Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2019, 14:17   #330
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Nina pokręciła głową.
- Nie, nie boję. Możemy tam zajrzeć, ale nie podoba mi się… Energia, która z niego płynie… - powiedziała tylko, chyba bardziej do siebie. Poczekała, by ruszyć wraz z Privatem. Kiedy zajrzeli w korytarz, okazało się, że najpierw biegł prosto, ale po około pięciu krokach zakręcał w prawo i był bardzo długi… Nie było widać jego końca, musieliby nim ruszyć.
- To pewnie stamtąd wieje przeciąg. Wrócimy tutaj z resztą. Ostatecznie też muszą mieć coś do roboty po wykonaniu swoich zadań - Prasert zażartował lekko, żeby rozrzedzić atmosferę wypełnioną mrokiem. - Myślisz, że zmieszczą się tutaj dwie osoby obok siebie? Czy trzeba będzie iść gęsiego? Nie mam pojęcia, jaki w ogóle cel miałoby takie przejście. Chyba że jest naturalnym podziemnym korytarzem… Nie mam wiedzy geologicznej - mruknął. - Ale dlaczego ktoś miałby chcieć dostępu do krypty? Żeby regularnie opłakiwać zmarłych? Ale nie wystarczyłoby do tego przejście z budynku nad naszymi głowami? Chyba że ktoś chciał po cichu odwiedzać nie tyle zmarłą rodzinę, co resztę budynku za tą bramą - ręką wskazał czarną przestrzeń, gdzie znajdowały się worki, skrzynie i butelki wina. - A może spoczywają tutaj wampiry i w ten sposób rodzina Yossanthia może wymykać się na wolność i pożerać biedne okoliczne dzieci - Prasert zaśmiał się, ale tak naprawdę wcale nie uważał to za śmieszne. Nie w tym strasznym otoczeniu.
Nina poświeciła na ściany korytarza. Były z tego samego rodzaju kamienia co te w spiżarni.
- Nie, ewidentnie to konstrukcja ludzkich rąk i chyba zmieszczą się dwie osoby obok siebie, ale jest i tak dość wąsko. Tylko to małe przejście z krypty jest tak małe, że trzeba przejść gęsiego. Tutaj jest szerzej… No dobra. Zmierzmy szerokość i wąski korytarz i wracajmy na zewnątrz - zaproponowała Rosjanka, wskazując palcem przejście, którym dostali się tu z krypty..
- Albo możemy zostawić tę część zupełnie na później. Myślę, że jak wejdziemy tam, to wnet zacznie nas ciekawić co jest dalej… i dalej… Chyba że tam się już skończy przejście - Prasert wzruszył ramionami. - Może w takim razie zmierzmy to teraz. Żebyśmy mieli pewność, że to jest rzeczywiście dłuższy korytarz. A potem dokończymy ogród. Jak starczy nam czasu, to zaczniemy pierwsze piętro - zaproponował. - Mam miarę, przetrzymasz koniec? - poprosił, idąc w stronę przejścia. Wyjął z kieszeni komórkę, aby mieć swoje własne źródło światła.
Nina nie była przekonana, ale ustąpiła mu. Kiedy Prasert ruszył, początkowo po prostu odnotował tu nieprzyjemny chłód. Im dalej szedł, tym bardziej miał wrażenie, że dostrzega coś na końcu. Tak jakby światło załamywało się tam inaczej i to chyba był koniec korytarza, prowadzący ponownie do jakiegoś pomieszczenia. Dzieliło go jednak od niego kolejne dwadzieścia, albo nieco ponad metrów i nie mógł ocenić zbyt dokładnie, bo po dziesięciu oczywiście metrówka odmówiła współpracy.
- Chcesz mierzyć do samego końca? - zapytała Morozow. Jej głos odbijał się echem od ścian i niósł dalej. Zupełnie tak, jakby teraz przez kilka setnych sekundy mówiło do niego przynajmniej pięć Nin.
- Tak! - odkrzyknął. - Już nie jest zbyt daleko. Może dwadzieścia metrów. Jeżeli nie masz nic przeciwko, to możesz podejść tutaj i będziemy mierzyć dalej, bo skończyła mi się taśma - wyjaśnił jej sytuację w głębi korytarza. - Widzę tam jakieś pomieszczenie! - krzyknął. - Nie ma drzwi, tylko otwarty korytarz rozszerza się w coś większego - wyjaśnił.
Wiedział, że za jego plecami nie ma żadnej bramy, która mogłaby się nagle zamknąć. Więc w razie problemu miał zawsze drogę ucieczki. Czuł się głupio, że chciał iść dalej, ale z drugiej strony… jeżeli starczało mu na to odwagi… To czy było w tym coś złego?
Zapewne nie.
Morozow musiała zanotować, że ruszyła teraz w jego stronę. W końcu musieli mierzyć dalej, od punktu w którym stanął Prasert.
Kiedy zrównała się z nim, uśmiechnęła się do niego, chcąc dodać mu i sobie otuchy.
- Rzeczywiście, coś tam widać… - poświeciła latarka led w tamtą stronę. Ustawiła się idealnie tak, by zacząć mierzyć od punktu gdzie był Privat.
Tajlandczyk mógł ruszyć dalej.
Przeszedł około pięciu kroków, kiedy usłyszał, jak kobieta bierze głośny wdech.
- Prasert. Stój… - poprosiła go bardzo głośno.
Kiedy na nią spojrzał, nie patrzyła na niego, tylko na korytarz dalej, w stronę gdzie szedł. On też tam spojrzał.
Dostrzegł małą dziewczynkę, która trzymała w dłoniach misia. Jego łapki niemal tarzały się na kamiennej posadzce. Stała do nich tyłem. Poruszała się przestępując z nóżki na nóżkę.
Oczy Praserta rozwarły się szerzej na ten widok. Zastygł w bezruchu, patrząc na zjawę. Czy to była mała Sophia? Wszystko na to wskazywało… Chyba że w podziemiach unosiły się jakieś halucynogenne opary i wszystko istniało jedynie w głowie Tajlandczyka. Nie czuł już w sobie tej śmiałości, jaką wykazał się w blasku słońca w posiadłości. Wtedy rozmawiał z upiornym obrazem, jednak obecnie nie zamierzał zagadywać dziewczynki. Wręcz przeciwnie. Planował pozostać tak cicho, jak to tylko możliwe. Przystawił palec wskazujący do ust i spojrzał na Ninę. Zaczął się wycofywać. Powoli, możliwie jak najciszej. Jego serce mocno waliło. Po kilku sekundach przypomniał sobie, że przecież musi oddychać, więc przestał wstrzymywać oddechu. Miał nadzieję, że zjawa nie wiedziała o ich obecności. Choć z drugiej strony… przecież Nina przed chwilą wymówiła jego imię bardzo głośno… Ale czy na tyle, żeby dziewczynka usłyszała? Zresztą… przecież nie żyła. Kto wiedział, jak funkcjonowały jej zmysły. Być może w ogóle ich nie posiadała i stanowiła jedynie bierną iluzję, paranormalną fata morganę… Prasert miał nadzieję, że tak właśnie było.
Głos Rosjanki nie sprawił, że dziecko poruszyło się, czy obróciło… Jednak, gdy Prasert wykonał pierwszy krok w tył, wizja dziewczynki rozmazała się na moment, po czym ta pojawiła się przodem do nich, w tym samym miejscu. Jej oczy były czarne, tak jak blondynki na obrazie. Jej usta wykrzywił upiorny uśmiech. Zaczęła biec, a po korytarzu rozległo się echo śmiechu dziecka.
- W nogi! - walnęła Nina i chyba na razie porzuciła plan mierzenia czegokolwiek, bo metrówka w błysku zwinęła się, gdy kobieta cofnęła się, dalej oświetlając drogę dla Privata. Najwyraźniej nie chciała uciekać bez niego. Duch poruszał się w całkiem ludzkim tempie, więc Prasert miał zdecydowanie szansę, mimo opóźnionego startu…
- Kurwa… - Prasert wypalił i zerwał się do biegu. Nie zamierzał dawać fory dziecku, ani próbować przekonać się, jak straszne są jego moce. Chciał zniknąć z tych podziemi. Mimo że odwrócił się plecami do ducha, wcale nie poczuł się lepiej. Wręcz przeciwnie, chyba wolał ją widzieć, nawet jeśli stanowiła upiorny widok. Wiedzieć, gdzie znajdowała się i czy go doganiała. Privat na szczęście był wysportowany i nie mógł złapać zadyszki na tak znikomym jak na jego możliwości dystansie. Miał tylko nadzieję, że tempo dziewczynki pozostanie ludzkie i niespodziewanie nie zaprezentuje mocy teleportacji.
Prasert biegł szybko, aż Nina musiała uskoczyć i teraz ona też się nieco rozpędziła w wąskim korytarzyku do krypty, robiąc mu przejście. Privat zahamował, ale aż uderzył w ścianę, po czym skręcił. Poczuł lekkie plaśnięcie w plecy. Było zimne, wręcz zdawało mu się wilgotne i lodowate. Jakby dostał pigułą śnieżną.
- Berek - rozległ się cichy, dziecięcy szept.
Czarnowłosy wypadł do krypty, a razem zatrzymali się z Niną dopiero w ogrodzie. Dyszeli, po uderzeniu adrenaliny. Tak naprawdę dystans nie był daleki, ale szok jakiego doznali wyrwał z nich połowę sił. Prasert nadal czuł to miejsce na plecach, gdzie chyba został dotknięty… Nina pochyliła się i oparła dłonie o kolana, zipiąc. Wyłączyła latarkę
- Tu… Jest ok… Zniknęła - powiedziała, dla spokoju ducha Praserta. Powinien był lepiej słuchać rad Morozow, kiedy wspominała o dziwnej energii, lub wyrażała niechęć do kontynuowania wędrówki tym korytarzem. Z drugiej strony teraz wiedział, że kobieta nie panikowała. Następnym razem o tym nie zapomni.
- Masz plany? Nie mów, że zgubiłaś… - Prasert zawiesił głos.
- Mam… Mam, tylko trochę pogniotłam - odpowiedziała Nina i spróbowała złapać oddech.
Był blady jak ściana. Cały czas w jego uszach dźwięczało to jedno, pojedyncze słowo. Berek. Privat czuł zimno nie tylko na plecach, ale też w kościach. Jak gdyby dziewczynka przeniknęła do jego szpiku i zmieniła go w bryłę szkarłatnego lodu. Tajlandczyk pospiesznie ściągnął koszulkę i odwrócił się plecami do Morozow.
- Mam coś na plecach? Mam? - zapytał pospiesznie. Już widział w wyobraźni ognisko martwicy, gnijącej tkanki i rozpływającej się skóry.
Morozow spojrzała na jego plecy i zmarszczyła brwi. Podeszla i pogładziła go, najpierw na kręgosłupie, a potem dokładnie w miejscu dotknięcia.
- Ślad… Tak jakby ktoś uderzył cię ręką. Lekko tylko zaczerwieniony. Nic poważnego… Pomijając fakt, że zostawiła go do cholery zjawa - warknęła.
Kiedy Nina go dotknęła, Prasert poczuł się nieco lepiej. Napięcie zaczęło z niego schodzić. Przybliżył się do kobiety i pocałował ją mocno w usta. Następnie odsunął się, ale tylko nieznacznie. Zaniósł się głośnym śmiechem.
- Kurwa, co to właśnie było?! - zapytał głośno. Nie mógł przestać się śmiać. To chyba była jakaś forma przeżywania szoku. To zdarzenie nie byłoby tak druzgoczące, gdyby dziewczynka nie dogoniła go koniec końców. I nie dotknęła. Mentolowy posmak na skórze Praserta nie znikał nawet pod wpływem promieni słonecznych. Pocałował Ninę jeszcze raz i przytulił ją mocno.
Nina pokręciła głową…
- Odniosłam wrażenie, że jest to duch dziecka, jak zgaduję, tej dziewczynki, córki Seuxa, ale coś jest z nim nie tak… Dziecko miało pięć latek gdy zmarło, nie rozumiem skąd w jego energii takie dziwne, złe zawirowanie. Będziemy musieli dowiedzieć się więcej w sprawie jej śmierci, ale to zapewne wygrzebie Alexiei w archiwum - wyjaśniła blondynka i westchnęła. Odgarnęła włosy za ucho i rozejrzała się…
- To… To dokąd teraz? Kontynuujemy, czy wolisz odsapnąć? - zaproponowała. Trochę ich to wydarzenie wybiło znów z rytmu pracy.
- Wiesz co… w tej chwili nie wiem, co robić. Będziemy musieli wrócić tam na dół, ale na pewno nie teraz. Nie mam na to nastroju - Prasert parsknął dziwnym śmiechem.
Wsparł dłonie na swoich biodrach i zaczął się rozglądać. Z jednej strony było upiorne mauzoleum, a z drugiej dziwny dom, który wcale nie był ich azylem.
- Myślę, że mam ochotę zostać na ten moment w ogrodzie - Privat zawiesił głos. - Jest tu miło i słonecznie. Moglibyśmy potem urządzić sobie grilla w altance? - zaproponował. - To nie byłby ciekawy pomysł na obiad? Nie mam nastroju na powrót do tego nawiedzonego… - Prasert w nieokreślony sposób zamachał ręką w stronę posiadłości. - Nie wiem nawet, jak to nazwać. Może… cyrku. Nawiedzonego cyrku. Tak. Ale przed obiadem moglibyśmy chwilę pospacerować. Zobaczyć gdzie biegła ta druga ścieżka obok altanki.
Morozow potarła dłonią kark, jakby od spięcia ją nieco rozbolał.
- W porządku. To chodźmy. Zobaczmy co jeszcze jest w ogrodzie. Grill brzmi bardzo dobrze… Mam nadzieję, że na dziś obejdzie się już bez większej ilości niespodzianek… - stwierdziła, po czym zerknęła na notatki i szkice. Wyprostowała nieco pogięte kartki i ruszyła w stronę altanki.

Ścieżka do przodu, w głąb ogrodów, prowadziła do drewnianej chatki, którą oboje z Niną rozpoznali jako kurnik.
Dalej, była spora szklarnia. Część okienek była powybijana, a większość zarosła mchem i była niemal nie do przejrzenia. Drzwi były zamykane na klucz i jego niestety też nie posiadali, co mogło być już nieco frustrującym. Jednak to, co pojał Prasert, dotarło do niego dopiero za moment. Dalej płynął strumyk. Właśnie stali przy szklarni z obrazu koło kuchni. Ktoś musiał namalować go z jednego z okien na piętrze posiadłości…

- No to sobie odpoczęliśmy… - skwitowała ironię losu Nina.
- Cholera - Prasert westchnął. - Wolałbym uniknąć zabawy w berka z kolejnym duchem - mruknął.
Spojrzał na kurnik. Jego obecność najbardziej go zaskoczyła. Głównie dlatego, bo wydawał się tak zwyczajnym elementem wiejskiej posiadłości. Wyglądało na to, że artyści sceniczni również spożywali jaja. Privat miał ochotę ruszyć tam tylko dlatego, bo nie spodziewał się zobaczyć w środku nic interesującego.
- Ale może jest tam klucz do szklarni - powiedział do siebie głośno. - Chodźmy najpierw do kurnika. A jeśli niczego nie znajdziemy, to spróbujemy przejść przez któreś z rozbitych okien. To w końcu szklarnia, wystarczy dobry kamień, aby odkryć jej wszystkie sekrety - mruknął.
Morozow popatrzyła na kurnik, a potem na szklarnię i znów na kurnik.
- Dobrze, zajmijmy się najpierw kurnikiem - zgodziła się, najwyraźniej przekonana.

Dom drobiu okazał się solidny, choć deski nieco już zmurszały i zostały przeżarte przez korniki. Do środka były dwa wejścia - jedno malutkie, zapewne dla zwierząt opuszczających wnętrze co poranka, a drugie, z tyłu zdecydowanie przeznaczone dla ludzi. Gdy Prasert nacisnął klamkę, drzwi ustąpiły. Rozległo się długie, przeciągłe skrzypnięcie. Ze środka buchnął zaduch nagrzanego drewna i kurzu. Były tu siedziska dla niosek i nieco dalej z przodu grzędy, gdzie kury nie znoszące jaja spały. Słoma w koszach była już zapleśniała, przynajmniej w części. Nie było tu żadnych jaj, jak oczywiście można było się spodziewać. Prasert dostrzegł za to mysz, która przemknęła przez środek pomieszczenia, chowając się gdzieś za skrzyneczkami, by zniknąć z pola widzenia Morozow i Privata.
- No to możemy to wszystko zmierzyć i nanieść na plany - zaproponowała i cofnęła się na zewnątrz, rozciągając centymetr.
- Tak. Znaczy nie musimy jakoś bardzo dokładnie szkicować takich rzeczy, jak kurnik. Zależało mi bardziej na samej posiadłości, a głównie na tym tajemniczym, zamkniętym pokoju. Wydaje się, że nie ma żadnych ukrytych dodatkowych pokojów za jakimiś regałami z książkami. Przynajmniej nie na parterze. I sądzę, że takich już nie znajdziemy, skoro mamy podejrzane, zamknięte pomieszczenia na widoku… Chyba że te mają za zadanie jedynie odciągnąć naszą uwagę od tych dobrze ukrytych. Ale nie sądzę. Nie ma co nadmiernie tego komplikować - wzruszył ramionami. - Chodźmy już do tej szklarni. Nie sądzę, że znajdziemy w niej cokolwiek więcej, ale kto wie - mruknął. - To znaczy mam nadzieję, że nie spotkamy już nic strasznego. A jedynie interesującego - dodał, kończąc szkicować prosty plan kurnika.
Rosjanka przechyliła głowę, obserwując jak rysuje budynek.
- Nie chciałam się nad nim rozdrabniać, jedynie po prostu umieścić go na planie - stwierdziła. Kiedy skończył, znów obróciła się w stronę szklarni.
- No… To chodźmy - zaproponowała niemrawo i ruszyła przodem. Podeszła do szklanych drzwi i spróbowała je ponownie otworzyć…
Były otwarte.
Ich otwarciu również towarzyszył nieprzyjemny jęk zastałych zawiasów wejścia. Kobieta zajrzała do środka i zrobiła kilka kroków w głąb.
- Nie wyczuwam niczego… - powiedziała, nieco zdziwionym tonem. Obejrzała się na Praserta. Kiedy Taj zajrzał do środka zobaczył duże pomieszczenie. Na ziemi były grządki, zapewne kiedyś rosły tam rośliny, pielęgnowane przez właścicielkę. Dalej był kącik, gdzie kobieta najwyraźniej pracowała. Było tam biurko i krzesełko, a także narzędzia ogrodnicze. Pod biurkiem stały wielkie donice, wysokie na pół metra, a między nimi takie nieco mniejsze. Kobieta musiała tam trzymać zapas ziemi, czy doniczek na kwiaty i inne rośliny. Metalowa konewka stała na wyższej półce. Na jej lejku wisiał słomiany kapelusz…
Ten sam, który trzymała dama z obrazu.
Prasert podszedł do niego i zdjął go z półki. Trzymał go i wpatrywał się w niego. Poczuł dreszcz biegnący po kręgosłupie. To było również niepokojące, tylko w zupełnie inny, bardziej subtelny sposób, niż duch dziewczynki. Privat odniósł przez moment wrażenie, że sam przypadkiem i nie wiadomo w którym dokładnie momencie przeniósł się do świata namalowanego na obrazie.
- Też czujesz taką… intymność? Mam wrażenie, że naruszam prywatność tej kobiety, chodząc obok jej grządek. Chyba spędzała tutaj dużo czasu. Ciekawi mnie, czy ogrodnictwo było jej pasją, czy może raczej miało głównie praktyczny charakter. Pewnie nie ma to już żadnego znaczenia… Kiedy umarła? W 1909 roku? Jak sobie pomyślisz, że te doniczki i narzędzia mają ponad wiek… i tak zachowały się w cudownym stanie. Dzisiaj produkują takie rzeczy, że po dwóch latach pracy już się rozpadają.
- Celowo, by trzeba było znów je zakupić… Kiedyś myślało się raczej o tym, by przedmioty służyły długimi latami. Teraz po coś takiego trzeba naprawdę dużo zapłacić - stwierdziła kobieta i sama przyjrzała się kapeluszowi.
- Poczekaj… - poprosiła, po czym sama też go dotknęła i cała aż się wzdrygnęła.
- Tej kobiecie stało się coś bardzo złego… - powiedziała ponuro.
- Zmierzmy to miejsce… - poprosiła spokojnym tonem i położyła notes na stoliku. Ruszyła na drugi koniec szklarni, zaczynając rozwijać metrówkę.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline