Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 19:04   #314
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- To ja może pójdę zobaczyć, czy Olivier został również zaproszony… - taktycznie wykręciła się Alice i wstała od stołu. I tak czekali na główne danie. Zamierzała zahaczyć o kuchnię, by zapytać o to Marthę, a następnie, jeśli tego nie uczyniła, skręcić do pokoju fizjoterapeuty. Był na parterze, więc daleko chodzić nie musiała.
- Zapomniałam o nim - rzekła Martha, kiedy Alice poruszyła kwestię mężczyzny. - Jeżeli tak, to muszę czym prędzej po niego pójść - mruknęła. - Na pewno przed podaniem głównego dania.
- A to jest już prawie gotowe - powiedziała Daisy, patrząc na dwa rozgrzane piekarniki. W środku piekły się cztery kaczki. Wyglądało na to, że nikt nie pójdzie spać głodny tej nocy.
Rudowłosa pokręciła głową.
- Spokojnie odsapnij moment do nałożenia posiłku. Mogę pójść i zaprosić Oliviera - zaproponowała Alice. Oczywiście nie zamierzała się kłócić, czy upierać i jeśli Martha uniesie się obowiązkiem, no to po prostu wróci do jadalni, ale chciała jej nieco pomóc, no i wolała unikać przebywania w pomieszczeniu, gdy rozmowa była o piciu alkoholu. Wolała, by nikt nie zorientował się, że jeszcze nic nie wypiła.
- W porządku. To byłoby cudowne z twojej strony - odpowiedziała Martha, która akurat zajmowała się wkładaniem naczyń do zmywarki.
Wnet Alice ruszyła w stronę pokoju Oliviera. Rzeczywiście znajdował się niedaleko. Zapukała, a wnet mężczyzna otworzył jej. Był średniego wzrostu i przeciętnej postury, jednak miał ciekawe rysy twarzy. Takie, że większość ludzi mogła długo zastanawiać się, czy był przystojny, nie mogąc znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Mężczyzna miał blond włosy, jednak jego zarost był rudawy. Długi, orli nos, szerokie, wąskie usta i masa piegów… to wszystko do siebie dziwnie pasowało. Miał na uszach duże słuchawki. Ubrany był w piżamę.
- Czy coś się stało? - zapytał.
Śpiewaczka przyglądała mu się przez moment, po czym przemówiła.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale pani Esmeralda ma dziś imieniny i organizujemy małą, kameralną kolację dla wszystkich domowników. Możesz się czuć zaproszony, jeśli oczywiście nie masz innych planów na wieczór - powiedziała uprzejmie. W końcu wiedziała, że mógłby na przykład chcieć zająć się czymś innym.
- W razie czego, wszystko odbywa się w jadalni… Pójdę już - pożegnała go lekkim uśmiechem, po czym odwróciła się by ruszyć z powrotem do jadalni. Miała nadzieję, że wszystko było w porządku.

Wnet Alice z powrotem znalazła się w jadalni. Usiadła na swoim miejscu i wtedy weszła Martha. Harper nie była głodna, jednak apetyczny zapach pieczonego drobiu i słodkiego sosu sprawił, że ślinka zebrała jej się w ustach. Cztery kaczki wyglądały zjawiskowo. Przyrumienione, złociste, chrupiące… Daisy i Peter przygotowali do nich pieczone ziemniaki, które idealnie komponowały się do mięsa. Oprócz tego zaserwowano lekką sałatkę z kapusty pekińskiej, która wydawała się nie tylko zdrowa, ale również apetyczna. Wnet półmiski znalazły się na stole.
- Gośćmy się - Esmeralda wstała i rozłożyła ręce. - Dziękuję, że zebraliście się tutaj wszyscy… - kiedy to powiedziała, to pomieszczenia wszedł jej fizjoterapeuta. Zajął miejsce przy stole, patrząc na apetyczne dania. - Brakuje tylko kucharzy i mojego męża, o ile się nie mylę. Nie będę już męczyła tych pierwszych, natomiast drugi jest poza naszym zasięgiem. Chciałam podziękować wam o pamięć. Nie zwykłam obchodzić imienin, ale jeżeli są powodem, aby spotkać się w tak wyśmienitym gronie, to chyba zmienię swoje zwyczaje - uśmiechnęła się. - Chciałabym, aby to przyjęcie świętowało również mój powrót do zdrowia. Mam nadzieję, że nie zapeszę, wymawiając te słowa, ale z każdym dniem czuję się coraz lepiej. I to dzięki waszej wspólnej pracy. Stanowicie idealnie naoliwiony mechanizm, który utrzymuje Trafford Park w stanie najwyższej sprawności. Bez was na pewno nie stałabym tutaj przed wami. Dziękuję wam - rzekła, podnosząc do góry kieliszek z alkoholem.
Śpiewaczka wysłuchała jej toastu i była skłonna nawet zamoczyć delikatnie usta w alkoholu by go uczcić. Miała nalane już wcześniej.
- Za zdrowie naszej drogiej solenizantki - podniosła własny toast i delikatnie zamoczyła usta w alkoholu, tylko po to by spróbować jego smaku i zapachu. Nie napiła się nawet pełnego łyka, ale tak wyglądało, gdy przechylała kieliszek. Odstawiła go zaraz i zabrała się do pomocy w krojeniu i nakładaniu kawałków kaczki, kroiło się je dość specyficznie, więc raczyła dopomóc osobom, które siedziały najbliżej i nie miały pewności jak się do zadania zabrać. Na koniec Harper wzięła kawałek dla siebie i zabrała się do jedzenia. To był miły wieczór. Ciepły, pachnący posiłek zachęcał do pójścia spać.
Miała jednak trochę pracy do wykonania… Wiedziała też, że gdy położy się w spokoju w swojej sypialni, to nie sen nadejdzie, a przygnębiające myśli, z którymi zmagała się codziennie. Nie mogła pić, by ich zagłuszyć i walczyła z nimi krytycznym przemęczeniem.

Podczas głównego dania wpierw zebrani milczeli, jedząc pyszną potrawę. Esmeralda miała apetyt i wyglądała dość osobliwie. Z jednej strony była wychudzona przez dekady choroby, a z drugiej delektowała się każdym kolejnym kęsem bardzo dużej porcji na jej talerzu. Spożywała ją oczywiście z pełną kulturą i wszystkimi zasadami savoir-vivre’u. Jennifer skubała dla kontrastu dość niechętnie, jak gdyby nie miała apetytu. Wszyscy mężczyźni milczeli, pochłaniając porcje. Dwie sprzątaczki próbowały doścignąć swoją pracodawczynię pod względem etykiety, jednak widać było, że walczyły z sobą. Bardzo łatwo było zapomnieć przy takich smakowitych zapachach o tym, że znajdowały się pośród arystokracji. Bez wątpienia jedzenie w towarzystwie nie należało do rzeczy, do których przywykły. Choć starały się jak mogły. Wnet rozmowy podniosły się. Była już pierwsza w nocy, kiedy niektórzy zaczęli przeciągać się i myśleć już o śnie. Pierwsza opuściła ich Martha. Była zmęczona po całym dniu pracy. Sprzątaczki również wyszły, za pozwoleniem Esmeraldy. Rozluźniły się nieco na koniec. Potem zmyli się ogrodnicy, a po nich Olivier. Została już tylko pani de Trafford, Jennifer, Thomas i Alice.
- Chyba dopiero jutro jadalnia zostanie posprzątana po tym wspaniałym wieczorze - mruknęła Esmeralda. - Dziwi mnie, że wytrzymałam tak długo - pokręciła głową, ale zadowolona z siebie. Jakby ten wieczór był próbą generalną przed spotkaniem z przyjaciółmi i rodziną…
- Ja już też pójdę - powiedziała Jennifer. - Chętnie się położę - rzekła i wstała.
Alice rozejrzała się po stole i po swoim talerzu. Napiła się wody.
- Odprowadzić cię do siebie pani Esmeraldo? - zapytała uprzejmie. Wszyscy się ulotnili, a przecież kobieta była ledwo ozdrowiała, nie byłoby dobrze, gdyby zmęczona po swoim przyjęciu zemdlała na schodach, czy w łazience. Harper zerknęła na Jenny i kiwnęła jej głową w geście pożegnania. Zaraz jej spojrzenie przesunęło się też na Thomasa. Planował zostać tu dłużej, czy również się zwijał? Zastanawiało ją w zasadzie wszystko.
Thomas również wstał. Mina na jego twarzy wskazywała, że chyba obawiał się zostać sam. Jakby miał zesłać na siebie zieloną mgłę i doprowadzić siebie samego do śpiączki w pierwszej chwili, kiedy tylko zamknie za sobą drzwi swojego pokoju.
- Jesteśmy blisko siebie, odprowadzimy się - rzekła Jennifer.
Douglas spojrzał na nią chwilę dłużej.
- Pod względem pokojów? - kobieta sprostowała. - Są obok siebie?
- Ach tak… - Thomas mruknął być może lekko zawiedziony i wnet obydwoje wyszli.
Esmeralda i Alice zostały same.
- Tak, możesz mnie odprowadzić - powiedziała arystokratka, wycierając usta serwetką. - Nie tylko jestem słaba, ale jeszcze mocno wstawiona. Upiłam się dwoma dużymi kieliszkami wina - pokręciła głową. - Nigdy nie byłam tak wrażliwa na alkohol.
- Osłabione ciało zwykle szybciej się upija. Powinnaś… powinna dać sobie pani kilka dni, pani Esmeraldo… Jeszcze trochę i za miesiąc wróci pani do formy - zauważyła. Popatrzyła za Thomasem i Jennifer. Zgasiła świeczki na stole, by czasem nie doszło do żadnego pożaru, po czym podeszła do Esmeraldy i wyciągnęła do niej dłoń, by móc wziąć jej pod ramię. Niczym dżentelmen, którym oczywiście nie była, ale którego grać by potrafiła, gdyby w takim przedstawieniu przyszło jej wystąpić. Poza tym… Oglądała Terrence’a codziennie. Znała każdy jego ruch i odruch, mimowoli je naśladowała, kiedy myślała o kimś eleganckim i dobrze wychowanym.
Wnet zgasiły również światło elektryczne i ruszyły korytarzem w stronę schodów prowadzących na pierwsze piętro. Esmeralda opierała się nieco na śpiewaczce, ale że była taka lekka, to nie była dla śpiewaczki ciężarem.
- Możesz mi przypomnieć, jak poznałaś się z moim mężem? - zapytała. - To musi być historia jedyna w swoim rodzaju… - zawiesiła głos. - Martha wspominała coś, że robiliście razem biznes? Cóż za muzykoterapeutka ma głowę do interesów? Proszę wybacz mi to sformułowanie, nie chciałam cię urazić…
Harper zastanawiała się co ma jej odpowiedzieć. Wnet w ciszy przeszły aż do pokoju pani domu.
- Nie szkodzi pani Esmeraldo… Każdy by się nad tym zastanawiał. Chciałaby pani wiedzieć jak poznałam Terrence’a, to interesująca opowieść. Nawiązuje do tematu organizacji, którą prowadzimy… Jako iż to temat na bardzo długą rozmowę, proponuję że opowiem dziś tylko to, jak poznałam pani męża. Najpierw jednak proszę położyć się do łóżka. Proponuję zrobić z tego… Historyjkę na dobranoc - zaproponowała. Przyjrzała się pani de Trafford, czy nie przeszkadzało jej takie rozwiązanie.
- Idealnie - odpowiedziała Esmeralda. - Boli mnie brzuch, przejadłam się. Tyle pyszności po tak długim poście - pokręciła głową. - Na szczęście nie będę wymiotowała. Nie czuję takiej potrzeby. Jednak w razie czego nie wahaj się mnie pozostawić. Nie chcę cię ubrudzić. Poza tym wolałabym, żebyś nie widziała mnie w takim stanie - dodała. Następnie zaśmiała. - Moje priorytety - mruknęła pod nosem.
Po dwóch minutach znalazły się w sypialni Esmeraldy. Alice pomogła jej dojść za elegancki, chiński parawan. Tam kobieta o własnych siłach przebrała się w koszulę nocną. Harper pomogła jej położyć się.
- Jedno trzeba przyznać. To łoże jest niezwykle wygodne… - mruknęła. - Choć trochę mi się już przejadło.
Śpiewaczka w tym czasie przysunęła sobie ‘swój’ fotel. Usiadła w nim i spojrzała na Esmeraldę.
- Zdecydowanie to bardzo wygodne łoże, choć jak ja bym leżała tyle czasu to każde by mi się znudziło, jednak może nie proponuję natychmiastowego przerzucenia się na skoki spadochronowe - zażartowała nieco.
- Wracając do opowieści… Wcześniej zapytałam panią, czy wierzy pani w zjawiska paranormalne nie bez powodu… Otóż… Nasza organizacja, w pewnym sensie zajmuje się tymi sprawami, ale może nie będę rozwijać szczegółów. O tym porozmawiamy przy następnej okazji… - zawiesiła głos.
- Czy wiedziała pani, pani Esmeraldo, że Terrence potrafił podnosić rzeczy siłą wyłącznie swojej woli? Bez dotykania ich… Taka zdolność nazywa się telekinezą… Poznałam go, kilka lat temu. Miał wtedy, bodajże urodziny. Zostałam zaproszona na przyjęcie przez moich przyjaciół, ponieważ Terrence, wraz ze swoim przyjacielem, Joakimem Dahlem, poszukiwali mnie. Też mam zdolności paranormalne, ale zupełnie innego rodzaju niż Terrence. Było przyjęcie. Potem opowiedział mi o ich organizacji i sprawił że ptaki origami fruwały. Jednak nie zawarliśmy wtedy współpracy, bo inna organizacja zajmująca się tą kwestią wtrąciła się… To skomplikowana sprawa. Świat działa jak góra lodowa. Widzimy tylko to co na wierzchu, a do tego co jest pod powierzchnią wody mają dostęp tylko ci, którym zostanie ujawnione, że w ogóle coś się tam znajduje. Ponownie spotkałam Terrence’a pół roku temu. Uratował mnie od rozstrzelania, a ja uratowałam go od odmy opłucnej… Też został postrzelony… Powiedzmy, że nasza znajomość polegała na relacji wspólnego ratowania się nawzajem… - spróbowała uśmiechnąć się lekko, ale jej spojrzenie stało się nieobecne, kiedy wspominała wydarzenia z Helsinek.

Jednak najbardziej nieobecne było w tym momencie spojrzenie Esmeraldy. Dlatego, bo kobieta zasnęła. Głos Alice ukołysał ją do snu. Ile będzie pamiętać z tego jutro? Harper nie wiedziała. Istniało jednak duże prawdopodobieństwo, że nawet jeśli nie zapomni słów śpiewaczki, to uzna je w najlepszym przypadku za - no właśnie - bajkę na dobranoc. A w najgorszym za żarty z niej. Esmeralda wyglądała bardzo spokojnie we śnie. Oddychała miarowo przez usta, leżąc wygodnie na grubym materacu.
- Dobrej nocy Esmeraldo… - pożegnała ją tymi słowami. Wstała z fotela i odsunęła go cicho. Zgasiła małą lampkę, którą zapaliły, po czym wyszła z sypialni. Westchnęła i ruszyła po ciemku korytarzem w stronę gabinetu Terrence’a. Aby się do niego dostać, musiała minąć jego obraz. Zatrzymała się, jak ostatnio codziennie, przy nim.
Spojrzała na oblicze de Trafforda.
- Naprawdę odszedłeś…? Terrence… - odezwała się do niego cicho.
- Wiesz, że nie tak to miało wyglądać… Wiesz… Dziś pierwszy raz na głos powiedziałam imiona, które wybrałam dla naszych dzieci… Jestem ciekawa, czy by ci się podobały. Niestety, nie mogę się z tobą skonsultować w tej sprawie, będziesz musiał mi to wybaczyć… - wzięła wdech i podeszła o krok do obrazu. Podniosła rękę i pogłaskała go. Przymknęła na moment oczy i przytuliła policzek do płótna. Jakby chciała usłyszeć bicie serca, albo wyczuć ciepło, którego oczywiście tam nie zastanie…
Terry nie odpowiedział jej. Nie naszło ją też żadne przeczucie, czy nadnaturalne objawienie. Może poprzednim razem rzeczywiście jej się przewidziało. Była zmęczona, zestresowana i w ciężkiej żałobie. Odsunęła się na chwilę i spojrzała ponownie na twarz Terry’ego. Gdyby tylko potrafiła sięgnąć do obrazu, chwycić go mocno i pociągnąć… Wyrwać z płótna do świata rzeczywistego. Ożywić go. Wiele oddałaby za taką moc, tyle że nikt takiej nie posiadał. Wskrzeszenie nie było możliwe. Może jedynie Tuoni i Tuonetar potrafiliby to uczynić, jednak i to było dyskusyjne. Po pierwsze, nie znajdowali się na fińskiej ziemi, po drugie… czy to nie byłaby jedynie parodia życia? Obraz Natalie pojawił się w głowie śpiewaczki. Był również trzeci, najważniejszy powód, dlaczego takie coś było niemożliwe. Nie odnaleziono jego ciała. Pewnie gniło gdzieś przewalone pniem drzewa. Albo rozszarpały je dzikie zwierzęta, wlecząc kości po polach… Ten obraz sprawił, że Alice poczuła mdłości.
Harper wzdrygnęła się. Otworzyła oczy i popatrzyła na obraz.
- Nie rozszarpały cię zwierzęta… - powiedziała to do niego tak, jakby mu co najmniej groziła. W jej oczach zebrały się łzy. Zwolniła jednak kroku. Postanowiła jednak, że nim utonie w sprawach Kościoła, zajrzy do Arthura. Skręciła więc i ruszyła do pokoju brata. Kręciła się po korytarzu na piętrze, ale przecież nikt nie mógł jej tego zabronić. Poza tym, musiała ochłonąć.

Weszła do pokoju Arthura. Mężczyzna leżał na łóżku tam, gdzie go zostawili. Thomas stał nad nim. Wzdrygnął się, kiedy zobaczył Alice. Pokręcił głową.
- Nie strasz mnie tak więcej - mruknął. Już patrzył na brata, ale wtem znów zerknął na Alice. - Co jest z tobą? Jesteś blada, jakbyś zobaczyła ducha… - zawiesiła głos. - Martwisz się o Arthura… - Thomas błyskawicznie sam sobie odpowiedział. - No to jest nas dwoje - westchnął.
Śpiewaczka podeszła bliżej.
- Powiedzmy, że widziałam ducha… Ale też martwię się o Arthura - sprecyzowała. Podeszła do łóżka brata i przyjrzała mu się. Chciała ocenić jak wyglądał. Lepiej, czy gorzej niż wcześniej? W końcu chciała się dowiedzieć, czy sen Thomasa naprawdę był niesamowicie leczniczy.
Wtem spostrzegła, że zielonkawy kolor zaczął ulatniać się. Ciężko było to dostrzec w słabym świetle księżyca, które wpadało do sypialni przez pojedyncze, lekko uchylone okno. Thomas obrócił się, żeby je zamknąć, bo robiło się dość zimno.
- Ale rana na jego czole zagoiła się - mruknął Douglas. - Nie chciałem nic mówić, ale mnie również okropnie bolało. Tak właściwie całą kolację. Myślałem, że oszaleję. Nie wyszedłem tylko dlatego, bo Martha co chwilę donosiła wino, a to nieco pomagało mi. Jednak teraz znów mnie gniecie - dotknął czoła. - Pulsujący, nabrzmiewający, tępy… ból - wypluł z siebie to słowo jak obelgę.
Alice podeszła do niego i przytknęła mu dłoń do czoła.
- Ale tak jakbyś się uderzył, czy w jakiś inny sposób? - zapytała zaciekawiona. Zaraz zerknęła ponownie na Arthura. Jej oczy stały się złote, a źrenice zwężyły. Przyglądała się zielonkawej mgiełce
- Jakby mi kurwa samolot z 9/11 uderzył w czoło - Thomas sprecyzował.
- Mgiełka powoli znika… Chyba leczenie dobiega końca… Przynajmniej tak wnioskuję. Zajrzę do niego jeszcze przed snem. - zaproponowała, po czym zabrała dłoń z jego czoła i podeszła do Arthura. Pogłaskała go po głowie ostrożnie. Westchnęła i wyprostowała się już po chwili. Czuła się zmęczona. Wystraszona. Samotna… To ostatnie doskwierało jej boleśnie. Odsunęła się o krok od łóżka Arthura.
- Pójdę już… A ty prześpij się Thomasie, jutro pewnie poczujesz się lepiej - powiedziała opiekuńczo.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline