Franko miał już tego wszystkiego dość. Sytuacja go przerosła a w takich sytuacjach robił zawsze jedno. Wziął zamach i rąbnął doktorka w twarz z taką siłą, że ten zatrzymał się dopiero na ścianie. Miał nadzieję, że go nie zabił, miał go zamiar tylko ogłuszyć, ale przestawało mu na tym zależeć. Ruszył w kierunku drzwi. Szukając czegoś solidnego co mógłby podnieść i za tym się skryć jak będzie wyskakiwał. Przyczaił się gotowy do skoku.
-
Uważajcie na oczy i uszy, będą próbować nas ogłuszyć granatem albo potraktować gazem. - powiedział -
wy myście, a ja spróbuję ich zająć.
Franko przystanął i wyobraził sobie, że po drugiej stronie stoją sługusy diabła. Furia rosła w nim i kiełkowała. Franko uśmiechnął się w końcu znalazł ujście dla swojego demona... Może to miał na myśli ten ksiądz...