Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:49   #303
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Musiało jej tylko wydawać się, a jednak dosłownie czuła zapach Terry’ego nie tylko na koszuli, ale w całym mieszkaniu. Jak gdyby jego duch tutaj pozostał. Kiedy zamknęła oczy, odniosła wrażenie, że mężczyzna zaraz przybliży się do niej i przytuli ją od tyłu. Powie, że to wszystko było jedynie dziwnym, paskudnym snem. Kirill wyjaśni jej, że przerażająca, perfidna istota z Iteru zainfekowała jej umysł niczym wirus, kiedy ostatnim razem przebywała w tamtym wymiarze. Że to on pokazywał takie przerażające wizje, bo karmił się jej cierpieniem… ale nic z tego nie było prawdą.
Alice oparła się o balustradę pokoju i pochyliła. Łzy gęsto spływały z jej oczu. Czuła fizyczny ból w brzuchu. Miała wrażenie, że nie może oddychać. Bo to Terry był jej powietrzem, ale nagle go zabrakło. Przez ostatnie miesiące cały czas był obok. Mogła na nim polegać i właśnie to robiła… a on ją wspierał i kochał bezwarunkowo. Był najprawdopodobniej najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła się jej, ale teraz… zniknął. Zostawił za sobą czarną dziurę. Próżnię, która zasysała ją. Wnet uświadomiła sobie, że jej nogi zmiękły… upadła na podłogę. Nie straciła przytomności, jednak nie miała siły, aby utrzymywać równowagę. Oparła plecy o ścianę. Nadszedł ogromny napad paniki. Zamknęła oczy i oddychała przez usta… przynajmniej próbowała, jednak miała wrażenie, że powietrze zatrzymuje się na jej gardle. Nie może dotrzeć do płuc. Czy zrobiła się fioletowa? Czy straci przytomność? Umrze z powodu złamanego serca?
Początkowo próbowała z tym walczyć i się opierać emocjom, zaraz jednak nie zdołała. opadła na fotel, na którym wczoraj siedział Terrence, kiedy ona go dosiadała i objęła się ramionami. Płakała dalej, póki po prostu się całkiem nie zmęczyła, a łzy dalej kapały jej ze szczęki na szyję i białą bluzkę, którą założyła by zasłonić siniaki. Spróbowała się podnieść i wyjść z balkonu, tłumacząc sobie, że może to powietrze tutaj. Że może jeśli stąd wyjdzie, to znów będzie mogła oddychać. Nie mogła zemdleć, bo to na pewno zaszkodziłoby płodowi. Teraz wszystko było potencjalnym zagrożeniem dla małego, nowego żyjątka w jej ciele. Chyba to dało jej siły, bo weszła ponownie do środka i usiadła teraz na kanapie. Wzięła butelkę wody mineralnej i napiła się, próbując ostudzić emocje. Pociągnęła nosem. Spojrzała na telefon, by ocenić ile minut spędziła na pakowaniu i opłakiwaniu de Trafforda.
Minęło dobre pół godziny. Jednak nie spędziła na balkonie tak dużo czasu, jak wydawało się jej. Zimna woda orzeźwiała ją i nieco pomagała na ból głowy. Przypomniała sobie Kirilla i to, co przed chwilą obiecała mu. Musiała być silna zarówno dla siebie, jak i swojego dziecka. Nie… ich dziecka. Jej i Terry’ego. Jemu już nie mogła pomóc, ale jego syn lub córka liczyli na nią. Świadomość tego nieco wzmocniła ją.
Już odkładała telefon, kiedy ten zadźwięczał. Ktoś dzwonił. Spojrzała na ekran oraz pojedyczną literę “J”.
Alice chciała już schować telefon i ruszyć by zadzwonić po recepcjonistkę, kiedy nagle rozbrzmiała melodyjka. Śpiewaczka patrzyła na ekran i wahała się. Czy była w stanie z nim teraz rozmawiać? W tym stanie, w którym była? Przełknęła ślinę i wymusiła na sobie spokój. Odebrała.
- H...alo? - mimo, że chciała brzmieć normalnie, jej głos załamał się. Nie dość, że było słychać, że dopiero co płakała, to jeszcze że się bała jego reakcji, choć bardzo starała się zachować spokój. To wszystko powiedziało Dahlowi to jedno, krótkie słowo.

Odpowiedziała jej cisza. Wydawała się pulsująca i jakby złowroga. Taka gęsta, że mogłaby ją kroić nożem. Odniosła wrażenie, że pewnie połowa półkuli pomiędzy nią i Joakimem w tej chwili zamarła. Jakby nadeszła kolejna epoka lodowcowa. Albo wręcz przeciwnie, masywny efekt cieplarniany, który spalał wszystko na swojej drodze na wiór. Nagle usłyszała pojedyncze słowo. Jednak zabrzmiało niczym grom. Błyskawica, która uderzyła prosto w nią.
- Jak? - głos Joakima przypominał trzaśnięcie bicza.
Harper, podobnie jak pół globu zamarła w oczekiwaniu, a gdy przyszedł strzał wzdrygnęła się. Przełknęła ślinę.
- Arabowie. Sharif Habid. Zapolował na nas… Konkretnie na mnie. Wykorzystał moment, wyczekał jak będziemy zmęczeni i osłabieni po starciu z kultystami bogów Tuoneli. Wtedy porwał mnie, a jego polecił zastrzelić. Uciekłam, wróciłam do tego lasu, ale policja już tam była. Nikt jednak nie był w stanie powiedzieć, czy widział jego zwłoki. Więc jak już się zapewne wezmą za identyfikacje… To wtedy czegoś się dowiem… Lub nie dowiem, bo tu jest wszystko możliwe, równie dobre mogli go porwać cholerni kosmici - powiedziała napiętym tonem. I teraz czekała na kolejny strzał.
Alice słyszała oddech Joakima. Mężczyzna musiał oddychać przez usta. Bez wątpienia był wściekły, jednak powstrzymywał złość. Milczał. W pewnym momencie Alice pomyślała, że może coś mu się stało, albo wina leżała po stronie telefonu. Potem jednak usłyszała najupiorniejszy, najstraszniejszy śmiech, jakiego była świadkiem.
- No co mogę na to powiedzieć? Alice, co można na takie coś powiedzieć?
I znów zamilkł.
Wstrzymała oddech ponownie, głównie ze względu na jego śmiech
- Nie musisz nic mówić… No chyba, że zamierzasz na przykład mnie obwiniać. Do tego już jednak przywykłam… Nie oczekuję też, że rzucisz co robisz i wrócisz do Kościoła. Dam sobie radę sama - powiedziała nabierając nowego, obcego Dahlowi, poważnego i władczego tonu. Co prawda nie mogła się mierzyć z nim, czy z Terrencem, ale jak na siebie do tej pory… Arabowie musieli zaleźć jej za skórę.
- To nie ode mnie zależy. Nie jestem na wakacjach. Pracuję. Natomiast wy mieliście być na urlopie. Dlaczego… - Joakim zawiesił głos, po czym westchnął, jak gdyby nie było sensu nawet zadawać pytania.
Znowu milczał. Dahlowi bardzo rzadko brakowało słów. Jego oddech nieco przyspieszył. Czyżby się rozklejał? Alice nie widziała jego twarzy, nie była pewna. Może to tylko z powodu złości? Mogła jedynie zgadywać, jakie emocje odczuwał mężczyzna. Bo przed każdym wymówionym słowem próbował uspokoić się tak bardzo, jak to tylko możliwe.
- Dlaczego Terry musiał umrzeć, Alice? - zapytał. Równie dobrze mógłby uderzyć w nią kowadłem. Ciężar w jego głosie przygniatał.
Harper nic nie odpowiedziała, próbując zrzucić z siebie ładunek emocjonalny, którym w nią cisnął. Sama znowu poczuła, jak łzy zbierają jej się i zaczynają spływać po policzkach.
- Nie pytaj mnie o to, nie ja decyduję. Nie tak to miało wyglądać. Wiem, że jestem chodzącym magnesem na nieszczęście, ale czemu on… Czemu musieli mi zabrać jego… - zasłoniła usta dłonią, kiedy znów się rozpłakała. Joakim nie musiał wiedzieć, jak bardzo ją to bolało. Wolała mu też nie wspominać o fakcie, że była w ciąży, przynajmniej na razie nie. To nie były okoliczności do rozmawiania o takich dobrych rzeczach, gdy cierpieli.
- Nie tobie. Przede wszystkim mi. Ty znałaś go może rok, ja dekady. Rozumiesz, Alice? Dekady - Joakim warknął. - Kurwa, powoli do mnie dociera, co do mnie mówisz. Jak to możliwe, że taka mała pchełka, jak Sharif zdołał go zabić? Co to znaczy, że Terry był zmęczony? Przecież to chodząca bomba atomowa, co musiał robić, żeby wyczerpać swoje baterie? Może… może on żyje? Skoro nie widziałaś go martwego? Czy jest taka możliwość? - Joakim zaczął wchodzić w fazę zaprzeczenia. Bardzo nie chciał śmierci de Trafforda. - Jak… jak ja mam cokolwiek zrobić bez niego? Najpierw Abascal, teraz Terry… co będzie z Kościołem? Co będzie z tobą? Co… - Joakim głośno zaczerpnął powietrza. - Kurwa, czemu wszystko się pierdoli…! - krzyknął ze złością.
Alice słuchała go, ale nie znała odpowiedzi, które mogłyby go zadowolić. Czuła się odpowiedzialna za zgon Abascala i teraz czuła się równie boleśnie odpowiedzialna za zgon Terrence’a…
- Sharif już nie jest tą samą osobą. Stał się potworem. Sadystą… Mam wrażenie, że ponowne pojednanie z siostrą nie wyszło mu tak na zdrowie, jak powinno. To też moja wina, ale kto mógł przypuszczać, że zrobi się zazdrosny o ciebie do takiego stopnia, że gotowy będzie zorganizować coś takiego? Ani ty, ani ja. Żadne z nas nawet go o to wtedy nie podejrzewało - sapnęła…
- To niemożliwe, żeby ten nieudacznik choćby dotknął Terry’ego. Nie mówiąc o zabiciu. Jeżeli mnie wkręcasz… Na przykład to jakaś głupia próba zwrócenia na siebie uwagi i przeprowadzenia przydługiej rozmowy ze mną… - Joakim zawiesił głos. Nie dokończył. Nie musiał. Ton jego głosu dostarczał więcej informacji niż tysiąc słów.
- Jak śmiesz zarzucić mi coś takiego? Porwano mi braci, sama nie zostałam omal porwana, przed czym ty mnie uratowałeś… Ale potem zostałam ponownie porwana, tym razem przez bandę Habida, zgwałcona… Ponownie, z cholernej zazdrości… Ponownie. Nie będę żebrać o twoją uwagę. Ani wcześniej, ani teraz, ani później. Nie jestem twoim Konsumentem Joakimie. Nie zapominaj o tym - wybuchła wściekła, że mógł jej zarzucić takie coś jako kłamstwo.
- Oczywiście, że jesteś moim Konsumentem. Nie różnisz się pod tym względem od wszystkich innych. Różnica jest taka… że ja jestem również twoim Konsumentem - Joakim zawiesił głos, mówiąc dość cicho. - I przykro mi, że nie byłaś w stanie uratować Terry’ego. Bez względu na to, czy było to możliwe, czy nie… - westchnął.
- Próbowałam… I zapłaciłam za to. Słoną cenę. Nigdy więcej, nie ruszę się nigdzie, bez broni i przynajmniej dwóch osób towarzyszących. Bo wygląda na to, że od pół roku cały świat próbuje mnie skrzywdzić, a ja nie mogę tego więcej ignorować.
Zamilkła i kontynuowała dopiero gdy ochłonęła.
- Nie widziałam jego ciała… Bardzo bym chciała, by jednak żył…I myślę, że nie możemy się licytować o to, czy ty poznałeś go dekady, czy ja miesiące temu. Bo Terrence jest dla mnie równie ważny co i dla ciebie. Niezastąpiony. A co będzie dalej? Dalej musimy żyć. Ja zrobię to co trzeba było zrobić już dawno temu, zadbam dokładnie o bezpieczeństwo swoje i Kościoła… A ty… Masz jakąś pracę do zrobienia, skoro jednak nie jesteś na wakacjach, jak się zarzekałeś, że wybierzesz. Mam plany, jednak najpierw muszę wrócić do Anglii i zająć się kwestiami pieniężnymi… - mówiła poważnym tonem i tylko trochę pociągała nosem.
- Mam nadzieję, że śpiewałaś tej Esmeraldzie naprawdę pięknie, bo będziesz musiała wyśpiewać z niej dalsze wkłady w działalność organizacji. Nie możemy sobie pozwolić na utratę pieniędzy Hastingsów. I sam majątek de Traffordów… kto wie, komu Terrence to zapisał. Na pewno Jennifer i Esmeralda otrzymają przynajmniej część… - Joakim westchnął. - Czy one już wiedzą? - zapytał. - Jeżeli nie, to trzeba będzie przeprowadzić z nimi tę rozmowę po prostu… po mistrzowsku. Nie możemy teraz stracić jeszcze Jennifer, na litość boską. Nie mam pojęcia, jak zareaguje…
- O pieniądze się nie martw… Mam, powiedzmy… Niepodważalny, prawny as w rękawie w tej kwestii… Co do Jennifer, zamierzam porozmawiać z nią w cztery oczy. Wyjaśnię jej całą sytuację i spróbuję nakierować jej gniew na osoby odpowiedzialne za śmierć, tudzież zniknięcie Terrence’a - powiedziała śpiewaczka, bardzo starannie dobierając słowa i bardzo szybko przechodząc z tematu kasy na Jenny.
Joakim wysłuchał ją, a potem zamilkł.
- Nie uwierzę, że nie żyje, póki nie zobaczę jego ciała - mruknął. - Nawet wtedy pewnie błyskawicznie wyprę tę prawdę z umysłu. Chyba dopiero teraz uzmysłowiłem sobie, jak wiele Terry dla mnie znaczył - Joakim mruknął smutno. - Przykro mi, że nie byłem w stanie mu tego okazać. Pewnie myślał, że go nienawidzę. Bo tak się zachowywałem względem niego.
Dahl westchnął.
- Ale to bez znaczenia. Nie musisz tego słuchać. Napisz mi na maila dokładny przebieg wydarzeń ostatnich dni. Wszystko po kolei, jak pamiętasz. Nie musi to być teraz, ale im prędzej to uczynisz, tym lepiej, bo pamięć ludzka jest zawodna. Kiedy skończysz pisać, nie wysyłaj od razu, tylko czekaj, czy nie przypomni ci się nic więcej. Pewnie będę w stanie tylko raz przeczytać to sprawozdanie, więc uczyń go kompletnym.
Joakim zamilkł. Nie przerwał połączenia. Chyba nad czymś myślał. A może zawiesił się.
- Dobrze. Wyślę ci maila jak tylko zajmę się rodziną w szpitalu - powiedziała spokojnym tonem Alice. Nie chciała już wchodzić w kwestię tego jak bardzo Joakim cenił Terrence’a, albo jak tego nie robił. Nie chciała tylko, by próbował jej go zabrać, jeśli jakimś cudem Terrence jednak by przeżył. Do czego to doszło, że zamierzała czegoś odmawiać Joakimowi Dahlowi? Milczała przez chwilę.
- Jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć… W zasadzie to nie twoja sprawa, ale raczej byłbyś zainteresowany tą informacją… - powiedziała, decydując się na ostatni wątek tej rozmowy.
- Chcę też wiedzieć, kto dokładnie cię zgwałcił - mruknął Joakim… jakby złowrogo? To zabrzmiało tak, jakby poprosił ją o stworzenie dla niego listy śmierci. - Mów. O tej informacji, która ma mnie nie interesować - poprosił.
Tymczasem Alice spostrzegła, że drzwi do apartamentu uchylają się lekko. Spostrzegła, że Arthur zajrzał do środka. Odszukał wzrokiem Harper.
- Karetka i policja przyjechały już… - mruknął. - Już spakowałaś się… czy potrzebujesz pomocy? - zapytał.
Harper zerknęła na Arthura
- Spakowałam się już Arthurze. Za moment zejdę. Jeśli chcesz, możesz wziąć moją walizkę, ale mogę ją też zabrać sama, żebyś się nie przemęczał - odezwała się do brata, zupełnie łagodniejszym tonem, niż jak rozmawiała z Joakimem. Arthur musiał zauważyć, że płakała, bo jej twarz znów była mocno zaczerwieniona, a oczy zaszklone.
- Nie ma sprawy - odparł Douglas. Wziął walizkę Alice oraz torbę Terry’ego, po czym opuścił apartament. W ogóle nie skomentował płaczu siostry. I tak nie mógł w żaden sposób jej ulżyć.
- Wybacz, mój brat przyszedł - zwróciła się do telefonu i podniosła z kanapy. Podeszła do okna.
- Czterech Arabów i…
- Co…? - Joakim prawie krzyknął. Może spodziewał się znowu Kaverina? Alice nie miała pojęcia, jednak zdołała go mocno zaskoczyć, może nawet zszokować tymi dwoma słowami.
- ...i Sharif Habid. Zorganizował dla mnie cały pierdolony sex dungeon i nie szczędził sobie, za to jak bardzo mnie chciał jako przedmiotu i za to jak go zaatakowałam. A zrobiłam to dwa razy. Nie chcę sobie tego przypominać, więc na tym zatrzymajmy te informacje. Jak na ironię, rozmawiał sobie ze mną w międzyczasie… o Tobie - odpowiedziała na pytanie Joakima wprost.
- Tak to już jest. Wszyscy moi znajomi rozmawiają o mnie w trakcie uprawiania seksu - odparł Dahl kompletnie poważnym tonem, ale musiał odruchowo zażartować.
- A to, o czym chciałam ci powiedzieć… Jestem w ciąży. Z Terrencem. Dowiedziałam się o tym od Tuonetar, jak mnie wyciągnęła z arabskich łap… Żałuję, że nie zdążył się o tym dowiedzieć, bo rano w dzień tego wszystkiego… Rozmawialiśmy o tym, że chciałby tego i że to by go uszczęśliwiło. Zamierzam zapewnić temu dziecku ochronę. Wszelkimi kosztami Joakimie - oznajmiła poważnym tonem, sygnalizując jednoczesnie determinację w pewnych kwestiach. Zdecydowanie ten fakt mógł mieć ogromne znaczenie w sprawach Kościoła w najbliższym czasie.

Joakim milczał. Mijały kolejne sekundy, a nie wypowiedział ani słowa. Alice spojrzała na zegar ścienny oraz cienką wskazówkę odmierzającą najmniejszą jednostkę czasu. Tykała, a Dahl wciąż nic nie mówił. Usłyszała, że może dwa razy nieco głośniej przełknął ślinę, ale nie wypowiedział ani słowa. Chyba to było trochę dużo nawet jak dla niego. Uderzenie śmiercią Terry’ego, potem podbicie gwałtem przeprowadzonym przez piątkę Arabów i zakończenie informacją o ciąży. Kompletny nokaut.
- Będziemy w kontakcie - mruknął wreszcie. Alice zrozumiała, że zaraz się wyłączy.
- Do następnego. Joakimie - pożegnała go, już nieco łagodniejszym tonem. Nawet nie próbując zatrzymywać go. Gdyby chciał, sam by kontynuował tę rozmowę, ale jak mu zapowiedziała, ona nie będzie błagała o jego uwagę. Nie będzie skakała tak jak wszyscy. Może wcześniej była na to gotowa, ale teraz? Teraz sytuacja mocno się zmieniła. Teraz musiała myśleć przede wszystkim o bezpieczeństwie dziecka, a to zmuszało ją do podjęcia bardzo wielu, bardzo skomplikowanych decyzji.
‘Joakim Dahl i ona - razem’, powoli zaczęło osiągać rangę pięknego marzenia, a nie odroczonej, niepewnej rzeczywistości. Westchnęła smutno i poczekała, aż się wyłączy.
- Pamiętaj… że teraz masz dwa powody, by żyć - powiedział na koniec. - Gra jeszcze się nie skończyła - rzekł i wtedy już się rozłączył.

W apartamencie zapanowała cisza. Nie było już tu żadnych ich prywatnych rzeczy, jedynie pęknięcie w suficie przypominało o tym, że jeszcze niedawno przeżywali tutaj może nie najradośniejsze, lecz na pewno intensywne chwile. I z perspektywy czasu szczęśliwe. Mimo że pokłócili się i płakała. Obawiała się go, gdy wpadł rankiem w morderczy, lecz zimny szał. Czy może przeczuwał, że to Bahri go zamorduje? Instynkt kazał mu zaatakować jako pierwszy, lecz rozsądek odciągnął go od tego? Alice mogła jedynie teoretyzować. Chyba musiała ruszyć w stronę recepcji, jeżeli policja i karetka już naprawdę tam na nią czekały.
Śpiewaczka zadzwoniła na recepcję, dając znać, że opuszcza apartament, tak jak ją o to poproszono, po czym ruszyła, by dostać się na dół i ponownie zmierzyć z rzeczywistością. Szczerze chciałaby, żeby Bahri stawił się dziś w pracy. Wzięłaby siekierę przeciwpożarową… I zatłukła go nią. Myślała o tym schodząc po schodach.

Wnet dotarła do recepcji.
- Jak dobrze, że już pani jest! Panowie policjanci chcieli już iść za panią do apartamentu - rzekła latynoska. - To ja już pójdę, aby go zamknąć - rzekła i wnet zniknęła za rogiem.
Wnet Alice spostrzegła dwóch policjantów. Znała ich. Felix Applebaum i George Chavez. Rozmawiali z Arthurem.
- Niestety prawie nic nie pamiętam… Zostałem naćpany, proszę panów - mówił. - Alice, moja siostra, uratowała mnie. Ona panom wszystko opowie. Ja… ja cieszę się, że w ogóle żyję. I myślę, że powinienem odwiedzić szpital, bo wcale nie czuję się zbyt dobrze. Poza tym być może prokurator będzie chciał śladów narkotyków w moim moczu - dodał. - Należy go zbadać. Może ja już dołączę do mojego brata? - zapytał. Thomas najwyraźniej już trafił do karetki.
 
Ombrose jest offline