Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2019, 15:20   #56
hen_cerbin
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Jean-Luc nie znał miasta, ale zaproszeni przez niego na obiad bracia i owszem. Gospoda nie była może z gatunku najelegantszych, ale jak na warunki Taalagadu uchodziła za najlepszą. Dziewka służebna widząc bretońskiego szlachcica usiłowała dygnąć i zaprowadziła całą piątkę (Garran i Gunter także byli bowiem oczywiście zaproszeni) do alkowy, gdzie można było w spokoju porozmawiać. Zawołany przez nią oberżysta osobiście przetarł ścierką chropowate deski stołu, ukłonił się i uśmiechnął. Nie miał dwóch przednich zębów.
- Taak... - Jean-Luc popatrzył przez chwilę na okopcony sufit i baraszkujące pod nim pająki. Zastanawiał się co pijają pozostali biesiadnicy - Najpierw... Najpierw kąpiel. Powiedz dziewkom żeby zagrzały wodę. A dla nas w międzyczasie... Piwa do spłukania kurzu z gardła, od razu antałek, żeby na dwa razy nie chodzić... butelkę najlepszego wina jakie masz, jakiejś dobrej gorzałki... Hmm... Co możesz zaproponować do jedzenia, dobry człowieku?[/i]
- Ser? - zaryzykował oberżysta. W końcu gadał z bretończykiem.
- Nie - skrzywił się szlachcic - Ser je się na deser. Chciałbym czegoś kwaśnego i ostrego - uściślił.
- Mają tu dobre węgorzyki z czosnkiem w oliwie i w occie albo marynowane strączki zielonej papryki... - odezwał się Boleg.
- W porządku. I to, i to - zamówił Jean-Luc.
- Służę - oberżysta uśmiechnął się jeszcze szerzej. Dwa przednie zęby nie były jedynymi, których nie miał.
- To na przekąskę. Potem jakaś zupa... - zastanawiał się szlachcic
- Zupa flisacka? - zaproponował oberżysta. W końcu byli nad rzeką.
- Może być - zgodził się Jean-Luc - A potem pieczeń z jagnięcia z cebulą. I kopę raków. A potem, na deser owczy ser. A potem się zobaczy. Na razie piwo, węgorzyki i paprykę. Z resztą chwilę zaczekaj, żeby nie wystygło, kiedy będziemy w łaźni. Nie przyszliśmy tu żreć, ale obyczajnie spędzać czas na rozmowach. Pojmujesz?
- Pojmuję
- oberżysta skłonił się jeszcze raz.
- Roztropność ważna rzecz w twoim fachu. Daj no rękę, dobry człowieku - złota moneta zmieniła właściciela.
- To nie jest zadatek - zakomunikował Jean-Luc - To jest ekstra. A teraz pędź do kuchni, dobry człowieku.

Życie z przywilejów stanu rycerskiego miało swoje plusy. Gotówka spływała do kieszeni szlachty, a ta zobowiązana była ją przekazywać niżej. Tak jak to czynił teraz Jean-Luc. W razie potrzeby mógł przeżyć na suchym chlebie popijanym kryniczną wodą, ale kiedy miał pieniądze, nie widział potrzeby by oszczędzać. Był w końcu szlachcicem, a nie kupczykiem!

Resztę popołudnia zamierzał spędzić na miłej pogawędce ze swoimi nowymi znajomymi i oczekiwaniu czego dowiedziała się ta część grupy, której tutaj nie było. Zawołał też grajka z gospody i zapłacił mu pół korony za ułożenie piosenki o pojedynku jaki miał dziś miejsce. O dzielności, odwadze i męstwie, o wielogodzinnej walce, potężnych ciosach i trzymających się pod ich gradem wojownikach... i tak dalej, chłopak wiedział co ma śpiewać. Ważne było, by sporo dobrego było i o Olegu i Bolegu, w końcu im lepsza opinia o ich umiejętnościach tym lepsza o ich pogromcach.

Na koniec karczmarz wyliczał coś o dziesięciu srebrnikach za łaźnię od osoby, kolejnych dziesięciu za szlachecką ucztę, złotej monecie za wino, trzech srebrzykach za wódkę i pięciu za piwo, ale Jean-Luc po prostu wysupłał trzy złote marki i dorzucił kilka srebrników, za które kazał przygotować jadło na drogę dla pięciu osób i postawić wszystkim po kolejce za zdrowie Guntera i Olega, którzy zapłacili dziś krwią. Wiedział, że karczmarz próbował go orżnąć, ale w końcu od tego był.
Sam Günter siedział z boku i co jakiś czas popijał jasny trunek. Starał się zrozumieć obyczajność rycerza, ale trochę się już niecierpliwił. Cały ten turniej był tylko pretekstem do zaimponowania tłuszczy i zdobyciu informacji. Łowcy w ogóle nie przyszłoby do głowy, aby świętować coś tak banalnego jak mordobicie. Jean-Luc widział to inaczej. Dla niego pojedynek, nawet stoczony w najgorszej dzielnicy, należało odpowiednio celebrować.
Może to nie był taki zły pomysł? Mieli jeszcze trochę czasu, natomiast Bretończyk potrafił zjednywać sobie ludzi. Ostatecznie o to przecież chodziło.
Krasnolud nie odmawiał zaproszenia do jadła i popitki. Nie miał oporów przed braniem dokładek czy dolewaniem sobie trunków.
- Dzięki, Jean-Luc. Nie wszystko tu dobre, ale wszystkiego spróbuję. - Stłumił jakoś beknięcie. - Mam nadzieję, że pozwolisz mi odwdzięczyć się choćby dzbanem piwa. A ty Gunter, staraj się nie ruszać za bardzo, bo rana się znów otworzy. Opatrunek jest tymczasowy, jutro z rana spróbuję trochę lepiej cię połatać.
Gunter przepił do Garrana, który również dziś sprawił się całkiem nieźle. Świadomość, że mieli ze sobą dobrego felczera podnosiła na duchu chociaż trochę.
Potem wzniósł toast w kierunku dwóch braci.
- Daliście nam nieźle w kość. Gdzie uczyliście się walczyć? - zapytał dwójkę.
Wreszcie zapragnął napić się z d’Artoisem. Jedna rzecz nie dawała mu spokoju i chyba potrzebował paru głębszych, aby wreszcie o to zapytać.
- Myślę że wszyscy spotkaliśmy się tutaj na neutralnym gruncie i mogę zapytać o coś całkiem jawnie. Jean-Luc, podczas walki Boleg odwrócił się do ciebie plecami. Dlaczego nie wykorzystałeś szansy? Bez urazy panowie - tu skinął na braci - ale ja bym walił po łbach, gdybyście odwrócili je choć na chwilę.
- To niehonorowe. A nie ma nic ważniejszego niż honor. A poza tym... co by zobaczyli ludzie? Dwóch na jednego i do tego muszą zdradziecko atakować w plecy by wygrać… gdzie w tym chwała? Wolałbym zginąć niż wygrać w ten sposób. W bitwie to co innego zwłaszcza z zielonymi. Ale pojedynek to pojedynek.
- odparł rycerz.
- Nic ważniejszego od honoru? - krasnolud trzasnął kuflem o stół rozlewając trochę piwa na blat. - Podobacie mi się coraz bardziej, mości Jean-Luc! Nie płynie w was krasnoludzka krew czasem?
Quillan spoglądał zaś na rycerza, jak gdyby tamten zmienił się w kręcącego piruety trolla.
- Nic z tego nie rozumiem - powiedział zupełnie szczerze. - Na moje walczy się, żeby wygrać. Wszystkie chwyty dozwolone, tak twierdzę. No i pozbądźmy się złudzeń. - Zakręcił dłonią wokół stołu. - Tacy jak my są rzadkością. Większość to śmiecie. Albo my ich, albo oni nas.
- Też nie widzę dyshonoru w trzepnięciu kogoś od tyłu, skoro już zad wystawił. Ale każdy ma swoje poczucie honoru, a jak o nim mówi, to mi się łezka w oku kręci. Jakbym w domu wśród braci znowu był - Garran zaśmiał się głośno.
- I dlatego to ja jestem szlachcicem. To właśnie nas odróżnia. Poczucie czy coś jest honorowym czynem czy nie. Dla najemnika ważne jest zwycięstwo, jak mówicie, dla kupca pieniądze, dla chłopa żeby miał co żreć, i tak dalej. I często poświęca dla tego absolutnie wszystko. Dla nas, dla szlachetnie urodzonych, ważny jest honor. Przynajmniej u nas, w Bretonii - odpowiedział Quillanowi - Tak słyszałem, że Wasza rasa, krasnoludzie, honorową jest. Podobno nie zdarzył się taki, który dane słowo by złamał. Prawda li to, czy jeno bardów przesada? - zapytał Garrana.
- Szlachciurą jesteście, boście mieli szczęście urodzić się w takiej rodzinie. Na wojnie próbowałem jednak ratować i prostaczków ze wsi, i szlachetnie urodzonych. W środku jednako wyglądamy i żywot kończymy tak samo. - Medyk stukał knykciami w stół, gdy Bretończyk pytał o honor krasnoludzki. - - Każdy Khazad gada o honorze. Jedni gadają, i podle tego żyją. Inni… tylko gadają. Łatwo myśleć stereotypami. Żaden krasnolud nie łamie danego słowa. Każdy elf to cipa. Wszyscy Bretończycy jedzą żaby, a każdy człowiek chla samogon i dupczy co tylko się rusza. Nic z tego to całkowita prawda. No, może poza tym o elfach.
Quillan lekko zachłysnął się piwem. Był to pierwszy raz, kiedy można było zobaczyć na jego twarzy delikatny uśmieszek. Łowca nagród oparł łokcie na stole, dając znać, że ponownie chce wejść do rozmowy. Po chwili był ponury jak zwykle.
- Ten śliski gość, z którym gadaliśmy po walce… mówił o chorobie. Ludzie, ale też inne rasy, lubią mieć kozła ofiarnego. W tym przypadku kogoś, kto przenosi zarazę. Jeśli faktycznie uda się zrzucić winę na Hohlandczyków, czekają nas tu jeszcze zamieszki. Dalsze śledztwo w Talagaadzie traci obecnie sens. Mam nadzieję, że ten czarodziej i panienka wkrótce do nas wrócą i skupimy się na wyprawie. Na razie to jedyny, pewny sposób na zdobycie przepustki. - Günter przegonił natrętną muchę i dodał: - Jeśli Kurt faktycznie jest tak chytry, jak mówią, to równie dobrze może siedzieć teraz w Talabheim. Na moje wszystko prowadzi właśnie tam.
- Oto krasnoludzki honor w praktyce. Umówiłem się ze sztywniakiem sędzią, to umowy dochowam. Rano zgłaszam się w wyznaczonym miejscu.
- Żaden Bretoński rycerz godny tego miana nie odmówi udziału w wyprawie- uśmiechnął się Jean-Luc.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin
hen_cerbin jest offline