Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2019, 12:55   #29
KlaneMir
 
KlaneMir's Avatar
 
Reputacja: 1 KlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputację
Herr Theodoryk nie kłamał. Chata stała, choć dach był pozbawiony strzechy, a drewno wydawało się przegnite. Niemniej wciąż można tu było skryć się przed rozszalałą pogodą.
- Jesteśmy, bogowie dali - stwierdził rycerz i zszedł z konia, pomagając następnie Elsie.
- Chwała Młotodzierżcy… - powiedział cicho i z ulgą, ale nadal dosłyszalnie Dietrich. Była to czysta zagrywka pod rycerza. Nigdy nie był religijny, ale warto było grać takiego skoro ten człowiek wierzył. Wiara… to była niebezpieczna rzecz w rękach niebezpiecznych ludzi.

- Mój koń musi pozostać na zewnątrz, oby wytrzymał. Nie zabawimy długo, ale zamierzam wywiedzieć się wszystkiego, co się stało w Teufelheim.

Po tych słowach przekroczył próg. Chata była zdemolowana, meble powywracane, a w środku nagromadziło się sporo śniegu. Theodoryk odnalazł jedno suchsze miejsce i usiadł, wraz z nim usiadła Rozalinda, wciąż mając na szyi pas.

- Idźcie, nanieście drwa, abyśmy mogli się ogrzać i posilić. Mam jakieś ostatki, ugotujemy polewkę. A potem opowiecie mi wszystko, ze szczegółami.

Pieter zostawił swój dobytek i trzymając kij poszedł szukać chrustu, a dołączył do niego takoż i Rudy. Prędko wrócili, przez ten wicher nie brakowało połamanych gałęzi, a nawet zwalonych całych drzew. Niosąc naręcza chrustu, weszli do chaty, a rycerz ułożył drewno w mały stosik, wziął patyk i pocierając, rozpalił malutki płomień.

Rzut na Spostrzegawczość dla Pietera:4 (udany)


W tym czasie mieli okazję popatrzeć dokładniej na miejsce, w którym się znaleźli. Uwagę Pietera przykuły szczególnie czarne ślady sadzy na ścianach. Świeże ślady. Niedawno coś tu musiało się palić i to obficie.

- Opowiadajcie i nastawcie wodę. Co tam się właściwie stało i jak do tego doszło?-

Dietrich się zastanawiał, bo jak tu obrać to w słowa? Nie było mowy by powiedział o swojej modlitwie, czy o tym co się wydarzyło w kanałach… nie ufał temu człowiekowi. Nie wiedział jak zmusił niską kobietę do takiej posłuszności, ale nie mogło to być nic dobrego. Jak nic jego przyjazny wygląd musiał być zwodniczy… tak jak aparycja jego ojca.

- Nie wiemy dokładnie. Chcieliśmy udać się do kanałów pod miastem w poszukiwaniu jedzenia. Wie pan, niewiele, ale tam rośnie. Mieliśmy nadzieję, że nie będzie straży. Potem zerwał się wiater i wszystko ucichło. Straże przy kanale leżały truposzem, a kratą szargały kościotrupy. Nie myśleliśmy wiele, każdy z nas się rozbiegł, ale wszędzie ludzie na pomór padli. Może dlatego nas ta plaga nie tknęła bo popaliliśmy ziółka na wieczór? Wie dobry pan, ja zielarz po matce. Pobiegłem po Elsie i niedługo potem spotkaliśmy się gdzie zwykle na grobli i zaczęło śnieżyć jakby miało jutra nie być. Znaleźliśmy tą łupiankę i po dniach bogowie zesłali was nam panie. Nigdy Teufelheim nie opuszczali, świata nie znamy.-
Nie było to kłamstwo… przynajmniej nie pełne. Prędzej słodka półprawda. Już dawno nauczył się kłamać i trzeba było wierzyć, że jego towarzysze podchwycą tą opowieść.

Rycerz patrzył na niego z nic nie mówiącym wyrazem twarzy.
- A nie macie podejrzeń, co mogło spowodować ten atak? W mieście działały jakieś bluźniercze kulty, uprawiano magię albo parano się alchemią?
- Jedyny kult w Teufelheim to kult Młotodzierżcy był z tego co wiem. - powiedział po szczerości Dietrich - Ojciec pracował z Zakonem, ale nic nie mówił poza tym, że Zakon trzyma rękę na pulsie miasta i jesteśmy ze Świętymi Wojownikami bezpieczni. Kiedyś mieliśmy Siostry Shallyianki, ale odeszły.

Pieter wstał po chwili by rozprostować zgrabiałe dłonie przy ogniu, wraz z zgrabiałym siedzeniem. Rozglądając się po chacie zaczął się zastanawiać czy czegoś przydatnego może tu nie znajdzie, wszak leśnik jest zazwyczaj przygotowany na każdą okazję. Przeszedł się od ściany do ściany, obejrzał klepisko i spaleniznę, następnie kucnął i zaczął przeglądać powywracane meble. -~Może gdzieś tu jest siekierka, albo zapasowe ubrania.~- szepnął do siebie w duchu.

Na klepisku i ścianach nie odnalazł nic, czego nie widziałby już wcześniej - sadzy, odrobiny prochu. Był też fragment siekierki, cały osmalony. Trzonek niestety pochłonął najwyraźniej pożar. W meblach - a raczej jedynym mogącym coś tu zawierać meblu, drewnianej skrzyni - nie mógł niczego znaleźć, bo ta była zamknięta, a po kluczu nie było śladu. Zresztą, nawet gdyby był, niewiele by to dało - zamek był lekko stopiony i przez to zapewne zaburzał potrzebny kształt klucza. Poza tym widać było, że pożar zastał domownika w trakcie życia w tym miejscu - na małym stoliczku były popsute już resztki jedzenia, a w kącie leżały nadpalone zwierzęce futra. Nie odnalazł jednak nic, co mogłoby im się do czegoś przydać.

Pieter wziął osmaloną głownię siekierki i obejrzał ją dokładnie obracając w dłoniach - To się przyda.
Następnie zabrał się do przeglądania powywracanych mebli w poszukiwaniu odpowiedniego kawałka drewna, który można by ostrugać i osadzić na nim siekierkę. Niestety, nie znalazł nic, czego mógłby użyć. Nogę od stołu musiałby ułamać samodzielnie.


Korwin usiadł blisko ciepłego, i bardzo przyjemnego ognia. Zaczął z powrotem czuć palce, oraz twarz. Nigdy się nie spodziewał że będzie miał tak duże problemy, z czymś tak zwykłym jak pogoda… choć ta raczej jest bardziej niezwykła. Słuchał opowieści Dietricha z sporym żalem, jego kłamstwa chroniły nas wszystkich, od śmierci. Być może z ręki rycerza, lub stosu, jednak czy to właśnie nie my zabiliśmy całe miasto? Nie było to nic umyślnego, jednak Wrona czuł się winny za wszystko, śmierć bliskich, znajomych, całego miasta… Wszystko przez głupią wyprawę po skarby!

Jednak ktoś mógł dalej żyć w mieście, przecież Elsia jest tutaj z nami…
-Mogliśmy… Mogliśmy tam zostać jeszcze chwile. Poszukać kogoś żyjącego w mieście… Czemu nie zrobiliśmy nic by… kogoś uratować? Wielu mogło to przeżyć jak Elsie! A my zwyczajnie uciekliśmy… Mogłem coś wtedy jeszcze zrobić...-
Na twarzy chłopaka można było zobaczyć głęboką gorycz, i bezsilność w całej sytuacji. Dzięki ciepłu odzyskiwał powoli kolory, jednak dalej był blady, i marny.

Rycerz patrzył na niego ze spokojem.
Nie martw się, chłopcze. Zapewne niewiele byście mogli, z ledwością sami uszliście z życiem. Powiedzcie, jak to się stało, że tylko was zaraza nie dotknęła? A może… jesteście chorzy, ale jeszcze tego nie wiecie?

- My… chyba... jesteśmy zdrowi… - powiedział niepewnie Dietrich. Miał złe przeczucia… coś tym tonie głosu tego człowieka nie dawało mu spokoju. - Nie znam tej choroby… Dobre bogi nas miastowych oszczędziły pewno, albo to moje ziółka co paliliśmy… albo jedno i drugie… wiem, że to może i naiwne, ale innego wyjścia nie widzę. To moja mieszanka, nikt inny jej nie zna. Tylko Elsie ich nie paliła...
Spojrzał zmartwiennie i z troską na dziewczynę. Była w bandażach… to było jasne jak dwa i dwa to cztery, że coś z jej zdrowiem było nie tak.

Rudy odpiął od plecaka kociołek. Gorąca woda zaprawiana rybką czy mięsem byłaby tu bardzo zdrowa.
- Chłopaki… - rzucił medykus do swoich - Przyniesie kto śniegu i lodu w garnek? Chociaż od środka się rozgrzejem trochę. Sam bym to zrobił, ale nie chcę opuszczać boku Elsie.

-Chętnie bym pomógł Rudy, jednak… Czuje się conajmniej słabo. Nie masz może czegoś na pobudzenie, lub przeziębienie? Mogę w tym czasie zebrać trochę śniegu do naczynia.- Korwin chwycił ze swojej torby miskę, i spojrzał na zewnątrz. Raczej ze zebraniem takich rzeczy nie ma co daleko iść, wszystko na wyciągnięcie ręki. Jedna chłopaka martwiły dwie rzeczy, brak dachu, i koń który może za chwile paść z wycięczenia…
-Długo tu planujemy jednak zostać? Jak tak to byśmy mogli zrobić jakąś część z ,,dachem”, możemy wykorzystać tę stare futra, i jakieś drewno… A jak już lepiej się poczujemy to spróbujemy otworzyć skrzynie… Może Bogowie nam coś tam zostawili. A i jeszcze konia musimy ochronić przed zimnem, może czymś go okryć, lub wprowadzić tutaj?-

- Poszukam w tym co mam Wrona. Może coś znajdę, choć słabo w tą pogodę będzie uzupełnić. - odpowiedział chłopakowi Dietrich i zaczął sprawdzać stan swoich ziół. Dobrze by było posilić się ciepłem i zioła dorzucić do potrawki z garnka… tak by wszyscy się odżywili.[/i]
- Ciepło zjemy i wypijemy. Mam trochę tłuszczu, to nas wzmocni. Beksa? Śmigniesz po czysty śnieg? Tu sam zabrudzony.

Emil bez słowa ruszył po śnieg. Szybko wrócił i wrzucił go do gara. Brat Theodoryk dodał swoje składniki na polewkę, a Pieter wrzucił kilka swoich rybek. I tak, trochę rozmawiając, trochę siedząc w ciszy, ugotowano zupę i posilono się. Na to odezwał się ponownie rycerz.
Wcale tu nie jest wiele cieplej ani bezpieczniej niż na zewnątrz, ale może przespalibyśmy się w tym miejscu. Kto wie, jak szybko znajdziemy podobne schronienie, a i ja, i Rozalinda nie spaliśmy już czas jakiś. Co wy na to? Jeno konia okryję, z pomocą bożą nic mu nie zagrozi, okolica, gdym jechał, była niespotykanie wymarła.

- Odpocznijcie panie, wezmę pierwszą wachtę. - powiedział z słabym uśmiechem Dietrich - Kto mnie zmieni?
- Ja mogę po Tobie - odparł Pieter mocując się z nogą od wywróconego stołu.
-Ja wolałbym być ostatni, po Emilu. Głównie dlatego że nie mam pewności czy dam radę nie zasnąć… A tak może wystarczająco odpocznę. Na razie użyjmy tych starych futer, i drewna, by zrobić coś w rodzaju prostego namiotu tutaj. Ciepło nie będzie aż tak uciekało w górę, jak będzie dach- wytłumaczył Korwin, i powoli zaczął zbierać zniszczone futra, i jakieś szmaty. Może taki ,,dach” sporo im pomoże.

To postanowiwszy i wylizawszy do czysta garnek, poczęli powoli przygotowywać się do snu. Pieter mimo wielu prób nie dał rady stołowej nodze - aby ją oderwać trzeba było, nomen omen, siekierki.
Pomysł Korwina co do stworzenia prowizorycznego dachu nie powiódł się - głównie z braku wyższych mebli, na których można by zawiesić futra, a i same futra nie miały odpowiedniej wielkości, by służyć za dach.
Rycerz opatulił najpierw swoją cichą towarzyszkę, wciąż jednak - jak zauważyli wszyscy - nie zdejmował jej obroży, a kładąc się, trzymał drugi koniec smyczy w dłoni.
Uprzednio jeszcze okrył konia jednym z futer, którymi przykryta była Rozalinda i przykazał stojącemu już na wachcie Dietrichowi, by miał na oku konia i w razie niebezpieczeństwa, głośno informował.

Wcześniej czy później wszyscy położyli się do snu, a Dietrich stanął na czatach obok karego ogiera. Noc zapowiadała się mało może wygodnie, ale przynajmniej w miarę bezpiecznie.

 
KlaneMir jest offline