Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:48   #301
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- Dobrze. Dzwoniliście do kogoś? Czy jestem pierwszą osobą? - zapytał i cicho jęknął. Chyba rana postrzałowa wciąż mu od czasu do czasu doskwierała, pomimo środków przeciwbólowych. A może nie przyjmował ich, bo obawiał się, że będzie przez nie otępiały? Alice nie miała pojęcia.
Thomas mocniej ścisnął dłoń Alice.
- Taka ciepła - mruknął. - Niczym słońce. I taka właśnie jasna.
Diego natomiast cicho ziewnął. Chyba monotonia jazdy nie była mu na rękę. Arthur natomiast w ciszy przysłuchiwał się.
- Jesteś pierwszą osobą, do której zadzwoniliśmy… Dobrze się czujesz tato? Może weź coś przeciwbólowego? - zaproponowała rudowłosa i zmarszczyła lekko brwi. Zerknęła na Thomasa, który przemówił. Całkiem długim zdaniem. Sama pogłaskała go po dłoni i nie puszczała jego ręki, trzymając telefon w drugiej.
- Nie martw się o mnie. Nie waż się martwić o mnie - dodał. - Nie jestem twoim zmartwieniem, lecz wy moim. Pieprzona loteria - mruknął. - Tak to jest, jak los uśmiechnie się do ciebie. Musi być drugie dno. Oczywiście pokryte szlamem i zgniłe.
- Jaka loteria? - Arthur mruknął, spoglądając na Alice. - To jakaś metafora?
Harper zmarszczyła brwi
- Co masz dokładnie na myśli tato? Jakie drugie dno? - zapytała nieco poważniejąc
- Coś się stało? - zapytała teraz już w pełni skoncentrowana i zaniepokojona o ojca.
- Co? Nie, nic się nie stało. Oprócz tego, że to wszystko moja wina. To przeze mnie wszyscy polecieliśmy na Mauritiusa. Gdybym nie złożył losu w loterii tej głupiej agencji ubezpieczeniowej, nie dostałbym pakietu dla całej rodziny w Jalsie. Nie mówiłem o tym wcześniej, bo nie chciałem, żeby wyszło, że jedziemy na wspaniałe wakacje tylko wtedy, kiedy zostaną nam podarowane za darmo - mruknął Robert. - No i drugie dno tego uśmiechu losu było to, że twój chłopak nie żyje, Thomas jest chory, wszyscy zostaliście porwani, ja postrzelony… mam dalej wymieniać? Co za kurewska, pieprzona ironia - warknął.
Alice uniosła brwi.
- A co to była za loteria tato? Zresztą… Zresztą opowiesz mi potem. Teraz odpocznij i przekaż wieści dalej. My jedziemy. Zobaczymy się w szpitalu tato - powiedziała i poczekała, czy Robert miał jeszcze coś do powiedzenia. Chciała zakończyć rozmowę i móc odrobinę odpocząć. Będzie musiała wejść do pokoju hotelowego, który zajmowała razem z Terrencem, potrzebowała dużo sił mentalnych.
- Informuj mnie co chwilę. Inaczej będę obawiał się, że jakaś ciężarówka wjechała w was. To przecież przeklęta wyspa. I trzymaj się. Najchętniej nie rozłączałbym się z tobą, ale muszę powiadomić rodzinę zanim wylecą. Przekaż braciom, że tata was wszystkich mocno kocha - rzekł. - Tak jakby to miało, kurwa, znaczenie - warknął i przerwał zakończenie.
- My ciebie też tato - powiedziała mimo wszystko, nim się rozłączył.
- Chcesz jeszcze do kogoś zadzwonić, czy… - Diego zawiesił głos, zerkając na Alice w lusterku.
- O co chodziło z loterią? - zapytał Arthur.
Śpiewaczka zerknęła na obu mężczyzn.
- Nie, już nie mam do kogo. Przynajmniej na razie… A co do loterii… Tata ponoć wygrał nasze wakacje w loterii… - powiedziała do Arthura. Podała telefon do przodu. Skoro już nie dzwonili.
- Prosił byśmy mu dawali znać, proponuję jeszcze zadzwonić za jakieś pół godziny raz i potem jak już będziemy przy Le Suffren. Weźmiemy moje rzeczy i pojedziemy do niego… - powiedziała spokojnym tonem. Pogłaskała Thomasa po ręce, po czym spojrzała w okno.
- Chcesz dzwonić do Petera? Chyba mówiłaś, żeby od niego zacząć, ale zgłupiałem. Sorry - mruknął Arthur.
Thomas lekko się przeciągnął i znów zasnął. Jak przyjemne sny musiały mu się śnić? Stan w jakim znajdował się, był nieco przerażający. Nikt nie powinien odczuwać tak silnej rozkoszy… wydawało się to nienaturalne. No bo takie było.
- Myślisz, że ta loteria była ustawiona? To wszystko zostało zaplanowane?
Alice westchnęła.
- Przypuszczam, że mogło, wolałabym jednak, żeby tak nie było… - powiedziała i przyglądała się chwilę Thomasowi. Zazdrościła mu trochę, że mógł tak po prostu zasnąć. Sama oparła się na siedzeniu i obserwowała drogę którą jechali. Modliła się, by nic po drodze już im się nie stało. Nie chciała także widzieć już więcej na Mauritiusie Sharifa Habida. Jeśli spotkają się ponownie, chciała, by było to w warunkach, w których będzie mogła się bronić. W których nie będzie zastraszoną ofiarą. Nigdy więcej nie pozwoli mu się tak zdegradować do poziomu przedmiotu, który próbował nazywać po swojemu. Zmarszczyła brwi, wkurzona.
- To teraz spróbuj odpocząć. Pewnie jesteś wycieńczona. Chyba nie muszę cię przekonywać, że powinnaś teraz bardziej o siebie dbać - Arthur zawiesił głos. - Ja również przymknę oczy, jeśli pozwolisz - mruknął.
Alice wpierw nie mogła zrelaksować się. W końcu jechała obok brata będącego na haju, seryjnego mordercy i alkoholika z przewlekłą depresją. Terry umarł. Te dwa słow łomotały bez ustanku w jej głowie. Rozgniatały jej umysł. “Pamiętaj, że bardzo cię kochałem”. Gdyby de Trafford wiedział, jak bardzo te słowa będą ją prześladować, to by ich nie wypowiedział. To było z jego strony prawie okrutne. Śpiewaczka poczuła, że kolejna łza spłynęła z jej oczu. Nie uspokoiła się, jednak wnet zmęczenie zaczęło przejmować nad nią kontrolę. Nawet jej ciało posiadało swoje granice. Zasnęła.

Na samym początku nic jej się nie śniło. Jednak wtem czerń wokół niej zniknęła, ustępując miejsca bieli. Na samej jej środku siedział nagi mężczyzna. Wpatrywał się w podłoże, lecz kiedy pojawiła się przed nim, podniósł wzrok.
- Przez ciebie nie mogę oddychać - Kirill rzekł bezbarwnym tonem. - Nie wiem, co się z tobą dzieje… ale dusisz mnie. Alice… nie będę pytał, czy wszystko w porządku, bo wiem, że nie. Czuję, że nie - sprecyzował. - Więc tylko zapytam… czy mogę ci jakoś pomóc?
Harper rozejrzała się po białym pomieszczeniu. Nie chciała nawet myśleć w jakim stanie była jej mała sfera w postaci pięknego ogrodu… Czy zwiędła? Alice popatrzyła na Kirilla i w zasadzie nie musiała nic mówić. Jej nogi były posiniaczone od kostek w górę. Miała na sobie czarną sukienkę wiszącą na niej raczej jak worek. Była blada, a jej oczy były zaczerwienione i lekko opuchnięte od łez. Tymczasem jej ramię było zabandażowane. Pomijając już kolejne inne siniaki, które kryły się nieco pod kołnierzem sukienki. Wyglądała jakby przeżyła całą tonę gówna. Nic nie powiedziała. Tylko oczy jej się zaszkliły…
- Chyba nic… Nic mi nie pomoże. Terrence chyba nie żyje… Zrobiono mi straszną krzywdę… ale chociaż uratowałam braci… Muszę sobie jakoś poradzić. Przepraszam za duszenie, to pewnie moje emocje. Trochę byłam wzburzona, gdy… Gdy mieli mnie arabowie i gdy Terry… - wciągnęła głęboko, powoli powietrze, by je wypuścić. Skrzyżowała ręce.
- Rozumiem - odpowiedział Kirill po kilku sekundach milczenia. Na pewno nie mógł wiedzieć o Terrym i Sharifie, a jednak na jego twarzy nie pojawiła się nawet iskierka zdziwienia. Sam również miał lekko podkrążone oczy, ale przynajmniej Alice nie dostrzegła żadnych ran na jego ciele. Jedynie siniaki i blizny. Nieskończona ich ilość. Kaverin na pewno nie miał pięknego ciała, nawet jeśli był całkiem dobrze zbudowany. Miejscami jego skóra aż wybrzuszała się z nagromadzenia tkanki włóknistej. Kiedy musiała zabliźniać się na nowo, nowo i nowo. Kirill w każdej chwili nosił na sobie album własnego cierpienia. Nawet nie zakrywał go ubraniami. Nie wtedy, gdy nie musiał.
Wtem wstał i zrobił kilka powolnych kroków w stronę Alice. Podniósł ręce i przytulił ją mocno. Jego głowa znajdowała się po lewej stronie jej własnej. Był ciepły. Nic nie mówił, nie wykonywał zbędnych ruchów. Po prostu obejmował ją. Tylko tak mógł jej pomóc.
Alice wzdrygnęła się, bo ten prosty gest sprawił, że tama w jej umyśle pękła. Rozpłakała się i przytuliła do niego. Bolała ją dusza. Była tak bardzo rozbita, że jej żal wstrząsał Iterem, zapewne dlatego Kirill mógł to poczuć, a może to dlatego, że byli astralnym rodzeństwem. Czy to znaczyło, że reszta jej rodzeństwa też to czuła? Może, niestety nie miała jak tego potwierdzić… Płakała póki się nie zmęczyła…
- A do tego wszystkiego… Jestem w ciąży… - zakończyła pociągając nosem i przecierając twarz, dalej jednak przytulała się do Kirilla.
- Rozumiem - rzekł Kaverin. Podniósł rękę i delikatnie pogłaskał ją po plecach. Nie dopytywał, jedynie słuchał ją i oferował swoją obecność. Chciał, aby była dla niej uspokojająca i terapeutyczna. A przynajmniej przyjemna. - Usiądę teraz po turecku, a ty położysz się na podłodze - rzekł i zrobił krok do tyłu, po czym uczynił to, co zapowiedział. Zastanowił się przez chwilę, po czym mrugnął i na jego ciele pojawiły się bokserki. Następnie spojrzał wyczekująco na Alice. Chyba chciał, aby położyła głowę na jego nogach.
Śpiewaczka wysłuchała go i pozwoliła mu usiąść. Za chwilę sama pociągnęła nosem i położyła się i oparła głowę na jego nogach. Jej rude włosy rozsypały mu się po skrzyżowanych łydkach. Alice popatrzyła pusto w sufit jego sali. Wyglądała jakby nie miała sił i jakby bardzo cierpiała, jednocześnie powoli tracąc ducha. Trzymała się jednak usilnie rzeczywistości, bo musiała być silna dla swego nienarodzonego dziecka, ale okazanie jej współczucia w taki sposób, jak to zrobił Kaverin, kompletnie ją rozgromiło.
- Zamknij oczy - polecił jej Kirill. - Wyobraź sobie najprzyjemniejsze, najbezpieczniejsze miejsce, jakie tylko istnieje na świecie - rzekł.
Położył opuszki palców na jej powiekach i delikatnie zaczął masować. Nie spieszył się z tym. Zupełnie tak, jak gdyby obydwoje mieli nieskończoną ilość czasu i żadnych obowiązków na głowie. Następnie przesunął palce na jej czoło. Potem na skroń. Jego ruchy były bardzo przyjemne i odprężające. Pochylał się nad nią, patrząc na jej twarz, ale nie czuła się niekomfortowo. Wręcz przeciwnie, jak gdyby ktoś opiekował się nią. Kirill zaczął masować jej policzki.
- Nie otwieraj oczu. Opowiedz mi o tym miejscu - poprosił ją.
Śpiewaczka spróbowała się rozluźnić. Zamknęła oczy tak, jak polecił jej Kirill. Spróbowała zwizualizować sobie takie miejsce. Próbowała je znaleźć, nie mogła jednak niczego takiego zobaczyć. Najpierw pomyślała o swoim mieszkaniu, ale potem uświadomiła sobie, że Portland było dla niej śmiertelnie groźną pułapką, ze względu na portale IBPI. Chwilowo mieli zawieszenie broni, ale to się wkrótce zmieni… Potem pomyślała o posiadłości Terrence’a i łzy zaczęły spływać jej po skroniach i chować się we włosach, kiedy ból znowu nią wstrząsnął. Przełknęła ślinę. Posiadłość Terrence’a była jej domem, ale zapewne wkrotce także przestanie być bezpieczna. Jej umysł więc przesunął się dalej. Potrzebowała sobie wymyślić takie miejsce, a potem je stworzyć…
- Jest tam ciepło. To posiadłość nad brzegiem morza, ale osadzona na klifie. Jest w stylu weneckim, wygląda jak bardzo stary, ale zadbany dwór. Przed nią jest fontanna i droga podjazdowa… Wzdłuż pojedynczej drogi dojazdowej ciągną się pola lawendy… Nad morze prowadzi ścieżka schodząca łagodnie w dół, na malutka prywatną plażę… Tylko zaufane osoby wiedzą o tym miejscu. Mogłoby tam mieszkać na raz wiele osób, ale najczęściej to trzy, lub cztery… To spokojne i ciepłe miejsce. Bardzo ważne… - powiedziała obserwując tę posiadłość. Wiedziała gdzie była. Znalazła się w niej co prawda na bardzo krótki czas i tylko raz, ale przyszło jej do głowy, że jeśli odrobinę przebudują to miejsce, nada się idealnie pod przyszłą bazę dla Kościoła. Był do niej dostęp z powietrza, lądu i z wody. Dokładnie to, czego było potrzeba… Odprężyła się.
- A teraz otwórz oczy - rzekł Kirill.

Kiedy to zrobiła, ujrzała piękne, błękitne niebo. Słońce wisiało wysoko nad nimi, ale nie raziło ich w oczy. Błękitne obłoki wyglądały rajsko. Usłyszała szum morskich fal. Znajdowali się na maleńkiej plaży. Leżała na gorącym, złocistym piasku, a tuż obok niej ciągnął się cień. To klif go rzucał. Kiedy podniosła głowę, ujrzała wijącą się ścieżkę, której pełen przebieg był niestety niewidoczny dla jej oczu. Nad tym wszystkim czuwała wspaniała rezydencja. Symetryczna, biała, z czterema wspaniałymi kolumnami, które zdobiły jej środek. Alice pod tym kątem widziała tylko jej część, ale to wystarczyło. Kirill ponownie przesunął dłonie na jej skronie. Masował je. Uśmiechał się delikatnie do niej.
- Jesteś bezpieczna - szepnął przyjemnym, spokojnym tonem. - Jesteś dobra. Jesteś wspaniała - mruczał, wymieniając jej kolejne zalety. - Miło mi, że mogę być w twoim towarzystwie - powiedział.
Śpiewaczka wstrzymała oddech i rozluźniła się widząc miejsce, które pokazał jej Kirill. Co prawda przybyła do niego raz z Terrencem, ale bardzo dobrze jej się kojarzyło. Powoli oddychała. Słysząc słowa Kaverina uśmiechnęła się nawet leciutko
- Miło mi słyszeć, że jednak ci miło w moim towarzystwie… Ale do dobra i wspaniałości mi daleko… Ale dziękuję ci, że do mnie przyszedłeś… chciałabym, żebyś ufał mi na tyle, by czasem przyjść i do mnie gdy coś cię gryzie - powiedziała i obserwowała niebo. Było piękne, choć istniało teraz tylko w ich głowach. To miejsce było jednak prawdziwe. Mogła się do niego przenieść… Planowała też tak uczynić…
- Nie spieraj się ze mną, to niegrzeczne - Kirill uśmiechnął się lekko. - Trzeba było tylko powtarzać za mną. Ale teraz nie musimy mówić - pogłaskał ją delikatnie po policzku. Następnie położył dłonie na barkach i ugniatał je dość mocno. Alice aż przymknęła oczy. Nawet nie wiedziała, jak bardzo było obolała. Wszystkie jej mięśnie były napięte. Kiedy Kirill je dotykał, było to zarazem nieprzyjemne, jak i dziwnie komfortowe i rozkoszne. Nie chciała, żeby przestawał. Rosjanin podniósł głowę i spoglądał w milczeniu na morskie fale tańczące na horyzoncie. Gdzieś daleko Alice spostrzegła pojedynczy statek płynący powoli. Mewy latały nad ich głowami, lekko skrzecząc. Spoglądały na nich, jak gdyby zastanawiając się, czy są jadalni. A może czekały, aż wyciągną stertę okruszków i zaczną ich karmić? W pewnym momencie Kirill podniósł dwie torebki pełne pieczywa.
- Co o tym sądzisz? - zapytał.
Alice ostrożnie usiadła. Wzięła torebkę z pokruszonym chlebem i zerknęła na mewy. Wyjęła garść kawałków i rozrzuciła po plaży przed nimi, obserwując jak mewy zaraz usiadły i zaczęły dobierać się do chleba, a to po prostu jedząc, a to próbując zjeść jak najwięcej, lub podkradając sobie nawzajem. Harper milczała obserwując ten widok. Była kompletnie odrealniona. Potrzebowała takiego wyciszenia. By nie musieć myśleć…
- Ładnie tu jest… - powiedziała cicho. Nie komentowała faktu, że masaż zapewniony jej przez Kaverina sprawił jej wiele bólu. Starała się nie przejeżdżać myślą, do znajomego masażysty, bo czuła rosnący w jej klatce piersiowej warkot. Milczała i karmiła mewy w ciszy.
- Prawda? - zapytał Kirill. Wyjmował pokruszoną bagietkę i rzucał wysoko. Ptaki łapał jedzenie w locie, pikując, a potem wznosząc się wysoko. W pewnym momencie mężczyzna szczerze roześmiał się. To rzeczywiście było przyjemne i odprężające, przynajmniej dla niego. Mewy były nienasycone. Chciały więcej i więcej. Wtem Alice spostrzegła jakiś kudłaty kształt na ścieżce. Biegł w ich stronę wielkimi susami. Miał wywieszony, długi, różowy jęzor. To był Fluks! Wnet znalazł się na plaży i szczeknął dwa razy, biegnąc wokół niej w kółko. Następnie zadarł łeb w górę i zaszczekał groźnie na mewy. Tylko po to, aby w następnej chwili zwinąć się w kłębek i tylną łapą skrobać się miejscu na tułowiu, które go nagle zaswędziało.
Alice uśmiechała się do smiechu Kirilla. Słyszała go może tylko raz, czy dwa... Zaraz jednak dostrzegła Fluksa.
- O… Fluks! - rzuciła zadowolona widząc psa. Podniosła się na kolana i rozłożyła ramiona by pies mógł zaraz do niej przybiec. Chciała go pogłaskać. Miał takie miękkie futro… Wszystko tu działało na nią tak terapeutycznie, że najchętniej nie wychodziłaby stąd. W ogóle. Wiedziała jednak, że to niemożliwe i że będzie się w końcu musiała zmierzyć z rzeczywistością i to już niedługo.
Pies napadł na nią, chcąc zacząć lizać po twarzy. Harper zaśmiała się i próbowała powstrzymać bestię, głaszcząc ją też przy okazji.
- To prawdziwy Fluks - wyjaśnił Kirill. - Właśnie zasnął. Myślałem o zwierzętach i o tym, jak cię rozweselić… Przypomniałem sobie o nim. Sięgnąłem po niego. I oto jest - dodał. - Więc nie wszystko tutaj jest fałszywe - mruknął, lekko uśmiechając się. - Ty jesteś prawdziwa. Ja też jestem. Fluks tak samo. Piękno tego miejsca również - dodał. - Nawet jeśli jest od nas oddalone pod względem fizycznym, to czy ma to znaczenie, skoro jest blisko naszego serca? - zapytał, przenosząc na nią wzrok. - Mnie i ciebie dzielą tysiące kilometrów, a jednak byłem w stanie dostrzec twój ból i zareagować na niego. Niekiedy ukochanych ludzi zaczynają dzielić jeszcze większe dystanse… ale to nie ma znaczenia, jeżeli pozostają w naszych sercach - powiedział, uśmiechając się miło.
Alice słuchała słów Kirilla, głaszcząc psa. Przyglądała się Rosjaninowi i kiwnęła głową.
- Dziękuję… Potrzebowałam czegoś takiego… - powiedziała spokojnym tonem. Drapała Fluksa za uszami, a potem po karku i plecach. Czekała, aż położy się, by dalej móc go głaskać. Rzuciła też znowu trochę chleba mewom.
- Będę mieć dziecko… chyba trochę się boję… - powiedziała poważnym tonem, obserwując jak ptaki połykają chleb.
- To dobrze, bo to znaczy, że zależy ci - odpowiedział Kirill. - A to automatycznie czyni cię dużo lepszą matką, niż gdyby było ci wszystko jedno - dodał. - Jestem przekonany, że będziesz potrafiła zaopiekować się nim dobrze. Bo taka w końcu jesteś. Opiekujesz się nami wszystkimi. To silniejsze od ciebie - rzekł, uśmiechając do niej. Następnie podszedł do Fluksa i uklęknął, aby pogłaskać go po głowie. Pies niepewnie obwąchał jego rękę, ale pozwolił się dotknąć. Nawet lekko go polizał.
- Myślisz? Bo ja sama nie wiem. Muszę zapewnić temu dziecku bezpieczeństwo... A nasz świat nie jest bezpieczny - zauważyła i obserwowała jak Fluks zaakceptował Kirilla
- Chyba cię polubił - stwierdziła widząc jak mężczyzna pogłaskał kudłacza. Sama również dalej go głaskała.
- Jak dla mnie to miejsce jest całkiem bezpieczne. Pochodzi z głębi twojego umysłu. Jeżeli jesteś wystarczająco ostrożna, to świat robi się bezpieczny. Tylko musisz na każdym kroku myśleć, nawet wpaść w lekką paranoję. Zadawać sobie pytanie… “w jaki sposób to, co teraz robię, może zostać odkryte przez moich wrogów”? Jeżeli jedyną odpowiedzią, na jaką jesteś w stanie wpaść, to “poprzez satelitę”, to robisz to właściwie - Kirill niby zażartował, ale nie do końca.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-07-2019 o 19:00.
Ombrose jest offline