Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 19:09   #317
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Czyli prowadziliście kółko archeologiczne? - Esmeralda chciała się upewnić. - Zbieraliście przeklęte egipskie sarkofagi i inne tego typu rzeczy - zaczęła chyba rozumieć. - Jestem w stanie zrozumieć fundację kolekcjonerską. Mój tata miał swoją własną, to były wspaniałe zbiory. Co prawda nigdy nie wierzyliśmy, żeby same w sobie posiadały rzeczywiste moce, ale to chyba jedynie kwestia światopoglądu. O ile nie zrujnuje to nas, to oczywiście może pani kontynuować zbieranie tych talizmanów, chętnie zobaczę tę kolekcję - dodała z lekkim uśmiechem. Chyba wreszcie zrozumiała, o co chodziło Alice. - A co pani miała na myśli poprzez pani nadnaturalne zdolności? Czyżby posiadała pani talent do wróżenia z kart? Z chęcią posłucham, co los ma dla mnie w zanadrzu - uśmiechnęła się uprzejmie.
Harper milczała przez chwilę. Rozważała. Czy wyprowadzać ją z błędu, czy też nie? Z jednej strony to byłoby dużo lepsze rozwiązanie, by po prostu pozostawić to niedomówionym. Z drugiej strony, Alice nie chciała kłamać.
- Może zróbmy tak… Do następnej rozmowy, zaproszę Jennifer. Ona również jest członkinia naszej organizacji. Razem to pani wyjaśnimy i zademonstrujemy, dobrze pani Esmeraldo? - zaproponowała.
- No chyba, że mam ją zawołać teraz, bo jest pani w nastroju na niesamowitości - zaproponowała jeszcze.
- Nie mam nic lepszego do roboty, a zainteresowała mnie pani - Esmeralda uśmiechnęła się. - Czyli Jennifer również jest w tej waszej sekcie… proszę wybaczyć mi określenie - mruknęła. - Tak właściwie to znacznie bardziej częste wśród arystokracji, niż mogłoby się wydawać. Ludzie uwielbiają należeć do czegoś. Są stowarzyszenia łowieckie, myśliwskiego, sportowe, żeglarskie… dlaczego nie entuzjastów mistycyzmu? Tylko z góry mówię, że nie jestem zwolenniczką satanizmu - dodała. - Nie jestem strachliwa i religijna, jednak fanatycy mroku… - pokręciła głową. - Za bardzo kocham życie. Oraz koty.
- Proszę mi zaufać, ja również bardzo kocham i cenię życie i koty i to czym się zajmujemy nie ma za wiele wspólnego z satanizmem, o ile jakiś znaleziony przez nas przedmiot w jakiś sposób nie nawiązuje do tego kultu - wyjaśniła spokojnie rudowłosa. Odstawiła filiżankę.
- W takim razie pójdę znaleźć Jennifer i wracam za momencik - przeprosiła Esmeraldę i ruszyła poszukać Jenny, zaczynając od jej pokoju.
Ten znajdował się korytarz dalej. Blondynka leżała na łóżku ze słuchawkami na uszach i spoglądała w okno. Padał deszcz. Wydawała się jednocześnie spięta i zrelaksowana. Obok niej stała miska z popcornem i butelka pepsi. Alice spojrzała na krzesło obok posłania. Jennifer postawiła na nim laptopa. Musiała oglądać film, ale zatrzymała go na kadrze niewiele mówiącym śpiewaczce. Nie zauważyła pojawienia się śpiewaczki. Podniosła discmana z pościeli i zmieniła utwór.
Rudowłosa podeszła nieco bliżej
- Jennifer… - zagadnęła, wychylając się nieco w kadr zasięgu jej widzenia z łóżka. Podeszła nieco bliżej i poczekała, aż blondynka jakoś zareaguje. Miała nadzieję, że Jennifer będzie chciała z nią porozmawiać, a co więcej, współpracować w sprawie Esmeraldy.
- Alice… - powiedziała blondynka, ściągając słuchawki. Uśmiechnęła się blado do rudowłosej. Odkąd dowiedziała się, że Harper sypiała z Terrym, patrzyła na nią trochę inaczej. Już nie jak na przyjaciółkę, lub siostrę… tylko bardziej na… no cóż, partnerkę jej ojca. Odpowiednik macochy. Nie były to wrogie, lub nieprzyjemne spojrzenia, ale jakby nieco odległe. Pomiędzy nimi wzniósł się niewidzialny mur.
Harper nie przekraczała go, choć widać było, że jego obecność nie pomagała. Miała jednak szacunek do Jennifer jako przyjaciółki i nie wchodziła jej z butami w emocje. Podeszła do łóżka i usiadła na jego brzegu.
- Potrzebuje odrobiny twojej pomocy. Rozmawiałam właśnie z Esmeraldą na temat Kościoła Konsumentów. Próbowałam jej wytłumaczyć czym się zajmujemy. Uznała, że jesteśmy archeologami i kolekcjonujemy artefakty… Rozważam, czy wyprowadzić ją z błędu, czy też nie. Chciałam jej do tego zaprezentować jakąś moc, tylko że obawiam się, że moja może być dość… No cóż, nie chcę, żeby dostała zawału, gdyby zobaczyła mnie w moim Imago. Twoje zdolności też nie należą do zbyt łagodnych, ale no nie sprawiają, że świecisz, czy lewitujesz… Tylko pytanie, czy chcemy ją z tej niejasności wyprowadzić wprost. Nie chcę jej kłamać, dlatego przyszłam poradzić się ciebie w tej sprawie i jednocześnie zaprosić cię do ewentualnej dalszej rozmowy… - wytłumaczyła jej sytuację.
Jennifer usiadła. Wyglądała na nieco zaspaną. Zamknęła komputerem, położyła discman obok poduszki. Pewnie powróci do niego jeszcze przed snem.
- Miło, że przyszłaś z tym do mnie - mruknęła. - To niby moja matka, ale nie znam jej prawie wcale. Chyba byłam tutaj jakieś dwa lata, zanim zachorowała. Nie wiem, jak zareaguje. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że dopiero od niedawna jest w dobrym stanie. Tyle że wydaje się mieć zadziwiająco silną psychikę - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się krzywo. - O mnie również pewnie kiedyś tak mówiono - dodała ciszej, po czym machnęła ręką, nie chcąc kontynuować tego tematu. - A dlaczego chcesz ją w to wszystko wprowadzić?
Rudowłosa skrzywiła się.
- Ponieważ, jako pani de Trafford, to od niej zależy, czy nadal będziemy mieć dostęp do zasobów finansowych waszej rodziny. Z powodu zniknięcia Terrence’a, stan kont Kościoła staje się bardzo uzależnionym od nastroju i postawy Esmeraldy. Oczywiście, są też inni sponsorzy, ale to był główny… Gdyby nie to, nie zawracałabym jej głowy tymi sprawami i dała w spokoju zdrowieć - wytłumaczyła szczerze blondynce o co w tym wszystkim grała.
- To nieco bardziej skomplikowana sprawa - mruknęła Jennifer. - Bo zapominasz o mnie. Po śmierci mojego ojca jestem właścicielką jego majątku - rzekła, spuszczając wzrok. - Czyli posiadam jakąś połowę wszystkich zasobów mojej rodziny - dodała. - Esme i Terry mieli podpisaną rozdzielność majątkową. To znaczy, że odziedziczam wszystko, co po sobie pozostawił. Z tytułu de Traffordów. Ta posiadłość na przykład jest moja. Esme natomiast posiada drugą połowę fortuny, tę Hastingsów. Ale po jej śmierci, której jej nie życzę, dostanę i ją - dodała. - Jest tylko jeden haczyk, Terry oficjalnie nie jest martwy… - zawiesiła głos. - A to znaczy, że de facto nikt nie ma prawa, by zarządzać jego majątkiem - dodała. - Nawet Esme. Ja też nie. A już na pewno nie ty.
Rudowłosa kiwnęła głową
- Mam tego świadomość, dlatego wstrzymałam się z zarządzaniem czymkolwiek. Jeśli Esmeralda dałaby się namówić do współpracy z nami, jako jeden ze sponsorów… Wtedy moglibyśmy nawet na jakiś czas zamrozić finanse Terrence’a… No chyba, że chcesz uznać go za zmarłego… Ja bym jednak tego nie chciała. Myślałam o stworzeniu bazy dla Konsumentów. Nawet mam pomysł w jakim miejscu, ale na to będziemy potrzebować sporo pieniędzy. Opłaci się to, ale na obecną chwilę, nie mamy jak tego osiągnąć. Dlatego szukam pomocy u Esmeraldy i dlatego pytam cię teraz o zdanie - wyjaśniła jej wszystko. Przynajmniej ogólnymi słowy.
- Sporo pieniędzy? - zapytała Jennifer. - Jak wiele? - zawiesiła głos, patrząc na nią uważnie.
Rudowłosa wzięła głęboki wdech…
- Coś około pół miliarda funtów… ale to by stworzyło dla Konsumentów warownię i swego rodzaju bazę nie do zwalczenia i namierzenia. Dotąd takiej nie było, ale sądzę, że przydałaby się i gdybym przedstawiła ci plany, zrozumiałabyś, że to nie jest głupi pomysł, bo nie byłoby to miejsce pułapką, a czymś porównywalnym do punktu na Antarktydzie, zajmowanego przez IBPI - wyjaśniła i czekała w ciszy na reakcję Jennifer.
Blondynka uśmiechnęła się pod nosem.
- Pomysł jest wzniosły, ale po pierwsze, nie wiem, czy będziemy w stanie to wszystko odpowiednio zaplanować… biorąc pod uwagę, to drugi punkt, że to naprawdę dużo pieniędzy. Wierz mi, lub nie, ale Esme na pewno nie wyda pół miliarda funtów na artefakty, których nigdy nie zobaczy. Nie jest ani głupia, ani fanatycznie rozrzutna. Jeżeli chcesz liczyć na tak duże pieniądze, to musisz ją oszołomić. Naszymi zdolnościami. Zafascynować ją. Tak podpowiada mi zdrowy rozsądek - wzruszyła ramionami. - A gdzie chciałabyś stworzyć tę bazę?
- Pamiętasz posiadłość w okolicy Nicei, we Francji? Terrence kiedyś mnie do niej zabrał. Jest umiejscowiona w takim miejscu, że nadawałaby się do tego idealnie… Przebudować nieco kilka spraw, choćby po to by nadawało się to miejsce dla większej ilości obecnych naraz osób. Dodatkowo, wprowadzilibyśmy pewne zasady dotyczące tego miejsca… Chciałabym, żeby Konsumenci nie byli rozpierzchniętą organizacją. Byśmy mieli swój dom… Tak jak IBPI ma swoje bazy, tak i my moglibyśmy mieć początkowo tę jedną - wytłumaczyła.
- Nie byłoby to wcale takim złym pomysłem - odpowiedziała Jennifer. - Tylko pamiętaj, że Konsumenci to w większości wolne dusze i jeżeli nazwiesz jakieś miejsce kwaterą główną, to nikt nie będzie chciał tam być - zaśmiała się cicho. - Choć z drugiej strony wystarczy, że będzie duży zapas alkoholu, więc nie słuchaj, co do ciebie mówię - machnęła ręką. - Ta rezydencja należy do de Traffordów. Jak chcesz prowadzić tam prace budowlane, nie mając aktu własności? To należy do Terry’ego i tylko do niego. Nie wiem, jakie obyczaje są w Nicei, ale w Wielkiej Brytanii to by nie przeszło… - Jennifer zawiesiła głos. - Chyba że chciałabyś utrzymywać w tajemnicy przed całym światem i rządem, że znajdują się tam tuziny śmiertelnie niebezpiecznych… bądź co bądź przestępców - zażartowała.
- A chcemy głośno rozpowiedzieć wszędzie ‘Dzień dobry, organizacja odpowiedzialna za największy rozpierdziel w Europie, właśnie ustacjonowała swoją główną bazę tu? Zapraszamy na mleko ciastka i dziesięć litrów wódki”? - zapytała śpiewaczka i uśmiechnęła się rozbawiona taką wizją.
- Moja wątroba jednocześnie zakłuła mnie, jak i poczułam dziwne zainteresowanie - Jenny uśmiechnęła się nieznacznie.
- Nie zamierzam nigdzie rozpowiadać czegokolwiek na temat naszej bazy. Więcej… Zamierzam uczynić ją nienamierzalną w każdy możliwy sposób. Także dla IBPI, a to będzie bardzo zaawansowana sprawa do zorganizowania… ale zamyka się w budżecie pół miliarda - Alice uniosła kącik ust.
- Dlatego potrzebuję wsparcia Esmeraldy. A co do własności rezydencji. To o tym pomyślimy, gdy przekabacimy Esmeraldę na naszą stronę. Jak to się mówi… Jeden duży krok naraz. Chcę, by Kościół przeżył swój następny złoty wiek Jenny. Gdy Terrence wróci, lub nie… Chcę żeby był dumny z tego co zrobimy. To samo tyczy się Joakima. Nie chcę, żebyśmy snuli się po kątach i cieniach. Chcę ruszyć wszystko pełną parą. Jak najszybciej, by od nowego roku KK, miało już możliwości do działania - przekazała blondynce swoją wizję. Chętnie potem przekaże jej wszystkie swoje pomysły.
- Terry zawsze lubił tę posiadłość - mruknęła Jenny. - Kiedyś może opowiem ci kilka ciekawych historii z nią związanych - zawiesiła głos sentymentalnie. - Tak naprawdę zawsze interesowała go Francja, choć lubił nią pogardzać. Takie wychowanie. Tata zawsze miał za wzór do naśladowania swojego dziadka i stosunek do tego kraju przejął od niego. Trochę mi szkoda, że byłam zawsze taką indywidualnością… Chciałabym być trochę taka, jak Terry. Jednak nigdy nie byłam damą - westchnęła. - Ale jeżeli stałabym się taka, jak on… to może teraz miałabym wrażenie, że jest tu ze mną… gdzieś obok… Nieważne, to głupie - skrzywiła się i wstała. - Tak czy tak, myślę, że obydwie powinniśmy dać jej pokaz. Ja pierwsza, na małą skalę, a potem ty wejdziesz w ten swój anielski stan. To robi wrażenie. Jeżeli chcesz pół miliarda, to musisz urządzić prawdziwe przemienienie na Górze Tabor, Alice - mruknęła. - Ale wcześniej wytłumaczymy i opiszemy jej dokładnie wszystko, co zobaczy. Aby nie zemdlała. Choć w sumie jest duża szansa, że i tak skończy się to w ten sposób.
Harper westchnęła.
- Niech zemdleje, byle żeby się znów nie rozchorowała. Nie chcę jej mieć na sumieniu… - wyjaśniła co chodziło jej po głowie.
- No dobrze… Wygląda na to, że musimy dziś dokonać cudu… I to wcale nie jest głupie Jenny, że jesteś sentymentalna. To twój ojciec. Nieważne czy przybrany, czy nie. Zżyłaś się z nim i jest dla ciebie rodziną. To nie jest głupota - powiedziała i wstała.
- No dobrze… To chodźmy. Esmeralda czeka na nas w jadalni… - zrobiła parę kroków, by dać Jennifer przestrzeń na pozbieranie z legowiska, które urządziła sobie w pościeli.
Jennifer przeciągnęła się i otworzyła szafę. Chyba chciała pokazać się w czymś lepszym od znoszonej piżamy. Zniknęła za drewnianymi drzwiami, które przyjęły rolę parawanu.
- To teraz, żebyśmy były kwita, powinnam zaciążyć z twoim ojcem - rzekła jakby nigdy nic. - Kiedy mnie z nim zapoznasz? - zapytała. - Sukienka? Jeżeli chcemy zrobić na niej wrażenie?
Alice aż się wzdrygnęła. Spojrzała w stronę Jennifer i szafy.
- Jenny… Nie wiem, czy mój tata byłby w twoim typie… Zresztą myślę, że ma już pod dostatkiem dzieci z nieprawego łoża… I swoich własnych też… - powiedziała, biorąc to śmiertelnie na poważnie.
- Sukienka, ale może nie nazbyt wyzywająca… - zaproponowała. Zerknęła mimowoli na łóżko, na którym pięć miesięcy temu leżała z Joakimem i Terrencem. Lekko zarumieniła się do tego wspomnienia, po czym pokręciła głową, by je od siebie odsunąć.
Blondynka ściągnęła piżamę na podłogę i zaczęła przeglądać zawartość szafy.
- Mam same dziwkarskie ubrania - powiedziała. - Ale to się nada - mruknęła. - To prezent od taty - dodała i wyciągnęła bardzo ładną, niebieską sukienkę. Była prosta, ale chyba właśnie na tym polegała jej moc. Dla naturalnie ładnej kobiety, jaką była Jennifer, zdawała idealna. Podkreślała jej figurę, jednak nie była przeładowana kiczowatymi wzorami.
- Ale Terry przecież też był kompletnie niepociągający - powiedziała. - Spodobała ci się otoczka dżentelmena i garnitury? - pokręciła głową, wciągając ją na siebie.
- To wyszło spontanicznie Jenny. Zaczęło się jeszcze w Helsinkach… Po prostu… Nie do końca umiem to wyjaśnić, ale chyba działaliśmy na siebie jak magnes… Nie zamierzam wchodzić w szczegóły - wtrąciła rudowłosa.
Jennifer uśmiechnęła się lekko.
- I tak będę o nie pytała, jeśli będę chciała - rzuciła. - Jeżeli dokładnie tego nie zrozumiem, to nigdy nie zaakceptuję... Poczułam się zdradzona, jak mi o tym powiedziałaś. Jak gdybyś chciała mi go ukraść. Nie było mnie tu miesiącami, jak pomyślę, że przez ten czas pieprzyliście się być może nawet tu, gdzie stoję - pokręciła głową. - Przecież jest… był dwa razy starszy od ciebie - zawiesiła głos, wyjmując włosy spod materiału.
Rudowłosa westchnęła…
- Wylądowaliśmy w Puszczy Bogów. Ja, Terrence i Ismo. Tam rozmawialiśmy z sowami, które zawarły z nami umowę, a my skontaktujemy się z Akką. Okazało się, że aby skontaktować się z nią, trzeba odbyć rytuał… A że Akka jest boginią płodności… Nagle zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym, że ktoś będzie musiał uprawiać ze mną seks. I Terrence, że tak powiem był jedynym mężczyzną, który był na miejscu i się do tego nadawał. Był tego w pełni świadomy i ciężko to przeżył… Biorąc pod uwagę, że jak wiesz i wie nawet Esmeralda, wolał mężczyzn. Oboje udaliśmy się w miejsce, gdzie mieliśmy odbyć rytuał… Upiliśmy się boskim winem… I jakoś to wyszło. I wydaję mi się, że wtedy poczuł coś do mnie. Ja też się do niego przywiązałam. Mimo, że miał to być tylko rytuał mający na celu ratowanie sytuacji w Helsinkach… Cała jego otoczka… Jak z najpiękniejszej opowieści dla niewyżytych nastolatek… Drzewo usiane świetlikami… Mogłabym opowiadać o tej scenie godzinami… - pokręciła głową.
- Gdy wróciliśmy, był w stosunku do mnie już zupełnie inny. Nadopiekuńczy. Po wszystkim, gdy znaleźliśmy się tutaj… Znów się upiliśmy, jeszcze wtedy z Joakimem i trochę znowu daliśmy się ponieść, ale nie negowaliśmy faktu, że coś nas do siebie przyciąga. Czy to zwykłe pożądanie, czy uczucia. Na Mauritusie Terrence jednak dał mi bardzo jasno do zrozumienia, że mnie kocha. Powiedział mi to. Tak samo, jak to, że uszczęśliwiłabym go, mając jego dziecko. Też coś do niego czuję Jenny. Nigdy nie chciałam ci go zabrać, ani ukraść dla siebie. Szanuję go i mam do niego sentyment. Kocham go w pewien wyjątkowy tylko dla niego sposób. Nie zamierzałam nigdy ukrywać przed tobą relacji w jakiej z nim jestem. Po prostu dotąd nie było okazji o tym rozmawiać, a teraz… To tak jakby trochę po ptakach, biorąc pod uwagę fakt, że go nie ma… I jest mi tak strasznie, strasznie ciężko… - wyjaśniła wszystko. Skoro Jennifer chciała zrozumieć, wytłumaczyła jej. Miała nadzieję, że teraz już mogły wrócić do Esmeraldy, bo rozpamiętywanie miłych chwil z Terrencem sprawiło, że tylko zbladła i pod jej oczami pojawiły się cienie, jakby się rozchorowała.

Jennifer skinęła głową.
- Dwie osoby, które dawały sobie nawzajem szczęście - mruknęła. - Mam nadzieję, że sama też tego doświadczę kiedyś - uśmiechnęła się gorzko. - Całe życie nie interesowali mnie mężczyźni… kobiety też nie, żebyś mnie źle nie zrozumiała. Po prostu nie myślałam o czymś takim jak związek, lub miłość. Pożądałam niektórych facetów, ale nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego poza seksem - mówiła bardzo otwarcie. Zatrzasnęła szafę i ruszyła w stronę korytarza. - Ale im robię się starsza, tym bardziej chcę na kimś polegać. To taka abstrakcyjna fantazja, bo nie sądzę, żebym znalazła kogokolwiek odpowiedniego. Nie jestem bohaterką… jak to nazwałaś… opowieści dla niewyżytych nastolatek - uśmiechnęła się krzywo. - Teraz, jak mi to wyjaśniłaś… nie jestem na ciebie zła. To moment, w którym wzdychasz z ulgą - zaśmiała się. - Myślałam, że chcesz albo jego pieniędzy, albo podniecał cię w taki zboczony sposób. Ale jeżeli go kochałaś… a on ciebie… to tym bardziej mi ciebie szkoda - westchnęła i podeszła do śpiewaczki, aby ją przytulić.
 
Ombrose jest offline