Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 19:12   #318
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
I jak zwykle, taki prosty gest sprawił, że fasada Alice kompletnie runęła i zaczęła płakać.
- Przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej… Chciałam, ale zawsze gdzieś jeździłaś, albo nie było mnie i jego… - pociągnęła nosem. Wyprostowała się i przetarła twarz dłońmi.
- Wiedzieliśmy, że masz fatalny humor i że skoro ciągle jesteś gdzieś daleko, to wolisz być sama… Nie chcieliśmy ci dokładać na głowę - wyjaśniła jeszcze, nim całkiem się otrząsnęła i uspokoiła.
- Byłam w Stanach Zjednoczonych - odpowiedziała. - To była… nazwijmy to podróżą na odnalezienie siebie. Poza tym skonsumowałam kilka rzeczy po drodze. Ale z każdym kolejnym miastem czułam się coraz bardziej samotna. Próbowałam nawiązać znajomości, ale czułam tylko tyle, jak wiele dzieli mnie z tymi ludźmi - westchnęła. - Myślę, że mam coś w stylu PTSD - mruknęła. Pocałowała Alice w policzek i zwolniła uścisk. Ruszyły korytarzem. - W Arkansas był jeden taki chłopak. Poznałam go na koncercie. W sumie kilka lat starszy ode mnie, więc raczej mężczyzna. Dorosły. Był słodki, choć trochę nerwowy. Chciał mnie przelecieć, ale chyba jeszcze bardziej chciał mnie poznać. I piliśmy razem w camperze i uznałam, że otworzę się i wyspowiadam ze wszystkiego… ale nie potrafiłam. Milczałam. A jak już coś powiedziałam, to nie brzmiało to naturalnie, bardziej jakbym zdawała sprawozdanie, albo znajdowała się na egzaminie ustnym z mojego własnego życia… Nie uciekłam w nocy, ale następnego dnia śniadanie zjedliśmy już w kiepskiej atmosferze i rozstaliśmy się. Najgorsza była świadomość, że to był kompletnie dobry facet bez żadnych trupów w szafie i cała wina znajdowała się tylko i wyłącznie po mojej stronie. Uświadomiłam sobie, że jeżeli z nim mi się nie udało… to jestem najwyraźniej na tyle zniszczona, że z nikim mi się nie uda. Nie wiem nawet czemu tak bardzo mi to przeszkadza. Ale odkąd zabrakło Terry’ego, tym bardziej chciałabym zapełnić próżnię po nim kimś innym… nawet jeżeli byłoby to niemożliwe - westchnęła.
Stanęły przed drzwiami do jadalni.
- Sądzę, że nie można szukać na siłę. W pewnym momencie pojawi się ktoś dla ciebie. Po prostu nie zamykaj się na to… - powiedziała Alice. Zamilkła i otworzyła drzwi jadalni. Całą drogę na miejsce uważnie słuchała Jennifer, ale wyglądało na to, że teraz będą miały zadanie do wykonania i śpiewaczka miała nadzieję, że im się uda. Weszła jako pierwsza i rozejrzała się, od razu spoglądając w stronę fotela, gdzie zostawiła Esmeraldę
- Przepraszam, że to trwało aż tyle, ale już jestesmy - odezwała się spokojnym tonem.
Jennifer była zamyślona. Chyba wciąż nie była myślami w jadalni, przy Esmeraldzie i planowaniu pokazu dla niej. Alice odniosła wrażenie, że jej związek z Terrym jakby dodatkowo nałożył na nią presję, żeby przeżyć coś podobnego. Jednak jej rada była dobra i nie istniało żadne lepsze rozwiązanie.
- Córko… - Esmeralda przywitała się. - Pani Alice… - skinęła głową śpiewaczce. - Miło was widzieć - dodała. - Już powoli zaczynałam odczuwać chęć spróbowania gry na fortepianie. Pani tak ładnie gra i z taką łatwością, że po pewnym czasie można uwierzyć, że to naprawdę takie proste - zaśmiała się, kręcąc głową.
Alice uśmiechnęła się.
- Fortepian to lata praktyki, ale przy dobrym nauczycielu, na start można nauczyć się kilku prostych melodii pani Esmeraldo… Możemy nad tym popracować jutro. Dziś jednak, jak wspominałam wcześniej, chciałyśmy coś pani pokazać - Harper podeszła do ławeczki przy fortepianie i usiadła na niej. Zerknęła na Jennifer.
- Jenny również ma pewne zdolności i demonstrację zaczniemy od tego. Możesz wyjaśnić pani Esmeraldzie na czym polega twoja umiejętność? - zaproponowała. Skoro Esmeralda uważała, że to kreatywność umysłu Alice, oraz że wierzą w bajki w formie kultu, postanowiła że rzeczywiście najlepiej będzie jej to pokazać.

Jennifer zrobiła dwa kroki w stronę Esmeraldy. Wyciągnęła przed siebie ręce i nagle rozrzuciła je w formie wybuchu.
- Potrafię niszczyć rzeczy - powiedziała. - Łatwiej, niż przeciętny człowiek.
Pani de Trafford spojrzała na nią z uprzejmym zainteresowaniem. Kulturalnie nie przerywała, choć pewnie miała ochotę na jakiś sarkastyczny komentarz.
- Co mam zniszczyć? - zapytała. - Nie przygotowałyśmy nic, prawda? Ostrzegam, że będzie wybuch. Głośny. Mam sukienkę z krótkimi rękawami, więc nie mam żadnego dynamitu schowanego w rękawie, rzecz jasna - mruknęła.
Rudowłosa zerknęła na Esmeraldę.
- Może niech pani Esmeralda wybierze ten przedmiot, żeby nie było, że przygotowałyśmy go wcześniej - zaproponowała sprytnie.
- Czyli mam wybrać coś bezwartościowego? Daisy pewnie byłaby na mnie zła, i to bardzo, ale chyba nie obrazi się na mnie, jak nie będzie tego świadkiem… - mruknęła i złapała przez chusteczkę biszkopt na talerzu. Wyciągnęła go w stronę Jennifer. Ta roześmiała się.
- To chyba za trudne zadanie… nie wiem, czy podołam… - spojrzała na kruche ciastko.
Nawet Alice zaśmiała się cicho, wiedząc do czego normalnie jest zdolna Jennifer
- To podniosę poprzeczkę, nie pozabijaj nas okruszkami, proszę - zażartowała, ale jednocześnie mówiła całkiem serio. Gdyby wybuch spowodował, że jakiś okruszek osiągnąłby nieprawdopodobna prędkość i na przykład wpadł jej w oko, mogłaby pewnie oślepnąć… Przynajmniej tak zgadywała, a wizja na swój sposób nieco ją bawiła.
Jennifer pokręciła głową.
- To nie jest dobry obiekt - mruknęła już nieco poważniej. - Po prostu powiesz, że zgniotłam go ręką. To musi być coś lepszego… w sensie twardego. Jak kamień, lub na przykład… - rozejrzała się po otoczeniu. - Na pewno nie biszkopt. Już trochę się pośmiałyśmy, ale nie jesteśmy dla żartów.
Spojrzała na Alice.
“Tylko dla pół miliarda funtów”, zdawało się mówić jej spojrzenie.
- No dobrze, to przepraszam na moment… - powiedziała cicho, po czym poszła do drzwi wyjściowych na zewnątrz. Wyszła i spojrzała na najbliższą kwiatową rabatkę. Te były otoczone kamieniami wielkości piłki baseballowej. Wyciągnęła jeden i wróciła z nim do środka. Podeszła do stołu i wzięła serwetkę ze stojaka. Wytarła go z wilgoci i odrobiny ziemi. Podeszła z nim do Esmeraldy i Jennifer.
- Proszę bardzo. Zwykły kamień z najbliższej rabatki - wzięła go w trzy palce i obróciła kilka razy ze wszystkich stron by pokazać, że kompletnie nic z nim nie jest, że nie ma nawet zadrapania. Następnie podała go Jennifer.
- Zresztą sama zobacz - powiedziała blondynka i ta z kolei podała go pani de Trafford. Ta wydawała się powoli coraz bardziej zainteresowana pokazem. Chyba uważała Alice i Jennifer za początkujące magiczki w stylu Davida Copperfielda.
- Zwykły kamień - odpowiedziała starsza kobieta po gruntownym zbadaniu. Nawet postukała nim o stół. - Prawdziwy, piękny, z angielskiej ziemi. Twardy niczym…
- Kamień - Jennifer dokończyła. - Mogę go z powrotem? - zapytała.
