Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:57   #309
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Esmeralda nic nie powiedziała, tylko zamknęła oczy. Alice pozwoliła jej się zastanawiać w ciszy, kiedy nagle poczuła mocny i może nie aż tak irracjonalny lęk, że kobieta właśnie po cichu zeszła z tego świata. Wtem jednak przeciągnęła się na łóżku i lekko sennie rozwarła oczy.
- Myślę, to powinna być jego decyzja, nie moja - mruknęła. - Ale z drugiej strony nie sądzę, że należy uważać to za coś wstydliwego - rzekła takim tonem, jakby upomniała Alice, choć ta jeszcze nie wiedziała za co. - Nie jestem też pewna, jak wyglądają obecnie przyjęte normy i co uważa się za zwyczajne w tym świecie poza granicami posiadłości. Od dwudziestu lat nie miałam żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym i przyznam, że to mi najbardziej ciąży. Chętnie przyjęłabym telewizor w pokoju - zawiesiła głos, po czym uśmiechnęła się nieznacznie. - Przepraszam, znowu zbaczam z tematu. Otóż, kiedy byliśmy młodzi, ja i mój mąż… - zawiesiła głos, zastanawiając się. Chyba chciała ubrać następne słowa tak elegancko, jak to tylko możliwe, jednocześnie dokładnie informując Alice o wszystkim. - Przez pierwsze lata naszego małżeństwa nasze pożycie nie układało się szczególnie odpowiednio. Otóż Terrence jest zainteresowany mężczyznami - wyjaśniła. - Nie miałam z tym szczególnych problemów, tak jak on z istnieniem mojego dobrego przyjaciela, który czasami odwiedzał naszą posiadłość. Nawet nie śnię, że Terrence żył w celibacie przez tych dwadzieścia lat, dlatego uważam, że tak naprawdę źle przyjął wieść o moim zdrowieniu i uciekł ze swym kochankiem. Ten mężczyzna bał się mnie jak ognia, ale z drugiej strony ja zawsze zbyt łatwo onieśmielałam mężczyzn, więc nie winię go za to. To byłoby zupełnie w jego stylu, żeby uciec do Chile w strachu przed wyjawieniem mi prawdy. Nawet jeśli go już więcej nie zobaczymy, to nie sądzę, żebyśmy musieli martwić się o niego - dodała. Wypowiedziała te słowa w tak cholernie charyzmatyczny sposób, że na krótką chwilę Alice szczerze ucieszyła się i uwierzyła jej. To była przecież Esmeralda, musiała znać swojego męża, czyż nie? Dopiero po kilku sekundach dotarło do niej, że zdrowiejąca dama tak naprawdę nie wiedziała nic. Wiedza o trzydziestoletnim Terrym, bo taką miała z tyłu głowy, mogła być kompletnie przeterminowana. Poza tym nie widziała nic z tego, co działo się na Mauritiusie.
Harper poruszyła się nieco niespokojnie, ale zaraz znów zastygła w spokojnym bezruchu.
- Tak… To byłoby może do niego podobne… By tak zażartować. Owszem, mam świadomość tego, że Terrence lubi mężczyzn, jednak wiem napewno, że nie miał żadnego kochanka. Co więcej, wiem z pierwszej ręki, bo na własne oczy widziałam, w jakich dokładnie okolicznościach zniknął, ale to opowieść na inną rozmowę, gdy poczuje się pani, pani Esmeraldo już lepiej. Na razie, chciałam tylko powiedzieć o tym jak ma się sytuacja… - zacisnęła dłonie mocniej i wzięła głęboki wdech i wydech.
- W związku z nieobecnością Terrence’a, zajmuję się w obecnej chwili finansami… Nie jestem tylko i wyłącznie muzykoterapeutką, czego zapewne się już pani domyśliła, Esmeraldo. Ja również jestem właścicielką owej organizacji, o której wcześniej wspomniałam… Terrence poprosił mnie o pomoc przy opiece nad panią, pani Esmeraldo, a że po przeprowadzce do Anglii, nie mogłam już robić tego, co sprawiało mi największą przyjemność, czyli grać w operze, a także z wdzęczności Terrence’owi, zgodziłam się zostać pani muzykoterapeutką. Zamieszkałam w tej posiadłości i jest ona dla mnie domem… Mam więc nadzieję, że to się z tytułu zmiany sytuacji nigdy nie zmieni… - Alice użyła takiego tonu, jakby w tych wszystkich słowach było drugie dno i poważne ‘ale’. Cały czas ważyła, czy powinna już teraz powiedzieć Esmeraldzie o swojej relacji z Terrym, czy może lepiej dopiero przy drugiej. Oczywiście o ile Esmeralda sama już na to nie wpadła, obserwując jej mimikę, czarne ubrania i wiecznie zaczerwienione oczy
- A co do telewizora, jak najbardziej sądzę, że to dobry pomysł. Podaruję pani, pani Esmeraldo również telefon, którym będzie się pani łatwiej kontaktować… Oczywiście, jeśli zechce pani taki prezent przyjąć... Obecnie odeszliśmy już od telefonów domowych, na kablach i korzystamy z czegoś takiego… - wyciągnęła z kieszeni komórkę, by zaprezentować cud techniki tego wieku.
Esmeralda krótko spojrzała, ale nie gapiła się, bo to przecież nie byłoby w dobrym tonie.
- Interesujące - odpowiedziała. - Jednak proszę nie nadwyrężać własnych środków, proszę skorzystać z mojej fortuny. Już i tak mam względem pani dług wdzięczności za rehabilitację, jaką pani dokonała. Myślę, że następny nie będzie konieczny.
Esmeralda chyba chciała zaznaczyć, że mimo że jest chorowitą kaleką, to wciąż dysponuje prawdziwą fortuną. Tak naprawdę od jej humorów zależało funkcjonowanie Kościoła Konsumentów w nawet najbardziej podstawowych kwestiach. Alice znała się na finansach i wiedziała, że bez środków Hastingsów nie byliby w stanie dotrzymać kroku IBPI, czy Habidom. To nie ulegało cieniu wątpliwości. Pieniądze de Traffordów mogłyby powstrzymać KK od bankructwa, jednak nawet do nich Alice nie posiadała obecnie prawnych podstaw. Esmeralda nie była problemem od dwudziestu lat, Terry był zakochany w Joakimie, więc Dahl nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji, w jakiej obecnie była Harper. Na szczęście żona de Trafforda wydawała się całkiem rozumna i otwarta, jednak sprawiała wrażenie jednocześnie kogoś niezwykle dumnego. Śpiewaczka nigdy wcześniej nie czuła się tak bardzo w roli polityka, jak w tej właśnie chwili.
- Z chęcią więcej posłucham o tej organizacji - rzekła Esmeralda. - I proszę przyjąć moje uprzejme zaproszenie do bezterminowego pozostania w posiadłości. Niegdyś miałam dużą ilość przyjaciół, jednak z pewnych powodów nasze relacje osłabły w ostatnich latach - znów uśmiechnęła się nieznacznie i lekkie przymrużyła oczy. - Jest pani kimś, kogo wolałabym widywać - dodała i odwróciła wzrok na okno i ogród. Chyba lekko zmieszała się tym bardzo uczuciowym, przynajmniej w jej mniemaniu, wyznaniem. Choć nikt zwyczajny w tej sposób nie określiłby jej wypowiedzi.
Śpiewaczka wysłuchała jej i uśmiechnęła się lekko.
- Nie ma w takim razie problemu, ale pozwoli pani, że pomogę chociaż wybrać odpowiedni model, tak aby prosto było się z nim pani zapoznać, pani Esmeraldo. Z przyjemnością pomogę też w pani nadrobieniu zaległości historyczno-nowinkowym - rudowłosa posłała Esmeraldzie nawet dość ciepły i miły uśmiech. Pani de Trafford odpowiedziała skinieniem głowy i również uprzejmym uśmiechem.
- Cieszę się, że mogę tu zostać i z przyjemnością wdrożę panią, pani Esmeraldo we wszystko o co pani zapyta… chciałam też dodać, że pozwoliłam sobie zaprosić moich dwóch braci, pozostają tu ze mną, powiedzmy dla bezpieczeństwa… To dość skomplikowana sprawa… Chce pani już posłuchać więcej, czy może zrobimy tu pauzę na dziś i zajmiemy się telewizorem i telefonem? - zaproponowała Alice taktycznie. Musiała rozważnie rozgrywać pionki w tej sytuacji w której była i musiała rozsądnie wybierać, kiedy wycofać się i już odpuścić wtłaczanie do głowy Esmeraldy informacji. Chciała zdobyć jej zaufanie i przyjaźń. Nie tylko dla korzyści z tego płynących, Alice chyba potrzebowała przyjaciółki i szkoda jej było wizji, że Esmeralda pozostałaby sama ze swymi myślami w pustej rezydencji, gdyby się stąd wreszcie zabrała ona, Jennifer i bracia Alice… Chciała wesprzeć Esmeraldę i być dla niej podporą. Na swój sposób, zadośćczyniąc jej kradzieży męża…

Wtem do pokoju weszła Martha.
- Pani Esmeraldo, podwieczorek - powiedziała. - Miło panią widzieć, panienko Alice - przywitała się też ze śpiewaczką. - Proszę mi wybaczyć, nie wiedziałam, że tutaj panią spotkam… - zawiesiła głos. - Przygotowałam się jedynie na skromny apetyt naszej dobrej pani Esmeraldy - rzekła. - Zbyt skromny - doprecyzowała nieco karcąco, jednak w taki miły, matczyny sposób.
Przywiozła z sobą ładny, srebrny wózek z elegancką zastawą. Alice poczuła zapach dopiero co wyjętych z pieca jagodzianek, rogali z konfiturą truskawkową oraz ciastek cytrynowych. Oprócz tego były trzy drobne dzbanki. Palił się pod nimi ogień, dlatego ich zawartość miała prędko nie wystygnąć. W jednym była herbata, w drugim mleko, a w trzecim... śpiewaczka nie była pewna. To mogła być albo kawa zbożowa, albo normalna, albo kakao. Zbyt jasne na gorącą czekoladę.
- Och starczy dla nas trzech - rzekła Esmeralda. - Proszę się nie martwić.
- Och ja taka nieprzygotowana… - Martha spojrzała na swój fartuch, który był schludny, jednak kompletnie zwyczajny. - Poza tym nie godzi się, żeby…
- Martho, czytałaś trochę za dużo Jane Austen - odpowiedziała Esmeralda. - To nie jest wczesny dziewiętnasty wiek. Znajdź jednak krzesła dla siebie i pani Alice, jeśliś miła - rzekła.
Harper zerknęła po pomieszczeniu i podniosła się z fotela. Podeszła do stolika, który stał w rogu i wzięła dwa krzesła, które przy nim stały.
- Myślę, że te się nadadzą w sam raz - zaproponowała. Alice nie chciała się przyznać, ale miała straszną ochotę na coś słodkiego. Nie wiedziała z czym ma to wiązać… z depresją po potencjalnej śmierci Terry’ego, czy z ciążą? Nie znała się, jeszcze nie zaczęła czytać książek na ten temat… Pomogła Marthcie urządzić miejsce na wspólny podwieczorek, po czym usiadła wraz z gosposią przy samym łóżku Esmeraldy.
- Myślę, że tak będzie dużo milej… Na pewno pani Esmeralda również woli jeść w towarzystwie. Spędzanie czasu z innymi ludźmi w miłym towarzystwie wpływa zdrowotnie na osoby chore - rzuciła takim argumentem Marthcie, mając nadzieję, że to ją ostatecznie przekona. Czekała, aż Esmeralda pierwsza poczęstuje się którąś ze słodyczy. Dopiero wtedy wzięła jagodziankę
- Smacznego drogie panie - powiedziała uprzejmie do dwóch kobiet. W zasadzie wkrótce w swoje plany powinna uwikłać obie, nie tylko samą Esmeraldę…

Martha położyła bieżnik na udach kobiety, a na to ozdobną tackę. Pani de Trafford przesunęła się nieco do tyłu, aby być w bardziej siedzącej pozycji. Poprosiła Marthę o szklankę ciepłego, słodzonego mleka oraz o rogala z nadzieniem. Chwyciła nóż i widelec, po czym zaczęła go kroić, maczać w białej, ciepłej cieczy, a następnie wkładać do ust.
- Jaka to radość, móc wreszcie korzystać ze sztućców - mruknęła, kręcąc głową. - To chyba tak samo jak z myciem się. Niegdyś zabranianie tego było formą tortury. Czuję się, jakbym włożyła nogi w ciepłe, miłe kapcie. Bardzo wygodne. Nie krępujcie się, możecie jeść rękami - spojrzała na przestraszone spojrzenie Marthy. - Jednak ja wolę korzystać ze sztućców - dodała. - To prawda, co mówi pani Alice. W towarzystwie lepiej zawsze spożywać posiłki. Szczerze mówiąc nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłam sama. O ile w moim życiu w ogóle coś takiego miało miejsce. W dzieciństwie zawsze posilałam się z siostrami, albo przyjaciółkami, potem mężem, przez ostatnie lata z tobą, Martho, choć to chyba nie liczy się, bo niewiele pamiętam z tego okresu. A poza tym ty nie jadłaś, tylko ja. I nawet to stwierdzenie jest na wyrost. Tak właściwie nawet wydaje mi się, że jest coś nienaturalnego w samotnym spożywaniu posiłków. Człowiek jest zwierzęciem stadnym, a te prowadzą polowania w grupie, czyż nie?
Alice kiwnęła głową.
- Prawda, prawda… Ludzie to zwierzęta stadne. Dlatego każdemu jest milej jeść w towarzystwie… - zgodziła się z Esmeraldą, a potem zamilkła, by w spokoju zjeść jagodziankę. Ona sama wybrała filiżankę herbaty. Choć było to dość zastanawiające, bo choć Martha niosła posiłek tylko dla Esmeraldy, kubków było pięć, czyli cała zastawa do herbaty. Jagodzianka bardzo jej smakowała, ale uznała już, że jej tyle starczy. Obserwowała w spokoju jak Esmeralda i Martha kontynuowały ten pyszny podwieczorek. Zadziwiające było to, że rzeczywiście miło spędzała tą chwilę, choć nastawiła się na możliwie napiętą rozmowę. Chyba martwiła się niepotrzebnie. Będzie tylko musiała bardzo ostrożnie dobierać słowa w czasie… Planowała wszystko
- Może na jutrzejszy poranny spacer po domu, zaprowadzimy panią Esmeraldę do jadalni i zagram na fortepianie? - zaproponowała. Miała dość czasu, by dobrze wytrenować się w tym przez ostatnie miesiące i granie na ośmiu palcach nie sprawiało jej już problemów jak za pierwszym razem.
- Byłoby cudownie - odpowiedziała Esmeralda. - Nie chcę ciągle zasypywać was opowieściami z czasów mojego dzieciństwa, ale to chyba wybaczalne, biorąc pod uwagę intensywność mojego życia w ciągu ostatnich lat - pokręciła głową, uśmiechając się gorzko. - Pamiętam, jak w domu Hastingsów zawsze był muzyk, który grał nam do posiłków. Najmilej wspominam Gymnopedie Erika Satiego, albo Liebestraum Franza Liszta. Przy padającym deszczu i dźwięku trzaskającego ognia w kominku - dodała szeptem. Przymknęła oczy, zatapiając się w przeszłości. Jej oczy lekko zwilgotniały i rozmarzyły się. - Byłam zupełnie innym człowiekiem, niż teraz - spojrzała na swoje wychudzone, patykowate, białe ręce. - Bóg odebrał mi dwadzieścia lat młodości i nawet boję się głośno go za to winić, bo może pogorszy mi się nagle i odbierze mi jeszcze więcej. Zdaje się, że jednak powinniśmy być wdzięczni za to, co mamy, prawda? Na każdym kroku. Myślę, że to tajemnica szczęścia - dodała, obracając w dłoni ciastko cytrynowe. Wgryzła się w nie, smakując francuskiego ciasta i kremowego nadzienia.
Harper zamyśliła się
- Kiedyś potrafiłam zagrać Liebestraum, ale minęło sporo lat odkąd ostatni raz to robiłam, no i teraz może mi być nieco trudno… - podniosła dłoń i spojrzała na protezę małego i serdecznego palca lewej ręki…
- Ale znam wiele innych utworów i zawsze mogę odświeżyć pamięć… Wyjątkowo lubię wasz fortepian, jest wspaniały - oznajmiła z lekkim uśmiechem, ale ten zaraz spełzł z jej ust, kiedy spojrzała w okno i pomyślała o tym ile razy Terry siedział w jadalni na jednym z foteli, udawał że czyta, a ona grała… Wiedziała, że nie czytał, zwłaszcza, że raz trzymał książkę do góry nogami… Rozczuliła się. Napiła herbaty i odstawiła ostrożnie filiżankę.
- Los potrafi być złośliwy i odbierać nam tak wiele, ale to że mamy teraźniejszość nie powinno służyć rozpamiętywaniu, lecz tworzeniu. Pani Esmeraldo, poczuła się pani teraz lepiej. Zdrowieje pani… Proszę tego nie zaprzepaścić, choć sądzę, że jest pani wyjątkową kobietą i już sama na to wpadła - stwierdziła uprzejmie Harper, po czym przeprosiła cichutko kobiety i podeszła do okna by lepiej przyjrzeć się płatkom śniegu. Były piękne, wirując na wietrze… Chciała spędzić święta z Terrym… Zagryzła wargę i dopilnowała by stać tyłem do obu kobiet, przynajmniej, póki się nie pozbiera…
- Chcę jak najszybciej dojść do siebie i spróbować odzyskać choć trochę tego, co mi należne - Esmeralda powiedziała dość enigmatycznie. - Chciałabym zaprosić moje siostry i może kilku wybranych przyjaciół.
- Ale w pani stanie, pani Esmeraldo… czy to nie za wcześnie? - zapytała Martha. - Wiem, że jest pani w dużo lepszej kondycji, ale czy nie wolałaby pani poczekać może miesiąc, żeby zaprezentować się jeszcze lepiej?
- Chciałabym zobaczyć tych ludzi jeszcze przed świętami, a nie mam zamiaru czekać do stycznia. Nie muszę być piękna, wystarczy, że zobaczą mnie schludną i elegancką - dodała. - Minęło tyle czasu… - zamyśliła się, przenosząc spojrzenie na okno. Dyskretnie zasłoniła usta chusteczką, ziewając. Chyba zrobiła się senna po posiłku. Pewnie niedługo ich spotkanie miało się zakończyć.
- Sądzę, że małe spotkanie przy kawie i muzyce z dawnymi przyjaciółmi nie mogłoby zaszkodzić… To nie bal, czy potańcówka, tylko zwykłe, uprzejme spotkanie po latach, to raczej nie mogłoby pogorszyć stanu pani Esmeraldy. Przecież goście zrozumieją, że jej stan jest dopiero niedawno polepszony i jeśli w trakcie spotkania pani Esmeralda potrzebowałaby odpocząć, zrozumieliby - zauważyła Harper… Ludzie byli ludźmi, uważała, że przyjaciele powinni rozumieć coś takiego, a odniosła wrażenie, że dla Esmeraldy to było ważne.
- Martho, na następnej wyprawie do miasta kupimy telewizor i telefon dla pani Esmeraldy - dodała jeszcze. Chciała umilić pani de Trafford czas. Uznała, że straciła tak wiele, że na pewno potrzebowała, by o nią zadbano, a Terrence’a nie było, by zrobił to samemu. Alice jakby chciała odkupić swe winy przed nim i jego małżonką…
W pewnym momencie Martha przystawiła palec wskazujący do ust, nakazując Alice ciszę. Śpiewaczka spojrzała na Esmeraldę. Ta zasnęła. Spała bardzo cicho i chyba mocno. Przy jej bladej, niezdrowej cerze… wyglądała prawie na umarłą. Martha zaczęła zbierać nakrycie z jej ud na tackę i delikatnie przesunęła ją tak, aby było jej wygodniej. Wcześniej pani de Trafford spała prawie w pozycji siedzącej, teraz prawie leżała. Nie obudziła się przy tym, jedynie coś zamruczała pod nosem.
- To nie aż takie proste… - mruknęła Martha. - Zaproszenie tych wszystkich arystokratów wymaga etykiety oraz odpowiedniej oprawy, nawet jeśli to tylko spotkanie przy kawie. Trzeba zorganizować transport do Trafford Park, bo liczenie na to, że wszyscy będą musieli sami kłopotać się przeprawami przez jezioro byłoby nietaktem. Nie wiem, kto dokładnie miałby wszystko zorganizować, ale możemy dopytać panią Esmeraldę… to znaczy, jak się już obudzi, rzecz jasna - Martha dodała.
 
Ombrose jest offline