Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2019, 07:47   #11
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Manea poczekała, aż służki, które przyniosły im pachnące jedzenie zostawią ich samych, po czym spróbowała gorącego, smażonego dorsza i pieczonych ziemniaków. Wszystko było bardzo dobrze doprawione.
- Mmm… wciąż podają tu świetne jedzenie, nic się nie zmieniło od lat - powiedziała. - No, a skoro mamy trochę czasu, to może się lepiej poznamy? Darvanie, opowiedz coś o sobie? Skąd podróżujesz, masz jakiś cel w Lilywhite? Aza, co to za sławny krewny? Jeśli można wiedzieć oczywiście - rzuciła, dmuchając w parującą na talerzu potrawę. - A ty, Maximie? Nie jesteś chyba z Kajdan, prawda? My z Jamashem znamy się z dawnych lat, z okrętu mojego ojca, dlatego mogliście nas tak często widzieć razem na pokładzie “Grzesznika”. Przepraszam, już oddaję wam głos… wiem, czasami za dużo gadam - zaśmiała się i skupiła na posiłku, pozwalając pozostałym się wypowiedzieć. Jamash westchnął cicho, rozglądając się po gościach tawerny.
Darvan pokręcił głową.
- Potęga zaklinacza rozwija się podczas ćwiczeń - powiedział - a najlepiej się ćwiczy poza salami wykładowymi, na przykład podczas podróży. Tak i ja wędruję po świecie w poszukiwaniu wiedzy i ciekawych drobiazgów. I to mnie przygnało w te rejony świata. A ogólnie biorąc to jestem z okolic Oregent. To miasto w Andoran.
- No to z daleka cię niesie, Darvanie. Raz tylko byłam w twojej krainie, wiele lat temu jednak nie był to Oregent, a Ostenso, takie miasto portowe, całkiem ładne nawet - powiedziała Manea. - Mój ojciec robił tam interesy, jednak nic więcej oprócz miasteczka nie udało mi się zobaczyć. Jak tam się żyje? Spokojny to ląd, ten twój Andoran?
Lubiła dowiadywać się nowych rzeczy na temat innych miejsc, w których nie dane było jej dłużej gościć. Kto wie, może kiedyś żagle jej własnego okrętu poniosą ją i tam. Jeśli wpierw go odzyska.
- Od Oregent do morza jest dość daleko - odparł Darvan. - Andoran zaś... kraj jak każdy inny. Mi się tam dość podobało, nie na tyle jednak, bym miał tam na stałe zapuścić korzenie. Przynajmniej na razie - dodał z lekkim uśmiechem.
- Niespokojna dusza, zupełnie jak ja. To lubię - powiedziała Manea, uśmiechając się szeroko do Darvana. - A wy? - spojrzała na Azę i Maxima. - I nie odbierzcie mnie źle, nie jestem wścibska, tylko chcę was poznać, jeśli mamy jakiś czas trzymać się we wspólnym gronie. Dobrze wiedzieć, czy się do siebie pasuje, czy nie. No nie, Jamashu? - sprowokowała starego kompana do odpowiedzi. - Twoje chrapanie bujało całym statkiem mego ojca. Akurat z tej strony znać cię nie chciałam - puściła mu oczko, uśmiechając się i szturchając go w ramię. Miała nadzieję, że wychwyci, że sobie tylko sytuacyjnie żartuje.
- Czy to znaczy, że to Jamash powinien spać sam? - zażartował Darvan. - Dobrze, że nas ostrzegasz...
- Ja i tak biorę pokój z naszą niziołką, wy panowie dzielcie się pozostałymi - zaśmiała się, patrząc na Darvana.
Wyrwany z zamyślenia Jamash spojrzał groźnie na Maneę, po czym pogroził jej palcem, uśmiechając się.
- Uważaj sobie, dziewucho! Nie chcesz, żebym zaczął wspominać o smarkatce, która wpadała w histerię przy pierwszej lepszej burzy na morzu. - Pociągnął solidnego łyka piwa i spojrzał na zaklinacza. - Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam spać tej nocy, zbyt wiele do zrobienia, wypicia, i zabawienia! - rzucił głośno, a jego oczy dalej uważnie obserwowały całe pomieszczenie.
- A pfff, to było dawno i nieprawda. Nawet najstarsze wilki morskie nie pamiętają takich rzeczy. - Machnęła ręką, odpowiadając wesoło.
Aza zajęła się konsumpcją od pierwszych chwil, gdy jedzenie dotknęło stołu. Gdy większa część misy z kaszą i rybą trafiła do jej żołądka oparła się wygodniej o krzesło. Wciąż zakapturzona odpowiedziała łagodniejszym tonem.
- Od kuzynów z Beggarbriar słyszałam różne opowieści o krewniaku, który stał się dosyć sławnym piratem, przynajmniej dla nas niziołków. Większość z nas służy na okrętach jako niewolnicy lub byli niewolnicy przyjęci siłą jako uzupełnienie strat zwycięskiej załogi. Wielu z nas, gdy wypracuje prawdziwą wolność decyduje się na zejście z okrętu. - dziewczyna złapała dłońmi za duży kufel piwa i zachłannie ugasiła pragnienie. - Krewny, którego szukam został na “Łotrze” i dzięki jego wyczynom przemianowano go szybko na “Szczęśliwego Łotra”. Muszę go ostrzec przed niebezpiecznymi ludźmi, mam też do niego parę pytań, na które mam nadzieje, że zna odpowiedzi
Klaus spokojnie jadł pozwalając wszystkim się wypowiedzieć. Kiedy najwyraźniej przyszła jego kolej na wyznania delikatnie westchnął wpatrując się w talerz.
- Nie, nie jestem z Kajdan. Wychowałem się w Vals Trap. To niewielka mieścina na południe, może z tysiąc mieszkańców. Przybyłem tutaj… bo w sumie nie miałem wyjścia. Nie posiadam nic ponad to co widzicie. Nie było mnie stać, aby pozostać w domu, nie miałem się też do kogo zwrócić. Stwierdziłem, że przyłączenie się do jednej z tutejszych załóg będzie lepsze od alternatyw.
Jamash zmarszczył brwi.
- Czyli wy dwaj - wskazał ogryzanym właśnie udkiem obu mężczyzn - Nie macie żadnego doświadczenia w żegludze, dobrze rozumiem? A ty - skierował wzrok na niziołkę - byłaś niewolnym na okręcie? A jeśli szukasz krewniaka, który został piratem, powinnaś rozpytać w Slipcove, jakiś dzień rejsu na północ z Quent. Tam jest od cholery uwolnionych kurd… niziołków.
Maxim kiwnął głową.
- Szybko się za to uczę. Znam się również na stolarce, co się może przydać przy naprawie statku.
- Nie jestem marynarzem, jeśli o to ci chodzi - powiedział Darvan. - Magowie zwykle nie biegają po rejach, nie refują żagli i nie stają za sterem. Ale trochę pływałem i odróżnię bryg od fregaty - dodał żartobliwym tonem.
Undine prychnął, słysząc wytłumaczenie Darvana.
- Chyba w twoich stronach, tutejsi uczą się radzić sobie i być przydatnym na pokładzie, jak każdy inny - stwierdził, po czym wskazał na pusty kufel zaklinacza - Kreye dlo - wypowiedział krótką inkantację, naśladując dłonią gest nalewania, i naczynie napełniło się wodą - A ktoś potrafiący przywołać wiatr na cichym morzu potrafi uratować załogę, podobnie jak dobry cieśla - uśmiechnął się do Maxima.
- Też umiem sobie radzić - odparł, na pozór poważnie, Darvan, który doszedł do wniosku, że Jamash jest po prostu złośliwy. Albo mało rozgarnięty. - Przydatny też bywam, chociaż raczej mam na myśli co innego, niż ty.
- Skoro tak mówisz. Z pewnością potrafisz dowieść swojej wartości - odparł undine pojednawczym tonem, zamykając temat. Zaklinacz okazał się wyjątkowo wrażliwy na swoim punkcie, a Jamash miał ważniejsze sprawy na głowie niż czyjaś urażona duma.
- Mam nadzieję, że znajdziesz swojego krewnego, Azo. Przynajmniej Anyabwile nie powiedział ci, że go tu nie ma, tylko że coś mu się obiło o uszy, a to już jest jakaś nadzieja. Ja chyba nie będę miała tyle szczęścia z człowiekiem, którego szukam. No, ale to się jeszcze zobaczy - Manea przeczesała dłonią włosy. - To co? Wybieramy się dzisiaj na tę wieczorną paradę, prawda?
- Oczywiscie. - Zaklinacz skinął głową. - Wszak nie można przegapić takiej okazji.
Wyszeptał parę słów i woda w jego kuflu przybrała kolor czerwonego wina.
- Poproszę o to samo! - Manea podstawiła pusty już kufel po piwie pod nos Darvana. - No chyba, że z pustego nie dasz rady zrobić mi wina, to może się podzielisz? - zmarszczyła nosek, a potem uśmiechnęła się uroczo.
- Z tobą zawsze chętnie się podzielę - zapewnił ją Darvan, przelewając połowę zawartości swego kufla do naczynia sąsiadki. - Ale nie jestem pewien, czy ci będzie smakować.... - dodał, równocześnie trącając ją pod stołem.
- Nie gadaj, tamto wino, którym poczęstowałeś mnie na pokładzie Nugasa było świetne - rzuciła półelfka i wzięła kilka łyków tego, które Darvan przelał jej do kufla. Z trudem przełknęła. - Cóż, to jest ciut gorsze… takie prawie wino, rocznik dzisiejszy. Ale nadrobimy czymś lepszym, nie martw się. - Klepnęła go w przedramię dłonią.
- Nikt nie jest doskonały - powiedział, z udawanym żalem, zaklinacz.
- Zawsze można nad sobą popracować, czyż nie? - puściła mu oczko, szczerząc białe ząbki.
- Odrobina motywacji... - odparł, wypijając parę łyków.
- A tak naprawdę nie jest źle, tylko brakowało trochę procentów. Choć z drugiej strony, może to nawet i lepiej, łączenie wina z piwem nie wychodzi zwykle na zdrowie. - Patrząc na zaklinacza, poruszała miarowo brwiami, jakby coś o tym wiedziała.
- Widziałaś, słyszałaś czy sprawdziłaś osobiście? - zainteresował się.
- Wszystko naraz - odpowiedziała mu, śmiejąc się perliście. - To nie były miłe doświadczenia - odchrząknęła, wciąż jednak się uśmiechając. Dobrze się bawiła w towarzystwie tego zaklinacza. Prawie zapomniała, że obok są inni. Spojrzała na nich w końcu. - No ale nie przeszkadzajcie sobie, trochę się chyba z Darvanem zagalopowaliśmy i przejęliśmy rozmowę. Już siedzę cicho. - Uniosła kufel i dopiła resztę “wina”.
Maxim przyglądał się dwójce "flirtujących" towarzyszy.
- Więc, jakie mamy plany na jutro? - zaczął młodzieniec - Wiem, że nie powinno się gadać o takich rzeczach przed świętowaniem, ale mamy jakieś założenia?
- Takie rzeczy należy ustalać właśnie przed świętowaniem, póki można jeszcze rozsądnie myśleć - zażartował Darvan.
- Jeśli nie znajdę tutaj tego, kogo szukam, pewnie zaciągnę się na jakiś statek i będę próbować szczęścia na innych wyspach Kajdan. - Manea nagle spoważniała. - Do Port Peril nie zamierzam wracać, dla mnie to obecnie ślepy zaułek. A wy? Co zamierzacie? Twoja oferta nadal aktualna, Jamashu? A co do ciebie, Darvanie, to mówiłeś mi, że lubisz tułacze życie, więc możemy potułać się razem po Kajdanach. Jeśli nie masz nic innego do roboty. - Uśmiechnęła się.
- Prawdę mówiąc lubię mieć jakiś określony cel wędrówki - przyznał zaklinacz - jeśli więc masz jakiś konkret na myśli, to czemu nie. Jeśli zaś ma to być włóczenie się dla przyjemności, a nie, na przykład, poszukiwanie skarbów czy wyspy zapomnianej przez bogów lub ludzi, to raczej nie poświęcę temu zajęciu tyle samo czasu. Z drugiej strony... W dobrym towarzystwie z pewnością nie byłby to czas stracony - dodał.
- Z pewnością nie. Co do konkretnego celu, to mam zamiar odnaleźć zabójcę mojego ojca i wyrównać z nim rachunki, a potem odzyskać należący do mnie statek. To chyba wystarczający powód do podróży, prawda? Ale do niczego was nie zmuszam, to tak naprawdę moja sprawa i moje poszukiwania - powiedziała, wbijając wzrok w pusty kufel.
- Brzmi to ciekawie - przyznał Darvan. - Mógł zmienić imię, a statek sprzedać lub przemianować... .
- Akurat Slayne Carrigan jest tym typem zbója, który prędzej pokroiłby własną matkę, niż zmienił swe imię. Egoistyczny, zadufany w sobie prostak, w dodatku bezwzględny dla wszystkich, nawet “przyjaciół”. On chce, żeby wszyscy bali się jego imienia i załogi. Zresztą, sam widziałeś, jak zareagował Anyabwile, gdy o niego zapytałam… Co do statku, możesz mieć rację, ale tego się pewnie dowiem, lub dowiemy, w trakcie poszukiwań - odparła.
- Ty się zakręcisz wokół marynarskiej braci, bo to, że Anyabwile o nim nie słyszał nie znaczy, że nie bywał na innych wyspach. A nam pozostanie do wypytania płeć piękna - dodał.
- Mam taki zamiar. Jeśli Aza zamierza przejść się po obiedzie do “Srebrnej Kotwicy”, mogę wybrać się z nią i tam popytać. Resztę rozpytywania zostawię sobie na czas parady. Będzie tam najwięcej marynarzy i innych piratów, więc i większa szansa na dowiedzenie się czegokolwiek na temat Carrigana - objaśniła swój plan.
- Oferta jak najbardziej aktualna. Znając Carrigana, pewnie wciąż chełpi się zdobyciem statku Madocka, a zmiana go w niczym by mu nie pomogła, w końcu szukamy skurwiela, a nie "Pocałunku". Jeśli chodzi o wypytywanie o niego, to lepiej zrobić to dyskretnie. Jeśli w Lilywhite są jacyś kumotrzy Slayne'a, to mogą rozpoznać Ciebie i mnie, a wtedy nici z niespodzianki - undine uśmiechnął się drapieżnie - Na szczęście mamy trójkę nowych twarzy na Kajdanach, które mogą się tym zająć bez wzbudzania podejrzeń.
- Nie zamierzam siedzieć na tyłku, podczas gdy nasi nowi znajomi będą biegać za moimi sprawami. Poza tym potrafię być dyskretna, kiedy trzeba - odparła Manea, wyraźnie niezadowolona z pomysłu Jamasha. - Idę do “Kotwicy” i koniec. Możesz mi towarzyszyć, jeśli chcesz, a jeśli nie, to nie. Pozostali również.
- A jak go znajdziesz, to co zrobisz? - zainteresował się Darvan. - On raczej nie będzie sam...
- Spokojnie, nie mam skłonności samobójczych - odparła zaklinaczowi półelfka. - Jeśli go znajdę, wyczekam odpowiedni moment i wyrównam rachunki. Jamash obiecał pomóc, ty może też się ze mną tym zajmiesz, więc nie sądzę, by było tak źle. Zresztą, będziemy układać plan jego zabicia, gdy go już znajdziemy. W każdym razie nie będę siedziała spokojnie na tyłku, tylko dlatego, że ktoś może mnie rozpoznać. Po coś to ze sobą nosimy, no nie? - wskazała na maskę otrzymaną od przewodnika.
Aza powoli ponownie zaczęła zapychać się jedzeniem wymigując się od rozmowy. Zastanawiała się ile powiedzieć o sobie nowym, a ile zatrzymać dla siebie.
- Na okręcie zawsze byłam wolna, to na lądzie byłam zniewolona przez długie lata. - odpowiedziała na wcześniejsze pytanie Undine. - Zamierzam udać się do “Srebrnej Kotwicy”, jeśli też idziecie to będę wdzięczna za towarzystwo. Ludzie chętniej schodzą grupie z drogi niż samotnemu niziołkowi. Co dalej nie wiem, może dołącze do krewnego na jego statku. Może zaokrętuję się gdzieś na inny statek, na taki w jedną stronę w głąb nieznanego oceanu. - Wypiła do końca duży kufel piwa i uderzyła nim mocniej o stół. - Jeśli nie znajdę krewniaka w tym mieście to pewnie spróbuje w Slipcove, dziękuje za informację.
Maxim delikatnie westchnął.
- Przyznam moja motywacja wydaje się dość błaha w porównaniu z wami. Chcę zostać piratem bo drań, którego muszę nazywać ojcem jest w marynarce…
- No to trafiłeś w dobre miejsce, tutaj zawsze znajdzie się ktoś, kto potrzebuje uzupełnić załogę - powiedziała Manea, kończąc obiad. - Czyli teraz do “Kotwicy”, a potem na paradę?
- Chodźmy do "Kotwicy" - poparł ją Darvan. - [i/]Wiecie, gdzie to jest[/i] - spojrzał na Maneę i Jamasha - więc nie będziemy musieli nikogo pytać o drogę. - Uśmiechnął się lekko.
- Oj, tak do “Kotwicy” - ożywiła się Aza. - Chodźmy, chodźmy.
Manea skinęła jej głową, poczekała, aż towarzysze skończą obiad i razem z nimi udała się do rzeczonej karczmy.

Jamash dokończył posiłek w milczeniu, po czym dołączył do reszy. Naiwność Manei wyraźnie pokazywała, że jest nieodrodną córką swojego ojca - niezłomnie wierzyła w swoją rację i chęć pomocy od innych. Nie wróżyło to półelfce długiego życia - Kajdany nie były specjalnie przyjaznym miejscem, o czym przekonał się już Madock. Gdyby to była inna osoba, inny czas, inne miejsce, undine dawno machnąłby na nią ręką, wyśmiał próby i zostawił swojemu losowi - Besmara wspierała odważnych, o ile ci potrafili sobie sami poradzić. Ale teraz, tutaj... Piękna kobieta pojawia się akurat na dni przed Festiwalem Rumu, do tego z już wyznaczonym celem. To nie wyglądało jak przypadek, czyżby dziewczyna była nieświadomym posłańcem Morskiej Banshee?

Cóż, noc jeszcze młoda, zdąży się przekonać.
 
Sindarin jest offline