Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:40   #293
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Mężczyzna wyglądał na wymęczonego. Tak właściwie stale sprawiał takie wrażenie, nawet w Portland. Teraz jednak sprawiał wrażenie kogoś na skraju śmierci. Choć Tuonetar miała faktycznie rację i nawet włos mu z głowy nie spadł. Był tylko trochę blady i spocony. Jego wargi lekko drżały, podobnie jak ręce.
- Alice… - szepnął. Miał niski, przyjemny głos, który teraz okazał się nieco zachrypnięty. - Ja… ja wzywałem cię…
Kiwnęła głową.
- Wiem. Wiem Arthurze… Znalazłam cię i Thomasa… Porozmawiamy o tym wszystkim, ale teraz musimy stąd uciekać. Dasz radę wstać? - zapytała go i wzięła jego dłoń w swoją, jakby był małym chłopcem, a ona chciała go stąd bezpiecznie wyprowadzić.
- Ja… chyba tak - rzekł. Obrócił się i postawił nogi na ziemi. Chyba od dłuższego czasu tego nie czynił, bo zamknął oczy i lekko zachwiał, jakby miał masywne problemy z równowagą. Następnie spróbował i z pomocą Alice wstał.
- Cudownie - rzekła Tuonetar. - Radzę ci, żebyś doszedł do siebie jak najprędzej. Twoja siostra przeżyła znacznie więcej, niż ty i jakoś trzyma się - dodała, po czym zwróciła wzrok na Alice. - Po części sądzę, że to moja zasługa. Zahartowałam cię - dodała i ruszyła w stronę drzwi. - Wychodzimy - dodała i zniknęła na korytarzu.
Śpiewaczka nie skomentowała słów bogini. W pełni skupiła się na prowadzeniu Arthura. Miała misję wyprowadzić go stąd bezpiecznie. Gdy to nastąpi, może się dziać co chce
- Gdy wyjdziemy, napijesz się czegoś ciepłego i zjesz coś lekkiego. Pewnie nie jadłeś najlepiej, jeśli w ogóle przez ostatnie dni. Zadbam o ciebie. Mam ci dużo do opowiedzenia, ale to potem. Teraz skupmy się na wydostaniu w jednym kawałku stąd - mówiła do niego spokojnie i rozglądała się uważnie, gdy tylko wyszli na korytarz. Była odrobinę ciekawa miny Sharifa, kiedy przyjdzie do pokoju tortur i zastanie go pustym, a także gdy odkryje brak Arthura…
Wyszli na korytarz. Kierowali się prędko ku schodom prowadzącym na dół.
- Musimy się spieszyć - szepnęła Tuonetar. - Zaraz mój wpływ przeminie. Z każdym krokiem, który robię, oddalam się od nich.
Na schodach spotkali Gadiego. Mężczyzna tylko spojrzał na nich i leciutko skinął głową. Przeszedł dalej, jak gdyby nic nie zobaczył. Unikał wzroku Alice, jak ognia. Wnet dotarli na parter Pastamarin. Ruszyli w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz. Wtedy Arthur zrobił dwa niezgrabne kroki naprzód i wywrócił się. Zaczął wrzeszczeć z bólu. Głośno na cały budynek.
Harper wystraszyła się, że coś się stało. Rozejrzała się, czy ktoś go postrzelił, albo czy może stanął na czymś. Zaraz popatrzyła też po jego kostkach, czy może miał coś co go kopało prądem. Zatkała mu usta ręką, żeby nie krzyczał. Przecież już niemal wyszli, co się do diabła stało?!
Tuonetar przykucnęła i uderzyła Arthura mocno w policzek. Ten przestał krzyczeć, ale zamiast tego trząsł się. Drżał w napadzie, mając szeroko rozwarte oczy.
- To jest… napad padaczkowy? - zapytała bogini.
Rzeczywiście mężczyzna nie został postrzelony. Nie nadepnął na żadną minę. To było jedyne wytłumaczenie. Być może tak długie przebywanie poza ciałem nie obyło się bez wpływu na układ nerwowy mężczyzny. Poza tym wrócił w możliwie najmniej delikatny sposób, bo za sprawą bólu. Alice zauważyła, że napad zaczął ustępować, ale na górze zaświeciły się światła i zapanowało poruszenie…
- Niestety nie znam się, bo to on jest z zawodu lekarzem, nie ja, ale chyba na to wygląda. W przybliżeniu… Mamy przesrane. Musimy go stąd wynieść, bo chwilę zajmie nim się pozbiera, a jak widzisz, już nam się Arabowie budzą - mruknęła Harper i złapała Arthura pod ramiona
- Chwyć go za nogi i prowadź - poleciła jej tym samym dając do zrozumienia, że jeśli ktoś będzie strzelał to w jej plecy…
Tuonetar autentycznie zaniemówiła, patrząc prosto w oczy Alice. Miała złapać nogi jakiegoś mężczyzny i jeszcze dźwigać jego ciężar ciała. Zastygła w bezruchu, szukając jakiejś alternatywnej opcji, jednak nie potrafiła jej znaleźć. Tymczasem na pierwszym piętrze rozległy się krzyki. Mężczyźni najwyraźniej odkryli pustkę w lochu BDSM. To nieco poruszyło Tuonetar, bo pochyliła się i złapała Arthura za podudzia w ten sposób, jakby bardzo się go brzydziła. Wnet wyniosły go za drzwi wejściowe Pastamarin. Arthur był wysoki i ciężki, przez co miały problem. Obie były młodymi dziewczynami, które nie posiadały szczególnie rozbudowanej masy mięśniowej, a Alice była wykończona po poprzednim dniu. Nawet nie wyspała się zbyt dobrze.
- Pociągnijmy go - zaproponowała Tuonetar. - Najwyżej nieco obetrze się…
Alice uświadomiła sobie, że raczej nie dadzą rady nieść go tak, jak przez tych kilkanaście ostatnich metrów.
Harper nie ociągała się
- Dobra, to połóż mu nogi i chodź. Pociągniemy za ręce. Daleko masz to auto? - zapytała rudowłosa, rozglądając się za pojazdem, a potem jej wzrok padł na knajpę z której uciekali. Modliła się w duchu, by za moment nie wybiegło z niej stado arabów z Sharifem na czele, bo nie dość, że Tuonetar by zginęła, to najpewniej ona zostałaby boleśnie ukarana…
- Ciągnij go przez chwilę sama, ja zadzwonię do Tuoniego - rzekła szatynka.
Następnie odeszła dwa kroki dalej, żeby było jasne, że jej wkład w pracę fizyczną dobiegł końca. Wyciągnęła telefon i połączyła się ze swoim mężczyzną. Ten musiał tylko na to czekać, bo odebrał po kilku sekundach. Tymczasem wszystkie światła w Pastamarin już świeciły się. To musiało nieco pobudzić Tuonetar, bo bez słowa podeszła i chwyciła prawą rękę mężczyzny, aby pomóc Alice.
Śpiewaczka była pobudzona adrenaliną i dramatyczną chęcią ratowania brata, bo nie marudziła, tylko ciągnęła. Czekała, aż nadjedzie auto, albo jak do niego dotrą i odjadą w cholerę. Fakt, że światła pizzerii były zapalone, nie pomagał. Oddaliły się od niej, ale dla wysportowanego mężczyzny ta odległość nie była żadnym wyzwaniem…
- Proszę, no proszę… Trochę pieprzonej przychylności - sapnęła pod nosem rudowłosa.
Tuonetar mocniej chwyciła telefon.
- Tuoni, już jesteśmy na zewnątrz. Skręcamy w prawo. Szybko, obudzili się! - dodała szeptem. Chwilę słyszała odpowiedzi, po czym przerwała połączenie i schowała telefon. - Zaraz będzie - mruknęła. - Nie chcieliśmy, aby zaparkował pod samym Pastamarin, na wypadek, gdyby ktoś obserwował drogę dojazdową z samego lokalu.
Tymczasem Arthur poruszył się lekko. Wyartykułował jakiś dziwny odgłos, po czym zakrztusił się śliną.
- Co się stało? - zapytał, odzyskując przytomność. Wyglądał na kompletnie niezorientowanego w czasie i przestrzeni.
Alice zerknęła na Arthura
- Miałeś napad… Możliwe, że padaczki, ale nie znam się. Musiałyśmy cię wyciągnąć z budynku, bo swoim krzykiem obudziłeś zagrażające nam osoby. Uciekamy - wytłumaczyła mu.
Rozglądała się za samochodem, którym mieliby uciec, a dodatkowo cały czas zerkała w stronę pizzerii. Poważnie się martwiła, że za moment wyskoczą z niej Arabowie i wywalą w nich salwę z karabinów. Jedyne co mogłoby ich powstrzymać to Sharif, który uznałby, że jednak bardziej zależy mu na posiadaniu jej, niż na użeraniu z jej ciągłymi ucieczkami. Bo na pewno liczył się z tym, że kobieta nie będzie siedziała grzecznie na miejscu tak jak jej kazał.

Zza rogu wyjechał samochód. Była to granatowa toyota corolla. Skręciła nagle i dzieliło ich od niej co najwyżej dwadzieścia metrów. Kwestia kilku sekund i zatrzyma się przed nimi. Tyle że to było całkiem dużo czasu… jak się prędko okazało. Z Pastamarin wyskoczyła trójka uzbrojonych mężczyzn. A także… Sharif Habid.
- Wracaj do mnie, Alice! - wrzasnął. Był rozpalony do czerwoności z gniewu. - Ja ci kurwa, zaraz pokażę, gdzie jest twoje miejsce… - rzekł, podnosząc broń. Celował w Arthura.
- Pociągnij za spust, a znajdę i zabiję twoją siostrę. Słyszysz?! Obiecuję ci to! - odpowiedziała mu poważnym, pełnym nienawiści tonem. Mimo wszystko jednak przeskoczyła tak, by zasłonić brata sobą, przed ewentualnym ostrzałem. Miała nadzieję, że kierowca toyoty nie będzie się ociągał widząc co miało miejsce. Harper była zdeterminowana, wściekła i rozjuszona. To była zwykle bardzo wybuchowa mieszanka, czyniąca takiego nawet najzwyklejszego człowieka nieprzewidywalnym… Tyle że niestety nie miała wielkich opcji. Nie posiadała broni, a jej jedyną kartą przetargową było własne ciało, którym chroniła brata. Nawet jeśli chciała dać wyraz złości, to nie mogła… Ale też nie musiała. Toyota zajechała za chodnik tak, że osłaniała ich teraz od Pastamarin.
- Wsiadamy - szepnęła Tuonetar i doskoczyła do tylnych drzwi. Otworzyła je dla Alice i Arthura, natomiast sama przesunęła się w stronę tych obok kierowcy. Wtem rozległy się strzały. Pękła szyba po stronie Tuoniego. Trzeba było się spieszyć, zanim przestrzelą bak… ale kogokolwiek z nich.
Harper pomogła bratu wsiąść do środka w dość szybkim tempie i sama również wpakowała się na siedzenie, zatrzaskując drzwi
- Ruszamy! - rzuciła tylko, gdy ona i jej brat byli na tylnym siedzeniu, jeszcze niepoukładani, ale przynajmniej względnie bezpieczni. Alice przytrzymała ramiona Arthura nisko, by czasem nie podniósł głowy na wysokość okien i sama swoją też trzymała nisko.Teraz wszystko było w rękach Tuoniego, by ich stąd zabrał.
To było straszne. Szyby pękały w samochodzie, też na tylnym siedzeniu. Kiedy ruszyli, przedziurawiony został bagażnik. Alice widziała dziury w karoserii. Wnet rozległ się męski wrzask z przedniego siedzenia. Odwróciła się w stronę Tuoniego, ale to było kiepskim pomysłem. A może właśnie uratowało jej życie, w zależności od tego, jak na to patrzeć. Spostrzegła na swoim ramieniu szkarłatną plamę. Wiedziała, że zagłębiła się w nie kula, ale jeszcze nie czuła bólu… Wnet ten pojawił się w jej głowie i oszołomił ją. Zaparło jej dech w piersi i jęknęła cicho z bólu. łzy stanęły jej w oczach i ostrożnie chwyciła się za ramię. Jednak nadal to było nic, w porównaniu z bólem psychiki, a przynajmniej tak próbowała sobie tłumaczyć. Mimo wszystko, zrobiło jej się gorąco...
- Kurwa - warknął Tuoni. Wcisnął gaz do dechy. Wnet opuścili parking przed Pastamarin.
- Co ci się stało, mój kochany? - Tuonetar brzmiała tak, jak gdyby to z niej wyciekała krew. Nagle warknęła niczym rozjuszony pies bojowy i odwróciła się za siebie. Patrzyła na oddalający się lokal. Gdyby oczy mogły ciskać błyskawicami, wszyscy Arabowie zostaliby usmażeni prądem.
- Nie teraz - odparł mężczyzna. - Będą nas gonić. Musicie mi powiedzieć, jak jechać.
Alice musiała zatamować krwawienie z ramienia. To bolało ją okropnie, ale kula musiała utkwić gdzieś powierzchownie i chyba nie naruszyła żadnego nerwu, bo mogła poruszać palcami. Choć wolała tego nie robić, bo było to w tej chwili niezwykle nieprzyjemne. Wnet mogła jednak zapanować nad cierpieniem i działać, przynajmniej korzystając z drugiej ręki.
- Nie, nie, nie… - Arthur mocno zacisnął oczy. - Connor, nie…
Alice spojrzała w stronę Tuonetar i Tuoniego
- A dokąd mamy zamiar jechać? Czy jest na tej wyspie choć jedno bezpieczne miejsce? Może proponuję wybrać się na południe? Albo przeciwnie, na północ. Z tym, że chciałabym się wybrać nad wodospad, bo tam został mój… mój drugi brat - wysapała powstrzymując łzy bólu. Oddychała ciężko. Zerknęła na Arthura
- Arthurze… Spokojnie. Skup się. Sprawa Connora miała miejsce w przeszłości… Jesteśmy na Mauritiusie. Uratowałam cię od chorych ludzi. Pamiętasz? - przemówiła do niego śpiewaczka, siląc się na łagodny ton. Już nie przyciskała go do siedzenia i usiadła, prostując się. Próbowała nie zabrudzić siedzenia krwią.
Arthur mocno zacisnął oczy.
- Tak… pamiętam. Ale krew i samochód… on tak umarł. Przez zderzenie. A ja nie mogłem go uratować… bałem się go uratować. To ja go zabiłem, nie mogąc zdecydować na operację. A przez to straciłem wszystko… - westchnął.
- Operację? - Tuonetar wyciągnęła z tego to, co było dla niej najważniejsze. - Jesteś chirurgiem?
Arthur pokiwał głową. A może tylko zadrżał. Lub koła natrafiły na jakąś dziurę w drodze. Percepcja Alice nieco wariowała, robiło jej się słodko w ustach. Jej ciało przeżywało szok z powodu uszkodzonej tkanki.
- Bardzo dobrze. Będziesz mógł zadośćuczynić twojego występku tamtego dnia - rzekła Tuonetar. - Czego będziesz potrzebował do wyjęcia kuli z uda? - zapytała.
- Jadę na razie przed siebie - Tuoni westchnął cicho, kiedy rozmowa uciekła z poprzedniego toru na kompletnie inny.
Alice przełknęła ciężko ślinę
- Może jedź do Bel Ombre i zmienimy tam samochód… - zaproponowała
- To na południu… A w którą stronę w ogóle jedziemy? - zapytała i głos jej się zachwiał. Trochę traciła koncentrację. Ta rana chyba nie zagrażała jej życiu, ale utrudniała jej koncentrację
- Piszczy mi w uszach… - powiedziała, w zasadzie nie wiedząc do kogo się zwraca. Zadrżała.
- Jedziemy najbliżej, jak tylko można - zarządziła Tuonetar. - Nie będzie w tym stanie jechać kilka godzin to jakiegoś pieprzonego Bel Ombre - obróciła się na Alice i spojrzała na nią jak wariatkę z dziwnymi priorytetami. - Nie obchodzi mnie twoje ramię, ale Tuoni nie straci nogi - rzekła.
- Mogę to zrobić - znienacka powiedział Arthur. - Potrzebuję narzędzi chirurgicznych. Czyli jakaś klinika weterynaryjna, albo szpital. O ile mam to zrobić zgodnie ze sztuką.
- Pewnie najbliższa klinika będzie w Vacoas-Phoenix albo Quatre Bornes - mruknęła Tuonetar. - Jaka to odległość?
- Około dwudziestu kilometrów? Jadąc skrótami? - Tuoni zagryzł wargę. Rana musiała mu dokuczać, ale nie dawał tego po sobie poznać.
- Zatrzymaj się, ja będę prowadziła.