Esmeralda skinęła głową i wręczyła go blondynce. Ta położyła go na swojej dłoni, nawet nie zacisnęła jej w pięść. Następnie wyciągnęła rękę przed siebie, tak że pani de Trafford mogła wszystko wyraźnie zobaczyć.
- Na wszelki wypadek… uważaj na oczy - poprosiła.
Esmeralda pokręciła głową, uśmiechając się do siebie. Jenny natomiast zerknęła na Alice, czy zaczynać.
Harper zerknęła na Esmeraldę, a potem znów na Jenny.
- No to zaczynaj - powiedziała, dając jej tym samym sygnał, by pokazała Esmeraldzie, że to żadne iluzje, ani pokaz magicznych sztuczek. A tym bardziej nie urojona w ich umysłach zabawa.
Jennifer skinęła głową.
- Patrz uważnie - poleciła.
Alice również patrzyła. Jennifer spojrzała na kamień spoczywający na jej dłoni. Następnie zerknęła na Esmeraldę, jakby chcąc widzieć jej reakcję w pełni. Tak, żeby nic jej nie umknęło. Wtem rozległ się trzask. To nie był wielki wybuch. Blondynka chyba nie chciała, aby powstało wiele drobnych odłamków, które mogłyby ugodzić w osoby zebrane w pomieszczeniu. Podniósł się drobny dym. Kurz zawirował wokół dłoni Jennifer i zaczął opadać. Na jej dłoni znajdowało się pięć znacznie drobniejszych kamyczków. Podeszła z nimi do Esmeraldy i chwyciła jej dłoń.
- Sprawdź teraz - rzekła i podała jej drobne odłamki.
Artystokratka zebrała je w dłoń i spojrzała na nie. Chyba po raz pierwszy nie wiedziała, co powiedzieć. Na jej twarzy nie malowały się żadne emocje. Jak gdyby zastygła w czystej zadumie.
Harper obserwowała mały pokaz, po czym zerknęła na Esmeraldę.
- Jenny potrafi wysadzić dużo twardsze i większe rzeczy. Biszkopt to dla niej nic. Jak sama widziałaś, kamień również… - powiedziała spokojnym tonem, obserwując reakcje arystokratki.
- Chciałam, byś najpierw zobaczyła to, nim pokażę ci moją zdolność… Jest bowiem nieco bardziej widowiskowa i szokująca, a nie chcemy, byś poczuła się źle - powiedziała tłumacząc kobiecie sytuację.
- Hmm… rozumiem - mruknęła Esmeralda. Skryła się za kompletnie nieprzeniknioną maską. Bez wątpienia spodziewała się jakichś cyrkowych sztuczek i przygotowała się na udawanie podziwu. Jednak kiedy została świadkiem czegoś naprawdę niewytłumaczalnego… Atmosfera w pomieszczeniu automatycznie stała się bardziej poważna. - Czy mogłabyś zrobić to jeszcze raz? - zapytała. - Z tym krzesłem? - wskazała po prostu mebel stojący obok niej.
Alice zerknęła na mebel.
- A nie szkoda dobrego krzesła pani Esmeraldo? Zniszczenie go to będzie dosłownie kilka chwil… znalezienie identycznego do kompletu, zajmie wiele czasu - zauważyła Harper. Nie wyglądała jednak, jakby zamierzała powstrzymywać Jennifer. Czy jakby martwiła się, że za drugim razem pokaz się nie uda. Tu naprawdę chodziło wyłącznie o problem ze straconym krzesłem z kompletu.
A jednak ten komentarz sprawił, że Esmeralda tylko bardziej chciała zniszczenia mebla.
- Zrób to - poprosiła. - Wydaje mi się, że kilka powinno być w piwnicy. Na pewno takie same jest u mnie w sypialni, więc najwyżej przeniesiemy je. Stoi przy moim sekretarzyku.
Jennifer chwyciła krzesło za oparcie, po czym przeciągnęła je na drugi koniec jadalni. Uśmiechnęła się nieco. Bez wątpienia to sprawiało jej przyjemność. Który ptak nie lubił latać, a ryba pływać? Blondynka zajmowała się niszczeniem. I wychodziło to jej perfekcyjnie. Czego dowiodła w następnej chwili. Uderzyła w siedzenie. Poleciały drzazgi, miękkie obicie kompletnie sczerniało i zmieniło się w liche strzepki. Huk był znacznie głośniejszy. Wnet na podłodze spoczęły już resztki po pięknym krześle.
- Cholera - mruknęła Esmeralda. - Jak ty to robisz?
- Umiem to… praktycznie od zawsze - odpowiedziała Jenny. - Wpierw z drobnymi rzeczami, potem z coraz większymi. I większymi… I bardziej trwalszymi… Pewnie połowa Trafford Park została wymieniona w trakcie mojego dzieciństwa. Niejedną ścianę rozwaliłam. Terry był ze mnie dumny - uśmiechnęła się ze smutkiem.
Rudowłosa uśmiechnęła się słabo. Słuchała i obserwowała jak krzesło idzie w drzazgi. Zerknęła w stronę drzwi wejściowych do jadalni. Podniosła się i podeszła do nich, po czym otworzyła je i wyjrzała na korytarz, czy nikt się nie zbliżał, zainteresowany dziwnymi dźwiękami. Na szczęście nikt nie zbliżał się w ich stronę.
Następnie zamknęła je na zamek. To samo uczyniła z tymi wyjściowymi na zewnątrz. Wróciła do dwóch pań de Trafford. Dała Esmeraldzie chwilę na ochłonięcie i przemyślenie tego, co zobaczyła.

Esmeralda była już całkiem poważna. Usiadła nieco mniej wygodnie, jakby znalazła się na spotkaniu biznesowym, a nie w rodzinnym gronie. Splotła dłonie w koszyczek i położyła je na udach.
- Możesz już usiąść - rzekła bezbarwnym głosem. - Myślę, że kolejne wybuchy nie będą konieczne - powiedziała. Zamknęła oczy na kilka długich sekund i spojrzała na Alice. - Wierzę, że pani również wspominała o swoich własnych szczególnych umiejętnościach? - zawiesiła głos. Była bardzo odważna. Wiele dorosłych osób pewnie wolałyby nie pytać, tylko zastanawiałyby się, jak najszybciej uciec w bezpieczne miejsce. Esmeralda chciała zobaczyć jak najwięcej. Choć wydawało się, że to wcale nie sprawiało jej przyjemności.
Śpiewaczka kiwnęła głową.
- Owszem. Mogę ją również zaprezentować, ale jak mówiłam, jest nieco bardziej widowiskowa w swojej manifestacji. Jest pani na to gotowa, Esmeraldo? - zapytała, chcąc się upewnić. Podeszła jednocześnie do okien i pozaciągała zasłony. W końcu wolała, by przypadkowo przechodząca na dworze osoba nie dostrzegła jej w postaci Imago przez okno.
- Nie wiem - kobieta odpowiedziała automatycznie. - Tak - szybko sprostowała. - Jestem. Jak najbardziej. Proszę pokazać, co pani potrafi - dodała.
Zrobiła się nieco bardziej blada, niż jeszcze przed chwilą. Mimo to na jej twarzy malowało się zacięcie i dziwna, spokojna pewność siebie. Albo była tak dobrą aktorką, albo potrafiła nadzwyczajnie dobrze znosić sytuacje wyjątkowe. Być może dekady w chorobie nie osłabiły ją, lecz tak naprawdę wzmocniły.
Harper kiwnęła głową i stanęła na środku pomieszczenia.
- Po tym co pokażę, zrozumie pani, czemu Terrence, a także Joakim Dahl szukali mnie i chcieli, bym dołączyła do organizacji… To nie jest nic groźnego, co teraz zrobię. W pełni kontroluję swój stan. Jennifer, obserwuj panią Esmeraldę, nie chcę, by zasłabła. Sądzę, że da radę, ale w razie czego wołaj - poprosiła. Po czym zamknęła oczy. Opuściła dłonie wzdłuż ciała i oddychała coraz spokojniej. Skupiła się na energii wewnątrz siebie. Delikatnie sięgnęła o mocy Dubhe. Dziś nie wymagała od niej wskazywania niczego, ani pochłaniania. Chciała jedynie pokazać swoją formę Imago. Dała się pochłonąć znajomemu ciepłu. Dopiero wtedy otworzyła oczy i spojrzała na Jennifer i Esmeraldę.

Jennifer patrzyła na nią z uśmiechem. To było spojrzenie kogoś, kto spoglądał na prawdziwe dzieło sztuki. Jedyne w swoim rodzaju i to w prywatnych zbiorach. Złote, wijące się fale otuliły głowę Alice niczym elektryczne węgorze. Choć prezentowały się znacznie lepiej. Alice zaczęła lewitować i lekko rozpostarła ręce.
- Słodki Jezu… - szepnęła Esmeralda, otwierając oczy szerzej.
Zamrugała, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Wydawała się dużo bardziej zszokowana niż wcześniej. Chyba nie dostrzegała piękna Alice, a przynajmniej nie tak bardzo, jak jej przybrana córka. Moc Jennifer była szokująca, jednak na siłę można było wytłumaczyć sobie, że może w tym kamieniu znajdował się ładunek wybuchowy, a może pod każdym krzesłem umieszczono dynamit… Oczywiście wydawało się to szczególnie, śmiesznie nieprawdopodobne, jednak technicznie rzecz biorąc, taka możliwość istniała. Natomiast transformacja Alice? To kompletnie i bez wątpienia wypaczało wszelkie prawa rządzące rzeczywistością. Tego nie można było w żaden sposób udać, czy przygotować. Chyba że…
- Co jest w tych herbatnikach - Esmeralda warknęła, patrząc na ciastka, które przed chwilą spożywała.
- Zupełnie nic droga pani Esmeraldo. Przyrzekam ci, że na czczo zobaczyłabyś dokładnie to samo - powiedziała spokojnie. Wzięła głęboki wdech i pozwoliła mocy spłynąć po sobie. Jej włosy odzyskały normalny kolor, a ona opadła znów na podłogę.
- To co właśnie widziałaś, to jedynie wizualna część mojej zdolności. Dokładna jej natura, to wyszukiwanie. Wyczuwam przedmioty, istoty i osoby o silnej energii, potrafię je wytropić i wskazać na mapie, najłatwiej pinezkami, lub czymś im podobnym. Ze względu na złożoną naturę tej mocy, mogę jej używać raz na dwa dni. Mam też inne zdolności… Te polegają na podwyższeniu czułości zmysłów… - podeszła nieco bliżej i mrugnęła. Jej oczy stały się złote, a źrenice wąskie.
- Widzę w mroku, potrafię słyszeć szept stojąc w drugim końcu pokoju, albo nawet za drzwiami… Dodatkowo bardzo wyraźnie czuję zapachy, a nawet mogę zmienić siłę odczuwania dotyku na skórze. To pamiątki po pewnej misji, którą wykonywaliśmy w czerwcu… - jej oczy stały się znów normalne.
- To nie ciastka były specjalne, pani Esmeraldo… To świat taki jest, choć wiedzą o tym nieliczni… Nasza organizacja nie zajmuje się archeologią, a prawdziwym zbieraniem artefaktów… I jak mówiłam, robimy to, by móc uratować świat, ponieważ zagraża mu niebezpieczeństwo. Pani mąż był jednym z obecnie trojga głównych zarządców… Z powodu jego zniknięcia, sytuacja mocno się skomplikowała… Czy mimo, że to nie archeologia, nadal zechce nam pani pomóc, Esmeraldo? - zapytała.
- Swoją drogą, Terrence uważał, że to właśnie moja energia pomogła pani wyzdrowieć, że przebywanie przy mnie ma jakieś lecznicze zdolności… - przypomniało jej się i uśmiechnęła się kącikiem ust.

Esmeralda nic nie mówiła, kiedy Alice wreszcie powróciła do swojego normalnego stanu. Oddychała cicho, przez usta, niezbyt miarowo, patrząc na dywan. Wnet zamknęła oczy. Jennifer posłała szybkie spojrzenie Harper, po czym przykucnęła obok pani de Trafford.
- Esme, wszystko w porządku? - zapytała uważnie i z lekkim strachem.
Kobieta wzdrygnęła się.
- Nie dotykaj mnie - powiedział. - Proszę - dodała cicho. Zamknęła oczy i pomasowała je palcami. - Muszę zostać sama - powiedziała, nie rozwierając powiek.
Śpiewaczka zerknęła na Jennifer.
- Może rzeczywiście dajmy pani Esmeraldzie chwilę samotności… Co prawda nie jest to najlepszy pomysł, ze względu na stan zdrowia… Jednak przyślemy tu Marthę za dziesięć minut. Dzięki temu ktoś się panią zajmie i może dla spokoju dzisiejszego dnia, nie będziemy to my. Proszę po prostu pamiętać, pani Esmeraldo, że nic się nie zmieniło. Jesteśmy nadal tymi samymi osobami, które znała pani parę minut temu, nim ten pokaz się zaczął. Po prostu teraz dowiedziała się pani o nas odrobinę więcej, poznając nas lepiej… Naszą prawdziwą naturę… - skończyła i zerknęła na Jennifer.
- Chodźmy Jenny… - powiedziała spokojnie, po czym ruszyła w stronę wyjścia.
Blondynka spojrzała jeszcze raz na Esme, po czym niepewnie nachyliła się, żeby ją przytulić krótko i ruszyła w stronę Alice. Przeszły przez drzwi, aż znalazły się same na korytarzu.
- Jak to zniosła? - zapytała śpiewaczkę. - Nie jestem pewna, czy bardzo dobrze, czy bardzo źle… - zawiesiła głos. - Czy jest w ogóle coś pośrodku? - zastanowiła się, milknąc.
Harper wzruszyła ramionami.
- Tego dowiemy się dopiero wtedy, gdy znów zechce z nami porozmawiać. Cieszy mnie, że nie zemdlała, jednak nie jestem pewna, czy pogodzi się z faktem tego, jak wygląda rzeczywistość - powiedziała spokojnie.
- Możesz wrócić do swego filmu. Ja znajdę Marthę i poślę ją do Esmeraldy. I tak mam ochotę na sok pomarańczowy - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Trzymaj się - odpowiedziała Jenny i odeszła w swoją stronę. Zanim zniknęła za zakrętem, jeszcze raz odwróciła się na Alice oraz drzwi prowadzące do jadalni. Zamyśliła się, przystanąwszy na moment, ale wnet ruszyła.

***

Tym razem Esmeralda nie znajdowała się ani w jadalni, ani w swojej sypialni. Alice zdziwiła się, kiedy usłyszała od Marthy, żeby szukać pani w domu na strychu. Podobno zaszyła się tam od rana i nie wychodziła. Nie w jakiś szczególnie dramatyczny sposób… kiedy ktoś ją pytał, czy potrzebuje być może pomocy, grzecznie każdego odprawiała i tłumaczyła, że poszukuje samotności. Tyle że minęło już kilka dni od pokazu z Jennifer. Harper musiała wiedzieć, na czym stoją finanse Kościoła, bo na tymczasowym koncie topniały środki. Terry miał zwyczaj systematycznie przelewać na nie kwoty z banku szwajcarskiego, w którym zdeponowano lwią część jego majątku. Alice uświadomiła sobie, że jeżeli nie skontaktuje się z Esmeraldą i nie dotrze do niej… do naprawdę będą musieli ogłosić śmierć Terry’ego i uczynić Jenny spadkobierczynią. To nie było nielogiczne, jednak pod względem emocjonalnym… Alice nie chciała dopuścić do powstania tego aktu zgonu. Nie miała najmniejszej ochoty trzymać go w ręce. Już lepiej było pójść do Esmeraldy i prosić ją o audiencję.

Harper stanęła przed niewielkimi, drewnianymi drzwiami, które prowadziły na strych. Weszła już po schodkach przez klapę i stanęła na podeście. Nie słyszała żadnego dźwięku dobiegającego ze środka prócz rytmicznego skrzypienia.
Śpiewaczka czekała kilka chwil, po czym wzięła wdech i zapukała. Czy dostała pozwolenie, czy nie, za chwilę otworzyła drzwiczki i zajrzała do środka. Wiedziała, że Esmeralda wszystkich ostatnio odsyłała. Z tytułu sytuacji, w której znalazł się Kościół, Alice była jednak zmuszona choć spróbować doprowadzić do tej rozmowy…
- Pani Esmeraldo… - zagadnęła spokojnym, ostrożnym tonem.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline