Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:55   #307
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Czekaj… jak to rozwiązała Natalie… Mówiła, że należy jakiejś archeologicznej organizacji i podróżuje z nią po świecie. A może naprawdę to robiła… kto wie - zawiesił głos. - Może powiemy, że chcemy odwiedzić ostatnie miejsce, w jakie udała się? A potem… Nie wiem. To tłumaczy chwilową nieobecność, ale nie taką stałą. A to byłoby w ogóle możliwe? Być Konsumentem i udawać się na misje, ale nie być na stałe w siedzibie? - zapytał ją.
Alice kiwnęła głową.
- Owszem. Większość Konsumentów cały czas podróżuje. Część jest zajęta specjalnymi zleconymi zadaniami, część przechodzi szkolenie, część zajmuje się szukaniem przedmiotów, istot i innych osób o wysokim poziomie energii. To nie tak, że wszyscy siedzą cały czas w siedzibie. Do tej pory tak naprawdę nawet takowej nie było. To moja własna koncepcja. Wpadałam na nią dziś. Ze względu na mój stan… - wytłumaczyła mu.
- Co do Natalie, należała do organizacji, owszem… Identycznej jak Konsumenci, tylko my się z nimi niezbyt lubimy, głównie z powodu braku porozumienia w metodach szukania i traktowania artefaktów… - wyjaśniła.
- Rozumiem… - odpowiedział mężczyzna. - W takim razie… przemień mnie - szepnął. Niezbyt głośno, jak gdyby gdzieś był schowany dyktafon, uwieczniający chwilę. Albo podsłuchiwały wszystkie pielęgniarki na oddziale. - I to szybko. Może tu i teraz - dodał, patrząc na nią. - To będzie miało najwięcej sensu, jeżeli obydwoje zachorujemy mniej więcej w tym samym czasie. Może dojdą do wniosku, że to jakiś wirus - mruknął. - Chcę to mieć za sobą. Zanim… - nie dokończył. Chyba bał się, że się rozmyśli, lub jego odwaga na podjęcie tak ważnej i ciężkiej decyzji po prostu zniknie.
- Już teraz? Natychmiast? - zapytała poważnym tonem. Nie miała jednak czym się skaleczyć, by dać dostęp Arthurowi do swojej krwi. Po drugie, byli w szpitalu. Jakby to było dziwnie, gdyby stała przy nim a ten nagle zapadł w taki sam trans co Thomas? Może uznaliby ją za przeklętą?
- Nie mam nic ostrego, skoro tak ci spieszno… - zauważyła na sam koniec i mruknęła cicho. Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz.
- Nie jest mi. Może to głupie. Chyba tak. Zrobimy to po powrocie. Powiem, że jadę na tygodniowy odwyk, ale tak naprawdę będę zatruwał się twoją mocą. To lepsze od wódki - mruknął. - Chyba zdrowsze - spojrzał na Thomasa, który właśnie się wyciągnął na łóżku w rozkoszy. - Choć w sumie nie wiem - zaśmiał się i pokręcił głową. - Dobrze, to potem to rozstrzygniemy. Co takiego tam widzisz? - zapytał Alice na to, że podeszła do okna.
Śpiewaczka nie dostrzegła niczego szczególnie zastanawiającego. Była po innej stronie korytarza i nie widziała tutaj parku. Zamiast tego mogła spojrzeć na blok znajdujący się kilkadziesiąt metrów dalej. Na jednym z balkonów siedziała młoda, szczupła dziewczyna. Blondynka. Miała mokre włosy, a jej nogi zwisały przez szczelinę prętach na zewnątrz. Paliła papierosa. Wyglądała na smutną, a przynajmniej melancholijną. Wnet podszedł do niej kot, którego pogłaskała. Było coś interesującego w tym obrazku. Może chodziło o to, że Alice złapała nieznajomą w prywatnej chwili, kiedy sądziła, że jest nieobserwowana. To było dziwnie intymne.
Harper przyglądała się chwilę kobiecie i jej kotu. Jak normalne było jej życie? Jakie były jej główne problemy? ‘Czy iść na randkę w czerwonej, czy w czarnej sukience?’, ‘czy zjeść dziś na kolację spaghetti, czy pizzę?’, myslenie o tym przygnębiło śpiewaczkę, więc odwróciła wzrok od okna i spojrzała na Arthura
- Nic… Świat… Co do twojej przemiany… Myślę, że jest o tyle zdrowsza co jednorazowa, bo mimo wszystko uzależni cię potem od pochłaniania energii, ale na to można zaradzić, po prostu ją pochłaniając… Tak jak to robią inni. Czy ja. Wyjaśnię ci wszystko w drodze do Anglii… A na razie… - spojrzała na Thomasa.
- Musimy poczekać, aż Thomas wróci do siebie - dokończyła i westchnęła. Czekało ją mnóstwo pracy…

Tak myślała, ale następne dni minęły jej raczej wolno i nieproduktywnie. Rozmawiała z ojcem, Arthurem, doglądała Thomasa, a w wolnym czasie odpoczywała w pokoju hotelowym. Peterowi udało się wyciągnąć ją raz czy dwa na miasto, ale nie mogła pić, nie miała też ochoty na zabawę po śmierci Terry'ego. Wręcz przeciwnie, zastanawiała się bardziej nad skompletowaniem w pełni czarnej garderoby żałobniczej, niż podziwiała rytm muzyki klubowej bijącej z głośników praktycznie na każdym kroku.
- Nie mogę uwierzyć, że to już koniec - mruknął Peter, kiedy zebrali się na lotnisku.
- Będziemy tęsknić - dodał jej ojciec. - Ale niedługo, bo nas wkrótce odwiedzisz, prawda?
Niedługo miał przylecieć samolot do Monachium, skąd planowali wylecieć do Stanów. Alice również nim leciała, tylko potem przesiadała się w lot do Londynu.

Harper nie zamierzała im kłamać, więc złożyła obietnicę taką, którą dotrzymać mogła
- Odwiedzę was, gdy tylko będę mogła… Albo to wy odwiedzicie mnie… - zaproponowała i wyściskała ojca i Petera. Cudowne ozdrowienie Thomasa było dla wszystkich wielkim zaskoczeniem, a przynajmniej ona i Arthur udawali, że było zaskakującym. Teraz czekała ich wspólna podróż do Manchesteru. Alice ubierała się głównie na ciemno. Nie zabrała czarnych rzeczy na wakacje, ale starała się jak mogła to nadrobić granatami i szarościami. Była też często zamyślona i bardzo poważna. Zagłębiona w notatkach, które sporządzała wręcz godzinami. Usiadła znów na ławeczce w poczekalni na lotnisku. Ich lot miał się odbyć bardzo niedługo. Zagłębiła się w myślach…

Thomas wciąż czuł się nieswojo, choć faza rozkoszy mu już na pewno przeszła. Śpiewaczka spostrzegła, że lubił często doprowadzać do niby przypadkowego kontaktu między nimi. Jednak nie były to szczególnie uciążliwe rzeczy. Muśnięcie nadgarstka o przedramię, przypadkowe poklepanie po barku, tego typu rzeczy. Mimo to mówił bardzo niewiele i faszerował się lekami na ból głowy. W samolocie usiadł obok niego Arthur, żeby móc opiekować się nim w razie potrzeby. Alice usiadła rząd dalej. Wnet wylądowali na lotnisku, na którym czekała już Martha z samochodem. Zawiozła ich prosto pod jezioro przy Trafford Park. Tam przesiedli się w motorówkę i około dwudziestej drugiej byli już przed drzwiami posiadłości. Alice spodziewała się, że wszystkie jej kolory spełzną, któraś kondygnacja zawali się albo ogrody wyschną na wiór… jednak nic takiego się nie stało. Aż ciarki ją przeszły. Po części naszła ją nadzieja, że jak wejdzie do środka, to będzie tam na nią czekał Terry - cały i zdrowy. Że stanie obok niego Joakim i będą śmiali się z niej, że uwierzyła w ich drobny psikus. Ile oddałaby, aby tak było…
- Nie wiedziałem, że twój chłopak był aż tak nadziany… - szepnął Arthur.
Alice zerknęła na brata i kącik ust jej drgnął…
- Nie wiedziałeś też pewnie, że ma żonę, która wychodzi powoli z wieloletniej śpiączki, dzięki mojej pomocy… - powiedziała ponuro. Nic nie naprawi dziś jej nastroju. Zwłaszcza nie spotkanie z Jennifer, na które już szykowała się mentalnie. Zadzwoniła do niej, gdy wylądowali i poprosiła, by została w Trafford Park. Wcześniej nie wspominała jej o tym co się działo, ale Jenny nie była głupia, na pewno wiedziała, że stało się coś złego. Rozpoznała to w tonie jej głosu, bo nim skończyły połączenie, zaczęła pytać… Ale Alice nie chciała jej tego mówić przez telefon. Musiały spotkać się, a to miało nastąpić już za kilka chwil.
- Czy przydzielone zostaną dla nas sypialnie? - zapytał Arthur, rozglądając się bacznie dookoła.
- Proszę nie martwić się o to, proszę pana - rzekła Martha. - Podobnie z obiadokolacją. Wszystko jest już na pewno przygotowane i tylko czeka na podanie.
Lekarz drgnął, kiedy służąca do nich dołączyła. Została trochę z tyłu, gdyż skoczyła szybko porozmawiać z ogrodnikiem, ale dogoniła ich bez problemu. Głównie dlatego, bo Thomas szedł powoli i niepewnie.
- Jesteś w ciąży z żonatym mężczyzną? - zapytał Arthur. To wszystko było dla niego wielką niespodzianką. - Znaczy… nie oceniam cię w żadnym wypadku, ale…
“...to jak twoja matka?”
Tak chciał dokończyć?
Alice odniosła wrażenie, że chciał być dla niej miły, zwłaszcza że byli jej gośćmi, ale kłóciło się to z tym, jak ją do tej pory postrzegał.
- Nie planowałam tego. Brałam leki… Najwyraźniej alkohol stwierdził, że wytnie nam numer… - powiedziała ściszonym tonem. Prowadziła Arthura i Thomasa do posiadłości. Spojrzała w stronę świateł, które wylewały się na schody wejściowe. Drzwi były uchylone. Alice zastanawiała się, czy to z powodu ogólnego zainteresowania jej przyjazdem wraz z braćmi, bez pana domu, czy może z jakiegoś innego powodu. Zacisnęła dłonie w pięści. Zerknęła na Thomasa.
- Dobrze się trzymasz? - zapytała go, troskliwie. chciała też nieco odwieść swoje myśli od bólu po Terrym.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej krzywo.
- Mam potężnego kaca po tym, co mi zaserwowałaś - rzekł. - Ale jest mi już dużo lepiej z każdą chwilą. Mimo wszystko… marzę teraz tylko o dobrej kolacji i żeby paść na łóżko i nie wychodzić przez miesiac. Każdy centymetr ciała mam obolały po tej ekstazie.
Martha zerknęła na niego, ale już dawno temu nauczyła się nie komentować żadnych dziwnych słów.
Harper kiwnęła głową.
- Odpoczniesz teraz nieco i wkrótce na pewno poczujesz się dużo lepiej - obiecała mu.
- A właśnie, panienko Alice, czy wie może pani, dlaczego pan de Trafford nie odbiera telefonu od jakiegoś tygodnia? Była taka sprawa z egipskim antykiem i pan Terrence wcześniej wspominał, że ma być opłacony z góry, ale kurier, że za pobraniem i pan de Trafford nie odbierał, a ja nie wiedziałam co robić… Dlatego wyjęłam te pieniądze z sejfu, przyznaję się bez bicia - zapowiedziała. - Ale boję się, że pan de Trafford będzie na mnie zły…
Śpiewaczka popatrzyła na Marthę, po czym westchnęła.
- Przepraszam was na moment. Idźcie w stronę wejścia i poczekajcie tam na mnie - poprosiła braci, po czym chwyciła Marthę ostrożnie za przedramię i zatrzymała. Stały pośród ciemności ogrodów, w bladym świetle pochodzącym z holu wejściowego rezydencji… I Alice wyjaśniła kobiecie, że pan de Trafford zaginął (bo nie znaleziono ciała, no nie?).
Wyjaśniła, że po części wie jak zajmować się interesami prowadzonymi przez pana de Trafforda, a że pani Esmeralda dopiero co zdrowieje, nie należy jej tym tematem na razie zamartwiać. Że ona sama wyjaśni jej to w odpowiedniej chwili. Pocieszyła też kobietę, bo wiedziała, że Marthcie na pewno będzie bardzo przykro.
O dziwo gospodyni jedynie machnęła ręką.
- Oj mieszka pani chwilę z nami i przez tych kilka miesięcy rzeczywiście pan Terrence był grzeczny, proszę wybaczyć mi to sformułowanie, ale normalnie to on ginie co miesiąc, a pewnie i częściej. Nie raz już nie odbierał telefonu, rekordem były dwa miesiące, to prawdziwy ekscentryk. Proszę sobie tego nie wyrzucać, to nie wina pani, ani też niczyja, ten typ tak ma. Przepraszam za sformułowanie. To po prostu rzeczy bogatych wielmożów, dla dziewczyn takich jak my to inny świat przecież.
Martha przecież uważała ją za muzykoterapeutkę, a nie za konkubinę i Dubhe. Chyba musiała też nie usłyszeć wzmianki o ciąży, poza tym rzeczywiście trochę dziwnie na nią spojrzała, kiedy Alice jako muzykoterapeutka zachciała zająć się nagle interesami de Traffordów. Potem przypomniała sobie, że kiedyś rzeczywiście była taka rozmowa przy stole… O tym, że Terry proponował Alice pracę muzykoteraputki, żeby nie było, że mieszka w rezydencji bez powodu, ale znali się wcześniej z biznesu. To wystarczyło jej to odparcia złych przeczuć.
Rudowłosa skrzywiła się lekko.
- Mam złe przeczucia Martho… Że tym razem mogło mu się coś stać i mógłby… Nie wrócić. Tak czy inaczej, chcę pomóc pani Esmeraldzie. Pomogę zająć się nią i wspólnie ustalimy co zrobić, w obecnej nieco problematycznej sytuacji. Tylko proszę Martho, na razie nie mów o moich obawach głośno - powiedziała do niej w zaufaniu. Ruszyła w stronę schodków wejściowych, by dołączyć do swoich braci w holu. Rozejrzała się. Była ciekawa, czy Jenny będzie czekała na nich już na wejściu, czy może będzie snuła się gdzieś po posiadłości.
Chyba najlepiej byłoby zapytać kogoś ze służby o to. Jenny nie była kimś, kto stałby przy drzwiach wiernie niczym pies i machał ogonem na wracających do domu. Po śmierci Fabiena lubiła wracać do rodzinnego domu po to, żeby zaszyć się w jednym ze swoich dawnych pokoi, słuchać głośnej muzyki i pić kiepskie wino. Trochę jakby cofnęła się do okresu nastoletniego. Martha została w tyle z Thomasem i Arthurem. Alice słyszała, że planowała oprowadzić ich po posiadłości, przynajmniej po tych najważniejszych elementach. Jeszcze przed kolacją, która chyba miała być dość wystawna.
- Martho, gdzie znajdę Jennifer? - zapytała spokojnym tonem rudowłosa, spoglądając jeszcze w stronę gospodyni. Chciała z nią pilnie porozmawiać i to na osobności, a jeśli blondynka zaszyła się u siebie, zapewne będzie mogła to osiągnąć i miała nadzieję, że bez zbędnych eksplozji.
- Nie było mnie w domu przez kilka godzin, bo przecież przywiozłam tutaj państwo - przypomniała kobieta. - Ale jeżeli miałabym stawiać, to jest albo w swoim dawnym pokoju, jadalni, lub w ogrodach. Szczególnie upodobała sobie staw z łabędziami - dodała. - Chyba lubi celować w nie kamieniami, to niezbyt romantyczna dusza - mruknęła, po czym wróciła do rozmowy z Arthurem i Thomasem. Przy czym ten drugi wydawał się jej nie do końca słuchać.
Alice spojrzała na Arthura.
- Idę porozmawiać z Jenny. Rozgośćcie się, jak coś, mam telefon przy sobie, bo w tej posiadłości można się zgubić… - powiedziała do braci, po czym zaczęła od wyjścia na zewnątrz do ogrodów, celem znalezienia stawu z łabędziami, gdzie mogła, ale nie musiała, siedzieć Jennifer.
Powietrze było dość chłodne, jednak jak na tę porę roku Alice nie mogła narzekać. Na Mauritiusie przywykła do tropikalnej pogody, natomiast w Anglii było dużo zimniej i musiała narzucić coś na siebie przed wyjściem. Szła krętymi uliczkami stworzonymi jedynie do spacerowania i rozkoszowania się widokami. Jednak dziwne zakrętasy były dość irytujące, kiedy już chciało się dostać do jakiegoś konkretnego punktu. Harper wiedziała, gdzie znajdował się staw i po kilku minutach odnalazła go. Tak jak się spodziewała, zastała tam blondynkę. Dziewczyna siedziała na ławce. Miała na sobie cienką puchową kurtkę narciarską, a nogi przykryła kocem, który lekko zwilgotniał od ciężkiego powietrza. Mimo to musiało być jej ciepło. Zwłaszcza patrząc na butelkę whiskey, którą sączyła, patrząc na staw. Trzymała w dłoniach starodawnego walkmana, a w uszach miała słuchawki. Alice odniosła wrażenie, że to stare urządzenie było jej wiernym towarzyszem smutków od długich lat. Chyba tylko z tego powodu nie mogła się jeszcze z nim rozstać.
Harper zawahała się. Po tym jak Jennifer straciła Fabiena, stała się bardzo wycofana… Co się stanie, gdy będzie musiała postawić ją przed tymi nowymi faktami. Alice zacisnęła pięści ponownie, po czym podeszła do ławki. Usiadła obok Jenny, na wolnej przestrzeni. Popatrzyła na ciemną toń stawu, w którym odbijało się niebo. Milczała. Alice po tym co miało miejsce na Mauritiusie nie spędziła dnia bez płaczu, przez co jej oczy były właściwie większość czasu podkrążone, a ona wyglądała na bardzo zmęczoną. Nie spojrzała na blondynkę, po prostu patrzyła znużona na staw. Usta jej drgnęły. Bywała tu z Terrencem. Zmarszczyła brwi, czując ból wspomnień i zamrugała, próbując teraz nie płakać. Nie powinna, ale już czuła łzy w kącikach oczu. Wzięła zirytowany wdech i dopiero wtedy krótko zerknęła na Jennifer. Potarła ramiona, bo było jej zimno.
Dziewczyna była pijana i smutna. Nie powiedziała Alice ani słowa, tylko podała jej butelkę whiskey. Musiała wypić jakieś trzysta mililitrów, nieco więcej, niż połowa została w środku. Wyjęła z uszu jedną słuchawkę i podsunęła ją śpiewaczce. Cicho westchnęła, albo to tylko wiatr zaszumiał w gałęziach. Wszystkie łabędzie pochowały się i Alice nie zobaczyła na stawie ani jednego. To był dość smutny widok, jakby wszystko wokół nagle zaczęło wyludniać się. Zaczynając, niestety, od ludzi, a kończąc na pięknych, białych ptakach.
Rudowłosa wzięła butelkę, ale nie napiła się, obróciła ją w dłoniach i westchnęła… Przyjęła słuchawkę.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=8566UtalG_o[/media]

- Nie mogę pić… Jenny… Jestem w ciąży… - głos jej się załamał, kiedy to powiedziała. Skrzywiła się w smutku.
- Musimy porozmawiać… - powiedziała po chwili trochę ciszej.
Dziewczyna nie wyjęła drugiej słuchawki, bo i tak dobrze słyszała Alice.
- Skoro tak mówisz… Jak dla mnie nie ma wystarczająco dobrego powodu, żeby teraz nie pić. Ostatnio źle sypiam. Mam cały czas ciarki i nie mogę nic przełknąć. Schudłam pięć kilogramów, tak się przynajmniej czuję. Nie ważyłam się - mruknęła. - Wydaje mi się, że jest jakby zimniej. Tak powiedziałam rano Gabrieli w kuchni, a ta zaśmiała się, że przecież nadchodzi zima. Prawda, że nadchodzi? - zapytała i odkręciła butelkę. Napiła się.
 
Ombrose jest offline