Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2019, 12:37   #28
Dhratlach
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
- Patrzysz na wszystkich jego żyjących mieszkańców. - Pieter wstał i podszedł bliżej rycerza
- Miasto jest martwe, plugawa magia przebudziła nieumarłych, którzy wyszli z kanałów i teraz nim zawiadują. - próbował opatulić się mocniej płaszczem, ale ten był przeznaczony do ochrony przed wodą a nie zimnem - Ludność cała umarła na morowe powietrze i tocząc pianę z ust dołączyła do umarłych.
- Błagam Cię, czegokolwiek szukasz w tym mieście jest stracone, możesz przeto nam dopomóc, uciekamy od wielu dni, kończą nam się zapasy i zimno nas zabija. - spojrzał na jeźdźca i przymknął oczy w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Bogowie… - rzekł rycerz, wyraźnie zaszokowany. - Na Młotodzierżcę! Jeśli to prawda, musi się o tym dowiedzieć Kapituła! Macie jakieś dowody na swoje słowa?
- Ten miecz... .- Powiedział siedzący przy ognisku Rudy wskazując na wbity w ziemię charakterystyczny oręż obok niego - ...do nowicjusza waszego należał, ale go nie oddam, bo przed stworami nocy i lasu mi się nim bronić trzeba.
- Pomóż nam, a powiemy cośmy widzieli, przed Kapitułą jeśli będzie trzeba. - drżał z zimna - Niczego przeto nie powiemy jeśli zamarzniemy na tym pustkowiu.
Rycerz zawahał się na chwilę.
- Niech będzie. Może Sigmar da nam ujść płazem z tej demonicznej zawiei. Jednak swoją łodzią daleko nie popłyniecie, rzekę skuło jak w Ulriczeit! - Odwrócił się i rzucił zza ramienia. - Weźcie swój dobytek i co rychło za mną, mój koń jest tam, za sosną!

Po tych słowach ruszył we wskazanym kierunku.
Rudy pomógł Elsie wstać i prowadził ją do konia rycerza.
- Dobry panie, czy Elsie może dosiąść konia? Jest najsłabsza z nas i boję się o nią.
Planował opatulić ją jeszcze w drugi i trzeci koc które miał na stanie. Miał tylko nadzieję, że ziółka które zaparzył przez spaniem zadziałają, ale zioła potrzebowały czasu.
- Zlituj się mości rycerzu.
Ten wywołany rzucił okiem na półprzytomną dziewczynę.
- Jak utrzyma się w kulbace, niech jedzie. Byle przed wsią zeszła z siodła, nie mogą kmiotki zobaczyć, żem miejsca ustąpił niewieście z pospólstwa, bo rezon stracą
- Zatem, mości panie, może moglibyście z nią jechać? Słabego zdrowia jest i boim się o nią. Sama może nie dać rady i ino pewno nigdy na koniu nie była. - Targował się Dietrich szczerze martwiąc się o Elsie.
- Na miejscu będziemy ustalać, kto i jak idzie. Teraz zaś milczcie, bo nim dojdziemy, muszę was przestrzec: wiozę ja ze sobą niejaką Rozalindę z Eppey, rozbójnicę przebrzydłą, listem gończym szukaną w całej baronii. Diablica dwu mężczyzn o śmierć przyprawiła i zagrabiwszy ich majątek, zbiegła przed sprawiedliwością. Jam ją odnalazł i do Teufelheim wiozłem, bo tamtejszy komtur życzył sobie ją wziąć na męki. Jeśli to, co mówicie jest prawdą, nie mam już w niej celu, ale i tak nie pozwalam wam z nią zamieniać słowa. Krasnolica ona i wygadana, łatwo zwodzić umie. Tedy, gdy ze mną współ iść chcecie, ani słowa do ladacznicy nie pozwalam wam mówić. Pojęli?*
- Czy inne baronia nagrodę za łeb wyznaczyły? - zapytał Dietrich ostrożnie ciekaw dziwnego kreślenia, wszak krasnoludy to koty topią… ale może wiedziała coś o prawdziwych bogach? - My uchodźcy, jedyni co żyw z Teufelheim. Czy byśmy uciekali z tego przeklętego miasta źle uposażeni i biedni? Jeśli inni nie wyznaczyli… po cóż ją trzymać? Może upolować coś pomoże. Ja się nie znam, ja prosty chłopak, syn medyka ino, ale darmozjada trzymać kiedy się przydać może?
Powiedziałem: sprawy między Rozalindą a mną to moje sprawy. Pilnujcie własnych, a w pokoju wydostaniemy z tego zapomnianego przez bogów miejsca.

Przeszli kilka kroków. Zamieć rozszalała się do tego stopnia, że ledwie widzieli siebie nawzajem. Dietrich pomagał iść osłabionej Elsie, pełen obaw o jej stan zdrowia. Reszta niosła im mierny dobytek, zostawiając za sobą ugrzęzłą w lodzie łódkę, którą szczęśliwym trafem udało im się znaleźć na teufelheimskiej grobli.

Wreszcie dotarli do obozowiska rycerza. Stał tam piękny, kary koń - choć teraz jego piękno było nieco wyblakłe, bo biedne zwierzę trzęsło się jak osika i prychało słabo, jakby wzywając pomocy. Obok, zwinięta w kulkę i opatulona kocami, siedziała w futrze i bobrzym kołpaku kobieta. Twarz miała schowaną między kolanami.

Rozalindo! - zaczął rycerz. –[i] Mamy gości.

Na te słowa kobieta uniosła twarz. Miała lekkie, kobiece rysy, mały nosek i bystre, brązowe oczka. Policzki jej były zaczerwienione od zimna, głośno zgrzytała zębami.

K-kto to? - zapytała.
Zbiedzy z Teufelheim. Miasto upadło pod butem pomiotów Chaosu. Wracać nam do Hundham. - W tym momencie rycerz zdjął hełm, ukazawszy swoją twarz. Miał siwe włosy i brodę, długi i haczykowaty nos oraz orle oczy. Spoglądał na nich z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Brat Theodoryk herbu Żelazna Wrona. Wierny sługa Zakonu Srebrnego Młota. A wyście kto konkretnie? Jak się do was zwracać?




Brat Theodoryk

Wrona patrzył się na rycerze jak na latarnie pośród ciemność, może to on będzie kolejną pomocą do naszego przetrwania w tym świecie…? Przynajmniej na razie. Po zatem zachowywał się lepiej niż nasz Puszki. Może trzeba będzie go obdarzyć większym szacunkiem, niż tylko zwykłym respektem.
-Mam na imię Korwin, choć przyjaciele zwą mnie Wrona, Panie. Można rzec, że blisko było mi do skryby w mieście… Jednak teraz na nic zdadzą się te umiejętności, po tej wielkiej katastrofie w Mieście. Przy której nic nie mogliśmy zrobić prócz ucieczki...-
Chłopak widocznie zaczął się ocierać by się rozgrzać, otulenie się kocem, i ubrania nie wystarczyły by zachować komfort. Dodatkowo czuł się strasznie osłabiony przez to wszystko co się dzieje, chciał długiego porządnego ciepłego snu, przy ognisku, i po gorącym posiłku. Niczego nie chciał więcej aktualnie.

Dietrich doprowadził Elsie do wygasłego obozowiska. Spojrzał na rycerza… te nazwy nic mu nie mówiły. No, poza tym, że brzmiały bliźniaczo do tego jak mianowały się “puszki”... za którymi nie przepadał. Szybko jednak doszedł do wniosku, że lepiej być po dobrej stronie tego człowieka. Zaprosił ich do siebie i nie zabił, ani nie skorcił zbytnio, więc był to dobry znak. Może nie był fanatykiem…. może. Na temat kanałów wolał jednak milczeć.
- Dietrich Pfeiffer dobry panie, syn medyka. Zaraza spadła niespodziewanie jeno bogowie nas oszczędzili. Pomór był natychmiastowy… nie wiem co to było, ale żadną z chorób które mnie ojciec nauczał nie było. To przeklęte miejsce teraz.
Objął dziewczynę ramieniem i przytulił ją lekko chcąc dać jej choć trochę z ciepła które i z niego uchodziło.
- To Elsie. Moja dziewczyna i córka młynarza. Dobra dziewczyna, ale nie czuje się najlepiej. Chorowita trochę i zdrowia słabego.
Emil - burknął krótko rzezimieszek.
- Pieter mnie zwą, Panie - odpowiedział szybko nie chcąc obrazić rycerza.
- Opodal widziałem rozwaloną chałupę, chyba leśnika. Nie miała dachu, ale może umożliwi nam rozpalenie ognia i choć trochę uchroni przed tym wietrzyskiem. Chodźcie za mną, a ty - wskazał na Dietricha - pomóż wejść na koń temu dziewczęciu, bo sama nie będzie w stanie. Ruszajmy bezzwłocznie. Rozalindo, ubierz swój pas.

Milcząca do tej pory kobieta wyjęła zza pazuchy skórzany pas - coś jak smycz - i nałożyła bez słowa na swoją głowę. Rycerz wspiął się na konia i chwycił drugi koniec pasa.
- Ruszajmy. Nie będzie południa, a znajdziemy się na miejscu.

Bohaterowie chwycili zatem swoje toboły i poszli powoli za rycerzem, wykrzesawszy z siebie resztkę sił.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline