Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2019, 01:50   #129
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 36 - IX.05; pn; ranek

IX.05; pn; ranek; wioska Johansena; wnętrze zagrody; kompleks główny; ciepło, sucho, na zewnątrz mgliście i słonecznie




Wszyscy



Ranek okazał ciepły i pogodny. Chyba było nawet nieco chłodniej niż w nocy. W nocy bowiem wydawało się, że dżunglę trawi jakaś nocna gorączka i trudno było oddychać od tego zawilgoconego powietrza. Trudno było też zasnąć od tych wszystkich małpich i ptasich pisków i skrzeków jeśli ktoś nie był przyzwyczajony. A właściwie nikt z karawaniarzy nie był.

Wieczorem goście zostali zaproszeni na wspólną kolację. Podano całkiem smaczne steki z dodatkiem różnych owoców. Z dyskusji okazało się, że mięso pochodzi z ubitych psów i dzikunów. Miejscowi nie zmarnowali mięsa i zakonserwowali co się im udało więc przynajmniej na dniach nie groził im głód. Wspólne wieczerza w naturalny sposób sprzyjała zatarciu się podziałów których do końca zasypać się jednak nie dało. Podział na “my i oni” był z miejsca wyczuwalny. Ale jednak już nie było tej atmosfery wzajemnej wrogości, podejrzeń i braku zaufania jednych do drugich. Miejscowi skądeś powyciągali instrumenty i zaczęli na nich grać. A do tego śpiewy, klaskanie, taniec w świetle wieczornych ognisk. Ludzie tańczyli boso na ubitym piach weselili się ciesząc się z okazji przeżycia kolejnego dnia. Okazało się, że plemię Johansena zdążyło przez te kilka dni ponaprawiać większość zniszczeń przy bramie i ogrodzeniu więc dla nich to też była pierwsza okazja by odetchnąć z ulgą, odsapnąć i zrelaksować się.

Jeszcze przed wierzerzą Vesna i Lee odwiedziły rannych na piętrze dawnej szkoły. Wyglądali lepiej niż w tamtą straszną noc gdy wdarły się tutaj dzikuny. Byli czyściejsi, nie zawalały ich rozbryzgi juchy, mieli świeże opatrunki ale to nadal byli jednak ranni od kłów i pazurów ludzie. Zbyt weseli więc nie było i panowała typowa, szpitalna atmosfera gdzie mówi się przyciszonymi głosami, ktoś kaszle, ktoś jęczy, ktoś charczy. Tylko zapach był inny. Pachniało jakimiś ziołami.

We trójkę zdążyli się zająć jeszcze pojazdem. We trójkę bo do Vesny dołączył Alex co pewnie pod względem wiedzy praktycznej o pojazdach zawyżał okoliczą średnią. No i Lee którą niejako Johansen przydzielił Vesnie do pomocy. No rzeczywiście dziewczyna na silnikach czy zawieszeniu nie miała pojęcia. Ale dłonie rzeczywiście miała zręczne i była pojętna. We trójkę stanowili całkiem zgrany zespół moto-mechaników. Okazało się, że van Urk musiał wjechać na jakiś kamień czy korzeń bo coś mu przebiło fragment blachy i szorowało po asfalcie. Na szczęście udało się to wyjąć i zaklajstrować łatą z jakiejś przyniesionej przez Lee blachy. W pojeździe Lemay’a też poszło dość gładko i uszkodzenie było niewielkie. Przez to wszystko jednak nie zdążyli się zająć własnym vanem gdy zadzwonił gong na kolację. No a kolacja jakoś samoistnie przekształciła się w wieczorną potańcówkę przy dźwiękach trąbek, bębenków i gitar.

Na kolacji goście z karawany dostali osobny stół przy jakim mogli spocząć. Tubylcy zajmowali więcej miejsca. W cenrum siedział Johansen o posturze i zwyczajach ucztującego jarla wikingów. Gdzie indziej dało się dojrzeć Lee albo Rachel która nadal kuśtykała i widać było na niej biel bandaży. Lee zresztą jako jedna z pierwszych podeszła podczas zabawy do stołu gości i nachyliła się nad Alexem i Vesną pytając czy mają ochotę zatańczyć.

No a po wieczorze przyszła noc. Czas odpoczynku. Karawaniarze dostali do dyspozycji jedną klasę do spania na piętrze. Na te kilkanaście posłań co było ich w komplecie było w sam raz. Tylko Vesna i Alex zostali zaproszeni przez Lee do jej prywatnego grajdołka. Okazało się, że zdążyła go uprzątnąć i wewnątrz pachniało jakimiś kwiatami albo ziołami. A posłanie chyba na trzy osoby nie było przewidziane a jednak jakoś się zmieścili.

A po nocy nastąpił ranek. Ciepły i orzeźwiający, skąpany w porannej mgle dżungli niosącej ze sobą zapach wilgoci. Przez zagubioną w dżungli osadę przechodziły dźwięki i obrazy budzącego się dnia. O tym mglistym poranku przygotowano śniadanie, także dla gości. Dziś atmosfera była poważniejsza bo było wiadomo gdzie niedługo wyruszy większość drużyny gości. Dlatego po śniadaniu zaczęły się przygotowania. Sprawdzano broń, amunicję, szykowano zapasy, pakowano torby i plecaki. Był też czas aby zmienić opatrunki.

Podczas porannego przeglądu medycznego Vesna miała okazję się przekonać, że najbardziej poszkodwani z karawaniarzy są Marcus i jego indiański kumpel. Alex i Aria zdrowieli w oczach. Burger podobnie. Rany Zimma nie goiły się najlepiej ale po paru dniach od feralnej nocy czas zrobił swoje więc była nadzieja, że jakoś się z tego wyliże. Hoffman wyglądał trochę lepiej a u szefa karawany rany zdawały się goić bardzo ładnie. Zmartwień mogła dostarczyć tylko Morgan której rany coś nie chciały się goić i dalej wyglądały jakby dopiero co oberwała. Nawet dość drobna ranka na łydce wciąż wyglądała jak świeża.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline