Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:58   #310
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Harper zerknęła na panią domu, po czym na Marthę. Pomogła jej odsunąć krzesła, by mogła przejść z tacą.
- Tak trzeba będzie zrobić. Myślę, że trochę rozpieszczania pani Esmeraldy jedynie jej pomoże, a nie zaszkodzi - zauważyła i ruszyła w stronę wyjścia, przytrzymując Marthcie drzwi.

***

Alice siedziała przy fortepianie i właśnie kończyła grać Arabesque Debussy’ego. Zapadła jej mocno w pamięć w lipcu i nauczyła się jej. Był to już trzeci utwór, który zagrała dla Esmeraldy. Kobieta spoczywała w wygodnym fotelu, z nogami przykrytymi kocem. Harper kończyła ostatnie nuty, po czym zerknęła na Esmeraldę. Były same w jadalni. Śpiewaczka była znów w czerni. Jej rude włosy zostały zebrane w koński ogon.
- Wyjątkowo lubię ten utwór. Sporo dla mnie znaczy… Po pewnym wypadku byłam kilka dni w śpiączce i to było pierwsze, co usłyszałam po przebudzeniu - zdradziła Esmeraldzie. Od ich ostatniej poważnej rozmowy minęły trzy dni. Postanowiła powoli dawkować jej informacje. Wraz z Marthą były w trakcie planowania ‘arystokratycznej herbatki’ od zeszłego popołudnia. Obróciła się do małego stolika, który ustawiła między sobą, a Esmeraldą i wzięła swoją filiżankę herbaty. Napiła się, ciekawa, czy Esmeralda będzie miała coś do dodania w sprawie utworów. Może Alice nie była maestrem fortepianu, ale starała się jak mogła.
- Ładnie pani gra, zwłaszcza jak na osobę z gorszymi predyspozycjami - chyba miała na myśli brak palców. - Sama w przeszłości zgłębiałam arkana panowania nad skrzypcami. To figlarny, psotliwy i humorzasty instrument. Czasami wilgotność powietrza potrafi znacząco zmienić jego brzmienie. Tak przynajmniej mówił mój nauczyciel, bo ja nie widziałam większej różnicy. Byłam mało uzdolnionym dzieckiem, a Stradivarius podarowany mi przez tatusia tego nie zmienił - pokręciła głową.
Sięgnęła po kruchy herbatnik. Wszystko, co było jedzone na terenie posiadłości, było ręcznie robione w kuchni. Oczywiście w granicach rozsądku. Nikt nie wyrabiał ręcznie masła, jednak każdy mączny produkt był wyrabiany przez Daisy i Petera. Alice bardzo rzadko wpadała na tę dwójkę. To było małżeństwo, które gotowało na terenie posiadłości, kiedy Terry był jeszcze dzieckiem. Pomimo sędziwego wieku potrafili wyprodukować szalone ilości jedzenia najwyższej jakości.
- A zna pani Serenade Schuberta? - zapytała Esmeralda.
Rudowłosa odstawiła filiżankę i lekko oblizała usta
- Hmm - zamruczała, po czym odwróciła się do fortepianu i powoli zaczęła wybijać pierwsze nuty Serenade, ona i jej nauczyciel gry na fortepianie czasem lubili delikatnie modyfikować, upiększać i wlewać w ten utwór różne swoje emocje… Dokładnie to zaprezentowała teraz Esmeraldzie.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=biUv4VLW0fc[/media]

Rudowłosa pomyliła się w kilku pojedynczych nutach, ale zaraz nadrabiała to, czy zmianą tempa, czy gamy w której grała. Gdy skończyła zerknęła na panią de Trafford i uśmiechnęła się
- Jak widać szkoła muzyczna jednak nie poszła na marne… - powiedziała i westchnęła.
- Czy ma pani, pani Esmeraldo posłuchać o tym jaką organizację prowadzę, a do niedawna prowadził również Terrence? - zapytała, grając zwykłą, leciutką melodię bez konkretnej nazwy, by w pomieszczeniu nie zapadła zupełna cisza.
- Już nawet wcześniej zadałam to pytanie. Wierzę, że pojawienie się uroczej Marthy z łakociami nam przerwało - mruknęła, sięgając po następną słodycz. Mijały kolejne dni, a Esmeralda czuła się coraz lepiej. I też wyglądała nieco zdrowiej. Alice spodziewała się, że pomagały jej nie tylko leki i rehabilitacja, ale też ułamek normalności, jaką doświadczała. Rozmowy, które prowadziły były lepsze od patrzenia w to samo okno od dwudziestu lat. - Z chęcią usłyszałabym nieco więcej. Mam nadzieję, że nie jest to organizacja przestępcza? Jedyne występki, które jestem w stanie zrozumieć, to przewinienia podatkowe - powiedziała. - Ale to chyba wina mojego taty i wujków.
Harper pokręciła głową.
- Nie, nie jest to organizacja przestępcza. Choć w niektórych sytuacjach mogłoby to tak wyglądać, to jednak nie. Zaraz wszystko pani wyjaśnię Esmeraldo. Zacznijmy od tego, że… A może inaczej… - Alce zawiesiła się, nie była pewna jak zacząć tę rozmowę.
- Wierzy pani w zjawiska paranormalne Esmeraldo? - postanowiła zacząć od czegoś prostego… Zwykłego poznania stanowiska kobiety w tej kwestii, od tego będzie mogła zdecydować co i jak powinna opowiedzieć.
- Duchy, strzygi i potwory? - dama zaśmiała się perliście. - Jedynym zjawiskiem paranormalnym są wyroby cukiernicze Petera i Daisy. A przynajmniej o takich wiem.

Nagle drzwi prowadzące na ogród otworzyły się i weszły przez nie do środka trzy osoby. Szybko zamknęły za sobą drzwi, żeby nie naszło do środka zbyt dużo zimnego powietrza.
- Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam… - zaśpiewali, fałszując.
Russel, Connor i Eric Windermere’owie trzymali w rękach naręcza kwiatów ze szklarni. Wspaniałe tulipany, hiacynty i piwonie wnet wypełniły jadalnię słodkim, uroczym zapachem. Ogrodnik i jego synowie podeszli uśmiechnięci i spojrzeli nieco zmieszani na Esmeraldę.
- Bardzo nam miło, że jest pani z nami i wszystkiego najlepszego z okazji imienin… - rzekł najstarszy z Windermere’ów.
- Jak miło, cudownie - Esmeralda wstała i podała rękę, którą mężczyzna od razu ucałował. Następnie zaklaskała i po kilku sekundach pojawiła się Martha.
- Słodki Jezu, zapomniałam - cała zbladła, patrząc na kwiaty.
- Dobre dziecko, przyniesiesz może flakony na te piękne kwiaty? - Esmeralda zapytała ją uprzejmie. - Czy w tej rezydencji zostały jakieś wazony z kolekcji mojej ciotki Elizabeth? - zapytała. - Te sprowadzane z Indii w siedemnastym wieku?
- Zapomniałam, słodki Jezu… - mruczała Martha w szoku, opuszczając pomieszczenie.
Harper nie zwykła obchodzić imienin, ale wejście panów zaskoczyło ją i wybiło z rytmu. Nawet nie sądziła, że ponownie coś przeszkodzi jej w rozpoczęciu tego tematu. Zerknęła na Esmeraldę. Uśmiechnęła się do niej.
- W takim razie wszystkiego najlepszego droga pani Esmeraldo. Mam nadzieję, że twe zdrowie z każdym dniem tylko będzie się coraz bardziej polepszało… - życzyła kobiecie. Nie miała bowiem żadnego prezentu, poza tym małym koncertem, który już dla niej czyniła.
- W ogóle zawstydzacie mnie wszyscy - powiedziała kobieta, znów siadając. - Nie pamiętałam o tym. Szczerze mówiąc, imieniny mają dla mnie niewielkie znaczenie, jak wszystkie rocznice - rzekła. - Myślę, że w tym względzie różnię się od typowej, stereotypowej kobiety. Choć z drugiej strony dwadzieścia lat prawie w śpiączce robią to z człowiekiem. Windermere’owie, proszę, zostańcie. Pani Alice, czy obrazi się pani na mnie, jeśli wysłużę się panią i poproszę o pójście do kuchni i zamówienie dwóch butelek dobrego wina? Terrence na pewno poczynił zapasy alkoholu, wszyscy jego przyjaciele to straszne pijusy - dodała.
Harper z jakiegoś niejasnego powodu od razu przypomniała sobie pijanego Joakima stojącego w wejściu do jadalni.
- Nie ma problemu. Zaraz coś przyniosę, wraz z kieliszkami - zaproponowała. Wiedziała jednak, że sama nie będzie mogła pić i w drodze do kuchni próbowała wymyślić jakiś logiczny powód swojej abstynencji…
Ruszyła w stronę kuchni. Słyszała dobiegający z niej podniesiony głos Marthy.
- Po prostu zapomniałam. Wreszcie wybudziła się z tej okropnej choroby, a ja tak, jakbym nie potrafiła spoglądać od czasu do czasu na kalendarz. Na pewno jest na mnie bardzo zła. Nie powiedziałam wam nic. Zupełnie nic. I pewnie nic nie przygotowaliście. W normalnych okolicznościach zostałoby wydane przyjęcie… Brakuje mi trochę pana Terry’ego. Czy tam Terrence’a. On by mi przypomniał… - jej głos zaczął przyspieszać.
- Kobieto, uspokój się! - krzyknął na nią Peter, po czym zaśmiał się. Alice akurat otwierała drzwi i zobaczyła jego rumianą twarz. Była tego koloru bez przerwy, mężczyzna chyba chorował na nadciśnienie i cukrzycę. Był też bardzo otyły, jednak poruszał się zadziwiającą prędko i wydawał się naprawdę pracowity, mimo że pewnie powoli dobiegał siedemdziesiątki.
- Weź Cabernet Sauvignon, zawsze je lubiła, może wciąż lubi. I podaj w turkusowych kieliszkach. Mają taki poblask. To jej ulubione, prezent od… no jak on się nazywał… - mówiła Daisy. Wydawała się kompletnym przeciwieństwem męża. Była wysoka, chuda jak patyk i bardzo blada. Miała nieco wyłupiaste oczy, pewnie problem z tarczycą. Farbowała siwe włosy na kanarkowy kolor i plotła je w cienki warkoczyk. - Ten jej przyjaciel…
- Nie pamiętam, jak się nazywał - Peter pokręcił głową.
Martha miała łzy w oczach, otwierając klapę w podłodze i schodząc w dół, gdzie pewnie trzymane były zapasy alkoholu.
Śpiewaczka rozejrzała się po zebranych w kuchni osobach.
- A ja właśnie zostałam wydelegowana po wino… - odezwała się uprzejmym tonem i zerknęła za Marthą do piwniczki. Nigdy w niej nie była. Tajny skład win Terrence’a na pewno musiał być wyszukany… Pomyślała o nim i znowu poczuła ukłucie w sercu. Ostatnio doskwierał jej w tej postaci. Ile by oddała by móc się dowiedzieć dokąd trafił… Bo dokąd trafił? Gdyby to były Helsinki, wylądowałby w Tuoneli, ale… coś błyskotliwego przyszło jej do głowy… Z drugiej strony, nie była pewna czy ich moce działają w taki sposób na odległość, więc trudno jej było orzec… Jednak zapytać nie szkodziło… Zwłaszcza że po tym jak recytowała im odę o Diego, już ich nie słyszała… Zamyśliła się, czekając na butelkę i Marthę.
- Słodkie dziecko, jak ci smakują herbatniki? - zapytał Peter. - Wstałem rano o szóstej, żeby jej wypiec. Należałby się jakiś calus, czy co.
Daisy strzeliła go rękawicą kuchenną w ramię.
- Nie słuchaj starego zbereźnika - zaskrzeczała. - Młode dziewczyny ci w głowie, co. A idź zmierz sobie ciśnienie lepiej, widzę, że znów za wysokie.
- Ile miało być tych win? W sensie butelek? Bo wina są dwa, wina tu na dole i moja własna wina niepamięci - mruknęła Martha.
- Pani Esmeralda prosiła o dwa wina, a herbatniki były wyśmienite - oznajmiła rudowłosa i uśmiechnęła się lekko do małżeństwa kucharzy. Przywykła już do tych lekkich uśmiechów. Choć tyle pozytywnych emocji była w stanie z siebie wykrzesać po stracie Terry’ego.
- Co ona plecie? - zapytała Daisy. - Ja lepiej pójdę wyjąć mięso z zamrażarki. Zrobimy uroczystą kolację. Może dziczyzna?
- Nie wiem, czy mamy, poza tym pamiętaj, ona nie ma takiego młodziutkiego żołądka jak nasza Alice - Peter uśmiechnął się do śpiewaczki.
Daisy znów strzeliła go rękawicą w ramię.
- Jak masz tyle sił, to sam będziesz gotować. A ty na jakie mięso masz ochotę? - Daisy zapytała Alice.
Rudowłosa zastanawiała się chwilę…
- Chyba bym zjadła kaczkę… Z jabłkami… I pasztet… I może gorzką czekoladę… Albo kaczkę w polewie z czekolady… Albo nie… pieczeń… - zaczęła mówić w zadumie, po czym otrząsnęła się z tego rozmarzenia. Popatrzyła na zebranych i zarumieniła się zawstydzona.
- Skarbie, ja ci tu wesela nie wytkam - powiedziała Daisy. - Musisz się zdecydować.
Harper pomachała ręką
- Tak, tak wiem… po prostu mnie tak naszło… zawsze gotujecie tak pysznie… Może jednak rzeczywiście jakieś lżejsze mięso ze względu na Esmeraldę? A i ja chętnie zjem coś lekkiego… - zamyśliła się.
- Przepiórki? - zaproponowała, ale nie wiedziała czy są dostępne w spiżarni. Teraz jednak poważnie zamyśliła się nad swoim dziwnym apetytem od dwóch dni…
- Trochę zbyt wykwintne, chyba nie mamy tego - powiedziała Daisy. - Kto by tu miał jeść przepiórki na co dzień - powiedziała. - Jednak ja też jestem za jakimś ptasim mięsem. Kaczkę będziemy mieć na pewno, więc jeżeli mówisz, że być taką zjadła, to taką zrobimy.
- Ale nie z czekoladą, to jakieś dziwne. Jeżeli masz ochotę na coś słodkiego, to możemy ją podać z sosem śliwkowym.
- Tak, Peter! To dobry pomysł. Śliwki świetnie komponują się z mięsem. Będzie cudowne. I śliwek mamy dużo.
Harper kiwnęła głową.
- Tak, to wyśmienity pomysł… Nie zwracajcie proszę uwagi na mój dziwny gust smakowy… - poprosiła i przeprosiła jednocześnie.
Tymczasem Martha wyszła z dwiema butelkami wina.
- Nie stłukłam dzięki bogu - szepnęła.
W międzyczasie otworzyły się drzwi. Alice zerknęła i spostrzegła Jennifer. Dziewczyna była blada i chyba znów miała kaca. Było naprawdę późno… czy naprawdę dopiero teraz obudziła się? Miała na sobie długą, wygodną bluzę aż do ud, pantofle i tylko tyle.
- O, tu jesteś - mruknęła, pocierając oczy. - Spotkałam twojego brata na schodach. Szukał cię. Tommy? Chyba tak się nazywa. W ogóle nie wyglądacie podobnie, na pewno jesteście rodzeństwem? Peter, potrzebuję twoją mieszankę na kaca - rzekła do starszego mężczyzny.
- Zakażę ci ją robić - Daisy upomniała męża. - Młoda panienka sobie całkiem spali wątrobę - spojrzała na nią ostro i pokręciła głową.
- Nie jesteś moją matką - Jennifer mruknęła, idąc w stronę kurka z wodą poddaną odwróconej osmozie. - Ale doceniam, że się troszczysz. Może nazwę cię babcią. Ale porzuć ten kanarkowy kolor, wygląda nienaturalnie.
- Dzięki za informację Jenny… Zaniosę wino do jadalni i dowiem się w jakiej sprawie Thomas mnie szukał… A ty się kuruj - zaproponowała blondynce i poczekała, aż Martha wygrzebie się i poda jej butelki.
- Możemy zanieść wszystko razem. Ty weźmiesz kieliszki, ja wino i pójdziemy razem w tamtą stronę… - zaproponowała uprzejmie.
Martha podeszła do śpiewaczki.
- Myślisz, że jest na mnie zła? - zapytała ją po chwili wahania. Chyba musiała być naprawdę zestresowana, skoro nie nazywała Alice “panienką”. - W młodości pani Esmeralda posiadała… nazwijmy to osobowość. Wyjątkowy temperament. Nie byłam tego świadkiem, bo nie pracuję aż tak długo, ale słyszałam różne opowieści. Podobno pan Terrence był aniołkiem, a pani Esmeralda… oczywiście, że nie nazwę jej diabełkiem, to byłoby niegrzeczne - zawiesiła znacząco głos. - Przyznam, że przyzwyczaiłam się do posiadłości i nie chciałabym jej opuszczać… Może wydawać się, że panikuję, ale moje znajome zostały zwolnione ze znacznie bardziej błahych powodów.
Alice słuchała uważnie Marthy i mruknęła przechylając głowę to raz w lewo to w prawo
- Nie wiem, wydaje mi się, że może złagodniała przez te lata. Odniosłam wrażenie, że ma charyzmę, ale na pewno wiek jakoś odbił się na jej charakterze. Podobnie jak choroba. Spróbuj się na razie tym nie stresować. Przez lata opiekowałaś się nią, nie sądzę by teraz za jedno, głupiutkie potknięcie od razu cię wyrzuciła - śpiewaczka spróbowała przemówić racjonalnie do kobiety, by się tak nie stresowała. Wzięła od niej butelki z winem i czekała, by razem mogły wrócić do jadalni.
- Skoro tak panienka uważa - Martha nieco uspokoiła się.
Ruszyły z dwiema butelkami wina oraz tacą kieliszków. Daisy i Peter zajęli się przygotowywaniem jedzenia na nieco bardziej odświętną kolację. Nie porozumiewali się, nie wypowiedzieli ani jednego słowa… ale i tak wydawali się idealnie zgrani w przygotowaniach. To nie było aż takie dziwne, biorąc pod uwagę, że gotowali razem od kilkudziesięciu lat. Dokładnie wiedzieli, co robić, w jaki sposób, kiedy… Przypominało to swoisty taniec, ale Alice nie obserwowała go. Jennifer podążała wraz z nimi.
- Myślę, że będzie ładnie, jeżeli złożę jej życzenia - mruknęła.
Harper zerknęła na Jenny i kiwnęła głową
- Fakt, myślę że tak… Powiedz mi, Terrence adoptował cię gdy jeszcze była zdrowa, czy później? Gubię już niektóre daty - zapytała cicho, żeby czasem nikt poza nimi i ewentualnie Marthą nie dosłyszał pytania.
- Miałam kilka lat, kiedy Esmeralda zachorowała. Nie pamiętam dokładnie, około sześciu. Prawie jej nie pamiętam, ale tak, to była decyzja ich obojga. Zawsze nazywałam ich po imieniu, choć oficjalnie są moim tatą i mamą - mruknęła Jennifer, pocierając nieco skroń. - A dlaczego pytasz? Tak po prostu z ciekawości? - blondynka zerknęła na nią, po czym złapała klamkę, ale jeszcze nie otwierała drzwi do jadalni.
Harper ponownie przytaknęła.
- Tak… Tak z ciekawości - przyznała się do prostego zainteresowania w tej kwestii. Szczerze, to nieco się stresowała rozmowami z Esmeraldą. Nie chciała, by Kościół Konsumentów stracił główne źródło dochodu przez jej brak umiejętności prowadzenia rozmowy jak należy… Doskonale pamiętała swoją krótką rozmowę telefoniczną z Joakimem sprzed nieco ponad dwóch tygodni. Musiała się postarać. Na razie jednak przyjęła uprzejmy, lekki uśmiech na twarz, gdy Jenny otworzyła drzwi i weszły do pomieszczenia.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline