Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-06-2019, 21:27   #91
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Bury ze zdumieniem oglądał nagranie, na którym... Nie działo się absolutnie nic! Można to było określić wyłącznie wyświechtanym frazesem: w głowie się nie mieściło. A więc naprawdę bezgłowe zwłoki po prostu objawiły się w Volkswagenie. Nikt ich tam nie podrzucił. Ot, "zrespiły się" - jak powiedziałby fan gry MMO RPG.
- Proszę nie odjeżdżać i zachować nagranie. Jest pani świadkiem przestęp...stwa - pouczał sztywno Witold, starając się zachowywać podręcznikowe procedury i przy okazji chronić własny tyłek. Jednakże w międzyczasie usłyszał jak człowiek-śledź przydzwania potylicą o maskę samochodu.
- Kurrrwa - zaklął siarczyście Witold, ruszając w stronę nieszczęsnego mężczyzny. Właśnie dlatego nie wolno zostawiać poszkodowanych bez nadzoru! Z każdą chwilą przekonywał się coraz bardziej, że sytuacja wymyka się spod kontroli...

Witold dopadł do śledź-mena, ponownie sprawdzając wszystkie funkcje życiowe. Miał bardzo złe przeczucia co do tego upadku. Ludzie niejednokrotnie po prostu gasnęli momentalnie, z powodu głupiego uderzenia głową o krawężnik czy inną wystającą powierzchnię. Chwilowo zapomniał o zwłokach w Volkswagenie. Zgodnie z wyuczoną, ratowniczą procedurą, skupiał się na tych, którym można było pomóc. Człowieka bez głowy przecież nie ożywi, prawda?

Przez umysł uporczywie przebiegało mu pytanie: czemu Igor zawrócił? Przypadkowo, bo pomylił trasę? Zorientował się, że jest śledzony? A może... W jakiś dziwny sposób wiedział, iż coś się zaraz wydarzy?
- Niech cię chuj strzeli, Igor... - burknął Bury, ponownie sprawdzając oddech.

Służby były już blisko...
 
Bardiel jest offline  
Stary 30-06-2019, 00:58   #92
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Trzeba im pomóc - odezwał się słabo Dominik.
Wszyscy jak tu stali, widzieli dziś już dość śmierci, ale ta miała w sobie coś zupełnie innego. Ta kogoś obchodziła. I nie działa się w wyjętej z rzeczywistości szpitalnej salce. Działa się w ich świecie. I pewnie dlatego nikt z zebranych w mieszkaniu Bojana nie miał sumienia młodego księdza powstrzymać.
Nogi jakkolwiek poruszały się słabo i chwiejnie, nie odmawiały zupełnie posłuszeństwa Dominikowi. Wlókł więc nimi słabo, z pamięci odtwarzając drogę na dół... pół piętra po schodach... winda... lampka sygnalizuje, że stoi na czwartym. Stoi i wyraźnie nie zamierza ruszyć. Choć trudno to napewno powiedzieć, bo młody ksiądz nie wie ile minęło czasu odkąd ruszył spod okna. Decyduje się na schody. Każda półpiętro wynagradzana otwarte okienko, przez które wlewa się ciepło letnie dnia i głosy z zewnątrz. Słychać krzyki i klaksony. Gdzieś jakiś płacz dziecka. Poręcz jest śliska, ale Dominik zauważa, że jego nowe paznokcie z łatwością sobie z tym radzą. Gorzej z ciałem. Pośpieszna zmiana wysokości i przyśpieszone tętno mocno uszczerbionych zapasów krwi, powodują szybko narastające zawroty głowy. Ktoś go mija. O coś pyta.
- Idę pomóc - odpowiada pośpiesznie.
Z jakiejś przyczyny uważa, że powinien tam być przy umierającej. Nie jest sama. Ale jakaś siła zamanifestowała swoje istnienie i zebrała potężne żniwo śmierci w Bielsku. Czy ci wszyscy ludzie zostaną osądzeni? Czy to jeszcze w ogóle ludzie? Dla pewności, chce odprowadzić tę kobietę. Namaścić. Nie robił tego nigdy, ale tej wiedzy się nie zapomina.
Tymczasem głosy ustają, a księdza Dominika ogarnia ciemność. Przez chwilę jasna myśl podpowiada mu, że zasłabł i ma problem z widzeniem. Ale nie. Jakieś kształty pozostają widoczne. Nie zemdlał, bo nadal odczuwa grawitację. Jakiś pokój? Zimna ściana brutalnie przerywa jego poszukiwania. Chce szukać dalej, ale nie ma siły. Niedożywiony i odwodniony organizm domaga się chociaż tego by ojciec Dominik przestał chodzić. Nogi uginają się jakby były z waty. Chłód jest tu wyczuwalny. To ta dziewczyna? Też tu jest? I jeszcze ten zapach. Kurz, brudna woda, pleśń...
Ojciec Dominik poddaje się i zamyka oczy. Modląc się by Pan przyjął duszę umarłej przed chwilą kobiety.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 01-07-2019, 23:15   #93
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Witold Bury

Nieznajomy leżał na ulicy z rozrzuconymi rękami i nogami. Wydawało się to niemożliwe, ale jeszcze mocniej ślizgał się po szorstkim asfalcie.
Oddychał, choć Bury musiał go przytrzymać.

Gdzieś z tyłu zatrzymały się samochody służb porządkowych i ratowniczych. Sygnały dźwiękowe zamilkły. Trzasnęły drzwi. Z wnętrza pojazdów wypadło kilka par stukających butów.

- Jaka rzeźnia! - usłyszał za sobą. Kiedy się podnosił i odwracał widział, że jego samochód obstawia dwóch policjantów. Dwie pary ratowników przystanęły na chwilę także wpatrując się w niecodzienny widok. Przez chwilę nikt nic nie mówił. Czterech mężczyzn i dwie kobiety bez słowa obserwowało krew wypływającą z bezgłowego korpusu.

Jako pierwsi otrząsnęli się ratownicy i popędzili do poszkodowanych. Dłonie funkcjonariuszy zaraz po tym powędrowały do kabur pistoletów przy paskach.
-Ręce za głowę i na kolana! - powiedział jeden z nich w kierunku obecnie jedynej osoby przytomnej nieznajdującej się jednocześnie w samochodzie. W kierunku Burego.

Letnie słońce prażyło niemiłosiernie.




Dominik Kollar

Wszędzie cisza i ciemność. Oraz zimno. Wszystko to, jak podpowiadał mózg Dominika, jest głęboko irracjonalne, choć nie do końca wiadomo dlaczego. To jednak nie jest istotne, ponieważ trzeba pomóc.

Nikt nie może być sam wtedy, gdy tego najmocniej potrzebuje. Nie w chwili, w której dusza ma ulecieć do Stwórcy. Nikomu nie powinno się odmawiać bliskości drugiej osoby w chwili tak ciężkiej próby. Nikt nie powinien być samotny. A obraz widziany z okna przedstawiał być może jeden z najgorszych rodzajów samotności. Pośród ludzi, którzy tylko patrzą i idą dalej. Przy rozpaczającym mężczyźnie, ale płaczącym... do wewnątrz. Choć klęczał przy umierającej, był całkiem od niej odcięty. Zamknięty w świecie własnej rozpaczy.

-Boże... - był to pierwszy odgłos, jaki przebił się przez gęstą zasłonę nicości. Wtargnął w kończoną modlitwę podobnie do lekkiego szmeru przy huku pędzącej wody. Tutaj jednak tym ogłuszającym nurtem była cisza.

Chłód zastępował przemożny gorąc. Głosy były jak zbliżający się rój. Ciemność jaśniała.
Klęczał przy martwej kobiecie, która trzymała jego dłoń. Twarzy o zamkniętych oczach wykrzywiał jej grymas bólu, lecz było w nim także coś spokojnego. Po przeciwnej stronie ciała znajdował się mężczyzna. Mąż. Dominik mimowolnie zarejestrował błysk obrączki na jego palcu.

Ksiądz usłyszał obrzydliwy trzask łamanych kości. Spojrzał w kierunku źródła dźwięku. To miażdżona dłoń nieżyjącej żony w zaskakująco silnym uścisku. Duchowny poczuł jak ktoś klepie go po plecach.

- Masz jeszcze jedną... klientkę - powiedział cicho Bojan głośno przełykając ślinę. Wzrok księdza podążył za wskazaniem przyjaciela. Znajdowała się tam kilkuletnia dziewczynka. Siedziała pod ścianą z opuszczoną głową i rozrzuconymi rączkami oraz nóżkami. Przód jej ciała wyglądął całkiem normalnie. Twarzyczka z szeroko rozwartymi oczami zastygła w wyrazie zaskoczenia, lecz tył jej ciała wyglądał jakby... wpadła z ogromną siłą na ścianę. Znajdował się tam krwawy rozbryzg pasujący do czerwieni na jej plecach.

- Nie! - ryknął mężczyzna.

- Odsunąć się wszyscy! Odsunąć się! Nikt nie podejdzie do mojej córki! - wrzasnął ponownie. Mimochodem Dominik dostrzegł rękę martwej kobiety nienaturalnie przeciskającą się między zaciśniętymi palcami dłoni wdowca.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 04-07-2019, 13:27   #94
 
KlaneMir's Avatar
 
Reputacja: 1 KlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputację

Rozmowy w zadymionym pokoju.


Angie, słysząc zbliżające się kroki, odwróciła wzrok od skąpanej w oparach dymu z cygara babci. Uczyniła to z nie lada ulgą. Słońce, które wpadało do środka przez ścianę wysokich, przeszklonych drzwi tarasowych, które zastępowały tu okna, jakie znajdowały się dokładnie za oparciem fotela na którym siedziała. Chwila upragnionego spokoju dobiegła końca i myśli dziewczyny z powrotem nabrały barwy kruczoczarnych zasłon, jakie zdobiły rogi oszklonej ściany. Najchętniej wstałaby i wyszła, ale zamiast ulec zachciance ograniczyła się do wyprostowania i wbicia wzroku w Mitrasa. Była ciekawa jak też spędził on ten czas, w którym ona doświadczała pomysłowej gościnności Papy. Wzrok jednak dość szybko zmienił cel, skupiając się na wykonanym z czarnego szkła baku, na którym stały kusząco wyglądające butelki. Dobrze by tak było chociaż na chwilę wyłączyć się, nie musieć zmagać się z tymi wszystkimi obawami, problemami i zagrożeniami, które bombardowały jej umysł. Gdyby nie to, że obawiałą się trochę o konsekwencje połączenia jej “daru” z dużą porcją alkoholu, pewnie by uległa.

Chłopak był dalej w lekkim szoku, głównie w stosunku do całej atmosfery posiadłości, i jej lokatorów. Choć ta atmosfera była niezwykle gęsta i dusząca, może to przez wszechobecne kadzidła, i inne źródła dymu? Zaratusztrianie by się załamali widząc tyle ,,nieczystego” dymu. Jednak po wejściu do pomieszczenia, zobaczył Angii, i jakąś starszą Panią… -Emm… Kazano mi przyjść, nie przeszkadzam?- Mitras zrobił kilka kroków w kierunku Angii, i wskazał wolne miejsce na sofie. Zawsze lepiej usiąść obok niej -Mogę usiąść? A i nazywam się Mitras Nima, bardzo przepraszam za późne przywitanie się.- skinął głową w kierunku Staruszki.

Wnuczka Mambo skinęła głową w odpowiedzi na pytanie chłopaka. Była po trochu ciekawa, po trochu pełna obaw o to, jak zostanie on odebrany przez głowę rodu Lavelle.

Mitras usiadł trochę obok Angii, i skrępowany rozejrzał się po pokoju. Ze stresu, nie wiedząc co robić położył ręce na kolanach. -Mam nadzieje że Angela już wszystko wyjaśniła co i jak… Może brzmi to na pierwszy raz, jak jakaś mało kreatywna fikcja. Jednak chętnie byśmy chcieli by właśnie byłoby to mało kreatywne kłamstwo… Nie rozumiemy za dużo co się dzieje, oraz jesteśmy w niebezpieczeństwie.- Nima wzruszył ramionami, i odetchnoł. Czy to już spokój, będzie wszystko dobrze? Oby… -Coś już ustaliśmy co robić? Sytuacja wydaje się skomplikowana… Popatrzył się po wszystkich w pomieszczeniu.

Babette patrzyła na Mitrasa zaciągając się cygarem. Wypuściła z płuc, a raczej ich pozostałości, dym razem z powietrzem.
- Czekać - powiedziała krótko i opryskliwie. Zupełnie jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
- Z każdą chwilą krąg poszukiwań zawęża się. Wkrótce waszych prześladowców spotka zasłużona sprawiedliwość - rzekł Papa Morbi z błyskiem w oczach nakazującym wątpić w obiektywizm owej sprawiedliwości.
- Chyba, że… - zaczął przyglądając się każdemu ze zgromadzonych z nieruchomą twarzą. Poruszała się tylko głowa. Nie mrugnął ani razu. Surowe oblicze babci Angeli zmarszczyło się jeszcze bardziej. Zapadła przeciągająca się cisza.
- Morbi - ponagliła go Babette.
- Chyba, że któreś zdecyduje się na wyprawę do miasta - uśmiechnął się lekkim drgnięciem kącików ust.
- Któreś? Że my? Plan to zwabić Łowców do nas? Jest ryzykowny, ale są duże szanse że się uda… O ile właśnie o to chodzi.- Mitras oparł się o sofę, i spojrzał w górę, na sufit.
- Może byśmy się czegoś wreszcie dowiedzieli. Oby…- wrócił do normalnej pozycji.
Siedząca obok niego Angela miała nad wyraz ciężką do opanowania ochotę by walnąć się otwartą dłonią w czoło. Wybierać się na miasto? Teraz? Gdy nawet nie potrafią określić w jaki konkretny sposób działają ich nowo nabyte umiejętności? Nie ma mowy…
- Na mnie nie liczcie - napisała pospiesznie. - Jest zbyt wiele niewiadomych. To za duże ryzyko. Na dobrą sprawę równie dobrze może się to okazać akcją samobójczą. Zanim zaczniemy szaleć powinniśmy wpierw zbadać ramy tego co potrafimy. Nie zaszkodziłoby także gdybyśmy wzięli kilka lekcji samoobrony… - zakończyła z nader kwaśną miną.
- Powinniśmy chociaż wiedzieć jak działa jego moc - dodała poza papierem, myśl kierując do Babette. Nie czuła się na tyle komfortowo by próbować porozumieć się z Mitrasem, o Papie nie wspominając. Z tego też powodu babcia została wybrana na rolę medium.

Bokor popatrzył na Angelę z politowaniem. Zupełnie jakby była tylko krnąbrną, nieszczególnie rozgarniętą dziewczynką.
- Moje dziecko. Gdyby chcieli waszej śmierci, nie mielibyśmy przyjemności rozmawiać w tej chwili.
- Mamy jasność, Morbi. I ochotnika
- zakończyła temat Babette. Jednakże nie wyglądało na to, żeby cokolwiek usłyszała.
To z kolei tylko podsyciło obawy Angie.
- Zaczekajcie chociaż tyle ile wymagać będzie chociaż jedna próba Mitrasa w posługiwaniu się tym… darem - zasugerowała. Jej wiara w to, że dobro chłopaka będzie na szczycie listy ważności Papy, była niezwykle chwiejna, wręcz zerowa. Dobrze by było gdyby był w stanie powtórzyć ten numer, który wywinął porywaczom. Jakkolwiek by tego nie robił, było dla niej jasne, że w razie gdyby plan Papy poszedł nie do końca tak jak miał wyglądać, dobrze by było gdyby ów as w rękawie nie okazał się trefny.

-Mam nadzieje że ten plan ma jakieś wyjścia awaryjne… Ale Angii też ma racje lepiej poczekać, trochę. Może jutro ta… moc, dar, klątwa? Nie każdy nazwie jak chcę, może znowu się uaktywni. Nie wiemy czy sen, czy odpoczynek nie uaktywni jej znowu. A wolę mieć jakiś plan zapasowy. No i jeszcze przetestować o co w tym chodzi.- Oby pełne zaufanie tym osobom się opłaciło. Jednak aktualnie siedzą w tym wszyscy, są spore szanse żę ktoś zauważył nas wtedy, jak wchodziliśmy do Auta. Jedyne co nam zagwarantuje sukces, to pełna współpraca, i dokładne planowanie co się ma stać. Przecież sam plan zarzutki na Szczupaki może źle się skończyć.

- Właśnie - powiedziała Babette przy okazji wypuszczając z ust kolejna porcję dymu.
- Skoro już jesteśmy w tym temacie, to wrócimy do powodu, dla którego mieliście się tu zjawić. Opowiedz o swojej… zdolności. I skąd przypuszczenie, że musi się uaktywnić. Albo, że może uaktywnić się jutro, a nie za rok?

-Bo to tylko przypuszczenia. Moc uaktywniła się po śnie, czyli po wczorajszo-dzisiejszej nocy. Więc można się spodziewać że to stanie znowu rano… To albo odstęp czasowy może być inny. Sam o swojej mocy wiem bardzo mało… Jednak wydaje się być związana ze światem, jakby to określić… Z obrazu, ekranu, czy innych płaskich rzeczy 2D. Tak się właśnie przeniosłem wraz z Angii, do Parku którego było zdjęcie na Ekranie telefonu.-
Babcia Angeli przez chwilę nic nie mówiła.
- Chłopcze, to, że coś stało się raz, nie znaczy, że stanie się ponownie. Wola Loa to nie mechanizm i trybiki, a splot wydarzeń i okoliczności, do których cię doprowadziły. Z jakiego powodu duchy przodków miałyby dawać ci taką zdolność, jeśli przed jej użyciem musiałbyś iść spać? Odkrywając okoliczności, dojdziesz do sposobu wykorzystania daru. Angela, pokaż mu jakiś widoczek na telefonie.

- Mój telefon został w ich samochodzie - poinformowała babcię. - Możliwe, że nadal jest włączony, a jeżeli tak… - jej spojrzenie przeniosło się z Babette na Papę. Kompletnie zapomniała o swoim telefonie. I nie tylko swoim. Może w ten sposób dałoby się tamtych namierzyć bez narażania zdrowia i życia. Bo może i by ich nie zabili od razu, z czym się zgadzała, nie znaczyło to jednak, że taki plan nie istniał. Może dopiero za jakiś czas czy w razie dużych kłopotów ale…

- Z każdą chwilą krąg poszukiwań zawęża się - powtórzył Papa Morbi.
- Co się stało z twoim? - zapytała Mitrasa Babette podając Angeli swój telefon.

- Mój telefon znajdował się w torbie, lub kieszeni. Jednak pewne jest to że go nie mam, wszelkie dokumenty, i dosłownie wszystko było w torbie. Pamiętam że wkładali ją do bagażnika Passatu. Jesteście w stanie namierzyć telefon? Może by to coś dało…-
zamyślił się chłopka. Wszelkie informacje mogą się przydać, nigdy nie wiadomo która rzecz powie nam najwięcej o tym wszystkim. Choć nie mamy żadnej pewności czy telefony znajdują się w ich pobliżu, oraz czy w ogóle te telefony jeszcze istnieją…

Angie przyjęła telefon z wdzięcznością. Podczas gdy Mitras mówił, ona zajęła się dostosowaniem zabezpieczeń urządzenia tak, żeby mogła z niego korzystać bez proszenia babci o pin czy odcisk palca. Była przekonana że Mambo wkrótce znajdzie się w posiadaniu kolejnego modelu, więc nie odczuła żalu, że pozbawia ją środka łączności ze światem.
- No dobrze - zabrała się w następnej kolejności za pisanie. - Skoro można namierzyć telefony to nie będzie potrzebna przynęta. No chyba, że sygnał jest na tyle słaby, że nie da się przy jego pomocy określić dokładnej lokalizacji. Wybaczcie, ale akurat na tych sprawach to się nieszczególnie znam. Jakby jednak nie było to pora postanowić. I nie chodzi mi tu o rzucanie pomysłami. Nie wiem jak Mitras, ale ja przede wszystkim chcę się dowiedzieć co we mnie siedzi i jak tym sterować. Tym też się teraz zajmę - jej spojrzenie na chwilę spoczęło na Papie, tak żeby nie miał wątpliwości co do tego, że da się ją nakłonic na zmianę planów. - Jeżeli nadal uważasz, że wystawienie przynęty jest konieczne to już rób jak chcesz. Mitras jest wolnym człowiekiem, może decydować sam za siebie. Ja się w to nie mieszam, zdanie swoje już wyraziłam.
Co prawda, chętnie by po prostu odpoczęła, zdrzemnęła się czy najlepiej poszła pobiegać to… Niewiedza co do własnych, nowo nabytych umiejętności doprowadzała ją do szału. Nie wiedziała jak Mitras jest w stanie wytrzymać coś takiego bez wyłażenia ze skóry by dowiedzieć się jak najwięcej. Widocznie ulepiono ich z innej gliny.
- Jak wygląda sprawa z innymi ofiarami ataku? - dopisała na końcu pytanie, kierując je w sumie do każdego z obecnych.

- Wiemy dokładnie gdzie jest twój telefon…-
- Skończ już z tym pisaniem i mów normalnie. Wykończysz nas wszystkich - przerwała bokorowi Babette prostując się. Papa Morbi skrzywił się lekko.
- I wyszukaj mu jakiś widoczek w tym waszym internecie. Tylko niedaleko, żeby mógł do nas wrócić.-

Angie przez chwilę przyglądała się babce. Mówić normalnie? Jakby nie próbowała i to wielokrotnie od chwili, w której się obudziła. Jak niby miała mówić normalnie, lub chociażby mówić, skoro z jej gardła nie był w stanie wydobyć się żaden dźwięk? Miała trochę dość wyglądania jak ryba, którą wyjęto z wody, kłapiąca ustami, nie wydająca z siebie żadnego odgłosu. Miała już dość porażek.
Zamiast podążyć za nakazem Babette, skupiła się na drugiej części wypowiedzi babki. Znalezienie zdjęcia miejsca, które byłoby niedaleko, nie było zadaniem ani trudnym, ani czasochłonnym. Wystarczyło kilka kliknięć by na ekranie telefonu pojawił się obraz starego, nieco nadgryzionego przez czas kościółka, otoczonego potężnymi pniami drzew i drobnymi, pochylonymi ku ziemi nagrobkami. Miejsce to znajdowało się nie dalej jak dziesięć minut drogi od posiadłości Papy. Umieszczone na liście zabytków, czekało cierpliwie aż ktoś zdecyduje, że najwyższa pora na to by zadbać o ten fragment sakralnej historii miasta. Póki co służyło jako miejsce wieczornych, a dość często i nocnych spotkań przy butelce, na które to spotkania nie brakowało dowodów wśród wysokiej trawy i potłuczonych płyt nagrobnych.
Pod zdjęciem widniał podpis: Kościół pw. Miłosierdzia Bożego.

Mitras dalej się nie spodziewał, że jego zdolność zadziała... Jakby była dalej aktywna to chyba by działała także na komputerze, a na pewno nic takiego się nie działo.
-Mogę spróbować jeszcze raz, tak dla pewności. Obym nie zasłabł znowu po przemieszczeniu się. Jednak nie sądzę by się to udało...-
Chłopak popatrzył się ,,głeboko" w obraz który pokazała Angii. Skupił się, i starał się zrobić to samo, co zrobił ostatnio w samochodzie. Kto wie może zadziała.
 
KlaneMir jest offline  
Stary 09-07-2019, 20:49   #95
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Angela Lavelle, Mitras Nima

Zdjęcie pozostało zdjęciem. Nie zmieniło się w cudowny sposób w portal prowadzący wprost do wrót kościoła. Nie poruszył się nawet najmniejszy z listków.

Być może było to spowodowane nastawieniem Mitrasa, a może po prostu miał rację i siedzieli w pomieszczeniu bezczynnie dla kaprysu babci Angeli i popierającego jej decyzję bokora. Jego oczy bardzo uważnie obserwowały chłopaka.

Ekran telefonu przyciemnił się przechodząc w stan oszczędzania energii. Za chwilę się wygasi... o, właśnie. Babette buchnęła dymem z ust.

- Zbyt łatwo się poddajesz, chłopaku - powiedziała starsza kobieta i wyszła z pomieszczenia. Zapanowało niezręczne milczenie, które stało się, poniekąd, stanem bliskim naturalnego dla Angeli. Papa Morbi nie poprawiał sytuacji nieustannym wpatrywaniem się w każdego z nich. Wyglądał jak czarny, przyczajony gargulec.

Na szczęście ogród po drugiej stronie szklanej ściany znacząco poprawiał sytuację. Liście powiewały radośnie na delikatnym wietrze. W cieniu jednego z drzew przysiadł czarny kot spoglądający do środka swoimi żółtozielonymi oczami ze źrenicami zwężonymi do postaci szparek. Mrugnął leniwie nic nie robiąc sobie z nieznośnego upału wpadającego przez uchylone skrzydło wielkich drzwi balkonowych.

Babette wróciła po kilku minutach. Za nią szedł Lucas targając pod pachą obraz w złotej ramie. Mężczyzna z widocznym trudem obrócił przedmiot frontem do ludzi znajdujących się w pomieszczeniu. Znajdował się na nim jakiś ogród uchwycony nocą z osobliwą fontanną. Tonął we mgle rozjaśnionej księżycowym światłem. Z oczodołów oraz otwartych ust kamiennych czaszek zwróconych do siebie potylicami tryskały strumienie wody.

Jeśli było to prawdziwe miejsce, zostało wiernie odwzorowane. Widać było wyraźne pociągnięcia pędzla, co nadawało obrazowi nieco baśniowego akcentu. O ile miało się na myśli oryginalne, nieocenzurowane baśnie braci Grimm opływające w brud, mrok i przemoc. Nie był to jednak obraz hiperrealistyczny.

- Ogród - wskazała cygarem za okno.

- Patrz uważnie - dodała zajmując swoje miejsce w fotelu. Mitras skupił wzrok w kolejnej, beznadziejnej próbie. Fontanna jak fontanna. Nieco bardziej upiorna przez kształt, ciemność nocy, grę światłocieni w oparze pary wodnej. Owszem, jak się przyjrzeć nieco uważniej, to dostrzegało się wprawę malarza. Na pierwszy rzut oka dzieło nie było tak realistyczne jak przy wnikliwej obserwacji. Nic się jednak, zgodnie z oczekiwaniem, nie poruszyło.
Niemniej sam obraz musiał kosztować fortunę, ponieważ im dłużej Mitras się mu przyglądał, tym więcej szczegółów łowiło jego oko. Takich, które niezwykle łatwo przeoczyć. Te wszystkie refleksy światła w tryskającej z czaszek wodze. Można było bez najmniejszego problemu określić położenie księżyca na niebie. Proporcje były idealne. Nawet fotograf miałby problemy z tak dobrym oddaniem tego kadru.
Lśniąca mgła wydawała się wręcz poruszać... Zaraz... Ona się poruszała. Tak jak cienkie, jednostajne strumyczki wody.

Zaczęła go boleć głowa. Im bardziej obraz był realistyczny, im więcej było w nim ruchu, im bardzie przypominał widok zza niezwykle specyficznego okna, tym bardziej nasilało się tępe pulsowanie. To szybko, wręcz niespodziewanie, przerodziło się w potężne łupanie, zaś obraz wciąż przypominał film z filtrem artystycznym rodem z Photoshopa.

Oderwał wzrok od obrazu, gdy miał wrażenie, że jego głowa zaraz eksploduje. Kątem oka zobaczył ruch babci Angeli, na który Lucas natychmiast się odwrócił odwracając płótno od ich oczu.

- To jeszcze nie to. Ale kierunek jest dobry - powiedziała Babette. Lucas bardzo delikatnie postawił obraz przodem do ściany i jednym, płynnym ruchem wydobył z kieszeni chusteczkę, którą podał Mitrasowi.

- Niech panicz otrze sobie twarz.

Dopiero wtedy poczuł, że coś wycieka z jego nosa, spływa z oczu po policzkach oraz z uszu niedokładnie kreśląc linię żuchwy. W ustach czuł metaliczny posmak. Kiedy osuszył wilgoć, chusteczka była czerwona.

Nagle w oddali rozległy się strzały, a następnie krzyki. Dźwięk serii karabinowej przetoczył się przez ogród i wpadł do salonu. Wszyscy odwrócili się nagle w tamtym kierunku. Łącznie z kotem siedzącym pod drzewem. Angela dostrzegła na twarzy bokora delikatny tik mogący świadczyć o zaskoczeniu.

- To moja ochrona. Nie pozwolą...

Coś ciężkiego z impetem uderzyło o dach posiadłości. I nie spadło.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 10-07-2019, 21:54   #96
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Pan, który odpuszcza ci grzechy... - słowa Dominika były zaledwie mamrotaniem. Nie było go stać na wiele więcej. Tym bardziej, że zmysły podpowiadały, że nie tylko umierający mogą potrzebować pomocy - niech cię wybawi.. I łaskawie podźwignie.
Kobieta jego zdaniem już nie żyła i namaszczenie było jej niepotrzebne. Ale zdaniem ojca Dominika to nie formalności zawsze miały znaczenie, a właśnie odstępstwa od nich. Dusza jest nieśmiertelna. I istnieje poza czasem. Nie ma dla niej znaczenia moment, czy rocznica. Liczy się fakt. Dlatego nie puszczał martwej już dłoni tej nieznanej sobie kobiety patrząc w nieruchome, wbite w niebo oczy.
Nie wiedział na ile zrobił to tak jak trzeba. Nie chcąc głupim gestem zakłócić aktu, który wagą nie odbiegał przecież od chrztu świętego, czy komunii świętej. Naprawdę chciał pomóc tej kobiecie mimo iż niemal wszyscy z jej mężem włącznie nie widzieli tu już osoby, a po prostu ciało. Ale bodźce pchały się do jego mózgu oczami i uszami. I alarmowały świdrującymi głowę hasłami. Dziewczynka. Zmiażdżenie. Mąż. Siła.
- Niech pan… niech pan nikogo nie dotyka… One nadal pana widzą. Z góry… Są razem. Nie chciałyby żeby pan zrobił pan komuś jeszcze krzywdę… Był pan na Placu Zwycięstwa… To dlatego. Nie przez pana. One to już wiedzą. Proszę… naprawdę proszę nikogo nie dotykać. Ma pan potworną siłę.
Chciał wstać wyciągając uspokajająco ramiona. Zamiast tego przewrócił się i opadł na łokcie. W końcu wstać pomógł mu Bojan. Zewsząd dochodził dźwięk nagranych pstryknięć lustrzanki. Smartphony szalały, a ludzka empatia desperacko walczyła o przeżycie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 11-07-2019, 21:31   #97
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Bury doskonale zdawał sobie sprawę, że nie warto dyskutować z funkcjonariuszami bezpieczeństwa. Zwłaszcza, że ci tutaj wyglądali na potężnie zestresowanych. Mimo to postanowił próbować. Mężczyzna bał się, że z nerwów popełnią błędy proceduralne i na przykład nie zatrzymają również jakiegoś świadka, który mógłby świadczyć na korzyść byłego żołnierza.
- Spokojnie, to ja wezwałem służby - zaznaczył Witold, unosząc pojednawczo ręce na wysokość głowy, jednak nie kwapiąc się do klęczenia. Nie uśmiechało mu się spędzanie tygodni w areszcie, bo policjantom się coś wydawało... Nie winił ich zresztą. Sytuacja była naprawdę dziwaczna.
- W Fiacie Panda siedzi pani, która wszystko widziała i potwierdzi moją niewinność. Ma nagranie na kamerce samochodowej.
Jeden z funkcjonariuszy spojrzał w kierunku wskazanego świadka, który rozmawiał przez telefon. Kobieta wyglądała na mocno poirytowaną. Wymachiwała jedną ręką wskazując na Burego, zator oraz na bliżej niesprecyzowany punkt w kierunku policjantów. Zapukał w szybę, która otworzyła się, jakby wyrażała niechęć właścicielki do rozmowy z przedstawicielami organów ścigania.
- Słucham.
- Dzień dobry, starszy aspirant Roman Kosacki z Komendy Stołecznej. Proszę o pokazania nagrania, jakie zarejestrowała pani podczas jazdy.
- Całego?!
- Nie, tylko…

Wyrwała urządzenie z uchwytu i podała mężczyźnie.
- O ten fragment panu chodzi, panie władzo. Czy mogę w czymś jeszcze pomóc? - zapytała uprzejmie z nutą złośliwości. Kosacki pokręcił głową.
- Aktualnie nie.
- Świetnie.

Nieznajoma szybko zamknęła szybę i wróciła do rozmowy. Starszy aspirant zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Zaczął odtwarzanie. Mijały sekundy w liczbie najpierw kilku, potem kilkunastu, następnie kilkudziesięciu. Żar lał się z bezchmurnego nieba. Powietrze falowało nad rozgrzanym asfaltem, zaś ratownicy klęli jak szewce. Przynajmniej jedna grupa, ponieważ druga szybko zaniosła pacjenta do karetki. Ich koledzy próbowali zrobić to samo, ale najwyraźniej śledź-men był coraz skuteczniejszy w wyślizgiwaniu się.
- Proszę mi wyjaśnić skąd w pana samochodzie to ciało - zażądał Kosacki.
- Co tam było? - zapytał jego towarzysz.
- Sam zobacz, ja go popilnuję - odparł podając koledze sprzęt.

Witold westchnął, starając się ułożyć odpowiedź w głowie. Wiedział, że niezależnie od tego co powie, zabrzmi to niedorzecznie. Tak to czasem bywa, że prawda jest… Nieprawdopodobna.
- Ten… śliski mężczyzna… Wyskoczył mi przed maskę. Zatrzymałem wóz i wyszedłem udzielić mu pomocy. Po chwili jak się obróciłem, zwłoki znajdowały się za kierownicą.
Bury czuł na sobie podejrzliwy wzrok policjanta. Wywrócił oczami, zastanawiając się jak mógłby ująć to lepiej.
- Przecież to niemożliwe, żebym prowadził samochód i trzymał zwłoki na kolanach. Widać, że prowadzę, wysiadam, a potem zwłoki już tam są. Nie jestem idiotą, żeby nie schować zwłok do bagażnika.
Za późno ugryzł się w język. To ostatnie zdanie mógł już sobie darować.

- I co? Niby sam się tam pojawił? Magicznie? Puff? - parsknął policjant oglądający nagranie. Nie odrywał wzroku od niewielkiego ekraniku. Nie trzeba było być wielkim ekspertem od czytania z ruchu warg, by rozpoznać bardzo wielokrotną “kurwę” poddanej całej gamie deklinacji. Ratownicy powoli i ostrożnie przechodzili obok z nieprzytomnym ciałem związanym pasami. Nagle chłopak otworzył oczy, nabrał powietrza i szarpnął się kilkukrotnie. Mężczyzna dźwigający nosze od strony nóg zaklął, gdy pacjent niemal całkiem wysunął się z więzów. Czubki palców jeszcze niedawno nieprzytomnego człowieka obecnie szurały po asfalcie.
- Wypuście mnie! Wypuśćcie! Muszę na Wrońską! Wiecie kim ja jestem?! Wypuście mnie!
- Romek… - odezwał się przestraszonym głosem drugi z funkcjonariuszy. Wszyscy odruchowo spojrzeli za wzrokiem celującym w Volkswagena Polo. Pustego. Kosacki dopadł do samochodu i szarpnięciem otworzył drzwi. W środku znajdowała się noga oddzielona od ciała jednym, gładkim cięciem.

Kiedy policjanci zorientowali się, że ciało ponownie znikło, Witold spojrzał na policjanta, który wcześniej potraktował jego zeznania lekceważąco.
- Magia. Puff - odparł z kamienną miną i ledwie wyczuwalną nutką sarkazmu. On sam nie był już tak zszokowany jak funkcjonariusze. Skoro zwłoki pojawiły się znikąd to w zasadzie równie dobrze mogły nieoczekiwanie zniknąć. Chyba, że wszyscy doświadczali zbiorowych halucynacji? A może… Ktoś je wywoływał? Tylko w jakim celu? Ponownie coraz więcej pytań. Tak jakby ich brakowało!
- Psst, gościu! - mruknął Bury do szarpiącego się pacjenta. - Co się tak spieszysz na Wrońską? Co jest na Wrońskiej? Kim niby jesteś?
Pozyskiwanie danych w toku!

Śliski zamarł i wlepił spojrzenie szeroko rozwartych oczu w Witolda. Para ratowników z drugiej karetki natychmiast skorzystała z okazji. Kobieta zdecydowanym chwytem złapała poszkodowanego i wciągnęła z powrotem na swoje miejsce. Tym razem z rękami na pasach, które jej kolega docisnął. Uwagi Burego nie uszło, że policjant coś notuje spozierając co chwila do wnętrza Golfa. Kobieta w Pandzie zrobiła się purpurowa, zaś człowiek-klocek spokojnie grał na telefonie. Z całego, długiego sznura samochodów po obu stronach ulicy dochodziły głośne przekleństwa. Większość nie wytrzymywała długo i zawracała.
- Błońska! Powiedziałem Błońska! Wypuśćcie mnie! Mój wuj was dopadnie! Słyszycie?! Wiecie kim jestem?!
- Uspokój się. Zrobimy tylko kilka badań. To wszystko po to, żebyś o coś nie przydzwonił. Kapisz? - odezwał się obojętnym głosem ratownik stawiając nosze na podłodze karetki. Policjant założył rękawiczki i delikatnie chwycił nogę znajdującą się w samochodzie. Poszkodowany skinął głową.
- Jak pan się nazywa?
- Człowieku! Henryk Sprężyna! Mówi ci to coś?

Po twarzy ratownika widać było, że nie bardzo, lecz Bury co nieco słyszał. Krzywy Heniek był złodziejem młodego pokolenia. Płotka, ale miał chyba kuzyna, który był już całkiem sporym sumem. Leon Rozbicki był mafiosem, z którym raczej należało się liczyć, choć nie był żadnym bossem. Nagle rozległ się wrzask. Wydobywał się z ust cofającego się Kosackiego. Nogi policjanta zaglądającego do środka ugięły się przechodząc do pozycji klęczącej. Powyżej pasa spoczywającego na siedzeniu kierowcy nie było nic. Po stronie Fiata Pandy zatrzymał się samochód. Biały dostawczak.

Heniek Sprężyna… Witold zamyślił się, ale zaraz jego uwaga została brutalnie ściągnięta w inną stronę. Wrzask Kosackiego z pewnością nie mógł zostać zignorowany. To był policjant, nie jakaś pierdoła. Zapewne nie pierwszy raz miał do czynienia ze zwłokami. A mimo to krzyknął w przestrachu… Z pewnością nie na widok krwi.
- Co do… - wydusił z siebie Witold, mechanicznie sięgając pod kurtkę i zastygając z ręką na rękojeści broni.
Górna połowa drugiego policjanta po prostu wyparowała. Co się tu działo do kurwy nędzy?! Czy zwykły Golf Witolda stał się jakimś portalem między wymiarami, który przy okazji przekrawa ludzi w losowych miejscach?! Nie potrafił tego wszystkiego wytłumaczyć w logiczny sposób, ale jedno było pewne: nie spieszył się, aby wsiąść z powrotem za kierownicę.
Gdy Bury dostrzegł nadciągający samochód elektryczny, to na nim skupił uwagę.
- Uważaj na ten biały dostawczak - rzucił do drugiego policjanta, który jeszcze nigdzie nie wyparował. Sam zaś stanął w taki sposób, by w razie potrzeby móc schować się przed ostrzałem za własnym samochodem. Instynkt podpowiadał, że powinien spodziewać się wszystkiego. Ten samochód nie mógł znaleźć się tutaj przypadkowo…

Pojazd zwolnił, a następnie skręcił i zatrzymał się. Zaczął się cofać ewidentnie przeprowadzając manewr zmiany kierunku jazdy. Ponownie zatrzymał się, kiedy Kosacki i Bury zobaczyli jego tył. Numer rejestracyjny był inny niż ten, pod którym jeździł jego były znajomy. Oba skrzydła drzwiowe rozwarły się na oścież wypuszczając trzy postacie w białych kombinezonach. Jedna z karetek odjechała na sygnale.
- Dziękujemy za szybką reakcję, aspirancie i panom ratownikom. Zajmiemy się wszystkim. Może pan wracać, a wszyscy mogą się rozjechać - powiedział jeden z nich wyciągając jakiś dokument, który podetknął funkcjonariuszowi pod nos.
- Starszy… aspirancie...? - poprawił go nieśmiało Kosacki. Był wyraźnie zdezorientowany oraz zszokowany.
- Starszy aspirancie, wykonał pan kawał dobrej roboty. Zrobił pan wszystko, co mógł, a teraz kolej na nas - odparł mężczyzna zza nieprzezroczystej, pleksiglasowej szybki. Jedną rękę położył na ramieniu Kosackiego, a drugą delikatnie wyjął dokument z rąk starszego aspiranta. Oszołomiony policjant tępo pokiwał głową. Kobieta w Pandzie zamarła z otwartymi ustami. Musiała tak trwać już dłuższą chwilę. Człowiek-sześcian sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar wepchnąć kierownicę wprost w silnik lub wystrzelić się, razem z fotelem, przez tylną szybę, w zależności od tego, co pierwsze podda się pod naporem obu łap grubszych niż nogi Burego. Kierowcy znajdujący się za nimi, a którzy widzieli zajście, pospiesznie wykręcali i jeszcze szybciej odjeżdżali. Najwyraźniej część ludzi stojących za nimi uznało, że jeszcze niedawno stojący przed nimi są lepiej poinformowani i zdecydowanie korzystniej będzie pójść w ich ślady.
Kosacki poczłapał w kierunku radiowozu, zaś mężczyzna w kombinezonie podszedł do ratowników oraz Sprężyny. Podetknął im ten sam dokument. Jego koledzy tymczasem błyskawicznie rozwinęli czarny, plastikowy worek, do którego bez ceregieli włożyli połowę funkcjonariusza. Zasunęli suwak.
- Będziemy musieli zabrać ze sobą waszego pacjenta.
- Ale…
- Proszę się nie obawiać, zapewnimy mu wszelkie badania, a nawet więcej.
- Nigdzie nie idę!
- odezwał się pobielały na twarzy Henryk, zaś mężczyzna w kombinezone nachylił się. Oczy chłopaka gwałtownie się rozszerzyły. Spojrzał z przestrachem na rozmówcę i pokiwał głową. Dwoje pozostałych ludzi wyciągnęło metalowy pojemnik oraz długie, metalowe szczypce. Wyciągnęli nimi coś, co wyglądało jak duży palec u nogi. Wypuścili go z brzękiem do naczynia, które zamknęli i ustawili na worku, z którym weszli do dostawczaka.
Tymczasem ratownicy odpinali pasy, zaś nieznajomy chwycił Spężynę pod ramię. Obaj powoli, nie spiesząc się ze stawianiem kolejnych kroków, udali się w kierunku otwartych drzwi. Te od karetki trzasnęły za znikającym we wnętrzu personelem. Zaryczał uruchamiany silnik. Ambulans ruszył. Kobieta z Pandy zamknęła usta. Wycofała się z piskiem opon i obróciła samochód. Niewątpliwie na ręcznym. Pognała nie interesując się własną kamerką. Kierowca pogotowia ratunkowego zatrąbił, gdy wyprzedzała go ze zdecydowanie nieprzepisową prędkością oraz w nieprzepisowy sposób. Człowiek-klocek, widząc sukces Pandy, także pospiesznie zawrócił. Na ulicy zostały tylko trzy samochody. Dwa osobowe, w tym jeden bezpański, oraz jeden dostawczy. Bury widział jak ludzie w kombinezonach delikatnie sadzają Henryka na ławeczkach, na których sami zasiadali. Niespiesznie zapinali jego pasy upewniając się, że wszystko jest w porządku. Na środku leżał czarny worek z metalowym pojemnikiem. Ten sam człowiek, który legitymował się jakimś papierem zwrócił się do Burego.
- Pan również może odjechać.
Po uprzejmej informacji chwycił za oba skrzydła drzwiowe, by na powrót je zatrzasnąć.

To było nieprawdopodobne! Dwa trupy, jeden ranny, policja, pogotowie i nikt nawet nie zapytał go o imię i nazwisko. O numerze dowodu osobistego nie wspominając nawet! Zarówno policjant, jak i tajemniczy mężczyźni w kombinezonach ochronnych zupełnie się nim nie zainteresowali! Jak gdyby nigdy nic poinstruowali go, że może sobie jechać.
- Już pędzę, ty baranie… - mruknął z niesmakiem Witold, gdy drzwi dostawczaka się zatrzasnęły. Nie zamierzał wsiadać do Volkswagena, który najwyraźniej stanowił jakiś portal międzywymiarowy, teleportującym losową część ciała chuj-wi-gdzie. Nie był fizykiem kwantowym, ale na jego rozum tak to właśnie wyglądało. Ani w głowie było mu wsiadać teraz do starego poczciwego Golfa! Byłby idiotą powtarzając błąd policjanta.
Bury zamknął drzwi Volkswagena i zablokował je. Zamierzał zostawić samochód na środku ulicy. W najgorszym wypadku wlepią mu mandat i będzie musiał pokryć koszty holowania wozu. Marna cena w porównaniu do życia. Tym bardziej, że samochód był mu potrzebny na JUŻ. Być może zgubił jeden dostawczak, ale szczęśliwie pojawił się drugi. I jeden wóz stał bez opieki…
Niewiele rozmyślając, Witold zabrał swój pakiet medyczny, po czym wpakował się do auta faceta, którego zabrało pogotowie. Kluczyki były w stacyjce, toteż wcale nie musiał się bawić w złodzieja samochodów. Wystarczyło odpalić, zawrócić i ruszyć za białym dostawczakiem. W razie czego powie policji, że wrócił do domu komunikacją miejską, gdyż bał się wsiąść do swojego Volkswagena. A co się stało z autem nieprzytomnego? A skąd on ma wiedzieć? Jego wina, że służby nie zabezpieczyły miejsca wypadku i zbrodni?
Witold był bardzo ciekaw jakim to świstkiem papieru legitymują się panowie epidemiolodzy...
 

Ostatnio edytowane przez Bardiel : 11-07-2019 o 21:37.
Bardiel jest offline  
Stary 15-07-2019, 23:05   #98
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Dominik Kollar

W oddali słychać było dźwięk syreny. Nadjeżdżała karetka lub policja.

Mężczyzna zaryczał i trzasnął zaciśniętymi pięściami w asfalt. Zadrżały okna w okolicznych budowlach, ziemia zatrzęsła się pod nogami ludzi. Rozległy się krzyki. Nawierzchnia wyglądała, jakby trafiły w nią dwa małe, lecz diabelnie szybkie meteoryty. Znajdowały się tam dwa wgłębienia - małe kratery, od których odchodziły koncentryczne pęknięcia tworzące rozległe, łączące się sieci. W powietrze uniósł się pył.

Ambulans zatrzymał się i natychmiast wypadli z niego dwaj ratownicy. Jeden z nich bez chwili wahania dopadł do kobiety i nachylił się nad nią, by zbadać funkcje życiowe.

- Nie zbliżać się! - wrzasnął nieznajomy i odepchnął ratownika. Człowiek pofrunął, jakby został trafiony co najmniej przez rozpędzony samochód. Wpadł przez okno witryny sklepowej. Krótki, podwójny krzyk został gwałtownie urwany. Tępy gryf gitary przechodził przez klatki piersiowe dwóch mężczyzn. Drugim nieszczęśnikiem najprawdopodobniej był sprzedawca.

Tymczasem siłacz poderwał się na nogi, chwycił karetkę między przednimi kołami i jednym, szybkim ruchem pociągnął ją w górę. Wystrzeliła jaka z katapulty koziołkując w powietrzu. Nim jednak wzbiła się na odpowiednią wysokość, dosłownie zmiotła kilkunastu gapiów i wbiła się w budynek. Posypały się cegły, tynk i szkło. Ludzie zaczęli uciekać i wrzeszczeć. Wszędzie krzyki. Zewsząd. Przerażone albo wypełnione bólem. Mężczyzna własnymi paznokciami niemal zdzierał skórę z twarzy mokrej od łez. Pozostawały bardzo głębokie rany znaczące ślad tak bardzo nie przypominający ten, który zostawiały paznokcie Dominika.

Mężczyzna, jakby nieco otrzeźwiony bólem, rozejrzał się i upadł na kolana. Dłonie wsunięte we włosy wyrwały dwie potężne garście włosów. Razem ze strzępkami skóry. Nagle podniósł się i zaczął biec.

Ksiądz nie miał siły się podnieść nawet gdyby chciał. Tuż obok niego znalazł się jego przyjaciel.

- Poczekaj tu chwilę. Nigdzie się nie ruszaj, słyszysz mnie? Hej! Słyszysz? Zaraz przyjdę i pójdziemy do mnie - potrząsnął lekko Dominikiem i oddalił się. W głowie duchownego zaczęło się bardzo, ale to bardzo mocno kręcić, choć nie do końca wiedział czy stało się to tuż po odejściu Bojana, czy minęło kilka minut. Wiedział tylko, że wciąż ściska dłoń nieżyjącej kobiety. Nagle poczuł jak perspektywa zmienia się. Poczuł pod policzkiem gorący asfalt, ale odczucie było odległe. Patrzył na zmiażdżoną kobietę z profilu.

Usłyszał kroki, choć nie wiedział po jakim czasie. Mogło minąć równie dobrze kilkadziesiąt sekund, co kilkanaście minut.
Młoda dziewczyna, najwyżej dziewiętnastoletnia z długimi, czarnymi włosami zaplecionymi w drobne warkoczyki pochylała się nad zwłokami.

- Wysłałam ci. Tak. No coś ty, chyba sobie jaja robisz. Nie. Obiekt jeden jeden. Nadludzka siła. Niestety, nie rokuje. Rozchwiany emocjonalnie i skrajnie niebezpieczny. Zalecam eksterminację. No chybaś ochujał. Patrz. Widzisz? Czy to ci wygląda na robotę rokującego?

- Nie mogłabyś chociaż spróbować? - odezwał się męski głos w trybie głośnomówiącym, kiedy dziewczynka pokazywała otoczenie przez telefon.

- Nie ma mowy, Blake. Z gówna Piety nie wyrzeźbię nawet gdybym chciała, a nie chcę. Facet splunie i zrobi mi dziurę w czaszce. Nie piszę się na to.

Westchnięcie.

- Dobra, przekażę. Szkoda.

- Szkoda. Trzymaj się, Blake - potwierdziła i odeszła. Dominik ledwie miał siłę na zamknięcie powiek. Nim osunął się w niebyt, poczuł chmurę gryzącego dymu wciskającą się w jego płuca.


Zimno. Bardzo zimno. Dominik powoli otworzył oczy. U jego boku siedziała znajoma dziewczynka. Gdzieś ją już widział. Powoli zaczynał sobie przypominać. Tak, widział ją poprzedniego dnia. Warkocz. Zimno.

Trzymała dłoń na jego czole, zaś drugą zajadała się popcornem. W telewizji emitowali kolejną część Harry'ego Pottera. Chyba szóstą. Coś jednak było nie w porządku w tym obrazku. Słońce świeciło jasno. Bardzo jasno i pod niewłaściwym kątem. Takie filmy transmitowane były głównie wieczorami. Albo powtórki o poranku. Wszystko wskazywało na tą drugą opcję.

Wspomnienia spływały coraz szybciej aż w końcu wszystkie kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsce. I czuł się znacznie lepiej niż wczoraj.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 17-07-2019, 23:13   #99
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Witold Bury

Nim dostawczak zniknął za zakrętem, Bury już siedział im na ogonie. Niemniej, tak jak poprzednim razem, nie mógł spodziewać się prostego zadania mimo, że początkowo na nic takiego się nie zanosiło. Paradoksalnie byłoby to bardziej niepokojące niż manewry mające na celu zgubienie ewentualnego pojazdu śledzącego.

Początkowo jechali po przemysłowej, znacznie mniej zatłoczonej części miasta i to tam zaczęły się pierwsze problemy. Kierowca zawracał, włączał kierunkowskaz w ostatniej chwili lub nie włączał go wcale. Ciął zakręty wielokrotnie ocierając się o stłuczki. Dźwięk klaksonów był stałym towarzyszem podróży.

Wkrótce jednak wjechali do znacznie silniej zurbanizowanej części miasta. Kierowali się na centrum, jednakże był element, który zwracał uwagę Burego. Coś natarczywego jak komar w środku nocy. Komar zmieniający się w osę, a następnie szerszenia. Rój szerszeni. Wystrzały. Nie były tak gęste jak na wojnie, ale i tak stanowiły wystarczający sygnał zapalający wielki, czerwony reflektor w głowie Witolda. Owszem Bielsko było metropolią, lecz z powodu trudnego dostępu do broni palnej, rzadko słychać było strzelaniny. Do jednej z nich właśnie się zbliżali. Dobiegała z prostopadłej ulicy. Bury w przelocie dostrzegł kilka osób. Przynajmniej dwie chowające się za czerwonym samochodem ostrzeliwały się z nieznaną ilością oponentów mających znaczną przewagę terenową. Znajdowali się w budynku, za osłoną ścian, przy oknach.

Nie zatrzymywał się jednak. Wchodzenie między kule mogło skończyć się dla niego gorzej niż dla samych uczestników. Albo przynajmniej równie źle.

Ponad godzinę krążyli po mieście. Kierowca dostawczaka wielokrotnie stosował rozmaite techniki włącznie z tą, którą wykorzystał były kolega Witolda, lecz tym razem Bury nie dał się zgubić. Odczekał wystarczająco długą chwilę, po czym szybko skręcił w prostopadłą uliczkę. Na chwilę stracił samochód z oczu. Ponownie skręcił w lewo, a potem szybko w prawi i ponownie był na trasie, którą przed chwilą jechał.

Niemniej o uwagę byłego żołnierza walczyło mrowie dystraktorów. Na tyle niecodziennych, iż strzelanina wydawała się chlebem powszednim. Jako pierwszy był stojący na środku chodnika posąg z metalu przedstawiający mężczyznę z niezwykle realistycznym przerażeniem wypisanym na twarzy. Jednak nie to było najbardziej osobliwe. Odlew z brązu, jeśli się nie mylił, jeszcze przed chwilą się ruszał.

Rzeczywistość postanowiła najwyraźniej delikatnie wprowadzić Burego w nowe sytuacje, ponieważ dalej było już tylko gorzej. Prawdziwe apogeum chaosu osiągnięte było w centrum.

Jakiś mężczyzna ciągnął się od jednego skrzyżowania do drugiego. Jego nogi stały na jednym przejściu dla pieszych, zaś ręce spoczywały na drugim. Dystans między nimi to około dwieście metrów. Człowiek przypominał jeden, długi makaron spaghetti i mógłby być uznany za wyjątkowo dziwny rekwizyt ulicznego performance'u, gdyby nie fakt, że się ruszał.
-... omocy! Nie mogę się ruszyć! Pomóżcie! Pomóżcie! Nie mogę... - wrzeszczał rozpaczliwie. Ludzie stali i robili zdjęcia, kręcili filmy. Kilka osób rozmawiało przez telefon. Ktoś próbował ścisnąć ciało człowieka, ale to jedynie rozciągało się bardziej.

Kobieta w średnim wieku ropiała na całym ciele. Klęczała ze wzrokiem wbitym w niebo całkowicie zdzierając sobie gardło. Z ran sączył się płyn. Sądząc po obrażeniach skóry, bardzo żrący. Nieotwarte jeszcze rany pękały strzykając cieczą we wszystkie kierunki. Przechodnie uciekali w popłochu, a ci, którzy nie zdążyli, przyłączali się do chóru okrzyków bólu.

Ktoś inny nieustannie wypluwał wodę tworząc kałużę. Desperacko próbował złapać powietrze, dusił się. A raczej topił się w słoneczny, bardzo upalny dzień. Nie nadążał z usuwaniem wody z organizmu. Na własne oczy Witold widział jak jakiś nieszczęśnik nieznaną siłą wybity został w górę. Machające rozpaczliwie kończyny nie znajdowały w powietrzu żadnego oparcia. Już po chwili słychać było głuche uderzenie połączone z trzaskiem pękających masowo kości. Młody chłopak leżał bez życia. Każdy, kto nie widział wydarzenia na własne oczy mógł uznać, iż skoczył z dachu pobliskiego wieżowca. Kark małej dziewczynki widzianej kilkanaście minut później chrupnął, kiedy jej głowa zaczęła obracać się wokół własnej osi. Zupełnie jakby miała zamiar wykręcić się z ciała. Skutecznie. Tkanki pękały aż w końcu czoło uderzyło o chodnik nim korpus upadł w całkowicie przeciwnym kierunku. Matka, która próbowała powstrzymać obroty obecnie wpatrywała się z niedowierzaniem w ciało.

Człowiek wirujący z niewiarygodną prędkością. Dymiący z ust człowiek o topiącej się skórze. Zupełnie jakby został poddany wpływowi zbyt wysokiej temperatury. Człowiek porośnięty mchem i kwiatami. Człowiek świecący tak mocno, że oślepł, a razem z nim wszyscy znajdujący się w pobliżu. Człowiek z kościanymi, pajęczymi odnóżami wyrastającymi z kręgosłupa. Człowiek...

Wyjechali za miasto. Trasa była prosta i wolna od anomalii. Kierowca samochodu dostawczego przestał wykonywać manewry. Jechał prosto, lecz cel ich podróży był oddalony o ponad godzinę drogi od miasta. Niczym niewyróżniająca się hala magazynowa. Niczym prócz wielkości. I obstawy.

Bury przejechał spokojnie obok, gdy śledzony kierowca zatrzymał się pod bramą. Zatrzymali go uzbrojeni w karabiny ludzie. Wyglądali bardzo podobnie do widzianych przed szpitalem. Ten sam styl munduru, ta sama broń.
Za wielkim napisem "Pepsico" zobaczył błysk. Lornetka... w najlepszym wypadku.
Punkt kontrolny przy wjeździe nie był jedynym pilnowanym miejscem. Za ogrodzeniem składającym się z ustawionych pionowo cienkich, gęstych, metalowych prętów, teren patrolowało kilka grup identycznie uzbrojonych osób.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 20-07-2019, 02:06   #100
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację


Adam Sosnowski, Patricia Phoenix, Karl Monnar


- Granat, kurwa, jakbym miał granat - mruknął pod nosem Karl odskakując z kratki.
- Uważaj na tego gnoja - rzucił do policjantki i doskoczył do kobiety sprawdzać jej puls. Miskę przezornie trzymał cały czas w dłoni.
Słońce oślepiało. Za długo przebywała w cieniu. Ogólny brak sił, również nie pomagał. Powolnie ruszyła w stronę kobiety, omijając kratkę, do której spłynął mężczyzna. ZARAZ, CO!?
Padła na kolana obok Karla. Na razie wolała się skupić na tym, co znajdowało się przed nią.
- Powinniśmy zadzwonić po pogotowie. Masz telefon?
- Usmażył się na placu. - Odparł szukając oznak życia, jednak zarówno asfalt jak i kratka pozostawały nieruchome. Nie było najmniejszego śladu po zajściu, jeśli nie liczyć leżącej na wznak kobiety.
Brak tętna, brak oddechu. Rozpoczął masaż serca, 30 uciśnięć, potem dwa oddechy. Łamał trochę zasady, powinien mieć rękawiczki. Ale zanim je znajdzie może być za późno. Zresztą kobieta nie krwawiła, więc ryzyko zarażenia się czymś było nieduże. Patricia przysunęła się obok niego. Rozejrzała się jeszcze szybko czy nikogo nie było w okolicy i przystąpiła do podawania tlenu. We dwójkę szło to sprawniej.
To był jego trzeci raz. Tak na prawdę. Nie podczas treningów na studiach czy na kursie ochroniarskim. Ale wtedy, kartka była praktycznie pod ręką, jak to na imprezach masowych. A teraz? Uciski i oddechy. We dwoje. W dziwnej formie współpracy.
Nic. Przy odchyleniu głowy okazuje się, że szyja dziwnie pracuje. Najprawdopodobniej jest uszkodzenie wewnętrzne. Może być coś z kręgosłupem, bo właśnie głowa dziwnie chodzi, ale może też być coś z krtanią, bo szyja wygląda deczko inaczej, aczkolwiek ciężko stwierdzić. Jest obrzęknięta i czerwona (najpewniej “jeszcze”).
-, Jeżeli nie wezwiemy zaraz pomocy medycznej to jej nie uratujemy - stwierdziła dziewczyna.
Widząc przez okno, co się dzieje Adam postanowił zignorować rozkaz policjantki szybko podjechał do komody, z której wyciągnął zapasowy telefon. Następnie podjechał do okna, doczepił do kół bloczki i w trybie expressowym opuścił się linką na parter i niczym błyskawica dotarł do rannej żeby móc jak najlepiej przekazać informacje.
Wyciągnął zapasową komórkę, w którą nie włożył jeszcze, co prawda karty PIN, ale i tak mógł wykręcić numer pogotowia. Ten model specjalny dla emerytów i kalek miał nawet z tyłu przycisk szybkiego powiadamiania służb, który teraz się przydał.
- Halo! Potrzebujemy pilnie karetki jest kobieta na ulicy krwawi, chyba coś z krtanią! Jeszcze żyje dwie osoby ją reanimują proszę pilnie przyjechać! - Zawołał w słuchawkę i podał adres.
- Gdzie znajduje się rana i czy poszkodowany mocno krwawi? - Zapytał spokojnie i pewnie dyspozytor zagłuszając własnym głosem stukot palców o klawiaturę.
- Nie krwawi, oddycha, ale coś ma dziwnego z szyją nie wiem proszę Pani nie znam się, ale wygląda kiepsko - Odpowiedział Adam.
- Rozumiem. Wysyłam jednostkę i przełączam Pana do policji - odparł nie zmieniając tonu. W słuchawce rozbrzmiała muzyka uprzyjemniająca oczekiwanie.
- Rozłącz się - powiedział szorstki głos na ułamek sekundy przed tym jak poczuł coś ostrego opierającego się o jego potylicę.
- I ani drgnij, bo uszkodzisz głowę. Wasza dwójka wstaje bez gwałtownych ruchów.
Karl i Patricia dostrzegli to, czego nie mógł zobaczyć Adam.



Za Sosnowskim stał wysoki, szczupły mężczyzna o całkiem posiwiałych włosach odstających w górę i kładących się lekko na jeden bok głowy. Mógł być powyżej pięćdziesiątki, choć wieku mogła mu dodawać zmęczona twarz. W jego oczach było coś smutnego. Najważniejszy był jednak fakt, że w ich kierunku ziała czarna lufa pistoletu z tłumikiem. Przełożył żutą wykałaczkę z jednej strony ust na drugą. Patricia była przekonana, że gdzieś go już widziała.
- Szybkie reguły gry zanim zrobicie coś głupiego. Bardzo nie chcę was zabijać, ale zrobię to, jeśli mnie zmusicie. Poczuję się zmuszony, gdy nie będziecie wykonywać poleceń lub będziecie je wykonywać nie tak jak tego oczekuję. Gwarantuję wam, że nie zdążycie użyć mocy. To tyczy się w szczególności znikania w cieniu - spojrzał znacząco na Patricie.
- Dołączmy teraz, proszę, do waszego kolegi.
Adam powoli odsunął aparat od ucha i nacisnął czerwoną słuchawkę
-Tylko spokojnie, już się rozłączyłam. Naprawdę nie musi się Pan denerwować może Pan spokojnie opuścić broń a może w ogóle schować ten nóż? Nikt tu nie stanowi zagrożenia po prostu chcemy pomóc tej nieszczęsnej kobiecie - Poprosił Adam. Mówił spokojnym nawet radosnym tonem, choć uśmiech nie sięgnął oczu a czoło skropił pot to lata grania przyjaznego uśmiechniętego kaleki robiły swoje umiał nałożyć tą maskę nawet w tej sytuacji.
- Nie mogę, chłopcze. Wszyscy macie moce czy czort wie, co. Póki mam broń, rzeczywiście nie stanowicie zagrożenia. Gdybym ją schował ja i zadanie bylibyśmy w niebezpieczeństwie. Tego chcę uniknąć. A jej już nie pomożecie. Widziałem jak wasz kolega łamie jej kark.
- Nie mam żadnych mocy, a człowiek - zupa nie jest moim kolegom. W ogóle go nie znam pojeba. Czemu wszyscy ostatnio próbują mnie zabić? Czy nie mam dość problemów w życiu? Mimo że jestem kaleką pracuję i płacę podatki. Nikomu nie robię krzywdy, a ty jesteś chyba już szóstą osobą, która próbuje mnie zabić za niewinność w przeciągu ostatnich dwóch dni- Pożalił się Adam.
-, Jeżeli chcesz żebym się gdziekolwiek poruszył musisz zabrać to ostrze z mojej potylicy mam porażenie mózgowe każdy nawet najdrobniejszy hałas może spowodować, że podskoczę to odruch bezwarunkowy wynikający z napięcia mięśniowego. Jak nietrudno się domyślić w chwili obecnej jestem bardzo napięty, więc proszę bądź człowiekiem i daj spokój z tym nożem, bo nie jestem zagrożeniem i bardzo nie chcę umierać a za chwilę pojawi się tu karetka na sygnale, której hałas sprawi, że nadzieje się na to ostrze, choć bardzo tego nie chcę - Błagał.
-, Co do kobiety jeszcze oddycha prawdopodobnie da się ją uratować, choć będzie sparaliżowana od szyi w dół. Pewnie nie raz będzie nas wyklinać za to, że nie pozwoliliśmy jej umrzeć, ale mam znajomych w podobnej sytuacji… Teraz są naprawdę dobre wózki i komputery, które można sterować dmuchaniem w rurkę. Jeden facet, którego znam z Fundacji chciał się zabić a teraz jest psychologiem po ślubie i ma syna! Życie naprawdę jest warte trzymania się go mimo przeciwności. Widziałeś Nietykalnych? Może tej kobiecie ta kobieta ułoży sobie życie w podobny sposób? - Paplanina była dla niego czymś naturalnym reakcją na stres oraz jedynym środkiem obronnym.
- Adam! - Przerwała mu ostro dziewczyna. Patrzyła spode łba na Alberta Wilgę, poszukiwanego mordercę i zabójcę. Ręce trzymała przezornie uniesione ku górze. - Lepiej rób, co mówi. Z takimi nie ma żartów. Pomogę Ci.
Zrobiła ostrożny krok. Właściwie to poszurała podeszwą po podłożu, obserwując reakcję “Sprzęgła”. Nie chciała go prowokować.
- Twoja broń nic nie znaczy - powiedział Karl - Jak go nazwałeś, nasz kolega, ma w dupie twoją spluwę. Nie wiesz, co potrafimy. - Skinął głową na policjantkę - poza nią. Jeśli liczysz, że pójdziemy z tobą gdziekolwiek, to się przeliczysz. Nie po to daliśmy nogę spod luf rządowych morderców by teraz wracać. Nie mamy nic do stracenia. A on - wskazał Adama - ma nawet jeszcze mniej.
Zrobił krok w bok, starał się stanąć tak by jego cień dotykał dziewczyny. Ta nie wiedziała, czego od niej oczekiwał. Nawet gdyby potrafiła powtórzyć to, co udało się w klinice to po prostu zostawiłaby ich tutaj na śmierć. Chyba naprawdę nie mieli pojęcia, z kim mają do czynienia.
- Policzek - rzekł krótko nieznajomy. Nagle pistolet wypalił, zaś nóż odsunął się od potylicy Adama. Policzek Karla przeszył piekący ból. Nóż powrócił na poprzednie miejsce.
- Nie wykonujecie moich poleceń tak, jakbym tego oczekiwał. Zaczynam czuć się zagrożony, a jeśli to poczucie wzrośnie, to nie zakończy się na draśnięciu. Następne będzie oko. Na prawdę nie chcę was zabić - to mówiąc cofnął się o krok odejmując ostrze od głowy Adama. Obrócił nóż motylkowy w dłoni i wsunął go do kieszeni.
-, Jeśli będzie to w jakimkolwiek stopniu uspokajające, nie wynajął mnie rząd Malji. Niestety moich mocodawców interesujecie zarówno żywi jak i martwi. A teraz zapraszam do środka. Uczciwie przypomnę to, na co się umówiliśmy. Niewykonanie polecenia lub wykonanie w sposób niezadowalający mnie sprawi, że poczuję się zagrożony. Teraz nic nie mówimy. Możemy porozmawiać w środku, jeśli będziecie mieli ochotę. Może nawet będę miał dla was ofertę. Weź, dziecko, tą nieszczęśniczkę - powiedział do Patricij wskazując podbródkiem martwą kobietę.
- Nie dam rady jej podnieść - pokręciła głową. - Sama ledwie wrócę na górę.
Nie było to kłamstwo. Robiła dobrą minę do złej gry, ale stanie wyprostowaną było dla niej wystarczającym wysiłkiem. Sprzęgło otaksował spojrzeniem Patricie i bez słowa skinął głową.
Adam dla odmiany postanowił tym razem posłuchać rady Patrycji i pokiwał głową. Postanowił nie dyskutować z facetem życie liczył teraz w minutach chciał przeżyć kolejną. Ruszył, więc z powrotem do wciągarki z zamiarem podczepienia wózka i wciągnięcia się z powrotem na piętro.
Umysł pracował mu gorączkowo “Nie jest z rządu pracuje, więc pewnie dla Profesora albo jakiś organizacji militarnych może Kosa wezwał policję albo coś w tym stylu ”- Pomyślał z nadzieją Adam. Teraz liczyło się tylko przeżycie i wyciągnięcie z gościa informacji miał przy sobie dwójkę silnych przeszkolonych ludzi, więc na pewno nadarzy się jakaś szansa trzeba jej tylko spokojnie wypatrywać i nie dać się zabić.
- Stop. Zejdź z wózka. Ty posadź na nim tą kobietę. Ona wjedzie na górę - powiedział najpierw do Adama, a później do Karla.
- Potem wszyscy razem wejdziemy po schodach. Zaniesiesz swojego niepełnosprawnego kolegę - ponownie zwrócił się w kierunku ochroniarza.
Ostatnie godziny mocno nadszarpnęły Karlem. Teraz to wszystko spłynęło. Czuł ból policzka, ale to było obok. Uśmiechnął się, trochę krzywo.
- Nie - powiedział to głośno. - Rozwal mnie, to będziesz musiał rozwalić ich wszystkich. Ona nie da rady nikogo unieść. Tu zaraz ktoś przyjdzie. Zobaczą cię. Może i nikt się nie będzie mieszał, ale psu w dupe pójdzie twoja premia za żywych. Daruj sobie groźby, że ich rozwalisz. Poznałem ich parę godzin temu. DAWAJ! Strzelaj! - Krzyknął na koniec. - Albo spadaj, to może uda ci się innym razem!
Nie atakował. Sam nie zdążyłby go dopaść. Gdyby pozostali też ruszyli to któryś by ich dopadł. Ale tak…
Na swoją moc nie liczył. Była do dupy. Cienie też nie dawały odpowiedniej odpowiedzi. Może Adam, albo Kosa. Albo wodny koleś z kanału…
Kaleka nie zamierzał się stawiać zahamował wózek i zaczął powoli zsuwać się w dół, po czym, płasko rozłożył się na betonie i poturlał na bok nie bardzo mu się uśmiechało oddawać swój pojazd trupce, której pewnie poszły zwieracze, ale jeszcze mniej podobało mu się dostać kulkę w łeb.
-Hej spokojnie nie strzelać! Dwóch trupów nie damy rady przewieźć! Wózek się urwie pod ciężarem…. Do tego nawet z tłumikiem się hałas poniesie wiem z autopsji a tu ściany niosą dźwięk i zaraz wezwie ktoś niebieskich! Przynieście mi ze środka kule na trójnogu to dam radę wejść po schodach będzie szybciej niż tak w tą i wewte -
Zaproponował usłużnie tak naprawdę byłoby wolniej a jemu chodziło o kupienie czasu karetka była cały czas w drodze…
- A czy ona na pewno nie żyje? Sprawdźcie jej puls! Skoro Zagórski lepiej płaci za żywych to chyba warto sprawdzić, co nie Szefie? - Adam wciąż miał w kieszeni schowane paralizator i gaz pieprzowy zabrany pielęgniarzom. Gdyby tylko nakłonić Zbira żeby podszedł na odpowiedni na odpowiednią odległość albo przekazać broń Patti czy Karlowi podczas podnoszenia się z ziemi. W przeciwieństwie do kumpla Kosy lepiej mu szło udawanie inwalidzkiej mamei czekał jednak na otwarcie żeby zaatakować niczym wąż w trawie lub dopomóc pozostałym w zdaniu druzgocącego ciosu.
Sprzęgło podniósł rękę, by spojrzeć na zegarek.
- Nie pracuję dla Zagórskiego. I nie mam premii za żywych - rozległ się cichy wizg. Na czole ochroniarza, jakby znikąd, pojawił się czerwony punkt. Karl opadł najpierw na kolana, by ostatecznie osunąć się na chodnik. Z tyłu głowy widoczny był otwór w czaszce. Patricia tylko przymknęła oczy, kiedy ciało chłopaka z plaśnięciem upadło na ziemię. Niby nigdy nie reagowała tak źle na krew, ale teraz myślała, że po prostu zwymiotuje.
- Niestety, czuję się zagrożony. Dalej mam się tak czuć? Zmiana planów. Wózek wjeżdża sam. Pomożesz swojej koledze wejść na piętro. Nie będziemy się spieszyć, mamy czas. Jeśli będziesz potrzebowała odpoczynku, zrobimy przystanek.
Adama trochę zamurowało niby nie znał Karla, ale to jednak był żywy (obecnie umierający) człowiek. Kaleka z trudem dźwignął się na czworaka i roześmiał się histerycznie końcówka chichotu zabrzmiała bardziej jak pianie koguta niż jakikolwiek dźwięk z ludzkiej krtani.
- Patrz, jaki ja niegroźny! Jak niemowlę wózek wjeżdża sam?! Proszę bardzo! Pozwól mi pomóc załadować trupy żeby nie wypadły - Ręka na przód potem podniesienie kolana i do przodu, kiedy doczłapał się do wózka jego ciało przeszło ból i upadł brodą na chodnik boleśnie zdzierając sobie skórę na ramieniu - Cóż, zawsze się mogę czołgać jak robak, którego nie warto zabijać - Znów paniczny chichot towarzyszący panicznym pełzaniu po betonie.

Gdy w końcu się doczłapał się do wózka złapał za koło. Podciągnął się na kolana trzymając szprych i pociągnął za przycisk zwalniający zamknięcie koła Podnosząc się na nogi delikatnie pociągnął kółko do przodu. Nie na tyle żeby od razu wyleciało, ale na pewno wypadnie obciążone zwłokami pociągane do góry.
Stanął przy własnym wózku a na twarzy było widać ogromny ból z wysiłku, ponieważ stopy zamiast zachowywać się jak u zdrowego boleśnie się podwijały udało mu się jednak w końcu stanąć w rozkroku.
Miał nadzieję to wszystko opóźnić… Zobaczymy jak sobie dziad poradzi, kiedy karetka przyjedzie i zobaczą rozwarstwione zwłoki na asfalcie! Głębokie kieszenie wciąż obciążały mu gaz pieprzowy i paralizator.
- Choć Pati złapie cię w pasie przydałby się ktoś do złapania z drugiej strony to byłoby szybciej i mniejsza szansa, że się ktoś wywali… Weź szefie pomóż przecież nie jestem zagrożeniem a będzie szybciej - Poprosił.
Gdyby tylko znalazł się w zasięgu można by go załatwić… Czy jeżeli przyjedzie karetka to zamorduje noszowych zapakuje wszystkich do środka i odwiezie ich do mafii?
Nie wyglądało jednak na to, by mężczyzna zamierzał się zbliżać. Nie zanosiło się także na to, by opuścił broń.
- Wasz kolega miał trochę racji. Bez niego muszę zrezygnować z zabrania zwłok. Zostawimy ich, niech leżą.

Adam oparł się o wózek i padł z powrotem na kolana przy okazji napierając swoim ciężarem na koło żeby wepchnąć je z powrotem likwidując przy tym bezużyteczny sabotaż. Musiał gościowi przyznać, że był sprytny odbierając mu wózek ograniczał mobilność i na pewno nie pozwoli na niego z powrotem wsiąść, bo w ten sposób zajmuje Patty i ma ich oboje przed sobą a wciąganie wózka zmusiłoby go do rozproszenia uwagi.
-Jasna sprawa Szefie, ale mogę wziąć wózek, jako oparcie po lewej stronie? Prawą ręką złapałbym się koleżanki a lewą oparł o rączki wózka jak już dojdziemy do klatki schodowej to wózek zostanie na dole a ja się oprę o ścianę. Bo bez podpory jakieś z obu stron to nie dojdę szefie - Wyjaśnił ponownie podnosząc się do pozycji pionowej po odpoczynku.
Jeżeli Patrycja podejdzie oprze się o nią ciężko udając, że traci równowagę i szepnie jej na ucho “gaz pieprzowy paralizator w kieszeniach” - Może spróbuje udać upadek i się przy okazji uzbroi?
Patrycja powoli podeszła do Adama i zarzuciła mu rękę na ramię. Dźwignęła z trudem chłopaka i pokręciła głową.
- Później - syknęła najciszej jak się dało. Ruszyła powoli w kierunku klatki, obserwując reakcje zabójcy.

 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 15-08-2019 o 21:12.
Brilchan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172