Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2019, 20:59   #13
Ronin2210
 
Ronin2210's Avatar
 
Reputacja: 1 Ronin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputację


Do walczących dobiegli strażnicy i mężczyzna z płonącą pochodnią trzymający pod pachą małą beczułkę.

- Na Sigmara! - krzyczy widząc z czym przyszło się wam mierzyć, wyraźnie wzdryga się na widok ohydnego mutanta, którego zabił Bardin.
- Trzeba je spalić, tylko oczyszczająca moc ognia wypleni chaos. - mówiąc to robi w powietrzu znak komety o dwóch ogonach.
Poznajcie że przybiegł wam z pomocą Ojciec Dietrich, przybył on do Untergard kilka dni temu prosto z Altdorfu, po śmierci poprzedniego kapłana i zniszczeniu świątyni znajdującej się po drugiej stronie rzeki. Zajął się pomaganiem potrzebującym i prawieniem kazań ku pokrzepieniu dusz, często widać jak rozprawia na różnorakie tematy z kapitanem Schillerem.
- Trzeba zebrać ścierwo w jednym miejscu, pomóżcie im, byle szybko. - wskazuje na was i zwraca się do dwójki strażników.
Strażnicy podchodzą do pierwszego trupa i dla pewności wbijają włócznie w truchło, potem łapią i zanoszą we wskazane przez kapłana miejsce.
Udaje się dobić mutantów, zebrać ciała, które następnie Ojciec Dietrich polewa oliwą z beczułki i podpala pochodnią.
Wszystko zajmuje się momentalnie ogniem i płonie z duszącym smrodem. Jedynie mutant że słoniową trąbą na twarzy nie przestaje się opętańczo śmiać. Łowca kopnął w stronę ogniska ożywioną łapę, którą wcześniej trzymał pod stopą. Ta błyskawicznie zajęła się ogniem.

- Eee! Brahu! - Edgard woła do znajomego strażnika - Ten tu jeszcze dycha! Dawaj, usmażymy go żywcem! - po czym rzucił szyderczo w stronę lewitujacego człowieka
- Słyszałeś ptaszku? Spłoniesz żywcem hehe, zobaczymy czy płonący też potrafisz latać hehe
We dwóch bez problemu łapią ciężko rannego osobnika wykręcając mu obie ręce, wlokąc go w stronę płomieni.
- Ojcze Dietrichu, ten tu pokornie żałuje za grzechy. Aż nie może doczekać się oczyszczenia - wolną ręką szarpiąc wroga za włosy odginając mu głowę do tyłu - Tak? Potwierdź no ładnie przed ojczulkiem... - wyszczerzył zęby do pojmanego nieszczęśnika - jeśli nie chcesz spłonąć z wyłamanymi łokciami… - dodając mu na ucho.
Mutant jedynie roześmiał się rzężąc przy tym krwią z ust, jednak głośne chrupnięcie z wyłamanego przez Edgarda ramienia skutecznie urwało mu śmiech zamieniając go w okrzyk bólu, ku nieskrywanemu zadowoleniu strażnika więziennego. Uwe, ściągając sieć z ciała zabitego przez siebie potwora patrzył na to, jakby chciał coś powiedzieć. Zrezygnował w końcu.
- Za konszachty z bluźnierczymi mocami, skazuję go na oczyszczenie w ogniu - wskazuje płonący stos.
Strażnicy pomagają wrzucić Edgardowi mutanta na płonący stos ciał.
Przed stosem staje Ojciec Dietrich, wyciąga z szaty złoconą ramkę z podobizną Sigmara i przemawia.
- Z władzą nadaną mi przez najwyższego Teogonistę Wolkmara Ponurego, niech ten ogień oczyści ziemię, na której przelano tyle krwi bohaterów. Niech żaden stwór ciemności nie postawi już nogi na tym moście, gdyż od dziś jest on świętym miejscem dla każdego mieszkańca Imperium. - wykrzykuje słowa kazania. Po krótkim nabożeństwie, Dietrich rusza w stronę miasta, modląc się przy tym żarliwie.

Po chwili pojawia się kapitan Schiller, wraz z nim idzie babunia Moesher. Kapitan wygląda na bardziej czerwonego niż był ostatnim razem, babcia stara się zabandażować mu ramię, ale nie jest to łatwe gdy kapitan śpieszy w waszą stronę z zaciętą miną.
- Zaatakowano główną bramę, widocznie tych kilku miało odciągnąć nas od murów, dobrze że się nimi zajęliście, inaczej moglibyśmy nie podołać. - zwraca się do was.
- Nie ruszaj się na wszystkich bogów, muszę odkazić ranę, zawsze zachowujesz się jak ostatni kretyn i rzucasz się w najgorszą kabałę, nie masz już trzydziestu lat Gerhard. - zacisnęła bandaż i lekko trzasnęła kapitana w tył głowy.
Następnie dostrzega skłaniającego się Siegfrieda - Usiądź chłopcze, obejrzę twoje ramię - babcia rozcina prawy rękaw koszuli i ogląda rany zadane przez szczypce.
- Ciesz się że nie straciłeś ramienia, jeszcze trochę i jedyne co mogłabym zrobić by uratować Ci życie to odjąć ramię, a w tych warunkach to prawie gwarantowane zakażenie i śmierć w gorączce. - mówiąc to kuca obok Siegfrida i zabiera się z wprawą za opatrywanie ran.

- Macie moją wdzięczność, dobrze walczyliście, przysłużyliście się dziś naszemu miastu. - kapitan zwraca się do was.
Heideger wzruszył tylko ramionami. Walczył o swoje życie, nie to miasto. Przekazał odzyskaną sieć jej właścicielowi.
Kummel skinął głową w podzięce łucznikowi gdy odbierał od niego swoją sieć. Starannie ją składając i przypinając do pasa spytał dowódcę:
- Jak brama kapitanie?
- Zginęło kilku ludzi, ale brama wytrzymała.
- Ciekaw jestem kto do mnie strzelił, jego głowę też chętnie powieszę nad bramą.

Ludzie wracają na plac, patrzą z niepokojem na płonące truchła mutantów. Widzicie w ich wzroku, że są wam wdzięczni za powstrzymanie ataku na most.

Nie mija nawet kwadrans gdy do kapitana podbiega zasapany strażnik.
- Atakują? - krzyknął kapitan do nadbiegającego człowieka.
- Hans wrócił z lasu, prowadzi uciekinierów i mówi że ma ważne informacje, chcę się z Panem widzieć - odpowiada człowiek ledwo łapiąc oddech.
- Myśleliśmy że zginął z rąk zwierzoludzi, chcę żebyście byli przy tej rozmowie. - zwrócił się do śmiałków - Helu, też choć z nami, zawsze ceniłem twoje zdanie w ważkich sprawach. - zwrócił się do babki opatrującej ramię Siegfrieda.
- Jak skończę opatrywać tego chłopca to dołączę do was, gdzie się zbierzemy? - odparła
- W karczmie i niech ktoś powiadomi Ojca Dietricha że spodziewam się go jak najszybciej w karczmie. - odparł i szybkim krokiem ruszył w stronę bramy.

Pośpieszyliscie do karczmy jak tylko ramię Siegfrieda zostało opatrzone przez babkę, podchodząc do znajomych drzwi zauważyliście że przed wejściem stoi dwóch strażników, którzy pomogli wam na moście.
Z początku zagrodzili wam drogę, ale przed was wyszła babka - Kapitan nas oczekuje, otwierać! - syknęła zdenerwowana i drzwi otwarły się momentalnie.
Wchodząc do środka zauważyliście że stoły zostały zsunięte na środek pomieszczenia, na środku stoją świeczniki, które oświetlają rozłożone mapy.
Pochyla się nad nimi kapitan, przy nim stoi barczysty i zaniedbany mężczyzna z łukiem i dwuręczną siekierą na plecach, jego spojrzenie taksuje was od wejścia i gdy zatrzymuje się na babce widocznie kiwa głową i przemawia gardłowo - Dobrze widzieć Cię w dobrym zdrowiu babko. - widocznie jej wzrok łagodnieje na widok mężczyzny.
- Gdzie się szlajasz gówniarzu? - odparła - Myślałam że wychowałam sierotę na kogoś bardziej odpowiedzialnego, z czym do nas przychodzisz? - spytała zarośniętego mężczyznę.
- Poczekajmy jeszcze na Dietricha. - odparł kapitan i jakby wywołany kapłan wszedł do karczmy.
- Sigmara musiał czuwać nad Tobą. - odezwał się kapłan na widok Hansa.
- Skoro wszyscy się zebrali to możemy zaczynać. - kapitan nabrał powietrza - Zgodnie z tym co mówi Hans, to w naszym kierunku zmierza kilka setek zwierzoludzi, zapewne chcą skończyć to co nie udało im się kilka dni temu, tyle że teraz uda im się. - znowu zabrał powietrza - Mamy ledwie tuzin zdolnych do noszenia broni, a reszta to ranni, starcy i sieroty.
- Którym brzegiem rzeki idą? - spytał Tharnoth przyglądając się mapom. Stworzone przez ludzi były zapewne niedokładne, ale dawały przynajmniej możliwość zorientowania się w okolicy. Stojący obok niego Uwe też oglądał mapy, oceniając jednak możliwość samodzielnego przebicia się do Talabheim. Niestety, wyglądało na to, że potwory atakowały właśnie z tamtego kierunku.
- Idą naszym brzegiem, dotrą tu przed jutrzejszym wieczorem. - odparł Hans
- A my nie mamy już sił by odeprzeć siły wroga, żołnierze odeszli ścigać niedobitki na północ. - dodał Schiller

Edgardowi gdy to usłyszał opadły ręce, a puszczająca po walce adrenalina ustępowała miejsca kacowi, wyraźnie jednak mniejszemu niż przed wyjściem na plac. Nie miał siły ani ochoty myśleć, a obecność kapitana w karczmie całkowicie wykluczyła mu możliwość napicia się w końcu piwa.
Z drugiej strony czuł zaszczyt że został zaproszony na naradę, tyle że nie przywykł do podejmowania, ba, nawet radzenia o jakichś strategicznych decyzjach. Wolał się więc na razie nie odzywać aby nie wyjść na głupka i tylko stał co chwilę ocierając pot z czoła.
- Przyprowadziłem ze sobą dwudziestu uciekinierów z okolicznych wiosek, ale nie potrafią walczyć, teraz mamy blisko setkę ludzi, których trzeba bronić i tuzin ludzi zdolnych do noszenia broni. - odezwał się Hans
- Obejrzę ich rany później, przyprowadź ich do mnie po zebraniu. - odezwała się babcia do Hansa, a ten kiwnął głową.
- Uważam że najpóźniej do jutrzejszego poranka powinniśmy opuścić miasto. - odezwał się Hans
- Takie jest i moje zdanie, walka jest niemożliwa do wygrania, Untergard to nie budynki czy most, ale ludzie, którzy je tworzą i chcę by przeżyli. - odparł Schiller, a babka pokiwała wyraźnie głową.
- Walka w obronie świętego miasta powinna być naszym obowiązkiem, boski Sigmar nigdy się nie cofał przed wrogiem, więc i my powinniśmy walczyć do końca. - wtrącił z błyskiem w oczach ojciec Dietrich
- Sigmar nie rzucał się na wroga, mając ze sobą wygłodzonych wieśniaków i dzieci do obrony, musimy uciekać głupcze! - odkrzyknęła babka.
- Nie bluźnij kobieto! - krzyknął kapłan.
- Zamilcz klecho, albo marnie skończysz. - babka syknęła w stronę kapłana wyraźnie wściekła. Łowca przysłuchiwał się tej wymianie zdań z ciekawością. Mało kto odważyłby się tak mówić do sygmaryty. Widać babka miała tu spory posłuch.
- Cisza! - wrzasnął Schiller i uderzył pięścią w ławy aż przewrócił się świecznik, który złapał w locie Hans.
- Opuszczamy miasto, ludzie są najważniejsi i nie wystawię ich na kolejne oblężenie, nadal mamy czas by zebrać dobytek i wyruszyć w stronę Middenheim. - dodał ze zdecydowaniem w głosie Schiller.
- Wiem że nie wszyscy z was pochodzą z Untergard, ale chciałbym żebyście wyruszyli z nami, wiem że proszę o wiele, widziałem jak walczyliście o nasze miasto i teraz tego potrzebuje najbardziej, co powiecie? - kapitan zwrócił się do zebranej piątki śmiałków

Edgard uznając że pytanie w ogóle nie dotyczyło jego (oficjalnie nikt go z funkcji strażnika więziennego jeszcze nie zwolnił mimo iż areszt dawno legł w gruzach), poczuł że to właściwy moment w którym mógłby zaplusować u dowódcy.
- Nic tu po was przyjaciele, a samemu w las uchodzić to czyste samobójstwo. Jeżeli jedyna sensowna droga stąd wiedzie na północ, to i tak w grupie mamy większe szanse… Idziecie z nami? - zapytał reszty towarzyszy broni, stojąc nieco z tyłu za kapitanem.
- Wasza droga jest i moją. Nazywam się Tharnoth Quirellenorie. - elf skłonił się lekko kładąc prawą rękę na sercu.
- Jest możliwość ruszenia drugim brzegiem... - zwrócił się do następnie Hansa gdyż wydawało się że jest to człowiek najlepiej zaznajomiony z okolicznymi lasami.
- ... i zniszczenia za sobą mostu? Jeżeli stąd uchodzimy nierozsądnym byłoby pozostawienie dogodnej przeprawy w rękach wroga. - dokończył tym razem patrząc na kapitana Schillera jako eksperta od spraw wojskowych.
- Cieszę się że dołączy do nas elfi mag, masz mą wdzięczność. - odpowiedział z szacunkiem Schiller.
Łowca w dalszym ciągu nie odzywał się. Inni uczestnicy narady powiedzieli już wszystko, co trzeba było powiedzieć. Obrona miasta byłaby już tylko pustym, acz pewnie szlachetnym gestem. Obrany kierunek ucieczki nie do końca pasował do jego planów, ale zawsze lepiej było być żywym w Middenheim, niż trupem na drodze do Talabheim.
- Droga do Middenheim wiedzie po tej stronie mostu, przeprawa na drugi brzeg nie ma sensu, kolejną przeprawa oddalona jest o tydzień drogi na południe. - objaśniał kapitan przesuwając palec po rozłożonej na stole mapie.
- Zniszczenie mostu jest też poza naszymi możliwościami, potrzeba wielu dni pracy by rozbić kamienie, które ułożyli nasi przodkowie według wskazówek krasnoludzkich kamieniarzy, nie mamy też dość prochu by wysadzić podpory, ledwie starczy na kilkanaście strzałów z samopału. - poprawił prochownicę wiszącą u pasa wraz z pistoletem.
- Oszczędzałem ten zapas na czarną godzinę, trzeba było poprosić żołnierzy o większy zapas prochu, ale oni też go potrzebowali. - dodał po chwili wpatrując się w rozrysowany na pergaminie staranny rysunek mostu opatrzony wyliczeniami i wymiarami na modłę krasnoludzką co udało się dostrzec Bardinowi.
~ Sytuacja wygląda z każdą chwilą coraz gorzej. ~ skrzywił się w myślach elf.
- Nie mamy zatem chwili do stracenia. Trzeba zebrać wszystkich i ruszać jak najszybciej, można też wysłać posłańca na północ aby zorganizowali obronę. Mamy dostatecznie dużo wozów i zwierząt pociągowych aby umieścić na nich rannych i tych którzy nie nadążą iść? Zapasowe koła i rzemienie do naprawy uprzęży? Trzeba też zrobić zapas wody pitnej. - elf w myślach przeglądał listę rzeczy do sprawdzenia i zdobycia. Może nie był strategiem, ale dostatecznie dużo nasłuchał się w domu o tym jak przygotować karawanę do wyruszenia, a obecna sytuacje aż tak się od tego nie różniła.
- Wodę będziemy musieli zabrać w beczkach prosto z rzeki, ale nie możemy obciążać się zanadto, trzeba nam zachować wysokie tempo marszu jeśli mamy ujść pogoni. - kapitan wskazał palcem na biegnącą przez środek miasteczka rzekę.
- Będzie trzeba ją gotować na postojach, w rzece może pływać wiele ciał po niedawnych walkach. - dodała babka Moesher.
Siegfried przysłuchiwał się tylko i zapomniał języka w gębie, co było wielce niepodobne do niego. Próbował poukładać sobie ostatnie wydarzenia w głowie krzywiąc się lekko za każdym razem kiedy tylko nieopatrznie oparł się ramieniem o ścianę.
~ Najpierw ten ścierwojad najwyraźniej mnie znalazł, a teraz banda mutantów i co jeszcze?
- Ilu ludzi pójdzie? Ile stąd dni drogi do Middenheim? Czy macie dość jedzenia? - Uwe przerwał w końcu milczenie, przesuwając palcem po mapie.
- Do Middenheim jest ledwie tydzień jazdy konno, lecz nam droga zajmie dwa lub trzy tygodnie, musimy mieć na uwadze że im bliżej będziemy tym trakty będą bezpieczniejsze, zapasów mamy niewiele, kilka worków ziarna i zapasy dostarczone nam dziś z Middenheim. - kapitan spojrzał na Uwe i przesuwając palcem po mapie kreślił trasę z Untergard do Middenheim.
- Będziemy musieli polować, zwierzyna mimo że przetrzebiona przez wojnę nadal jest w lasach. - dodał Hans na co kapitan kiwnął głową.
Pytanie Uwe przerwało rozbiegający się ciąg niewesołych myśli przywracając Siegfrieda do bieżącej chwili. Uznał że nie ma wyboru i musi iść w tłumem. W obecnej kondycji z całą pewnością nie poradzi sobie samotnie. Wstał i skłonił się lekko zaczynając nieco nie na temat, jakby chciał zaburzyć dyskusję.
- Zwą mnie Gustav Jahnke. Dziękuję za udzieloną pomoc. - rozejrzał się po zebranych próbując rozszyfrować coś z wyrazu twarzy tych ludzi. Był zdania że wytrącony z równowagi człowiek pokazuje kim jest.
- Pójdę z wami choć nieco niedysponowanym ramieniem mogę służyć. - przerwał na złapanie głębszego oddechu - Zważywszy na niewątpliwie małą ilość czasu, nie sądzę aby było nad czym się zastanawiać. Niech każdy kto chce iść, weźmie minimum co mu potrzeba i w drogę. Jak kapitan zauważył, czas się kończy, więc może nie mamy czasu na pakowanie dobytku. Jeśli jeszcze poczekamy i będziemy radzić zamiast działać to nie będzie kogo prowadzić, bo poczwary nas rozniosą tutaj. - znowu spojrzał po twarzach obecnych mając nadzieję że go nie poniosło z pomysłami i próbą przekonania do nich za bardzo zwłaszcza, że w żywe oczy próbował przeinaczyć słowa kapitana co to czasu na pakowanie dobytku. Podszedł w końcu zobaczyć mapę oceniając z niej odległość do celu i próbując rozpoznać ewentualne przeszkody w terenie
- Cieszę się że dołączysz do nas Gustavie. - odpowiedział kapitan kiwając głową.

Krasnolud nie miał zamiaru się odzywać. Ożywiona dyskusja na temat najbliższej przyszłości była i tak głośna i stanowcza. Kapitan zadecydował, a krasnolud również zgadzał się z tą decyzją. Jednak poparłby również decyzję kapłana, gdyby doszło do przegłosowania. Nie był to dom Bardina. Nie zależało mu na tym, by zostać na miejscu i bronić osady do końca życia. Miał kolejny cel. Było nim pomszczenie towarzyszy, a czuł, że podczas wyprawy będzie jeszcze miał okazję. Poza tym został sam. Więc przede wszystkim musi kiedyś wrócić do domu i powiadomić klan.
Elf wywarł na khazadzie bardzo mieszane uczucia. Z jakiegoś powodu elf bardzo zaangażował się w pomoc ludziom i był w tym bardzo aktywny. Sam nawet dawał propozycje, mimo, że większość jego pobratymców miałaby to głęboko gdzieś. Te podejście jednak bardziej spodobało się Bardinowi, ale również spowodowało, że będzie go miał na oku. Czuć było wyraźnie, że coś knuje.
Ranni strażnicy, mieszczenie, kobiety i małe dzieci. Bardin nie czuł się skazany, ale nie potrafił w tej zgrai znaleźć chwilowo bratniej duszy.
Niektórzy próbowali żartować, rozładować napięcie. Khazad jednak został cały czas poważny, bo i sytuacja taka była. Nic nie mówiąc, podszedł do map.
Uwe nachylił się nad stołem, niby przyglądając się zaplanowanej trasie. Bardziej zależało mu jednak na znalezieniu się bliżej ucha krasnoluda.
- Jakieś półtora dnia przewagi rannych, starców i dzieci nad armią krwiożerczych potworów. Nie mamy szans. - Łowca pokręcił zrezygnowany głową, po czym postukał palcem w najbliższe miasteczko po drodze do Middenheim, Grimminhagen. - Trzeba się modlić o cud i natychmiast ruszyć. Może uda nam się dotrzeć choć tu, zanim nas dopadną.
~ Jakie to typowe dla ludzi~ pomyślał krasnolud. ~Zostawić swoich i ratować siebie, bo moja skóra jest najważniejsza. ~ khazad spojrzał na człowieka marszcząc brwi. Wyraz twarzy wskazywał na to, że krasnolud lekko się rozgniewał.
- Zapomnij człowieku, że zostawię tych biedaków i pomogę tylko tobie dostać się w bezpieczne miejsce. Wiem co kombinujesz. Nie radzę. Nie radzę też szukać innych popleczników. - odpowiedział Bardin cały czas szepcząc.
Uwe nie znał zbyt wielu krasnoludów, ale ci, których spotkał byli bardziej od osła z zatwardzeniem. Machnął więc tylko ręką rezygnując z prób tłumaczenia, że nie to miał na myśli.
- Zostało nam ledwie dwa woły, pociągną największy wóz z zapasami, mamy też kilka chłopskich furmanek, które będą musieli ciągnąć ludzie, na wozy załadujemy rannych, którzy nie mogą iść sami. - odezwał się Schiller
- Dzieci też powinny pojechać na wozie z zapasami. - odezwała się babka
- Dobrze, zapasy są na tyle skromne że uda nam się zmieścić kilkanaście sierot. - odpowiedział kapitan
- Grimminhagen, ostatnie wieści jakie dostaliśmy to takie że zostało zdobyte i splądrowane przez armię chaosu, nie znajdziemy tam raczej pomocy. - dodał kapitan po tym jak zobaczył że Uwe wskazał je na mapie.
- Graf Steuer uciekł przed oblężeniem zostawiając mieszkańców, schronił się w swojej rodowej twierdzy wiele mil od miasta, armia Archaona nie miała litości dla mieszkańców. - odezwał się Hans.
Wszyscy za wyjątkiem Dietricha skrzywili się na wzmiankę o grafie, babunia splunęła gdy usłyszała nazwisko Steuer. Heideger po raz kolejny z ciekawością obserwował miejscowych. Wyraźnie widoczne były pewne zależności, sympatie i antypatie. Coś musiało się kryć za gestami, minami oraz pomiędzy wypowiadanymi słowami. Trzeba było mieć się wśród nich na baczności, łowca nie chciał zostać wciągnięty w lokalne wojenki.
- Wyruszymy jeszcze dziś, za kilka dni, góra tydzień powinniśmy dotrzeć do ruin Grimminhagen. - odezwał się kapitan Schiller.
- Mamy kilka łuków i kilkadziesiąt strzał, rozdamy je pomiędzy najlepiej obytych z łucznictwem, brakuje nam też stali, ledwie parę wolnych włóczni, kilka siekier i kije, wszystko też rozdanie między ludzi by mogli się bronić. - kontynuował kapitan.

Widząc zaangażowania współtowarzyszy w planowanie ucieczki z Untergardu, milczący do tej pory Edgard również postanowił rzucić jakimś pomysłem, a raczej podzielić się swoimi wątpliwościami:
- Kapitanie, na wozach z pewnością nie uciekniemy zwierzoludziom. To stwory. Dzikie stwory. Raczej nie mają dobytku ciągnącego na wozach jak i my. A może mają? Hansie, widziałeś ich… Jak to wygląda? Bo jeśli mamy się wlec z połową ich szybkości, to za dwa może trzy dni licząc plądrowanie naszego miasta, i tak nas dopadną…
- Tak myślę sobie, nie znam się bom całe życie jednak tutaj spędził, ale może dałoby jakoś zmylić ślady że uciekamy do Middenheimu? Bo inaczej nie dotrzemy, nie dotrzemy.
- Edgard ostatnie słowa powtórzył już prawie bezgłośnie.
- Możemy zostawić kogoś za nami by zacierał ślady i mylił ścieżki hordy zostawiając fałszywe tropy. - kapitan odpowiedział patrząc na Hansa
- Zrobię to kapitanie, postaram się odciągnąć ich z dala od karawany, zatre też przez kilka mil wasze ślady i zostawię fałszywe na innych drogach. - odpowiedział bez chwili wahania łowca.
- Uważaj na siebie chłopcze. - dało się wyczuć troskę w głosie babki, na co Hans tylko się uśmiechnął.
- Edgard widzę że tylko marnowałeś się w areszcie. - dodał z uśmieszkiem Schiller.
Edgardowi przypomniał się złoty ząb jaki swego czasu wyrwał oskarżonemu o konszachty z chaosem wędrownemu kupcowi, gdy ten czekał na inkwizytora w areszcie - Jakoś się tam odnalazłem kapitanie - to mówiąc pokiwał głową odpowiadając uśmieszkiem.
- Z chęcią poszedłbym z Hansem i nauczył się zostawiania za sobą śladów karawany ze setką ludzi, końmi, wołami i wozami - Uwe nawet nie krył za bardzo sarkazmu. - Potrzebna jednak będzie przednia straż, skoro idziemy w kierunku, gdzie już toczą się walki. Mogę to robić, kapitanie, ale przyda mi się ochrona na wszelki wypadek, tarcza albo jakieś utwardzone skóry na grzbiet. Nic cięższego.
- Walki, o ile wieści nas nie mylą nie toczą się już pod Middenheim, większość wojsk ruszyła w pogoń za rozbitym przeciwnikiem na północ. - kapitan wskazał na mapie na Góry Środkowe i Mosiężną Twierdzę - Gdzieś tutaj toczą się najcięższe walki, jak donosili gońcy z wieściami tam właśnie uciekł Archaon. - kończąc wypluł to miano z wyraźnym obrzydzeniem.
- Hans będzie zwodził zwierzoludzi by ci zamarudzili tutaj jak najdłużej zanim podejmą nasz trop, was potrzebuje na miejscu by chronić nas przed maruderami grasującymi na trasie naszego przemarszu, mam za mało ludzi by obstawić oba końce karawany, chciałbym żebyście posłużyli za naszą tylną straż, co do pancerzy to wszystkie dostępne są już w użyciu, ale są jeszcze że dwie wolne tarcze, tyle że mocno rozrąbane podczas walk i trzeba by trochę je podreperować, może też uda się wam coś znaleźć w zgliszczach po drugiej stronie rzeki, nie udało nam się przeszukać wszystkiego jak należy i gdzieś mogą walać się przydatne przedmioty.
- Pójdę zatem za most, może coś znajdę dla siebie. Ktoś chciałby dołączyć?
- Mogę dołączyć waszmości, jeżeli kapitan nie przydzieli mi innego zadania. Nie podoba mi się że odpuściliśmy temu strzelcowi, a co dwie pary oczu to nie jedna - zgłosił się Edgard, po chwili dodając - Tylko dajcie mi chwilę na rozmówienie się jeszcze z kimś przed wejściem - nie rozwijając kogo ma na myśli…
- Pójdę z wami, nie wiadomo czy ci mutanci byli jedynymi którzy ukrywali się w ruinach. Jakieś rady gdzie szukać użytecznych rzeczy? Kowal, skład kupiecki, karczma lub cokolwiek podobnego? Nie mamy czasu aby przeszukiwać dom po domu. - powiedział elf zbierając swoje rzeczy.
- I ja pójdę. Może po drodze jaki kawałek żelaztwa się znajdzie - Siegfried skrzywił się lekko - Głupio tak osłaniać się od ciosów gołą ręką.
- Planuje że wyruszymy za jakieś dwie godziny, do tego czasu macie wolną rękę jeśli chcecie czymś się zająć. - na odchodne powiedział kapitan, następnie zwinął mapy i schował do skórzanej tuby, wyszedł jako pierwszy a za nim babunia Moescher, ojciec Dietrich i myśliwy Hans.

Spotkanie oficjalnie dobiegło końca, natychmiast po wyjściu zaczęto wykrzykiwać rozkazy, zrobiło się zbiegowisko by wysłuchać co do powiedzenia miał kapitan Schiller.

Droga na most nie zajęła wiele czasu, kilkadziesiąt kroków i kilka wystraszonych spojrzeń mieszkańców cała piątka dotarła do miejsca gdzie nie tak dawno stoczyli walkę z mutantami, których doczesne szczątki nadal tliły się opodal.

Wchodząc na most instynktownie wszyscy zaczęli się uważnie rozglądać i starali trzymać głowy nisko, gdzieś po drugiej stronie mostu nadal mógł czaić się skryty pośród ruin budynków strzelec z rusznicą lub coś znacznie gorszego co wykorzystało zamieszanie by dostać się w obręb murów.

 
Ronin2210 jest offline