Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:43   #297
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Arthur również płakał.
- Przez ten czas… głupio łudziłem się, że po prostu zgłupiała. Poznała jakiegoś faceta, nieco mężniejszego od Kierana, zawrócił jej w głowie i postanowił uciec z nim gdzieś daleko. Wiedziałem, że to nieprawda. To nie było w stylu Natalie. Jednak… - westchnął kręcąc głową. - Nie do końca rozumiem wszystko, co powiedziałaś. Chyba jestem zmęczony. Ale najważniejsze jest to, że moja siostra umarła. Teraz zostałem już tylko ja i Finn. No i Peter oraz ty. Bo Thomas… znając życie - westchnął, pochylając się nieco do przodu. Mocno zacisnął oczy, jakby chcąc w ten sposób zatrzymać łzy. - Natalie, Natalie, Natalie… - mamrotał cicho pod nosem.
Harper popatrzyła na niego w przygnębieniu.
- Przepraszam cię Arthurze. Lecz uwierz mi, po tym co przeżyła… Lepiej, gdy już mogła spokojnie przejść na drugą stronę. Jest jej tam dobrze. Wiem, bo zamieniłam słowo z osoba, odpowiedzialną za rozsyłanie zmarłych w Finlandii po tamtejszym odpowiedniku raju… tyle mogę ci zapewnić, że nie jest jej źle, tam gdzie teraz jest - powiedziała tylko, przypominając sobie scenę z Fernandem i ‘pracownicą’ Tuoneli. Uznała, że najpewniej Natalie trafiła w to samo miejsce co on, skoro umarła w Helsinkach po tym wszystkim.
- Staram się jednak wierzyć, że Thomas przeżył… Co prawda był w paranormalnym transie, ale jeśli nikt go nie znalazł, to nic mu nie będzie. Zabierzemy go i się nim zajmiemy. Ponoć obudzi się z niego za jakieś sześć dni i będzie taki jak ty i ja… To, że mamy takie zdolności czyni nas silnymi, by bronić bliskich przed tym, o czym nie wiedzą. To odpowiedzialność, ale i możliwość zapewnienia im spokojnego życia, którego nam już nie będzie dane mieć - dodała. W końcu zamilkła. Przetarła twarz rękawem i czekała teraz, aż i Arthur trochę ochłonie. W końcu za chwilę powinni stąd wyjść i rozejrzeć się za autem kultysty.

Douglas pokręcił głową.
- Chyba… chyba muszę się napić - mruknął cicho. Oparł przedramiona na kolanach i spoglądał w podłogę. Westchnął cicho i złapał się za brzuch, jak gdyby ten go nagle rozbolał. - Myślisz… że musimy wybierać się tam osobiście? - zapytał ją. - Jeżeli wpadłbym w trans… może już teraz mógłbym zobaczyć to miejsce? Tyle że to dość daleko… nigdy nie wędrowałem dalej przez ostatnie dnie, niż na odległość… nazwijmy to dziesięciu kilometrów. Obręb miasta, tak mi się wydaję. Ale jakbym postarał się… - zawiesił głos. Oczywiście jego propozycja była niebezpieczna, zważywszy na to, jak łatwo gubił się. - Po prostu nie chcę stracić kolejnego brata - szepnął. - Mam wrażenie, że ktoś tam trzyma zdjęcie naszej rodziny i oddziera kawałek po kawałku kolejną osobę, żeby wrzucić ją w płomienie…
Alice pokręciła głową.
- Lepiej, byś powstrzymał się na razie z takim szarżowaniem ze swa mocą, chyba że pragniesz dostać padaczki i na przykład zapaść w śpiączkę… Zresztą ty najlepiej znasz reperkusje, które mogą nastąpić przy takim ataku. Dopiero co obudziłeś swoje zdolności. Nie możesz ich tak forsować. Jeśli chcesz, pójdę poszukać sama i zawołam cię, gdy go znajdę, bo przecież i tak go nie przeniosę, zwłaszcza przy uszkodzonym ramieniu. Szczerze, to nie wiem też, czy powrócenie do picia to dobry pomysł. Alkohol nie zabierze tego co cię spotkało. Tylko bardziej podrażni twoja wątrobę i doprowadzi do kolejnych nieszczęść. Po prostu musisz to na spokojnie przetrawić Arthurze… To trudne, ale bardzo pomaga w tym obecność kogoś, kto cię wesprze… wiem, choćby po sobie. Bez Terrence’a nie pozbierałabym się zbyt prędko po Helsinkach… A teraz… Teraz nawet jego mi odebrano i nie czuję się za dobrze… Ale muszę ocalić ciebie i Thomasa i tego się w tej chwili trzymam. Pomożesz mi? - poprosiła go.
- Tak. Oczywiście. Tylko… daj mi chwilę. Dosłownie pięć minut - mruknął, chowając twarz w dłoniach. Już nie płakał, ale potrzebował chwili odpoczynku. Dwie operacje w takich warunkach były dla niego nieco męczące, poza tym ostatnie dni spędził wyjątkowo niekomfortowo. Teraz natomiast otrzymywał jeden emocjonalny cios za drugim. I tak trzymał się całkiem dobrze. - Kto to… ten Terrence. Rano nie byłaś z nim w The Deck, prawda?
Douglasowie wiedzieli, że Alice miała partnera, jednak najwyraźniej Arthur do tej pory kompletnie nie interesował się tym. Najwyraźniej wzmianka o jego śmierci pobudziła jego ciekawość.
Harper skrzywiła się.
- Ojciec mojego dopiero co spłodzonego dziecka. Przyleciał przedwczoraj w nocy. Jest… Był telekinetą, bardzo potężnym… Miał mi pomóc was uratować, no i po części pomógł. Jednak… Jednak zbyt ciężkim kosztem… - wyjaśniła rudowłosa, co powinno teraz ułożyć pełny obraz jej bratu, kim dokładnie był Terrence, którego nie zdążył poznać, a któremu również zawdzięczał życie. Alice otuliła się ramionami, jakby miała się rozsypać na kawałki. Rozmowa o Terrym nie pomagała jej psychice, zwłaszcza po rozkopywaniu tematu Natalie.
- To skoro potężny telekineta tak po prostu umarł… to powiedz mi, Alice - Arthur mówił ciężkim, lekko zrozpaczonym głosem. - Jak my mamy szansę to wszystko przeżyć? - zapytał. - Nagle świat stał się dużo większy i straszniejszy, niż przedtem - nieświadomie powiedział coś podobnego do słów swojego brata, kiedy pokazała mu swoje Imago. - Kiedy wędrowałem po nim, będąc w niewoli, myślałem, że po prostu zwariowałem. O dziwo to była tak przerażająca myśl, że na swój sposób komfortowa. O ile to ma jakikolwiek sens. Teraz jednak wiem, że… - zawiesił głos. - Muszę nauczyć się bardzo wielu rzeczy, jeżeli chcę mieć jakiekolwiek szanse w tej trudnej grze. Tylko jak to możliwe, skoro nawet najlepsi… bo tak ich nazywasz… wymiękają… Czy ja też umrę, Alice?
Rudowłosa przyglądała mu się przez chwilę.
- To zależy Arthurze… Wcale nie musisz uczestniczyć teraz bezpośrednio w tym wszystkim. Możesz żyć tak jak inni ludzie, tylko po prostu mieć świadomość, że świat jest bardziej złożony niż inni sadzą i móc w odpowiednim momencie zareagować, jeśli będzie taka potrzeba. Giną ci, którzy się narażają Arthurze. Ja się narażam, bo taki wybrałam los. Terrence również… Thomas spróbował i wylądował w trudnej sytuacji, jednak nikt go nie zabił. Przynajmniej nie podczas tego całego zamieszania przy wodospadzie - wyjaśniła.
- Kiedy tylko uratuję Thomasa, na pewno postaram się zaszyć w jakimś bezpiecznym miejscu - mruknął mężczyzna. - Jednak to tej pory… to mój kurewski, braterski obowiązek - westchnął i wstał. - Wyjdźmy na zewnątrz. Może twój przyjaciel już na nas czeka - mruknął. Podszedł do szafek i zaczął pakować strzykawki, antybiotyki i inne medyczne rzeczy, które mogą przydać się im, lub Thomasowi. - Przynajmniej jest agentem FBI. Jeżeli to ma jakieś znaczenie… to może nauczyli go czegoś przydatnego. Choć… nie jestem pewien, czy to coś, na co bym liczył.
Harper westchnęła.
- Zasugerowałam to… to wyjaśnił mi, że zajmował się praca w biurze, nie w terenie… Ale w obecnym stanie za wiele sam nie zdziała. Z powodu tego transu. Dlatego potrzebuje naszej pomocy. No i będziemy musieli wrócić do rodziny. Twoja mama zamartwiała się do stadium furii. Już nawet sugerowała mi, że to ja was jej zabrałam… - rzuciła ponuro Alice i ruszyła w stronę wyjścia.
- Nie sądzę, że powinnaś zamartwiać się tym wszystkim - mruknął Arthur. - Nie sądzę, że ktokolwiek powinien. Może… prócz mnie. Choć to w sumie… - zaczął, po czym westchnął i machnął ręką. - Wszyscy wszystkich obwiniamy, w tym siebie najbardziej, a może należy nauczyć się jakoś akceptować fakty. Nawet te najbardziej chujowe. Piłem tak długo, aż nie zostały we mnie żadne uczucia. Może powinienem nauczyć się wyciszać je bez pomocy alkoholu. Tak, żeby przestało mi zależeć. Ale z drugiej strony… myślę, że może dopiero wtedy będę naprawdę stracony - wzruszył ramionami, po czym również wyszedł z pomieszczenia. Następnie przeszli przez rozbite okno na zewnątrz.

Noc była chłodna, jednak nie w doskwierający sposób. Lekko orzeźwiała. Alice patrzyła na światła Vacoas-Phoenix. To nie była wielka aglomeracja, jednak nie zamierała kompletnie po zmroku. Przynajmniej nie w tej dzielnicy, gdzie po drugiej stronie ulicy działała przez całą dobę klinika. Gdzieś w oddali nocne niebo zaczęło barwić się na nieco jaśniejsze kolory. To świadczyło o zbliżającym się świcie. Dopiero wtedy Alice poczuła, że naprawdę jest zmęczona. Doszła do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli uda jej się zdrzemnąć w drodze do Rochester Falls. Potrzebowała energii, jeżeli chciała przydać się komukolwiek do czegokolwiek. Bolało ją ramię, jednak świadomość, że zostało zaopatrzone przez chirurga, zdawała się nieco uspokajająca. Tyle że wciąż czuła lekki dyskomfort w miednicy. Alice w życiu miała siedmiu partnerów, może ośmiu, jeśli licząc Joakima. Z tego aż pięciu zajmowało się nią tej nocy. I to intensywnie.
- Jak spokojnie… - mruknął Arthur, patrząc na drzemiącą okolicę. Wokół nie było ludzi, zwierząt, żadnego ruchu… aż zza zakrętu wyłonił się samochód. Zajechał przed klinikę weterynaryjną i zatrzymał się. Czarny sedan, niewyróżniający się niczym specjalnym.
Alice rozejrzała się wraz z Arthurem
- Też to zawsze powtarzam, kiedy następują takie momenty… - słowa Arthura były identyczne do słów de Trafforda, gdy szli przez drzewa Rochester Falls. To ją nieco poraziło, jednak samochód, który nadjechał w pełni ją ocucił. Czarny sedan. Tak jak te na parkingu Champs de Mars. Rudowłosa czekała chwilę, czy kultysta wysiądzie, ale powoli pokierowała brata w stronę samochodu. Była czujna, czy to nie była jakaś kolejna pułapka.
Nikt nie wychodził. Nie został dany jakikolwiek znak. Samochód po prostu stał. Alice widziała jedynie zarys kierowcy. Jednak jego sylwetka i tak tonęła w mroku. Śpiewaczka odniosła wrażenie, jak gdyby była główną aktorką w filmie noir. Jeszcze tylko brakowało, żeby ktoś palił od niechcenia papierosa. I żeby rozbrzmiała nęcąca, cicha i tajemnicza muzyka.
- Czy my w ogóle posiadamy jakąś broń? - coś tknęło Arthura. - Chyba powinienem uzbroić się w skalpel, zanim opuściliśmy klinikę. Tyle że kompletnie nie pomyślałem o tym.
- Myślę, że w obecnym stanie, to i tak żadna broń by nam nie pomogła. Po prostu postarajmy się przynajmniej zachować twarz, znaleźć brata i wrócić. Myślę, że na tyle możemy liczyć… - powiedziała, zmęczonym tonem. Podeszła do drzwi samochodu i otworzyła je, zaglądając do środka jako pierwsza, oczywiście wszystko po to, by uchronić Arthura przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Wbiła spojrzenie w kierowcę.
Mimowolnie zadrżała. Ujrzała barmana z The Deck. Ten był ubrany w czarne spodnie i czarny kardigan. Teraz nie wyglądał wcale na przystojnego przygłupa. Jego spojrzenie było skoncentrowane i bystre. Czy naprawdę był takim dobrym aktorem? A może faszerował się jakimiś narkotykami, pracując jako barman? Alice mogła tylko zgadywać. Stanęła przed mężczyzną, który niejednokrotnie starał się ją zabić. I to on porwał Arthura.
- Ja… znam cię - mruknął Douglas. Cały zadrżał i zrobił krok do tyłu. Chyba wciąż w pełni nie rozumiał, co się wokół niego działo.
- Spokojnie Arthurze… Wszystko ci potem wyjaśnię. Chodź… - poprosiła brata.
- Wsiadajcie - polecił mężczyzna. - Wiecie, jak się nazywam? - zapytał. Nawet na nich nie spojrzał. Jego wzrok skoncentrowany był na przedniej szybie i drodze, która rozwijała się przed nimi.
- Nie… Zgaduję bowiem, że imię z plakietki w The Deck raczej było fałszywe… - rzuciła Harper i wsiadła do środka, czekając aż Arthur usiądzie obok niej. Bardzo uważnie oceniła całe wnętrze samochodu i w końcu samego proroka. Pozostawała bardzo uważna przy tym człowieku.
- Możecie mówić do mnie Diego - rzekł mężczyzna. - Przykro mi z powodu wszystkich nieprawidłowości, jakich dopuściłem się względem was. A skoro już mamy etap wyrzutów za sobą, zapraszam was ponownie do środka. Podobno dzisiaj będę nie kelnerem, lecz szoferem… choć to była długa noc dla nas wszystkich, nieprawdaż? - lekko uśmiechnął się.
Samochód wydawał się kompletnie normalny. Może był nieco zbyt czysty. Alice nie dostrzegła ani śladu brudu, okruszków, czy innych raczej normalnych rzeczy, których mogłaby spodziewać się w typowym sedanie. Może pojazd był wypożyczony. Albo też Diego bardzo o niego dbał.
Alice już usiadła, jednak Arthur wciąż niechętnie spoglądał na pojazd. Ten mężczyzna przecież porwał go i długotrwale więził. Wszystkie instynkty kazały mu uciekać. Ponowne zaprosiny wcale nie pomogły. A jednak Douglas wstrzymał oddech i usiadł obok Alice.
- Jak miło - mruknął Diego.
- Może powstrzymajmy zbędne komentarze, bo jak sam zauważyłeś, mamy ciężką noc za sobą. To jest Arthur, a ja jestem Alice, a nie ‘Zdychaj ty suko’. Świetnie, znamy się… Więc teraz, bardzo bym prosiła, byś zawiózł nas najpierw ponownie nad wodospad. Potrzebujemy tam kogoś znaleźć… A jakbyś był tak miły, to mógłbyś nam odrobinę pomóc i zabrać potem do stolicy… Więcej od ciebie potrzebować nie będziemy - powiedziała uprzejmym, może nieco zbyt teatralnie spokojnym tonem śpiewaczka, wbijając mentalne korkociągi w czaszkę Diega.
- Tak jest. Diego szofer. Wszyscy tak na mnie mówią - rzekł mężczyzna. - A więc jedziemy - mruknął. - Zrelaksujcie się, odpocznijcie i myślcie o samych przyjemnych rzeczach. Diego zaopiekuje się wami - uśmiechnął się lekko. Następnie wcisnął pedał gazu i odjechał w ciemną noc.
- To miało nas uspokoić? - zapytał Arthur. - Czy to normalne, że wcale nie czuję się komfortowo? - zawiesił głos, krzywiąc lekko.
- Nie przejmuj się Arthurze… Lepsze to, niż jakbyś mi tu popadł w syndrom sztokholski… Po prostu wyobraź sobie, że nasz nowy kolega Diego-szofer, do tej pory próbował podlizać się naszym miłym znajomym bogom śmierci i lekko go poniosło w okazywaniu im swego uwielbienia. Świat jest dziwny… A jako, że Tuoni i Tuonetar, okazali się naszymi znajomymi, no to teraz już, jak mam nadzieję, ze strony Diega nie grozi nam nic niestosownego… Dobrze myślę, Diego? Mam nadzieję, że nie chowasz urazy za kumpli z toru wyścigowego? - zagadnęła do proroka, bo do tej pory mówiła tak, jakby co najmniej nie było go w samochodzie. Nie była złośliwa, po prostu tłumaczyła bratu jak się sprawy mają. W normalnych warunkach nie poszłaby na to, ale potrzebowali tej pomocy i Arthur musiał to po prostu przełknąć.
- To były tylko płotki. Dzięki nim mogłem zwrócić na siebie uwagę wspaniałej Tuonetar i wielkiego Tuoniego. Pewnie powinienem im nawet zazdrościć śmierci, jeżeli dzięki niej są bliżej tych wielebnych bóstw. Jednak bez obaw, nie spieszno mi na drugi świat - mruknął Diego. - Będę na tym jeszcze bardzo długo.
- Cudownie - westchnął Arthur.
- Wiedz, że to nic osobistego - rzekł Diego. - Byłeś tylko bezwolną owieczką, która napatoczyła się w szczególnym, wyjątkowo odpowiednim momencie. To nie tak, że cię nie lubię. Po prostu uznałem cię za świetną ofiarę, to wszystko.
Douglas spojrzał na Alice. Coś w jego minie sugerowało, że chciał przywalić przystojniaczkowi z przedniego siedzenia.
Rudowłosa położyła dłoń na przedramieniu brata i poklepała, kręcąc głową. Przemawiała do jego rozsądku. Potrzebowali kierowcy, choćby nie wiem jak bardzo był dla nich irytujący…
- Mniej więcej za ile dotrzemy na miejsce? - zapytała ostrożnie Alice. Poza tym, że chciała jak najszybciej odnaleźć brata, miała świadomość, że będzie się musiała zmierzyć twarzą w twarz z odpowiedzią na jej wątpliwość co z Terrym.
- To jakieś trzydzieści, może czterdzieści kilometrów - odpowiedział kierowca. - Więc jeżeli nie będziemy gwałcić przepisów drogowych, powinniśmy dojechać w czterdzieści, pięćdziesiąt minut. Proszę, zrelaksujcie się. Dopilnuję, żeby nic złego nie stało się wam w trakcie podróży. “Usługi Przewozowe Tuonela” to firma ciesząca się pełnym zaufaniem, niezawodnością i komfortem… - Diego zawiesił głos, uśmiechając się w lusterku do siedzących na tyle osób.
- Na pewno zrelaksuję się. Już jestem zrelaksowany. Nie widać? - zapytał Arthur. Alice dostrzegła pulsującą żyłę na jego skroni.
Harper skrzywiła się. “Usługi transportowe Tuonela” nie brzmiały dla niej zbyt atrakcyjnie, zwłaszcza że była to kraina bogów śmierci. Śpiewaczka dalej trzymała rękę dalej na ramieniu brata. Musieli zachować spokój. Trzydzieści kilometrów to nie było jakoś znowu szczególnie daleko. Musieli wytrzymać. Nie komentowała już nic, żeby nie wszczynać żadnej dyskusji z Diegiem, lub nie podjudzać tym samym Arthura. Czekała spokojnie, aż dojadą do Rochester Falls.

Jechali przez chwilę w milczeniu. Dobry nastrój Diega był lekko irytujący, jednak mężczyzna wydawał się na tyle interesujący, że sama jego obecność nie pozwalała skupić się na zmartwieniach i depresji. Myśli automatycznie do niego uciekały. Bez wątpienia miał dużo charyzmy i potrafił z niej korzystać. Nie wydawało się to aż tak nieprawdopodobne, że mógł być przywódcą kultu. Alice wciąż była pod wrażeniem, że potrafił udawać takiego przygłupa. Podczas gdy teraz wydawał się bez wątpienia bardzo inteligentny. Może to świadczyło o tym, jak bardzo był niebezpieczny. Tuoni i Tuonetar bez wątpienia cieszyli się z takiego wiernego sługi. I zyskali go jedynie przez sam fakt, że istnieli. Tylko czy miała im czego zazdrościć? Diego był wyrachowanym mordercą. Tyle że mogła to powiedzieć o prawie wszystkich Konsumentach…
- A Tuoni powiedział, że pewnie zostaniemy przyjaciółmi. Ja i ty, Alice - nagle Diego odezwał się. - To dlatego, bo obydwoje tak dobrze reagujemy na jego aurę. Obydwoje wiemy, jak to jest, kiedy przesiąknie nas, kompletnie wypełni i… - mężczyzna westchnął. - To przyjemne uczucie, prawda? Ta władza… - pokręcił głową z uśmiechem.
- O czym on mówi? - Arthur zapytał Alice.
 
Ombrose jest offline