarz rękami. Była rozerwana pomiędzy bólem, a agresją.
Sharif zniknął w samochodzie. Pewnie siódemka opatrywał jego ranę. Wtem Alice poczuła na swoich plecach lufę. Napierała.
- Iść - usłyszała krótką komendę z mocnym, arabskim akcentem. Mężczyzna mówił po angielsku, pewnie Sharif nie zdążył wytłumaczyć im, że Harper zna wszystkie języki świata.
Nie miała wyboru. Nawet gdyby opierała się, to nie zabiliby jej przecież. To byłoby jak podpisanie na siebie wyroku śmierci i żołnierze bez wątpienia nie chcieli jeszcze umierać. Alice nie mogła więc zginąć, nie potrafiła też z nimi walczyć. Gdyby położyła się na ziemi i zapierała, zostałaby przetransportowana niczym worek ziemniaków. Dlatego szła. Niechętnie, ale to jedyne, co mogła uczynić. Wnet wsiadła do jednego z samochodów. Obok niej usiadł jeden z mężczyzn. Trzymał broń wycelowaną w jej głowę. Drugi usiadł za kierownicą. Zapalił silnik. Reszta Muzułmanów również zajęła miejsce w pojazdach. Zaczęli odjeżdżać. Kiedy ich samochód ruszył… Alice nagle usłyszała pojedynczy, głośny wystrzał. Prawdziwy huk. Serce jej mocniej zabiło, kiedy odwracała się, zarzucając długimi, rudymi włosami. Spojrzała przez tylną szybę na las, w którym Bahri pociągnął za spust. Chmara kruków, która do tej pory siedziała na gałęziach, zerwała się do lotu. Pokryły niebo, przyćmiewając gwiazdy. Samochód ruszył, a ona oddalała się od Rochester Falls. Miejsca, w którym została oddzielona od Terrence’a de Trafforda. Miejsca, w którym mężczyzna… zginął.
Harper poczuła się bardzo słabo. Aż obraz jej się zawęził, gdy ze stresu dostała silnego bólu głowy i lekkiego napadu paniki. Prawie zemdlała, wpadając w hiperwentylację… Zapłakała znowu, ale jednak nie straciła zmysłów, była zbyt wytrzymała, choć najchętniej po prostu straciłaby w tej chwili świadomość. Domyślała się, że zawiozą ją do Grande Riviere Noire… Czekało ją więc trochę drogi. A co miało tam się z nią stać? Wolała nie wiedzieć. Teraz przeżywała agonię, bo zaatakowały ją myśli dotyczące de Trafforda.

Jechali w milczeniu. Mężczyźni w samochodzie przypominali raczej roboty bezmyślnie wykonujące rozkazy, niż prawdziwych ludzi. Alice mogła jedynie dusić się we własnych myślach. To jedyne, co mogła robić. Jechali wzdłuż południowego wybrzeża Mauritiusa, kierując się na zachód wyspy. Riambel, Chemin Gernier, Baie du Cap… jakoś po pół godzinie jazdy dotarli do La Gaulette, gdzie sfora samochód zatankowała samochody.
- Pan Habid pyta się, czy jest pani głodna - rzekł bezbarwnym tonem kierowca, który otworzył drzwi po jej stronie po zatankowaniu baku do pełna. Patrzył nie tyle na nią… co przez nią. Jak gdyby bał się, że jeśli tylko spojrzy na nią naprawdę, to Sharif zrobi się zazdrosny i każe go zabić. Muzułmanie w szczególny sposób podchodzili do kwestii kobiecego piękna, a Alice nie miała na sobie ani burki, ani hidżabu.
- Powiedz, że nie chcę od niego niczego - powiedziała po arabsku i odwróciła się obrażona. Była zmęczona smutkiem i własnymi myślami. Skrzyżowała ręce pod biustem. Jej ubrania nadal nie wyschły po tym jak pływała w nich w zimnej wodzie jeziora. Nie miała jednak zamiaru o nic prosić, ani mówić z nimi o czymkolwiek. Złość ostygła po dłuższym czasie jazdy i teraz zastąpiło ją wyjałowienie emocjonalne i obraza.
Mężczyzna zniknął, po czym wrócił po chwili z całkiem ładną, zieloną apaszką oraz dwoma batonikami musli. Położył je na siedzeniu obok Alice.
- Pan Habid prosi, aby pani zjadła - rzekł. - I obwiązała głowę materiałem, jeśli łaska - dodał.
Czy chciał ją tym dodatkowo rozjuszyć?
- Niech się udławi tymi batonikami - powiedziała złym, zmęczonym tonem. Zerknęła obojętnie na apaszkę, ale zignorowała ją. Nie miała łaski, nie dla nich. Nie po tym co zrobili z Terrym.
- A jeśli mi zaraz powiesz, że jak nie założę tej apaszki, to pan Habid każe zastrzelić mojego brata… To niech was szlag - oznajmiła ponuro i złapała materiał, zakładając i obwiązując szyję i głowę. Była jednak na tyle złośliwa, że pozwoliła by rude kosmyki spływały jej po policzkach i ramionach. W końcu nie umiała wiązać czegoś takiego na głowie jak ich kobiety. Miała gdzieś ich obyczaje. Nie chciała tylko, by Arthur za to cierpiał.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline