Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2019, 21:31   #97
Bardiel
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Bury doskonale zdawał sobie sprawę, że nie warto dyskutować z funkcjonariuszami bezpieczeństwa. Zwłaszcza, że ci tutaj wyglądali na potężnie zestresowanych. Mimo to postanowił próbować. Mężczyzna bał się, że z nerwów popełnią błędy proceduralne i na przykład nie zatrzymają również jakiegoś świadka, który mógłby świadczyć na korzyść byłego żołnierza.
- Spokojnie, to ja wezwałem służby - zaznaczył Witold, unosząc pojednawczo ręce na wysokość głowy, jednak nie kwapiąc się do klęczenia. Nie uśmiechało mu się spędzanie tygodni w areszcie, bo policjantom się coś wydawało... Nie winił ich zresztą. Sytuacja była naprawdę dziwaczna.
- W Fiacie Panda siedzi pani, która wszystko widziała i potwierdzi moją niewinność. Ma nagranie na kamerce samochodowej.
Jeden z funkcjonariuszy spojrzał w kierunku wskazanego świadka, który rozmawiał przez telefon. Kobieta wyglądała na mocno poirytowaną. Wymachiwała jedną ręką wskazując na Burego, zator oraz na bliżej niesprecyzowany punkt w kierunku policjantów. Zapukał w szybę, która otworzyła się, jakby wyrażała niechęć właścicielki do rozmowy z przedstawicielami organów ścigania.
- Słucham.
- Dzień dobry, starszy aspirant Roman Kosacki z Komendy Stołecznej. Proszę o pokazania nagrania, jakie zarejestrowała pani podczas jazdy.
- Całego?!
- Nie, tylko…

Wyrwała urządzenie z uchwytu i podała mężczyźnie.
- O ten fragment panu chodzi, panie władzo. Czy mogę w czymś jeszcze pomóc? - zapytała uprzejmie z nutą złośliwości. Kosacki pokręcił głową.
- Aktualnie nie.
- Świetnie.

Nieznajoma szybko zamknęła szybę i wróciła do rozmowy. Starszy aspirant zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Zaczął odtwarzanie. Mijały sekundy w liczbie najpierw kilku, potem kilkunastu, następnie kilkudziesięciu. Żar lał się z bezchmurnego nieba. Powietrze falowało nad rozgrzanym asfaltem, zaś ratownicy klęli jak szewce. Przynajmniej jedna grupa, ponieważ druga szybko zaniosła pacjenta do karetki. Ich koledzy próbowali zrobić to samo, ale najwyraźniej śledź-men był coraz skuteczniejszy w wyślizgiwaniu się.
- Proszę mi wyjaśnić skąd w pana samochodzie to ciało - zażądał Kosacki.
- Co tam było? - zapytał jego towarzysz.
- Sam zobacz, ja go popilnuję - odparł podając koledze sprzęt.

Witold westchnął, starając się ułożyć odpowiedź w głowie. Wiedział, że niezależnie od tego co powie, zabrzmi to niedorzecznie. Tak to czasem bywa, że prawda jest… Nieprawdopodobna.
- Ten… śliski mężczyzna… Wyskoczył mi przed maskę. Zatrzymałem wóz i wyszedłem udzielić mu pomocy. Po chwili jak się obróciłem, zwłoki znajdowały się za kierownicą.
Bury czuł na sobie podejrzliwy wzrok policjanta. Wywrócił oczami, zastanawiając się jak mógłby ująć to lepiej.
- Przecież to niemożliwe, żebym prowadził samochód i trzymał zwłoki na kolanach. Widać, że prowadzę, wysiadam, a potem zwłoki już tam są. Nie jestem idiotą, żeby nie schować zwłok do bagażnika.
Za późno ugryzł się w język. To ostatnie zdanie mógł już sobie darować.

- I co? Niby sam się tam pojawił? Magicznie? Puff? - parsknął policjant oglądający nagranie. Nie odrywał wzroku od niewielkiego ekraniku. Nie trzeba było być wielkim ekspertem od czytania z ruchu warg, by rozpoznać bardzo wielokrotną “kurwę” poddanej całej gamie deklinacji. Ratownicy powoli i ostrożnie przechodzili obok z nieprzytomnym ciałem związanym pasami. Nagle chłopak otworzył oczy, nabrał powietrza i szarpnął się kilkukrotnie. Mężczyzna dźwigający nosze od strony nóg zaklął, gdy pacjent niemal całkiem wysunął się z więzów. Czubki palców jeszcze niedawno nieprzytomnego człowieka obecnie szurały po asfalcie.
- Wypuście mnie! Wypuśćcie! Muszę na Wrońską! Wiecie kim ja jestem?! Wypuście mnie!
- Romek… - odezwał się przestraszonym głosem drugi z funkcjonariuszy. Wszyscy odruchowo spojrzeli za wzrokiem celującym w Volkswagena Polo. Pustego. Kosacki dopadł do samochodu i szarpnięciem otworzył drzwi. W środku znajdowała się noga oddzielona od ciała jednym, gładkim cięciem.

Kiedy policjanci zorientowali się, że ciało ponownie znikło, Witold spojrzał na policjanta, który wcześniej potraktował jego zeznania lekceważąco.
- Magia. Puff - odparł z kamienną miną i ledwie wyczuwalną nutką sarkazmu. On sam nie był już tak zszokowany jak funkcjonariusze. Skoro zwłoki pojawiły się znikąd to w zasadzie równie dobrze mogły nieoczekiwanie zniknąć. Chyba, że wszyscy doświadczali zbiorowych halucynacji? A może… Ktoś je wywoływał? Tylko w jakim celu? Ponownie coraz więcej pytań. Tak jakby ich brakowało!
- Psst, gościu! - mruknął Bury do szarpiącego się pacjenta. - Co się tak spieszysz na Wrońską? Co jest na Wrońskiej? Kim niby jesteś?
Pozyskiwanie danych w toku!

Śliski zamarł i wlepił spojrzenie szeroko rozwartych oczu w Witolda. Para ratowników z drugiej karetki natychmiast skorzystała z okazji. Kobieta zdecydowanym chwytem złapała poszkodowanego i wciągnęła z powrotem na swoje miejsce. Tym razem z rękami na pasach, które jej kolega docisnął. Uwagi Burego nie uszło, że policjant coś notuje spozierając co chwila do wnętrza Golfa. Kobieta w Pandzie zrobiła się purpurowa, zaś człowiek-klocek spokojnie grał na telefonie. Z całego, długiego sznura samochodów po obu stronach ulicy dochodziły głośne przekleństwa. Większość nie wytrzymywała długo i zawracała.
- Błońska! Powiedziałem Błońska! Wypuśćcie mnie! Mój wuj was dopadnie! Słyszycie?! Wiecie kim jestem?!
- Uspokój się. Zrobimy tylko kilka badań. To wszystko po to, żebyś o coś nie przydzwonił. Kapisz? - odezwał się obojętnym głosem ratownik stawiając nosze na podłodze karetki. Policjant założył rękawiczki i delikatnie chwycił nogę znajdującą się w samochodzie. Poszkodowany skinął głową.
- Jak pan się nazywa?
- Człowieku! Henryk Sprężyna! Mówi ci to coś?

Po twarzy ratownika widać było, że nie bardzo, lecz Bury co nieco słyszał. Krzywy Heniek był złodziejem młodego pokolenia. Płotka, ale miał chyba kuzyna, który był już całkiem sporym sumem. Leon Rozbicki był mafiosem, z którym raczej należało się liczyć, choć nie był żadnym bossem. Nagle rozległ się wrzask. Wydobywał się z ust cofającego się Kosackiego. Nogi policjanta zaglądającego do środka ugięły się przechodząc do pozycji klęczącej. Powyżej pasa spoczywającego na siedzeniu kierowcy nie było nic. Po stronie Fiata Pandy zatrzymał się samochód. Biały dostawczak.

Heniek Sprężyna… Witold zamyślił się, ale zaraz jego uwaga została brutalnie ściągnięta w inną stronę. Wrzask Kosackiego z pewnością nie mógł zostać zignorowany. To był policjant, nie jakaś pierdoła. Zapewne nie pierwszy raz miał do czynienia ze zwłokami. A mimo to krzyknął w przestrachu… Z pewnością nie na widok krwi.
- Co do… - wydusił z siebie Witold, mechanicznie sięgając pod kurtkę i zastygając z ręką na rękojeści broni.
Górna połowa drugiego policjanta po prostu wyparowała. Co się tu działo do kurwy nędzy?! Czy zwykły Golf Witolda stał się jakimś portalem między wymiarami, który przy okazji przekrawa ludzi w losowych miejscach?! Nie potrafił tego wszystkiego wytłumaczyć w logiczny sposób, ale jedno było pewne: nie spieszył się, aby wsiąść z powrotem za kierownicę.
Gdy Bury dostrzegł nadciągający samochód elektryczny, to na nim skupił uwagę.
- Uważaj na ten biały dostawczak - rzucił do drugiego policjanta, który jeszcze nigdzie nie wyparował. Sam zaś stanął w taki sposób, by w razie potrzeby móc schować się przed ostrzałem za własnym samochodem. Instynkt podpowiadał, że powinien spodziewać się wszystkiego. Ten samochód nie mógł znaleźć się tutaj przypadkowo…

Pojazd zwolnił, a następnie skręcił i zatrzymał się. Zaczął się cofać ewidentnie przeprowadzając manewr zmiany kierunku jazdy. Ponownie zatrzymał się, kiedy Kosacki i Bury zobaczyli jego tył. Numer rejestracyjny był inny niż ten, pod którym jeździł jego były znajomy. Oba skrzydła drzwiowe rozwarły się na oścież wypuszczając trzy postacie w białych kombinezonach. Jedna z karetek odjechała na sygnale.
- Dziękujemy za szybką reakcję, aspirancie i panom ratownikom. Zajmiemy się wszystkim. Może pan wracać, a wszyscy mogą się rozjechać - powiedział jeden z nich wyciągając jakiś dokument, który podetknął funkcjonariuszowi pod nos.
- Starszy… aspirancie...? - poprawił go nieśmiało Kosacki. Był wyraźnie zdezorientowany oraz zszokowany.
- Starszy aspirancie, wykonał pan kawał dobrej roboty. Zrobił pan wszystko, co mógł, a teraz kolej na nas - odparł mężczyzna zza nieprzezroczystej, pleksiglasowej szybki. Jedną rękę położył na ramieniu Kosackiego, a drugą delikatnie wyjął dokument z rąk starszego aspiranta. Oszołomiony policjant tępo pokiwał głową. Kobieta w Pandzie zamarła z otwartymi ustami. Musiała tak trwać już dłuższą chwilę. Człowiek-sześcian sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar wepchnąć kierownicę wprost w silnik lub wystrzelić się, razem z fotelem, przez tylną szybę, w zależności od tego, co pierwsze podda się pod naporem obu łap grubszych niż nogi Burego. Kierowcy znajdujący się za nimi, a którzy widzieli zajście, pospiesznie wykręcali i jeszcze szybciej odjeżdżali. Najwyraźniej część ludzi stojących za nimi uznało, że jeszcze niedawno stojący przed nimi są lepiej poinformowani i zdecydowanie korzystniej będzie pójść w ich ślady.
Kosacki poczłapał w kierunku radiowozu, zaś mężczyzna w kombinezonie podszedł do ratowników oraz Sprężyny. Podetknął im ten sam dokument. Jego koledzy tymczasem błyskawicznie rozwinęli czarny, plastikowy worek, do którego bez ceregieli włożyli połowę funkcjonariusza. Zasunęli suwak.
- Będziemy musieli zabrać ze sobą waszego pacjenta.
- Ale…
- Proszę się nie obawiać, zapewnimy mu wszelkie badania, a nawet więcej.
- Nigdzie nie idę!
- odezwał się pobielały na twarzy Henryk, zaś mężczyzna w kombinezone nachylił się. Oczy chłopaka gwałtownie się rozszerzyły. Spojrzał z przestrachem na rozmówcę i pokiwał głową. Dwoje pozostałych ludzi wyciągnęło metalowy pojemnik oraz długie, metalowe szczypce. Wyciągnęli nimi coś, co wyglądało jak duży palec u nogi. Wypuścili go z brzękiem do naczynia, które zamknęli i ustawili na worku, z którym weszli do dostawczaka.
Tymczasem ratownicy odpinali pasy, zaś nieznajomy chwycił Spężynę pod ramię. Obaj powoli, nie spiesząc się ze stawianiem kolejnych kroków, udali się w kierunku otwartych drzwi. Te od karetki trzasnęły za znikającym we wnętrzu personelem. Zaryczał uruchamiany silnik. Ambulans ruszył. Kobieta z Pandy zamknęła usta. Wycofała się z piskiem opon i obróciła samochód. Niewątpliwie na ręcznym. Pognała nie interesując się własną kamerką. Kierowca pogotowia ratunkowego zatrąbił, gdy wyprzedzała go ze zdecydowanie nieprzepisową prędkością oraz w nieprzepisowy sposób. Człowiek-klocek, widząc sukces Pandy, także pospiesznie zawrócił. Na ulicy zostały tylko trzy samochody. Dwa osobowe, w tym jeden bezpański, oraz jeden dostawczy. Bury widział jak ludzie w kombinezonach delikatnie sadzają Henryka na ławeczkach, na których sami zasiadali. Niespiesznie zapinali jego pasy upewniając się, że wszystko jest w porządku. Na środku leżał czarny worek z metalowym pojemnikiem. Ten sam człowiek, który legitymował się jakimś papierem zwrócił się do Burego.
- Pan również może odjechać.
Po uprzejmej informacji chwycił za oba skrzydła drzwiowe, by na powrót je zatrzasnąć.

To było nieprawdopodobne! Dwa trupy, jeden ranny, policja, pogotowie i nikt nawet nie zapytał go o imię i nazwisko. O numerze dowodu osobistego nie wspominając nawet! Zarówno policjant, jak i tajemniczy mężczyźni w kombinezonach ochronnych zupełnie się nim nie zainteresowali! Jak gdyby nigdy nic poinstruowali go, że może sobie jechać.
- Już pędzę, ty baranie… - mruknął z niesmakiem Witold, gdy drzwi dostawczaka się zatrzasnęły. Nie zamierzał wsiadać do Volkswagena, który najwyraźniej stanowił jakiś portal międzywymiarowy, teleportującym losową część ciała chuj-wi-gdzie. Nie był fizykiem kwantowym, ale na jego rozum tak to właśnie wyglądało. Ani w głowie było mu wsiadać teraz do starego poczciwego Golfa! Byłby idiotą powtarzając błąd policjanta.
Bury zamknął drzwi Volkswagena i zablokował je. Zamierzał zostawić samochód na środku ulicy. W najgorszym wypadku wlepią mu mandat i będzie musiał pokryć koszty holowania wozu. Marna cena w porównaniu do życia. Tym bardziej, że samochód był mu potrzebny na JUŻ. Być może zgubił jeden dostawczak, ale szczęśliwie pojawił się drugi. I jeden wóz stał bez opieki…
Niewiele rozmyślając, Witold zabrał swój pakiet medyczny, po czym wpakował się do auta faceta, którego zabrało pogotowie. Kluczyki były w stacyjce, toteż wcale nie musiał się bawić w złodzieja samochodów. Wystarczyło odpalić, zawrócić i ruszyć za białym dostawczakiem. W razie czego powie policji, że wrócił do domu komunikacją miejską, gdyż bał się wsiąść do swojego Volkswagena. A co się stało z autem nieprzytomnego? A skąd on ma wiedzieć? Jego wina, że służby nie zabezpieczyły miejsca wypadku i zbrodni?
Witold był bardzo ciekaw jakim to świstkiem papieru legitymują się panowie epidemiolodzy...
 

Ostatnio edytowane przez Bardiel : 11-07-2019 o 21:37.
Bardiel jest offline