Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2019, 20:56   #181
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Dorothy powoli podeszła do jeepa i zaczęła szukać apteczki, której tam nie było
- Pięknie - powiedziała sama do siebie. - Kto zabrał apteczkę?!- Krzyknęła i ruszyła do drugiego auta. Wyjęła z niego drugą apteczkę. Jednym ruchem wyrwała sobie strzałę, co trochę bolało i wydobyło z gardła pani Lie kilka niecenzuralnych słów. Założyła szybko opatrunek i z resztą zawartości ruszyła do Cooke.

Major widząc jak Lie wyrwała sobie strzałę pokiwał głową chyba z uznaniem… ale po chwili westchnął z rezygnacją, widząc co robi Dot i Hana.
- Honzo! Umiesz trzymać karabin? - Spytał geologa.
- Taaa… - Padła odpowiedź.
- Bierz ten od Larrego, zabezpieczasz teren na dziewiątej! - Baker wskazał kierunek ręką w stronę ufo - Peter pilnujesz od 9 do 13! - Dowódca zatoczył łuk ręką, po czym szybkim krokiem podszedł do samotnego, czerwonego plecaka na trawie, i z nim ruszył do Lie.
- "Bear"! Żyjesz?! - Spytał.
- Tak jest. Ale krwawię jak świnia, wyrwałem sobie tą strzałę… - Odpowiedział David.
- Co zrobiłeś? Kur… dobra, zaraz cię ktoś opatrzy! Panie Collins, pan zejdzie jednak z jeepa i usiądzie obok niego. Na jeepie jest pan dobrym celem!

Baker w końcu znalazł się obok Dot i postawił przy kobiecie plecak medyczny Kim.
- To się bardziej przyda? - Spytał rudowłosą, rozglądając się jednak po okolicy i nie utrzymując kontaktu wzrokowego - "Bear", zabezpieczaj teren od 16 do 21! - Wydał kolejny rozkaz, po czym spojrzał na Ryo i Hanę.
- Jedno z was również zabezpieczać teren, drugie asystować Lie. Ja się idę zająć Davidem, wszystko jasne? - Spytał ogólnie, jakby całą grupę, głośnym tonem.

Hana po krótkiej konsultacji z Ryo po japońsku odeszła od Cook i opatrującej ją Lie. Wzięła po drodze karabin najemniczki i jeden magazynek i podeszła do drugiego sierżanta. - Nie dokońca wiem jak z tego strzelać, musisz mi pokazać. - odezwała się do Sierżanta Currana. Jej głos był słaby i zgubiła poprawny akcent.
- Oj przestańcie już robić sobie jakieś tajemnice - Dot zwróciła się po japońsku do dwójki Azjatów. - To nie kulturalne, to co robicie.
Hana spojrzała jedynie na moment w kierunku Dorothy bez słowa odpowiedzi, po czym zwróciła się ponownie ku Peterowi, z którym już zaczęła rozmowę.

Peter przeniósł wzrok z krzewów, które obserwował, na Hanę, a w jego wzroku raczej nie można się było dopatrzeć nadmiaru entuzjazmu.
- Strzelałaś kiedyś z broni długiej? - spytał, ponownie spoglądając w stronę zarośli.
- Tylko pistolet. - Usłyszał w odpowiedzi. Wypowiedzi sprowadzone już do równoważników zdań. - Major kazał.
- Strzelać? - Peter był nieco zaskoczony. - Najważniejsze, że wiesz, jak strzelać - powiedział. - Tu jest bezpiecznik, wystarczy go przesunąć, a potem pociągnąć za spust. Ale... lepiej zostaw strzelanie z karabinu na czarną godzinę, bo możesz sobie zrobić siniaka, gdy karabin cię kopnie.
Hana przytaknęła głową, nic już nie mówiąc i zabezpieczyła broń. Odeszła w stronę która została do ‘zabezpieczania’ i obserwowała zarośla. Miała nadzieję, że będzie to tylko formalne zabezpieczenie terenu.
- Majorze, czy nie należy się skontaktować z obozem? - spytał Peter. - Powinni wiedzieć, że mamy pewne... przygody.
- Tak. Zajmiemy się tym za chwilę - Odpowiedział Baker.

- Hano, czy strzelałaś kiedyś z łuku? - Peter zagadnął stojącą nieopodal Japonkę.
Japonka odwróciła się zdziwiona do drugiego sierżanta. - Emmm...nie, znaczy ...tylko z takiego dziecięcego ...na festynach...jak byłam mała. - Odpowiedziała. Zaskoczyło ją to pytanie.
- Widzisz te... zdobycze wojenne? - Peter na moment spojrzał na broń, jaka leżała przy pokonanych napastnikach. - Może warto by spróbować, w wolnej chwili, nauczyć się czegoś nowego? Na czarną godzinę - dodał, nie do końca żartem.
- Czyli jednak zostajemy tutaj… - powiedziała ciszej Hana. - ...bo dlaczego zacząć ćwiczyć coś jeśli byśmy mieli prawdziwy plan wydostania się.
- Wiesz... Jeszcze dwie, trzy takie, hmmm, wizyty, i będziemy musieli zacząć oszczędzać amunicję - powiedział Peter. - Wyjedziemy stąd przy pierwszej okazji, ale zorganizowanie transportu zajmie nam parę dni, a kto wie, ilu żądnych krwi krewnych i przyjaciół mają nasi goście. Poza tym łuk ma tę zaletę, że jest cichy. Nie przyciągnie niczyjej uwagi
- Nie miałam pojęcia, że mamy tutaj takie atrakcje...przez trzy miesiące nic o nich nie wiedziałam...- Po chwili spojrzała na trzymany w swoich rękach karabin. - ..ale masz racje ….Ja w porównaniu do was byłam cicha… i przez waszą broń was znalazłam. Czyli oni też.
- Nie wiadomo... - Peter nie był pewien, czy Hana ma rację. - Kto wie, czy oni nie byli w tym miejscu przed nami. A nuż widzieli metalową ścianę i odwiedzali ją od czasu do czasu. Chociaż nie widzieliśmy tu żadnych śladów bytności tych ludzi. A zwróć uwagę na to, że to raczej wyglądało na wyprawę wojenną. Całkiem jakby wiedzieli, że tu jesteśmy i postanowili nas pozabijać. I nie bali się, hmmm, broni ognistej... A powinni. Wśród ludów pierwotnych huczące kije wywoływały odpowiednie wrażenie
-... rozwaliliśmy wejście do statku materiałem wybuchowym… - Powiedziała jakby wyjaśniało to przynajmniej część jego założeń.
- Musieliby być blisko, by się tym zainteresować. Co to jest burza i błyskawice z pewnością wiedzą - odparł.
- Wystarczyłby jeden... - I Hana umilkła nagle jakby coś sobie przypomniała.- Znalazłam kiedyś złotą monetę...hiszpańską. Nie pamiętam z jakiego roku ale jeśli kiedyś trafili tutaj ludzie z bronią ...nawet prymitywną to nie...ci tutaj mogą już znać takie atrakcje. - Przyznała. - A sądząc jak kiedyś traktowano takie ludy to posiadanie przez nas broni chyba nas dyskwalifikuje z bycia partnerami do rozmów pokojowych.
- Hiszpanie albo angielscy piraci... - Peter powoli skinął głową. - Mogli się zapoznać z bronią palną. No i pewnie nie polubili bladych twarzy, co mnie zresztą nie dziwi.
- To nie jakiś tam dziki zachód - Zauważyła Hana nie wiedząc co dalej powiedzieć zerknęła w stronę “Szpitala polowego”.
- Wiem przecież. Usiłowałem rozluźnić atmosferę - powiedział.
Kobieta omiotła krwawe pobojowisko wzrokiem.
- Uważam, że śmierć i towarzysząca atmosfera jest dosyć poważna. I przez szacunek do zmarłych powinna taka zostac.
Peter nie odpowiedział, całą swą uwagę skupiając na zaroślach.


Nagle towarzystwo usłyszało nadjeżdżającego quada… I z dżungli wyjechał "Zapałka". Ale tylko on. A przecież był z nim Harry?
- Co się kurde dzieje, waszą kanonadę było słychać na kilka kilometrów! - Powiedział Kurt.
- Bo z przytupem witaliśmy niespodziewanych gości - odparł Peter, wskazując na leżącego nieopodal nieżywego tubylca. - A ty gdzie zgubiłeś pasażera?

Zaniepokojony widokiem wielu trupów tubylców, Kurt rozejrzał się po okolicy.
- Czy… kogoś straciliśmy? - Wbił wzrok w leżącego nieopodal Larrego.
- Prócz Larry'ego? Paru rannych... a prócz tego jeden z tubylców porwał Kim - odpowiedział Peter. - Sosna i Wenston pobiegli za nimi.
- O cholera... - Stwierdził “Zapałka”, i spojrzał w stronę “Beara” - Ale ten dziwnie spokojny jak na taki obrót spraw?
- Może jeszcze do niego nie dotarło - wyraził przypuszczenie Peter.

- O boże, "T"!!- Troska, jaką wyraziła w tym zdaniu Dot była autentyczna. Ale tylko na chwilę to wszystko było wyraźnie odmalowane na twarzy kobiety. Po chwili Lie z wyraźnym zacięciem na twarzy zabrała się za sprawdzenie stanu rannej. Szybko odnotowała dwa najważniejsze urazy, ranę głowy i strzałę w plecach.
Oddzielona od czaszki skóra wyglądała przerażająco. Dot syknęła cicho.
- Znajdź antyseptyki, zestaw do szycia i opatrunki - Lie zwróciła się do Ryo profesjonalnym i wypranym z emocji głosem zakładając rękawiczki.
Pani botanik osłuchała najpierw najemniczkę. A gdy upewniła się, że to głowa jest najpoważniejszym urazem skupiła się na tej ranie. Tak jak się uczyła, czy to na wykładach, czy później podczas praktyk, przygotowała sobie "miejsce pracy". Musiała przy tym włożyć sporo wysiłku by opanować drżenie rąk. Na szczęście im dalej posuwała się w swojej pracy, tym bardziej myślała o tym co ma robić A nie o tym na kim to robi.
Dot powoli i metodycznie nakładała kolejne szwy instruując od czasu do czasu Roy co ma podać i co przytrzymać. Współpraca układała się nader dobrze. Pani Lie nie bawiła się w perfekcyjne dopasowanie kawałków oderwanej skóry. Ale i nie robiła tego byle jak. Cooke niestety będzie musiała odwiedzić chirurga plastycznego, nawet gdyby Dorothy poświęciła na to szycie i cały dzień.
Gdy rana głowy była już odpowiednio zabezpieczono Dot ponownie osłuchała najemniczkę. Tej części bała się najbardziej. Przecięła szelki plecaka jak i kamizelki.
Delikatnie usunęła strzałę z pleców, cały czas nasłuchując oddechu. Gdy upewniła się, że żaden ważny organ nie został poważnie naruszony, zaszła ranę.
Z raną nogi poszło najszybszej. Wszak ta był najmniejszym zagrożeniem.

“Zapałka” po paru chwilach znalazł się przy Majorze - który opatrywał rękę wartującego “Beara” - po czym zamienił kilka cichych słów z dowódcą. Ten puścił już nie tak cichą wiązankę...

Hana zastanowiła się czy kolejny problem tym razem z łodzią. Tylko na chwile, wróciła do obserwowania lasu i ewentualnych kolejnych niespodzianek.
- Dobra ludzie, nie wiemy ile czasu zajmie " Sośnie" i Van Stratenowi ich mała wycieczka, ale musimy się przygotować do powrotu do obozu… oczywiście po wcześniejszym opatrzeniu rannych. Potrzebne jednak dwie osoby do wymiany obu kół w jeepie, są chętni? - Odezwał się Major, a dopiero teraz wiele osób zauważyło, iż jeden z pojazdów miał przebitą lewą przednią, jak i lewą tylną oponę. No tak, ten cholibny granat Douga… na szczęście oba jeepy miały zapasówki.

Do tego również, jednej czy drugiej osobie, zaświtała nagle pewna myśl, odnośnie słów Bakera, sposobu w jaki mówił, i ogólnie sytuacji dotyczącej porwania Kim. "Bear" tego jeszcze nie zauważył?? Dlatego był taki spokojny? I chyba lepiej, żeby tak zostało…

Hana popatrzyła czy ktoś się zgłosił do wymiany kół. Bądź co bądź umiała robić różne rzeczy z działu mechaniki. Piloci musieli umieć wykonywać takie prace. Wymiana koła to była pestka. Na pewno bardziej zajmująca niż gapienie się w krzaki.
Kiedy nikt się za to nie zabierał Hana podeszła do Jeepa i położyła broń na przednim siedzeniu. Zajrzała na pakę i złapała za klucz. Zabrała się za wymianę pierwszego koła.
- Kurt, zastąpisz mnie na chwilę? - spytał Peter.
- Może być - Powiedział "Zapałka", po uprzednim zerknięciu na Majora, i jego potwierdzającym przytaknięciu.
Peter przewiesił sztucer przez plecy, podszedł do Hany, by pomóc jej w wymianie koła.
Wymiana kół w samochodzie rzeczywiście była prostsza niż w samolotach dodatkowo z pomocą Sierżanta Currana było jeszcze łatwiej jak było komu przytrzymać koło kiedy ona dokręcać śruby. Trochę to trwało ale po jakimś czasie samochód był gotowy.
- Uff skończone….Sierżant Sosnowski chyba lekko przesadził z ta siła ognia…. - Powiedziała odpychając na bok zmasakrowane koło. - Te to chyba zostawiamy tutaj prawda?
- Pewnie nie pomyślał o skutkach - stwierdził Peter. - Czasami tak bywa... - dodał z cieniem ironii. Majorze, gotowe! - powiedział głośniej.
-Nie wiem jak przewieziemy ją…- Azjatka wskazała na nadal opatrywaną “T”. - ...nie wyglądała jakby bezpiecznie było ją przewozić przez wyboistą drogę ...czy jakąkolwiek drogę.
- Ja bym ją zostawił w UFO, ale nie jestem jej medykiem - odparł cicho Peter. - A jak już wieźć, to bardzo powoli.

Po jakimś kwadransie, no może dwóch, Lie w końcu uporała się z opatrywaniem “T”. Stan najemniczki był bardzo ciężki, ale stabilny… ledwie co żyła, ale jednak żyła. A do transportu raczej się nie nadawała, jednak ekspedycja chyba nie miała innego wyboru. W międzyczasie, Major opatrzył również “Beara”, i okazało się, iż czarnoskóry niestety ale będzie musiał mieć unieruchomioną zranioną rękę. Następnie Baker sam doglądnął Dorothy, by ta mogła w końcu na chwilę odpocząć. Jej rana była lekka, nie powinno być większych problemów, pani Botanik nie powinna biegać i dużo chodzić, a tak, raczej nic jej nie powinno być…
- Nic mi nie jest - Dot w pierwszej chwili gwałtownie zareagowała. Jej rana w porównaniu z tym co spotkało Cooke była niczym i nie warto było się tym teraz przejmować. Przynajmniej według Dorothy.

Gdzieś w dżungli, rozległy się echem strzały. To była pewnie sprawka “Sosny” i Van Stratena. Po chwili potwierdziły się te przypuszczenia przez komunikator, oraz potwierdziły się obawy, iż obaj mężczyźni tak szybko nie wyrwą Kim z łap tubylców. Co prawda byli na ich tropie, gonili ich, mieli małe potyczki z czekającymi na nich na trasie dzikusami, ale sprawa nie wyglądała zbyt ciekawie.

- Dzięki za wymianę kół - Powiedział krótko do Hany głównodowodzący, po czym odezwał się głośno do wszystkich - Zarządzam odwrót. Wracamy do obozu. Sprawa naszych myśliwych się przedłuża, a tu nie jesteśmy bezpieczni. Zostawimy im dwa quady, a sami stąd się zmywamy. Sierżancie Curran, tak, nie?
- Pytanie, na ile nasz obóz jest bezpieczny - odparł Peter. - Do obrony nie bardzo się nadaje. Może trzeba by go przenieść w inne miejsce? - zasugerował.
- Na przykład gdzie? - odpowiedział Baker.
- Nasze UFO jest bezpieczne - stwierdził Peter - a w środku jest dosyć miejsca dla kilku setek osób i dach solidny nad głową. Ewentualnie jaskinia, w której zaczęliśmy naszą przygodę na wyspie.
- Ufo to wciąż niezbadany, a więc i ryzykowny teren. A jaskinia ma tylko jedno wyjście, będziemy w potrzasku - Stwierdził Major.
- Ale tu mielibyśmy blisko obiekt badań. I, ewentualnie, materiał, gdybyśmy mogli coś wykorzystać do budowy łodzi. - Peter nie zamierzał tak od razu ustąpić.
- To. Jest. Zagrożony. Teren. - Wycedził Baker - Najpierw przegrupowanie, zajęcie się rannymi, wyjaśnienie sprawy z Kimberlee - Te ostatnie słowa wypowiedział wyjątkowo cicho - Później pomyślimy co dalej. Przyjąłem propozycję do wiadomości. Kontaktowałeś się już z obozem?
- Jeszcze nie. - Peter miał w pamięci wcześniejsze słowa majora. - Mam to zrobić?
- Tak. Natychmiast - Odparł głównodowodzący, a wtedy zbliżyła się do nich Hana…
- Kaai? - Peter spróbował połączyć się z obozem. - Odezwij się!
Gdy tylko Marcus odpowiedział, Peter w paru słowach poinformował go o tym co zaszło w okolicach UFO.

W pewnym momencie, do Azjatki podszedł Ryo. Mężczyzna szedł na nieco “gumowych” nogach, a gdy w końcu stanął tuż przed pilotką, spojrzał jej prosto w oczy, przelotnie, tak nieco ze smutkiem, uśmiechnął się, po czym… mocno do Hany przytulił. Tak po prostu, tak przy wszystkich. Czuła, że drżał nieco na całym ciele.
Hana odruchowo odwzajemniła uścisk. Była zaskoczona nie spodziewała się tego. Z drugiej strony pomyślała że może odesłanie Miyazakiego by pomagał Doktor Lie to było za dużo, ze względu na charakter pani Lie jak i ledwo żywy stan najemniczki. Odezwała się cicho w ich języku.
- Wszystko w porządku? - Zapytała cicho, delikatnie.
- Tak - Odpowiedział dopiero po głębokim westchnięciu, i dłuższej chwili Ryotaro. Jego usta były z kolei gdzieś na skroni Hany, muskając jej skórę - Ta wyspa... - Zaczął, ale nie dokończył.
-...daje w kość. - Hana zrobiła to za niego. - Dziękuje...wtedy w czasie tego wszystkiego ...uratowałeś mnie. Byłeś naprawdę dzielny. - Dodała orientując się że naprawdę tak uważa. Powalił ją na ziemię podczas wybuchu. Zaciągnął pod kłada w szukaniu schronienia. Nie zostawił jej. Chrzanić, że nie miał broni i nie zachowywał się macho jak najemnicy. Czasem ucieczka to najlepszy ratunek. Ile razy ona uciekała przed jaszczurkami. - Cieszę się że przy mnie byłeś.
Ryo nie odpowiedział nic. Zamiast tego przytulił mocniej Hanę, po czym… złożył pocałunek na jej skroni.
Pilotka poczuła że jej twarz zaczyna płonąc rumieńcem. Matko zachowywała się jak hormonalnie niestabilna nastolatka. - Hej...będziesz chciał się napić wspólnie herbaty jak już wrócimy do obozu? - Powiedziała to tak cicho i nieśmiało że nie wiedziała czy usłyszał.
- Oooo...czywiście - Zająknął się Azjata - Z tobą zawsze - Dodał już nieco śmielej.
- To pomóżmy się reszcie zbierać coby nie tracić tu już czasu. - Powiedziała śmielej Heo i trochę rozluźniła uścisk.
- Dobrze - Odparł krótko Ryo, po czym i on rozluźnił uścisk, lekko się do Hany uśmiechając… a jego dłoń przesunęła się wzdłuż ręki pilotki, i na drobny moment pogładził ją krótko po dłoni. Ta uśmiechnęła się nieśmiało ale jej dłoń odsunęła dopiero kiedy chwila minęła. Trochę ociągając się wróciła do tego całego pobojowiska. Pakując sprzęt i apteczki na swoje miejsca. Koło zostawili tam gdzie leżały.
Choć jedna jeszcze sprawa ją ciekawiła. Podeszła do majora.
- Zrobić miejsce dla ...Larrego...na pace? - Zapytała niepewnie nie do końca wiedząc jakie czasu użyć. Przeszłego? Teraźniejszego?
- Nigdy nie zostawiamy swoich. Tak. Na pace - Major spojrzał na nią naprawdę… dziwnym wzrokiem. Pustym, wypranym z uczuć, oziębłym. Zacisnął mocniej dłoń na swoim karabinie, aż zbielały mu kłykcie.
Hana znowu poczuła się mała i niechciana. To spojrzenie, sprawiało że chciała się znaleźć jak najdalej od tego człowieka. Przytaknęła tylko głową i odeszła do jednego z samochodów. Tego bliższego ciału żeby nie musieli go nieść zbyt daleko. Zapakowała wszystko co się dało i przeszkadzało na drugi samochód. Znalazła też czarne worki. Z jednej strony były teraz przydatne ale...pewnie reszta nie chciałaby ich mieć potrzebnych.
Zaniosła jeden do Sierżanta Currana nie chcąc denerwować bardziej Majora.
Peter spojrzał na nią.
- Tak? - spytał.
- To na …- Hana nie dokończyła ale popatrzyła w stronę truchła najemnika podając czarna torbę na zwłoki sierżantowi. Dodała ciszej. - Odniosłam wrażenie że major wolałby gdybyście wy zajęli się zwłokami… a nie obcy.
- Rozumiem... - Peter zabrał worek. - Zajmę się tym - powiedział, po czym zabrał się za umieszczanie zwłok Larry'ego w czarnej torbie. Po chwili zaś zjawił się przy nim "Zapałka", i bez słowa zaczął pomagać…

Po kilku następnych minutach, towarzystwo było w końcu gotowe do odjazdu. Wtedy też, "Bear" jakby się obudził, i zaczął rozglądać i nawoływać Kim. A Major już wiedział co się święci, postąpił więc tak a nie inaczej, po swojemu, być może i nieco kontrowersyjne, ale co miał zrobić? Szykowała się bowiem mocno stresująca scena… Baker dał znak "Zapałce".
- Kim?! Gdzie jest Kim?! - Siedzący już w jeepie David powoli już się wydzierał.
- Hej "Bear"! - Zawołał go Kurt, stojący przy pojeździe, po jego drugiej stronie odnośnie czarnoskórego najemnika.
- Co?! - Warknął David. W tym momencie z kolei rozległo się "psyyyk" i Major, stojący o dwa kroki od Davida, posłał mu strzałkę usypiającą z pistoletu w szyję. Umięśniony mężczyzna, z wściekłości momentalnie przeszedł w zaskoczenie, wyrwał sobie strzałkę z ciała z cichym "WTF", i… stracił przytomność, zalegając na siedzeniu jeepa. Sprawdzono szybko co z nim, zapięto go pasami, po czym grupa była gotowa do odjazdu. Major z zaciętą miną zasiadł za kierownicą jednego z pojazdów, nie odzywając się do nikogo.
- Jedziemy! - Oznajmił głośno. No to pojechali…
Dorothy, widząc co major Baker zafundował jednemu ze swoich, tylko pokręciła głową z dezaprobatą. Była jednak zbyt zmęczona by powiedzieć Bakerowi co o nim myśli.
- Najwyraźniej źle jest teraz okazywać słabość i panikę - mruknęła cicho do Ryo po japońsku ściskając jego dłoń na tylnym siedzeniu.
- Nie dziwię się. Nastała sytuacja, gdy jako dowódca musi trzymać ludzi bardzo krótko - Odparł w ich narzeczu Miyazaki, pochwycenie jego dłoni komentując krótkim, miłym uśmiechem.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline