Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 19:13   #319
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
W pierwszej chwili kobieta nie zareagowała. Siedziała na fotelu bujanym i kołysała się powoli i melancholijnie. Patrzyła na niewielkie, zakurzone okienko, które było jedynym źródłem światła. Co prawda Alice spostrzegła zawieszoną żarówkę pod sufitem, ale ta w tej chwili nie paliła się. Śnieżyło i jako że ta część posiadłości nie była ani ocieplona, ani ogrzewana, śpiewaczka poczuła momentalnie gęsią skórkę na ramionach. Esmeralda zdawała się nie zważać na mróz. Trzymała na kolanach coś, co zdawało się być dziecięcą pozytywką, a może pudełkiem na zabawki. To drugie wydawało się bardziej prawdopodobne, bo Alice nie słyszała żadnej melodii. Z drugiej strony obiekt wyglądał na tak stary, że mógł być popsuty.
- Alice… - pani de Trafford wymamrotała senny, nieco zagubionym głosem, jak gdyby śpiewaczka wyrwała ją z bardzo głębokiej zadumy.
Rudowłosa weszła do pomieszczenia i potarła ramię.
- Esmeraldo, tu jest strasznie zimno. Przeziębisz się… Może przeniesiemy się w jakieś cieplejsze miejsce. Napijesz się herbaty z cytryną… - zaproponowała jej, troskliwym tonem. Przystanęła przy bujanym fotelu i pochyliła się nieco do kobiety.
- Hmm… - kobieta bardzo powoli rozbudzała się. - Nie, jeszcze chciałabym tu chwilę zostać, jeśli jest taka możliwość - mruknęła.
Kiedy Alice przybliżyła się, spostrzegła, że to rzeczywiście było jedynie drewniane, ale bardzo ładne pudełeczko. W środku znajdowały się monety, karty, porcelanowe laleczki, szklane kulki… a także szmaciana pacynka, na którą Esmeralda właśnie spojrzała. Wyjęła ją ze środka i pogładziła po szmacianej głowie. Wydawała się smutna.
Śpiewaczka milczała przez chwilę…
- Przeziębienie jest bardzo uciążliwe… Może w takim razie przyniosę chociaż koc, albo sweter? - zaproponowała. Zamierzała też przynieść jej od razu ciepłą herbatę.
- Czy coś panią trapi? - zapytała w zadumie.
- Tak, przynieś te rzeczy - Esmeralda poprosiła ją. - Kakao, jeśli łaska. Albo gorąca czekolada. Na herbatę nie mam ochoty. Potrzebuję coś, co by mi osłodziło nastrój bardziej, niż herbata - kobieta westchnęła. - I tak, coś mnie trapi. Coś mnie bardzo mocno trapi od kilku dni. Sprawa z przeszłości, o której już zdążyłam zapomnieć. Przeszłam z nią do porządku dziennego dosłownie dekady temu. Natomiast teraz odbiła się echem w mojej głowie… i zastanawiam się od rana… czy słusznie - szepnęła.
Rudowłosa przysłuchiwała się jej.
- W takim razie za moment wrócę i opowiesz mi co cię trapi. Może razem znajdziemy wyjaśnienie - zaproponowała uprzejmie, po czym wyszła. W pierwszej kolejności ruszyła do sypialni Esmeraldy i wzięła z niej koc. Ułożyła go na poręczy i zeszła na dół. Udała się do kuchni. Tam poprosiła Daisy o czekoladę, lub kakao. W dwóch kubkach, bo dla siebie również. Zabrała oba kubki i po drodze koc ze schodów i po około piętnastu minutach wróciła na górę do pani de Trafford.
- Już jestem - obwieściła swój powrót. Podeszła do kobiety i postawiła kubki na jakimś stoliczku. Za moment podała jej koc, rozkładając go i zaczynając ją okrywać, opiekuńczo. Zaraz po tym podała jej kubek z ciepłym płynem.
Esmeralda przyjęła go. Daisy specjalnie dla nich rozpuściła dwie tabliczki ciemnej czekolady i zmieszała je ze śmietanką. Dodała też wanilii… a na wierzchu nieco prawdziwej bitej śmietany. To był deser, którego nie można było kupić w pierwszej lepszej kawiarni. Alice spróbowała go i aż cicho zamruczała z przyjemności. Nie smakowało to za słodko, więc uznała, że na pewno ją nie zemdli po tym pysznym kubku.

Esmeralda pogładziła swój, patrząc na białą piankę na szczycie. Uśmiechnęła się smutno.
- Kiedy byłam dzieckiem… Hastingsowie mieli… pewnie wciąż mają posiadłość wakacyjną na Isle of Man - rzekła. - Pamiętam te wakacje, jakby wydarzyły się wczoraj. To było wyjątkowo ciepłe lato, choć pogoda nie dopisywała każdego dnia. Niekiedy przesiadywaliśmy przy piecu, ja i moje rodzeństwo. Graliśmy w karty - dotknęła tych w pudełeczku. - Albo w kulki - spojrzała na szklane, błyszczące zabawki. - Oraz w mnóstwo innych zabaw, których już nie pamiętam. Zapomniałam dawno temu. Czasami myślę, że przy dorastaniu traci się część siebie. Dziecko umiera, dosłownie umiera, a rodzi się dorosły. Nie przez noc, nie przez tydzień… ale z biegiem czasu… - Esmeralda nagle przerwała i pokręciła głową. Nie chciała przecież uciekać w dygresje. - To było lato, kiedy mój brat Edwin umarł - szepnęła.
Alice uniosła brwi… Po pierwsze dlatego, że nie wiedziała, że Esmeralda miała brata, po drugie, bo właśnie uświadomiła sobie jak bardzo byli podobni z Terrencem. Przecież jego brat również umarł, gdy był dzieckiem…
- Co się stało? - zapytała spokojnie, choć nieco zatroskanym tonem. Napiła się czekolady. Przysiadła na jakimś wiklinowym fotelu, który stał w pobliżu.
- Opowieść jest krótka, bo to miało miejsce wiele lat temu. Ale za to niezwykle tragiczna. Miałam może jedenaście lat, Edwin skończył siedem. To była posiadłość pod Injebreck. Nie żadna widowiskowa. Może pięć sypialni, mała jadalnia, kuchnia wielkości połowy tego strychu. Zero przepychu, ale może właśnie dlatego tak bardzo nam się tam podobało. Jak mówiłam, niekiedy pogoda nam nie dopisywała, ale w głównej mierze lato było pogodne i często lubiliśmy udawać się nad jezioro. West Baldwin Reservoir, tak się nazywało. Nigdy nie zapomnę tej nazwy - mruknęła, zawieszając się na moment. - Wszyscy lubiliśmy nad nie chodzić, ale Edwin szczególnie. Opowiadał o swoim przyjacielu Henrym. A może Harrym? Podobno uwielbiali pływać w West Baldwin… Edwin twierdził, że Henry był elfem, który mieszkał w otaczającym jezioro lesie. Wszyscy uważali, że to kolejny wymyślony przyjaciel, których Edwin miał cały tuzin. Pewnego dnia Edwin udał się nad jezioro i już nigdy stamtąd nie wrócił. Wszyscy uznali, że utopił się, ale ciała nie odnaleziono.
Harper skrzywiła się lekko… Odwróciła wzrok na bok.
- Bardzo mi przykro z powodu straty brata… - powiedziała zaraz. Na razie jeszcze nic nie mówiła…
- Przykro mi też dodać… Ale sama poznałam kiedyś pewnego elfa… Który miał wizję porwać najpierw mnie, a jak mu nie wyszło… Porwał dziecko o specjalnych jak moje zdolnościach - powiedziała poważnym tonem. Nie bez przyczyny w niektórych legendach mówiło się, że pewne elfy i skrzaty były groźne, szczególnie dla dzieci. Sądziła, że mogło to być prawdą...
- Gdybym była w stanie… Oh… Właściwie jestem w stanie… Mogę zapytać, czy odbyła się kiedyś misja, mająca na celu znalezienie elfa na Isle of Man… To może nie zwróci twego brata, ale chociaż dowiedziałabyś się, czy Edwin mówił szczerą prawdę… Świat jest… Niestety bardziej zawiły niż byśmy tego chcieli. Jedni dowiadują się o tym bardzo wcześnie, a inni mają to błogosławieństwo i nie dowiadują się nigdy - powiedziała i westchnęła.
- Albo tak jak ja, dowiadujesz się o tym na stare lata - kobieta pokręciła głową. - To nie koniec opowieści. Trzy dni po zaginięciu Edwina… nawiedził mnie we śnie. Rzekł, że znalazł drzwi na dnie jeziora, które prowadziły do bajkowego świata… I że będzie tam na mnie czekał. Obudziłam się w środku nocy, czy też raczej po prostu wstałam i zaczęłam lunatykować… Ale nie wyszłam poza granice posesji, kiedy moi rodzice mnie zatrzymali. Nie spali całą noc, bardzo wyrzucali sobie niedopilnowania bezpieczeństwa chłopca. Zapytali mnie, dlaczego chodzę w środku nocy, odpowiedziałam, że miałam zły sen i tak to się skończyło. Dwa dni potem z nianią i resztą rodzeństwa wróciliśmy do Anglii. Rodzice jeszcze zostali, aby kontynuować poszukiwania - mruknęła Esmeralda i podniosła pacynkę, którą się przed chwilą bawiła. - To była jego ulubiona zabawka - westchnęła cicho. - Kiedy ją dotykam… czasami mam wrażenie, że go czuję - jej oczy lekko zalśniły. Mrugnęła mocno, a na końcówkach rzęs skropliły się drobniutkie łzy. - Nie myślałam o tym bardzo długo. Ale kiedy pokazyłyście mi w jadalni… swoje umiejętności… Zaczęłam wątpić, czy w zaginięciu Edwina nie było bynajmniej drugiego dna… - zawiesiła głos.
Harper nic nie powiedziała, po prostu wstała i przechyliła się do przodu, by oprzeć dłoń na ramieniu Esmeraldy i pogłaskać ją po nim w formie okazania wsparcia. Nie mogła wrócić jej brata. Nie znała szczegołów sytuacji. Przypuszczała jednak, że prawdopodobnie mogło być w to zamieszane coś paranormalnego, skoro sytuacja miała aż taką otoczkę, że kobieta po tylu latach, choć przeleżanych w śpiączce, to nadal to pamiętała. Przez chwilę pozostawały w ciszy. Alice czekała, aż Esmeralda się uspokoi.
- Znajdujemy takie istoty, przedmioty, miejsca… Oczyszczamy je z energii, by nikomu nie stała się krzywda… Lub znajdujemy osoby ze specjalnymi zdolnościami i pomagamy im się odnaleźć. Bo takie osoby, są naprawdę samotne… Muszą kłamać odkąd tylko dowiadują się o tym co potrafią. Odkryłam, że widzę rzeczy, których nie powinnam, gdy miałam jakieś… dziesięć lat. Nie miałam ojca, a moja matka… Moja matka była zamknięta w zakładzie, bo próbowała popełnić samobójstwo. Wychowali mnie bardzo surowi dziadkowie, katolicy… Uznaliby mnie za opętaną, lub szaloną, gdybym opowiedziała im cokolwiek… Musiałam nawet kłamać, tłumacząc czemu chcę, by lampka nocna świeciła się, gdy szłam spać… - Alice westchnęła.
- Dlatego cieszę się, że należę do organizacji, która na swój sposób próbuje zaradzić takim zjawiskom i zdarzeniom - rudowłosa tak widziała działania Kościoła Konsumentów i IBPI. Mimo, że nie to było ich celem, w słuszny sposób przyczyniali się do ratowania ludzi.

Esmeralda poruszyła się i nagle usiadła nieco bardziej… jak Esmeralda. Do tej pory przypominała bardziej smutną, starszą panią, którą pochłonęło wspominanie przeszłości. Teraz wyprostowała się, szlachetne rysy jej twarzy wyostrzyły się… i spojrzała na Alice. Już bez śladów łez i ckliwości.
- Ja też się cieszę - mruknęła. - Rozmawiałam nieco z Jennifer i wiem, że byłaś detektywem. Podobno niezbyt długo, ale jednak. Chcę, żebyś zbadała tę sprawę i udała się na Isle of Man - rzekła. - Właśnie ty. Widziałam w jadalni, co potrafisz i nie znam nikogo lepszego. Muszę wiedzieć, co przydarzyło się Edwinowi, jeżeli chcę kiedyś pogodzić się z tym. Bardzo przeżyłam to jako dziecko i bez wątpienia to wydarzenie zmieniło mnie i ukształtowało… Bez tego… nie potrafiłabym tęsknić tak mocno… - Esmeralda już zaczęła mięknąć, ale znów zebrała się do kupy. - Jennifer wspomniała też, że wasza organizacja ma problemy finansowe. Jeżeli okaże się warta mojej protekcji, to nie będziecie musieli martwić się o funty przez długi czas. Ale wcześniej muszę upewnić się, że to nie zabawy w… jak nazywała się ta popularna seria, o której Martha… - spojrzała w bok i strzeliła palcami. - Że to nie zabawy w Harry’ego Portera, tylko prawdziwa i poważna agentura. I tutaj pojawia się sprawa Edwina. Chcę mieć pewność, czy jego śmierć była smutnym przypadkiem, czy stały za tym siły nie z tego świata. I proponuję Kościołowi Konsumentów kontrakt, który może okazać się bardzo korzystny dla obu stron - dokończyła.
Rudowłosa wyprostowała się i usiadła prosto w wiklinowym fotelu. Teraz i ona wyglądała zupełnie inaczej. Jak szefowa dużej firmy… Organizacji, o której cały czas była mowa… Jak bizneswoman.
- Dobrze. Jeśli rozwiążę sprawę z Isle of Man, będziemy mieć twoją pomoc. Postaram się rozwikłać zagadkę Edwina - Esmeralda już widziała w spojrzeniu Alice, że ta planowała coś w tle, gdy wypowiadała ostatnie słowa. Rudowłosa decydowała do kogo będzie musiała zadzwonić i z kim nawiązać kontakt. Rozważała kogo zabrać na Isle of Man. Zakładała, że obaj jej bracia ruszą z nią, przyda się również zapewne Jennifer, ale i jakiś szakal. Od powodzenia tej akcji zależała przyszłość Kościoła. Zamierzała podejść do tego jak najbardziej poważnie. Wyciągnęła dłoń w stronę Esmeraldy, chcąc zawiązać porozumienie i w pewien sposób ‘podpisać umowę’.
Esmeralda wstała, tylko trochę ociężale i chwyciła dłoń Alice. To była starsza pani, która całe życie miała wszystko i nie brakowało jej pieniędzy. Nie znaczyło to, że była rozrzutna i lubiła nimi szastać. Jednak jeżeli chodziło o rodzinę i sprawy natury emocjonalnej… zwłaszcza po tylu latach, kiedy nie miała rozmyślać o niczym innym, przykuta do łóżka… nie wahała się ani moment. Harper zrozumiała, że będzie musiała udowodnić swoją wartość. I to… chyba po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu. Do tej pory głównie starała się przeżyć. Nawet jeżeli była na jakichś misjach z IBPI, to ponosiła odpowiedzialność zbiorową wraz z resztą grupy i to dużo bardziej doświadczonej. Nie licząc ostatniej misji w Helsinkach, gdzie została wysłana na rzeź z detektywami o podobnym stażu. Potem starała się przetrwać każdy kolejny dzień, a kiedy umarła… zmartwychwstać. Nawet ostatnio na Mauritiusie jej głównym celem było przeżycie jej oraz jej bliskich. Teraz na Isle of Man… to była inna sytuacja. Udawała się tam z konkretnym celem, który musiała wykonać tak profesjonalnie, jak tylko była w stanie. Czy będzie w stanie poznać prawdę na temat Edwina? Nie wiedziała czemu… ale zaczęła odczuwać dziwne, niepokojące mrowienie. Przecież nic nigdy nie szło jak z płatka. Chyba przeczuwała, że i tym razem sprawa skomplikuje się, choć wciąż nie wiedziała, w jaki sposób. Ale będzie musiała dowiedzieć się. I to tak prędko, jak to tylko możliwe.
Alice jednak nie traciła rezonu. Zamierzała rozwiązać tę sprawę i zdobyć zaufanie i wsparcie Esmeraldy. Nie mogła dać ciała, losy Kościoła od tego zależały, zwłaszcza, że nie mogła pozwolić na to, by ‘uśmiercić’ Terrence’a. To miała być jedynie ostateczność. Kiwnęła głową do Esmeraldy. Zerknęła na drewniane pudełko.
- W takim razie zabierzmy je na dół. Może któreś z tych rzeczy przydadzą się podczas tej misji - stwierdziła zerkając choćby na ulubioną zabawkę Edwina. Może zabranie jej w tamto miejsce wywoła duchy przeszłości… Jednego już kiedyś spotkała, czy nad kolejnym jeziorem mogło nastąpić to samo? Jedynie czas pokaże…
 
Ombrose jest offline