- Nie możemy się zatrzymywać, nie teraz…
- Ale…
- Wyjedźmy chociaż poza to przeklęte Grande Riviere Noire i wtedy się zamieńcie - zaproponowała najrozsądniejsze rozwiązanie Alice. Dwadzieścia kilometrów to nie było dużo, ale na pewno za dużo dla koncentracji jej, czy Tuoniego. Zerknęła na Arthura
- A ty jak się czujesz? Mam na myśli po tym napadzie… I ogólnie… Nie musisz mi mówić dokładnie wszystkiego, po prostu chcę wiedzieć czy wszystko ok… Przepraszam cię Arthurze… Szukaliśmy cię razem z Thomasem i dlatego on potem też został porwany… A teraz, zgubiłam go, bo ci ludzie porwali ciebie i mnie… Nie tak to planowałam - powiedziała do brata i oparła dłoń na jego ramieniu ostrożnie.
- Nie powinnam była cię narażać - rzekła Tuonetar do kierowcy. - Trzeba było ją tam zostawić. To głupi pomysł. Nie wiem, co mnie napadło… Jeżeli coś ci się stanie, to zniszczę cały świat.
- Uspokój się - Tuoni westchnął. - Wszystko jest w porządku. Naprawdę.
Tuonetar wahała się przez moment, ale bardzo krótki. Nachyliła się i pocałowała mężczyznę w policzek. Następnie dotknęła jego ramienia. Chyba chciała się przytulić, ale w tej chwili oczywiście to nie było możliwe. Rudowłosa dostrzegła to i skrzywiła się w bólu, jednak to nie ręka jej teraz doskwierała...
Tymczasem rozmawiała dalej z Arthurem.
- Wiesz… ja przez ostatnie miesiące nie byłem w najlepszym miejscu. Pod względem psychicznym. Na początku tak właściwie było mi wszystko jedno. Mam na myśli, co się ze mną działo. Chyba nawet życzyłem sobie śmierci. Ale potem były też inne osoby… a one miały zupełnie inne podejście. Te wrzaski, ból i strach… jak coś takiego otacza cię, to przesiąkasz tym i przyjmujesz. Zaczynasz tak myśleć. Ci kultyści potrafili robić rzeczy nie z tej planety… wnet odkryłem, że ja również. Choć na początku myślałem, że to tylko choroba psychiczna. Wydawało mi się, że wychodzę z ciała i podróżuje. Tak bardzo chciałem uciec z tego campera, że robiłem to tak, jak tylko mogłem. Szczerze mówiąc wcale nie mam pewności, czy to jednak nie schizofrenia. Być może leżę gdzieś w śpiączce i to wszystko jest produktem mojej wyobraźni - pokręcił głową. - Mam nadzieję, że nic nie stało się Thomasowi. Nie przeżyję śmierci kolejnego brata z mojego powodu - to zabrzmiało jak… obietnica.
- Znajdziemy go i wtedy będziecie mogli dać znać reszcie rodziny, że już wszystko w porządku i że żyjecie… Tata i Mia martwili się o was… Mia nawet chciała wydrapać mi oczy. Sympatyczna kobieta… A co do twoich zdolności, to u nas rodzinne Arthurze, ale porozmawiamy o tym, jak będę bardziej sprawna fizycznie i psychicznie… - obiecała mu i westchnęła ciężko. Była wycieńczona i potrzebowała odpoczynku, leków przeciwbólowych i najlepiej całej butelki whiskey… Myślenie o tym ostatnim sprawiło, że tylko się rozpłakała w ciszy.
- Ja… ja nie wiem. Czuje się zagubiony. Najchętniej spędziłbym miesiąc w jakimś zamkniętym pokoju i poukładał sobie wszystko w głowie. Myślę, że może naprawdę nadaję się do szpitala psychiatrycznego. Czuję się chory - mruknął. - Potrzebuję pomocy. Teraz chyba… - zawiesił głos. - Zależy mi na tyle, aby powiedzieć to wprost - rzekł, po czym zwiesił głowę i zamknął oczy. Chyba na ten moment nie chciał kontynuować tematu. Ani w ogóle rozmawiać.
Wnet zjechali na pobocze. Tuoni odpiął pasy. Obrócił się w stronę tylnego siedzenia.
- Witaj, Alice - mruknął. - Chyba nie przywitaliśmy się.
- Witaj… Fakt, nie mieliśmy… - powiedziała kobieta, ocierając łzy i przyglądając mu się uważnie.
Był młodym blondynem. Miał ładne, niebieskie oczy i bardzo regularne rysy twarzy. Przypomniał jej trochę Emerensa.


Westchnął i wyszedł z samochodu. Utykał. Wnet zamienił się miejscami z Tuonetar.
- Jak to się prowadzi? - kobieta popatrzyła na kierownicę i pedały gazu.
 
Ombrose jest offline