Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 19:00   #312
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rudowłosa przyglądała się Thomasowi, po czym zerknęła na matę i na wannę… Potem na Arthura i westchnęła.
- W takim razie… chyba uratowałeś mu życie… Mam nadzieję, że ten sen, który na niego sprowadziłeś jest leczniczy… - powiedziała, po czym spróbowała ostrożnie podejść do Arthura i obejrzeć jego głowę, czy była jakoś uszkodzona poza faktem wyjątkowo stłuczonego czoła. Ostrożnie przesunęła też palcami po zielonej mgiełce, czy czuła coś dziwnego gdy jej dotknęły.
W ogóle jej nie wyczuła. Była jedynie światłem wokół czoła mężczyzny. To wyglądało paskudnie. Rozlewał się na nim fioletowy siniak, który zaczął już nieco żółknąć. Thomas odkręcił kran z ciepłą wodą i zamoczył w niej ręcznik. Następnie przetarł nim brata, aby usunąć skrzepłą krew. Jako że ta kiepsko schodziła, to dodał nieco mydła w płynie. Wnet ich oczom ukazała się zasklepiająca się rana. Bez wątpienia nie wyglądała jak coś, co powstało pół godziny temu… Już prędzej jakieś dwa dni temu.
Rudowłosa obserwowała ranę…
- To naprawdę się zalecza od twojej aury Thomasie… To niesamowite - powiedziała, że zdumieniem i nutą zadowolenia w tonie. Zerknęła na brata i uśmiechnęła się do niego. Pomogła mu dokończyć obmywanie czoła Arthura i przenieść go do łóżka w sypialni.
- Musimy iść. Zaproponowałam, że przedstawię was dziś Esmeraldzie… Jednak wygląda na to, że tylko ciebie - powiedziała przepraszającym tonem, bo nie spodziewała się takiego przebiegu wydarzeń.
- Co to w ogóle za kobieta? - zapytał Thomas, patrząc na brata. Chyba ucieszył się, słysząc wniosek Alice, ale nie był do końca przekonany, czy przypadkiem nie sparaliżował go na całe życie. Chwycił kołdrę i naciągnął aż do szyi. Bez wątpienia Arthurowi nie będzie zimno. - Słyszałem, jak dwie sprzątaczki o niej mówiły. Jest kimś w rodzaju Jezusa zmartwychwstałego, jeśli dobrze zrozumiałem, ale nie wiem nic ponadto… - zawiesił głos. - To ktoś dobry? Czy zły?
Alice spojrzała prosto na Thomasa… Wyglądała, jakby coś ją bardzo bolało, ale nie była to rana, którą można było normalnie, czy paranormalnie wyleczyć.
- Posłuchaj mnie Thomasie… Esmeralda to… Żona Terrence’a, która przez ostatnie dwadzieścia lat była sparaliżowana, czy w śpiączce… Generalnie nie wróżono jej, że wróci do siebie… Wyszło na to, że mój śpiew jej pomógł wrócić do siebie… Nie pytaj o to dlaczego byłam z Terrencem, mimo, że miał żonę… Nie pytaj, czemu jestem w ciąży z jego dzieckiem… Mamy mały problem, bo potrzebujemy by Esmeralda nas lubiła, jako iż Terrence w głównej mierze odpowiadał finansowo za naszą organizację… Dodatkowo, ja po prostu chcę być z nią w dobrych relacjach. Mimo, że brzmi to jak coś szalonego i niestosownego. Współczuję jej, że była chora przez tak długi czas. Szanuję ją. Uważam, za wartościową osobę i nadal chce jej pomagać poznać ten świat jakim jest… Dziś są jej imieniny… Na dole będzie małe kameralne przyjęcie - wyjaśniła mu wszystko, przyciszonym tonem.
- A ona wie, że uprawiałaś seks z jej mężem? - zapytał Thomas. - To nie jest wścibskie pytanie. Chcę wiedzieć, zanim ją poznam, co dokładnie według niej jest normalne i zaakceptowane, o czym ona nie wie, a jakich tematów powinienem się wystrzegać. Jest to całkiem możliwe, że prędzej czy później dotkniemy tych tematów, a nie chcę milczeć i uciekać w panice wzrokiem w twoją stronę - mruknął. - Esmeralda wie, że masz w sobie dziecko de Trafforda? W ogóle… nie zrozum źle tego pytania, ale czy to naprawdę była wpadka? - sformułował to tak, jak gdyby rozważał, czy Alice aby celowo nie dopomogła temu niby niespodziewanemu wydarzeniu. Pewnie niejedna kobieta mogłaby pomyśleć o tym, aby związać z sobą w ten sposób arystokratę i bogacza.
Śpiewaczka skrzywiła się.
- Jeszcze nie wie, że z nim sypiałam i nie wie też o ciąży… Na razie chcę jej powoli dawkować informacje… A nie wywalić wszystko na raz. Nie chcę, żeby dostała przecież zawału… - westchnęła lekko.
- To była wpadka Thomasie… Ja nigdy nie chciałam mieć dzieci, brałam leki antykoncepcyjne… Po prostu żadne z nas, ani on, ani ja nie przypuszczało, że alkohol je osłabi… Paradoksalnie, następnego poranka on powiedział, że chciałby, żebym miała jego dzieci… Ale to już… To już nieważne, skoro zniknął… Obawiam się, że jeśli w ogóle… To będzie ostatnią osobą, która o tym dziecku się dowie - posmutniała i spuściła wzrok w podłogę. Zakradł się do jej oczu głęboki smutek. Ten sam, który przeżywała z każdym kolejnym dniem przebywania w Trafford Park.
- A cieszysz się z tego powodu? Mam na myśli… - Thomas zawiesił głos. Znał już chwilę Alice, ale nie prowadzili szczególnie intymnych rozmów. Chyba bał się, że przypadkiem przekroczy granicę, po której śpiewaczka poczuje się szczególnie niekomfortowo. - Wolałabyś, żeby nie było niczego… ani nikogo, co przypominałoby ci o utraconym mężczyźnie? Czy wręcz przeciwnie, cieszysz się z takiej… nazwijmy to “pamiątki”. Choć w dużej mierze to ogromny obowiązek, któremu będziesz musiała sprostać… nie oszukujmy się, sama. Twoje dziecko może mieć wujków i ciocie, ale ojca nie będzie miało… A jedynie matkę… która ma bardzo dużo na głowie. Cały świat, szczerze mówiąc…
Harper oparła dłoń na brzuchu i pogładziła opiekuńczo.
- Cieszę się… Boję, ale cieszę… I zrobię wszystko, by to dziecko miało jak najlepiej i by było bezpieczne. Do tego jednak potrzebuję odpowiednich przygotowań. A do tego potrzebuję pomocy nazwiska de Trafford i koło się zamyka… Chwilowo jestem w kropce i próbuję spokojnie rozmawiać z Esmeraldą. Mam nadzieję, że dzięki temu nam pomoże… I nie znienawidzi mnie - powiedziała i westchnęła.
- Myślę, że nie ma nas już dość długo, powinniśmy zejść na dół Thomasie, Arthurowi nic nie będzie… - powiedziała i wyciągnęła dłoń do brata, żeby zeszli na dół razem pod rękę.
Szli po schodach, kiedy Thomas spojrzał na siostrę.
- A masz już ginekologa, który opiekowałby się ciążą? - zapytał cicho, na wypadek, gdyby gdzieś czaiło się ciekawe ucho. - Poza tym wiesz, jak oblicza się termin porodu? Jest na to reguła. Od dnia ostatniej miesiączki dodajesz rok i tydzień, to znaczy siedem dni i odejmujesz trzy miesiące. Tak lekarze liczą planowany termin - wyjaśnił jej. - Wiesz więc, kiedy spodziewać się dziecka?
Harper zerknęła na niego ukradkiem i chyba coś liczyła w głowie.
- Nie mam lekarza, nie znałam tej metody, ale nie różni się więc niczym od zwykłego dodania dziewięciu miesięcy… Zwłaszcza, że wiem dokładnie kiedy… To się stało. Około dwudziestego sierpnia wypadnie ta data - wyjaśniła również cichutko.
- Zajścia, czy porodu? - dopytał Thomas.
- No przecież porodu, zajść już zaszłam… Poza tym, pilnuję na razie jedzenia i by nie pić alkoholu, choć bardzo bym chciała… Zwłaszcza gdy tak bardzo mi brak i obwiniam się za wszystko - westchnęła cicho.
- Wymyśliłam wczoraj wieczorem imiona… - powiedziała cicho.
Szli korytarzem w stronę jadalni, zaraz dojdą na miejsce.
- Naprawdę? Jakie? - zapytał. - Tylko nie nazywaj syna Terrencem juniorem, to tak naprawdę wcale nie jest w dobrym tonie. Tak jakbyś zwaliła dziecku na kark to wszystko, kim był ojciec… - zawiesił głos, jakby przeczuwając, w jaką stronę mogło pójść myślenie Alice. W końcu czy kobieta rozpaczająca za utraconym mężczyzną nie mogłaby chcieć ujrzeć jego kopię w ich wspólnym dziecku? Thomas obawiał się, że tak właśnie będzie. - Z przypadkowych myśli, nie wierzę, że kiedyś poszliśmy na randkę - pokręcił głową. - Jak bardzo wszystko zmieniło się od tego czasu.

Rzeczywiście… Thomas znał Alice, zanim ta odkryła w sobie Dubhe, poznała Joakima oraz Kościół Konsumentów, postawiła stopę w Helsinkach… Świadomość tego wydawała się nieco dziwna. Może dlatego, bo wcale nie spędzili z sobą aż tyle czasu.
Alice zastanawiała się nad tym chwilę, nim odpowiedziała na jego pytanie o imiona. Tak naprawdę nie zamierzała nazywać syna papugując imię jego ojca. To jej nie pasowało. Tęskniła za Anglikiem, ale nie zrobiłaby takiego numeru swojemu dziecku.
- Syn Damien, córka Diana… Spokojnie, nie jestem szalona z tęsknoty, czy coś… - powiedziała cicho.
- I rzeczywiście, jakby o tym pomyśleć, byliśmy wtedy zupełnie innymi ludźmi. Szczególnie ja… Ty również, ale to pół roku zmieniło mnie diametralnie - powiedziała cicho. Doszli już do jadalni. Nacisnęła na klamkę, by mogli wejść do środka.

Esmeralda wciąż siedziała w fotelu. Praktycznie w tej samej pozie. Jej policzki nieco zaróżowiły się. Alice nagle uświadomiła sobie, że pewnie pierwszy raz od dwudziestu lat smakowała alkohol. To musiało być naprawdę wyjątkowe przeżycie. I też uderzające do głowy. Jednak kobieta nie robiła niczego specjalnego. Jedynie wydawała się wyluzowana i… szczęśliwa? Na pewno zrelaksowana i zadowolona z tego, gdzie i kiedy się znajduje.
- Bardzo ciężko jest znaleźć teraz dobre sadzonki szalotek - mówił Russel Windermere. - Wszystkie przegnite, wilgoć bierze. Pleśń się osadza, kompletna zaraza - pokręcił głową. - Miałem zapasy z tamtego roku, jednak patrzę, a tu szczury. Zjadły cholera jasna wszystko! Przepraszam za wyrażenie, ale jak mi krew uderzyła do twarzy, to biedny mój najstarszy chłopak oberwał - mruknął, kręcąc głową.
- Tak… to prawda… - jego syn skrzywił się.
- No cóż, lubię cebulę szalotkę, ale ta zwykła też wystarczy. I tak nie jadłam ani jednej, ani drugiej od kilku dekad - Esmeralda parsknęła. - Na początku byłam na glukozie w kroplówkach. Potem na jakimś innym pozajelitowym gównie. Dopiero potem Martha karmiła mnie, ale mieloną breją. Dosłownie. To był zwyczajny obiad wrzucony do… jak nazywa się to urządzenie - poruszyła ręką, starając sobie przypomnieć. - No i zmieszane w puree. Raduję się, mogąc zjeść zwykłą kanapkę z chlebem i masłem. A jak będzie na to plasterek pomidora, na przykład tego twojego, to już ucieszę się. Mam wrażenie, że w tej chwili bardzo łatwo jest mnie zadowolić - dodała.
Na te ostatnie słowa Russel zaczerwienił się. Wiadomo, co przyszło mu do głowy.
Tymczasem Thomas spojrzał na Alice.
- A te imiona znaczą coś dla ciebie? Damien i Diana? U mnie w rodzinie zawsze coś znaczyły, w sensie imiona. Nadawane dzieciom. Na przykład… ja jestem Thomas na cześć Thomasa Edisona. Bo w trakcie porodu, który swoją drogą odbył się nie w szpitalu, lecz w domu, nad matką migotała żarówka. Tak wgryzła się w jej pamięć, że nazwała mnie po naukowcu, czy tam wynalazcy - Douglas uśmiechnął się krzywo. - Miałem zostać uczony, skończyłem jako profiler… Wystarczająco blisko, mam nadzieję.
Alice słuchała chwile rozmów w salonie, ale odpowiedziała jeszcze Thomasowi.
- Diana, bo księżna Angielska tak się nazywała… A Damien… Bo podoba mi się to imię i uważam, że pasowałoby i do mojego i do drugiego nazwiska - nie musiała wcale mówić Thomasowi, że podobało jej się odkąd tylko obejrzała jakiś czas temu ‘Omen’. Na swój sposób mógłby to być jej mały, prywatny żart. Raczej nigdy nie powiedziałaby dziecku, że nazwała je tak, ponieważ ‘podobało jej się imię tego antychrysta z książki Seltzera’. Zerknęła na Esmeraldę, a potem na Thomasa.
- Chodź. Przedstawię cię, złożymy życzenia, a potem napijesz się, rozluźnisz i spędzimy miły wieczór wśród zwyczajnych ludzi… - zaproponowała mu cicho i poprowadziła Thomasa bliżej pani de Trafford. Poczekała, aż Esmeralda zwróci na nich uwagę. Uśmiechnęła się do niej, jak zwykle.
- Pani Esmeraldo, to jest Thomas. Jeden z moich przyrodnich braci. Arthur nie czuje się najlepiej, chorował przez ostatni czas, ale jak tylko dobrze się poczuje, również go poznasz… - Alice przedstawiła Thomasa i wyjaśniła, czemu tylko jego. Pozwoliła bratu zabrać głos, w końcu nie była jego adwokatem, miała nadzieję, że załapie, że warto jednak coś powiedzieć.

Mężczyzna podszedł do Esmeraldy i uśmiechnął się do niej niepewnie.
- Mam wrażenie, że znalazłem się u audiencji u samej brytyjskiej królowej - uśmiechnął się lekko. - Trzeba przyznać, że ma pani wyjątkową prezencję - rzekł, po czym ukląkł na jedno kolano i wziął dłoń żony Terry’ego. Pocałował ją. Następnie wstał. - Czy to wystarczająco dobre maniery? - uśmiechnął się, spoglądając jej w oczy.
Esmeralda nieco je zwęziła, patrząc na niego z uwagą.
- Chyba nie spotkałam jeszcze nikogo, kto byłby uprzejmy w tak bezczelny sposób - uśmiechnęła się z zainteresowaniem. - Proszę, usiądź, napij się wina. To dobry rocznik. Jestem kobietą z zasadami. Jedną z nich jest to, że nie przebywam z ludźmi, którzy byliby ode mnie mniej pijani - rzekła. - Ale nie powstrzymuje mnie to od alkoholu, żebyś dobrze zrozumiał.
- Nie trzeba mnie zachęcać. Ale dobrze, że w takim razie mój brat dzisiaj został u siebie w sypialni - mruknął.
Esmeralda spojrzała na niego z zaciekawieniem, ale nie drążyła tematu. Śpiewaczka zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna użyć argumentu martwienia o brata, by później wyjść z przyjęcia, nim ktoś każe jej się napić wina, w międzyczasie nieco przybliżyła się do zebranych przy Esmeraldzie i stole. Spostrzegła, że Thomas sięgnął po butelkę wina… dokładnie w tym samym czasie, w którym Jennifer chciała nalać sobie nieco więcej. Ich dłonie spotkały się. Spojrzeli na siebie z uwagą.
- Albo będziemy się pieprzyć, Tommy, albo walczyć ze sobą.
- Czy mogę wybrać? - zapytał mężczyzna.
Rudowłosa zrobiła wielkie oczy, ale nic nie powiedziała. Z jakiegoś powodu wizja Jennifer i Thomasa razem… Jakoś nie wydała jej się taka zła… Jednemu i drugiemu mogłoby to wyjść na zdrowie, jakkolwiek by to nie brzmiało. Alice pomyślała o Fabienie i przyszło jej do głowy, że z jednej strony to tragiczne, a z drugiej, na pewno by nie chciał, by cierpiała ciągle z jego pamięcią. Chociaż tak naprawdę trudno jej było określić czego chciałby ten mężczyzna… Pokręciła głową. Odsunęła też fakt, że gdyby Thomas i Jennifer poszli się po tym piciu pieprzyć… Poziom par uprawiających seks w rezydencji de Traffordów wróciłby do ustanowionej przez nią i Terrence’a normy, ale to tylko przywlekło do niej mysli o Terrym, więc spochmurniała, odwróciła się i podeszła do stołu, chcąc usiąść i może napić się wody. Jakoś poczuła się zmęczona i nie z tego świata… I znowu była strasznie głodna.

Esmeralda skrzywiła się i pokręciła głową.
- Terrence wychował cię na bardzo wyzwoloną kobietę, skarbie - rzekła do Jennifer. - Chyba że to jakaś gra dominacji. Chcesz stanąć przed mężczyzną i zaszokować go tak swoją śmiałością, żeby…
Zamilkła, widząc spojrzenie Jennifer. To była czysta irytacja. Chyba nikt nigdy tak nie spoglądał na nią.
- A zresztą jesteś już dorosła - mruknęła, popijając słowa winem. - Chyba czas, w którym odgrywałam twoją matkę, minął dawno temu.
To nieco skruszyło blondynkę, ale nic nie powiedziała. Chyba brzmiało to dla niej zbyt smutno, lecz z drugiej strony nie mogła odmówić tym słowom prawdziwości. Jeżeli dziewczyna była w przedszkolu, kiedy straciła Esmeraldę, to jak można było mówić o jakimkolwiek związku?
- To nie znaczy, że żadnej nie potrzebuję… - Jennifer mruknęła cicho. - Mam na myśli… matki.
Esmeralda spoglądała na swój kieliszek, obracając go w dłoniach.

Tymczasem Russel złapał Alice za ramię.
- Lubi pani dynie? - zapytał. - Moje wygrywają od trzech lat główną, złotą nagrodę w konkursie na największą. Proszę słodkiej panienki, tu chodzi o nawóz. Tajemnicą są związki azotowe, a tej nie zdradziłbym nawet słodkiej Matce Boskiej Maryi, gdyby zeszła do nas z nieba.
- Jak dramatycznie - mruknął Connor Windermere. - Maryja nie zeszłaby do ciebie, ojcze, nawet gdybyś był ostatnim chrześcijaninem na ziemi.
Russel spojrzał na syna ostro.
- Bo jestem takim okropnym człowiekiem? - jego ton wydawał się ostry niczym rozżarzone żelazo.
Connor wzruszył ramionami.
- Bardziej mi chodziło o sposób wypowiedzi. Okropny patos. Nieważne, mów dalej.

Zostanie zagadaną przez panów Windermere oderwało jej uwagę od jej brata, Jennifer i Esmeraldy. Skupiła się na opowieści o dyniach i tajemnicy nawozu
- Lubiłam drążyć dynie na Halloween, dodatkowo moja babcia robiła wyśmienitą zupę z dyni… - nawiązała do tematu. Chyba trochę potrzebowała takiej rozmowy o… O niczym. Zdawała jej się tak surrealistyczna, że wręcz całkowicie normalna… Mogła spędzić tak wieczór, w miłym towarzystwie przy ciekawych rozmowach. A nocą zamierzała posiedzieć w gabinecie Terrence’a nad dokumentami. Dziś za dnia je odpuściła na rzecz spędzania czasu z Esmeraldą, a nie czuła się senna…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline