Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:44   #298
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Śpiewaczka skrzywiła się.
- Niekoniecznie… Choć faktycznie, całkiem dobrze pamiętam to uczucie… - odezwała się spokojnie Alice, po czym zerknęła na Arthura
- Jestem wrażliwa na aury silnych energetycznie osób, istot i rzeczy… Zdarzyło mi się przejąć cechy Tuoniego… - wyjaśniła niejasno, ale na tyle, by jej brat mógł mieć jakiś obraz na tę scenę. Nie miała ochoty rozwijać tego tematu.
- Sugerujesz, że robiłeś to wszystko będąc pod wpływem mocy boga śmierci? - zagadnęła tylko.
- Pewnie, że tak. Tyle że ja pozwoliłem przejąć nad sobą kontrolę. Podobało mi się to. To jak wskoczenie na rozpędzony wagon pociągu. Ta intensywność. Nigdy nie czujesz się tak pełen życia, jak wtedy, kiedy je odbierasz. Może to normalne. A może tylko ja jestem takim drapieżnikiem - Diego roześmiał się. - A jak było w twoim przypadku? Walczyłaś z tym? Czy też chciałaś się ponieść i surfować na fali wywołanej przez boga?
Alice milczała przez chwilę
- Dałam się ponieść, ale prawie nie pamiętam swoich emocji z tamtego czasu. Tylko to, co powiedział mi ktoś, kogo wtedy… Właściwie zabiłam. To jest straszne i nie chcę tego wspominać. Zabawę z Tuonelą mam już za sobą. Widziałam cześć ich królestwa. Prawdziwą formę Tuonetar… Nie chcę tego pamiętać, ale dzięki mnie dostali ludzkie ciała. Może stąd sugestia, że byś mnie polubił, ale zdecydowanie się nie zaprzyjaźnimy. Przez cały wasz burdel moi bracia zostali porwani, a mój partner zginął - mruknęła, bo łączyła śmierć Terrence’a z nimi. Gdyby w końcu nie kultyści, nie musiałby przylatywać na Mauritius.
Diego wzruszył ramionami.
- Przez nas zginął? Czy przez to, kim był? Ludzie tego typu nie dożywają jego wieku. Nie, prowadząc ten styl życia - mruknął. - Prędzej czy później coś i tak zabiłoby go. Tak samo, jak na pewno ja nie dożyję siedemdziesiątki, myślę, że ty również nie i nasz przyjaciel chirurg tak samo. Więc… cieszmy się tak długo, póki żyjemy - Diego uśmiechnął się. - Nie nośmy za sobą ciężaru żalu, bo jesteśmy na tej planecie zbyt krótko. Jak śpiewała Edith Piaf… Je ne regrette rien… - uśmiechnął się ponownie. - Tego, że zabiłem tak wiele osób, że przeze mnie twój partner pośrednio zginął, i tak dalej, i tym podobne…
Arthur skrzywił się i spojrzał przez okno. Chyba słowa mężczyzny mimo wszystko jakoś do niego docierały. Diego miał kompletnie odmienny system wartości od niego. Wyznawał zupełnie obce wartości. Douglas gnieździł się we własnych winach, natomiast Diego śmiał się z nich i pędził życiową autostradą naprzód. Ciężko było zaprzeczyć, że to podejście zdawało się dość atrakcyjne.
Alice wahała się natomiast gdzieś po środku, niby ciągle się obwiniała, ale mimo wszystko dawała się ponieść wydarzeniom i gnała do przodu. Nie rozwijała tematu i nie podejmowała kwestii Terrence’a. Ona uważała, że mógłby żyć długo, że każde z nich miało prawo do przeżycia swoich żyć normalnie, a nie śmierci w jakichś niebezpiecznych, niesamowitych okolicznościach. Spojrzała na drogę, którą jechali. W jakiś sposób charyzma Diega kojarzyła jej się z Joakimem. Czy był właśnie taki, nim IBPI złapało go i przez rok przetrzymywało i nim pobyt w Tuoneli odbił na nim ostateczne piętno? Potrafiła to sobie wyobrazić. Przymknęła oczy, ale nie pozwoliła sobie zasnąć. Czuwała nad Arthurem i nad tym, by Diego nie stał się nikim więcej niż szoferem, za którego teraz robił.
Rzeczywiście Diego i Joakim posiadali kilka wspólnych cech. Obydwoje byli charyzmatycznie, przystojni, pewni siebie i zdolni do zapanowania nad całym kultem. Posiadali moce, których należało się obawiać i tak się składało, że wpływały one na umysł ich ofiary. Różnica polegała na tym, że Dahl przeżył bardzo dużo, w tym nieprzyjemnych i tragicznych rzeczy, lecz mimo to przyświecał mu wspaniały cel, jakim było uratowanie świata. Może na co dzień czynił więcej zła, niż dobra, jednak zmierzał mimo wszystko we właściwym kierunku. Natomiast Diego był tylko zafascynowany śmiercią, w nieco pusty sposób. Może tak właśnie skończyłby Dahl, gdyby Dubhe nie nawiedziła go wiele lat wcześniej. Nie wskazała właściwego kierunku, choć w dość niejednoznaczny sposób.
- Zbliżamy się do Rochester Falls - mruknął prorok.
Alice rozpoznawała znajome pola i łąki. Diego rzeczywiście nie kłamał.
- Jak twoje ramię? - zapytał Arthur, dotykając kończyny Alice.
Harper spięła się cała, widząc polanę i łąki. Zerknęła też, nieco rozkojarzona na Arthura, bo zadał jej pytanie.
- Ah… Ramię… Boli, ale znośnie. Jeśli coś się będzie działo niepokojącego, dam ci znać - obiecała bratu i wróciła zaraz do rozglądania się. Była napięta jak cięciwa łuku. To tutaj ostatni raz widziała Terrence’a. Obawiała się, że znajdzie tu jego ciało. Albo co gorsza, ciało martwego Thomasa i de Trafforda. To byłby dla niej ogromny cios. Szykowała się na niego, zbierając emocje i pakując do pudełka. Próbowała się wyciszyć i zamknąć za murem. Tak jak to podpatrzyła u Kirilla.

Diego niespodziewanie roześmiał się.
- O kurwa - mruknął. - Tego nie spodziewaliśmy się.
Przed lasem, na drodze wciąż pozostawało mnóstwo opuszczonych samochodów kultystów. Tylko że teraz obok nich znajdowały się policyjne. A także rozstawiono taśmy broniące dostępu do lasu. Była siódma rano, ale lokalne służby już pracowały.
Arthur rozejrzał się.
- Sto metrów dalej są domy. Ktoś musiał coś usłyszeć w nocy - westchnął. - A może jakiś przypadkowy ranny ptaszek postanowił zobaczyć widok wodospadu o wschodzie słońca… Ja lubię wstawać w samo południe, lecz niektórzy budzą się o piątej… - zawiesił głos.
- To znaczy… Że… Że nie potwierdzę czy Terrence… I nie znajdziemy Thomasa, póki oni nie potwierdzą jego tożsamości i nie poinformują o tym naszej rodziny… Niczego już się nie dowiem… - wzdrygnęła się i pochyliła do przodu, opierając czoło o dłonie. Zadrżała cała, ale nie do końca w rozpaczy. Bardziej w złości. Wyprostowała się biorąc głęboki, spokojny oddech.
- Myślę, że nie jest dobrym pomysłem, byśmy pakowali się pod nos policji… O ile za moment i tak kogoś do nas nie poślą… Wróćmy do Saint Louis… - poleciła, bo nie było chyba innej opcji. Nie było. Miała nie wiedzieć co z Terrencem? Cóż, jeśli znajdą jego ciało, rodzina zostanie poinformowana, a więc Jennifer… do tego jednak czasu, będzie cierpiała niewiedzę. Chyba teraz rozumiała co miał na myśli Arthur, gdy mówił jej o swoich uczuciach i wiedzy na temat śmierci Natalie…
- To prawda, nie powinniśmy tam teraz jechać - westchnął Douglas. - A jednak… mam na imię Arthur i wiem, że mój brat Thomas był w nocy na terenie wodospadu. Czy nie mogę podjechać samochodem i zapytać, czy ktoś odpowiadający jego rysopisowi został znaleziony? - zastanowił się. - Myślę, że moje zachowanie nie będzie w żaden sposób zastanawiające, no bo… Dlaczego miałoby być? To sama autentyczność - westchnął. - Tak postąpiłby człowiek, nie mający nic na sumieniu. Natomiast ja przez ten cały czas byłem… naćpany - mruknął, spoglądając na Diega.
- Mam cię za to przeprosić? - odparł mężczyzna. - Wciąż uważam, że byłbyś perfekcyjną ofiarą.
Arthur zazgrzytał zębami i spojrzał gniewnie na mężczyznę.
- Spokojnie, to dlatego, bo najwyraźniej posiadasz szczególne umiejętności - mruknął. - Tak przynajmniej słyszałem. I nie chcesz ich teraz wykorzystać?
Douglas wydał się zbity z tropu. Spojrzał niepewnie na Alice.
- Czy muszę myśleć za nas wszystkich? - Diego westchnął.
- Nie powinien ich nadwyrężać. Już i tak dostał ataku padaczki po tym jak zabłądził wcześniej - zauważyła Harper i skrzyżowała ręce pod biustem.
- Poza tym, przypominam, że jego zdjęcie, tak samo jak i Thomasa trafiło już do policji jako osób poszukiwanych o statusie ‘zaginione’. Czy nie byłoby dziwnym, gdyby zaginiony człowiek, przyszedł bez butów i wyglądający jak z krzyża zdjęty i przypadkiem wspomniał o bracie, który był w lesie, gdzie ktoś dokonał masowego mordu na grupie kultystów? Pomijając fakt, że zeznając na policji, kiedy próbowała mnie zamordować ośmiolatka, zdążyłam już wspomnieć o kultystach i o człowieku, który potrafi hipnotyzować, a z monitoringu szpitala mają jego… - wskazała na Diega
- Zdjęcie, jako osoby poszukiwanej, jako potencjalnie niebezpieczna i odpowiedzialna za zaginięcia i śmierci? - zapytała przypominając mężczyznom w jakiej byli sytuacji.
- Pomijając już ten fragment, że miałam się nie ruszać z hotelu, co zalecili mi inspektorzy. Jak dołożymy do tego jeszcze arabów, to już w ogóle… Chociaż wiecie co… Wodospad wygląda, jakby go ktoś wysadził. Zwalmy to na arabów. To się dobrze skompiluje z Helsinkami… - westchnęła ciężko.
Alice przedstawiła tę stronę o sytuacji, o której nie pomyślał żaden z mężczyzn. Dlatego nie odezwali się, nie poruszyli i jedynie spoglądali przed siebie. Chyba wahali się, jak dokładnie postąpić. Wnet Diego westchnął i wyciągnął komórkę. Zaczął przeglądać wiadomości. Chyba doszedł do wniosku, że to wszystko nie jest jego problemem. Alice kazała mu być tylko szoferem i chyba do tej roli postanowił się ograniczyć. Nic nie zyskiwał na określeniu, co stało się z Thomasem i Terrym. Ale Arthur zestresował się sytuacją i zwiesił głowę. Jego ręce lekko drżały. Spoglądał na swoje buty.
- Jeżeli tam gdzieś jest ciało Thomasa… - pokręcił głową. Emocje zaczęły przejmować nad nim kontrolę. - Nie mogę tak po prostu odjechać do Port Louis. Będąc tak blisko. Musimy… jakoś spróbować… - spojrzał z nadzieją na Alice, że znajdzie najlepsze rozwiązanie. - Tu chodzi o naszego brata… - zawiesił głos. - I ojca twojego dziecka…
Diego lekko drgnął. Chyba ostatnie słowa Arthura zainteresowały go. Ale nic nie powiedział.
Alice popatrzyła w stronę radiowozów. Miała wymyśloną już opowieść dla policji… Jednak nie wiedziała czy jest gotowa zmierzyć się z informacją o śmierci Terrence’a. Wahała się, po czym westchnęła kapitulując.
- Dobrze, wysiądziemy. Przedstawimy im jakąś historyjkę i dowiemy się czy nasz brat przeżył… Dla naszego brata… I dla Terrence’a… Wysiadamy. Możesz stąd uciekać, jeśli nie chcesz trafić za kratki - zasugerowała Diegowi, po czym ruszyła się w stronę drzwi i otworzyła je z zamiarem opuszczenia pojazdu.
Nikt jej w tym nie przeszkadzał.
- Uciekać? Jesteś pewna? - zapytał mężczyzna. - Zwalniasz mnie z obowiązku? Mogę sobie zniknąć, odjechać w siną dal, być może poznać kobietę, ożenić się i spłodzić masę dzieci? - zapytał. - Tylko czekam na pozwolenie - dodał.
Arthur zerknął w stronę Alice. Też wyszedł. Chyba zacierpły mu nogi, bo zaczął przystępować z jednej na drugą.
Harper machnęła ręką na Diega
- Rób co chcesz. Tylko nie rób więcej krzywdy mojej rodzinie, albo innym moim bliskim. Bo cię zabiję. Rozumiesz? Wtedy to nie twoje płotki zginą, tylko ty. Obiecuję ci to - powiedziała tonem, który sugerował, że nie żartowała. Była po ciężkich przejściach, świeżo upieczoną matką. Jej groźby zapewne trzeba było brać trzy razy bardziej na poważnie. Wysiadła z samochodu i podeszła do Arthura.
- To chodźmy… Musimy jednak ustalić co im powiemy… - powiedziała spokojnym tonem.
- Myślisz, że dobrze zrobiłaś? - zapytał Arthur. - Nie moglibyśmy go jakoś wykorzystać? Skurwysyn jest winny zarówno tobie, jak i mi. I to dużo. Chcesz tak po prostu wypuścić kogoś, kto potrafi dosłownie przejąć kontrolę nad ludźmi? Bo zrozumiałem, że takie posiada właśnie moce? Chyba, że jedynie słuchają go ośmiolatki… - mruknął cicho.
Alice pokręciła głową.
- Jeśli oddamy go w ręce policji, po prostu ucieknie za sprawką swoich mocy. A nie zniosę myśli, że mogłabym go na przykład zaprosić do swojej organizacji. Jest silny i warto mieć na niego uwagę, ale zdrowiej dla nas, jeśli będzie się trzymał z daleka - rudowłosa zerknęła teraz wprost na Diega przez szybę jego samochodu. Chyba pierwszy raz od sceny w The Deck mieli okazję popatrzeć na siebie wprost.
Mężczyzna jeszcze nie odjechał, ale na pewno nie będzie zbyt długo zwlekał.
Kobieta przyglądała mu się chwilę.
- Po prostu nie byłabym w stanie mu zaufać, a w tej chwili nie mam broni, by zapewnić sobie i tobie bezpieczeństwo przed nim - wyjaśniła co jeszcze chodziło jej po głowie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline