Ton głosu ojca nie wróżył niczego dobrego. A stary rzec trzeba, sakramencko nieprzejednany był w tym co już zdecydował się rzeknąć. Luther zresztą zwykle się z nim w duchu zgadzał i zawsze pilnie słuchał, bo oko Horst miał jak mało kto czujne i po próżnicy też nie gadał jak inne chłopy. Nie bił też dziatek jako inne chłopy jak mu humor co zważyło, a jedynie dla przykładu i co by pyskówki nijakiej w chałupie nie było. Tako i Luther zawszeć w ojcu wzór widział. Dziś jednak nie był w stanie tak po prostu jak ten cap we miejscu siedzieć. I dotarło do niego że ustępliwość w naturze jego jako i ojca nie leżała. Tym bardziej, gdy zamieszanie przybrało na sile, a z zewnątrz zaczął nawoływać znajomy głos. Tylko szczeku Warkota brakowało.
- To głos wuja jest… - syknął niecierpliwie Luther do swych rodzicieli gdy Niemysł zwrócił się do pana ojca - Dajcie pójść. Toć by Jeremi nie wołał darmo...
Młody piwowar co prawda nieposłuszeństwa, czy z braku czasu, czy woli, ojcu ostatecznie nie okazał, ale znać było, że siedzieć w świątyni gdy takie zamieszanie na dworcu, mu się nie uśmiechało. Wsparcia u rodzeństwa nie miał jednak co szukać. Mads i Malwina zawszeć matuli słuchali, a Rutka jako tylko Mieszko powiódł ją za dłoń do paleniska to po jej cielęcym spojrzeniu znać było, że choćby i na morowe bagniska mógł ją ministrant wywieźć.
- Łoj..? - wbił w rodziciela wyczekujące spojrzenie, które zaraz powędrowało w kierunku Vaidy i tego czegoś, co lada moment przestanie być Heniem - Ło matko…
Przełknął ślinę, zostawiając tę sytuację już ojcowskiemu osądowi.