Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 19:01   #313
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Dobra dyniowa zupa to jest na wagę złota - rzekł Russel. Jego humor poprawił się od razu. - Najbardziej lubię taką ostrą, albo z tabasco, albo z papryczkami chili lub jalapeno. Bo sama dynia może mieć nieco mdły smak. Dodatkowo grzanki, ale takie wrzucone tuż przed jedzeniem, aby nie przemokły - przysunął palce do ust i cmoknął. - Benissimo, czy jak to mówią Włochowie.
- Patos - szepnął Connor.
- A jak już mowa o jedzeniu, to robię się nieco głodna, przyznam to państwu - mruknęła Esmeralda, wykręcając głowę. - To smutne, być gospodarzem i słyszeć o pustym brzuchu swoich gości… Ale samemu posiadając apetyt, to już kompletna tortura.

Martha weszła na te ostatnie słowa. Trzymała w dłoniach ogromne pudło z podpisem “stare wazony”. Chyba o nich wcześniej mówiła Esmeralda. Kiedy gospodyni usłyszała jej ostatnie słowa, poluzowała uchwyt i prawie upuścila na ziemię bezcenną porcelanę.
- Ja… przepraszam raz jeszcze…
Alice wstała i pomogła Marthcie z wazonami, żeby te się nie potłukły, jednocześnie stawiając je tak, by pani domu nie widziała twórczego napisu ‘stare wazony’.
- Pójdź i sprawdź, czy nasza obiado-kolacja już jest gotowa. Minęło trochę czasu, myślę, że Daisy i Peter już coś wyczarowali, jak nie główne danie, to chociaż jakąś przystawkę. Nie stresuj się, tylko po prostu skup na wykonywaniu kolejnych zadań - poleciła Marthcie, gdy stała obok niej, cicho, po czym poklepała ją ostrożnie po ramieniu.
- Ja nigdy taka nie byłam - szepnęła Martha. - Taka przewrażliwiona. Ale ta kobieta ma w sobie coś takiego - pokręciła głową. Spojrzała w stronę pani de Trafford i uśmiechnęła się do niej nieco krzywo, lecz za to z całych sił.
- Spokojnie… Jesteś doskonałą gospodynią - szepnęła do niej cicho. Harper odwróciła Marthę, i posłała do drzwi wyjściowych, aby udała się do kuchni. Gospodyni uśmiechnęła się do niej szczerze, wdzięczna na te słowa. Chyba właśnie cały czas zamęczała się myślą, że fatalnie wykonuje swoją pracę. Alice dobrze dobrała słowa.
- Pójdę sprawdzić, jak wyglądają przygotowania w kuchni - rzekła Martha. - Tak, pewnie przystawka będzie.
Harper całkiem nieźle radziła sobie z zarządzaniem sprawami rezydencji, zwłaszcza odkąd spędzała tak dużo czasu z Terrym… Zerknęła jednak na Esmeraldę, czy ta miała coś może do dodania.
- Kochanie, przynieś więcej wina - rzekła. - I poproś o sałatkę z pomidorów… - zawiesiła głos na sekundę, próbując przypomnieć sobie imiona. - Naszych cudownych ogrodników - dokończyła. - Najlepiej z oliwą z oliwek oraz kaparami. Z chęcią również spojrzałabym na tacę serów. To francuska tradycja, ale myślę, że niektóre rzeczy warto zaadaptować, czyż nie? - zawiesiła głos. Nikt jej nie odpowiedział. - Zresztą nie oszukujmy się, Wielka Brytania i tak jest bardzo nacieczona francuszczyzną - żachnęła się. - Spójrzmy na nasz język. Jaki duży wpływ mają języki łacińskie na czystą, pierwotną mowę angielską. Jesteśmy bliżej Włochów, Francuzów i Hiszpanów, niż wydawałoby się na pierwszy rzut oka. To wszystko przez nasze dwory, które kilka wieków temu tak kiepsko opierały się południowym wpływom - pokręciła głową, nalewając sobie więcej wina.
Martha zamrugała oczami, patrząc na swoją pracodawczynię.
- Tak… - szepnęła, bo uznała, że warto jest zgodzić się, po czym zniknęła za drzwiami.

Alice spojrzała chwilę dłużej na Esmeraldę. Chcąc nie chcąc, wyczuwała w niej ułamek Terry’ego. Jej myśli zaczynały krążyć w kierunku tego, jak wyglądały rozmowy tej pary. Czy de Trafford tęsknił za swoją żoną? Alice bez wątpienia nie miała niektórych cech Esmeraldy, które mogły być dla niego wartościowe. Ale czy Terry tak myślał? Jak wyglądałby ich związek teraz, kiedy Anglik odnalazł w sobie pożądanie względem kobiet? Czy kochałby ją bardziej od Alice? Na dodatek Esmeralda była jego rówieśniczką…
To wszystko sprawiło, że znów ogarnął ją ciemny, nieprzyjemny niepokój. Ten sam co na Mauritiusie, gdy Terrence zadzwonił z wesołą nowiną. Wtedy bała się dokładnie o to… Że będzie wolał Esmeraldę… Poczuła ukłucie w brzuchu i spojrzała w stronę okien. Na zewnątrz znowu pruszył śnieg.

- Czym zajmowałeś się w Portland? - zapytała Jennifer.
- Pracowałem w FBI. Byłem profilerem - odpowiedział Thomas. - Pojawiałem się na miejscu zbrodni i próbowałem wejść w umysł sprawcy.
- Brzmi niebezpiecznie. Czyż nie łatwo przekroczyć w pewnym momencie progu? - blondynka naciskała. - Jeżeli będziesz zastanawiał się zbyt długo nad obcą ideologią, ta wnet może stać się twoją własną… - zawiesiła głos.
- Dlatego gram w gry komputerowe - Douglas zaśmiał się. - Zwłaszcza te szczególnie brutalne. Przykro mi, ale czasami proste rozwiązania działają.
- Takie bez patosu - szepnął Connor, spoglądając na ojca.
- Dasz mi spokój? - Russel nachylił się w stronę syna.
Harper nie miała nic do dodania do rozmów, które się wokół niej rozgrywały. Wzięła swoją szklankę wody i zaczęła powoli obracać w dłoniach. Czekała na posiłek, który miał wkrótce nadejść. W obecnej sekundzie nie miała ochoty na prowadzenie rozmów, mogła być świetnym słuchaczem. Łowiła informacje z dialogów, które rozgrywały się wokół niej, ale jej umysł znów powędrował do Terrence’a.
Czemu musiał ją zostawić z tym wszystkim… I to w takiej chwili...
Codziennie nie była pewna, czy bardziej była smutna, stęskniona, czy zła na niego.
Napiła się wody.

Drzwi otworzyły się i do jadalni wjechał wózek z kilkoma talerzami potraw. Były to raczej proste rzeczy, które można było zrobić dość szybko, o ile tylko posiadało się odpowiednie składniki - a tych, jak wydawało się, nie brakowało w Trafford Park. Alice spostrzegła sałatkę grecką, caprese, a na trzeciej jakąś mieszankę warzyw, w dużej części marynowanych. Esmeralda zwróciła na nie uwagę.
- Dokładnie na takie coś miałam ochotę - rzekła.
Oprócz tego na czwartym talerzu znajdowały się wypieczone wczorajsze paszteciki, które wciąż były bardzo smaczne. Teraz dodatkowo ciepłe i chrupiące. Na piątym talerzu umieszczono całą górę łakoci. Kruche ciastka, biszkopty, kawałki sernika oraz tortu orzechowego z masą kakaową. Martha to wszystko umieściła na stole. Na samym końcu Connor pomógł jej postawić barszcz. Gospodyni zapaliła pod nim dwie małe świeczki, które miały utrzymać zupę w odpowiedniej temperaturze. Spojrzała na zastawę stołową - wydawała się bez zarzutu. Wszystkie talerze, sztućce serwetki w kompletnym ładzie.
- Czy przynieść coś jeszcze z kuchni? - zapytała Martha. - Na główne danie trzeba będzie trochę jeszcze poczekać.
- Chleb - odpowiedziała Esmeralda. - I może talerz wędlin i serów - dodała.
- Ach, oczywiście, do wina - odpowiedziała Martha. - Już jest przyszykowany w kuchni, nie zmieścił się tylko na wózku. Czy ktoś ma jeszcze jakieś zamówienie? - uśmiechnęła się, spoglądając po pozostałych osobach w jadalni.
Alice zdecydowanie miała teraz ochotę na coś słodkiego. Zerknęła na tę tacę i podniosła się by wziąć talerzyk i nałożyć sobie nieco ciasta orzechowego. Strasznie miała na nie ochotę. Usiadła po chwili z powrotem.
Przyszło jej do głowy, że napiłaby się też jakiegoś soku, na przykład pomidorowego… Tak jej Esmeralda zrobiła apetyt na pomidory, ale uznała że jednak nic nie powie, tylko sama później sobie pójdzie i weźmie, wolała nie zwracać na siebie uwagi w kwestii swojej diety.
Nikt nie zgłaszał dodatkowych zamówień, dlatego Martha już obracała się do wyjścia, kiedy Esmeralda ją zatrzymała.
- Tak sobie myślę, że jeżeli gościmy naszych ogrodników, to dlaczego by nie resztę pracowników? - zapytała. - Zmieścimy się tutaj wszyscy. Trochę brakuje mi towarzystwa… - zawiesiła głos. - Może ten miły fizjoterapeuta? Albo reszta pań sprzątaczek? I oczywiście ty również, jeżeli tylko masz ochotę.
Martha wydawała się wahać, czy pomysł Esmeraldy był dobry. Nic jednak nie odpowiedziała i tylko skinęła głową. Następnie wyszła.
- Alice, może zagrasz nam coś, kiedy już posilisz się? - zasugerowała pani domu. Wino sprawiło, że z każdym przeszła na ty, przynajmniej chwilowo. - Moja muzykoterapeutka jest czarodziejką nut - rzekła do ogrodników, Thomasa i Jennifer. - Niby naciska klawisze, ale tak naprawdę tka wspaniałe kobierce dźwięków - pokręciła głową. - Potrafi wyczarować arpeggia jedyne w swoim rodzaju.
Śpiewaczka zerknęła na Esmeraldę i kiwnęła głową lekko.
- Oczywiście, z przyjemnością zagram, gdy tylko skończę. Chętnie umilę wszystkim czas do głównego dania - zgodziła się bez zawahania. Cieszyło ją, że ktoś doceniał jej styl ozdabiania melodii, to nadawało utworom jej charakteru. Nie grała ich jak maszyna… Harper potrafiła tchnąć w nie coś od siebie.
Gdy skończyła jeść ciasto i opróżniła szklankę wody przeniosła się z powrotem do fortepianu i zaczęła grać.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=p29JUpsOSTE[/media]

Nie chciała grać nic smutnego, więc wybrała Chopina. Był łagodny i nadawał się jako tło dla takiego właśnie przyjęcia. Skupiła się na nutach, ponieważ niektóre musiała nadrabiać i przerabiać z powodu braku dwóch palców. Pomogło jej to odpłynąć od smutku. Zamknęła oczy i po prostu myślała o obrazach, które nasuwały jej się do myśli przy tym utworze.
Wpierw wszyscy ją słuchali. Potem jednak rozległ się jeden szept, następnie drugi i wreszcie ludzie w jadalni zaczęli z sobą otwarcie rozmawiać. Alice wciąż grała, stanowiąc tło dla ich konwersacji. Jedynie Esmeralda nic nie mówiła, tylko słuchała jej gry, delikatnie wybijając rytm paznokciem o szkło kieliszka.
- To nie jest mój typ muzyki - Jennifer mówiła do Thomasa, cicho, ale Alice oczywiście słyszała. - Nieco mnie usypia.
- Nie bądź niewdzięczna - odpowiedział Douglas. - Wiesz, że poznałem ją w operze? - zapytał. - Nie grała na fortepianie, lecz śpiewała… - zamyślił się. - Alice, pamiętasz, co to była za sztuka? - zapytał ją głośniej. - Mam obraz w głowie, ale nie pamiętam tytułu…
Rudowłosa otworzyła oczy i zerknęła na Thomasa. Przytaknęła.
- Wesele Figara… - powiedziała i westchneła, kończąc utwór Chopina.
- Zawsze sprawiało mi przyjemność granie na scenie - rzuciła w przestrzeń, a za moment znów zaczęła grać. Wiedziała, że Esmeraldzie podoba się klasyka, ale była ciekawa, jakby zareagowała na bardziej nowoczesny utwór, tylko że zagrany na fortepianie. Zerknęła na Jennifer i zastanawiała się chwilę…
- Jenny, zgadniesz co to? - zapytała, po czym zaczęła nową melodię.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=AAwF8MGnI0s[/media]

Wybrała taki utwór, by nie był zbyt gwałtowny, ale jednocześnie wchodził w klimat muzyki Jennifer. Ona sama bardzo lubiła ten utwór. Kącik jej ust uniósł się, przy kolejnych nutach piosenki.
- Alice, a co to za tumult? - zapytała Esmeralda. - Wybacz, gdzie moje maniery… zapomniałam się na chwilę - dodała, spoglądając na kieliszek wina, teraz nieco podejrzliwie. Jak gdyby wino podstępem zmusiło ją do wypowiedzenia niekulturalnej uwagi.
- To The Cure? - zapytała Jennifer. - Podoba mi się. Nie przestawaj… - rzekła.
- Bingo. To Burn. Lubię tę piosenkę - rzuciła w odpowiedzi blondynce.
- ...Grać muzyki klasycznej - dokończyła Esmeralda. - Znasz może Pory Roku Czajkowskiego? - zapytała.
Blondynka spojrzała na nią, ale nic nie powiedziała. Uznała, że nie będzie podejmować dysputy z powodu tak błahej kwestii. Odwróciła się do Thomasa, który chyba opowiadał jej o tym, co przydarzyło się Arthurowi. Trójka ogrodników natomiast była pochłonięta jedzeniem i wydawali się w ogóle nie zwracać uwagi na nic, co działo się wokół nich. Dźwięki spożywania posiłku bez wątpienia ocieplały atmosferę panującą w jadalni.
- Podasz mi pieprz? - zapytał Russel. - Lubię, jak barszcz jest ostry - rzekł.
Connor zaczął rozglądać się w poszukiwaniu przyprawy, ale Martha chyba jej nie zostawiła.
- Nieważne, jest pyszny tak, czy tak. To z naszych buraków - rzekł Windermere, oblizując usta.
- Nie przestawaj grać, może być ta… melodia - Esmeralda zawahała się przy użyciu ostatniego słowa.
Alice zerknęła na Esmeraldę.
- Ten utwór się skończy i nadejdą Cztery pory roku. Nie lubię przerywać, gdy już coś zaczynam - powiedziała spokojnym tonem. Jak oznajmiła, tak zrobiła. Gdy ta melodia się skończyła, Harper znów zwolniła tempo i wróciła do muzyki klasycznej. Wyglądało więc na to, że Esmeraldzie nowoczesną muzykę będzie trzeba dawkować łagodniejszymi utworami, a nie od razu strzelając w przerobiony na fortepian rock.
Czajkowski nie był jej najlepiej znany, ale akurat ten utwór, a także Jezioro Łabędzie potrafiła zagrać. Znów odprężyła się przy muzyce. Obserwowała Esmeraldę. Była ciekawa o czym kobieta myślała. Czy pamiętała, że nie dokończyły rozmowy? Jaka była z charakteru? Pomoże im, czy też nie? Przyglądała jej się uważnie, zamyślonym wzrokiem, by w końcu odwrócić od niej spojrzenie do swoich dłoni biegających po klawiszach.
Jakiś kwadrans później rozległo się pukanie do drzwi. Esmeralda zerknęła w tamtą stronę.
- Proszę wejść… - powiedziała lekko zaskoczona, kto taki może chcieć jej przyzwolenia.
Wnet drzwi otworzyły się. Alice ujrzała w nich dwie starsze kobiety. Błyskawicznie skojarzyły jej się z Pierwszą Komunią Świętą. Były ubrane w białe sukienki z ciężkiego materiału i okropnego kroju. Miały nawet lakierki. Wyglądały śmiesznie, ale na swój sposób uroczo. Harper rozpoznała w nich sprzątaczki.
- Kochane, czemu się tak wystroiłyście? Kompletnie niepotrzebnie - Esmeralda dyskretnie zasłoniła usta dłonią, aby ukryć uśmiech. - Przecież jesteśmy w domowym gronie. Proszę wejdźcie i częstujcie się jedzeniem i piciem - wstała i wskazała dłonią dwa wolne siedzenia. Następnie spoczęła z powrotem na fotelu de Trafforda.
Jedna z kobiet, Marjorie, przysiadła w miejscu, w którym niegdyś znajdował się Joakim Dahl. Jaki kontrast pomiędzy tymi dwiema osobami… Kolacja, którą spożywali tutaj we trójkę dawno temu wydawała się w tej chwili tak odległa i abstrakcyjna… Nagle do Alice dotarło, że już nigdy nie zostanie powtórzona…
Nuty jej się poplątały. Potrząsnęła głową i zaraz wróciły na prostą linię. Jednak nastrój Alice już nie był tak spokojny i wyluzowany. Skupiła się na graniu i przelewała relaks i wyluzowanie na klawisze, jednak nie było to zsynchronizowane z jej własnymi odczuciami i jeśli ktokolwiek w tym pomieszczeniu miał wyczulone na muzykę ucho, mógłby to zauważyć. Śpiewaczka postanowiła więc, że zagra jeszcze jeden utwór i zrobi krótką przerwę pod pretekstem chwili odpoczynku i potrzeby napicia się wody. Myślenie o Terrym i Joakimie… Nie wychodziło jej na zdrowie.
Obaj zostawili ją ze wszystkim samą. Nie winiła ich, po prostu czuła się dziwnie. Zamierzała jednak sobie poradzić. Pokazać im, że nie potrzebuje, żeby ją niańczyli…
- Alice, dokończ i proszę usiądź z nami. Nie jesteś niewolnicą fortepianu - odezwała się Esmeralda. - Zaraz nam zasłabniesz, jak czegoś nie zjesz. Chyba że chcesz zarezerwować miejsce na główne danie. Tak właściwie to nie jest takie głupie… Ale spróbuj chociaż barszczu - zasugerowała jej.
- Z buraków Windermere’ów - rzekł Russel. - Naprawdę dobre, jem już drugą miskę.
- Czy ty nas właśnie nazwałeś burakami? - zapytał jego młodszy syn Eric.
Obydwie sprzątaczki siedziały sztywno przy stole. Bez wątpienia nie bawiły się dobrze. Chyba wzięły tę kolację za kolejny, niespodziewany obowiązek. Jedna miała puszystą trwałą, która nadawała jej staroświeckiego uroku, natomiast druga spięła włosy kilkoma spinkami w fryzurę tak schludną, że aż sprawiającą wrażenie niekomfortowej.
Tymczasem w drzwiach pojawiła się Martha. Nie było jej już od dłuższego czasu po tym, jak wróciła z chlebem, wędlinami i serami.
- Kaczka w sosie śliwkowym już jest prawie gotowa - rzekła. Następnie przystanęła i oceniła zawartość stołu. Czy mogła już zbierać resztki, aby zrobić miejsce na główne danie?
Alice skończyła grać melodię i poszła do stołu. Akurat dobrze się złożyło, bo Martha przyszła z informacją, że kaczka będzie wkrótce gotowa. Śpiewaczka nałożyła sobie nieco barszczu i spróbowała. Nie jadła go na ostro, bo nie mogła, jednak i tak jej smakował, taki delikatny. Napiła się wody i pozostało jej poczekać na główne danie.
Martha zebrała wszystko, co mogła, po czym opuściła pomieszczenie.
- Miło, że do nas dołączyłyście, Ellen i Marjorie - rzekła Jennifer. Coś w jej głosie wskazywało jednak na to, że nie powiedziała tego z uprzejmości. Chyba zastanawiała się, czy kobiety wybuchną, jeśli zwróci na nie uwagę jadalni. - Czy widziałyście może fizjoterapeutę? Martha zaprosiła go?
Obie kobiety spojrzały po sobie. Widać było, że prowadzą telepatyczną kłótnie co do tego, która będzie musiała odpowiedzieć.
- Nie wiem - wreszcie wydukała Marjorie.
- Proszę, nalejcie im wina - zarządziła Esmeralda.
Ellen pokręciła głową.
- Ja nie pijam alkoholu - rzekła.
- Ja też nie - szybko dodała Marjorie.
- Nie chcecie świętować imienin pani Esmeraldy… - Jennifer zawiesiła głos pytająco.
Biedne sprzątaczki całe zbladły.
 
Ombrose jest offline