Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:42   #295
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Tuoni i Tuonetar nie odzywali się już. Bogini była skoncentrowana na prowadzeniu, a bóg lekko pocierał postrzelone udo. Ramię Alice również robiło się jakby chłodniejsze, choć jednocześnie dziwnie piekło. Alice zrozumiała, że nie będą mogli dłużej odwlekać operacji. Dobrze, że kule straciły pęd poprzez zderzenie z karoserią i nie utkwiły głęboko w ich ciałach. Niestety i tak stracili już dużo krwi. Ich prowizorycznie opatrunki dawno temu przemokły. Czy stres, którego doznawał jej organizm będzie mieć wpływ na dziecko? Alice nie miała pojęcia i chyba Arthur również nie mógł tego wiedzieć. Był lekarzem, ale z takimi problemami nie zmagał się na co dzień.

Wnet zajechali przed budynek kliniki weterynaryjnej. Floreal Veterinary Clinic było już oczywiście zamknięte. Zdawało się, że w środku nie było o tej godzinie żywej duszy, jednak Alice dostrzegła jakby drobne światełko gdzieś w tle. Może pochodziło z jakiejś aparatury? Lub też zostawiano je dla zwierząt? Ktoś zwyczajnie zapomniał to zgasić?
- Jaki macie plan? - zapytał Arthur.
Alice przyglądała się budynkowi
- Najprostszy to włamać się, zabrać to co nam potrzebne i uciec, a następnie odbyć zabieg? Z tym że ani ja, ani Tuoni nie powinniśmy się nadwyrężać chodzeniem w tej chwili. Więc jeśli ktoś miałby tam wejść to ty i Tuonetar… Zwłaszcza, że ty znasz sie na tym, co będzie nam potrzebne. Co myślicie? - tutaj zwróciła się do władców Tuoneli.
Tuonetar nic nie odpowiedziała, co znaczyło w jej przypadku, że się zgadzała.
- Ale gdyby nikogo nie było w środku, to moglibyśmy tam na miejscu przeprowadzić zabiegi? - zapytał. - Jest duża szansa, że w pospiechu zapomnimy czegoś ważnego. Poza tym to będzie najszybsza opcja, jeżeli zamiast zbierać tego wszystkiego po kolei, a potem odjeżdżać i szukać właściwego miejsca… z wystarczającym oświetleniem… - Tuoni zawiesił głos. - Ja już nie czuję nogi. Trochę przesadzam, ale jest niezbyt dobrze - mruknął. - Wolałbym to zrobić tak szybko, jak to możliwe.
- Teoretycznie… - Arthur zawiesił głos. - Nawet gdyby ktoś nas nakrył, to może nie będzie wielką tragedią, jak zobaczy, czym się zajmuję. Zazwyczaj weterynarze mają trochę… nazwijmy to empatii.
- Tuoni lub ja moglibyśmy powalić kogoś bólem, gdyby poszło bardzo źle - dodała Tuonetar.
Śpiewaczka zastanawiała się nad tym chwilę
- Szczerze, to ja też nie czuję ramienia…. dobrze, w takim razie wejdźmy tam wszyscy i po prostu nas zoperuj - zgodziła się na taką opcję, widząc że to będzie najlepsze rozwiązanie, choć otoczenie psów, kotów i chomików wcale nie było najspokojniejszym, to uznała jednak że lepiej tak, niż poddać się operacji na kolanie w samochodzie… Zaczęła się też zastanawiać, czy powinna poprosić o znieczulenie, czy to niewskazane w jej stanie… w zasadzie Alice nie wiedziała kompletnie nic o tym co mogła robić, a czego nie powinna będąc w stanie błogosławionym.
Technicznie nawet do końca jeszcze w nim nie była. Jeżeli dobrze zrozumiała dzięki wiedzy z biologii, jej dziecko nawet jeszcze nie dotarło do macicy, nie mówiąc nawet o zagnieżdżeniu się w nim. Do zapłodnienia zwykle dochodziło w bańce jajowodu i najpewniej tak też było w jej przypadku. Wprowadzenie teraz do jej organizmu leków nie zadziałałoby na dziecko, bo to było nadal dosłownie komórką wędrującą w jej organizmie, bez żadnego połączenia z krwioobiegiem. Jednak różne środki posiadały odmienne okresy półtrwania i mogły wciąż krążyć w jej organizmie, kiedy dojdzie do newralgicznego momentu implantacji zygoty. Coś takiego tłumaczył jej Arthur po wyjściu z samochodu.
- A co teraz? - zapytał, stojąc przed drzwiami i kończąc swój wywód. - Rozbijamy okno?
Tuonetar zastygła w bezruchu, obracając się za siebie.
- Spójrzcie… - mruknęła, patrząc na gmach po drugiej stronie ulicy.
Alice przeczytała tabliczkę. Eye Hospital Fortis Darne, czynne całą dobę. Czy jednak mogli zrezygnować z pomocy i umiejętności Arthura i narażać się na pytania lekarzy, a potem na pewno również policjantów?
Harper popatrzyła na szpital, a potem na budynek do którego chcieli się dostać
- Nie mamy dokumentów, byliśmy porwani, ledwo co wyszliśmy z życiem, a ja nie mam zaufania do szpitali po tym jak opętana ośmiolatka próbowała zastrzelić mnie z rewolweru tuż po tym jak przekazała mi od was wiadomość - powiedziała Alice, ale uznała że nie będzie się upierać, jeśli Tuoni i Tuonetar uznają, że jednak wolą skorzystać z pomocy szpitala, a nie jej brata.
- Dobra - mruknęła Tuonetar, po czym rozejrzała się. Znalazła pod drzewem duży kamień. Wskazała go palcem. - Ten będzie odpowiedni - powiedziała, przesuwając wzrok na Arthura.
Ten drgnął dopiero po trzech sekundach. Ruszył pod drzewo i niepewnie podniósł głaz. Bez wątpienia niczego takiego w swoim życiu nie robił. Alkoholizm był jego jedynym prawdziwym grzechem.
- A jeśli jest alarm?
- To się dowiemy, dalej - rzekła Tuonetar. - Opętane ośmiolatki nie będą już problemem, jednak nie mam ochoty tłumaczyć się nikomu z tego, co miało miejsce. Zwłaszcza, że zdarza się tutaj, że biorą mnie za niepełnoletnią - dodała z dziwną mieszaniną emocji w głosie. Rozbawienia, bo tak naprawdę istniała kilka tysięcy lat. Połechtania ego, bo to świadczyło o jej młodości, a piękno wiązało się z tym bardzo blisko. Irytacji, bo najwyraźniej słyszała to tylko wtedy, kiedy ktoś jej czegoś odmawiał. Alice usłyszała również nutkę wstydu.
- Swoją drogą, tak na boku… Skoro wy jesteście tu, to kto się zajmuje Tuonelą? Nadal wy, czy wasze dzieci? - zapytała zmieniając na moment temat i przyglądając parze uważnie. Po czym spojrzała na swego brata,
- To dość skomplikowana sprawa - odpowiedziała Tuonetar. - Mamy pełne prawa, kiedy przebywamy na terenie Finlandii. Ale kiedy nas nie ma… - zawiesiła głos, spoglądając na Tuoniego.
- … chyba nic złego się nie dzieje… - mężczyzna dokończył niepewnie. - Ostatecznie nasi podwładni od tysięcy lat zajmują się tym samym. Czasami są niezdyscyplinowani, ale od tego ludzie nie przestaną umierać.
- To byłoby okropne - Tuonetar wzdrygnęła się.

Tymczasem Alice zerknęła na brata.
- Nie martw się Arthurze. Niedługo to wszystko wróci na spokojniejsze tory. Tylko musimy się wydostać z Mauritiusa… - powiedziała spokojnym tonem i czekała tak jak pozostali, aż zbije szybę i będą mogli otworzyć okno, a potem wejść do środka.
Arthur podniósł głaz i uderzył nim o szkło. Albo nie miał wystarczająco dużo siły - co wydawało się całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich dni - albo sama szyba była wyjątkowo wytrzymała. Musiał uderzyć trzy razy, aby pogłębić pajęczynę pęknięć. Na jego skroni wykwitła strużka potu. Terrence’owi zapewne to zadanie zajęłoby co najwyżej sekundę… Jednak Alice nie mogła już na niego liczyć. Poczuła gorzki smak w ustach i zamrugała kilka razy szybciej, odwracając wzrok gdzieś na bok. Skrzyżowała ręce pod biustem i przetarła dłonią twarz, próbując nie myśleć o Angliku, ale aż ją to dusiło. Arthur zamachnął się raz jeszcze i wnet odłamki poleciały na ziemię i do wnętrza budynku. Mogli do niego wejść. Nie rozbrzmiał żaden szczególny dźwięk. Jeżeli alarm aktywował się, to po kryjomu.
Alice oceniła jak wysoko było okno, po czym podeszła i ostrożnie przełożyła rękę na drugą stronę, by je otworzyć i zablokować otwarte by mogli spokojnie wejść
- Tylko uwaga na szkło na podłodze - przypomniała wszystkim zebranym, bo raczej nikt nie chciał mieć dodatkowych rozcięć do zszywania, w tym ona również. Zdawało jej się jednak, że głównie to ona i Arthur powinni najbardziej uważać, bo te jej buty to za moment się rozpadną, a on był w ogóle boso. Dała najpierw wejść do środka parze bogów, a potem sama oparła się zdrową ręką o parapet, próbując dostać do środka. Nie zamierzała prosić nikogo o pomoc. I nie musiała, bo wskoczyła do budynku niczym nastoletnia baletnica. Giętko, sprężyście i bez najmniejszych kłopotów. Arthur, stojąc za nią, wybałuszył na to oczy. Wmurowało go.
- Wow… - mruknął cicho. - No dobrze… - zawiesił głos.
Alice nawet nie dotknęła odłamków szkła. Dotknęła podłogi przednią częścią prawej nogi i znalazła perfekcyjnie równowagę. Odskoczyła pół metra dalej, nie czyniąc sobie najmniejszej szkody. Tymczasem Arthurowi nie szło tak dobrze. Nie miał butów, a te by mu się przydały.
- Auć - mruknął. - Zaciąłem się lekko. Ale tylko lekko - mruknął.
Harper mimo wszystko ćwiczyła na siłowni przebywając w Anglii. No i jej kondycja nie mogła słabnąć, przy tym jak często de Trafford dawał jej dodatkowe treningi…
Zerknęła na Arthura i na jego stopy.
- Trzeba będzie odkazić, żeby ci się nic nie wdało… Ale najpierw proponuję zająć się udem Tuoniego i moim ramieniem - oznajmiła i rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znaleźli. Za chwilę podeszła nieco dalej by sprawdzić, czy faktycznie nie było tu żadnego alarmu. Słuchała też z której strony dobiegały jakieś dźwięki zwierząt. W tamtą stronę nie powinni chodzić, by ich dodatkowo nie rozbudzać. Przedmioty do zabiegów i substancje medyczne i tak były zwykle w salach zabiegowych, a nie przy klatkach… A przynajmniej tak jej się zdawało, bo nie miała zwierząt, więc nie była też nigdy u weterynarza, poza tym jednym razem jak jej koleżanka poprosiła o zajęcie się jej kotem, a ten najadł się czekolady i zatruł prawie śmiertelnie. No nie miała ręki do futrzaków, chociaż kto wie teraz… To było dawno temu…

Obecnie znajdowali się w holu. Był bardzo schludny, ale prawie pusty, nie licząc rzędu krzeseł, dystrybutora wody i roślinki w doniczce, która stała obok niego. Na parapecie ustawiono nieskończone stosy ulotek z uśmiechniętymi pieskami i kotkami, ale w tej chwili przykrywało je szkło i Alice nie mogła przeczytać napisów. Nie żeby interesowały ją w tych okolicznościach. Podeszła do drzwi i spostrzegła, że obok co prawda był zainstalowany alarm, ale nie paliły się na nim żadne diody… Czyżby był wyłączony? Może to była jedynie atrapa. Zapewne nieczęsto ludzie decydowali się na to, aby włamywać się do kliniki weterynaryjnej. Przecież nie było tutaj pieniędzy, a jedynie zwierzaki oraz różne sprzęty medyczne. Być może jedynie narkomani mogliby chcieć środków analgetycznych, ale najwyraźniej w okolicach niewielu było wystarczająco sprytnych, aby pomyśleć o obrabowaniu kliniki.

Przed nimi znajdowały się tylko jedne drzwi i prowadziły do pojedynczej sali zabiegowej. Na środku stał duży stół, z boku szafki, biurko z komputerem oraz inne typowe dla tego miejsca rzeczy.
- Kto pierwszy? - zapytał Arthur. Zaczął obchodzić pomieszczenie, otwierać wszystkie szuflady i sprawdzać, co się w nich znajduje. Sprzęt, który uważał za przydatny, wyjmował i układał na znalezionej tacce.
Alice wskazała ręką na Tuoniego.
- Tuoni. Niech on będzie pierwszy - zaproponowała, bo wiedziała, że jakby powiedziała cokolwiek innego, Tuonetar wydrapałaby jej oczy. Alice w tym czasie usiadła na fotelu przy biurku i opuściła nieco rękaw sukienki, by samej spojrzeć na swoje ramię i ocenić stan rany, która w nim była. Skoro i tak chwilowo nie będzie miała nic do robienia, jedynie czekać na swoją kolej. Postanowiła zerknąć na szkody, a potem może zamknąć oczy i odrobinę odpocząć.
- Dokładnie tak - Tuonetar zgodziła się.
Tuoni nie był do końca pewny.
- Może powinniśmy rzucić monetą? - zapytał. Jego kobieta dosłownie syknęła na te słowa, jakby na moment zamieniła się w plującego żółcią węża. Spojrzała na niego jak na przygłupiego blondyna z tendencjami samobójczymi.
- Chyba byłoby sprawiedliwie? - rzucił Arthur.
- Zostałeś zraniony w trakcie ratowania jej. Co uczyniliśmy pro publico bono - przypomniała Tuonetar. - Jeżeli po tym stracisz nogę, a ona będzie machała tą swoją rączką jak gdyby nigdy nic… - bogini zawiesiła głos.
- Przypominam ci, że do niczego by nie doszło, gdyby nie fakt, że obudził wam się jakiś pieprzony prorok, a Habid i jego banda nie postanowili siedzieć wam i mi na ogonie. Mogłam sobie dziś leżeć na plaży i zastanawiać jak dojść do porozumienia z matką moich przyrodnich braci, a nie stracić partnera i jeszcze zostać postrzeloną. Ale dobrze, poczekam te pół godziny. Bo mam już dość słuchania tego jak bardzo uwielbiasz swojego męża i jak bardzo będziesz walczyć o to, żeby miał jak najlepiej. Dlatego zamknij się już w tej kwestii i zajmijcie się jego nogą - powiedziała dość agresywnie śpiewaczka. Temat uczuć, jakimi darzyła się Tuonetar i Tuoni doprowadzał ją do białej gorączki, zwłaszcza przy tym jak bardzo bolesna była świeża rana jej rozdzielenia z Terrencem. Zamknęła znowu oczy i oparła się łokciami o biurko, dłonią zdrowej ręki zasłaniając twarz. Milczała i czekała.
W pomieszczeniu zapanowała dość nieprzyjemna atmosfera.
- Nie marnujmy czasu - mruknął Arthur, chcąc ją przełamać. - Ściągnij spodnie i połóż się na stole - polecił. Cicho westchnął.
Podszedł do kranu i zaczął myć dłonie. W sposób chirurgiczny. Mydlił dobrze, a woda skapywała po jego łokciach do kranu. Znalazł szczoteczkę, którą wyczyścił paznokcie. Następnie powtórzył zabieg i skorzystał ze środka dezynfekującego. Wcierał go tak długo, aż ten zamienił się w balsam.
- Całkiem dobre wyposażenie. Nawet szczególnie - rzekł. - Najwyraźniej wykonują tutaj dość zaawansowane zabiegi - mruknął. - To dobrze. Trochę brakuje mi instrumentariuszki…
- Pomogę ci - zaproponowała Tuonetar, podchodząc. - Tylko mów, co mam robić.
- Najpierw otwórz rękawice. Są aseptyczne, więc zrób to tak, aby ich nie pobrudzić. Następnie umyj dobrze ręce i stań obok stołu z tacką. Nastaw lampy, aby było odpowiednie oświetlenie. Niczego nie dotykaj, póki ci nie powiem.
Alice miała zamknięte oczy i po prostu wsłuchiwała się w ich rozmowę. To był pierwszy moment, kiedy mogła nieco rozluźnić się i po prostu odsapnąć, ale jednak… Nie była w stanie. Jej umysł pulsował od żywych obrazów różnych scen. Chociażby poranek zeszłego dnia, kiedy pieprzony Bahri im przerwał i wywołał gniew Terrence’a, który doprowadził do ich kłótni… Miała ochotę rozszarpać Egipcjanina… Okazali mu z Terrym tyle wyrozumiałości, współczucia i pomocy, a on okazał się być… Pieprzonym potworem. Harper miała wrażenie, że zaraz zacznie warczeć ze złości. Zamiast tego po prostu milczała.
Spoglądała na zabieg operacyjny. Arthur najpierw odkaził ranę pomarańczowym płynem. nachylał się do tacki trzymanej przez Tuonetar.
- Powinniśmy mieć wszyscy maseczki i czepki na głowach, ale może uda się bez. Tylko będziecie musieli obydwoje zażyć trochę antybiotyków, na wszelki wypadek.
Następnie zerknął z powrotem na Alice.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Zmęczona - przyznała szczerze śpiewaczka.
Tymczasem Arthur wrócił do uda Tuoniego. Lekko poszerzył ranę skalpelem, po czym wyjął dwa haki.
- Mogłabyś je potrzymać? - zapytał Alice. - Brakuje mi asystenta… - zawiesił głos. Wbił je w ranę mężczyzny i lekko ją rozszerzył. Wolną ręką przytknął gazik, aby zatamować krwawienie. - Brakuje mi też noża elektrycznego…
Harper podniosła się i podeszła, by pomóc. Ostrożnie wzięła haki i przytrzymała tak, jak wskazał jej Arthur. Starała się nie patrzeć w samą ranę, bo nie był to najprzyjemniejszy widok, choć widziała już gorsze rzeczy, choćby w samym Skalnym Kościele. Wolała tu jednak nie zemdleć.
- Nie masz rękawic, ale… - Arthur zamilknął. - Chyba pora, żebym przestał mówić o wszystkich rzeczach, których nie mamy - mruknął.
Wsunął do środka pęsetę. Dość sprawnie wyjął kulę. Może po części dlatego, bo była rzeczywiście powierzchownie umiejscowiona.
- Dużo szczęścia. Nie zostało zniszczone żadne więzadło, ani też tętnica, żyła, nerw… Jeżeli dobrze zagoi się, to może nawet obyć się bez konsekwencji. Choć radziłbym nie obciążać nogi w najbliższym czasie. Wypłuczę to antybiotykiem - mruknął. Obrócił się do Tuonetar i wyjął strzykawkę. Nie założył igły. Zamiast tego wyciągnął jakiś plastikowy dozownik i umieścił go na dużej, plastikowej butelce wypełnionej jasnym płynem. Nabrał ją i wsunął do rany. - Jak się trzymasz… - lekarz zamilkł, zapominając imienia Tuoniego. Może nigdy go nie znał? - Pacjencie?
- Przydałyby się środki przeciwbólowe… - mruknął bóg śmierci. - Ale… daję radę… nie krzyczeć…
Arthur uśmiechnął się niezręcznie.
- Nie pomyślałem o tym… W szpitalu zajmuje się tym anestezjolog…
 
Ombrose jest offline