Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:48   #302
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice kiwnęła głową. Musi zapamiętać te rady od Kirilla. Potrzebowała tego, co jej podarował w Iterze. Dalej głaskała Fluksa. Będzie miała tak wiele na głowie, ale w tym konkretnym momencie nie musiała o tym myśleć, słuchała szumu morza i skrzeku mew. Wiedziała już, że sprowadzi się do tego miejsca. Było wyjątkowo bezpieczne, a będzie jeszcze bardziej… Śpiewaczka miała plany, wszystkie póki co w chaotycznej rozsypce, ale jednak nadal plany. Po powrocie do Anglii, będzie musiała je poukładać.
Kirill podszedł do Alice i przytulił ją.
- Obiecasz mi coś? To trochę ironia, że ze wszystkich osób na tym świecie akurat ja cię pocieszam. Patrząc na to, w jakim znajduje się na co dzień stanie. Ale… im dłużej nad tym myślę, to ma to więcej sensu. Tylko ktoś, kto dużo wycierpiał jest w stanie odpowiedzieć na cierpienie drugiej osoby. Nawet jeżeli sam zazwyczaj się fatalnie - mruknął. - Ale nie o tym chciałem mówić. Obiecasz mi coś? - powtórzył. - Że… po wszystkich fatalnych rzeczach, jakie będą ci się przytrafiać, przypomnisz sobie, że są również te dobre. Że nie zapomnisz na przykład o tej chwili - odwrócił się w stronę morza i objął cały horyzont dłonią. - Łatwo jest skupiać się na złych rzeczach, bo te są bardziej krzykliwe od tych cudownych.
Harper oparła czoło na ramieniu Kaverina i westchnęła cicho.
- Obiecuję… Nie zapomnę o dobrych, wspaniałych rzeczach… - zgodziła się. Dalej drapał Fluksa.
- Jeszcze raz dziękuję Kirillu - powiedziała uprzejmie. Przetarła twarz dłońmi, chcąc się całkiem ocknąć ze smutku i móc już o nim nie myśleć.
- Będę musiała tam zaraz wrócić… - powiedziała to takim tonem, jakby bardzo nie chciała. Jak mała dziewczynka, która miała wejść pierwszy raz do dużego basenu z chłodną wodą.
- Tak naprawdę nigdy nie opuściłaś tamtego miejsca. Cały czas znajdujesz się tam, gdzie się znajdujesz. W pewnym sensie… to, co przytrafiło się tutaj, przytrafiło ci się tam. A to znaczy, że nawet w najgorszych chwilach może zdarzyć się coś dobrego - Kirill uśmiechnął się do niej lekko. - Nie jestem pewien, czy mówię zrozumiale. Jak nie, to wybacz mi. Uwierz mi na słowo, że powiedziałem coś uspokajającego i miłego - zaśmiał się lekko pod nosem.
- Wierzę… - stwierdziła Alice. Usiadła znów na piasku i wróciła do głaskania Fluksa. Zamyśliła się, milknąc. Nie wyglądała już jednak na spiętą, tylko bardzo mocno zamyśloną. Najwyraźniej planowała i próbowała poukładać sobie różne kwestie już teraz. Tu było tak spokojnie, że mogła. Tam będzie znów musiała zetknąć się z nieprzyjemnymi rzeczami. Zbierała dzięki Kaverinowi siły.
- Jeżeli chcesz lub powinnaś wracać, to mów - rzekł Kirill. - Ja nie będę cię pospieszał. Również nie planuję cię zatrzymywać. Sama wiesz najlepiej, co powinnaś uczynić i kiedy - dodał.
Usiadł na piasku i zaczął bawić się z Fluksem. Ten przekonywał się do niego coraz bardziej. Merdał ogonem niczym helikopter. Kaverin uśmiechnął się do niego.
- Lubię zwierzęta - mruknął. - Zawsze lubiłem.
Alice więc nie spieszyła się. Obserwowała Kaverina i psiaka. Uśmiechnęła się lekko, gdy wreszcie wyszła z zadumy
- Może powinieneś sobie jakiegoś sprawić. Tak dla towarzystwa? - zaproponowała. W końcu Kaverin wyrzucał jej wcześniej, że czuje się samotny. Nieco burzliwie, ale ta sprawa została pogrzebana jego wyjściem z Iteru, a jej wybuchem. Teraz jednak nie miała siły do tego wracać. Spojrzała jeszcze raz na horyzont i podniosła się, otrzepując pupę z piasku. Materiał czarnej sukienki lekko falował, gdy to robiła.
- Nie ma mowy… nie byłbym w stanie zaopiekować się nikim. Tak myślę. Przynajmniej nie teraz - dodał. Przez chwilę milczał, rozmyślając na jakiś temat. - A może to nieprawda? Przecież dbałem o Noela… Tyle że nie wtedy, gdy był małym dzieckiem. A zwierzęta przypominają właśnie kogoś takiego. Nie jestem wystarczająco odpowiedzialny, żeby zasługiwać na tę miłość - mruknął, drapiąc Fluksa po gardłem.
- Daj spokój, uważam, że byłbyś świetnym opiekunem do zwierzaka - powiedziała i zerknęła na Kaverina i na Fluksa, jakby mierzyła czy pasują do siebie, jako towarzysze. po chwili zaśmiała się nawet cicho.
- Myślę, że to na mnie pora… Zadzwonię do ciebie niedługo… Kiedy uporządkuję nieco swoje sprawy i znajdę swoje bezpieczne miejsce… - obiecała mu. Podeszła do niego, po czym pochyliła się i pocałowała go w czoło, a następnie pogłaskała po głowie. Tak jak traktowało się bliska osobe, przyjaciela, czy dobrego brata. Zerknęła jeszcze na Fluksa. Zacmokała na niego, po czym poklepała go na pożegnanie. Stanęła prosto, po czym zaczęła iść w stronę ścieżki po stopniach na klif. Wiedziała jednak, że ta doprowadzi ją do wyjścia z Iteru. Zagłębiła się w spokojnych oddechach by wrócić do ciała.

Nagle poczuła na swoim ramieniu czyjąś rękę.
- Alice? Alice! - to był chyba Arthur. Z trudem rozwarła powieki. Miała wrażenie, że spała kilka wieków, a zarazem… jakby dużo za krótko. - Wszystko w porządku?
Douglas zerknął na Diega, ale nie odezwał się. Potem na Thomasa. Nagle zrozumiał, że gdyby Alice coś się stało… to byłby zupełnie sam z tyloma kłopotami.
- Obudź się, do cholery jasnej - rzekł teraz ostro. - Jesteśmy już w Port Louis!
Śpiewaczka potrząsnęła lekko głową i rozejrzała się.
- Oh… Wybacz… Bardzo mocno odpłynęłam… Wszystko w porządku, po prostu potrzebuję dużo odpoczynku po tym co się działo… Jesteśmy już przy hotelu? - Alice oceniła, czy jechali, czy stali czy co się tak właściwie działo. Straciła kompletnie poczucie czasu przebywając w Iterze wraz z Kirillem. Zdawała się jednak odrobinę odświeżona, choć i tak potrzebowała odpoczynku.

- Byłem pewny, że coś ci się stało. Cholera - Arthur obrócił się z powrotem na siedzenie i westchnął.
- Dwie minuty i będziemy tuż przed Le Suffren - mruknął Diego. - Tam będziemy musieli się rozstać - rzekł z udawanym smutkiem. - Niestety!
Thomas jęknął orgazmicznie, słysząc głos Alice, ale nie otworzył oczu. Poruszył się nieco na siedzeniu, głośno oddychając przez usta.
Alice zerknęła na niego i zarumieniła się, bo to było jednak odrobinę krępujące jak jej własny brat na nią reagował i to przy drugim bracie i obcym mężczyźnie. Ci jednak wydawali się kompletnie tym nieporuszeni. Może jakiś czas temu było to jakąś zabawną nowością, lecz obecnie zdawało się raczej irytujące.
- No jakoś sobie poradzimy - powiedziała udając, że nie przejęła się zachowaniem i dźwiękami wydawanymi przez Thomasa.
- Pozwólcie, że przestanę się odzywać - dodała jeszcze, zdradzając się, że jednak zwróciła na to uwagę.
- Czy to nie seksistowskie? - zapytał Diego. - Tylko dlatego, bo jesteś kobietą w męskim gronie? To nie osiemnasty wiek, na litość boską - mruknął, kręcąc głową. - Jednak jest też w tym coś uroczego.
- Tak czy inaczej… - Arthur spoglądał przez przednią szybę. - Już jesteśmy.
Le Suffren nie zmieniło się ani trochę przez noc. Wyglądało dokładnie tak samo. Stało niewzruszenie, jak gdyby nic się nie stało. Podczas gdy tak naprawdę wszystko się zmieniło. Alice uświadomiła sobie, że zaraz będzie musiała wejść do pokoju, w którym były rzeczy Terry’ego. Przypomniała sobie fioletową koszulę, która została powieszona na oparciu fotela w sypialni. Wciąż pachniała tak samo, jak de Trafford.
Harper wstrzymała oddech, szykując się na ten mentalny szok. Myślała o plaży i mewach…
- Mewy, plaża… - powiedziała wręcz na głos, cicho pod nosem i sama do siebie. Poczekała aż zaparkują.
- Dziękuję za to, że nas podwiozłeś. Pewnie w ciągu dwóch dni stworzę tę odę… - obiecała Diego, po czym zerknęła na drzwi i wysiadła. Zastanawiała się, jak mają przetransportować Thomasa, ona i Arthur… Nie mieli za wiele siły… Może jednak dadzą radę do lobby, a potem do taksówki do szpitala… potrzebowała porozmawiać z recepcją i miała nadzieję, że zdoła załatwić tę sprawę szybko, wejść do siebie do pokoju i zabrać swoje i Terrence’a rzeczy. Nie zamierzała niczego zostawić.
- Do widzenia. Miło mi, że nie zapomniałaś - mężczyzna w ten sposób skomentował wzmiankę o odzie. - To była prawdziwa przyjemność.
Arthur tylko parsknął.
Wnet rodzeństwo znalazło się na drodze. Czarny sedan odjechał.
- Weźmiemy go pod ramiona. Ty po lewej, ja po prawej.
Szli w stronę wejścia do Le Suffren, kiedy nagle ujrzała Nel i Paula idącego z kierunku, w którym znajdował się basen. Trzymali w rękach po szklaneczce zielonego napoju. Na pewno alkoholowego. Byli roześmiani i szczęśliwi.
- Cześć, Alice! - kobieta pomachała jej z daleka. - Kim są ci przystojniacy?!
- Prawdziwi przystojniacy! - Paul uśmiechnął się do Arthura i Thomasa w dość szczególny sposób.
Harper wzięła głęboki wdech i wydech.
Zaczynało się.
- To moi bracia - odpowiedziała znajomym z Le Suffren. Pomyślała o tym, jak nocą przed tą ostatnią ona i Terrence powitali ich na tarasie jej pokoju… I jak zapewne właśnie wtedy robili dziecko. Uznała, że raczej to nie będzie wątek, o którym kiedykolwiek małemu detraffordziątku opowie ze szczegółami. Miała nadzieję, że goście hotelu, których poznała w barze, po prostu sobe pojdą i że nie pamiętają, że mówiła iż jej bracia zaginęli…
- A czy oni nie zaginęli? - zapytał Paul. Chyba jednak zapamiętał.
Nel zmrużyła oczy, patrząc na niego i nagle otworzyła szeroko usta i oczy. Zaczerpnęła duży haust powietrza.
- Tak, rzeczywiście! Jak dobrze, że się znaleźliście!
- A gdzie twój mężczyzna? Pewnie wciąż odpoczywa po wczoraj, nie? - Paul zarechotał. - Dziewczyny strasznie ci zazdrościły. I nie powiem, ja tak samo. Ale nie martw się, nie będziesz musiała odchodzić z Klubu Złamanych Serc tylko dlatego, bo posiadasz przystojnego chłopaka.
- No zwłaszcza, że masz takich atrakcyjnych braci! - Nel zachichotała. - Tylko żartuję, nie bierzcie tego na poważnie - machnęła ręką.
Arthur niepewnie spojrzał na Alice. Thomas natomiast stał niepewnie, wsparty na ich ramionach i zdawał się tkwić w swoim własnym świecie.
Alice nie podejmowała tematu Terrence’a, ani klubu, ani niczego. Zerknęła w stronę wejścia do hotelu.
- Słuchajcie, mieliśmy ciężkie dwadzieścia cztery godziny. Chciałabym pójść do siebie. Przepraszam was, ale musimy iść… Nie gniewajcie się - przeprosiła znajomych i podciągnęła nieco Thomasa na swoim ramieniu, było jej ciężko, głównie przez uszkodzoną po postrzale rękę. Nie zamierzała jednak upuścić brata. Skierowała Arthura znowu do wejścia w stronę lobby.
- A tak, spoko - mruknął Paul.
- Widzimy się wieczorem! Wszystko nam opowiesz! - Nel krzyknęła za nimi.
Śpiewaczka wiedziała, że pewnie to jednak nie nastąpi… Była jednak na tyle uprzejma, by ich o tym nie informować.

Weszli do recepcji. Była czysta i zadbana, jak zawsze. Alice spostrzegła dwie kobiety za kontuarem. Rozpoznała je. Latynoska i czarnoskóra. Uśmiechnęły się uprzejmie.
- Dzień dobry - powiedziały, po czym opuściły wzrok na jakieś dokumenty przed nimi. Wnet Pierwsza z nich chyłkiem podniosła głowę, obserwując Arthura i Thomasa. Zmarszczyła brwi i lekko uderzyła łokciem koleżankę, aby zwrócić jej uwagę. Jednak na razie nic nie powiedziała, kompletnie zaskoczona.
- Dzień dobry… - odpowiedziała Alice, kiedy zatrzymali się przy kontuarze recepcji.
- Pamiętają mnie panie? Wynajęłam pokój przedwczoraj… Sytuacja jednak skomplikowała się… Zostałam porwana i okradziona. Cudem udało mi się uciec, wraz z moją rodziną, ale chcemy udać się do szpitala. Potrzebuję zabrać moje rzeczy z pokoju, jednak nie posiadam klucza i dokumentów, poza paszportem w samym lokalu, który wynajmowałam… Czy mogą mi panie pomóc? Płaciłam z góry za pokój, po prostu chcę się móc pozbierać i pojechać do szpitala… - powiedziała poważnym tonem. Nie żartowała, była zmęczona i wyglądała na dokładnie tak zamęczoną jak się czuła. Miała nadzieję, że kobiety zrozumieją i nie będa sprawiały problemów.

Przez pierwszych kilka sekund kobiety nic nie odpowiedziały. Nagle ta czarnoskóra drgnęła.
- Och… oczywiście… zadzwonimy na policję i na pogotowie, przetransportują was do szpitala.
- A co do pokoju… to proszę przypomnieć, jaki jest numer? Wezmę klucz zapasowy i zaprowadzę państwa do środka. Doliczymy karę za zgubienie poprzedniego do państwa rachunku. Proszę jednak teraz o tym nie myśleć, to nie ma znaczenia. Pewnie kierownik i tak wykaże się zrozumiałością.
- Ja zaprowadzę państwa, tylko proszę podać numer pokoju - powtórzyła czarnoskóra.
Śpiewaczka nie ociągała się i podała numer pokoju, który zajmowała.
- Chcesz iść ze mną, czy poczekacie tutaj? - zapytała ostrożnie Arthura. Nie wiedziała, czy miał siły tak chodzić wszędzie jeszcze dźwigając półprzytomnego Thomasa. Mogła tam pójść sama i tak zamierzała zapakować wszystko do walizki i po prostu zabrać.
- Poczekamy tutaj. Nie martw się o nas - mruknął Thomas.
Alice została zaprowadzona przez recepcjonistkę do apartamentu. Otworzyła drzwi i wpuściła śpiewaczkę do środka.
- Przykro mi, ale nie mogę dać pani klucza, bo to zapasowy i mamy takie właśnie zasady. Ale proszę się nie spieszyć. Poczekam tak długo, jak będzie tylko trzeba i przyjdę, aby zamknąć pokój. Proszę tylko zadzwonić do nas na recepcję i od razu pojawię się - rzekła, kierując się korytarzem w stronę, z której przyszła.
Harper rozejrzała się po pokoju i nie była już w stanie odpowiedzieć recepcjonistce. Wszędzie były ślady bytności Terrence’a. Wszędzie. W szklance po kawie ustawionej w kuchni, w szklance po alkoholu, który pił wcześniej. W pęknięciu na suficie… Stała tak, kompletnie wmurowana i walczyła z łzami, by się nie rozpłakać. Zamrugała kilka razy szybko, po czym potrząsnęła głową. Podeszła do szafy i wyciągnęła swoją walizkę. Następnie wzięła również torbę, z którą przybył Terrence. Zaczęła przepakowywać wszystko do swojego, większego bagażu. Jego ubrania, rzeczy podręczne… Po czym z bocznej kieszeni swojej torby podróżnej wyciągnęła ten specjalny, awaryjny telefon. Ten, którego używała tylko w wyjątkowych sprawach, głównie związanych z KK. Był na niej numer…
Zgarnęła koszulę, którą Terrence miał na sobie, a o której myślała zbliżając się do Le Suffren. Przytuliła ją do siebie i zaciągnęła się zapachem jego wody kolońskiej, której woń została jeszcze na kołnierzu. Zmięła materiał w palcach i rozpłakała się. Był to jednak krótki wybuch, bo zaraz uspokoiła się i otarła łzy. Znów spojrzała na telefon. Wybrała numer, po czym wybrała opcję ‘SMS’


Cytat:
Do: J.
Treść: Wydaje mi się, że Terrence nie żyje… Wydaje, bo nie widziałam ciala. A.
Posłała to do Joakima, zastanawiała się, czy napisać również do Jennifer, ale uznała, że z nią porozmawia o tym w cztery oczy. Że tak powinno być. Do Dahla nie miała jak się dostać na rozmowę i zakładała, że pewnie nie odebrałby tak czy inaczej, wię`c nawet nie próbowała. Wróciła do pakowania, zostawiając telefon z włączonym dźwiękiem. Wyciągnęła zapasowy portfel i swój paszport. Był tu także ten należący do Terrence’a. Jego zdjęcie. Przesunęła po nim palcami, po czym bezmyślnie przysunęła je do ust i ucałowała. Jakby to w ogóle miało coś dać. Odczynić złe zaklęcie… Nie była jednak dzieckiem i nie wierzyła w bajki. Przebrała się w swoje ubrania i odłożyła koszulę Terrence’a do torby. Wsadziła komórkę do kieszeni i przeszła się jeszcze raz po całym pokoju. Zahaczyła nawet o taras. Żałowała, że nie dała Terremu zatłuc Bahriego, gdy była ku temu okazja w tym pokoju…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline