Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:37   #291
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- Spodoba ci się tutaj - rzekł. - W szafie w łazience powinnaś znaleźć również notatnik i długopis. Napisz wszystkie rzeczy, których będziesz potrzebować. Dostaniesz je. Oczywiście nie licząc niebezpiecznych przedmiotów. Może zechcesz na przykład telewizor, albo radio. Lub coś do jedzenia. Chcę, żeby niczego ci tutaj nie brakowało - Sharif uśmiechnął się do niej, choć nie widziała go, bo była przodem do łazienki. - Jesteś głodna? Wysłać kogoś z kolacją?
- Zadbaj o mojego brata. Tylko tego chcę. I zostaw mnie teraz. Chcę być sama - powiedziała i weszła po prostu to łazienki, zamykając za sobą ostentacyjnie drzwi. Skończyła z nim rozmowę. Co mógł jej więcej zrobić? Znowu ją zbiczować? Podeszła do prysznica i odkręciła wodę. Zadrżała, gdy ta dotknęła jej skóry, była cała obolała. Usiadła i objęła się rękami.

Siedziała tak przez dłuższy czas. Chyba nawet zasnęła. Obudziła się i rozejrzała rozkojarzona. Przypomniała sobie o wszystkim i znów zaczęła płakać nad Terrencem. Po czym umyła się. Podniosła i owinęła ręcznikiem. Zajrzała do szafy co za ubrania przygotował dla niej Sharif. Jeśli myślał, że będzie nosiła beznadziejną, arabską czerń w stylu worka, to się przeliczył…
Wyciągnęła z szafy pierwszą, lepszą sukienkę, żeby móc się w niej położyć. Wyszła z łazienki i z niechęcią spojrzała na klatkę. Potrzebowała jednak więcej snu. Podeszła do niej, opadła na kolana i wczołgała się, zwijając w kłębek i przykrywając kocem. Padła, wycieńczona. Zasnęła. Nie wiedziała nawet która była godzina… Jej ciało chciało snu, a jej dusza potrzebowała wyciszenia.

Niestety śniła. Nie były to przyjemne sny. Widziała niektóre sceny z Helsinek, ale koncentrowała się w nich na Sharifie. Patrzyła na niego, jak na młodego, sześcioletniego Hitlera, który jeszcze nie zdążył dokonać tylu zbrodni. Był wtedy jeszcze dzieckiem. Z czyjej winy jego psychika tak bardzo się skrzywiła? Może zawsze taki był, tylko dusił to w sobie? Alice spała bardzo niespokojnie. Nie budziła się, ale też nie odpoczywała. Wnet przyśniło jej się, że znajduje się w wielkiej klatce wykonanej z czerwonych, jarzących się prętów. Te zaciskały się, a ona była zbyt zmęczona, aby choćby myśleć o ucieczce. Czuła jedno, wielkie obrzydzenie. Do wszystkich, całego świata. Może również siebie. Dusiła się we śnie, gdy nagle usłyszała głos. Cholernie znajomy. Czyżby koszmarów ciąg dalszy?

Alice? Moje słodkie biedactwo, Tuonetar westchnęła. Po tym świecie krążą potwory, które zasługują jedynie na śmierć. Do niedawna myślałaś tak o nas. Pewnie nadal widzisz nas w tak złym świetle. Ale prawdziwe demony urodziły się ludźmi, pozostają nimi i chodzą po ulicach. W świetle dnia, a nocą skąpani w blasku księżyca. Bezkarni. Bo zło zbyt długo niesie za sobą więcej pożytku, niż minusów. Jedynie moralność od wieków powstrzymuje niektórych, ale… no właśnie. Jedynie niektórych.

Haprer wzdrygnęła się.
- Co ty robisz w mojej głowie? Wy naprawdę jesteście na Mauritiusie? Co się tu do cholery dzieje… Szczerze… Nie mam siły rozmawiać. Przyszłaś zakpić ze mnie? Tego mam już w nadmiarze… - odpowiedziała. Czy to było we śnie, czy w pokoju tortur? Otworzyła oczy. Tyle że te były otwarte… Choć patrzyła jedynie w pustkę. Otworzyła je znowu i jedynie odcień nicości przed jej oczami uległ zmianie. Nie mogła uciec od próżni. Bez względu na to, jak bardzo starałaby się obudzić.

Jestem zła, Alice. Naprawdę zła. Jedyne, czego pragnęłam, to zwykłe, normalne życie z Tuonim. Jednak oczywiście musiał znaleźć się ktoś, kto uznałby, że nie zasługujemy na nie. Ludzie, z którymi jesteś, od dłuższego czasu na nas polują. Myślę, że teraz to nasi wspólni wrogowie. Chcę cię uratować. Nie dlatego, bo darzę cię taką wspaniałą przyjaźnią. To ich nienawidzę. Każda łza, którą wyleją, każdy gniewny wrzask, który wydadzą… to dla mnie kropla rozkoszy. W morzu niekończących zmagań.

Alice milczała chwilę.
- To ciekawe, że na swój sposób darzysz mnie niechęcią, skoro to dzięki mnie dostaliście to czego chcecie, ale to raczej rozmowa na inna okazję…
Tuonetar wcięła się w jej zdanie.

Nie darzę cię niechęcią. Uważam cię za osobę… którą znam, dokończyła po chwili. Chyba nie do końca potrafiła określić swoje uczucia. Nie uważam cię za wroga i nie chcę, żebyś myślała o mnie w ten sposób. Myślę, że to najlepsza relacja z żyjącym człowiekiem, jaką miałam od tysiącleci. Ale nie jestem tu po to, abyśmy wpadły w swoje astralne ramiona i przytulały się jak zaginione siostry. Chcę wiedzieć, gdzie jesteś. Znajduję się niedaleko, skoro potrafiłam nawiązać z tobą kontakt. Jednak nie wiem, gdzie dokładnie przetrzymują cię. Zdecyduj sama, czy chcesz zostać z nimi, czy trafić do nas. Ja nie będę cię do niczego zmuszała. Wyrosłam już z nagabywania cię.

Śpiewaczka rozważyła jej słowa. Czy Tuonetar naprawdę zamierzała jej pomóc?
- Pastamarin - powiedziała spokojnie nazwę lokalu, w którym ją przetrzymywano
- Tam mnie przetrzymują. Mnie i mojego brata, bym się nie stawiała… Zabili Terrence’a. Jeśli mnie stąd uwolnicie… Postaram się jak tylko mogę, by pomóc wam pozbyć się ich - powiedziała gotowa by wejść w taki układ. Nie chciała tu zostać ani chwili dłużej…

No dobrze. Mam nadzieję, że uda nam się zemścić. Ja pragnęłam tylko. Normalnego. Życia, w głosie Tuonetar rozbrzmiewała ogromna złość. Gdybym chciała sensacji, to kupiłabym powieść, tak robią ludzie. Albo obejrzałabym film. Nie chcę przeżywać niekończącej się wojny tylko dlatego, bo kiedyś rozpętałam z mężem małą zawieruchę w Europie, Tuonetar powiedziała to tak, jakby tak właściwie nie dopuściła się wcale żadnych szczególnie porażających rzeczy tych kilka miesięcy temu. Jesteś ranna?

Rudowłosa westchnęła
- Nie do końca… Mogę się ruszać… Ale proszę, znajdźcie mnie przed świtem… O świcie mój oprawca znowu do mnie przyjdzie… - wyjaśniła bez cienia emocji. Była wycieńczona, mimo że był to sen i rozmawiała z Tuonetar na planie astralnym… A jeśli tam właśnie się znajdowały, to najpewniej Kirill wiedział, że na jakiejś płaszczyźnie właśnie przeprowadzała ciekawą rozmowę.
- Czy jest jeszcze coś, co powinnam wiedzieć? - zapytała, sugerując, że jeśli nie to rozmowa mogłaby się niedługo zakończyć.

Może, odparła Tuonetar. Nie mamy nic wspólnego z tymi morderstwami wokół Champs de Mars. Nie założyliśmy tego kultu. Wszystko zaczęło się w momencie, kiedy przylecieliśmy na Mauritius. Chcieliśmy nacieszyć się ezgotyczną wyspą. Zdaje się jednak, że znajdowała się tutaj jakaś osoba szczególnie wyczulona na naszą energię. Niestety sama obecność bogów sprawia, że niekiedy uaktywniają się prorocy, którzy chcą nas czcić. To było nagabywanie. Ich głosy wdzierały mi się do umysłu za każdym razem, kiedy składali nam kolejną ofiarę. Nie zajęliśmy się tą sprawą tylko dlatego, bo mieliśmy na karku prześladujących nas Muzułmanów. Tuoni radził, aby napuścić dwie grupy na siebie i ściągać profity, ale ja nie chciałam zaczynać mojego ziemskiego życia od prowokowania masowych mordów i ludobójstwa. Cieszę się, że ich zabiliście. Mamy z Tuonim jeden problem z głowy. Udaliśmy się na miejsce po tym, jak was namierzyliśmy dzięki tej blondynce z Europy. Jednak kiedy już przybyliśmy na miejsce, zastaliśmy przy wodospadzie tylko jednego kultystę. Padł nam do stóp, gdy tylko nas zobaczył, więc wzięliśmy go z sobą. Może przyda się w sprawie Muzułmanów.

Alice wzdrygnęła się
- A znaleźliście może kogokolwiek jeszcze? Został tam mój drugi brat, ale w transie… I czy może widzieliście Terr… - głos jej się załamał, gdy załkała. Może trochę liczyła na to, że de Trafford jednak nie umarł, a jeśli go widzieli potrzebowała potwierdzenia, że jednak nie żył. Aż ją wstrząsało w tej nieświadomości i stagnacji. Nadzieja mordowała ją.

Widzieliśmy mnóstwo zwłok i samochodów, ale nie przypatrywaliśmy się im. Szukaliśmy głównie ciebie, wyjaśniła Tuonetar. Mieliśmy w planach porwanie z przesłuchaniem, ale wnioskuję, że jeżeli cię uratujemy, to sama nam wszystko opowiesz w ramach wdzięczności, czyż nie?

Alice zasmuciła się i westchnęła. Nie dostała odpowiedzi na to pytanie, które ją męczyło
- Opowiem, nie mam nic do ukrycia… - odpowiedziała.
- Jestem zmęczona… I chcę, żeby cierpieli… Bardzo… Mają bardzo cierpieć - powiedziała i zapłakała…

Mam nadzieję, że nie mówisz mi to tylko dlatego, bo jestem specjalistką od cierpienia, Tuonetar odpowiedziała niepewnie. Jestem bezwzględna tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebuję. Nie znaczy to, że cały czas rozkoszuję się w zadawaniu bólu. Nie jestem sadystką, kiedy nie jest to konieczne. Albo właściwe, dodała, po czym zniknęła. Alice obudziła się nagle. Znajdowała się w klatce. Rozejrzała się dookoła, przypominając sobie swój sen. Jednak te pręty nie zaciskały się na niej. Poczuła jednak, że jest obolała. Musiała rozprostować kości, długo nie wytrzyma w tej pozycji. Nie mogła się w pełni wyciągnąć.

Wyszła z klatki. Mięśnie dawały jej się we znaki, podobnie jak cała miednica po tym co jej zrobiono. Poszła do łazienki, żeby się załatwić i opłukać twarz w zimnej wodzie. Przy okazji napiła się. Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Jej oczy były opuchnięte od uronionych wcześniej łez. Alice czuła się jak gówno. Obserwowała swoje oczy i przypomniało jej się jak Terrence je komplementował. Przytknęła dłonie do twarzy i zaczęła znowu płakać. Bolało ją serce, cierpiała. Opłukała znowu twarz i uklęknęła, nie mogąc ustać. Podniosła się i wróciła spać. Albo przynajmniej spróbować zasnąć.
Nagle usłyszała pukanie do drzwi. Czy to Sharif wrócił, spragniony kolejnych wrażeń? Co powinna uczynić? Pozostać cicho i udawać, że śpi? Może wtedy odwróci się i sobie pójdzie? Samo odgłos był nieco cichy i wpierw śpiewaczka myślała, że to może ptak dobija się do zamkniętego okna. Spuszczona była na nim roleta antywłamaniowa z rodzaju tych ciężkich, wręcz pancernych metalowych płyt zachodzących na siebie dachówkowo. Bez pilota lub wierterki i zestawu śrubokrętów nie można było przedostać się w ten sposób na zewnątrz.
Alice doszła do wniosku, że Sharif nie pukałby. Podniosła się i zawinięta w koc podeszła do drzwi. Spróbowała nacisnąć klamkę od wewnątrz. Ciekawiło ją, czy była tu zamknięta.
Oczywiście, że była. Habid nie był tak głupi, by ufać Alice, że ta pozostanie w środku z własnej woli. A zresztą… gdyby okazało się, że zamek nie został zamknięty… To czy nie mogłaby to być jakaś pułapka? Kolejna jego gra? Nie żeby potrzebował na tym etapie pretekstu, żeby naruszyć wszelkie granice.
- Jesteś? - usłyszała męski głos. - Przyszedłem po ciebie. Tak, jak obiecałem.
To był jeden z tych okropnych Arabów. Miał na imię Amir? Alice wolała nie pamiętać…
- Jestem. Przecież nigdzie bym z tej pułapki nie wyszła, choćbym chciała… Drzwi są zamknięte na klucz… Poza tym… Zabije cię, jeśli mnie stąd zabierzesz - powiedziała w jego języku. Poza tym, teraz było lepiej, by jej nie ratował, skoro bogowie mieli jej pomóc.
- Nie, jeśli ucieknę z tobą - odpowiedział mężczyzna. - Nie pisałem się na to. Czuję się brudny. Gadi też, czeka w samochodzie dwie przecznice dalej. Jestem z Habidem jedynie od miesiąca, nie mam powodu do dłuższej lojalności. Boję się, że jeszcze chwila i zmienię się w potwora. Jeśli teraz nie położę temu kres… to zostanę z nim na zawsze. I będę robił rzeczy, przez które pójdę do piekła… - mruknął. Zaczął otwierać zamek. Alice słyszała jak wsunął do niego klucz.
Harper cofnęła się. To się źle składało…
- Nie rozumiesz… Ja się już z kimś umówiłam, że mnie uratuje… Ci bogowie na których polujecie - powiedziała, gdy otworzył drzwi i stanęli przed sobą twarzą w twarz. Przyjrzała się Amirowi. Choć chciał jej pomóc, trochę się go obawiała i trudno było jej się dziwić.
- Ach… znaczy, nie chcemy narażać się na siłę. Szczerze, to spodziewałem się trochę innej reakcji. Ale tak właściwie… to tylko dla nas lepiej. Może wydawać się inaczej, ale niektórzy ludzie tutaj mają sumienie. Więc cieszę się, że tutaj przyszedłem… nawet jeśli nie chcesz mojej pomocy - rzekł. - Trochę mi lżej. Nie będę prosił cię o przebaczenie, bo nie pragnąłem tego. Mogę jedynie przepraszać za to, że było mi przyjemnie. Przykro mi z tego powodu - mruknął. - No hard feelings? - zapytał po angielsku.
Alice uniosła na niego wzrok
- Cóż, wykonywałeś rozkazy… Powiedz mi tylko, gdzie jest mój brat… - powiedziała i przetarła drżącą dłonią twarz. Wyjrzała na korytarz za nim i znów zerknęła na Amira
- Są tu tylko dwie osoby, które chcę żeby na pewno umarły w męczarniach - powiedziała ciszej…
- Wiem, kim jest pierwsza. To znaczy domyślam się. A jeśli chodzi o drugą… Kharim to napalone dziecko. Nikt go nie nauczył szanować kobiety. W pewnym wieku ciężko jest rozgraniczyć zabawę z… - Amir nie wiedział do końca, jak dokończyć. - Z czymś, co może rozjebać komuś psychikę. W przyszłości nie myśl o tym, jak o zbiorowym gwałcie… tylko jakiejś dziwnej fantazji, która może ci się tylko przyśniła. Ja tak to sobie będę tłumaczył - uśmiechnął się niepewnie. Chyba mimo wszystko nie czuł się do końca komfortowo w towarzystwie dziewczyny, w którą włożył penisa, nie zamieniając wcześniej ani jednego słowa. - Twój brat jest tam - wskazał pokój na końcu korytarza. - Ale w środku będą strażnicy. Jest bardzo ważny dla Sharifa. Nic mu się nie stało - uspokoił ją. - Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała, to mów teraz. Już i tak jestem tu za długo - rozejrzał się bacznie.
- Nie, to nie Kharim ma zginąć. Tylko Bahri… - wyjaśniła.
- Dobrze by było dla ciebie i Gadiego, abyście się stąd wynieśli, mogłabym wam zaproponować dołączenie do mojej organizacji, ale obecnie jestem w bardzo trudnej sytuacji i emocjonalnie też nie nadaję się za bardzo do decydowania… Uważaj na siebie - poleciła mu i rozejrzała po pokoju, w którym ją przetrzymywano. Wzdrygnęła się. Nie chciała nigdy więcej znaleźć się w tak okropnym, przerażającym miejscu.
- Powinienem zamknąć za tobą drzwi? - zapytał mężczyzna. - Jeżeli wiesz… nikt cię nie przyjdzie uratować, a Habid spostrzeże rano, że ktoś otworzył drzwi w nocy, to będziemy wszyscy w tarapatach - mruknął. - Więc jeśli twoi… bogowie przynoszą dobry wytrych, to wolałbym zamknąć drzwi do tego cholernego pokoju uniesień.
- Zamknij. Jakoś dam sobie radę… To nie pierwszy raz, kiedy jestem w żałosnej sytuacji… Pewnie też nie ostatni - stwierdziła i przyjrzała mu się
- Dziękuję, że chciałeś mi pomóc. Jesteś dobrą osobą, choć w złym miejscu - pożegnała go takimi słowami. Nie miała jednak siły uśmiechać się. Pozostawała poważna i rozedrgana. Wyglądała na wystraszoną i jakby nieobecną myślami. Jej opuchnięte oczy pozostawały niby wpatrzone w rozmówcę, ale Alice wyglądała jakby jej myśli w ogóle tu nie było…
Mężczyzna niepewnie skinął głową. Chyba jakiś pierwotny instynkt podszeptywał mu, że nie powinien jej słuchać. Należało złapać ją mocno, przerzucić przez ramię i wynieść. Puścić dopiero wtedy, kiedy będzie bezpieczna kilka kilometrów dalej i nie zważać na to, że oczekiwała na pomoc z innej strony. Amir wiedział, że postąpił mądrze, nie sprzeciwiając się Sharifowi, ale na pewno nie bohatersko. Chyba przeszkadzało mu to, zwłaszcza że mimo wszystko odczuwał… a przynajmniej jego ciało odczuwało, dzięki tej wyuzdanej sytuacji, pełną satysfakcję i rozkosz. Tyle że po fakcie smakowało paskudnie.
- Powodzenia - mruknął i zamknął drzwi. Zamknął je na klucz i odszedł. Alice mogła przygotować się do nadejścia Tuonetar. Czy chciała przywitać ją w swoim obecnym stanie?
Harper poszła do szafy w łazience, żeby sprawdzić czy było tam cokolwiek innego poza sukienkami. Jedną miała już na sobie, ale nie pogniewałaby się za spodnie, albo jakąkolwiek bieliznę, czy buty… Wczoraj zostawiła tu swoje rzeczy, interesowało ją, czy nadal były w pomieszczeniu. Położyła się jeszcze dopiero, kiedy wszystko sobie przygotowała.
Alice spostrzegła swoje ubrania. Już nie były mokre, ale brzydko pachniały po Rochester Falls. Nie przeprała ich wczoraj i raczej nie mogła obwiniać się z tego powodu. Mimo to mogła je wdziać, choć miejscami widziała zaschnięte glony, które przez noc przeobraziły się w zielony proszek. Wyglądało na to, że woda nie była tam krystalicznie czysta. Pewnie ściekały do niej środki azotowe z okolicznych pól, gdzie używano ich do użyźniania ziemi. W Rochester Fall przyczyniły się do ogromnego wzrostu roślinności w jeziorze. Wyglądało na to, że przepisy dotyczące ochrony przyrody nie były na Mauritiusie tak restrykcyjne, jak w Europie lub Ameryce. Harper nie spostrzegła ani spodni, ani bielizny, ani butów. Przecież spodnie utrudniały odbycie spontanicznego stosunku, bielizna podobnie, a Alice nie miała wcale spacerować w chwilach wolnych, stąd nie pomyślano o obuwiu. Znajdowały się jednak białe, materiałowe pantofelki na cienkiej, gumowej podeszwie. Chyba do tego, by móc stanąć pod prysznicem bez większych obaw o złapanie grzybicy. Alice wiedziała, że już po kilometrze, czy dwóch marszu ulegną poważnemu zniszczeniu, a bieganie było w nich niemożliwe. Mimo to dzięki tym tanim jednorazówkom nie musiałaby dotykać ziemi i podłóg bosymi stopami.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-07-2019 o 19:00.
Ombrose jest offline