26-07-2019, 10:43
|
#208 |
Markiz de Szatie | Wolken wytarł miecz z krwi, na jego twarzy malowała się jakaś dzika satysfakcja i choć cera mężczyzny pozostawała blada jak kredowa ściana, znać było, iż czerpał niewysłowioną radość z walki. Po okresie spędzonym w klasztorze, był jak wyrwany na gościniec jastrząb. Ideały Shallyii nie zdołały stłumić w nim instynktu zabijaki. Zresztą to los zrządził , że znalazł się w owym przybytku, a nie jego szczere pragnienie skruchy. Im był dalej od klasztoru, tym bardziej zapominał o miłosierdziu. Liczyło się to, że mógł przelać cudzą krew. Bezkarnie i w imię dobra Imperium. Nie wiedział dokąd zaprowadzi go ta droga, czy na powrót stanie się przestępcą, czy choroba z którą się bezsilnie zmagał wpłynie na litościwe i dobroduszne uczynki wobec bliźnich. Tutaj rozpoczynała się krwawa droga, której patronował karmazynowy księżyc, ukazawszy na chwilę swoje demoniczne oblicze. - Pójdę z tobą, Bladinie - rzekł nieśpiesznie. - Mogę okazać się przydatny, kogokolwiek tam napotkamy.
Po czym ruszył za Khazadem w drogę ku tajemniczej kryjówce kultystów. |
| |