Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2019, 22:10   #5
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
[MEDIA][/MEDIA]

Świst wiatru ciągnący ze sobą chłodny całun uderzył w starczą twarz, smagając jego pomarszczone lica oraz porywając białe pasma włosów. Mężczyzna szczelniej opatulił się swoją szatą i wygiął usta w delikatnym uśmiechu, niewzruszony zimnym dreszczem.

Stojąca na tarasie klasztoru sylwetka kapłana wydawała się nieskończonie drobna na tle rozpościerających się przed nią Gór Srogich. Czarny szkielet z narzuconym na ramionach białym kożuchem ciągnął się ku nieboskłonowi, nastroszając swe ostre niczym włócznia groty. Widok jednocześnie przytłaczał, jakby sam Stwórca zesłał swe potężne konstrukty, by wyplenić wszelkie zło z tego świata a zarazem inspirował, ukazując, jak niewielkie są ludzkie troski w porównaniu do potęgi ziemi.

Eugeniusz lubił tu przychodzić, zwłaszcza o świcie. Nieprzerwany szum górskich stoków zabierał jego myśli gdzieś poza najodleglejsze granie, wprawiając w stan głębokiej modlitwy. Człowiek w takim miejscu mógł poczuć się kompletnie samotnie a zarazem nie wydawał się być opuszczony. Jedność z dziełem Stwórcy wypełniała umysł, pozwalając osobie medytującej na niezapomniane doznania.

Nie wszyscy podzielali fantazję starszego kapłana, jednak każdy mieszkaniec klasztoru doceniał niezastąpiony krajobraz, tym bardziej, kiedy któremuś zdarzyło się wrócić do miejskiego zgiełku.

Wielebny Niemysł zaczerpnął rześkiego powietrza i ruszył wzdłuż balustrady, zostawiając za sobą białe odciski. Widocznie utykał na lewą nogę. Tego dnia rozpoczęła się kalendarzowa zima, chociaż w Klasztorze Górskiego Płomienia zmiana pory roku zachodziła niemal niezauważalnie. Może i miały nadejść chłodniejsze wiatry i dłuższe noce, ale czyż nie zmagali z mrozem i górską pogodą każdego dnia?

Jedynym zwiastunem zimy byli powracający w mury klasztoru bracia zakonni. Misjonarze, delegaci, kronikarze. Wszyscy, dla których te zimne kamienie były domem, a którzy większość roku przebywali poza nimi, świadcząc swą posługę. Oczywiście nie wszyscy wracali. Niektórych ważne interesa zatrzymywały na zimę, inni zaś w końcu się łamali. Ulegali wygodom miejskim i bliskości cywilizacji.

Wszak kto chciałby mieszkać na mroźnym krańcu świata? Po co właściwie budować w takim miejscu klasztor i dlaczego ludzie wciąż tutaj żyli?


Eugeniusz zszedł po szerokich schodach na dolny taras i minął długie na kilka metrów mosiężne palenisko, w którym przy okazji ważnych świąt rozpalano duży ogień. Zapewne gdyby drewno nie byłoby tutaj rarytasem, podtrzymywano by święty ogień dniem i nocą. Niestety jego transport był kosztowny a zapotrzebowanie jako zwyczajny opał zbyt duże.


Początki klasztoru nie są jasne. Wiadomo jedynie, że datuje się je na trzy wieki temu. Według najstarszych wzmianek dawniej żył tutaj pewien Pustelnik, którego imienia nie poznano a może wymazano z wszelkich zapisów. Ów Pustelnik wybudował niewielką kaplicę, w której mieszkał i podtrzymywał ogień, medytując. To, czy modlił się do Stwórcy, o jakim mówił Mamoniasz w swych proroctwach nie jest pewne, chociaż na własne potrzeby Ognisko dyktowało właśnie taką historię. W każdym razie po jakimś czasie do pustelni zaczęli zjawiać się pojedynczy podróżni. Doceniając piękno Gór Srogich i atmosferę do głębokich modlitw, kościelna brać obrała sobie tę grań jako cel pielgrzymek na długo po śmierci Pustelnika. Oryginalną kaplicę zburzono a na jej miejscu zaczęto stawiać Klasztor Górskiego Płomienia.

Można by więc się zastanawiać, czy klasztor żyje z pielgrzymów? Jest to rzecz jasna po części prawda. Wszyscy maluczcy, których trzyma się zdrowie oraz pełna kiesa, mogą zamieszkać pośród zakonników. Czy to by odszukać natchnienie do poezji bądź malunków, czy też by zwyczajnie odpocząć od cywilizacyjnych trosk. Klasztor stoi przed każdym otworem. Oczywiście każdym, kto wychwala imię Stwórcy, bądź przynajmniej nie wyraża na głos odmiennej opinii.

Jednak to nie z “dobrowolnych” datków na rzecz kościoła opat utrzymuje klasztorny skarbiec wypełniony srebrnymi centarami. Wizytówką Klasztoru Górskiego Płomienia są jego księgi. Właśnie w tym miejscu powstaje znaczna część ksiąg, będących w powszechnym użyciu w całym Królestwie Remy. Za sukces klasztoru odpowiadają szeregi kronikarzy, braci zakonnych tworzących i kopiujących pisma. Co ciekawe spod palcy górskich zakonników nie wychodzą jedynie święte księgi, jednak nierzadko, a może przeważnie są to wytwory świeckie jak rodowody, księgi historyczne oraz naukowe, a nawet poezja. Zdarza się, że za jedną książkę arystokracja musi opłacić jej wagę w srebrze.

Obecny opat zna się na prowadzeniu interesu, toteż nic dziwnego, że zakonnicy nie głodują ani nie marzną, pomimo pustkowia, w jakim się znajdują. Samo zaś odludzie sprawia, że mieszkańcy nie mają tutaj właściwie nic do roboty poza modleniem się i wypełnianiem arkuszy atramentem, co pozwala opatowi utrzymywać kronikarzy skupionych na pracy.


Kończąc swój spacer, starszy kapłan oparł się o zaśnieżoną balustradę, zerkając w przepaść. Nadal przechodziły go ciarki na myśl o bracie zakonnym, który dwa lata temu pozbawił się w tym miejscu życia, skacząc z tarasu. Zastanawiająco brak świadków mógł sugerować, że okoliczności jego śmierci były niejasne, zwłaszcza, że ślady na śniegu nie dawały jednoznacznej odpowiedzi. Opat jednak szybko zamknął całą sprawę i poświęcił za duszę brata duże palenisko, modląc się o jego zbawienie. Czy zakonnik zginął z własnej ręki, czy ktoś mu w tym pomógł, tego wielebny Niemysł miał się już nigdy nie dowiedzieć.

- Bracie Eugeniuszu! Bracie Eugeniuszu! - ktoś wołał za jego plecami. Kapłan pozostawił przykre myśli w przepaści i odwrócił się do zakonnika. Zaokrąglona twarz i lekko wystający brzuszek zdecydowanie podpowiadały, że mieszkańcy klasztoru nie mieli się tutaj najgorzej. Zakonnik poprawił filcową czapkę, która nasunęła mu się na oczy i podszedł bliżej.

- Tak bracie Bartłomieju? Czyżby to już czas porannych modłów? - zapytał Eugeniusz, wsuwając zmarznięte dłonie do rękawów szaty.

- Nie, bracie Eugeniuszu. Opat Robert was wzywa do swego gabinetu - odparł zakonnik, robiąc dumną minę, jakby oświadczał wolę samego króla.

- Czy dobry opat wspominał, w jakim interesie mam do świątobliwego ojca przybyć? - dociekał Eugeniusz, czując w sercu lekkie ukłucie.

Krótko rzec, wielebny Eugeniusz i opat Robert nie przepadali za sobą i kapłan starał się mu nie wchodzić w drogę. Stary Niemysł może i wiódł życie zakonnika, ale nim nie był. W swych najlepszych latach pracował w diecezji Cefalonii, wymarłego dziś miasta. Straszliwy kataklizm przepędził stamtąd nawet Ognisko. Kilku kapłanów straciło życie. Resztę rozrzucono po całym królestwie, zapełniając ewentualne luki. Pech chciał, że żadna wspólnota nie potrzebowała już kolejnego wielebnego. Tak też Eugeniusz wylądował w klasztorze.

Jako zakonnik, nie ominęła go praca kronikarza. Jednak Niemysł ponad drętwe ślęczenie nad księgami wychwalał działanie. Wierzył, że Stwórca cieszył się, kiedy jego dzieci uczyły się ale też pracowały fizycznie. Dlatego po części zajmował się pielgrzymami, a czasami udzielał nauk. Świadom tego, że dla opata klasztor był tylko zyskownym interesem i chociaż nigdy otwarcie mu się nie przeciwstawił, nierzadko dawał po sobie poznać co o nim oraz jego metodach i podejściu do dogmatów wiary myśli.

- Obawiam się, że nie, bracie Eugeniuszu. Opat pragnął zachować tę wiedzę wyłącznie dla brata uszu - skomentował zakonnik z chytrym uśmieszkiem. Bartłomiej nie był złośliwy. Był zwyczajnie znudzony, toteż pobudzała go każda drobnostka, która wychodziła poza rutynę klasztornego życia. A co było lepszym tematem na plotek, jeśli nie opat wzywający swego niepisanego rywala do gabinetu na prywatną rozmowę? Jak na zawód opierający się na milczeniu, zakonnicy potrafili być gorliwymi plotkarzami.

- Dobrze więc, udam się do dobrodzieja opata niezwłocznie. Dziękuję, bracie Bartłomieju - zreflektował się Eugeniusz, przyjmując pogodną postawę.

Bartłomiej przez dłuższą chwilę przyglądał się swojemu rozmówcy z głupim grymasem, który powoli zaczął schodzić z jego twarzy. Być może zakonnik spodziewał się, że wieść o wizycie w gabinecie opata wstrząśnie wielebnym Eugeniuszem. Choćby najdrobniejsze drgawki, cokolwiek, co mógłby później opowiedzieć reszcie braci. Musiał się jednak zawieść, kiedy spotkał się z jego spokojną i opanowaną odpowiedzią.

- Bracie Bartłomieju? - ponaglił go Niemysł, unosząc jedną brew.

- Tak… Tak, proszę. Wracam do swoich zajęć - mruknął Bartłomiej, zawracając na pięcie i ruszając w stronę bramy. Po drodze odwrócił się nawet kilkukrotnie, zerkając na Eugeniusza, jednak ten zdawał się nie poruszyć nawet na milimetr, cały czas odprowadzając zakonnika pogodnym uśmiechem.

Dopiero, kiedy pulchny zakonnik zniknął z pola widzenia, kapłan skrzywił się nieco.

- Co ten stary cap może tym razem chcieć? - westchnął Eugeniusz, kierując się do klasztoru.

***

Wnętrze gabinetu było skromne, jednak nie tak skromne, jak można by się spodziewać po klasztornym ascetyzmie. Bardziej przypominało biuro pomniejszego urzędnika, który pomimo niższego szczebla w miejskiej hierarchii, znajdował miejsce na odrobinę przepychu. Wystarczająco, by wyraźnie odciąć swoją pozycję od pospólstwa.

Światło płonącego kominka i kilku świeczników padało na kamienne mury, gdzieniegdzie ozdobione świętymi obrazami oraz symbolami. Jednak najbardziej przykuwające uwagę były biblioteczki zajmujące dwie ściany pomieszczenia. Zbiory szczelnie wypełniały regały, zaś grzbiety niektórych tytułów mieniły się w złocie oraz srebrze.

Za masywnym biurkiem siedział opat w szacie podobnej do tych, które nosili szeregowi zakonnicy. Wyróżniały go jedynie dodatkowe hafty oraz potężny symbol płomienia zawieszony na szyi. Mężczyzna mógł być niewiele starszy od Eugeniusza, miał krótko przystrzyżoną bródkę, zaś na głowie nosił tonsurę, typową u braci zakonnych fryzurę. Lekka nadwaga dodawała jego posturze siły, sugerując, że pomimo wieku, człowiek ten wciąż był pełen wigoru.

- Jesteście wreszcie. Siadajcie - odezwał się rzeczowo opat, pochylony nad jakąś księgą, którą zręcznymi ruchami wypełniał pismem. Przełożony klasztoru nawet nie uraczył gościa jednym spojrzeniem, odkąd ten przekroczył próg gabinetu.

Eugeniusz mimowolnie skinął głową i kuśtykając, przeciął pomieszczenie, dosiadając się naprzeciwko opata Roberta. Krzesło, choć kunsztownie wykonane, było twarde, w przeciwieństwie do miękkich obszyć siedziska przełożonego.

Kapłan przez chwilę zastanawiał się, czy nie zacząć rozmowy bądź chociaż dopytać o cel tej wizyty. Szybko jednak porzucił te zamiary. Znał opata już wystarczająco długo i wiedział, że z tego człowieka nie dało się nic wyciągnąć. Swoich rozmówców traktował z góry i karmił ich tylko wyselekcjonowanymi informacji, nigdy się nie powtarzając.

Podczas przeciągającej się ciszy, Niemysł miał okazję nacieszyć oko świętym symbolem na piersi opata. Nadmiar światła wręcz oślepiał po spacerze w przyciemnionych korytarzach klasztoru, dlatego kąty pomieszczenia wydawały się dziwnie mroczne. Jakby gabinet był zawieszony gdzieś pośród ciemnej otchłani i tylko ten kawałek ziemi przed kominkiem i wokół biurka był jedynym stabilnym gruntem.

- Ach, Eugeniuszu, dobrze was widzieć - odezwał się w końcu Robert, zamykając księgę i unosząc spojrzenie. Ta odrobina grzeczności w głosie rozmówcy szybko zdradziła kapłanowi, że coś jest nie w porządku.

- Być gościem świątobliwego ojca to najszczersza przyjemność - odparł pokornie Niemysł, pozwalając sobie na odrobinę kurtuazji.

Jeśli mieli sobie za chwilę skoczyć do gardeł, niech chociaż przywitają się jak cywilizowani ludzie.

- Gdyby tylko więcej było takich okazji - westchnął opat. Przez moment nad czymś rozmyślał, rozmarzony i Eugeniusz niemal uwierzył, że Robert faktycznie zaprosił go w celach towarzyskich. Oczywiście, gdyby zaraz po tym ten nie zmienił wyrazu twarzy na swój zwyczajowo protekcjonalny.

- Pozwól, że przejdę do konkretów. Ściągnąłem was tutaj, ponieważ jakiś czas temu dostałem list z Konsylium. Ognisko jest zaniepokojone sytuacją naszych zgromadzeń po wojnie. Chodzi o jedną parafię. Jakiś czas temu na rzecz zarazy straciła swojego kapłana, podobnie jak dworzan i część mieszkańców. Ponieważ jest to pomniejsza parafia, Konsylium odwlekało jej potrzeby, skupiając swą uwagę na bardziej naglących interesach. Jednak jak dowiedziałem się z listu, przyszedł w końcu czas, by odzyskać ten skrawek ziemi na rzecz Stwórcy i odpowiedzieć na wezwanie wiernych. - Opat opowiadał z przejęciem. Najwidoczniej współpraca z samym Konsylium przyprawiała go o dumę, toteż nie szczędził słów, by nakreślić sytuację. Jak Eugeniusz sięgał pamięcią, opat nie mówił tyle nawet na kazaniach.

- Co to za parafia, jeśli można wiedzieć? - zapytał z grzecznością stary kapłan, na co Robert uśmiechnął się nieznacznie. No tak, stary chytrus celowo trzymał go w niepewności, żeby wzbudzić jego zainteresowanie.

- Wieś nazywa się Drzewce. Znajduje się cztery dni drogi na południe stąd. Jej najbliższe miasto to Meander, jedyne okno na świat dla mieszkańców. Parafia jest nieliczna, jednak ostatnimi czasy zaczyna się cieszyć coraz większą popularnością przez wzgląd na napływających osadników. Bieda, brak pana na dworze oraz duszpasterza odsunął te osamotnione owieczki od ogrodu Stwórcy. Nie płacąc pańszczyzny ani dziesięciny popadli w gnuśność i chciwość, natomiast pozbawieni nauk naszego Pana oraz świętej spowiedzi skierowali swe oblicza ku grzechom pierwotnym i dawnym bożkom. Podsumowując, Drzewce potrzebują opieki oraz miłości Ogniska, inaczej dojdzie tam do katastrofy gorszej niż wojna i zaraza razem wzięte.

Słowa opata przeraziły nawet Eugeniusza, który mimo wszystko był posłuszny kościołowi i martwiły go losy wiernych. Oczywiście kapłan domyślał się, że stary Robert koloryzuje z tym popadaniem w hedonizm mieszkańców Drzewiec, niemniej jednak każda parafia potrzebowała swojego przewodnika.

- To okropne wieści. Całe szczęście, że Konsylium troszczy się nawet o maluczkich. - skomentował Eugeniusz. - Zastanawia mnie jednak… Co ta sprawa ma wspólnego ze mną, dobry opacie? - zagaił, nie mogąc już wytrzymać niepewności. Kolejny uśmieszek na twarzy opata oraz rozparcie się na krześle tylko potwierdziło Niemysła w przekonaniu, że gra w uknutą przez niego grę.

- Na zakończenie listu - kontynuował Robert. - Konsylium wystosowało do mnie prośbę. Prośbę o wyznaczenie osoby, kapłana o niezachwianej wierze, który wziąłby na swoje barki te trudne zadanie, jakim jest przywrócenie ładu w Drzewcach.

Drań chce się mnie pozbyć, przeszło przez myśl Eugeniusza. Nie odpowiadało mu, że byłem mu solą w oku. Jedynym kapłanem, który reprezentował odmienne podejście do zajęć braci zakonnych niż te narzucane przez opata.

- Długo się zastanawiałem nad tym, kogo wybrać. Modliłem się do Stwórcy o poradę, składałem ofiary w intencji roztropnej decyzji. I w końcu spłynęła na mnie odpowiedź. Wy, bracie Eugeniuszu. Służyliście w Cefalonii, kiedy miasto jeszcze stało. Waszym powołaniem od zawsze był kontakt z wiernymi, nie zaś noszenie habitu. Nie ma w tym klasztorze lepszego kandydata na to stanowisko, niż wy.

Co prawda, to prawda, westchnął w myślach Eugeniusz. Robert mówił z sensem… gdyby tylko wielebny Niemysł był o dziesięć lat młodszy. Z piątym krzyżykiem na karku wizja rozpoczęcia pracy w zaniedbanej jak Drzewce parafii stanowiło wyrok. Biedna wioska, swawolni osadnicy i samotna posługa była ogromnym wyzwaniem.

Stanowisko w jakiejś miejskiej świątyni, gdzie lud był posłuszny a warunki niczego sobie? Brzmiało jak marzenie. Jednak to? Robert naprawdę chciał się go pozbyć. Na amen.

- To… ogromny zaszczyt, ojcze. Ja… po prostu nie wiem, co powiedzieć. Szansa, by wrócić do pełnienia posługi, to wszystko, czego mogłem pragnąć - odpowiedział kapłan. Nie mógł odmówić. Jego pobyt w klasztorze był niepewny od dłuższego czasu. Gdyby nie przyjąłby tej oferty, straciłby w oczach wszystkich braci i wystawiłby się na ataki opata. Nie mówiąc o zszarganej godności. Tchórzostwo nie wchodziło w grę.

- Jednakże… - powziął Eugeniusz, na co Robert nerwowo uniósł jedną brew. - świątobliwy ojcze, spójrzcie na te ręce - powiedział, unosząc przedramiona, z których zsunęły się szerokie rękawy. Oczom opata ukazała się pomarszczona skóra, która swą jędrność zostawiła chyba w poprzednim życiu. - Jak ja tymi starymi gnatami oporządzę świątynię i zadbam o przybytek oraz siebie? Nie mówiąc o służbie wśród wiernych.

Eugeniusz miał tylko jedną szansę. Jeśli zagranie na współczuciu opata nie poskutkuje, wtedy przynajmniej obrzuci go mianem bezdusznego.

Opat umilkł na moment, robiąc skonfundowaną minę. To zrodziło nadzieję w sercu kapłana. Może Robert do końca wierzył, że jego rywal przyjmie ofertę bez wahania. Mogli za sobą nie przepadać, ale opat dbał o swoją reputację. Co by pomyślało Konsylium, gdyby się dowiedziało, że przełożony klasztoru na ich prośbę posłał samotnego, kulawego starca? Zdecydowanie nie poświadczyłoby to o jego zdrowym rozsądku.

Kolejny uśmieszek opata wydał się istnie diabelski.

- Ależ bracie Eugeniuszu! Czy wy sugerujecie, że oddelegowałbym was do tego zadania, gdybym nie miał pewności, że temu podołacie? - odparł z rozbawieniem przełożony klasztoru, po czym odwrócił twarz w stronę kąta z regałami.

- Podejdź no tu chłopcze - polecił opat.

[MEDIA][/MEDIA]

Z ciemności, która na początku Eugeniuszowi wydawała się nieprzenikniona, a później zaczęła formować się w niewyraźne kształty, wyłoniła się sylwetka.

Chłopak mógł mieć na oko siedemnaście, osiemnaście lat. Był raczej wysoki. Czupryna bujna, lico smagłe, szczęka podkreślona. Jego spojrzenie było ciekawskie, jakby postrzegało świat jako wyzwanie. Nosił na sobie togę, jaką zakładali bracia mniejsi, czyli uczniowie.

- Poznaj Mieszka - odezwał się przełożony klasztoru, przedstawiając chłopca. Ten przystanął obok biurka, nieco onieśmielony, z dłońmi złożonymi przed sobą. Nie odezwał się ani słowem.

- Okaż trochę szacunku starszemu kapłanowi, niecnoto! - warknął opat, uderzając dłonią w biurko.

Chłopak niemal podskoczył ze strachu i szybko się zreflektował, po czym pochylił pokornie głowę.

- Wielebny ojcze, niech Stwórca nad tobą czuwa - powiedział w pośpiechu.

Eugeniusz przyglądał się nieznajomemu z wyraźnym zaciekawieniem. Nie znał Mieszka, ale też nie było w tym nic dziwnego. Załoga klasztoru była dość liczna. Bracia mniejsi mieli wydzielone własne skrzydło, w którym żyli i pobierali nauki. Eugeniusza nigdy nie dopuszczano do tego skrzydła. Kapłan podejrzewał, że sam opat maczał w tym palce, by ten czasem nie skaził młodych uczniów swoimi niestandardowymi poglądami.

- Niech jego płomień nigdy w nas nie zgaśnie - odparł wielebny Niemysł, kładąc przy tym dłoń na swoim sercu.

Opat rozparł się wygodniej na krześle, kładąc dłonie na blacie biurka. Jeszcze przez moment przeskakiwał wzrokiem z Mieszka na Eugeniusza i z powrotem, jakby obserwował swoje zabawki podczas gry.

- Mieszko jest już z nami od jakiegoś czasu. Wdowa oddała go na nauki, ponieważ mieli biedę w domu. Pewnie miała nadzieję, że chłopak zostanie bratem zakonnym bądź wielebnym i wspomoże tym samym rodzinę - zaczął swobodnie Robert, stukając dłonią o blat. - Na jej nieszczęście, młodzieniec jest najbardziej nieposłusznym bratem mniejszym, jaki praktykował w tych murach od dawna. - Opat spochmurniał na te słowa. - Spanie i nieuważanie na lekcjach, unikanie obowiązków i wymigiwanie się od pracy, brak pokory do nauczycieli, deprawowanie rówieśników i podkradanie zapasów z klasztornej winnicy. Lista jego grzeszków jest długa, jednak ostatni wyczyn przekroczył wszelkie granice...

Eugeniusz otworzył szerzej oczy, zaskoczony obnażeniem przewinień młodzieńca. Ten z kolei opuścił wzrok, oblewając się rumieńcem. Kapłan widział, jak chłopak bardzo chce wyjść z gabinetu.

- Córka barona, nie uwierzy brat! - kontynuował opat. - Przyłapano go na spoufalaniu się z córką barona, który gościł u nas zeszłego tygodnia. Nie muszę chyba mówić, że baron był oburzony. Przyśpieszył swój powrót, krytykując wszystkich braci zakonnych i naszą społeczność ogółem. Dzięki bogu, że zależy mu na utrzymaniu tego występku w tajemnicy, inaczej bylibyśmy zrujnowani.

Wielebny niemal zagwizdał, kiwając głową. Pamiętał barona i jego córkę, bo oprowadzał ich po tarasie. Jego nagły powrót był dla niego zagadką, a plotki o Mieszku-zalotniku jeszcze nie dotarły do starego kapłana. Nic w tym dziwnego, skoro stronił od towarzystwa zakonników.

Mieszko na wspomnienie młódki mimowolnie uśmiechnął się pod nosem..

- Powiedziałem, że tego już za wiele. Obiecałem baronowi, że chłopak poniesie konsekwencje i zostanie wydalony z klasztoru. Teraz jednak myślę, że Stwórca jeszcze może mieć dla niego plany. Zamiast skazywać tę niecnotę na tułaczkę i prawdopodobnie śmierć w jakimś rowie, wciąż może przysłużyć się woli Ogniska. Wyruszy z tobą do Drzewiec jako twój sługa. To jego ostatnia szansa na naukę pokory oraz zmazanie tej burzliwej przeszłości. Jeśli się sprawdzi, za kilka lat zostanie z powrotem przyjęty w nasze szeregi. Otrzyma u nas schronienie i cały dobrobyt, jakim cieszą się bracia. Może nawet będzie w stanie odłożyć trochę grosza na biedną wdowę. Jeśli nie... wtedy świeć panie nad jego duszą. - Usłyszawszy o swojej matce, Mieszko zagryzł wargę i zrobił zmartwioną minę.

- To wspaniałomyślne z ojca strony - wtrącił Eugeniusz, poprawiając się na krześle i przenosząc spojrzenie z powrotem na opata. - Jednakże wychowanie chłopca i opieka nad parafią to tylko większe wyzwanie, które może przerosnąć nawet najbardziej gorliwego kapłana.

- Mieszko rozumie swój błąd i konsekwencje swoich czynów. Błagał o wybaczenie i drugą szansę. To, co teraz mu oferuję, wybrał dobrowolnie. Jeśli więc ma choć krztynę rozumu w głowie, zrobi wszystko, by wykorzystać tę ostatnią szansę. Chłopak jest sprawny i zna już podstawy z zakresu posługi kapłana. Wyręczy brata we wszystkich obowiązkach, wystarczy wskazać mu właściwą drogę. Dał mi na to słowo - odparł naprędce Robert, demontując zmartwienia kapłana.

Eugeniusz kiwnął głową i łypnął na Mieszka uważnie, jakby miał zamiar przejrzeć go na wylot.

- Czy to prawda, chłopcze? Prawda, że dałeś słowo, iż będziesz dążył ku poprawie? Że będziesz słuchał się mojego słowa bez wyjątku? - zapytał poważnym tonem wielebny Niemysł.

Chłopak uniósł twarz i odwzajemnił śmiałe spojrzenie. Coś było w jego obliczu, co Eugeniusz widział jako podniosłe i rycerskie.
- Prawda, wielebny ojcze. Ślubuję ojcu posłuszeństwo i zawierzam w ojca ręce swoją duszę - odpowiedział Mieszko stonowanym głosem. Kapłan nie mógł wywnioskować, czy chłopak mówił szczerze, ale uwierzył przynajmniej, że ma dobre intencje.

- Sam brat widzi, chłopak jeszcze może wyjść na ludzi - rzucił opat, zacierając ręce. Najwidoczniej przemowa Mieszka poruszyła go bardziej niż Eugeniusza. Chłopak miał wrodzoną charyzmę, tego nie można było mu odmówić. Kapłan zastanawiał się, jak brzmiały błagania ucznia, by okazać mu litość.

- Zimę spędzicie tutaj. To chyba odpowiedni czas na zapoznanie się i przygotowania do drogi. Wyruszycie wraz z pierwszymi roztopami - ciągnął opat, pochylając się ważko nad biurkiem. - Zakładamy, że po takim czasie świątynia jak i jej inwentarz mogą nie być w najlepszym stanie. Wyposażę was we wszystkie podstawowe przyrządy liturgiczne, prowiant i odrobinę pieniędzy, tak by niczego wam nie zabrakło.

- Dziękuję, dobry opacie. Chyba nie mam innego wyboru, niż przystać na świątobliwego ojca propozycję - poddał się Eugeniusz, który zdążył pogodzić się z losem. Poza tym… nutka ekscytacji zagrała w jego sercu. Cała ta podróż brzmiała jak jakaś przygoda.

- Nie ma brat - potwierdził z pozornie życzliwym uśmiechem opat.

Najwidoczniej rozmowa była dla niego skończona, bo wstał od biurka i ruszył w stronę drzwi. Zarówno Eugeniusz jak i Mieszko podążyli za nim.

- Czyli wszystko mamy ustalone. Odpowiem jak najszybciej na list Konsylium, że jego zadanie powierzam w dobre ręce - zagaił Robert, otwierając drzwi. - Z bogiem - zakończył, niemal wyrzucając ich za drzwi.


Stojący już na korytarzu Eugeniusz i Mieszko spojrzeli po sobie.

- Wygląda na to, że sprytny opat pozbył się dwóch problemów za jednym zamachem - mruknął kapłan, na co chłopak zrobił bezradną minę.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nJLuG8c11Gk[/MEDIA]

Droga do Drzewiec przebiegła spokojnie. Eugeniusz podróżujący furmanką szczególnie upodobał sobie obserwowanie zmieniającego się otoczenia. Kiedy zjechali z Gór Srogich zdawało się, że wjechali do innej krainy.

Przez większość podróży zarówno kapłan jak i Mieszko oraz prowadzący powóz brat zakonny nie odzywali się za często. Młody sługa okazywał za to największy zapał, nie mogąc się doczekać, by dotrzeć na miejsce. Z tego, co wielebny zdołał go poznać przez te kilka miesięcy, chłopak miał dobre serce, a posługa w Drzewcach była jego osobistym wyzwaniem.


Czwartego dnia podróży oczom wysłanników Klasztoru Górskiego Płomienia ukazała się wioska. Drzewce, zgodnie z opowieściami, nie zrobiły dużego wrażenia. Opuszczony dwór Huberta z Karmanii, który minęli, straszył pustkami.

Furmanka wjechała na żwirową drogę, przy której znajdowało się największe skupisko chat. Droga prowadziła na niewielkie wzgórze ze świątynią, która majaczyła już z oddali. Wielebny pozdrawiał oszczędnie wszystkich przechodzących nieopodal ludzi, chociaż jeszcze się nie przedstawiał.

Powóz zatrzymał się dopiero przed świątynią. Brat zakonny pomógł wypakować skrzynie z bagażem po czym natychmiast ruszył w drogę powrotną. Chciał pokonać jak największą drogę, zanim zapadnie zmrok.

- No i? Co ojciec myśli? - odezwał się pełen werwy Mieszko, stojąc pośród skrzyń i przyglądając się budowli.

Entuzjazm sługi był raczej ironiczny, bowiem świątynia nie mogła robić takiego wrażenia. Niska, zbudowana z kamienia, z niewielkimi otworami w formie okien. Gdzieniegdzie brakowało jakiegoś kawałka ściany. Ciężko było ocenić stan dachu z tej pozycji, ale obecny widok nie wróżył niczego dobrego.

- Myślę, że jak doprowadzimy tę ruinę do dawnej świetności, to zapewnimy sobie miejsce w niebie - mruknął rozbawiony Eugeniusz, któremu mimowolnie udzielił się młodociany zapał. - Chodź, wniesiemy bagaż do środka i spróbujemy się rozgościć.


Wnętrze świątyni można było opisać pokrótce w ten sposób. Za frontowym wejściem znajdowała się główna sala z rzędami (w większości uszkodzonych) ławek, ołtarzem pod przeciwległą ścianą i dużym paleniskiem. Tuż nad nim, pod sklepieniem znajdował się wylot kominowy. W sali modlitewnej próżno było doszukać się jakiś ozdób poza prostymi rzeźbami, zapewne wykonanymi przez lokalnych rzemieślników.

Za salą modlitewną znajdowało się niewielkie pomieszczenie, w którym trzymano przyrządy liturgiczne i w którym kapłan przygotowywał się do nabożeństw. Trzymano by przyrządy liturgiczne, gdyby nie fakt, że większości z nich brakowało, podobnie jak wielu innych rzeczy.

Obok świątyni znajdowała się jeszcze drewniana dobudówka, w której miał mieszkać wielebny opiekujący się świątynią. Dalej za dobudówką można było trafić na zaniedbany ogród.

Dziwnym trafem zarówno świątyni jak i dobudówka nie wymagały generalnych porządków. Najwidoczniej dom boży miał tu jeszcze jakiś opiekunów.


Mieszko jeszcze robił obchód, zaglądając we wszystkie zakątki, kiedy Eugeniusz wrócił do sali modlitewnej. Przetarł dłonią lekko zakurzony ołtarz i wsparł się na nim, wlepiając spojrzenie gdzieś w dal.

W myślach przywołał obrazy z przeszłości, kiedy służył w Cefalonii. Wtedy miał do czynienia z prawdziwymi kościołami. To, co zastał tutaj było… lekko rozczarowujące.

Czekał ich ogrom pracy. Posprzatanie tego wszystkiego, drobne remonty, wymiana dachu, ławek, załatanie dziur w murach. Zadbanie o ogród i zieleń wokół świątyni. I co najważniejsze, asymilacja w społeczeństwie Drzewiec. Poznanie wszystkich mieszkańców, przekonanie ich do siebie i ściągnięcie z powrotem do Ogniska.

Tyle obowiązków. Tyle potrzebnych środków i materiałów. Eugeniusz miał tylko parę starczych rąk, kulawą nogę i dojrzewającego chłopaka, który pragnął zakosztować świata… i zapewne lokalnych dziewuch. Dla Mieszka był to park zabaw. Dla Eugeniusza pastwisko Stwórcy. Oboje musieli zjednoczyć siły, by odbudować to, co zdawałoby się już przepadło.

- Stwórco, dodaj nam siły i roztropności - wyszeptał stary kapłan.
Eugeniusz Niemysł

Czy jest z prawego łoża?
Prawdopodobnie tak.

Jaki ma majątek? Ile ma ziemi?
Kapłani nie posiadają majątku. Ma tylko swoje odzienie, świętą księgę oraz przyrządy do odprawiania nabożeństw.

Skąd pochodzi?
Wieści niosą, że przybywa z klasztoru gdzieś spod Gór Srogich. Jego pochodzenie nie zostało jeszcze poznane.

Czy ma jakieś praktyczne umiejętności?
Wiedza: obrządki kościelne, architektura sakralna, retoryka, muzyka, matematyka, geografia, ekonomia.

Jak na klechę przystało, potrafi zaśpiewać i oporządzić świątynię.
Pomimo wieku i kalectwa, wciąż ma pary w rękach, więc pewnie potrafiłby zająć się jakimś remontem albo zaopiekować poletkiem. Ewentualnie przyłożyć komuś księgą.

Jaki jest jej stan cywilny? Czy ma dzieci?
Nieżonaty i prawdopodobnie bezdzietny.

Czy ma jakieś aspiracje?
Pragnie być dla swoich wiernych duchowym przewodnikiem. Wspierać ich w ciężkich chwilach i prowadzić ku zbawieniu duszy. Rozumie ludzkie potrzeby, temu też stosuje ludzkie metody.

Nie jest zadowolony z tego, że zesłano go w tak zapuszczone i zapomniane przez boga miejsce jak Drzewce. Ma nadzieję, że uda mu się odbudować autorytet świątyni i przekształcić swoich wiernych na cywilizowanych ludzi.

Wie, że czeka go starcie z ludowymi przesądami i herezją, jednak pół wieku w kościele zrobiło z niego nieugiętego człowieka.

Ile ma lat?
Będzie z pięćdziesiąt wiosen jak nie więcej.

Czy przebyła jakieś ciężkie choroby? Ma jakieś kalectwa?
Stara rana na lewej nodze, przez którą kuleje. Krótkowzroczność. Okazjonalne napady kaszlu.

Mieszko

Osiemnastoletni chłopak wyrzucony z klasztoru za swoje występki. Zgodził się służyć Eugeniuszowi, by udowodnić swoją wartość i zostać ponownie przyjętym w szeregi braci zakonnych.

Uroda sugeruje wysokie urodzenie, chociaż jego matka, wdowa była prostą chłopką, która odesłała go na nauki z powodu biedy.

Żywy, ciekawy świata a przy tym buntowniczy.

 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 25-07-2019 o 18:46. Powód: Dodanie opisu postaci
MTM jest offline