Makara szybko zorientowała się w sytuacji. Po pierwsze, arystokratka-elfka albo nie lubiła rozlewu krwi, albo doszła do wniosku, że
Fernandez to kawał drania i nie chciała mieć z nim nic wspólnego. A może jedno i drugie? Nie umiała na razie stwierdzić. Może później, ale najpierw wolała się zająć zbirami. Albo, ściślej rzecz ujmując, zająć się
Rodrigiem.
- Ale taki miły, żeby przyjąć pierwszy cios nie będziesz, czyż nie? - uśmiechnęła się zadziornie, szykując się do walki.
I ona znała
taniec śmierci, była również dość zręczna, aby walczyć
obiema rękoma. I chociaż skradanie się trafił szlak, co stawiało ją w nieco niekorzystnej sytuacji, była zbyt
twarda, aby się tym przejąć. Albo, jeśli miało się nieco zdrowego rozsądku, zbyt
raptowna.
Chcąc jakoś sobie pomóc, starała się sprowadzić oponenta w bardziej ustronne lub ciasne miejsce, gdzie będzie mogła jakoś odwrócić jego uwagę i wbić mu nóż w plecy. Może i była to metoda godna ich oponentów, ale honor jest dobry tylko dla rycerzy w pełnej zbroi i trupów. A
Makara nie chciała być ani jednym, ani drugim.