Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:41   #294
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- W życiu bym nie powiedziała, że wy to wy… - skwitowała wygląd Tuoniego, kręcąc lekko głową. Następnie zerknęła na Tuonetar
- A więc mówisz, że nie umiesz prowadzić? Przekręcasz kluczyk, potem, jeśli są trzy pedały, naciskasz najbardziej lewy i ustawiasz gałkę na 1, a potem drugą nogą naciskasz najbardziej prawy delikatnie, jednocześnie powoli zdejmując nogę z lewego. Cały ruch rób płynnie i delikatnie. Możesz dodać gazu przyciskając odrobinę mocniej prawy pedał. Ten na środku to hamulec. Jak prędkość auta przekroczy 50, zmieniasz bieg na drugi, znów wciskając lewy pedał i potem powoli go puszczając. Zapamiętałaś? - wyjaśniła jej powoli Alice.
- Tak - odpowiedziała bogini, ale jej głos brzmiał niepewnie. - Myślałam, że jest jeden przycisk, który po wciśnięciu sprawia, że jadę do przodu. A steruję kierownicą. Strasznie skomplikowali tym dodatkowym po lewej stronie.
- To sprzęgło, kochanie - Tuoni westchnął cicho. - Myślę, że wolałabyś samochód z automatyczną skrzynią biegów.
- Pamiętasz, jak po prostu wsiadaliśmy na konie i cwałowaliśmy? - zapytała go. - Ale oczywiście po co komu sprawdzone rozwiązania.
Nacisnęła sprzęgło, a potem nastawiła bieg na 1. Następnie przycisnęła gaz, zdejmując delikatnie lewą stopę… Samochód skoczył naprzód. Tuonetar chyba zaskoczyło to, bo momentalnie wcisnęła hamulec, posyłając wszystkich do przodu.
- Mówiłam, powoli… Jak zdejmiesz za szybko nogę ze sprzęgła, to samochód będzie tak szarpał. Powoli. Płynnie. Oprzyj piętę o podłogę i po prostu odginaj palce, wciskając, lub popuszczając pedał… Nie stresuj się. Koniem też trzeba umieć kierować, tak samo samochodem - wyjaśniła jej, choć wcześniej Tuonetar odzywała się do niej chamsko, po tym jak Tuoni został postrzelony. Ona była uprzejma, choć emocjonalnie wyprana. Szarpanie samochodem kojarzyło jej się też z Terrencem i dławiło ją bólem.
- Skarbie, może będzie lepiej, jak ja siądę za kierownicą? Boję się, że nie mamy czasu teraz na naukę jazdy.
Tuonetar posłała mu jadowite spojrzenie. Teraz chciała dwa razy bardziej opanować sztukę jazdy samochodem.
- Dobrze… - mruknęła. - Patrzcie teraz.
O dziwo jej się udało. Oparła pięty o podłogę i tylko odginała palce.
- Świetnie. Tak myślałem, że potrzebujesz motywacji.
- A jadąc, naciskam tylko pedał gazu? Coś robię lewą nogą, czy sprzęgło jest tylko do startowania? - zapytała.
- Gdy zmieniasz biegi to też je przyciskasz. A biegi zmieniasz mniej więcej co 40 - 50. Tam przed sobą masz taki licznik. No i jak usłyszysz, że samochód tak jakby buczy jakby się dusił, wtedy zmieniasz bieg. Najpierw przyciskasz sprzęgło, a potem ruszasz dźwignią. Zawsze po jednym. Jak hamujesz, to zaczynasz wszystko od nowa. No i tak się prowadzi auto. Są jeszcze inne, drobne rzeczy, ale na nie nie mamy teraz czasu. To na lekcję drugą - zaproponowała rudowłosa i zerknęła na swoje ramię.
- Kto by pomyślał, że tak się zaprzyjaźnicie - Tuoni mruknął pod nosem.
Tuonetar spiorunowała go wzrokiem. Chyba nie śmieszyło ją to, ale skoncentrowała się na jeździe. Szło jej nawet całkiem dobrze. Na szczęście drogi były puste, a ona prawie nie musiała skręcać. Wcisnęła sprzęgło i zmieniła bieg zgodnie z sugestią Alice.
- Może trochę zwolnisz? - zapytał blondyn. - Dajemy radę… a nie chcemy… sama wiesz.
Bogini niechętnie zastosowała się do prośby.
- Nie chcę, żebyś kulał przez resztę życia… - mruknęła. - Ale to trochę fascynujące. Sama idea, że mógłbyś. Przyjemnie jest czuć tego typu emocje.
- Tego właśnie chcieliśmy, prawda? - Tuoni uśmiechnął się. - Chyba na tym polega bycie człowiekiem. Maksymalne niebezpieczeństwo.
- Tak. Mimo wszystko… - Tuonetar zagryzła wargę. Chyba czuła sprzeczne emocje. To, że Tuoni został postrzelony chyba burzyło im nudę budowaną przez tysiące lat, ale oczywiście nie chciała, aby coś mu się stało permanentnie. Alice odniosła wrażenie, że bogowie Tuoneli traktowali ziemskie życie trochę jak park rozrywki, albo grę komputerową, w której można wejść w świat wirtualny. Zdawali się całkiem mocno odrealnieni.
- Ludzie są w stanie przeżyć szesnaście postrzałów i żyć normalnie. Taka rana w udzie go nie zabije, albo nie sprawi, że będzie kulał… Oczywiście mógł mieć też pecha i będzie, choćby był operowany od razu. Ludzkie życie jest kruche. Trzeba mieć sporo farta - odezwała się w tej kwestii Alice. Była bardzo zmęczona, a pot ściekał jej powoli po policzku już z bólu. Obserwowała jednak drogę, zapewne tak jak Tuoni. Tak to już było, gdy jednym samochodem jechało więcej kierowców, niż tylko jeden. Automatycznie pozostali też obserwowali drogę.
- Alice, nie denerwuj się - nagle rzekła Tuonetar. - Wszystko będzie dobrze.
Nawet Tuoni spojrzał na nią dziwnie. Te słowa otuchy wydawały się trochę dziwne, zwłaszcza że zostały wypowiedzione znikąd, po kilku minutach jazdy bez rozmowy.
- Ma rację - Arthur nagle przebudził się. - Wszystko będzie dobrze - powiedział.
Uśmiechnął się niepewnie. Alice była pewna, że ani trochę nie wierzył w to, co mówił, ale chyba słowa Tuonetar o zadośćuczynieniu trafiły do niego. Może ta sprawa z kultystami wyjdzie mu na dobre? Wyglądało na to, że teraz był Parapersonum. Przebywanie przy kultystach i bycie obiektem mocy jednego z nich podwyższyło stanowczo jego PWF. Alice uświadomiła sobie, że sama jej obecność przy nim będzie podtrzymywać jego zmianę. Obecnie Douglas podróżował z trzema Paranormalium, przy czym Tuonetar niedawno użyła na nim swojej mocy. Zdawało się, że Arthur prędko nie wróci do normalności. Thomas natomiast na pewno już nigdy. O ile wciąż żył…
Harper chciała syknąć, bo na słowa Tuonetar aż się cała wzdrygnęła, ale powstrzymała się, widząc minę Arthura. Wyciągnęła do niego dłoń, by mógł ją złapać i uścisnąć, jeśli chciał. Ona sama wiedziała, że nie będzie dobrze. Thomas został w lesie i nie wiadomo co z nim było. Miała na głowie Sharifa i problemy bogów Tuoneli. Musiała zadbać o brata, by w jednym kawałku wrócił do reszty rodziny, a na sam koniec… Na sam koniec Terrence… Oczy znowu jej się zaszkliły. Nie była w stanie tego przerobić i podsumować ‘nie denerwuj się, wszystko w porządku’. To było dla niej za dużo. Helsinki to było koszmar, a teraz tylko rozgrzebano te rany i pozwolono by rozeszła się w nich gangrena śmierci de Trafforda….
W końcu wjechali do Vacoas-Phoenix. Jako że w baku prawie nie było już paliwa, Tuonetar musiała zjechać na stację, aby zatankować tak szybko, jak to tylko możliwe.
- Alice, pomożesz mi z tym? - zapytała ją, wychodząc z samochodu. Spojrzała na stację, liczniki oraz rury. - Tylko szybko, nie mamy czasu.
Harper mimo bólu w ramieniu, wysiadła z auta. Podeszła do Tuonetar i otworzyła drzwi od strony kierowcy. Pociągnęła małą wajchę otwarcia baku, po czym podeszła z nią w odpowiednie miejsce
- Tu się nalewa paliwo. to jest diesel, więc bierzesz ten pistolet - wskazała jej, po czym sama go wzięła.
- Tam jest licznik, ale my lejemy do pełna. Więc po prostu idź już do tamtego budynku i powiedz, że lejemy do pełna. Podaj im numer stanowiska, jest na tej kolumnie i zapłać. To tyle. Ja zatankuję - powiedziała, bo do tego potrzeba było tylko jednej ręki. Mimo bólu, stała uparcie na nogach i tankowała. Kiedy nastąpiło specyficzne drżenie i warczenie pistoletu, że bak był pełen, wyjęła go i odwiesiła, po czym zamknęła wlew i zamierzała wrócić do samochodu. Czuła się nieco sennie, a jednocześnie w ogóle, przez ból ręki.
Tuonetar skinęła głową. Już miała odejść, ale zawahała się i została. Wyglądała tak, jak gdyby chciała coś powiedzieć, ale w sumie nie wiedziała dlaczego, bo to nie była jej sprawa.
- Wiesz, że posiadasz w sobie komórkę? - zapytała. - Żyje już trzy godziny. Teraz cztery. Niedługo pewnie się podzieli. Czuję ją - zawiesiła głos. - Myślę, że właściwe słowo to zygota. Zrób z tym, co chcesz. Tylko uważaj, bo na tym etapie… bardzo łatwo o poronienie. Albo nie uważaj. Uznałam, że powinnaś wiedzieć - rzekła, po czym uśmiechnęła się niepewnie. - To było prawie moje ciało… więc mogło to być prawie moje dziecko - mruknęła i odeszła niechętnie w stronę stacji benzynowej.
Alice zrobiła kompletnie zdumioną minę. Przez sekundę próbowała skategoryzować znane słowa… Potrząsnęła głową
- Co? - zapytała oszołomionym tonem.
- Dziecko? Co?? - zapytała ponownie, jakby to nadal nie mogło do niej dojść. Poczuła mdłości. Co Tuonetar powiedziała? Kilka godzin? Jakieś cztery? To było dziecko któregoś z Arabów? Aż jej się słabo zrobiło…
- Zaszłam w ciążę z którymś z tych pierdolonych arabów?! - zapytała, nawet nie orientując się, że podniosła ton głosu w zaczynających w niej buzować nerwach.
- Możemy porozmawiać o tym, jak wrócę?! - zakrzyknęła Tuonetar, stojąc przed wejście na stację benzynową. Chyba nie było innego wyjścia, o ile nie chciały wrzeszczeć w nocy w miejscu publicznym o ciąży i gromadzie Arabów. Tak właściwie to brzmiałoby jak jakiś cholerny żart z głupiej komedii, gdyby nie przytrafiło się akurat jej.
Teraz to Harper zestresowała się co niemiara. Nie wsiadła do auta. Stała obok i nerwowo przestępował z nogi na nogę. Była w ciąży? W takiej chwili? Przypomniała jej się poranna rozmowa z Terrencem i tylko załamała się bardziej. Aż musiała rękami oprzeć się o samochód, bo pewnie by tu zasłabła po prostu upadając na beton. Oddychała ciężko i ramiona jej drżały z nerwów. Co za horror właśnie rozgrywał się w jej sercu.
Wnet ze stacji wyszła Tuonetar z pojemnikiem tekturowym, w którym znajdowały się cztery kubki kawy.
- Był problem z kasą, więc równie dobrze mogłam je zrobić - mruknęła, podając Alice kubek. - Mam nadzieję, że dopytasz się szczegółów swojego brata. To on jest lekarzem i może zna szczegóły biologii. Ja tylko wyczułam, że posiadasz w jajowodzie człowieka - Tuonetar wyjaśniła. - Jeszcze nawet nie dotarł do macicy. Jestem w stanie wyczuć duszę. To na razie jej zalążek, w pierwszym etapie, jednak jeżeli jest w stanie umrzeć… to znaczy, że ja mogę to zobaczyć.
Śpiewaczka popatrzyła na kawę, a potem na Tuonetar… Wzięła kubek. Była blada jak ściana i tylko jej oczy były czerwone od łez po raz setny w ciągu tej doby. Wsiadła do środka samochodu i zamiast zapytać, milczała. Pociągała za to nosem i nie mogła przestać płakać. Była w tej sekundzie kompletnie rozchwiana emocjonalnie. Jeśli to było dziecko Sharifa, chyba się zastrzeli…
- Ta z iksem to gorąca czekolada - powiedziała Tuonetar. - Masz kubek z iksem, prawda?
Alice spojrzała na niego. Tak rzeczywiście było. Chyba bogini bała się, że kofeina zabije tę komórkę. Co śpiewaczka miała z nią zrobić? Przecież… Tuonetar miała rację. Jeżeli upije się do granic wytrzymałości, ciąża nie wytrzyma. W ogóle to słowo… ciąża… Sama możliwość, że mogłaby zostać matką… Czy mogłaby się tego podjąć? Czy widziała się w tej roli? Tuonetar pociągnęła duży łyk kawy i zapaliła silnik.
- Najpierw sprzęgło, potem gałka… - mruczała pod nosem. Wnet znowu byli w drodze. Tuoni dawał jej wskazówki z nawigacji komórkowej. Kierowali się do kliniki weterynaryjnej.

Alice pociągała nosem i powoli piła czekoladę. Choć była słodka i ciepła, to nie pomagało jej to w uspokajaniu. Zerknęła na Arthura i przetarła twarz rękawem sukni, którą miała na sobie
- Ar...thurze? Mogę zadać ci pytanie? - odezwała się trochę napiętym głosem.
- Tak, to grozi cukrzycą - odpowiedział mężczyzna. - Ale należy ci się - zażartował słabym tonem. Wciąż wyglądał na bardzo bladego, ale kofeina stawiała go na nogi. Chyba chciał wziąć się w garść tak mocno, jak tylko mógł. Miał motywację. Musiał pomóc siostrze i Tuoniemu. A potem dowiedzieć się, co z Thomasem… Ta kwestia chyba dręczyła go najbardziej.
- Nie, akurat nigdy nie martwiłam się takimi rzeczami… Chodzi mi o to… Wyjaśnij mi proszę… Jak długi jest czas od zapłodnienia do powstania zygoty? - zapytała napiętym głosem. Wyraźnie ciężko było jej wypowiedzieć te słowa. Szczerze, ona już uznała, że to przez tych przeklętych arabów, ale coś jej się w głowie kołatało, że między zapłodnieniem, a powstaniem zygoty też musiał minąć jakiś czas, więc wolała zapytać lekarza.
Zdawało się, że Arthur kompletnie nie spodziewał się takiego pytania.
- Zajmowalem się embriologią kilkanaście lat temu na studiach… - zawiesił głos. - Ale to nie dzieje się błyskawicznie. Kapacytacja, przejście przez osłonkę przejrzystą, wieniec promienisty, różne skomplikowane rzeczy mają miejsce. Na filmach to wygląda bardzo prosto, ale w rzeczywistości może to zająć pewnie do doby od zaplemnienia. Minimum dwanaście godzin. Ale musiałbym to sprawdzić. Ale skąd to pytanie?
Alice słuchała go i zamarła. Po czym powoli opuściła spojrzenie na wieczko kubka swojej czekolady. Patrzyła na iks i była nieobecna. Myślenie jej się wyłączyło. Siedziała w samochodzie tylko ciałem, ale umysł kompletnie jej się zawiesił.
Dwanaście godzin? Doba? To sprawiło, że ani Sharif, ani żaden z Arabów nie mógł być potencjalnym ojcem. To by znaczyło, że była nim tylko jedna osoba. Harper nie wiedziała, czy ma się rozpłakać z żalu, czy ze szczęścia. Pozostawała więc w zastoju i zawieszeniu, ogłuszona tymi nowinami. Terrence nieświadomie przepowiedział to dziś rano? Czyżby jego zdolności paranormalne wykraczały poza telekinezę i sam o tym nie wiedział, czy może był to po prostu czysty przypadek? Harper powoli, uśmiechnęła się. Bardzo delikatnie, bardzo smutno, ale jednak. Oparła się spokojniej o oparcie i położyła dłoń rannej ręki na swoim podbrzuszu. Nadal była w ciężkim szoku, ale teraz chociaż nie bała się tego dziecka tak bardzo jak kilka minut temu.
- Alice? - powtórzył Arthur. - Zasnęłaś? Wszystko w porządku? - jako osoba, która zgubiła się po wyjściu z ciała, miał podstawy, aby obawiać się o nią. Zwłaszcza, że zasugerowała mu, że są podobni pod względem posiadania paranormalnych mocy. - Odezwij się - poprosił.
Tuonetar zerknęła na nich przez lusterko wsteczne, ale nie odezwała się. Skupiła się na jeździe. To nie była jej sprawa, choć wydawała się dziwnie poruszona tym wszystkim. Czyżby boginię śmierci fascynował akt poczęcia? To nie było aż tak dziwne, jak mogłoby się z początku wydawać.
- Jesteś w ciąży? - zapytał Tuoni. Nagle zmarszczył brwi. - Ty jesteś w ciąży…
Posiadał ten sam zestaw zdolności, co Tuonetar, a także bardzo swoiste wyczucie.
Alice napiła się drżącą ręką czekolady, wykonując pierwszy ruch od dłuższej chwili.
- Na to wychodzi… Że jestem… - powiedziała nieco skołowanym, ale jakby odrobinę spokojniejszym tonem. Z jednej strony było jej bardzo źle i przykro, ale z drugiej była poruszona i szczęśliwa, że to jednak Terrence był sprawcą, a nie nikt inny. Tylko on. Zamknęła oczy i delektowała się tym małym zwycięstwem nad Habidem. Napiła się znów czekolady. Choć cierpiała z powodu straty, bardzo dojmująco, to jednak, cieszyła się w tej chwili. Na zastanawianie się, czy nadawała się na matkę, przyjdzie czas potem…
- Ale kto jest ojcem…? W ogóle… jesteś pewna, że jesteś w ciąży? To pytanie o zygotę… jeżeli przeprowadziłaś stosunek bez zabezpieczenia, to to jeszcze niczego nie przesądza… Nie dość, że możesz być w niewłaściwym dniu cyklu, to jeszcze zdecydowana ilość zarodków ulega poronieniu, tylko ludzie nie są tego świadomi, bo ma to miejsce na bardzo wczesnym etapie. Nieprawidłowości genetyczne, inne sprawy… to są powszechne rzeczy, ale same ulegają usunięciu, nie licząc kilku przypadków, które przetrwają aż do narodzin. Nie pamiętam dokładnie numerów, ale chyba trzy czwarte ciąż kończy się w ten sposób? A może jedna czwarta? Połowa? Ale nie tak mało - Arthur zawiesił głos. - Pamiętam, że ta liczba mnie wtedy zaszokowała, bo myślałem, że to będzie może jeden procent.
Śpiewaczka zerknęła powoli na brata. Skinęła głową w stronę Tuoniego i Tuonetar
- Nie wiedziałam o tym, że jestem w ciąży, póki oni mi nie powiedzieli. Oni są tacy jak my, może nawet… Trochę bardziej paranormalni i powiedzmy, że są w stanie wyczuć zalążek dodatkowego życia we mnie. Co jest dla mnie stuprocentowym pewnikiem braku omyłki w tej kwestii. Lepszym niż najskuteczniejszy test ciążowy… A ojcem… Ojciec… - głos jej się zawiesił, gdy się zawahała
- Umarł wczoraj, gdy ratowaliśmy ciebie i Thomasa… Zastrzelili go… Chyba - powiedziała i zrobiła zraniona minę, wspominając ostatnią scenę. To co powiedział do niej Terrence. Jak wyznał jej, że ją kochał. Wzdrygnęła się.
W pomieszczeniu zapanowała cisza.
- Tak bardzo mi przykro… - Arthur również wzdrygnął się. Zamknął oczy. Kolejna osoba, która zginęła z jego powodu? I nawet jej nie poznał. - Co za przekleństwo… - westchnął. - Ale nie martw się… jeżeli tylko wszystko dobrze się skończy… To możesz liczyć na nasze pełne wsparcia. Nie będziesz samotną matką - powiedział. - Jednak nie myśl o tym teraz. Gratulacje - dodał, po czym pogłaskał ją po ramieniu.
- W pewnym sensie nie umarł, jeśli przeżyje w potomku, czyż nie? - Tuonetar mruknęła pod nosem. - Coś po nim zostanie… Rzeka życia. Płynie bez ustanku. Jej kolejne fale jak następne pokolenia… wypierane przez następne i następne. Tak to zawsze działało i nic nie zmieni się w tym względzie aż po kres świata.
Harper zerknęła na Tuonetar
- Masz rację… W pewnym sensie, rzeczywiście przeżyje w swoim potomku… - powiedziała i kiwnęła głową. To dziecko, momentalnie w ciągu dziesięciu minut z niechcianego, awansowało w rangach na ściśle maksymalnie ważne. Było pamiątką, było jej dzieckiem i bezbronną istotką, o którą będzie sie musiała nauczyć dbać. A do tego potrzebowała zapewnić mu bezpieczeństwo. A aby zapewnić mu bezpieczeństwo. Potrzebowała siły… Nie… Potęgi. Bo nie żyła w zwyczajnym świecie. Jej świat był ściśle niebezpieczny i nieprzychylny dla takich małych, niewinnych istot. Kobieta wyprostowała się, nabierając nowej formy. Pęknięte lustro zaczęło układać się w nowy wzór. Zerknęła na Arthura i położyła dłoń, na jego dłoni na swoim ramieniu
- Dziękuję… Teraz musimy zająć się tymi kulami, a potem poszukamy Thomasa, tylko najpierw odrobinę odpoczniemy. Będziemy potrzebowali dużo sił, na nadejście następnego poranka - powiedziała już spokojniejszym, mocno wyważonym tonem.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline