Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:59   #311
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Esmeralda siedziała na fotelu Terry’ego zarówno elegancko, jak i wygodnie. Oparła się, zakładając nogę na nogę. Na kolanie trzymała prawą rękę, natomiast lewa spoczywała na podłokietniku fotela. Spoglądała z uprzejmym zainteresowaniem na najstarszego ogrodnika, który opowiadał jej z zapałem o pomidorach wyhodowanych w szklarni. Podobno osiągały już wielkość jego pięści.
- Jeżeli będziesz taki miły i przyniesiesz ich trochę, to z chęcią spróbuję sałatki z nich zrobionej - rzekła. - Pamiętam, że Daisy niegdyś potrafiła przygotować cudowne pomidory w zalewie octowej. Były marynowane w słoikach z ziołami, a skórka odchodziła z wielką łatwością. Zjadałam ich ogromną ilość do kanapek - dodała. - Zwłaszcza w letnim sezonie wydawały mi się szczególnie orzeźwiające.
Esmeralda odwróciła się w stronę trójki kobiet, które weszły do pomieszczenia.
- Cudownie - zaklaskała. - Proszę nalejcie dla wszystkich. Jeżeli nie starczy, to otwórz kolejne, Martho. Czy znalazłaś już indyjskie wazony?
Gospodyni głośno przełknęła ślinę.
- To zajmiesz się tym później - Esmeralda kontynuowała. - To byłby grzech, pozwolić takim pięknym kwiatom zwiędnąć, czyż nie?
Jennifer spojrzała na sprzątaczkę i uśmiechnęła się lekko.
- Ja naleję, a ty idź szukać tych wazonów - mruknęła. - Inaczej serce ci stanie.
Rudowłosa tymczasem uśmiechnęła się lekko do Esmeraldy,
- Pójdę odnaleźć moich braci, aby też dołączyli do tego małego świętowania imienin pani Esmeraldy - zaproponowała, jednocześnie nie wprost pytając o zgodę o opuszczenie pomieszczenia, a przede wszystkim możliwość zaproszenia braci. Niestety ich rozmowa będzie musiała zostać odłożona na inną okazję, bo jak się Alice spodziewała, po tym ucztowaniu Esmeralda nie będzie już miała sił na analizowanie i rozmowy o poważnych tematach. Czekała więc chwilę, aż kobieta pozwoli jej, lub też nie pozwoli wyjść z pomieszczenia.
- Nie zostaliśmy jeszcze sobie oficjalnie przedstawieni - rzekła Esmeralda. - Z przyjemnością ich poznam, chyba przyszedł na to odpowiedni czas - dodała z uśmiechem. Zdawało się, że była w dobrym humorze. I w sumie ciężko było jej się dziwić, patrząc na to, jak wszyscy zwracali na nią uwagę.
- Witaj, Esme - mruknęła Jennifer i usiadła tuż obok niej. - Ciężko jest przyzwyczaić się do ciebie w tej formie - powiedziała. - Ostatnio śniło mi się, że znowu jestem dzieckiem. Tyle że w tym śnie byliście obydwoje. Ty i ojciec. Natomiast teraz zostałaś sama.
W pomieszczeniu rozległa się cisza. Tyle że Martha potknęła się o krawędź dywanu i upadła. Na szczęście nie stłukła kieliszków, zdążyła je osłonić ramionami, choć zadźwięczały głośno i nieprzyjemnie. Trzech Windermere’ów skoczyło jej na ratunek i zrobiło się zamieszanie.
- Nie jestem winna tego, że Terry nas opuścił - powiedziała Esmeralda. Alice spuściła wzrok na dywan, jakby słowa kobiety w jakiś sposób ugodziły w nią niewidzialną strzałą. - Jestem przekonana, że w końcu wróci. To w końcu jego posiadłość. Jest przywiązany do tych kamieni niewidzialną smyczą.
- On nie żyje - odparła Jennifer. Powiedziała to ostro i oschle. A jednocześnie głosem dziwnie przesyconym emocjami. - Alice nie powiedziała ci tego?
Rudowłosa zerknęła na Jennifer. Nie przypuszczała, że ta przyjmie aż tak radykalny pogląd. W końcu przecież nie wiadomo było, czy umarł, czy nie. Nie znaleziono tam jego ciała. Wydzwaniała na Mauritus co drugi dzień w tej sprawie i nadal nie było nic wiadomo. Wyjaśniła to Jennifer, dokładnie tak samo jak Esmeraldzie, czemu blondynka przyjęła za pewnik, że ten odszedł?
A może to Harper łudziła się, że może coś jakimś cudem go ocaliło…
Poczuła jak igiełki zbierających się w jej oczach łez, kłują ją pod powiekami, odwróciła wzrok gdzieś na bok
- Pójdę po Arthura i Thomasa… Przepraszam - uznała, że to odpowiednia pora, by opuścić salon, przynajmniej teraz. Skoro Thomas i tak jej szukał…
Odstawiła butelki wina na stoł, po czym wyszła z jadalni. Ruszyła korytarzem w stronę sali wejściowej i do schodów wiodących na piętro, gdzie pokoje mieli obaj Douglasowie. W pierwszej kolejności ruszyła do Thomasa, po drodze patrząc na obrazy i ocierając łzy z kącików oczu knykciami.
Znalazła mężczyznę na korytarzu. Przechadzał się nim tam i z powrotem. Wyglądał na zdenerwowanego. Spoglądał na kolejne obrazy nieco niepewnie, jak gdyby surowe twarze de Traffordów potępiały go za coś. Albo oceniały. Kiedy Alice pojawiła się w zasięgu jego wzroku, drgnął nieco przestraszony. Spojrzał na nią i dopiero po chwili ją rozpoznał. W Trafford Park znajdowało się całkiem dużo kobiet, a źródło światła znajdowało się za śpiewaczką, tak że jej sylwetka była na pierwszy rzut oka dobrze widoczna, ale twarz nie.
- Alice - przywitał się. - Dobrze cię widzieć… - mruknął.
Rudowłosa dostrzegła natomiast, że jej brat był czymś podenerwowany. Podeszła do niego i przyjrzała mu się uważnie.
- Coś cię niepokoi Thomasie? Coś się stało? - zapytała, od razu przyjmując czujną i opiekuńczą postawę. Chciała się dowiedzieć co też skłoniło go do poszukiwania jej i dlaczego kręcił się po korytarzu, a nie był w swoim pokoju, albo u Arthura, który dopiero co nad ranem wybudził się z tygodniowej ‘śpiączki’.
- Nie jestem pewien, co dokładnie wydarzyło się… ale tak, coś się stało - mruknął. - Otóż… Chyba zrobiłem coś Arthurowi - powiedział. - Ale nie jestem pewien, czy coś złego… Bo… - mężczyzna westchnął i spojrzał w bok na drzwi prowadzące do pomieszczenia, w którym przebywał ich brat. - Może będzie najlepiej, jak sama zobaczysz - mruknął. - Wejdźmy do niego.
Harper spięła się.
- W jakim sensie ‘coś’? - zapytała, ale ruszyła w stronę wejścia do pokoju Arthura. Zapukała, chyba wyłącznie z odruchu, ale w przypływie zdenerwowania, po prostu bez czekania na odpowiedź nacisnęła klamkę i wparowała do środka. Od razu szukała wzrokiem drugiego z braci, robiąc trzy kroki do pomieszczenia.
- Arthurze? - odezwała się jeszcze, jakby mając nadzieję, że jej odpowie i że to po prostu żart i wszystko jest w porządku.
- Nie, jest w łazience - rzekł Thomas. - Tam go zostawiłem, chodźmy.
Alice ruszyła w stronę pojedynczych drzwi znajdujących się tuż obok szafy. Otworzyła je i spostrzegła mężczyznę leżącego na białych płytkach. Na pierwszy rzut oka zdawał się nieżywy… Harper opadła na kolana i zlustrowała go wzrokiem od stóp do głów. Jedna rzecz rzucała się w oczy błyskawicznie. Lekarz miał bardzo mocno zaczerwienione czoło. Znajdowała się na nim skrzepła krew. Ale oprócz tego jego głowę otaczała zielona aura. Delikatna mgiełka, która połyskiwała dość dziwnie w skąpym świetle padającym z małego okna.
Alice myślała, że dostanie zawału. Zaraz przystawiła dłoń do szyi lekarza, tam gdzie wyczuwało się puls. Chciała sprawdzić, czy naprawdę nie żyje, czy coś tu się dzieje dziwnego.
- Thomasie, co zrobiłeś? Opowiedz mi dokładnie - poprosiła poważnym tonem i przyjrzała się dziwnej mgiełce.
- Rano Arthur przebudził się, prawda? Nie chciał z nami rozmawiać, bo tak bolała go głowa. Zostawiliśmy go, ale powiedzieliśmy, że potem wrócimy no i poszedłem do niego jakieś pół godziny temu. Patrzę, a on był tutaj w łazience… krew lała się z jego czoła. Cicho jęczał, ale na pewno mocno go bolało. Odniosłem wrażenie, że nie miał po prostu siły krzyczeć. Przestraszyłem się i zareagowałem instynktownie… padłem na kolana i dotknąłem dłonią jego czoła. Pojawiła się ta zielona, dziwna poświata - mruknął. - A ja poczułem się okropnie słabo i rozbolała mnie głowa. Arthur przestał jęczeć i stracił przytomność, tak jak widzisz. A ja wyszedłem na korytarz, bo zrobiło mi się duszno i tam naszła na mnie ta młoda blondynka. Poprosiłem ją, żeby po ciebie poszła. Dopiero jakieś pięć minut temu zdołałem stanąć na nogi, ale nieco chwiałem się, więc próbowałem nieco rozchodzić to całe splątanie… - westchnął. Następnie zamilkł i spojrzał na brata. - Boję się, że wprowadziłem go w śpiączkę… - mruknął cicho i z przejęciem. - Tylko nie wiem jak…
Alice nie wiedziała co ma powiedzieć… Patrzyła na Arthura i dalej miała palce przy jego gardle, wyczuwając puls. Znalazła go. Wydawał się normalny, jednak mężczyzna w ogóle nie reagował na jej dotyk. Powoli spojrzała na Thomasa, który stał obok niej
- Usiądź tu koło mnie. Weź spokojny, głęboki wdech - poleciła mu, ale tak jakby to i siebie chciała jednocześnie uspokoić.
- Wszystko się wyjaśni i ułoży. Może w jakiś sposób chciałeś uśmierzyć jego ból i dlatego zareagowałeś. Zaraz spróbuję zorientować się, co wydarzyło się z Arthurem. O ile zdołam… Dobrze… Więc tak… Pozwól mi się o siebie oprzeć, bo przez chwilę będę, można by rzec… Nieobecna - poprosiła Thomasa i poczekała, aż się przesunie do niej. Wiedziała, że ostatnimi czasy unikał jej dotyku, ale sam czasami go inicjował, teraz jednak sprawa była nieco awaryjna i potrzebowała jego pomocy.
Zamknęła oczy i spróbowała wejść do swojego ogrodu.
Nie było tam już tyle krzewów i kwiatów. Zastąpiły je granitowe rzeźby i figury. Niektóre nieco przerażające, ale wszystkie piękne. Przedstawiały anioły i mityczne stworzenia. Drzewo natomiast, zdawało się jakby obumarłe w środku, teraz już nie miało drzwi i nie było takie piękne i odziane w liście. Było w nim ogromne pęknięcie. W środku natomiast było puste i teraz to tam przeniosły się drzwi do Iteru. Nie wchodziła jednak dziś do tego przejścia. Usiadła na huśtawce i zamknęła oczy. Wsłuchała się w bicie serca swego ciała na zewnątrz i zrównała je z biciem serca Arthura… Szukała go, chcąc ściągnąć do ogrodu.
- Arthurze - odezwała się echem w swoim umyśle, nawołując brata.
Nikt jej nie odpowiedział. Zresztą jak mógłby? Mężczyzna był Parapersonum nawet nie od miesiąca, a Paranormalium zaledwie kilka godzin. Co więcej, nie miał żadnego związku z Iterem. To była domena Gwiazd. Mogły zajrzeć w niego jeszcze inne osoby, ale zazwyczaj posiadały ku temu szczególne zdolności sensoryczne. Arthur potrafił podróżować astralnie, jednak znajdował się wtedy w prawdziwym świecie, nie Iterze. Alice jednak… wyczuła jego psychiczny zapach. Był słaby, jednak na pewno nie pomyliła się. Tyle że mężczyzna nie znajdował się w jej prywatnej oazie. Musiałaby wyjść na zewnątrz, żeby go poszukać. Choć mogło to być niebezpieczne… W Iterze czaiły się różne stwory, których natury Alice nie pojmowała. Zdawały się czymś kompletnie poza spektrum pojmowania człowieczego umysłu.
Rudowłosa wahała się tylko przez moment. Zaraz wstała z huśtawki i ruszyła w stronę wnętrza drzewa. Weszła do środka. Ruszyła do drzwi, po czym nacisnęła klamkę. Może i jej sfera się zmieniła, ale Iter nie…
- Kirillu… Potrzebuję nieco twojej pomocy… - poprosiła w przestrzeń. Wiedziała, że może Arthur jej nie słyszał, ale mistrz tej przestrzeni na pewno tak. Miała nadzieję, że przyjdzie. Czekała na niego, nim weszła dalej. Nie chciała się zgubić. Nie, będąc w ciąży.
Odpowiedziała jej cisza. Kaverin nie zawsze odpowiadał. Był zwykłym człowiekiem, który jadał śniadania, obiady, kolacje, spał, odpoczywał, chodził na zakupy, do toalety… Nie mógł być dostępny bez przerwy. I w tej chwili nie pojawił się. Alice musiała wędrować sama. Tyle że… nie do końca. Odczuwała przylepioną do niej iskierkę. Była bardzo drobna i śpiewaczka musiała skoncentrować się, aby ją spostrzec. Jednak istniała, żyła, rozwijała się… Zdawała się niezwykle krucha. Jak gdyby tylko trochę mocniejszy wiatr mógł ją zgasić.
Alice poczuła tymczasem nieco silniejszy prąd Arthura. Po przejściu przez drzwi mogła wyczuć go znacznie wyraźniej.
Rudowłosa westchnęła, niespokojna, że musi jednak poradzić sobie sama. Obecność iskry rozczulała ją, a do tego wzbudzała w niej odruch obronny. Wyczuła Arthura i zrobiła dwa kroki głębiej w Iter.
- Arthurze? - zapytała przestrzeń. Śledziła energię brata.
Szła po krótkiej ścieżce. Być może rozciągała się na taką niewielką odległość dlatego, bo w prawdziwym świecie znajdowała się tuż obok Arthura? Było to całkiem prawdopodobne. Nie zaatakowało ją nic, ale uświadomiła sobie, że jeżeli będzie tutaj zbyt długo, to może ściągnąć na siebie uwagę czegoś niebezpiecznego. Wnet dotarła do swojego brata. Mężczyzna był nagi, lecz zwinięty w kłębek. Lewitował, otoczony zielonym kokonem. Energia otaczała go, krążyła wokół niego. Wsiąkała w jego ciało. Alice wyczuła w niej Thomasa.
Śpiewaczka podeszła ostrożnie do Arthura. Rozejrzała się, czy coś innego się nie zbliżało, po czym spróbowała znowu przemówić do Arthura
- Arthurze, słyszysz mnie? - zapytała go.
Kiedy to nie pomogło, spróbowała ostrożnie dotknąć energię, która go otaczała, by sprawdzić jakiej była natury. Thomas chciał mu pomóc, więc na pewno nie mogła być zła, ale Alice chciała zrozumieć co dokładnie robiła.
Alice odniosła wrażenie, że jest to usypiająca sfera. Nic więcej, nic mniej. Jednak sprawiała wrażenie całkiem wytrzymałej. Śpiewaczka pewnie mogła spróbować ją złamać, tylko czy powinna? Zdawało się, że miała jakiś cel, chociaż oczywiście nie mogła porozumieć się z Harper, aby go wyjaśnić. Thomas również nie wiedział, co dokładnie uczynił. Mimo wszystko zielona mgła nie czyniła mu krzywdy. Choć z drugiej strony, jeżeli będzie trwała wiecznie, to perspektywa trwałej śpiączki nie zdawała się wcale aż tak uspokajająca.
Rudowłosa spróbowała więc nie łamać aury tej energii, tylko wejrzeć do środka, by spróbować porozmawiać z Arthurem. Potrzebowała dowiedzieć się co sprawiło, że odczuwał taki ból. Czemu jego czoło krwawiło. Chciała dowiedzieć się, jak mu pomóc i czy ten sen, który sprowadził na niego Thomas był potrzebny, a jeśli tak, to na ile. Chciała go też zabrać z tej otwartej przestrzeni. Albo chociaż otulić przestrzenią bezpieczną, podpiętą do swego ogrodu, by nic go nie zaatakowało w takim stanie.
Uświadomiła sobie, że to ostatnie mogła uczynić. Skoncentrowała się na zielonej sferze i zamknęła oczy. Wyobraziła sobie swoją oazę i zaczęła się do niej przybliżać. Na szczęście było blisko i wnet mężczyzna znalazł się na bezpiecznym gruncie. Zresztą tak samo, jak śpiewaczka. Kiedy jednak znów spróbowała wejrzeć do środka, nie udało się. Mężczyzna znajdował się we śnie. Nie można było porozmawiać z kimś, kto nie kontaktował. Aby dowiedzieć się czegoś od niego, należało go obudzić. A to mogła uczynić, jedynie przełamując sferę. Niestety nie można było jednocześnie usmażyć jajecznicę, nie zbijając przy tym jajek.
Rudowłosa postanowiła odpuścić, przynajmniej na ten wieczór. Jeśli nasenna sfera Thomasa ukoiła ból i cierpienie Arthura, postanowiła dać mu odpocząć. Przeniosła go do bezpiecznego miejsca, tak samo i siebie. Zamknęła przejście do Iteru. Jej brat był bezpieczny w ogrodzie. Miała nadzieję, że gdyby się zbudził, odczuje to w jakiś sposób, podobnie jak jakieś zmiany w ogrodzie… Wzięła głęboki wdech i wybudziła się do rzeczywistości.
Powoli otworzyła oczy i rozejrzała się po łazience…

Poczuła przy sobie ciało Thomasa. Ten od razu zauważył, kiedy Alice wróciła do rzeczywistości.
- I co? Wszystko z nim w porządku? - zapytał. - Nie było cię piętnaście minut - powiedział, zerkając na zegarek. - Przez chwilę bałem się, że obydwoje nie wrócicie. A ja zostanę tutaj kompletnie sam - uśmiechnął się niezręcznie. - Nie wiedziałbym, do kogo zwrócić się z prośbą o pomoc. Do ojca? - parsknął gorzkim śmiechem. - Wszystko w porządku? Wyglądasz na nieco zaspaną - zawiesił głos.
Śpiewaczka kiwnęła głową.
- Ze mną wszystko w porządku. Z nim chyba też. Śpi. Otulliłeś go kojącą i usypiającą energią. Najwyraźniej, żeby uśmierzyć jego ból. Niestety nie mogłam się dowiedzieć co dolegało jemu, bo do tego musiałabym go obudzić. Jeśli sam się nie zbudzi w ciągu dwóch najbliższych dni… No to wtedy będę musiała go wybudzić. Na razie po prostu przenieśmy go z łazienki na łóżko, żeby nie zmarzł i poczekamy. Jego zdolności musiały wybudzać się jakoś bardzo… Agresywnie, skoro aż go bolało. Dobrze, że mu pomogłeś Thomasie - pogłaskała brata po ramieniu, po czym podniosła się z podłogi i wygładziła ubranie.
- A ty nadal czujesz się słabo? - zapytała znów spoglądając na Thomasa.
- Czułem się dobrze, aż do tego momentu - wskazał dłonią twarz Arthura spowitą zieloną sferą. - Teraz jestem zmęczony. I boli mnie głowa w tym samym punkcie… - położył dwa palce na środku czoła. Następnie zmarszczył brwi i spojrzał na wannę. - Widzisz to? - zapytał. - Na samym skraju jest ślad krwi… - zawiesił głos.
Rzeczywiście, i to nieco już wyschniętej.
- Myślę, że chyba po prostu przewrócił się i uderzył głową w to miejsce - mruknął. - Ale bardzo mocno. Chyba chciał się wykąpać? A może po prostu umyć, lub czuł pragnienie… W każdym razie poczuł pragnienie, poślizgnął się na dywaniku - Thomas zerknął na małą matę w rogu. - A że był w chujowym stanie, to się naprawdę tragicznie wywalił. Chyba… to właśnie się wydarzyło.
 
Ombrose jest offline