Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:47   #300
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Śpiewaczka zerknęła na Arthura.
- Zapewne wolisz usiąść z tyłu, co? - zagadnęła. Wiedziała, że Thomas wolał siedzieć przy niej, ale to by oznaczało, że lekarz miałby usiąść obok Diega, a to mogłoby się źle skończyć…
- A może posadzimy go, ja usiądę na środku, a ty obok mnie? - zaproponowała chyba najbezpieczniejsze rozwiązanie.
- Ludzie, przecież nie gryzę - Diego zaśmiał się. - Gdyby coś wam groziło z mojej strony, to już dawno temu byście przekonali się o tym. Nie dziwię się jednak, że mi nie ufacie. Nie, żebym dał wam powody do kochania mnie. Może nie licząc kilku ostatnich minut - mruknął.
Arthur skrzywił się lekko.
- Pojadę z przodu - mruknął. - To długa droga, byłoby nam niewygodnie. Nie ma potrzeby zachowywać się irracjonalnie. Najważniejsze, że Thomas jest cały i zdrowy. Czy też… zdrowawy… - spojrzał niepewnie na brata, który został spięty pasami na tylnym siedzeniu. - Tak bardzo się cieszę - pokręcił głową. - Tak właściwie… nie wierzę w to, co widzę. Poza tym, jak wytłumaczymy jego stan rodzicom? - zapytał nagle. - To nie jest problem, którym teraz musimy się zajmować, jednak dobrze, gdybyśmy coś przygotowali sobie zawczasu.
Otworzył drzwi i usiadł na miejscu obok kierowcy. Jeszcze nie zamknął drzwi. Obrócił się w stronę Alice, spoglądając na nią. Tymczasem Diego odszedł dwa kroki dalej i dawał policjantom nowe polecenia związane z de Traffordem.
- Cóż, można to zrzucić albo na karb jakichś narkotyków… Albo reakcji psychicznej i narkotyków. Jego dziwne przywiązanie do mnie można chwilowo wyjaśnić tym, że uważa, że go uratowałam. W gruncie rzeczy tak było, ale przecież rodzina nie może tego wiedzieć. A za jakieś sześć, pięć dni powinien wrócić do normy, poza tym że raczej będzie wykazywał jakieś zdolności paranormalne i nadal pozostanie bardzo do mnie przywiązany… - powiedziała spokojnym tonem. Usiadła obok Thomasa i przyjrzała się, czy było mu wygodnie.
- No już, siedzimy obok siebie… Zadowolony? - zapytała pół przytomnego brata.
Thomas zamruczał lekko, słysząc jej głos. Jego ręka drgnęła, jak gdyby chciał dotknąć siostry, jednak wciąż nie był w stanie tego uczynić. Następnie zamknął oczy i oparł się o szybę. Alice upewniła się, że drzwi były dobrze zamknięte. To byłoby tragiczne, gdyby w trakcie jazdy tak po prostu wypadł i w ten sposób zginął. Upewniła się, że pasy mocno go trzymają.
- Jaki narkotyk działa aż przez tydzień? - zapytał Arthur. - Zastanawiam się, czy nie zrobić czegoś okrutnego… - zawiesił głos. - Moglibyśmy wynająć pokój i przeczekać z nim ten okres. Przynajmniej ja opiekowałbym się nim, ty mogłabyś wrócić do domu. Rodzicom powiedziałbym, że chcę zostać, aby szukać brata. Jak zobaczą we mnie życie i determinację, której tak długo mi brakowało, to raczej nie będą oponować. Może nawet ucieszą się. I kiedy Thomas wróci do siebie, wtedy cudownie się odnajdzie. Pięć dni niepewności to nie jest tak dużo. Z niewiedzą na temat Natalie mierzyli się znacznie dłużej… a ta raczej nigdy nie zostanie rozwiana - westchnął ciężko.
- Nie chcę wam przerywać… - mruknął Diego, siadając za kierownicą. - Ale możemy ruszać?
Alice zastanawiała się chwilę. Wzięła dłoń Thomasa w swoją i po prostu go trzymała, skoro on nie mógł jej dotknąć.
- Jedźmy już. Jasne… - odezwała się do Diega. Spojrzała na Arthura
- A mamy pieniądze? Bo ja niestety nie mam portfela… Twój najpewniej został albo w pokoju hotelowym, albo zabrali go kultyści - przypomniała bratu, że nie mieli jak wynająć tego pokoju… Chyba, że Arthur miał jakiś błyskotliwy pomysł.
- Niby miałam swoje rzeczy w Le Suffren, ale nie mam dokumentów, ani klucza do pokoju, by tam wejść i zabrać swoje i Terrence’a rzeczy… Choć w zasadzie możemy tam podjechać, może nam to wydadzą… Miałam jakąś gotówkę jeszcze w walizce, na czarną godzinę… - przypomniała sobie.
- Masz rację, to jest dość… problematyczne - westchnął Arthur. - Jednak… o ile nie wyczyszczono nam kont, to powinniśmy mieć środki w banku. W każdym razie ja posiadam trochę odłożone na czarną godzinę, w ostateczności mogę wyjąć z funduszu emerytalnego - dodał. - Mogę zalogować się przez internet na stronę banku i zrobić przelew na konto hotelu. Może któryś zgodzi się na takie postępowanie. Gorzej, jeżeli będą potrzebować dokumentu tożsamości… A raczej będą… - mruknął. - A gdyby zostawić go w tym Le Suffren? Wydaje mi się, że postępowanie jest takie, że można zostać tak długo, jak tylko chcesz, a każda kolejna doba jest doliczana do rachunku. Jeżeli dane karty kredytowej zostały podane na wstępie, to nie powinno być problemu… Możesz po prostu powiedzieć zgodnie z prawdą, że zgubiłaś klucz do pokoju. Nie wierzę, że hotel nie jest przygotowany na taką ewentualność…
- Cóż, mój pokój w Le Suffren… Może nie być bezpieczny. Fakt, wolałabym zabrać z niego swoje i Terrence’a rzeczy… Ale pamiętaj o tym, że ci arabowie mieli moją torebkę, a więc klucze do tego apartamentu. Potrzebujemy pojechać do hotelu, przedstawić sytuację, dostać się do pokoju, zabrać moje rzeczy i wybrać jakiś inny hotel, w którym zatrzymamy się z Thomasem. Poza tym nie będę cały czas chodzić w tym cholernym worku… Potrzebuję moich rzeczy. Dzięki temu zyskamy pieniądze… I jeden z moich dowodów tożsamości, dzięki któremu zablokuję konto, którego karta została w rękach bandytów. Na szczęście tę najważniejszą zostawiłam w hotelu z myślą, że tam wrócimy. Dobra, to Diego, będziemy mieć ostatnią prośbę. Zabierz nas do Le Suffren. Stamtąd jakoś już sobie poradzimy - poprosiła, jednocześnie dając mu cel podróży.
Mężczyzna coś zamruczał pod nosem, chyba godząc się na prośbę Alice.
- Zaczynam zastanawiać się, czy to nie będzie za dużo zachodu… Może po prostu od razu powiadomimy rodzinę. Niech go takiego zobaczą i… co najgorszego może się wydarzyć? Usłyszą od lekarza, że Thomas nie ma we krwi narkotyków, ale coś z nim bez wątpienia jest nie tak. My powiemy, że uderzył się w głowę, on na to, że to pewnie neurologiczne… A po tygodniu będzie miało miejsce cudowne wyzdrowienie. Ale do Le Suffren i tak udamy się, aby zabrać twoje rzeczy. A potem do rodziny - rzekł Arthur. - Gdybyśmy mieli przy sobie karty i dowody tożsamości, to moglibyśmy kombinować, ale myślę, że to za dużo zachodu w tych okolicznościach. Twój hotel też nie jest bezpieczny - lekarz machnął ręką. - Nie utrudniajmy sobie życia.
- Chcecie zatrzymać się gdzieś po drodze? - zapytał Diego. - Czy jedziemy prosto do Port Louis?
Harper kiwnęła głową.
- To chyba będzie najlepsze rozwiązanie… Która jest godzina? Mia, Evelyn, Finn i ich synek wylatują o ósmej z Mauritiusa. Peter został z ojcem, ten został postrzelony i leży w szpitalu. Możemy tak właściwie to skontaktować się z nimi… - zaproponowała.
- Najpierw jednak dojedźmy do Le Suffren. Bez postojów Diego - powiedziała spokojnym tonem, po czym zerknęła na Thomasa upewniając się, że wszystko w porządku i że nie jest mu zimno. Sprawdziła też, czy nie ma gorączki.
- Masz przy sobie komórkę? - zapytał Arthur. - Bo ja swojej nie posiadam. Dlatego nie przyszło mi do głowy, żeby zadzwonić.
- Mogę wam pożyczyć - mruknął Diego. - Za dodatkową zwrotkę w mojej odzie - dodał. - Jak widzicie, nie robię niczego bezinteresownie.
- To ja powinienem zadzwonić? - zapytał Douglas. - Myślę, że ucieszą się z tego, że mnie odnalazłaś. Tak właściwie co powinienem im powiedzieć?
Alice zobaczyła na radiu, że była siódma. Na pewno nie zdążą na czas do Port Louis. Robert musiał wydzwaniać do niej bez przerwy i wychodzić z siebie. Przynajmniej Thomas nie miał gorączki, choć nie była do końca pewna. Możliwe, że jego temperatura sięgała trzydziestu siedmiu stopni, czasami zdawała jej nieco wyższa. Stan podgorączkowy, jednak nie wyglądało to na nic poważniejszego od lekkiego przeziębiania. Choć nie miała pojęcia, jakie choroby groziły na Mauritiusie. Jednak chyba nie mogła się tym przejmować w tej chwili. Równie dobrze tak mógł wyglądać efekt uboczny stawania się Konsumentem.
Rudowłosa zastanawiała się chwilę
- Zadzwoń do ojca, ale najpierw spróbuj do Petera… Powiedz, że byłam wczoraj rano na wycieczce w ogrodach… I mnie z moim partnerem porwano… Trafiliśmy w to samo miejsce co wy i udało nam się was uratować, ale mój partner z tego nie wyszedł… Trzeba przedstawić im taką wersję, która wytłumaczy pewne kwestie, a która nie będzie zbytnio odbiegać od prawdy, żebyśmy sami się w tym nie pogubili… - wytłumaczyła mu podstawową zasadę pradawnej sztuki kłamstwa i aktorstwa.
- A co to za “to samo miejsce, co my”? Wspomnieć o Rochester Falls? Czy skłamać o jakimś magazynie na przedmieściach Port Louis? Obawiam się, że wtedy naślą na nie policję, to znaczy będą chcieli. Ale okaże się, że nie będziemy potrafić wkazać nawet lokalizacji nawet w przybliżeniu i… nie wiem, czy to najlepsza opcja. Z drugiej strony, jeżeli wspomnimy o Rochester Falls, to boję się, że będziemy musieli składać jakieś zeznania, a na to w ogóle nie mam ochoty. Szczerze mówiąc, myślę, że najlepiej będzie, jak powiem, że byłem przez nich naćpany i jedyne co wiem, to że uratowałaś mnie i Thomasa, a potem pojechaliśmy do Port Louis. Jeżeli nie będę nic wiedział, to nasze wersje nie będą mogły się nie zgadzać.
Harper kiwnęła głową.
- W porządku. Zostaw to mi. Jak będą wypytywać… Coś wymyślę. Jakoś mnie zeznania szczególnie nie przerażają. Już w jednych i tak brałam udział. Policja i tak nie będzie w stanie do niczego logicznego dojść, bo to co się naprawdę stało, po prostu nie mieści się w ich ograniczonym prawami fizyki świecie - wyjaśniła.
- Zadzwoń teraz. Może jeszcze zdążą powiedzieć reszcie rodziny, że żyjecie razem z Thomasem… No i ja, bo pewnie też się martwili…
- Zdążą…? Ach tak, zanim wylecą. Tryb samolotowy. Zapomniałem - mruknął. - Diego, czy mógłbyś…
- Teraz do mnie mówisz “per ty”? Chyba naprawdę chcesz zaprzyjaźnić się ze mną - mruknął prorok. - Ale myślę, że masz do tego prawo. Przecież jestem twoim dilerem, czyź nie? - zapytał. - Do takich osób nie mówi się przez “pan”.
- Co to ma…
- Nieważne, tak tylko mówię - mruknął Diego i podał mu telefon.
Ten wnet zaczął łączyć się z Robertem Douglasem. Arthur nieco niepewnie przystawił go do ucha i czekał.
- Tato…? - zapytał. - Cześć, tato… - zawiesił głos.
Na początku po drugiej stronie rozległo się milczenie, lecz wnet Robert wybuchł.
- Arthur?! Dziecko, gdzie jesteś, na litość boską - wypluwał słowa niczym karabin maszynowy. Tak głośno, że Alice słyszałaby je nawet ze standardowym słuchem. - Arthur, jesteś cały!? Powiedz coś, zanim…
- Tak, zostałem porwany… ale Alice mnie uratowała. I Thomasa też. To… bardzo dobra siostra.
- Alice jest z tobą? Thomas też? - po drugiej stronie rozległa się mieszanina śmiechu i szlochu. Serce Roberta musiało pękać ze szczęścia. - Dobry boże, dobry boże, dobry boże…
Rudowłosa milczała, przysłuchując się reakcji ojca na informacje o tym, że cała trójka jego dzieci mimo wszystko wyszła z tego żywa. Czego niestety nie mogła tak do końca powiedzieć o Terrym i choć w pierwszej chwili lekko się uśmiechnęła, w drugiej posmutniała i spojrzała w dół na swoje dłonie, którymi trzymała rękę Thomasa w takim uspokajającym geście.
- Tak. Alice jest cała i zdrowa, ja też, ale musisz wiedzieć, że nic nie pamiętam, bo byłem narkotyzowany - Arthur powiedział bardzo wyraźnie. - Thomas natomiast… coś jest z nim nie tak. Myślę, że uderzył się w głowę i odjechał. A może to te narkotyki… Nie wiem, tato, chcę cię zobaczyć… - Arthur mówił szybko.
- Uspokój się i słuchaj mnie. Wszystko w porządku. Gdzie jesteście?
- Nie jestem pewny, ale… jedziemy do was… - lekarz zaczął czuć się coraz bardziej niepewnie. - Boli mnie głowa, nie wypytuj mnie.
- A z czyjego telefonu dzwonisz? Gdzie…
- Daję ci Alice, chce z tobą rozmawiać - Arthur przerwał mu i wręczył komórkę swojej siostrze.
Śpiewaczka nie była przygotowana na taki obrót wydarzeń, ale przyjęła telefon.
- Cześć tato… - odezwała się trochę niepewnie, zmęczonym głosem do słuchawki. Wyglądało na to, że miała wyrzuty sumienia, bo miała się w nich nie pakować, a prawda była taka, że po prostu była smutna i krytycznie zmęczona.
- Jesteście w bezpiecznym miejscu? Co jest nie tak z Thomasem. A Arthur? W jakim stanie znajduje się? I ty… dobrze się czujesz. Już jadę do was. Tylko muszę wiedzieć, do jasnej cholery, gdzie jesteście! - na sam koniec warknął w złości. Alice czuła, że to dlatego, bo tak bardzo martwił się o nich. - Jak… jak na nich natrafiłaś? I… dobra, nie będę zasypywał cię kolejnymi pytaniami. Odpowiadaj po kolei - odpowiedział władczo. Jak gdyby był przyzwyczajony do przesłuchiwania świadków.
Alice zamknęła oczy i skoncentrowała się, by po kolei odpowiedzieć na jego pytania.
- Jesteśmy w bezpiecznym miejscu, jedziemy do Port Louis. Ktoś dobrodusznie pomógł nam się wydostać i podwozi nas do stolicy. Byliśmy w jakimś lesie w okolicy południowego końca Mauritiusa. Nie jestem pewna gdzie dokładnie, znalazłam się tam w bardzo dziwnych okolicznościach. Thomas jest przytomny, ale również był pod wpływem naroktyków i zdaje mi się, że przeżył zbyt ogromny szok, bo zachowuje się nieco jakby był w jakimś… szoku, transie, czy coś takiego… Ja czuję się… Jestem zdrowa. Postrzelono mnie w ramię i jestem bardzo zmęczona, ale nic poza tym mi nie jest… Arthur tak jak ja jest bardzo zmęczony, ale bardzo mi tu pomagał… Nie denerwuj się tato, niedługo przyjedziemy. Może przekaż reszcie Douglasów zanim wylecą, że się znaleźliśmy, żeby się już nie zamartwiali… Resztę opowiem ci jak się zobaczymy - powiedziała i westchnęła. Była taka zmęczona, a musiała wymyślać kłamstwa. Grała jednak doskonale i przysłuchujący się Arthur i Diego na pewno zauważyli, że nawet się wiele nie zastanawiała, przy zmyślaniu i dobieraniu słów w opowieści.
- A kto za tym stał? Czy powiadomiliście policję? Ci ludzie zostali schwytani? To niedobitkowie z Champs de Mars? Alice, nie masz pojęcia, jak bardzo cieszę się, że żyjesz. Wydzwaniałem do ciebie bez przerwy. Co się dzieje z twoim telefonem? I dlaczego mnie nie posłuchałaś? Jeżeli miałaś informacje, gdzie są twoi bracia, to trzeba było, do cholery, powiedzieć to mi! Zachowałaś się bardzo nieodpowiedzialnie i to, że uratowałaś braci nie usprawiedliwia cię… Tak, jestem na ciebie zły. Przecież… to tak, jakby w ogóle nie obchodziło cię, że martwię się o ciebie. Co z twoim chłopakiem? Jest z wami?
Harper wzdrygnęła się i spięła na słowa ojca.
- Nie wiedziałam gdzie byli. Ja i mój chłopak… - głos jej się załamał.
- Wybraliśmy się na wycieczkę do ogrodów. A stamtąd zostaliśmy porwani. Trafiliśmy w miejsce, gdzie byli Thomas i Arthur i tylko dzięki Terrence’owi udało nam się ich wyciągnąć. Odpowiedzialni za to byli ci kultyści, ale i jakaś grupa terrorystów. To oni strzelali w The Deck… No i w całym tym zamieszaniu, chyba większość z tych kultystów zginęła za sprawą tych terrorystów, a my zdołaliśmy uciec… Tylko że Terrence… Terrence nie zdołał… - głos jej zadrżał, kiedy opowiadała tę historię. Wcale nawet nie musiała udawać, że chciało jej się płakac i się powstrzymywała. Naprawdę to robiła, wystarczało, że pomyślała o Terrym.
- Chciałam, żebyś go poznał, to był taki wspaniały człowiek - pociągnęła nosem i spojrzała gdzieś w bok, za okno. Nie kłamała i dlatego tak emocjonalnie się roztrzaskała. Próbowała się uspokoić.
Robert milczał. Co mógł powiedzieć. Cicho westchnął.
- Widzisz, w jakim świecie żyjemy, Alice - powiedział ostrożnie i łagodnie. - Jest tu dużo zła. Ale także wiele dobrego. I dlatego… pamiętaj, że nie odszedł na marne. Uratował twoich dwóch braci. Jest bohaterem. Żałuję, że go nie poznałem. Pewnie mógłbym nauczyć się od niego wiele - jego ton był uspokajający i niespieszny. - Jak daleko jesteście od Port Louis? Kiedy tylko będziemy razem, ten cały koszmar zakończy się i wyjedziemy z nieszczęsnego Mauritiusa. Gdybym tylko wiedział… - westchnął. - Nie przyjmowałbym tej nagrody - mruknął.
Harper rozejrzała się po ulicy…
- Myślę, że za jakąś godzinę, dojedziemy… Może troszkę ponad, jeśli złapią nas jakieś korki w samym Port Louis - powiedziała i uspokoiła się nieco w kwestii de Trafforda. Uznała, że o tym, że była w ciąży opowie ojcu dopiero jak się zobaczą. To na razie nie był dobry moment na takie wyznania.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline