Praca, praca i jeszcze raz praca. Gospodarstwa ciągle trzeba doglądać, dbać o zwierzynę, pracować na polu i w ogródku, o samym utrzymaniu domu i obory nie wspominając. Do tego dochodziła jeszcze ta prostsza część codzienności, jak przyrządzanie jedzenia, pranie, sprzątanie i wiele innych zajęć.
Marysia była do tego wszystkiego bardziej niż przyzwyczajona, uważając taki stan za naturalny porządek i zamysł Stwórcy. Jeśli człowiek nie pracował, to coś z nim było nie tak. Ona sama, każdego wieczoru kładąc się spać po modlitwie, mogła zasnąć z czystym sumieniem, dzięki temu czego dokonała w ciągu dnia. Bo to właśnie efekty pracy tu się liczyły.
Po utracie rodziny, to przez wojnę, to przez zarazę, na miarę swoich możliwości, starała się wpoić te zasady swojemu młodszemu o parę lat bratu.
Patryk pojmował rzeczywistość i podzielał te poglądy, zdając sobie sprawę, że mieli już tylko siebie. A trzymając się razem było im łatwiej... Choć chwilami, mimo to i dojrzałego wieku dwunastu wiosen, dziecięce figle nadal często się go trzymały, co Marysia czasem odczuła na własnym... siedzeniu.
Oboje byli jednak jak najbardziej dobrymi ludźmi. Jak wtedy gdy do wsi przybyła
Bogna, szukając miejsca dla siebie. Z pracą sobie radzili, więc wykorzystywać nowo przybyłej nie musieli, ale nawet bez tego zawsze znalazł się dla niej kubek mleka, czy buraczek. Na stałe do domu jej nie przyjęli, uznając że znacznie lepiej dla niej będzie jak weźmie sobie którąś z pustych chat, aby mieć swoje własne... Bogna wolała pójść do młynarza, ale to już była jej sprawa - najważniejsze, że zarówno ona sama jak i jej gospodarze byli zadowoleni. To u nich zimowała.
Zimą oczywiście też pracy nie brakowało. Owszem, była ona inna niż w cieplejsze pory roku - lżejsza, nie tyle fizyczna co manualna. Jak co dzień, nadal trzeba było wydoić i nakarmić krowy, dać jeść osiołkowi i zimującym w jednej z izb domu kurom. Na polu i w ogrodzie nie było nic do roboty, ale trzeba było porządnie dbać o palenisko w domu i stodole. Warto było zjeść ciepły posiłek w ciągu dnia, a niekiedy i strącić z dachu śnieg, aby strzecha się nie uszkodziła. Do tych drobiazgów musiała oczywiście dojść jakaś praca zarobkowa. W Drzewcach różnych rzeczy się ludzie imali, a dla Marysi i Patryka była to szewska robota. Mało kto doceniał buty, dopóki miał je sprawne. One są jak zdrowie i ile je trzeba cenić ten tylko się dowie, kto je straci... Tej zimy zrobili dwie pary butów. Jeśli we wsi nikt nie kupi, to się zagada do kogo trzeba i pojadą do miasta na targ.
W końcu jednak, nadchodziła wiosna. I bardzo dobrze! Owszem, zapasów jeszcze mieli. Zostało jeszcze trochę powideł śliwkowych, kapusty kiszonej i mąki. Różnych ziaren dla kur, siana dla kopytnych i drewna dla ognia też nie brakowało... W tym roku Marysia i Patryk byli dobrze przygotowani na zimę i nie musieli ubijać żadnego ze swoich zwierząt. Rok był udany - daj nam Stwórco raz do roku taki rok.
Zrobiło się cieplej, a to oznaczało, że można było dobrze wywietrzyć cały dom i nie zamarznąć przy tym. Zrobić porządne pranie, które wyschnie w ciągu jednego dnia. I w ogóle nie myśleć o tym jak dotrwać do wiosny - bo oto jest.
W tym roku, koniec zimy przyniósł do Drzewców pewne zmiany... Marysia przecedzała właśnie zsiadłe mleko, z późniejszym zamiarem zrobienia twarożku, gdy do domu wbiegł Patryk z nowiną.
- Siostro! Nowy kapłan przyjechał do wsi - oznajmił z entuzjazmem.
Marysia zastanowiła się przez chwilę, ale słowa jej brata brzmiały poważnie.
- To może oznaczać zmiany, na lepsze lub na gorsze - powiedziała.
- Dla ciebie na pewno, bo to taki piękniś, że zaraz będziesz się chciała całować - rzucił ze szczerym uśmiechem.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, zaskoczona jego opinią.
- Wcale nie. No co ty? Za taką mnie masz? - rzuciła w odpowiedzi... ale ciekawość wzięła górę i Marysia poszła zobaczyć tego "pięknisia".
Oczywiście zawiodła się, pewnie tak samo jak zawiódł się sam kapłan, skoro od razu wyjechał. Widziała tylko jego plecy i tył głowy - w dodatku z daleka... Nie tracąc więcej czasu, wróciła do domu i na powrót zajęła się szykowaniem jedzenia.
- Nie będzie kapłana. Byłam w pół drogi do kaplicy, a ten już odjechał - podzieliła się z bratem informacją.
Patryk patrzył na nią, gorączkowo się nad czymś zastanawiając.
- Trochę szkoda, nie będzie wsparcia moralnego... Ale i dobrze, nie będziemy przecież ot tak dawać komuś do misy, czy na tacę. No nie? - powiedziała zadziornie.
- Eee tam. Kapłan ot tak by nie wyjechał, coś ci się przewidziało - bagatelizował chłopak.
- A jednak. Sama widziałam, jak odjeżdżał! - Upierała się Marysia.
- Mylisz się! Nie przyjechał by tylko po to, aby zaraz wyjechać - Patryk obstawał przy swoim.
- A założysz się?! - Rzuciła w końcu Marysia, nie mogąc już dłużej wytrzymać.
- Dobra, to pójdziemy do kaplicy i zobaczymy. Co chcesz jak nikogo tam nie będzie? - brat podjął wyzwanie.
- Sam jeden dokładnie wysprzątasz całą oborę i zrobisz pranie - postawiła dziewczyna.
- Dobra. A jak duchowny tam będzie to pocałujesz fujarę Mojo - postawił chłopak.
Brwi Marysi uniosły się do góry, gdy jej brat tak zawyżył stawkę. Między dziewczynami w jej wieku czasem trafił się zakład, w wyniku którego przegrana musiała pocałować ich osiołka w siusiaka. Kilka takich zakładów Marysia podjęła, ale zawsze miała dość oleju w głowie, aby taką stawkę przyjmować tylko wtedy gdy była absolutnie pewna że wygra. Jak dotąd nigdy nie przegrała.
Szybko przemyślała całą sprawę. Czy kapłan mógł przyjechać i natychmiast wyjechać? Nawet bez słowa, czy zorganizowania mszy? Dlaczego przyjechał furmanką, a nie po prostu na koniu? Może przywiózł coś. Ale wtedy po co by wyjeżdżał? Może wcale nie wyjechał, tylko był w trakcie zwożenia czegoś? Drewna do odbudowy kaplicy?... Do tego ta pewność w oczach Patryka, który co ważniejsze sam zaczął ten temat.
- O nie! Co to, to nie! - powiedziała stanowczo, nie przyjmując zakładu.
Później okazało się, że dobrze zrobiła. Istotnie do wsi zawitał nowy klecha, a nawet dwóch. Przywiózł ich taki inny i to tego trzeciego widziała jak odjeżdżał... A co ciekawsze jeden z tych co zostali faktycznie był młody i tak prześliczny, że nawet Marysia musiała przyznać, że nie omieszkałaby coś... pokombinować.
Znając koleżanki ze wsi, spotka je nad rzeczką, gdzie będą się starały podpatrzeć młodego kapłana podczas kąpieli. Ona sama jednak nie była tym zainteresowana, była zbyt porządna, a poza tym miała jeszcze sporo pracy - trzeba posprzątać oborę i miała dużo do uprania... musiała iść zrobić pranie, nad rzeczką.