Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 19:08   #316
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Tak, wszystko w porządku… Po prostu musiałam pomyśleć - powiedziała do Thomasa, gdy Daisy już wyszła, po czym zerknęła znów na Arthura.
- Co miałeś na myśli Arthurze? - zapytała spokojnym tonem, chcąc go w ten sposób również nieco ukoić od nerwów.
- Głupio opowiadać… - mężczyzna jęknął, pocierając czoło. - Bo widzisz… to musiało mi się jedynie przyśnić. Ale to był bardzo wyrazisty sen. Raczej koszmar - westchnął.
Thomas usiadł obok niego.
- Potknąłeś się o dywan i uderzyłeś czołem w wannę? Bardzo boleśnie?
Brat spojrzał na niego uważnie. Nic nie powiedział. Tylko obserwował go.
- Ciekawi cię, skąd to wiem…?
- Tak… - Arthur zawiesił głos.
- Zgadłem - odpowiedział Thomas, nieco zadowolony.
Lekarz przeniósł wzrok na Alice. Chyba to on domagał się odpowiedzi.
- Thomas cię uratował… Otóż ten wypadek w łazience naprawdę miał miejsce. Thomas użył na tobie swojej zdolności, wprowadził cię w paranormalny sen i w tym śnie, twoje ciało leczyło się. Ja tymczasem znalazłam cię w Iterze i sprowadziłam do mojego ogrodu, żeby nic nie zainteresowało się twoim duchem, gdy byłeś w tym leczniczym śnie - wytłumaczyła Arthurowi, patrząc przepraszająco na Thomasa. Mógł się chełpić tym, że uratował życie bratu, ale może lepiej niech nie pozostawia go w niewiedzy…
Arthur spojrzał niepewnie na brata.
- Wcześniej w naszej rodzinie to ja leczyłem ludzi, ale teraz zostałem już tylko alkoholikiem… - uśmiechnął się krzywo. - Ale nie zamierzam narzekać - dodał. - Dziękuję - powiedział wreszcie. Następnie odwrócił spojrzenie. Bez wątpienia było mu strasznie głupio, że w ogóle do tego doszło. Potencjalnie mógł odebrać sobie życie, idąc po prostej drodze. Jego policzki lekko zaróżowiły się.
- Wiesz, to normalne - Thomas rzucił. - Ja też przez to przeszedłem. Nie wiem, czy pamiętasz, ale wtedy dosłownie prowadziliście mnie wszędzie obydwoje. Ty byłeś po moim jednym boku, a Alice po drugim. Tak właściwie możesz mnie winić za to, że nie pilnowałem cię lepiej… - westchnął. - Ja na pewno winiłem siebie. Powinniśmy dbać o siebie nawzajem. Czy nie o to w tym właśnie chodzi?
- Tak. O to… W końcu mamy tu siebie, żebyśmy mogli na sobie polegać i się wspierać. Dlatego dzisiaj robimy piżama party… - oznajmiła rudowłosa, próbując rozluźnić Arthura. choć na swój sposób spodziewała się, że ten się nieco zestresuje.
- Martwiliśmy się, czy wszystko będzie z tobą w porządku, a ja też nie czułam się dziś najlepiej, no i wpadliśmy na taki pomysł, że będziemy spać u ciebie… No chyba, że wolisz zostać sam… Ale jednak może lepiej, żebyś miał towarzystwo, przynajmniej dopóki nie wrócisz do siebie, hm? - dodała chcąc go uspokoić.
- Tak… to znaczy nie chcę robić kolejnego problemu - rzekł. - Ale z chęcią przydałoby mi się towarzystwo. Śniło mi się, że byłem w takim okropnie smutnym miejscu… Było jakby nawiedzone. Znajdowało się tam mnóstwo posągów, niby ładnych, ale mnie przerażały. A na środku rosło… choć to chyba słowo na wyrost, takie ogromne drzewo i myślę, że było puste w środku. Myślałem, że umarłem i trafiłem do czyśćca i wokół mnie były pokutujące, cierpiące dusze - pokręcił głową. - Na szczęście to tylko ty mi namieszałeś w głowie… - uśmiechnął się lekko do brata. - Wiedziałeś, że potrafisz coś takiego? To cudowna moc. Dosłownie cudowna. Piękna. I czysta - powiedział z zazdrością.
Popijał mleko wpierw łyżką, a potem odłożył ją i sączył z krawędzi.
- Ten ogród… To moja sprawka… Przepraszam, że cię wystraszył. Kiedyś był… Bardziej magiczny i piękny, ale od czasu Mauritiusa… Zwiędło parę rzeczy. A co do mocy Thomasa, też uważam, że jest wspaniała - zerknęła na Thomasa i uniosła kąciki ust do leciutkiego uśmiechu.
- Przydam się? - Thomas zapytał, ciesząc się. - Ale szczerze mówiąc nie spieszę się do ponownego korzystania z niej. Zdaje się, że absorbuje… cały ból. Cierpienie, uraz… przejmuje to na siebie. Rozbite czoło i wstrząs mózgu jeszcze wytrzymam, ale bałbym się z czymś mocniejszym… to mogłoby mnie zabić. Tak to czuję. Albo przynajmniej mocno uszkodzić. Dlatego nie liczcie na to, że załatam was za każdym razem, zwłaszcza, że nie wiem do końca, jak dokładnie zrobiłem to tym razem…
Arthur zerknął najpierw na Alice, a potem na Thomasa.

- Cholera - mruknął, pijąc mleko. - Chyba nam wszystkim należy się po kubku - westchnął.
- Albo może po prostu zacznijmy od dobrej, spokojnej drzemki. No… Co poniektórzy to już się dziś wyspali, ale ja i Thomas na pewno chętnie coś się zdrzemniemy - rzuciła i zerknęła na okno. Była ciekawa, czy znów padało.
Wydawało jej się, że nie, ale ciężko było powiedzieć. Chmury przykryły księżyc i gwiazdy. W rezultacie na zewnątrz zrobiło się prawie zupełnie ciemno. Jak gdyby poza Trafford Park nie znajdowało się nic, tylko mrok.
- Racja… Ale jak będziemy spać? - Arthur wydawał się niepewny.
- Ty na środku, a my po bokach, żebyś nie wypadł. Prawda, Alice? To łoże małżeńskie, zmieścimy się wszyscy - dodał Thomas.
- Nie będzie to dla ciebie niezręczne? - Arthur zapytał śpiewaczkę.
Harper uniosła brew.
- Nie, a dla ciebie? - zapytała, bo w końcu to było jego łóżko. Byli jej braćmi i choć zapewne powinna czuć się niezręcznie, przeżyła w życiu… Co tam… W ciągu tych kilku miesięcy tyle, że spanie z ludźmi, których ufała, na jednym łóżku, by było im raźniej i bezpieczniej, to była naprawdę miła i uspokajająca wizja.
- Nie, dla mnie nie. Zresztą jestem taki zmęczony, że jak tylko zamknę oczy, to już od razu wpadnę z powrotem w śpiączkę - mruknął mężczyzna, dopijając mleko.
- Nawet tak nie żartuj. Martwiłem się, że coś ci zrobiłem - mruknął Thomas. - To byłaby prawdziwa ironia, czyż nie? - uśmiechnął się kwaśno. - Po tym wszystkim, co przeżyliśmy na Mauritiusie. Swoją drogą, przed chwilą otrzymałem SMSa od Evelyn - rzekł, patrząc na ekran komórki. - Napisała, że wlaśnie dowiedziała się, że jest w ciąży z drugim dzieckiem… Powinienem oddzwonić? Tam jest teraz… - zawiesił głos, patrząc na zegarek. - Dziewiętnasta.
- To chyba nie jest jeszcze zbyt późno. Myślę, że możesz zadzwonić. Pogratulujemy jej… - zaproponowała Harper. Wyglądało na to, że urodzaj dopisał kobietom związanym z rodziną Douglasów. Alice pokręciła głową, na swój sposób rozbawiona tym faktem. Wstała i zgarnęła z fotela swój koc i poduszkę, po czym usiadła znowu obok Arthura, jednocześnie zajmując prawy brzeg łóżka. Rzuciła tam poduszkę i schowała nogi pod kocem.
Mężczyźni również usiedli na łóżku. Arthur wczołgał się na środek i od razu przykrył pościelą, natomiast Thomas zaczął rozkładać swoją własną pościel i dopiero wtedy położył się na niej wygodnie. Spoglądał na telefon, dotykając jego ekranu dotykowego.
- Dzwonię.
Wnet rozległ się rytmiczny dźwięk oznaczający próbę nawiązania połączenia. Mijały kolejne sekundy i wnet rozległ się głos Evelyn. Alice w pierwszej chwili go nie rozpoznała, był dość zmieniony przez mikrofon i głośniki.
- Tak? Thomas? - zapytała niepewnie.
- Właśnie przeczytałem SMSa, gratulacje - Thomas próbował wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu, ale był zbyt zmęczony. Było już nieco po trzeciej w nocy. - To świetna wiadomość!
Alice zerknęła na Thomasa za plecami Arthura, gdy jeszcze siedział
- To może od razu złóż jej gratulacje od nas wszystkich - zasugerowała. Nie tak, że nie chciała zamienić z Evelyn słowa, ale było późno i widziała, że obaj bracia potrzebowali odpoczynku, podobnie jak i ona sama.
- Jestem tutaj z Alice i Arthurem, bo… bo Arthur złapał grypę żołądkową i trzeba się nim opiekować. Nie, to nie salmonella. Tak, jest tu bardzo dobre jedzenie… Nie, są świeże dostawy, mimo że nie ma drogi prowadzącej do posiadłości… Też nie wiem, jak to możliwe, ale podoba mi się. Czuję się tutaj bezpieczny, jak otoczony fosą. No tak, w domu przecież też czuję się bezpieczny… Nie, to nie dlatego nie chcę wrócić do Portland, bo czegoś się boję… - Thomas zerknął na Alice i Arthura. Wydawał się jeszcze bardziej zmęczony. - To nie jest tak, że jakaś mafia mnie ściga, bo pracowałem w FBI… Chcesz rozmawiać z Alice? - zawiesił głos.
Harper otworzyła szerzej oczy i pomachała rękami, jakby miała nadzieję, że Thomas jednak nie poda jej tego telefonu. Zawsze mogło być też tak, że Evelyn stwierdzi, że dziewiętnasta godzina, to już bardzo późno, zwłaszcza przy małym dziecku i sama zrezygnuje z dalszej rozmowy. Czekała więc na odpowiedź kobiety.
- Ale Alice śpi… - Thomas mruknął niechętnie. Chyba jednak miał nadzieję, że śpiewaczka wyswobodzi go z tej rozmowy. - Cholera, wyłączyłem głośnomówiący - mruknął. - Ale pewnie i tak będziemy już spać, tu jest trzecia w nocy… No dobra.. - mruknął i spojrzał na ekran. Włączył przycisk.
- Halo? Arthur, śpisz? - zapytała Evelyn szeptem, ale to i tak był głośny dźwięk. Komórka Thomasa miała całkiem dobre głośniki. - Czy grozi wam jakieś bezpieczeństwo? Powiedz mi, ty nigdy nie potrafiłeś kłamać.
Arthur zmarszczył brwi.
- Ale czemu miałbym kiedyś kłamać… - zawiesił głos. - Nigdy nie kłamałem…
- A więc nie śpisz.
Rudowłosa przygryzła wargi i pewnie chciała westchnąć, ale nie mogła, skoro byli na głośnomówiącym. Obróciła się tak, by móc dobrze słyszeć co Evelyn będzie mówić i co będą odpowiadać obaj bracia. Planowała w razie czego dołączyć się do rozmowy, ale na razie uznała, że pozostanie ‘tą śpiącą’.
- Gratuluje ci dziecka. To wspaniałe - Arthur nie miał ani siły, ani weny na większą kreatywność. - Czy rodzice już wiedzą?
- Pewnie, Finn właśnie rozmawia z nimi przez telefon. To trochę nierozsądne… - zawiesił głos. - W sensie, że od razu wszystkich informujemy. Bo dopiero rano test wyszedł pozytywny. I wasz brat chciał od razu pochwalić się, ale ja się obawiałam… A co, jeśli zapeszę i potem wszyscy będą czuli się zobligowani do współczuwania? Ja… z jednej strony cieszę się, ale z drugiej obawiam się. To jakby cała, ogromna podróż, na szczęście Finn mi w niej towarzyszy.
Alice słuchając jej lekko się uśmiechnęła, ale przy ostatnim zdaniu jej uśmiech spełzł. Śpiewaczka skrzywiła się w bólu i odwróciła głowę w drugą stronę, żeby jej bracia nie musieli oglądać jej miny. Po cichu podniosła się z łóżka i poszła do łazienki. Przemyła twarz, patrząc w lustro i dopiero po chwili wróciła.
Rozmowa już skończyła się. Thomas odłożył komórkę na stolik.
- Biedna kobieta, mama wydzwania do niej codziennie - rzekł Arthur. - Nie dziwię się, że taka jest zestresowana.
- Wszystko w porządku, Alice? - zapytał Thomas. - Czy mogłabyś zgasić po drodze światło? Byłoby cudownie - dodał.
Śpiewaczka nic nie odpowiedziała, tylko zgasiła światło. Podeszła do łóżka i położyła się po swojej stronie.
- Chodźmy spać… - powiedziała i westchnęła. Zamknęła oczy, układając się na boku.
- Dobrej nocy - powiedziała cicho i spróbowała zasnąć.
- Dobranoc - powiedział Arthur.
- Dobranoc - mruknął Thomas.
Zasnęli.

Minęły kolejne dwa dni od przyjęcia, w czasie których śpiewaczka zbierała się by wybrać odpowiednio temat do rozmowy z Esmeraldą. Było wczesne popołudnie. Alice ponownie siedziała z Esmeraldą w jadalni, grając jej na fortepianie. Na stoliku obok ustawiono ciastka kilku rodzajów, a także herbatę, kawę i mleko. W cukiernicy znajdował się cukier w kostkach. Śpiewaczka grała kolejny utwór.
- Ma pani ochotę wrócić do naszej rozmowy o organizacji, Esmeraldo? - zapytała badając, czy kobieta pamiętała jednocześnie opowieść na dobranoc po imieninach.
Pani de Trafford machnęła ręką.
- Pamiętam, że o niej rozmawiałyśmy - mruknęła. - To były jakieś niestworzone historie, ale ukołysały mnie do snu. Może nie tyle “ale”, co bardziej “właśnie dlatego”. Podobno mój Terrence był telekinetą? - uśmiechnęła się lekko. - Jeżeli pokaże mi pani tajemny pokój z Batmobilem i strojami superbohatera, to może w to uwierzę. Niech pani nie zrozumie mnie źle, jestem przekonana, że wierzy pani w to wszystko. Tyle że czasami nasza wyobraźnia może nas ponieść. Ja czasami zatracałam się w snach w ciągu tych ostatnich dwudziestu lat. To była jedyna platforma, na której mogłam tańczyć, śmiać się i kochać. Wiem, pani Alice, że jest pani wspaniałą artystką i proszę nie wstydzić się swojej kreatywności. Myślenie abstrakcyjne jest jedyną rzeczą, jaka odróżnia nas od zwierząt. Jednak warto jest dbać o to, aby nie zatracić się w nim.
Rudowłosa westchnęła i zwolniła nieco grę na fortepianie.
- Cieszę się, że jest pani racjonalistką, pani Esmeraldo. Nie chciałaby jednak pani dowiedzieć się któregoś dnia, że świat tak naprawdę jest jeszcze bardziej barwny, niesamowity i jednocześnie niebezpieczny, niż ten, który znała pani dotąd? Albo, że to wszystko, co robiła pani w snach, jest tak naprawdę możliwe również w rzeczywistości? - zapytała z zaciekawieniem. Chciała zarzucić haczyk. Czego Esmeralda pragnęła teraz od życia? Zerknęła na nią uważnie.
- Pyta mnie pani, czy chciałabym dowiedzieć się, że świat jest bardziej niebezpieczny, niż mi się wydawało? - kobieta uśmiechnęła się lekko. - Myślę, że już teraz jest mnóstwo rzeczy, którymi możemy się zamartwiać. Mnie dotknęła choroba, ale jest cała gama terrorystów, zabójców, złodziei i łamaczy serc na tej planecie. Wolałabym nie musieć zastanawiać się, czy mury Trafford Park wytrzymają nalot czarownic z Salem, wilkołaków, wampirów i innych strzyg. Sama pewnie nie pogardziłabym wyjątkową, cudowną mocą, ale niestety dobry Bóg obdarzył mnie jedynie stwardnieniem rozsianym.
Alice skończyła utwór…
- A gdyby mogła pani otrzymać moc, chciałaby ją pani, pani Esmeraldo? - zapytała z zaciekawieniem.
- Przepraszam, za abstrakcyjny temat, ale jest dobrym wstępem. No i jestem bardzo ciekawa pani zdania - wyjaśniła i uśmiechnęła się do niej lekko.
- Nie mam żadnych celów w życiu - powiedziała Esmeralda. - Jestem już za stara, aby myśleć o potomstwie. Nie mówiąc o rozpoczynaniu kariery. Moje życie uczuciowe również nie istnieje, podobno mam męża, ale nikt go nie widział. Dlaczego miałabym chcieć posiadać jakąś szczególną moc? Co mi po telekinezie? Żebym nie musiała wstawać po książkę, tylko posyłać ją sobie do łóżka prosto z biblioteczki? Tak właściwie ja już teraz czuję się, jakbym była istotą paranormalną. Tylko dlatego, bo… “normalną”. Właśnie do normalności wracam. To wspaniały dar, będąc w stanie zrobić te wszystkie rzeczy, które dla innych są oczywiste. Kiedy wstaję i idę przez pokój, nie padając na podłogę, czuję się niczym Superman w trakcie lotu. Co za dużo, to niezdrowo, dobrze mi z tym, co mam. Bo to dużo. Ty również doceń swoją zwyczajność, Alice. W fantazjowaniu nie ma nic złego… o ile z powodu wyobraźni nie przestaniesz doceniać tego, co już teraz masz.
Alice kiwnęła głową. Rozumiała pogląd Esmeraldy. Musiała więc odpowiednio dobierać słowa.
- Ufa mi pani, Esmeraldo? - zapytała spokojnym tonem. Obróciła się do niej przodem, by nic nie dzieliło ich. Wzięła filiżankę herbaty i napiła się.
Pani de Trafford zastanawiała się przez chwilę.
- To zależy, co przez to rozumieć. Czy wierzę, że jesteś dobrą osobą i nie chcesz dla mnie źle? Tak. Czy znam cię tak dobrze, aby bezkrytycznie podchodzić do wszystkiego, co mi powiesz…? - pokręciła głową. - Jestem na to zbyt stara. Jak będziesz w moim wieku, to również nie będziesz potrafiła rozróżnić ufności od naiwności. Jednak nie ma nic złego w krytycznym myśleniu. Kiedy byłam dzieckiem, moja edukacja była na tym oparta. Aby prowokować mnie do rozmyślań i posiadania własnego zdania, motywów i celów. To kompletnie inne rozłożenie akcentów w porównaniu do szkół dla owiec, gdzie głównym celem jest stworzenie kolejnej niewyróżniającej się mróweczki w tym ogromnym mrowisku.
Rudowłosa kiwnęła głową.
- Organizacja, stworzona przez Terrence’a de Trafforda, a początkowo przez Joakima Dahla, zajmuje się podróżowaniem po świecie i zbieraniem przedmiotów istot i osób, które mają paranormalne zdolności. Powstała po to, by uratować świat, któremu zagraża niebezpieczeństwo z zewnątrz. Brzmi to kompletnie niesamowicie i jak wymysł kreatywnej wyobraźni, ale jeżeli pokażę pani, swoje nadnaturalne zdolności… Czy pomoże mi pani kontynuować dzieło swego męża? - zapytała spokojnym tonem. Postanowiła postawić wszystko na jedną kartę. Ufała, że to może przemówi do Esmeraldy. Była w pełni poważna i zdeterminowana i to było widać w jej oczach.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline