Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:39   #292
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Mimo wszystko, postanowiła założyć te butki. Czuła się fatalnie nie mogąc znaleźć nic przyzwoitszego niż te sukienki w szafie. bluzkę sobie darowała i tak nie nadawała się do niczego.
- Czemu… - zapytała w przestrzeń. Spojrzała na swoje dłonie. Nadal drżały. Była wycieńczona. Nadal nie odpoczęła jak należy… Wiedziała jednak, że nie zdoła. Była w kompletnej psychicznej rozsypce. Jej emocje wariowały… Chciała bardzo, by to wszystko tak naprawdę się nie stało. By mrugnęła i obudziła się w Le Suffren. By obok niej dalej leżał Terrence. Skrzywiła się i poczuła jak oczy zapiekły ją znowu od łez. Zasłoniła twarz dłonią. Rozpłakała się i usiadła. Czekała na ratunek, ale jej emocje chciały tylko świętego spokoju, a ten nie nastąpi.
Siedziała tak może minutę, może godzinę, może dobę, może rok. Poczucie czasu zaczęło jej się rozmywać. Były tylko uczucia. Przypominały jedną, wielką, czarną dziurę, w której spadała bez końca. Nie mogła znaleźć niczego, czego mogłaby chwycić się aby choć na chwilę spowolnić ten przeraźliwy pęd. Łzy leciały z jej oczu i choć wycierała je ręcznikiem, to te nie chciały przestać płynąć. Jakby była przebitym balonem, z którego cała zawartość musiała jak najprędzej uciec. Płakała bez końca. W pewnym momencie do jej głowy przyszła śmieszna myśl, że pewnie wkrótce odwodni się z tego powodu, padnie i umrze. Zginie z powodu złamanego serca i rozbitej duszy. Albo oszaleje, tak jak matka. Tyle że Amelia nie przeżyła nawet połowy tego, co jej córka. Nie miała prawa tak szybko porzucić balansu psychicznego i pozostawić ją dziadkom. Jak w takim razie Alice miała to wszystko wytrzymać? Czy to w ogóle było możliwe?
Nie czuła się dobrze, wręcz zapadła się w sobie. Jedyna osoba, która trzymała ją w psychicznie jednym kawałku została jej brutalnie odebrana. Była pustką. Była chaosem. Była zbitym lustrem… Przestała płakać i myśleć. Zawiesiła się w odczuciu teraźniejszości.

Wtem usłyszała ciche, a jednak jakby agresywne pukanie do drzwi. Tej nocy miała mnóstwo gości.
To ją ruszyło i otrząsnęło. Podniosła się z podłogi i ruszyła do drzwi.
- Są zamknięte na klucz - powiedziała, kiedy zatrzymała się przed nimi. Jej głos był zachrypnięty, ale wyprany z wszelkich emocji. Patrzyła pusto w klamkę. Jej ciało próbowało radzić sobie z emocjonalnym rozchwianiem. W tej chwili działało na autopilocie. Mimo, że poruszanie się sprawiało jej ból, nie zwracała na to nawet uwagi. Fizyczny był niczym w porównaniu z tym psychicznym.
- Naprawdę? - usłyszała po drugiej stronie nieznajomy, kobiecy głos. - To co ja mam teraz zrobić? - zapytała. - Mogłaś o tym wspomnieć… - powiedziała z wyrzutem.
To… to przecież musiała być ona! Jej ludzki ton kompletnie nie przypominał tego psychicznego. Był przyjemny, lekko chrypiący, ale dodawało mu głębokości i charakteru. Ani niski, ani wysoki. Jednak bardzo… dystyngowany. Spomiędzy sylab biło złoto, diamenty, władza, pewność siebie i swoiste, nadludzkie opanowanie. Tak jakby to ona pisała scenariusz losu i wszystko, co miało miejsce, działo się tylko z jej łaski. A może Alice po sesji płaczu i wzburzonych emocji miała nieco przerysowaną percepcje i mocniej odbierała bodźce. Jednak coś musiało w tym być.
- Wtedy jeszcze nie wiedziałam tego na pewno. Poza tym, to chyba logiczne, że nie trzymają mnie tu dobrowolnie… A jak tu weszłaś? - odpowiedziała niemal kompletnie nieprzejętym niczym głosem. Harper zmieniała się. Była na jej emocjach głęboka rysa. Ewidentnie widoczna i słyszalna z zewnątrz dla każdego z kim miałaby mieć styczność. Z tej rysy wyciekała pustka, jak ciemna smoła. Alice otuliła się nią jak czułym, miękkim szalem. Tuonetar była z niej stworzona, więc pewnie nie potrafiłaby tego dostrzec, nawet gdyby próbowała.
- Normalnie, przez drzwi - odpowiadziała bogini. - Były otwarte. Potem kierowałam się twoim psychicznym zapachem. Byłam w twojej głowie przez kilka dni, rozpoznałabym woń Dubhe z kilometra - mruknęła. - Masz tam okno? Może mogłabyś przez nie wyskoczyć? - zasugerowała.
- Osłona antywłamaniowa. Bez pilota, albo młota pneumatycznego nie wyjdę nim. Poza tym, jest w tym lokalu mój brat. Nie chcę, żeby tu został, bo go na pewno zabiją… - powiedziała spokojnym tonem
- Masz chociaż jakąś broń ze sobą? - zapytała tonem, który sugerował, że wśród innych akcji porywawczo/odbijająco/ratunkowych, ta jak na razie plasowała się gdzieś na takie średnie 3/10.
- Tak, mogę przestrzelić zamek - rzekła Tuonetar. - Mam nadzieję, że nie dostanę rykoszetem. Nie wróciłam do bycia człowiekiem tylko po to, żeby dostać w wątrobę - wyjaśniła Alice bardzo przejrzyście. - Myślisz, że to zadziała? - zawiesiła niepewnie głos. - Jak już to zrobię, to zwalą nam się na głowę Arabowie - dodała.
- To zły plan… Właśnie dlatego, że zwalą nam się na głowę Arabowie. Ja już mam dość Arabów jak na jedną noc. Rozejrzyj się. Jest tam jakiś alarm strażacki? Teraz by się przydało… Valkoinen… - Alice powiedziała spokojnym tonem.
Tuonetar żachnęła się na to. Harper nawet jej jeszcze nie widziała, a już czuła, że miała prawdziwą osobowość telewizyjną.
- Jestes sama? Wolałabym, żebyś najpierw wyciągneła Arthura, ale jego ponoć na pewno strzegą strażnicy w pokoju. Teraz pewnie nadałby się tłumik do broni, o ile nie masz - zauważyła.
- Nie mam - odparła Tuonetar. - Zresztą w ogóle nie najlepiej przygotowałam się. Pamiętaj, że ja tu przybyłam z krzyżówkami, sudoku, powieściami i olejkiem do opalania. Moją broń ukradłam, i to miałam szczęście, że napotkałam tamtego dealera - mruknęła. - Mam w niej dokładnie trzy naboje, resztę amunicji wystrzeliłam.
Na chwilę zamilkła.
- A wiesz, gdzie trzymają klucze? Kto je może mieć?
- Tak. W lokalu znajduje się, o ile już nie uciekł… Niejaki Amir, zwany również czternastką. Jest wysoki, dość przystojny jak na araba i pewnie nosi na twarzy dość cierpiętniczą minę, choć próbuje to zamaskować. Próbował mi pomóc. Ma klucze - Alice spróbowała jeszcze jak najlepiej opisać go Tuonetar.
- Poza nim, nie mam pojęcia kto jeszcze ma klucze i przede wszystkim gdzie je tu chowają. Przypominam ci, że nie jestem tu gościem honorowym… - powiedziała spokojnym tonem. Teraz trochę żałowała, że jednak nie poleciła Amirowi zostawić tych drzwi otwartych. Miała nadzieję, że może ze względu na to został w lokalu, a nie uciekł.
Alice czuła gęstniejącą ciszę.
- Próbował ci pomóc, miał klucze, a ty czekałaś na mnie…? Jak miło - powiedziała Tuonetar. Tak jak wcześniej Terry przypominał jej nauczyciela śpiewu, tak w tej chwili bogini skojarzyła jej się z wyjątkowo wredną nauczycielką fizyki w liceum Alice. Czasami miały bardzo podobny ton głosu. Pani Ashmond jak nikt potrafiła dać człowiekowi do zrozumienia, że uważała go za debila, de facto nie korzystając ani z tego słowa, ani z żadnego innego, które byłoby nieuprzejme. - Spróbuję go znaleźć, żeby jednak nam pomógł… - zawiesiła głos.
Następnie oddaliła się, mamrocząc coś pod nosem. Chyba nie była świadoma, że Alice to słyszała dzięki swojemu wyjątkowemu słuchowi.
- Szkoda, że w Helsinkach nie wykazywała się takim zmysłem taktycznym, jak teraz - Tuonetar mówiła do siebie.
Harper nie przejęła się tym. Nie miała już miejsca w zbiorniku na emocje na kolejny kwas. Ten zbiornik już eksplodował i zalał wszystko inne wyżerając dziury i robiąc mnóstwo szkód. Podeszła do szafek, w których były bicze, pejcze, palcaty i inne chore zabawki. Rozejrzała się za czymś, co nadałoby się na broń… Nie potrafiła strzelać z bicza, ale za to jeździła konno, a w podstawowym założeniu palcat służył do pospieszania tych stworzeń. Podniosła go i uznała, że może potencjalnie posłużyć za broń. Skoro Tuonetar była zajęta szukaniem Amira, co w gruncie rzeczy było doskonałym planem taktycznym ze strony Alice, bowiem piekła trzy pieczenie na jednym ogniu, jej pozostało poczekać. Była ciekawa, czy bogini da sobie radę, czy też zarobi kulkę. To była pieczeń numer cztery, choć najmniej odpowiednia. Harper zależało jednak na tym, by wyjść stąd dzisiaj.
Tuonetar wcale nie miała łatwego zadania. Poruszała się prawie nieuzbrojona po obcym terenie, szukając mężczyzny, o którym wiedziała tyle, że był raczej przystojny. Czy była w stanie znaleźć te klucze? Nawet jeśli Amir znajdował się na terenie Pastamarin, to raczej nie siedział sobie na korytarzu, tylko najprawdopodobniej poszedł spać.
Minął kwadrans. Potem kilka dodatkowych minut. Alice nie słyszała strzałów. Czy to był dobry znak? Zapewne. Tylko czemu bogini jeszcze nie wracała? Harper musiała uzbroić się w cierpliwość.
Alice zatrzymała się przy drzwiach. Oparła się plecami o ścianę i wpatrzyła w jeden punkt na podłodze. Nie miała miejsca w umyśle na zastanawianie się. Gdy tylko zaczynała, wszystko kojarzyło jej się z de Traffordem, więc jej psychika wyparła cały normalny, ludzki proces by bronić się przed tym. Pozostawała w takim oczekiwaniu. Słuchała uważnie korytarza, zastanawiało ją czy Tuonetar sobie da radę. Czekała cierpliwie.
Wnet Alice usłyszała szczęk zamka. Ktoś go otwierał. Ale… kto? Alice spięła się, czekając, aż drzwi zostaną otwarte. Czy to Sharif dowiedział się o przekręcie i przyszedł ją ukarać? Może Tuonetar leżała martwa w którymś pokoju Pastamarin? Jeśli tak… to naprawdę będzie żałować, że nie przyjęła wcześniej oferty Amira. Bo to byłby chyba prawdziwy koniec. Drzwi powoli rozwarły się, cicho skrzypiąc. Pojawiła się w nich dziewczyna. Mogła mieć jakieś osiemnaście lat, a może dwadzieścia kilka… jednak wydawała się naprawdę młoda. Miała brązowe włosy z kilkoma jaśniejszymi pasemkami. Była ubrana w dość ciężki, granatowy płaszcz, który raczej nie pasował do temperatury. Temperatura wahała się w okolicach dwudziestu stopni, natomiast odziana była tak, jak gdyby spodziewała się ogromnej wichury.


- Witaj, Alice - rzekła z lekkim uśmiechem. Następnie rozejrzała się po pokoju. Spoglądała na różne przyrządy i obiekty znajdujące się w nim, a potem na samą śpiewaczkę. Oceniła ją wzrokiem. - Zdaje się, że zdążyłam w porę - mruknęła. Chyba nie rozumiała seksualnego charakteru pokoju i myślała, że dokonuje się tutaj zwyczajnych tortur. Natomiast Alice, przynajmniej na pierwszy rzut oka, wyglądała na zdrową. Wykończoną, ale zdrową.
- Nie do końca… To nie jest pokój taki tortur jak myślisz. Służy do znęcania się seksualnego. Chodźmy stąd…. Znalazłaś Amira, jak mniemam? - zapytała śpiewaczka obojętnym tonem i spojrzała za dziewczynę na korytarz. Wyglądała młodo. Tuonetar miała przed sobą dużo lat życia, jeśli oczywiście wcześniej ktoś jej nie zastrzeli. Alice spojrzała następnie w stronę drzwi, gdzie przetrzymywano jej brata. Zacisnęła dłoń mocniej na palcacie. Choćby miała zatłuc tych Arabów… Wyciągnie stąd Arthura…
- Znalazłam innego mężczyznę, starszego. Wchodził właśnie do tego budynku, kiedy zapytałam go o Amira. Wskazał mi miejsce jego pobytu. Dostałam klucze - wskazała pęk.
W ustach Tuonetar to wszystko brzmiało tak prosto. Jak gdyby załatwiała jakąś sprawę w urzędzie, a nie włamała się do kryjówki organizacji przestępczej. Może po tysiącach latach nieśmiertelności zapominała, że teraz jest tylko człowiekiem? Bez wątpienia miała rekordowo wysoki kompleks wyższości i akurat w jej przypadku zdawał się czymś naturalnym. Przecież koniec końców była fińską boginią.
- Powinnyśmy się spieszyć - mruknęła. - Swoją drogą nie wiem, o co chodzi z tobą i seksualnymi torturami - pokręciła lekko głową. Chyba miała na myśli wcześniejszy gwałt Kirilla, którego była naocznym świadkiem?
Alice popatrzyła na nią, mrużąc lekko oczy w milczeniu.
- Nieważne - dodała prędko Tuonetar.
- Nie chcę spędzić tu ani minuty dłużej. Zabierzmy Arthura i wynośmy się - powiedziała jak widziała plan na sytuację. Rozejrzała się po korytarzu i wyszła z pomieszczenia. Wzięła głębszy wdech, jakby powietrze tu było zupełnie inne - lepsze. Zaraz jednak pojęła, że nie. Wszędzie było tak samo nijakie. Obojętne. Bezwartościowe… Zamknęła oczy i je otworzyła. Ruszyła w stronę drzwi, gdzie był jej brat. Zaczęła nasłuchiwać, czy był tam ktoś, kto rozmawiał. Nie, było cicho. Ale paliło się w środku światło. Alice dostrzegła to, patrząc na szczeliną w podłodze.
- Alice… jak dawno temu doszło do tego nieprzyjemnego zdarzenia? - Tuonetar zapytała cicho. Coś w tonie jej głosu sugerowało, że to ważne pytanie. - To była jednorazowa okazja?
Harper podniosła głowę i zerknęła na Tuonetar
- Kilka godzin temu… Jednorazowa, ale nie z jedną osobą. Wcześniej… wcześniej dotykała mnie tylko jedna osoba, ale to nie były tortury… co ja pieprzę - zrobiła minę, jakby ktoś strzelił do niej serię z karabinu, po czym ta znów została pochłonięta przez pustkę i obojętność.
- Rozumiem - odpowiedziała Tuonetar.
- Potem sobie pogawędzimy. Teraz Arthur - zmieniła temat.
- Arthur? - kobieta spojrzała na nią chwilę dłużej. - Twój brat. Rozumiem. Potem porozmawiamy.
Spojrzała na pęk kluczy. Każdy był podpisany liczbą odpowiadającą tej znajdującej się na drzwiach. Bogini znalazła właściwy i wsunęła go do zamka i choć przekręcała… drzwi już wcześniej były otwarte. Otworzyła je. W środku znajdowało się trzech mężczyzn, w tym jej brat. Alice rozpoznała Rashida, który trzymał broń w gotowości, siedząc na fotelu. Obok niego siedział jakiś inny, nieznany śpiewaczce. Arthur spał na łóżku. A może był nieprzytomny.
- Co kur… - zaczął Rashid, podnosząc się.
Tuonetar mrugnęła i zwalił się na ziemię. Chwycił głowę w obie dłonie. Miał twarz wykrzywioną w okropnym bólu. Otworzył usta, wydając niemy krzyk grozy. Następnie bogini spojrzała na drugiego mężczyznę i wnet on dołączył do swojego kolegi.
- Jeśli możesz, po prostu ich zabij. Ten ma ze mną na pieńku… - poprosiła śpiewaczka i wskazała palcem Rashida, wchodząc do pokoju. Zaraz znalazła się przy Arthurze. Sprawdziła jego puls i czy nie był wyziębiony.
- Arthurze, słyszysz mnie? - odezwała się, z nadzieją, że może kontaktuje, jeśli nie, to był drobny problem, bo nie będzie jej go łatwo wynieść… Gdzieś w tyle głowy pomyślała o tym, że gdyby miała moc telekinezy…
Zarzuciła głowami, jakby się wystraszyła. Potrząsnęła nią, odpędzając myśli i wróciła do koncentracji na swoim bracie.
Mężczyzna lekko poruszył się. Chyba budził się. Wydawał się jednak nie mieć do końca najlepszej motywacji do życia. Nie żeby Alice go nie rozumiała.
- Nie mogę zabić nikogo siłą woli - odpowiedziała Tuonetar. - A nawet gdybym mogła, to bym tego nie zrobiła. To duża odpowiedzialność, odbierać ludzkie życie. A ja jestem człowiekiem i nie do mnie należy decydować o tym, kiedy świeczka powinna zgasnąć - powiedziała to trochę takim tonem, jak gdyby przeczytała to w jakimś poradniku dotyczącym bycia dobrym człowiekiem. Może zrozumiała tytuł w dość zabawny sposób i uczyła się moralności, choć chciała jedynie wypaść przekonywująco w tej nowej roli.
Alice podniosła na nią wzrok.
- Szkoda, że w Helsinkach nie wykazywałaś się takim zmysłem empatii jak teraz… - powiedziała, niemal cytując boginię z jej komentarzem z wcześniej, ale przemieniając nieco słowa tak, by były adekwatne do obecnej sytuacji
Tuonetar zaśmiała się cicho. Chyba trafiło to w jej poczucie humoru.
- Nieważne. Strzały narobiłyby hałasu. Może lepiej, że ich nie wykorzystałaś - dodała i znów wróciła wzrokiem do Arthura. Spróbowała podnieść mu głowę, przekręcić go trochę i potarła go po ramieniu ręką
- Kul? - bogini lekko zmarszczyła brwi. - Mam tylko trzy. Skorzystam z nich wtedy, kiedy będę musiała. To nie ta sytuacja.
- Arthurze. Ocknij się. To ja, Alice - śpiewaczka odezwała się łagodniej. Mówiła do brata, który był zagubiony i przetrzymywany w koszmarze od dwóch? Może trzech dni? Straciła już sama poczucie czasu… Miała jednak świadomość, że potrzebował trochę ciepła i troski, choć tych miała teraz w sobie tyle, co kot napłakał, to oddała mu je.
- On wędruje - mruknęła Tuonetar. - Nie jest tutaj z nami. Stara się powrócić, ale nie może znaleźć drogi prowadzącej do ciała. Dlatego tego typu umiejętności są niebezpieczne, gdy ludzie korzystają z nich, choć nie potrafią się nimi posługiwać - dodała. - Co zrobimy z nim?
Podeszła do okna. To nie było zablokowane roletami antywłamaniowymi.
- Tutaj jest kępka żywopłotu. Rzucimy go na nią? - zapytała tak, jak gdyby nic nie mogło pójść źle.
Rudowłosa mruknęła i pokręciła głową
- Możemy nie trafić, może się skaleczyć, albo jakaś gałązka mogłaby mu… Nie wiem… Przebić skórę, albo wyłupić oko. Wolałabym nie dowalać mu więcej. Już wasi kultyści dosolili mu przez ostatnie trzy dni - skomentowała Alice.
- Nie nazywaj ich tak. Zresztą wcale nie różnisz się od nich, chciałabym ci to przypomnieć - rzekła Tuonetar. - Poza tym nie jest chory. Wydaje mi się, że to była dla niego bardziej trauma psychiczna, niż fizyczna. Nie, żebym ich usprawiedliwiała, tylko stwierdzam fakt.
- Opcja jeden, musimy go stąd wynieść. Opcja dwa, choć ryzykowna, sprowadzę go. Przecież ja też potrafię podróżować po innym planie. Ale to by oznaczało, że zostałabyś tu sama, a nie mam pojęcia za ile minut ktoś przyjdzie… Więc moim zdaniem lepsza byłaby opcja pierwsza… Przyszłaś tutaj pieszo, czy masz jakiś samochód na podorędziu? - zapytała.
- Mam samochód. Jest też opcja trzecia, czyli że sparaliżuję go bólem. Może to go obudzi błyskawicznie. Traumy w ten sposób działają. I jeżeli pierwsze co zrobisz na moją propozycję, to zapowietrzysz się i zaczniesz tłumaczyć, że jestem sadystką, a on tak wiele już przeżył…
- Ten twój paraliż bólu postawiłby i trupa. Spróbuj. Jak nie podziała, skorzystamy z moich propozycji - Alice mówiła całkiem poważnie. Tuonetar uraczyła ją w końcu kilkakrotnie tym wrażeniem i wiedziała, że było do przeżycia, a jeśli mogło ściągnąć Arthura do ciała, to może dobrze byłoby spróbować. Wolała nie zabłąkać się z nim w Iterze, bo to było niebezpieczne miejsce. Ona sama uczyła się po nim chodzić, ale nie była w tym mistrzynią, a co dopiero wyprowadzać kogoś, kto nie wiedział o tym zupełnie nic.
Zresztą Arthur przecież wcale nie zabłąkał się w Iterze. Znajdował się pewnie gdzieś w świecie rzeczywistym, tak jak widziała go w hotelu.
- Brawo… - mruknęła Tuonetar, kręcąc lekko głową w podziwie. Chyba naprawdę była pod wrażeniem, że Alice podjęła logiczną decyzję. A może to była ironia nowej generacji.
Bogini lekko zmrużyła oczy, patrząc na Arthura. Ten zakrztusił się i nagle otworzył oczy. Zgiął się nagle w pół do pozycji siedzącej i zaczął bardzo głośno i szybko oddychać.
- Mężczyźni są śmiesznie wrażliwi na ból - Tuonetar prychnęła, znowu podchodząc do okna. - Za moich czasów nie byłyśmy wcale uważane za słabą płeć. Nie wiem, dlaczego to się zmieniło.
Harper już po sekundzie przysiadła obok Arthura
- Arthurze. To ja Alice… Spokojnie. Oddychaj powoli. Rozumiesz mnie, prawda? - odezwała się do przyrodniego brata, opierając mu dłoń na ramieniu i głaszcząc. Chciała go uspokoić i jednocześnie skupić jego uwagę na sobie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline